środa, 27 maja 2015

Rozdział 17

Miałem w głowie zupełny chaos i jakoś nie mogłem się pozbierać z wilgotnego od nocnej rosy trawnika. Kompletnie oszołomiony, niezdolny do jakiejkolwiek konkretnej reakcji, biernie obserwowałem rozgrywającą się na moich oczach awanturę. Rozejrzałem się, ulica była ciemna i pusta. Nigdzie żywego ducha. Nikogo, kto pomógłby mi rozdzielić te dwa rozjuszone koguty.
   Diabeł Ho po ataku na mnie zwrócił się do Czarnego. Jego mina wyraźnie sugerowała, że ma ogromną ochotę rozsmarować mężczyznę po ścianie pobliskiej kamienicy i tylko tkwiące w nim głęboko jakieś cywilizowane resztki powstrzymują go od krwawej masakry. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli uderzy, to już żadna siła nie powstrzyma go przed zatłuczeniem przeciwnika. Nawet z daleka widziałem płonącą w jego oczach wściekłość. Znając złą sławę prezesa, obawiałem się najgorszego. Kardiolog był smukły, wysportowany, ale nie wyglądał na osiłka zaprawionego w ulicznych walkach. O dziwo, nie cofnął się nawet o krok, tylko posłał swojemu rywalowi słodziuteńki uśmieszek, choć na pewno znał z gazet jego paskudną reputację.
- Lutek ma słabą technikę całowania. - Czarny coraz bardziej sobie grabił. Dosłownie aż mnie podniosło na równe nogi. Ale z niego łajza! Prosił się o śmierć! - Marny z ciebie nauczyciel. Gdybym to ja był z nim bliżej, już dawno przećwiczylibyśmy z połowę Kamasutry - zwrócił się do warczącego coś do siebie Nikolasa, który wyglądał dokładnie jak tygrys przed atakiem - spięte, naprężone mięśnie, wygięty grzbiet, zmrużone, oceniające odległość oczy. No normalnie zdesperowany samobójca.
- Zakroj jebało! - Wyprowadzony z równowagi prezes sypał paskudną rosyjską łaciną. - Nie mam zamiaru z tobą dyskutować. Zwycięzca bierze wszystko. - W okamgnieniu bez ostrzeżenia skoczył do przodu i wyprowadził cios pięścią. Coś jakby chrupnęło, prawdopodobnie żebro. Doktor nie zdążył się odsunąć, ale refleks miał jednak niezły.
- A to dla ciebie! - Zaatakował z szybkością kobry i zrobił prezesowi pod okiem okazałe limo, które od razu zaczęło puchnąć. Nie był taki zły w te klocki, jak myślałem.
- Szljucha! Nie w twarz! - Wyraźnie rozjuszył tym mężczyznę, który bardzo dbał o swój imidż. Tą przystoją gębą musiał uwieść niejednego podobnego do mnie naiwniaka.
- Następnym razem dobiorę się do tyłka Kwiatuszka. Ma naprawdę fajny, sam sprawdziłem. - Próbował zrobić z Nikolasa eunucha kolanem, ale mu się nie udało.  Zacząłem się zastanawiać, czy nie przyłączyć się do Horodyńskiego i przypieprzyć mu w ten niewyparzony ryj.
- Kakaszka! Śmiałeś go obmacywać?! - ryknął wściekle. - Giń! - Przerzucił mężczyznę zapaśniczym chwytem przez ramię. Czarny jednak nie dał się tak całkiem zwieść, podciął mu nieco nogi i obaj ciężko wylądowali na chodniku. Z rozbitych nosów płynęła krew. Zaczęła się bezpardonowa walka.
- A masz! - Zrobił kolejny siniak po drugiej stronie. - Teraz już nie jesteś taki piękny. A gdybym jeszcze złamał ci nos…
- Dwużopnyj karakan! Połamię ci te zboczone łapska! - Wycie doktorka, któremu właśnie wybił bark, musiało brzmieć dla niego niczym muzyka. Na kształtnych wargach pojawił się okrutny, wilczy uśmiech.
- Puszczaj, idioto, zapłacisz mi za to! Aaa….! - skowyczał z bólu Czarny, usiłując się wyswobodzić. - Kwiatuszki nie lubią brutali! - dodał mściwie.
- Starpjer!
   Obecnie miałem przed sobą nie dwóch mężczyzn, ale rozwścieczone bestie, które zupełnie straciły nad sobą panowanie. Warczeli, gryźli, kopali niczym zwierzęta. Nigdy bym wcześniej nie przypuszczał, że wyjdzie z nich takie bydło. Tymczasem już i jeden, i drugi bez reszty się zapomnieli. Inteligenci, psiamać! Zaczęło robić się całkiem niebezpiecznie, to już nie była bójka, tylko mordobicie.
   Zimny dreszcz popełznął mi po karku, coś podeszło do gardła. To mogło się naprawdę źle skończyć. Z jednej strony miałem ochotę ich tam zostawić, niech się pozabijają. Z drugiej znałem siebie, nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby któryś z nich mocno ucierpiał. W końcu ja robiłem tu za puszczalską księżniczkę albo, jak wolicie, kość niezgody.
- Przestańcie, do jasnej cholery! - wrzasnąłem, ale żaden nie zareagował. Byli już w takim amoku, że nie widzieli i nie słyszeli niczego wokoło. W tym momencie autentycznie się bałem. Nawet gdybym zadzwonił na policję, to zanim przyjedzie, zdążą już połamać sobie wszystkie gnaty. Pieprzony pech. Nie miałem pojęcia, co robić. Przewalali się po chodniku, w międzyczasie Horodyńskiemu udało się unieruchomić potężnym ciałem Czarnego. Ten był chyba już w kiepskim stanie, bo nawet się specjalnie nie szarpał. Nikolas ujął jego głowę oburącz, mając chyba zamiar uderzyć nią o betonowe płyty. Jeśli by to zrobił, z pewnością zabiłby go. Przerażony, uklęknąłem obok nich, trzęsąc się na całym ciele.
- Nikolas, nie. - Położyłem delikatnie rękę na jego zaciśniętej pięści. Była taka zimna i twarda, niczym wykuta z marmuru. Głaskałem ją powoli, sunąc palcami wzdłuż nabrzmiałych żył, wkładałem w to całe obolałe serce. Starałem się przechwycić rozjarzone gniewem spojrzenie, które z uporem mi umykało. - Nie rób tego, proszę… - odezwałem się najłagodniej, jak umiałem. Ani trochę nie byłem pewien, czy mnie posłucha. Wcześniej uznał mnie za winnego i z taką łatwością uderzył, że równie dobrze mógł to zrobić ponownie. Bałem się, ale nie miałem najmniejszego zamiaru ustąpić. Gdzieś w głębi duszy czułem, że jeśli się postaram, dotrę do jego dumnego, opancerzonego serca. - Nie jesteś taki, nie jesteś… To niemożliwe… - Zebrało mi się na płacz. Gorące łzy zaczęły kapać na nasze złączone dłonie. Moja jasna i drobna wyglądała przy jego tak krucho, jakby należała do dziecka. Poczułem, jak jego naprężone, przepełnione adrenaliną i opętane morderczym szałem ciało zaczyna się rozluźniać.
- Lutek…? - padło niespodziewanie miękko z jego wciąż wykrzywionych ust. Czarne oczy patrzyły na mnie znowu przytomnie, a dłonie puściły głowę doktora. - Ja…
Nie czekałem, co dalej powie, wystarczyło mi, że tym razem wygrałem. Musiałem natychmiast uciekać. Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli patrząc na mnie tymi wilgotnymi, czarnymi ślepiami, w których dostrzegłem coś niepewnego, ciepłego i drżącego, poprosi o przebaczenie, to je dostanie. Nie rozumiałem, dlaczego mnie posłuchał, nie chciałem rozumieć. Myślenie o tym wzbudzało fale niechcianych emocji w mojej piersi. Nie pozwolę się ponownie opętać! Lutek, bądź mężczyzną, a nie pindzią! Poderwałem się na nogi.
- Nie chcę was więcej widzieć! Obu! -  rzuciłem i szybkim krokiem pomaszerowałem do domu. Zatrzymałem się za rogiem kamienicy, chcąc sprawdzić, czy nie zaczną od nowa się naparzać. Było mi bezgranicznie smutno i źle. Czułem ogromny ciężar w klatce piersiowej. Jak najbardziej miałem na myśli to, co powiedziałem. Żaden z nich nie był wart moich uczuć. Rozsądek od razu to zaakceptował, serce jednak było odmiennego zdania. Z wcześniejszych doświadczeń wiedziałem , jak trudno je nakłonić do kapitulacji.
- Wiesz, co jest fajne? - Dobiegł mnie jeszcze ochrypły głos Czarnego. Może bijesz się lepiej i jesteś genialnym biznesmenem. Jednak w sprawach uczuć bywasz strasznym głupkiem. Normalnie poziom przedszkola.
- Ja jebał twój dzien rażdzienia, łapiduchu! - odwarknął Diabeł Ho. Z jego głosu zniknęło jednak zdenerwowanie. Brzmiał raczej jak deklaracja o rozejmie.
- To nie koniec. Wygram, jestem tego pewny.
- Wałi odsjuda, bo zmienię zdanie i cię uduszę! A twój obrońca zwiał!
- Myślisz, że Lutek bronił mnie? - W głosie Czarnego brzmiało niebotyczne zdumienie. - Zmieniłem zdanie, nie przyjmą cię nawet do uczuciowego żłobka!
                                                     ***
   Wróciłem do pogrążonego w ciemnościach domu, na palcach przekradłem się przez piętro i tak jak stałem w ubraniu, wszedłem pod prysznic. Nie bacząc na nowe adidasy i markowe spodnie, puściłem ciepłą wodę, po czym zacząłem ryczeć w głos bez opamiętania. Czułem się najbardziej żałosnym Stokrotkiem w rodzinie, na ratunek było już za późno. Nie byłem urokliwym, złotookim kwiatkiem o białych płatkach, tylko małym, nikomu nie potrzebnym chwastem. Dotarło do mnie, że znowu beznadziejnie się zakochałem w wyjątkowo paskudnym draniu, niewiele lepszym od Andy’ego. Miał głęboko w rosyjskiej dupie mnie i moje uczucia. Najważniejsza była urażona duma Jego Wysokości Prezesa.
   Kiedy już przemokłem do suchej nitki i zacząłem cały dygotać, rozebrałem się i wyszedłem z kabiny. Otulony puchatym szlafrokiem Wiśki (to też wina jej molędzenia, ciągle namawiała mnie na randki i wyśmiewała brak faceta), poczłapałem do swojego pokoju. Miałem nadzieję, że nikt mnie nie usłyszał. Nie chciałem tłumaczyć się rano rodzinie ze swojego humoru. Znowu zaczęliby na mnie chuchać, skoro byłem taką naiwną ciotą i ponownie dałem się wydymać. Akurat miałem wejść pod kołderkę, kiedy mój wzrok padł na bilecik przypięty do róż, przysłanych ostatnio przez tego chama Nikolasa. Zasuszone kremowe płatki, zatknięte za lustro, nadal wydzielały subtelną woń.

Choć się mało znamy, mało wiemy o sobie
To jednak zdążyłem zauroczyć się w Tobie.
I chociaż nie mogę ciągle patrzyć w Twoje oczy
Śnić będę na pewno o Tobie każdej nocy.
I wspominać bez końca chwile razem spędzone,
Bo w moim sercu królują teraz tylko one...

Te romantyczne wersy, zamiast wzbudzić we mnie po raz kolejny wzniosłe emocje, czarowne miłosne uniesienia, zapaliły w duszy płomień całkowicie innego rodzaju. Nie miałem najmniejszego zamiaru znowu dawać się komuś poniewierać, najwyższy czas zmądrzeć! Koniec z tym! Lutek Słodki Naiwny Kwiatuszek umarł! Znokautowała go jednym ciosem zazdrosna łapa Diabła Ho.
- Ty egoistyczna, ruska gnido!!! - wrzasnąłem i zamaszystym ruchem strąciłem na podłogę kwiaty i karteczkę. Zacząłem mściwie deptać po nich bosymi stopami. A masz! Zostanie z ciebie miazga! Z zapamiętaniem wcierałem w dywan hołubione wcześniej pamiątki. Co by ci się stało, porywcza świnio, jakbyś mnie zapytał, o co chodzi? Jak śmiałeś o mnie tak źle pomyśleć! Zwalałem na podłogę kolejne rzeczy, przy okazji targając na strzępy wszystko, co przypominało mi o Nikolasie. Po kwadransie takiej rewolucji stałem zdyszany i czerwony na środku pokoju, który teraz przypominał pobojowisko. Paradoksalnie poczułem się lepiej, o niebo lepiej. Rozległo się ciche skrobanie do drzwi i w szparze ukazała się rozeźlona twarz Wiśki.
- Odpieprzyło ci na amen?! Jest druga w nocy, niektórzy od rana pracują! -zawarczała, mrużąc oczy na widok swojego szlafroka na mojej dygocącej ze złości osobie. Oceniła krótkim, współczującym spojrzeniem chlew w mojej sypialni i natychmiast złagodniała. Chociaż się z tym dobrze kryła, też miała miękkie serce.
- Milcz! Ani słowa! - Zamierzyłem się na nią kapciem. Uciekła, nic nie mówiąc. Moja sister bywała całkiem bystra, chyba doszła do słusznego wniosku, że z pieklącym się świrusem nie ma sensu się użerać. Z mściwym rechotem skopałem całe śmietnisko pod ścianę i migiem rzuciłem się na łóżko. I wierzcie lub nie, spałem jak zabity.
***
  
Rankiem obdarzyłem lustro wrogim spojrzeniem. Powinno mieć dla swojego właściciela więcej względów. Wyglądałem jak typowa ofiara losu: czerwone oczy, niemożliwie skołtunione włosy i dokładnie odbita na policzku łapa Nikolasa. Wszystkie pięć palców tego przedstawiciela piekła było w całości widocznych. Niech go jasny szlag! Oby doktorek złamał mu ten arystokratyczny nos! Poprzedniej nocy nie zdążyłem zrobić dokładnej obdukcji.
   Na szczęście w domu wszyscy oprócz Wiśki nadal spali. Mogłem się niepostrzeżenie wymknąć, oszczędzając sobie wysłuchiwania komentarzy. Z ponurą miną udałem się do pracy. Przed drzwiami szpitala zobaczyłem… No, zgadnijcie kogo? Oczywiście, że tego boksera z bożej łaski, samego Diabła Ho we własnej osobie. Duże, ciemne okulary nie były w stanie ukryć malowniczych sińców pod oczami i brzydkiej opuchlizny (szkoda, że Czarny nie przypieprzył mu mocniej, bojowy nastrój bynajmniej mnie nie opuścił), deformującej niestety nadal pociągającą gębę.
- Lutek. - Ruszył w moją stronę, a ja zacząłem się cofać z odrazą wypisaną na twarzy. - Porozmawiajmy wieczorem.
- Jeśli podejdziesz bliżej, zacznę krzyczeć! - Chciałem odwrócić się i zwiać, ale złapał mnie za ramię.
- Nie wygłupiaj się, przecież nic ci nie zrobię. - Ujął mój podbródek palcami. TYMI palcami.
- Też tak myślałem. Wydawało mi się nawet, że coś nas łączy - rzuciłem złośliwie, wyzywająco patrząc mu w oczy. - Ale sam widzisz efekty. -Podniosłem głowę, by mógł się lepiej przyjrzeć skutkom swojej porywczości. Zmieszany spuścił wzrok.
- Proszę, wybacz… - zaczął niepewnie, przestępując z nogi na nogę. Zawstydzony, żałujący tego, co zrobił Diabeł Ho? Nigdy w to nie uwierzę. Życie to nie bajka. - Ale sam przyznaj, że wyglądaliście wyjątkowo podejrzanie. To się nigdy więcej nie powtórzy.
- Naturalnie, że nie, bo to nasza ostatnia rozmowa. - Zacząłem się zawzięcie szarpać. Posykiwał z bólu, ale uparcie mnie trzymał. - Puszczaj albo wezwę ochronę!
- Ale…
- Ratunku, zboczeniec! - zacząłem krzyczeć na całe gardło. Wnet nadbiegli uzbrojeni w pałki i paralizatory strażnicy w czarnych mundurach. Mnie dobrze znali, więc zażądali dokumentów od prezesa. Na szczęście nie wszyscy w naszym miasteczku czytali plotkarskie portale i znali Jego Kasiastą Wysokość.
- Dowodzik! - Wyższy z mężczyzn uwolnił mnie z łap Nikolasa i zasłonił swoją rosłą sylwetką. - Pan może już iść do pracy. Zajmiemy się tym natrętem. -Zadarłem nos, obdarzyłem prezesa pogardliwym spojrzeniem i poszedłem do szatni. Może w końcu dostanie solidny mandat za zakłócanie porządku? Albo go zapuszkują? Z tą miłą wizją w głowie wszedłem na SOR.
  To jednak nie był mój szczęśliwy dzień, zła passa trwała nadal. Moi byli konkurenci wytrwale mnie prześladowali. Zamyślony, omal nie staranowałem Czarnego, siedzącego na sali chirurgicznej z ponurą miną. Wyglądał znacznie gorzej niż Nikolas, a już na pewno jęczał o wiele głośniej i bardziej widowiskowo. Uwijały się wokół niego Renia i Gosia, a Kozłowski poprawiał mu na barku usztywniający opatrunek. Obdarzył mnie badawczym spojrzeniem, malowniczy siniec nie umknął jego uwadze.
- Tobie też udzielić pomocy? - Wskazał na sąsiednie krzesło obok stolika zabiegowego.
- Obejdzie się - fuknąłem niezbyt grzecznie. Na pewno nie będę obsługiwał Pana Gadziego Języka. Niech mu ta łapa odpadnie.
- Więc potrzymaj… - Chciał, abym przytrzymał rękę kardiologa, który był zielony z bólu i cały czas pojękiwał.
- Niby co? - Zrobiłem wielce zdziwioną minę. - Nikogo tu nie widzę. A przynajmniej nikogo, kto choć trochę przypominałby człowieka. Jestem pielęgniarkiem, a nie pomocnikiem weterynarza! - Ku zdumieniu wszystkich odwróciłem się na pięcie i poszedłem do pokoju socjalnego, gdzie spokojnie odpakowałem kanapkę. Zamiast jednak jeść, zgrzytałem tylko zębami. Oby zgnił, parszywy szyderca, nie będzie już mógł nikogo obmacywać!
…………………………………………………………………………
Betowała Kiyami
Słownik rosyjskich przekleństw:
Dwużopnyj karakan – dwudupny karaluch
Zakroj jebało! – zamknij pysk
Szljucha! – szmata, dziwka
Wałi odsjuda – spadaj, spieprzaj
Kakaszka – gówniany człowiek
Starpjer – stary zbok
Ja jebał twoj dzien rażdzienia – pierdolę dzień twoich narodzin



9 komentarzy:

  1. Hurra !!!
    Mefisto na początku!!!
    Opowiadanie znów superrr!!
    Czekam na cdn.:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super super
    daj więcej więcej tego :)
    Proszę kocie oczka

    OdpowiedzUsuń
  3. Szybciej, nowy rozdział, już!
    Nadal uważam, że wszyscy mają umrzeć, ale ta scena z powstrzymywania Nikolasa... Cud miód i wszystko na raz!
    Mam nadzieję, że następna część przyjdzie równie szybko .w.

    OdpowiedzUsuń
  4. Swietny rozdzial. Calym sercem jestem za Lutkiem! Walcz Kwiatuszku walcz!
    Pozdrawiam i zycze duzo weny :)
    xjudass

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdublowało ci początek rozdziału :)
    I jestem dumna z Lutka. Jak dalej będzie taki stanowczy to jeszcze z niego coś wyrośnie :)
    Ale jestem też strasznie zirytowana zachowaniem diabła i doktorka. No tacy dorośli faceci, porządni obywatele(mniej więcej :)) a robią sobie mordobicie na ulicy.
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
    Do boju kwiatuszku! Nie daj się! :P
    Pozdrawiam
    Yafumi

    OdpowiedzUsuń
  6. YAY *0* Rozdział jak zwykle cudowny, nie mogę się doczekać następnej części :D
    Mało mi :ccc Nie mogę się doczekać kolejnej rozmowy Lutka z Diabłem Ho *0* Albo jak się rozwinie sytuacja z bratem, czego się dowie w sprawie tego wyjazdu do Stanów. YAY *0*
    Czekam, Pozdrawiam i weny życzę
    Zielona

    OdpowiedzUsuń
  7. :) świetny rozdział. Na pewno prawił, że to opowiadanie odcina się od twoich innych prac :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Wychodzę codziennie i sprawdzam czy jest rozdział ;)
    Wennnyy dużo ,tak bardzo kolejny rozdział chce : ))

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    ta walka wspaniała i ich powstrzymanie, Lutek och wziął się w garść, kibicuje mu może Nicolas zmądrzeje..
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń