Następnego dnia obudziłem się
u boku Nikolasa. Śpiący, wyglądał na takiego odprężonego i młodego,
nieledwie mojego rówieśnika. Nie mogłem się powstrzymać, nachylony musnąłem
ustami jego powieki, okolone miękkimi, czarnymi rzęsami. Dopóki nie skrzywił kuszących warg i w jego oczach nie pojawiły się złośliwe błyski, wyglądał
naprawdę słodko. Były to jednak tylko pozory. Najwyraźniej nawet
przedstawiciele Piekła musieli czasami odpoczywać.
- Ehm… Ehm… - Bezskutecznie
próbowałem go obudzić. Chyba był bardzo wyczerpany, bo nawet nie drgnął. Nie
miałem serca zrzucać go z łóżka. Przeczołgałem się nad nim i ruszyłem na
palcach do łazienki. Wziąłem długi, orzeźwiający prysznic dla poprawienia humoru. Niby wszystko zostało wyjaśnione, ale nigdy nie wiadomo, co jeszcze
wypełznie spod dywanu, jak mawiał Franio.
Wypachniony, gotowy z uśmiechem powitać nowy dzień , wyszedłem z kabiny. Niestety, wystarczyło jedno spojrzenie w lustro by zepsuć mi humor.
- Wyglądam jak ofiara
marsjańskich pijawek morderców! – zajęczałem teatralnie. Ach ta fantastyka, zrobiła mi z
mózgu kolorową, chichoczącą sieczkę. Chyba za dużo ostatnio czytałem.
– Udać chorobę? Użyć pudru Wiśki? – Po krótkim namyśle zakradłem się do pokoju siostry i zwinąłem jej najlepszy podkład. Pracowicie, niczym uzdolniony malarz pokojowy, zapaćkałem plamy na szyi. Okazało się jednak, że teraz moja twarz wyglądała jakoś dziwnie blado. Nie miałem innego wyjścia, wypudrowałem także twarz. Następnie założyłem podkoszulek z wysokim kołnierzykiem. Chyba było w porządku. Szybko jednak do mnie dotarło, że nieco przeceniłem swoje talenty świeżo upieczonego stylisty.
– Udać chorobę? Użyć pudru Wiśki? – Po krótkim namyśle zakradłem się do pokoju siostry i zwinąłem jej najlepszy podkład. Pracowicie, niczym uzdolniony malarz pokojowy, zapaćkałem plamy na szyi. Okazało się jednak, że teraz moja twarz wyglądała jakoś dziwnie blado. Nie miałem innego wyjścia, wypudrowałem także twarz. Następnie założyłem podkoszulek z wysokim kołnierzykiem. Chyba było w porządku. Szybko jednak do mnie dotarło, że nieco przeceniłem swoje talenty świeżo upieczonego stylisty.
Kiedy przebrany w mundurek wszedłem na salę
SOR, Renia z Gosią zrobiły dziwne miny, a potem zaczęły bez skrępowania
chichotać. Obrzuciłem je wzrokiem wygłodniałego bazyliszka, więc szybko
umilkły. Miało się ten podpatrzony u Nikolasa chłodny, hrabiowski image.
Podniosłem do góry głowę, promieniując dookoła swoim majestatem i obrzuciłem
wyniosłym wzrokiem, klepiącego w klawiaturę Jasia. Oto wypróbowany sługa, z
mozołem i oddaniem wykonujący moje rozkazy.
- Lutek dzisiaj mamy
kontrolę. – Przygryzł usta, które mu zadrgały jakby miał tik nerwowy. – Sucha jest dość wyrozumiała, ale twojej
przemiany w drag queen może jednak nie znieść.
- Znaczy, że co? – Nie zrozumiałem
jego aluzji, nadal przebywając w wyimaginowanym świecie, pełnym seksownych
Janosików w obcisłych, góralskich portkach
i pięknych ułanów na cisawych koniach. A już ten kniaź…
- Idź się natychmiast umyj
głupolu! – Ryknął, najwyraźniej tracąc do mnie cierpliwość. – Dziewczyny,
dajcie mu jakieś mleczko do demakijażu. – Podskoczyłem łapiąc się za serce. Nie
musiał się tak drzeć. Doskonale wiedziałem, że to dziecinne, ale uwielbiałem
takie romantyczne dyrdymały. Bezkresne stepy o zachodzie słońca gdzieś zniknęły,
a wraz z nimi przystojny kniaź z szablą u boku, jakoś dziwnie przypominający
Nikolasa.
Dopucowanie moich malarskich fantazji zajęło
mi dobre pół godziny. Czego się jednak nie robi dla świętego spokoju w pracy.
Pożyczyłem jeszcze od naszej recepcjonistki chustkę w kolorowe groszki i
owinąłem nią szyję, zawiązując z boku na fantazyjną kokardę. Lustrująca właśnie
hol Sucha, lekko się zapowietrzyła na mój widok, niczego jednak nie
skomentowała. Stanąłem jak wryty, bo zza jej pleców wychyliła się twarz
Wielkiego De, tym razem w przepisowym, szpitalnym mundurku, który co chwilę
zjeżdżał mu z chudego tyłka.
- Witam panią dyrektor. –
Ukłoniłem się jak na wzorowego podlizucha przystało. Miałem sporo za kołnierzem
i lepiej było kobieciny nie drażnić.
- Panie Stokrotka, to nasz
nowy wolontariusz. Z nieznanych mi powodów, chce pomagać właśnie na SOR’e.
Proszę go oprowadzić i dać coś do roboty. Aha…- Zatrzymała się wpół kroku. –
Doktor Czarny cię szuka, podobno ma jakąś ważną sprawę. – Po tych słowach poszła w kierunku garaży. Na
placyku za szpitalem, wyrozbierani do obcisłych podkoszulków Czerwoni, pucowali
samochody robiąc przy tym niby przypadkiem, pozy zawodowych modeli. Cwaniaki
tak ją zagadali, że zupełnie zapomniała po co przyszła. Niemal widziałem gwiazdki
w jej piwnych oczach. Od miesiąca zabierali się do sprzątania magazynu, gdzie
mieli niezły bajzel. Jak zwykle upiekło się spryciarzom. Oczarowana Sucha
została odprowadzona przez nich pod drzwi swojego gabinetu, żeby przypadkiem
nie skręciła gdzie nie powinna. Ach te baby, wystarczy kawałek apetycznego
chłopa, żeby zaczęły zachowywać się jak gimnazjalistki. Normalnie zero
profesjonalizmu. Tymczasem ja, będę się musiał trzymać z daleka od kardiologii.
Kto wie co tam wymyślił Czarny. Obawiałem się zemsty tego miejscowego Casanowy.
- O…! – Na bladej buzi upierdliwego
dzieciaka pojawił się złośliwy uśmieszek. – Pan pielęgniarek z mlekiem pod
nosem. Co to za ustrojstwo? – Wskazał na chustkę.
- Nie interesuj się smarku! –
Nadąłem się i ruszyłem na salę intensywnego nadzoru. Dreptał za mną, usiłując rozwiązać
kokardkę, która go wyraźnie zaciekawiła. Cały czas kłapał paszczą jak
nakręcony. Zupełnie jakbym za plecami miał radio. Przyspieszyłem kroku.
Jasiu na mój widok jedynie podniósł do góry
brwi. Liczyłem, że gówniarz odciągnie jego uwagę i da mi spokój. O dziwo z tyłu
zapanowała cisza. Zirytowany obejrzałem się za siebie. Wielki De stał z otwartą
niekulturalnie buzią i wytrzeszczonymi, niebieskimi oczętami. Wyglądał mało
inteligentnie to mało powiedziane, raczej jakby nagle doznał objawiania lub
zdrenowano mu mózg. Kompletna żenada. Widziałem nawet kropelkę śliny spływającą mu z lewego kącika.
- No przedstaw się ćmoku! To
jest doktor Skowronek, nasz internista. – Nadal nic, jakby coś skleiło mu usta.
W takim stanie nie nadawał się nawet do zamiatania korytarzy.
- On jest taki… Taki…-
dobiegł mnie drżący szept. – Jak mam zwracać się do boga?
- Wystarczy doktorze… - Jasiu
przewrócił oczami.
- Doktorze…- Chłopak miał
wyraźny problem ze składnym mówieniem. – Nie to nie pasuje do takiego ideału. –
Zamyślił się na moment. – Wasza Wysokość, Wasza Miłość , Wasza Jasność…
- Zaraz cię walnę! – Wyrwało
mi się z głębi serca. Jasiu jedynie popatrzył na nas obu z politowaniem.
Najwyraźniej byłem u niego na tym samym poziomie co piekielny małolat.
- Oddam ci swoje wspaniałe
ciało, super inteligentny mózg, szlachetną duszę! – Rąbnął przed nim na kolana.
No naprawdę, nie ma to jak samouwielbienie. Zacząłem mu zazdrościć pewności
siebie.
- Wystarczy jak poukładasz w
szafach pościel. – Na Skowronku wyczyny Wielkiego De, nie zrobiły raczej
żadnego wrażenia. Rzucił mu klucze od kantorka i odwrócił się do laptopa, nie
raczywszy obdarzyć swojego niewolnika łaskawszym spojrzeniem.
- Jakież zimnie masz serce…
Ale ja je rozgrzeję… Na pewno rozgrzeję… - Powtórzył chłopak i podniósł się z
kolan, by spotkać się oko w oko z podkurwionym Kozłowskim. Wyrżnął twarzą w
jego imponującą klatę. Chirurg zmierzył od stóp do głów pokurcza, który śmiał
mu rwać faceta.
- Co ten pacjent tu robi?! –
Warknął nieprzyjaźnie, kiedy chodziło o Jasia przeważnie tracił swoje
wielkopańskie maniery.
- Żaden pacjent tylko
wolontariusz! – Wyprostował się dumnie dzieciak, a gacie zjechały mu do połowy
tyłka.
- Schowaj kościste poślady,
bo nawet zdesperowanego komara na nie nie złapiesz. – Pluł jadem Hrabia. Nie
mógł się porządnie poawanturować, bo leżący na Sali pacjenci zaczęli się z
ciekawością przysłuchiwać sprzeczce.
- Mają idealne wymiary i na
oko z piętnaście lat mniej! – Odpyskował śmiało dzieciak i wolnym krokiem, aby
broń boże wielkolud przed nim nie myślał że ucieka, pomaszerował do magazynu z
pościelą.
- Trzeba się go pozbyć, to
nie miejsce dla dzieci. Co ta Sucha sobie wyobraża?! – Pieklił się już nieco
ciszej chirurg.
- Masz kompleksy Adonisie? –
zachichotał niespodziewanie Skowronek. – Może zrób sobie lifting czy coś.
- Uważasz, że staro wyglądam?
– Kozłowski wyraźnie zaskoczony stanął na środku sali. Adorowany przez
większość personelu i niemal wszystkie pacjentki, zupełnie zapomniał o upływie
czasu.
- Ja tam lubię te twoje
seksowne zmarszczki. – Rozbawiony Jasiu wstał, podszedł do zaskoczonego
mężczyzny i pogłaskał go po policzku.
- Jakie zmarszczki? Nie mam
żadnych zmarszczek! – Obraził się chirurg, obrócił na pięcie i poszedł prosto
do swojej dyżurki, pewnie sprawdzić w lustrze, ile będzie musiał wydać na
plastykę gęby. Na biednego nie trafiło. Jak dla mnie nie było co poprawiać. Swoją
drogą nie wiedziałem, że Kozłowski był taki czuły na punkcie swojego wyglądu.
Tymczasem Skowronek przez chwilę robił wypisy, ale wyraźnie coś nie dawało mu spokoju, bo nie potrafił się skupić. Mierzwił swojego kucyka, aż pękła gumka. W końcu wstał i poszedł do dyżurki lekarskiej. Po chwili słychać było stamtąd chichoty oraz wymowne skrzypienie sprężyn starej wersalki.
Tymczasem Skowronek przez chwilę robił wypisy, ale wyraźnie coś nie dawało mu spokoju, bo nie potrafił się skupić. Mierzwił swojego kucyka, aż pękła gumka. W końcu wstał i poszedł do dyżurki lekarskiej. Po chwili słychać było stamtąd chichoty oraz wymowne skrzypienie sprężyn starej wersalki.
***
Niestety skończył nam się papier do aparatu
EKG i tylko kardiologia dysponowała większymi zapasami. Wielki De jak był
potrzebny akurat gdzieś zniknął. Chciałem czy nie, musiałem się tym zająć sam. Wziąłem
pod pachę duże pudło. Chyłkiem przemknąłem się do windy, ponieważ Czarny zawsze
chodził po schodach. Podobno ćwiczył w ten sposób mięśnie. Założę się, że
pewnie chodziło o te, potrzebne do łóżkowych wygibasów, bo to był jedyny sport
jaki uprawiał.
- Oh…- westchnąłem tęsknie.
Zamiast bawić się w ninja wolałbym teraz drzemać wtulony w ramiona Nikolasa. Jego szerokie usta wyglądały tak ponętnie kiedy spał. Zrobiło mi się jakoś ciepło w
okolicy serca. No dobrze nie okłamujmy się, poniżej też. Kilka porządnych
całusów powinno mnie wyleczyć z tej przypadłości. Wyciągnąłem komórkę i
zacząłem pracowicie pisać sms’a. Ciekawe jakby zareagował, jakby dostał coś takiego?
,, Czekam na ciebie chętny i
drżący. Na myśl o twoich ustach moja pikawa tańczy sambę, a spodnie płoną”
Zacząłem chichotać na całego,
nigdy w życiu nie wysłałbym czegoś takiego. Umarłbym potem ze wstydu. Podobne
bzdury były dobre w telenowelach. Zwyczajni ludzie nie pletli do siebie takich
żenujących kawałków.
Winda się zatrzymała i wyszedłem na jeden z
bocznych korytarzy. Zajęty telefonem nie zauważyłem wychodzącego zza zakrętu
Czarnego.
- O…! Złapałem bezczelnego króliczka!
– Kardiolog był naprawdę zadowolony z naszego spotkania. Jego uśmiech stał się
tak szeroki, że objął niemal całą twarz. Nie wiadomo dlaczego, mnie z kolei
zrobiło się nagle zimno. Miałem wrażenie, że te wyszczerzone zęby za chwile
odgryzą mi głowę. Moja łepetyna nie była jakaś wyjątkowa, ale jak większość
ludzi byłem jednak do niej dość przywiązany.
- Rany…! – Spłoszony, kwiknąłem
niczym przydeptany gryzoń. Telefon wypadł mi z ręki i potoczył się po posadzce,
za nim poturlało się pudełko. Coś zapikało i zgasło, miałem jednak teraz
ważniejsze sprawy na głowie, aby przejmować się głupstwami.
- Trzeba mieć tupet by zrobić
coś takiego. – Wbił we mnie twarde, szare spojrzenie i krok po kroku przypierał
do ściany. Oszołomiony jego nagłym pojawieniem, nie wiedziałem jak się wytłumaczyć.
Szybko jednak zwyczajnie się wkurzyłem, nie znosiłem jak ktoś używał wobec mnie
przewagi fizycznej. Wyleczony przez Nikolasa z lęków, zareagowałem ostrzej niż
powinienem.
- Sądząc po uległych jękach
było ci całkiem dobrze. Najwyraźniej wolisz być słodkim ukesiem. – Wiem, to
było wredne z mojej strony, ale jakoś nie potrafiłem się powstrzymać przed
złośliwością. – Podobno nosisz do pracy poduszkę.
- Podsłuchiwałeś mały
chwaście?! – zawarczał, ale się odsunął. Nieco zmieszany, spuścił wzrok.
Naczelny zboczuch szpitala miejskiego zrobił się dosłownie buraczkowy. Nie
mogłem uwierzyć w to co widziałem.
- Troszeczkę na początku. –
Przyznałem się do winy, bo cała para jakoś ze mnie uszła. – Musiałem się
upewnić co do przebiegu sprawy i mam na piśmie twoja entuzjastyczną odpowiedź.
– Dodałem zupełnie niepotrzebnie.
- Oż ty! – Puknął mnie w
czoło. – Wiem, że masz i nie mam zamiaru się wycofać. Dług został anulowany,
ale spłacił go twój brat nie ty.
- To bardzo miło z twojej
strony. – Usiłowałem poniewczasie nadrobić grzecznością. – Przemek jest podobno
dobry w te klocki, więc powinieneś uznać, że dostałeś też odsetki. – Próbowałem
niezbyt umiejętnie ułagodzić wściekłego mężczyznę.
- Jednak cię zatłukę! –
Podniósł rękę, żeby szturchnąć mnie w bok. – Te odsetki, to ty będziesz spłacał
do końca życia!
- Nie waż się bić mojego
brata! – Usłyszeliśmy za plecami ryk Przemka. Zrobiło mi się trochę słabo,
tylko jego tu brakowało, żeby mnie całkiem pogrążyć.
- Bo niby co mi zrobisz?! –
Czarny zupełnie nie wiedział, kiedy złożyć broń. Biedak nie znał brachola.
Musiał się jeszcze biedak wiele nauczyć.
- Właściwie miałem zacząć od
tej małej, zdradliwej gnidy - tu warknął na mnie niczym grizzly przed
śniadaniem - ale ty też nie jesteś bez winy!
- Ja byłem tylko nieświadomym obiektem manipulacji. – Kardiolog oblał się rumieńcem pod śmiałym spojrzeniem, ślizgającym
się bez ceremonii po jego ciele i przestąpił z nogi na nogę, niczym pensjonarka. Słowo daję, to
było lepsze niż kablówka.
- I dlatego zgodziłeś się łaskawie,
aby mój mały braciszek zapłacił ci własnym ciałem?! – Chłodny, wyprany z emocji
głos Przemka nawet mnie przyprawił o drżenie. Takim tonem przemawiał w sądzie,
kiedy miał zamiar wyrwać flaki przeciwnikowi i wdeptać go w ziemię. Ewentualnie
w innych, mniej cenzuralnych przypadkach…
- Sam się zgodził. – Bronił
się kardiolog, rzucając dookoła spłoszone spojrzenia. Wyraźnie miał zamiar dać
nogę.
- Chyba musimy sobie wyjaśnić
kilka kwestii! – Brachol wziął za rękę struchlałego mężczyznę i zaczął ciągnąć
w kierunku pracowni USG, pod którą jak zwykle kłębił się tłumek pacjentów, w
oczekiwaniu na przybycie lekarza. Pełen obaw podreptałem za nimi. Zostali
przywitani entuzjastycznymi pomrukami.
- Może pogadamy innym razem?
– Zaproponował ugodowo kardiolog, usiłując wyrwać rękę z niedźwiedziego
uścisku.
- W żadnym wypadku. Ktoś musi
cię nauczyć, że moja rodzina jest nietykalna. – Otworzył drzwi i wepchnął go do
środka, po czym odwrócił się do zaskoczonych pacjentów. – Musimy sobie wyjaśnić
parę kwestii. Dogłębnie zbadać sprawę. Proszę państwa o jakieś pół godzinki
cierpliwości. – Przemek w tym momencie wyglądał wyjątkowo profesjonalnie - w
garniaku za kilka tysięcy, wyperfumowany, z aktówką w rękach – jednym słowem idealny adwokat w plenerze. Nikt nie
zaprotestował. Zbliżyłem się do drzwi najbardziej jak mogłem i zacząłem
podsłuchiwać. Najwyraźniej nadal się kłócili podniesionymi głosami, nie sposób
było jednak rozróżnić słów. Potem rozległy się jakieś łomoty i trzaski. Bili
się czy coś? Interweniować? Musiałbym wyważyć drzwi. Później kilka wysokich
okrzyków Czarnego, przeciągłe wycie i cisza. Pomordowali się? Nie wytrzymałem,
przyłożyłem ucho do dziurki od klucza, nie zważając na dezaprobatę pacjentów.
- To za Lutka lubieżny
prosiaku! Przeoram cię jak rolnik pole! Nie próbuj mi tu grać nieśmiałego! –
Rany, ale Przemek był wkurzony. Co te zboki tam wyprawiały?
- Nie tak mocno, prawie
wyszedł mi gardłem! – protestował niezbyt przekonująco kardiolog. – Uważaj na
aparaturę!
- Nie pieprzę aparatury tylko
ciebie, zakało szpitala! – Coś walnęło o podłogę.
- Tam są ludzie ty dupku! –
Odgłosy szarpaniny.
- I ty niby się tym
przejmujesz?
- Ach… Hm… Aaaa…! – Mój boże,
znałem ten dogłos, te chrapliwe bolesne nutki. Już je kiedyś słyszałem.
Poczerwieniałem pod wpływem wspomnienia. Jasiu Śpiewak nauczył mnie kilku
rzeczy o życiu. Te łajdaki się bzykały pod nosem całego szpitala, a ja durny
chciałem już lecieć po ślusarza. Obejrzałem się mocno zmieszany. Pacjenci mieli
dość zróżnicowane miny, od oburzenia, poprzez szerokie, domyślne uśmiechy do
ognistych rumieńców. Nikt jednak nie protestował, najwyraźniej dobrze się
bawili. Najwyższy czas wziąć nogi za pas.
***
Reszta dnia przebiegła w miarę spokojnie.
Przemek musiał wrócić do kancelarii, w której pracował, a Czarny zająć się
pacjentami. Udało mi się więc przetrwać ten dyżur bez większej wpadki. Nawet
Wielki De po południu sobie poszedł, pewnie biedak zgłodniał. Samą miłością
niestety nie dało się żyć. Mieliśmy spory ruch, bo zaczął się okres grypowy. Wieczorem
od tego biegania tam i powrotem rozbolały mnie nogi. Usiadłem w pokoju socjalnym i zacząłem masować sobie kostki. W kieszeni zawibrowała komórka.
- Witaj Kwiatuszku, przyjadę po ciebie. –
Niski głos Nikolasa połaskotał mnie w ucho. - Postaraj się do tego czasu nie spłonąć
i nie pij zbyt dużo kawy, bo ci pikawa stanie.
- Będę czekał. – Odłożyłem telefon.
Ale ze mnie zakochany dureń. Wystarczyło, że się odezwał, a ja od razu byłem w
siódmym niebie
Do pokoju weszły Renia z Gosią. Widocznie
nadeszła już nowa zmiana. Gdzieś na granicy mojej pokręconej świadomości,
kołatało się coś ważnego. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie co to było,
najwyraźniej o czymś zapomniałem.
Spodziewałem się, że mój diabełek nie będzie
w najlepszym humorze, po tym wszystkim co usłyszał od Przemka. A tu proszę jaka
niespodzianka. Miałem wrażenie, że z trudem powstrzymał się, by nie parsknąć
śmiechem. Właściwie z czego on się tak cieszył? Dlaczego mam niby nie spłonąć?
- O kurwa! Spłonąć? –
wydarłem się jak idiota, a dziewczyny zamarły z kubkami herbaty w dłoniach.
- Lutek, do reszty
zwariowałeś? – zapytała uprzejmie Renia. – O mało się nie poparzyłam!
- Co robić? Co ja mam do
cholery teraz zrobić?! – Oblałem się zimnym potem. To nie możliwe, to nie mogła być prawda! Ten perwersyjny sms nie mógł do niego dojść! Gdzie się schować,
gdzie uciekać? Jak nic wpadłem w panikę. Nikolas pomyśli, że cierpię na
gwałtowny syndrom niedopchnięcia i cały dzień przebierałem nogami, nie mogąc się
doczekać aż się na mnie rzuci. W dodatku bezczelnie dopominałem się tego przez
sms’a. Jaki wstyd, nie mogłem spojrzeć mu teraz w oczy.
- Luciu nie potrzebujesz
czasem kielicha Hydroxyzyny? – zaproponowała Gosia. – Pospiesz się - zerknęła
przez okno – twój książę już zaparkował karocę.
- Pomóżcie, ukryjcie! –
zawyłem desperacko. Z sekundy na sekundę robiłem się coraz bardziej czerwony. Czułem,
że pali mnie nawet szyja i uszy. Jestem bezwstydnym napaleńcem, sto razy gorszym
od Przemka i Czarnego. To miał być piękny, romantyczny związek, a wyszedł
pornos klasy C. Jestem chyba przeklęty czy coś. Nawet własny telefon robił mi brzydkie
kawały.
Cudowne, piękne! Uśmiałam się że nie wiem co haha :)
OdpowiedzUsuńIdealne! Uwielbiam to opowiadanie:)
Biedny Lutek xD Podoba mi się kolejna parka :D
Cieszę się, że wyjaśniła się sprawa z Nataszą... A to BITCH! Jak mogła tak kłamać! A gdyby coś się Przemkowi stało gorszego niż pobicie? Grrr
Smutna śmierć jednak święta to ona nie była.
Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału:D
Przeczytałam dzisiaj całe opko od początku:D
Weny życzę ;3
Twoja Maru :3
http://marulove20.blogspot.com/
Wiesz, że uważam Cię za rewelacyjną autorkę, która tworzy rewelacyjne utwory.
OdpowiedzUsuńKocham Diabła Ho, a Czarny i Przemo stworzą, tak mi się wydaje, niezwykle udaną parę.
Życzę weny.
Tak myślę, Czarny i Przemek chyba by do siebie pasowali :)
OdpowiedzUsuńWażne że się jakoś dogadują :D
Oj Lutek Lutek, chyba będziesz miał problemy z chodzeniem jak Cię Diabeł dorwie :D
Wenyy :)
Urywać w takim momencie? To barbarzyństwo! Mam nadzieje, że następna część będzie za bardzo niedługo i wreszcie Lutek przestanie być niewiniąntkiem :D :P
OdpowiedzUsuń(Wzdycha) . A ja tu czekam (wzdycha) , a ja tu tęsknię (do przedstawiciela piekła oczywiście). A tu ciągle nic.....
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńoj jak w takim momencie można kończyć, Przemek chyba skutecznie wyperswaduje Czarnemu tykanie Lutka....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia