Jeśli niektórzy nie
zauważyli to na blogu jest nowe opowiadanie
,, Patrz tylko na
mnie!". Może się wam spodoba.
Rano okazało się, że nie zrobiliśmy zakupów i lodówka świeci pustkami, a zapasy przygotowane przez mamę już się skończyły. Postanowiłem pójść po przysłowiowe bułki, zanim trzy śpiące brudaski, wstaną z łóżka. Wziąłem szybki prysznic, założyłem co mi wpadło w ręce i pognałem do Biedry na piechotę, zamiast jak każdy rozsądny człowiek, zabrać samochód i zrobić porządne zaopatrzenie. No cóż. Przyzwyczajenie druga natura. Gnany niepokojem pędziłem między regałami z prędkością światła. Dzieci w tym wieku bywały bardzo kreatywne, a Nikolas miał mocny sen. Po kwadransie miałem pełen koszyk. Cały zziajany wróciłem do domu, targając dwie, wypchane po brzegi siaty. W progu powitała mnie Emilka, w starym podkoszulku mojego Słońca, który sięgał jej prawie do ziemi, z buzią wypapraną pastą do zębów. Z rozczochranych włosów strugami ciekła woda. Miała wypieki na drobnej buzi i była najwyraźniej czymś bardzo przejęta.
- Ruski się
wypierdolił...- Nie mogła ustać na miejscu, energia aż ją rozpierała. - O taaak...
- Rozpostarła ramiona i przegięła się do tyłu. - Kurwa mać to po polsku prawda?
- Złapała mnie za rękę i pociągnęła do łazienki.
- Skarbie, mówi się wywrócił. - Jęknąłem w duchu. - To drugie nazywamy łaciną podwórkową. Jest absolutnie zakazana!
- Na mydle pojechał, taaakim ślizgiem...- Przewróciła oczami z podziwem. A kto by mnie tam słuchał w tak ekscytującej sytuacji.
- Mam nadzieję, że żyje. - Co te diablęta zrobiły z moim facetem? Dzwonić po mamę czy pogotowie?
- Pewnie. - Okręciła się dwa razy na pięcie. - Jurka go kuruje. Pani dyrektor uczyła nas pierwszej pomocy. - Zadarła nosek.
- O boże...- Już sobie wyobraziłem, co się tam wyprawia. Kiedy byłem w ich wieku, razem z sister leczyliśmy naszego kulejącego kota zdrowym białkiem
( wszystko zasłyszane w telewizyjnych reklamach było dla nas wyrocznią) czyli tłustymi robakami wygrzebanymi w ogródku. Zarzygał wtedy cały dom, a mama goniła nas z pasem wokół domu. Przyspieszyłem kroku. Już daleka słyszałem jęki mojego Skarbu. Otworzyłem z rozmachem drzwi do łazienki.
- Skarbie, mówi się wywrócił. - Jęknąłem w duchu. - To drugie nazywamy łaciną podwórkową. Jest absolutnie zakazana!
- Na mydle pojechał, taaakim ślizgiem...- Przewróciła oczami z podziwem. A kto by mnie tam słuchał w tak ekscytującej sytuacji.
- Mam nadzieję, że żyje. - Co te diablęta zrobiły z moim facetem? Dzwonić po mamę czy pogotowie?
- Pewnie. - Okręciła się dwa razy na pięcie. - Jurka go kuruje. Pani dyrektor uczyła nas pierwszej pomocy. - Zadarła nosek.
- O boże...- Już sobie wyobraziłem, co się tam wyprawia. Kiedy byłem w ich wieku, razem z sister leczyliśmy naszego kulejącego kota zdrowym białkiem
( wszystko zasłyszane w telewizyjnych reklamach było dla nas wyrocznią) czyli tłustymi robakami wygrzebanymi w ogródku. Zarzygał wtedy cały dom, a mama goniła nas z pasem wokół domu. Przyspieszyłem kroku. Już daleka słyszałem jęki mojego Skarbu. Otworzyłem z rozmachem drzwi do łazienki.
- Ajajaj...
Umieram....- Nikolas, ubrany jedynie w krótkie spodenki, siedział na podłodze w
kałuży wody i pianie, z mina świadczącą, że jego koniec nastąpi lada chwila.
Nad nim stał z poważną miną Jurka i głaskał po głowie.
- Nie
płac...- Maluch pochylił się nad stłuczonym kolanem mężczyzny. - Podmucham
ci...- Rączkami przyciskał najmocniej jak potrafił do nogi zrobiony z ręcznika zimny
okład, który ciągle się zsuwał.
- Będę musiał iść do doktora. - Łypnął na mnie jednym okiem, a potem zaczął od nowa jęczeć, tylko już mniej dramatycznie. Mnie zastanowiło coś zupełnie innego, bo że temu drabowi nic się nie stało, było raczej oczywiste. Ależ mnie nastraszyli. Odetchnąłem z ulgą.
- To on jednak gada? - zapytałem cicho Emilkę i wskazałem na chłopca. Miałem ochotę skakać razem z nią. Znajdziemy małemu dobrego logopedę, który pomoże zlikwidować wadę wymowy. Nie pozwolę, by koledzy w zerówce go wyśmiewali. Ten nieśmiały aniołek bez pomocy swojej przyjaciółki nie umiałby się obronić. Darowałem nawet temu staremu bałwanowi, udającemu prawie trupa, jego wygłupy.
- Czasami, jak jesteśmy sami. - Przyjrzała się Nikolasowi i pokiwała poważnie głową. - Zrobią mu operację czy dadzą zastrzyki?
- Biedulecek...- Jurka najwyraźniej bardzo się przejął. - Zastsyki strasnie bolą.
- Dam ci potem potrzymać moją lalkę.
- A ja cekolade. Pysna.
- A mówiłeś, że całą zjadłeś! - Emilka pogroziła chłopcu, który kucnął za moim Słońcem i chwycił go za koszulkę. Wystawał mu tylko czubek głowy. Z przyjemnością patrzyłem na ich komitywę.
- Zabierzcie tego umarlaka do kuchni - rzuciłem do dzieci. - Niech wam zrobi płatki z mlekiem. - Nie miałem tak współczującego serduszka jak maluchy. - Zrobiliście tu chlew. - Rzuciłem dzieciom ręczniki. - Wysuszyć się i odmaszerować.
- Mnie też możesz powycierać. Chyba pomożesz inwalidzie. - Co temu durniowi chodziło po głowie? A to sobie znalazł miejsce na amory. Myślał, że jak zobaczę jego nagi tors to zmięknę? Trzymaj się Lutek. Przestań tam zezować, ty stokrotko bez kręgosłupa!
- My... My pomozemy! - Jurka z Emilką rzucili się na Nikolasa, który z głupią miną pozwolił się opatulić ręcznikami. Dobrze mu tak zboczuchowi, nawet w towarzystwie dzieci myślał tylko o jednym. Rozejrzałem się po łazience. Chyba nawet godzina nie wystarczy by przywrócić w niej porządek.
- Będę musiał iść do doktora. - Łypnął na mnie jednym okiem, a potem zaczął od nowa jęczeć, tylko już mniej dramatycznie. Mnie zastanowiło coś zupełnie innego, bo że temu drabowi nic się nie stało, było raczej oczywiste. Ależ mnie nastraszyli. Odetchnąłem z ulgą.
- To on jednak gada? - zapytałem cicho Emilkę i wskazałem na chłopca. Miałem ochotę skakać razem z nią. Znajdziemy małemu dobrego logopedę, który pomoże zlikwidować wadę wymowy. Nie pozwolę, by koledzy w zerówce go wyśmiewali. Ten nieśmiały aniołek bez pomocy swojej przyjaciółki nie umiałby się obronić. Darowałem nawet temu staremu bałwanowi, udającemu prawie trupa, jego wygłupy.
- Czasami, jak jesteśmy sami. - Przyjrzała się Nikolasowi i pokiwała poważnie głową. - Zrobią mu operację czy dadzą zastrzyki?
- Biedulecek...- Jurka najwyraźniej bardzo się przejął. - Zastsyki strasnie bolą.
- Dam ci potem potrzymać moją lalkę.
- A ja cekolade. Pysna.
- A mówiłeś, że całą zjadłeś! - Emilka pogroziła chłopcu, który kucnął za moim Słońcem i chwycił go za koszulkę. Wystawał mu tylko czubek głowy. Z przyjemnością patrzyłem na ich komitywę.
- Zabierzcie tego umarlaka do kuchni - rzuciłem do dzieci. - Niech wam zrobi płatki z mlekiem. - Nie miałem tak współczującego serduszka jak maluchy. - Zrobiliście tu chlew. - Rzuciłem dzieciom ręczniki. - Wysuszyć się i odmaszerować.
- Mnie też możesz powycierać. Chyba pomożesz inwalidzie. - Co temu durniowi chodziło po głowie? A to sobie znalazł miejsce na amory. Myślał, że jak zobaczę jego nagi tors to zmięknę? Trzymaj się Lutek. Przestań tam zezować, ty stokrotko bez kręgosłupa!
- My... My pomozemy! - Jurka z Emilką rzucili się na Nikolasa, który z głupią miną pozwolił się opatulić ręcznikami. Dobrze mu tak zboczuchowi, nawet w towarzystwie dzieci myślał tylko o jednym. Rozejrzałem się po łazience. Chyba nawet godzina nie wystarczy by przywrócić w niej porządek.
***
Zaplanowałem wycieczkę krajoznawczą. Ani
rodzinny dom, ani bar Pod Kogutem nie wchodziły w tej chwili rachubę.
Ignorowałem wszystkie telefony od bandy Stokrotków, którzy umierali z chęci
poznania dzieciaków, a musieli zadowolić się relacją Wiśki. Na razie chciałem,
aby maluchy przyzwyczaiły się do nas, nie miały do tego okazji, a zabranie ich
z Domu Dziecka odbyło się w takim tempie, że przypominało raczej porwanie niż
adopcję. Mieliśmy iść razem do pobliskiego parku, chciałem im pokazać rodzinne
miasteczko. Tutaj był teraz ich DOM. Już niedługo zacznie się szkoła i powinny
umieć do niego trafić.
Okazało się, że Nikolas nie miał dla nas
czasu, bo musiał zarabiać na chlebek. Zajęty problemami rodzinnymi zaniedbał
nieco interesy. Ledwo skończyliśmy śniadanie rozdzwonił się telefon, więc moje
kochanie zamknęło się w gabinecie i prowadziło którąś z kolei długą rozmowę.
Dzieci tymczasem zaczęły się niecierpliwić. Machnąłem na niego ręką i
postanowiłem dobrze wykorzystać ostatni dzień urlopu. Następnego na pewno szybko
nie dostanę, bo w szpitalu jak zwykle brakowało rąk do pracy. Zlustrowałem
stojące w holu maluchy. Wyglądały naprawdę świetnie w nowych, sportowych
ubrankach, które sprawiłem z myślą o zabawie. To Emilki było nieco przyciasne,
w końcu kupiłem je z myślą o sześcioletnim chłopcu, na szczęście bawełna
okazała się całkiem rozciągliwa. Planowałem w najbliższym czasie zaangażować
sister i wysłać ją ze swoją małą, rudą kopią na rajd po sklepach. Nie bardzo
znałem się na tych dziewczyńskich akcesoriach. Trzeba też było urządzić drugi
dziecinny pokój. Na pewno nie odmówi, jeśli dostanie w łapska, jedną ze złotych
kart Nikolasa.
- Gotowi na przygodę? - Wziąłem ich za ręce i poczułem się super odpowiedzialnym, doświadczonym tatusiem. Ruszyliśmy główną ulicą Karowa. - Przechodzimy zawsze przez pasy. - Stanąłem na skraju chodnika.
- Jasne. Pójdziemy na huśtawki? - Emilka jak zwykle tryskała energią, chłopiec dreptał obok, nieśmiało zerkając na mnie spod długiej grzywki. Nie będzie łatwo zdobyć jego zaufanie.
- Po drugiej stronie ulicy jest plac zabaw.
- Koniki...? - Ciemne oczy chłopca rozbłysły.
- Stadnina jest daleko, może innym razem. - W życiu nie wybrałbym się na taką eskapadę sam. - A w parku są jedynie zielone, polne. - Chyba rozczarowałem Jurkę, bo wygiął usteczka w podkówkę, a ja poczułem się strasznie głupio.
- No coś ty. - Dziewczynka przewróciła oczami, zaczęła tłumaczyć mi cierpliwie jak wyjątkowo nierozgarniętemu dziecku, a ja poczułem się malutki. Tyci. Kiedyś może będę prawdziwym tatą, ale na razie strzelałem gafę za gafą. Na razie przegrywałem z jedenastolatką. - On się boi dużych zwierzaków. W Bidulu były takie do bujania, na sprężynie.
- Aha... - stwierdziłem inteligentnie, starając sobie przypomnieć czy widziałem gdzieś takie huśtawki. Na miejscu okazało się, że niepotrzebnie zachodziłem w głowę, a zjeżdżalnia oraz drabinki zupełnie wystarczyły do dobrej zabawy. Choć nie na długo. Piaskownicę oboje zignorowali, bo Jurka za nic na świecie nie chciał wziąć wiaderka ani łopatki od nieznajomych dzieci. Ten mały aniołek był niestety zbyt nieśmiały. Koniecznie musimy popracować nad jego pewnością siebie. Na szczęście przypomniałem sobie, co sam lubiłem robić.
- Może pokarmimy kaczki? - Podeszliśmy go pana opiekującego się parkiem, sprzedającego niewielkie woreczki z karmą. Słońce stało już wysoko na niebie. Był ciepły sierpniowy dzień, czyli nadal mieliśmy wakacje, więc dookoła biegała chmara dzieciaków pod czujną opieką matek. Usiedliśmy na brzegu.
- Ale ładne.. Tamta zielona jest świetna. - Emilka entuzjastycznie sypnęła pełną garść ziarna do wody.
- Jedzą paluski? - Jurka raz po raz wyglądał zza moich pleców. W sumie to mu się nie dziwiłem. Te durne ptasiory bywały groźne, sam się o tym przekonałem przy okazji randki z Nikolasem. Zwłaszcza tata łabędź bywał agresywny, na razie trzymał się jednak z daleka, więc spokojna moja rozczochrana.
- Gotowi na przygodę? - Wziąłem ich za ręce i poczułem się super odpowiedzialnym, doświadczonym tatusiem. Ruszyliśmy główną ulicą Karowa. - Przechodzimy zawsze przez pasy. - Stanąłem na skraju chodnika.
- Jasne. Pójdziemy na huśtawki? - Emilka jak zwykle tryskała energią, chłopiec dreptał obok, nieśmiało zerkając na mnie spod długiej grzywki. Nie będzie łatwo zdobyć jego zaufanie.
- Po drugiej stronie ulicy jest plac zabaw.
- Koniki...? - Ciemne oczy chłopca rozbłysły.
- Stadnina jest daleko, może innym razem. - W życiu nie wybrałbym się na taką eskapadę sam. - A w parku są jedynie zielone, polne. - Chyba rozczarowałem Jurkę, bo wygiął usteczka w podkówkę, a ja poczułem się strasznie głupio.
- No coś ty. - Dziewczynka przewróciła oczami, zaczęła tłumaczyć mi cierpliwie jak wyjątkowo nierozgarniętemu dziecku, a ja poczułem się malutki. Tyci. Kiedyś może będę prawdziwym tatą, ale na razie strzelałem gafę za gafą. Na razie przegrywałem z jedenastolatką. - On się boi dużych zwierzaków. W Bidulu były takie do bujania, na sprężynie.
- Aha... - stwierdziłem inteligentnie, starając sobie przypomnieć czy widziałem gdzieś takie huśtawki. Na miejscu okazało się, że niepotrzebnie zachodziłem w głowę, a zjeżdżalnia oraz drabinki zupełnie wystarczyły do dobrej zabawy. Choć nie na długo. Piaskownicę oboje zignorowali, bo Jurka za nic na świecie nie chciał wziąć wiaderka ani łopatki od nieznajomych dzieci. Ten mały aniołek był niestety zbyt nieśmiały. Koniecznie musimy popracować nad jego pewnością siebie. Na szczęście przypomniałem sobie, co sam lubiłem robić.
- Może pokarmimy kaczki? - Podeszliśmy go pana opiekującego się parkiem, sprzedającego niewielkie woreczki z karmą. Słońce stało już wysoko na niebie. Był ciepły sierpniowy dzień, czyli nadal mieliśmy wakacje, więc dookoła biegała chmara dzieciaków pod czujną opieką matek. Usiedliśmy na brzegu.
- Ale ładne.. Tamta zielona jest świetna. - Emilka entuzjastycznie sypnęła pełną garść ziarna do wody.
- Jedzą paluski? - Jurka raz po raz wyglądał zza moich pleców. W sumie to mu się nie dziwiłem. Te durne ptasiory bywały groźne, sam się o tym przekonałem przy okazji randki z Nikolasem. Zwłaszcza tata łabędź bywał agresywny, na razie trzymał się jednak z daleka, więc spokojna moja rozczochrana.
Zauważyłem, że od jakiegoś kwadransa
obserwował nas jasnowłosy chłopczyk, przenosił wzrok ze mnie na Jurkę i z
powrotem. Wystrojony jak na bal, siedział na ławce i bawił się drewnianym,
pięknie rzeźbionym samolocikiem. Wymalowana blondyna w mini nie spuszczała go z
obficie orzęsionych patrzydeł. Skądś znałem tą lalę. Po dłuższym namyśle
stwierdziłem, że to jedna z wkurzających byłych mojego prowadzącego bujne życie
towarzyskie, brata. Już on z pewnością o to zadbał by znienawidziła naszą
rodzinę do siódmego pokolenia. Najpewniej podłapała pracę wakacyjną jako
opiekunka.
- Ale z ciebie tchórz! - Gówniarz podszedł bliżej i spojrzał z pogardą na Jurkę. -Seplenisz jak dzidziuś! - Zaniepokoiłem się rozwojem wydarzeń. Nie chciałem, aby z pierwszego dnia w Karowie maluch miał złe wspomnienia.
- Te Brajanek, zamknij ryło! - Pysknęła czujna Emilka.
- Kochanie, nie zadawaj się z marginesem. - Usiłowała zatrzymać smarkacza orzęsiona Kaśka, robiąc wiatr powiekami. Jakim cudem te sztachety wokół oczu nie wbiły jej się w źrenice? Niektóre lachony nie znały umiaru w upiększaniu.
- Skąd wiesz Nakrapiana jak mam na imię? - Zainteresował się zaskoczony chłopiec. Uderzył w czuły punkt dziewczynki, nie była zadowolona ze swoich piegów.
- Połowa głupków na moim blokowisku się tak nazywała. - Nie pozostała dłużna. - Wołaliśmy na nich Europejskie Sieroty. - Chłopiec gwałtownie poczerwieniał.
- Sama jesteś sierota. Mama i tata za tydzień wrócą do domu! - Wrzasnął Brajanek. - A twój brat jest głupi! Boi się kaczek. - Jurka nie odpowiedział na zaczepkę, tylko wydął usteczka i zmrużył oczy, najwyraźniej nad czymś intensywnie myślał. Zacząłem się obawiać gryzącego ataku. Jak nic najem się wstydu. Z doświadczenia jednak wiedziałem, że lepiej było, gdy dzieci same rozwiązywały takie konflikty. Postanowiłem jeszcze chwilę zaczekać z interwencją. W Karowie mieliśmy jedna szkołę i prędzej czy później maluchy się w niej spotkają.
- Jesteś odwasny? Pokas! - Mój mały aniołek przezwyciężył nieśmiałość, podszedł do Emilki i wziął ją za rękę.
- Pokas, pokas - przedrzeźniał go ulizany Brajanek. - Pewnie, że jestem odważny. Jesteś strasznym mikrusem.
- Mam sześć lat i jesce rosnę. - Stwierdziła spokojnie moja rozsądna kruszynka.
- Też mam sześć. - Cwany łobuz jeszcze się wyprostował, by wyglądał na większego niż w istocie.
- Pije dużo mleka, wkrótce cię dogoni. - Odezwałem się, by dodać nieco otuchy maluchowi.
- Akurat.
- On wie lepiej, placuje w spitalu. - Zdenerwowany Jurka przez chwilę wiercił nóżką dziurę w trawie, a potem nieoczekiwanie się uśmiechnął. Sama słodycz. Wyglądało jakby jego mała buzia rozkwitła niczym rzadki kwiat. - Daj temu dusemu! - Wskazał na tatę łabędzia. Podał torebkę z karmą zaskoczonemu blondynkowi, który przyglądał się mu z niemądrze otwartymi ustami. Dobrze ci tak zarozumiały gówniaku! Poczułem dumę z posiadania najśliczniejszego synka na świecie. Zanim lachon zdążył odciągnąć Brajanka od stawu, ten pochylił się nad wodą i wrzucił do niej całą zawartość woreczka. Wielki biały ptak zareagował nadspodziewanie szybko. Ruszył przed siebie niczym wodolot. Nie wiadomo co mu się nie spodobało tym razem. Zasyczał, wyciągnął długa szyję, złapał chłopca za palec i uszczypnął.
- Ajajaj...! - Wrzasnął Brajanek. Niespodziewanie na pomoc rzucił mu się mój dzielny aniołek. Nie zawahał się ani na moment. Zdjął sweterek i zaczął nim wymachiwać. Przestraszony łabędź z łopotem skrzydeł oddalił się na drugą stronę akwenu. Nawet nie spróbował pływających po powierzchni smakołyków.
- Daj. - Jurka ujął chłopca, który właśnie walczył z napływającymi łzami, za rękę. - Jestem w tym dobly. - Wyciągnął z kieszeni pomięta chusteczkę, włożył do niej zerwany z trawnika listek babki lancetowatej, chwała pani dyrektor, i opatrzył zranione miejsce. Zawiązał końce na zgrabną kokardkę. No, no. Rośnie nam przyszły chirurg. Jak na takiego brzdąca był niesamowicie sprawny manualnie.
- Ściągnij tą szmatę, jeszcze się czymś zarazisz! - Kłapnęła paszczą blondi.
- Nic mi nie jest. - Brajanek szybko schował dłoń do kieszeni spodni. - Przepraszam - rzucił nagle do Jurki. - Jesteś bardzo odważny. Przyjdziesz tutaj jutro?
- Nie wiem, poprosę tatę. - Uśmiech mojego aniołka był tak jasny, że mógłby zawstydzić słońce. Przytulił się do mnie ufnie, a moje serducho zabiło tak głośno, że mogłoby robić za dzwon w kościele.
- Mam braciszka w dechę. - Pochwaliła go równie dumna jak ja Emilka, co do tego faktu byliśmy w pełni zgodni. Przybiłem z nią piątkę. - Jesteś zajebisty! - Dodała ku mojej konsternacji. Wyciągnęła przed siebie rękę z kciukiem do góry i pogłaskała go po ciemnej główce. Boże, ty widzisz i nie grzmisz. Prędzej posiwieję, niż ich wychowam.
- Siajebisty?
- A może po prostu świetny. Znowu użyłaś zakazanego słowa. - Skarciłem ją z westchnieniem.
- Szkoda. Podwórkowa łacina jest zaje... to znaczy fajna. - Pochwaliła się dobra pamięcią dziewczynka i wyszczerzyła do mnie ząbki. Coś jednak do niej docierało, ale długa droga przed nami, oj długa i wyboista, a nasz język wyjątkowo kwiecisty i malowniczy. Jeszcze się nasłucham na wywiadówkach. W tym momencie przypomniałem sobie, że był jeszcze ktoś, komu niewątpliwie należało się szybkie spotkanie z chłopcem. Jego ciotka znaczy się wujek Carmelo z pewnością szalał z niepokoju. Lutek, nie masz sumienia, jesteś nie stokrotką, tylko zwyczajnym chwastem.
- Ale z ciebie tchórz! - Gówniarz podszedł bliżej i spojrzał z pogardą na Jurkę. -Seplenisz jak dzidziuś! - Zaniepokoiłem się rozwojem wydarzeń. Nie chciałem, aby z pierwszego dnia w Karowie maluch miał złe wspomnienia.
- Te Brajanek, zamknij ryło! - Pysknęła czujna Emilka.
- Kochanie, nie zadawaj się z marginesem. - Usiłowała zatrzymać smarkacza orzęsiona Kaśka, robiąc wiatr powiekami. Jakim cudem te sztachety wokół oczu nie wbiły jej się w źrenice? Niektóre lachony nie znały umiaru w upiększaniu.
- Skąd wiesz Nakrapiana jak mam na imię? - Zainteresował się zaskoczony chłopiec. Uderzył w czuły punkt dziewczynki, nie była zadowolona ze swoich piegów.
- Połowa głupków na moim blokowisku się tak nazywała. - Nie pozostała dłużna. - Wołaliśmy na nich Europejskie Sieroty. - Chłopiec gwałtownie poczerwieniał.
- Sama jesteś sierota. Mama i tata za tydzień wrócą do domu! - Wrzasnął Brajanek. - A twój brat jest głupi! Boi się kaczek. - Jurka nie odpowiedział na zaczepkę, tylko wydął usteczka i zmrużył oczy, najwyraźniej nad czymś intensywnie myślał. Zacząłem się obawiać gryzącego ataku. Jak nic najem się wstydu. Z doświadczenia jednak wiedziałem, że lepiej było, gdy dzieci same rozwiązywały takie konflikty. Postanowiłem jeszcze chwilę zaczekać z interwencją. W Karowie mieliśmy jedna szkołę i prędzej czy później maluchy się w niej spotkają.
- Jesteś odwasny? Pokas! - Mój mały aniołek przezwyciężył nieśmiałość, podszedł do Emilki i wziął ją za rękę.
- Pokas, pokas - przedrzeźniał go ulizany Brajanek. - Pewnie, że jestem odważny. Jesteś strasznym mikrusem.
- Mam sześć lat i jesce rosnę. - Stwierdziła spokojnie moja rozsądna kruszynka.
- Też mam sześć. - Cwany łobuz jeszcze się wyprostował, by wyglądał na większego niż w istocie.
- Pije dużo mleka, wkrótce cię dogoni. - Odezwałem się, by dodać nieco otuchy maluchowi.
- Akurat.
- On wie lepiej, placuje w spitalu. - Zdenerwowany Jurka przez chwilę wiercił nóżką dziurę w trawie, a potem nieoczekiwanie się uśmiechnął. Sama słodycz. Wyglądało jakby jego mała buzia rozkwitła niczym rzadki kwiat. - Daj temu dusemu! - Wskazał na tatę łabędzia. Podał torebkę z karmą zaskoczonemu blondynkowi, który przyglądał się mu z niemądrze otwartymi ustami. Dobrze ci tak zarozumiały gówniaku! Poczułem dumę z posiadania najśliczniejszego synka na świecie. Zanim lachon zdążył odciągnąć Brajanka od stawu, ten pochylił się nad wodą i wrzucił do niej całą zawartość woreczka. Wielki biały ptak zareagował nadspodziewanie szybko. Ruszył przed siebie niczym wodolot. Nie wiadomo co mu się nie spodobało tym razem. Zasyczał, wyciągnął długa szyję, złapał chłopca za palec i uszczypnął.
- Ajajaj...! - Wrzasnął Brajanek. Niespodziewanie na pomoc rzucił mu się mój dzielny aniołek. Nie zawahał się ani na moment. Zdjął sweterek i zaczął nim wymachiwać. Przestraszony łabędź z łopotem skrzydeł oddalił się na drugą stronę akwenu. Nawet nie spróbował pływających po powierzchni smakołyków.
- Daj. - Jurka ujął chłopca, który właśnie walczył z napływającymi łzami, za rękę. - Jestem w tym dobly. - Wyciągnął z kieszeni pomięta chusteczkę, włożył do niej zerwany z trawnika listek babki lancetowatej, chwała pani dyrektor, i opatrzył zranione miejsce. Zawiązał końce na zgrabną kokardkę. No, no. Rośnie nam przyszły chirurg. Jak na takiego brzdąca był niesamowicie sprawny manualnie.
- Ściągnij tą szmatę, jeszcze się czymś zarazisz! - Kłapnęła paszczą blondi.
- Nic mi nie jest. - Brajanek szybko schował dłoń do kieszeni spodni. - Przepraszam - rzucił nagle do Jurki. - Jesteś bardzo odważny. Przyjdziesz tutaj jutro?
- Nie wiem, poprosę tatę. - Uśmiech mojego aniołka był tak jasny, że mógłby zawstydzić słońce. Przytulił się do mnie ufnie, a moje serducho zabiło tak głośno, że mogłoby robić za dzwon w kościele.
- Mam braciszka w dechę. - Pochwaliła go równie dumna jak ja Emilka, co do tego faktu byliśmy w pełni zgodni. Przybiłem z nią piątkę. - Jesteś zajebisty! - Dodała ku mojej konsternacji. Wyciągnęła przed siebie rękę z kciukiem do góry i pogłaskała go po ciemnej główce. Boże, ty widzisz i nie grzmisz. Prędzej posiwieję, niż ich wychowam.
- Siajebisty?
- A może po prostu świetny. Znowu użyłaś zakazanego słowa. - Skarciłem ją z westchnieniem.
- Szkoda. Podwórkowa łacina jest zaje... to znaczy fajna. - Pochwaliła się dobra pamięcią dziewczynka i wyszczerzyła do mnie ząbki. Coś jednak do niej docierało, ale długa droga przed nami, oj długa i wyboista, a nasz język wyjątkowo kwiecisty i malowniczy. Jeszcze się nasłucham na wywiadówkach. W tym momencie przypomniałem sobie, że był jeszcze ktoś, komu niewątpliwie należało się szybkie spotkanie z chłopcem. Jego ciotka znaczy się wujek Carmelo z pewnością szalał z niepokoju. Lutek, nie masz sumienia, jesteś nie stokrotką, tylko zwyczajnym chwastem.
O... Widzę prezent na zmianę czasu... Nie dosyć, że rośliny godzinę dłużej, to jeszcze Stokrotek "bez kręgosłupa" zwany ciastem zawitał i rozjaśnił jesienne paluchy. Wielkie dzięki. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOch Lutek , jaki z Ciebie zajefajny Tateł. Każdy powinien takowego Tateła mieć.hmmmm tylko czy to na pewno tateł a nie mameł, skoro Diablik robi na chlebuś to jemu przypadła chyba rola mameła.... tak mi się myśli.....
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńo tak Jurka pięknie sobie poradził, może jest nieśmiały, a jednak... och jaki fajny tatuś z Lutka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia