środa, 9 września 2015

Rozdział 23

   Następnego dnia obudziłem się u boku Nikolasa. Śpiący, wyglądał na takiego odprężonego i młodego, nieledwie mojego rówieśnika. Nie mogłem się powstrzymać, nachylony musnąłem ustami jego powieki, okolone miękkimi, czarnymi rzęsami. Dopóki nie skrzywił kuszących warg i w jego oczach nie pojawiły się złośliwe błyski, wyglądał naprawdę słodko. Były to jednak tylko pozory. Najwyraźniej nawet przedstawiciele Piekła musieli czasami odpoczywać.
- Ehm… Ehm… - Bezskutecznie próbowałem go obudzić. Chyba był bardzo wyczerpany, bo nawet nie drgnął. Nie miałem serca zrzucać go z łóżka. Przeczołgałem się nad nim i ruszyłem na palcach do łazienki. Wziąłem długi, orzeźwiający prysznic dla poprawienia humoru. Niby wszystko zostało wyjaśnione, ale nigdy nie wiadomo, co jeszcze wypełznie spod dywanu, jak mawiał Franio. Wypachniony, gotowy z uśmiechem powitać nowy dzień , wyszedłem z kabiny. Niestety, wystarczyło jedno spojrzenie w lustro by zepsuć mi humor.
- Wyglądam jak ofiara marsjańskich pijawek morderców! – zajęczałem teatralnie. Ach ta fantastyka, zrobiła mi z mózgu kolorową, chichoczącą sieczkę. Chyba za dużo ostatnio czytałem. 
– Udać chorobę? Użyć pudru Wiśki? – Po krótkim namyśle zakradłem się do pokoju siostry i zwinąłem jej najlepszy podkład. Pracowicie, niczym uzdolniony malarz pokojowy, zapaćkałem plamy na szyi. Okazało się jednak, że teraz moja twarz wyglądała jakoś dziwnie blado. Nie miałem innego wyjścia, wypudrowałem także twarz. Następnie założyłem podkoszulek z wysokim kołnierzykiem. Chyba było w porządku. Szybko jednak do mnie dotarło, że nieco przeceniłem swoje talenty świeżo upieczonego stylisty.
   Kiedy przebrany w mundurek wszedłem na salę SOR, Renia z Gosią zrobiły dziwne miny, a potem zaczęły bez skrępowania chichotać. Obrzuciłem je wzrokiem wygłodniałego bazyliszka, więc szybko umilkły. Miało się ten podpatrzony u Nikolasa chłodny, hrabiowski image. Podniosłem do góry głowę, promieniując dookoła swoim majestatem i obrzuciłem wyniosłym wzrokiem, klepiącego w klawiaturę Jasia. Oto wypróbowany sługa, z mozołem i oddaniem wykonujący moje rozkazy.
- Lutek dzisiaj mamy kontrolę. – Przygryzł usta, które mu zadrgały jakby miał tik nerwowy.  – Sucha jest dość wyrozumiała, ale twojej przemiany w drag queen może jednak nie znieść.
- Znaczy, że co? – Nie zrozumiałem jego aluzji, nadal przebywając w wyimaginowanym świecie, pełnym seksownych Janosików w obcisłych, góralskich portkach  i pięknych ułanów na cisawych koniach. A już ten kniaź…
- Idź się natychmiast umyj głupolu! – Ryknął, najwyraźniej tracąc do mnie cierpliwość. – Dziewczyny, dajcie mu jakieś mleczko do demakijażu. – Podskoczyłem łapiąc się za serce. Nie musiał się tak drzeć. Doskonale wiedziałem, że to dziecinne, ale uwielbiałem takie romantyczne dyrdymały. Bezkresne stepy o zachodzie słońca gdzieś zniknęły, a wraz z nimi przystojny kniaź z szablą u boku, jakoś dziwnie przypominający Nikolasa.
   Dopucowanie moich malarskich fantazji zajęło mi dobre pół godziny. Czego się jednak nie robi dla świętego spokoju w pracy. Pożyczyłem jeszcze od naszej recepcjonistki chustkę w kolorowe groszki i owinąłem nią szyję, zawiązując z boku na fantazyjną kokardę. Lustrująca właśnie hol Sucha, lekko się zapowietrzyła na mój widok, niczego jednak nie skomentowała. Stanąłem jak wryty, bo zza jej pleców wychyliła się twarz Wielkiego De, tym razem w przepisowym, szpitalnym mundurku, który co chwilę zjeżdżał mu z chudego tyłka.
- Witam panią dyrektor. – Ukłoniłem się jak na wzorowego podlizucha przystało. Miałem sporo za kołnierzem i lepiej było kobieciny nie drażnić.
- Panie Stokrotka, to nasz nowy wolontariusz. Z nieznanych mi powodów, chce pomagać właśnie na SOR’e. Proszę go oprowadzić i dać coś do roboty. Aha…- Zatrzymała się wpół kroku. – Doktor Czarny cię szuka, podobno ma jakąś ważną sprawę.  – Po tych słowach poszła w kierunku garaży. Na placyku za szpitalem, wyrozbierani do obcisłych podkoszulków Czerwoni, pucowali samochody robiąc przy tym niby przypadkiem, pozy zawodowych modeli. Cwaniaki tak ją zagadali, że zupełnie zapomniała po co przyszła. Niemal widziałem gwiazdki w jej piwnych oczach. Od miesiąca zabierali się do sprzątania magazynu, gdzie mieli niezły bajzel. Jak zwykle upiekło się spryciarzom. Oczarowana Sucha została odprowadzona przez nich pod drzwi swojego gabinetu, żeby przypadkiem nie skręciła gdzie nie powinna. Ach te baby, wystarczy kawałek apetycznego chłopa, żeby zaczęły zachowywać się jak gimnazjalistki. Normalnie zero profesjonalizmu. Tymczasem ja, będę się musiał trzymać z daleka od kardiologii. Kto wie co tam wymyślił Czarny. Obawiałem się zemsty tego miejscowego Casanowy.
- O…! – Na bladej buzi upierdliwego dzieciaka pojawił się złośliwy uśmieszek. – Pan pielęgniarek z mlekiem pod nosem. Co to za ustrojstwo? – Wskazał na chustkę.
- Nie interesuj się smarku! – Nadąłem się i ruszyłem na salę intensywnego nadzoru. Dreptał za mną, usiłując rozwiązać kokardkę, która go wyraźnie zaciekawiła. Cały czas kłapał paszczą jak nakręcony. Zupełnie jakbym za plecami miał radio. Przyspieszyłem kroku.
   Jasiu na mój widok jedynie podniósł do góry brwi. Liczyłem, że gówniarz odciągnie jego uwagę i da mi spokój. O dziwo z tyłu zapanowała cisza. Zirytowany obejrzałem się za siebie. Wielki De stał z otwartą niekulturalnie buzią i wytrzeszczonymi, niebieskimi oczętami. Wyglądał mało inteligentnie to mało powiedziane, raczej jakby nagle doznał objawiania lub zdrenowano mu mózg. Kompletna żenada. Widziałem nawet kropelkę śliny spływającą mu z lewego kącika.
- No przedstaw się ćmoku! To jest doktor Skowronek, nasz internista. – Nadal nic, jakby coś skleiło mu usta. W takim stanie nie nadawał się nawet do zamiatania korytarzy.
- On jest taki… Taki…- dobiegł mnie drżący szept. – Jak mam zwracać się do boga?
- Wystarczy doktorze… - Jasiu przewrócił oczami.
- Doktorze…- Chłopak miał wyraźny problem ze składnym mówieniem. – Nie to nie pasuje do takiego ideału. – Zamyślił się na moment. – Wasza Wysokość, Wasza Miłość , Wasza Jasność…
- Zaraz cię walnę! – Wyrwało mi się z głębi serca. Jasiu jedynie popatrzył na nas obu z politowaniem. Najwyraźniej byłem u niego na tym samym poziomie co piekielny małolat.
- Oddam ci swoje wspaniałe ciało, super inteligentny mózg, szlachetną duszę! – Rąbnął przed nim na kolana. No naprawdę, nie ma to jak samouwielbienie. Zacząłem mu zazdrościć pewności siebie.
- Wystarczy jak poukładasz w szafach pościel. – Na Skowronku wyczyny Wielkiego De, nie zrobiły raczej żadnego wrażenia. Rzucił mu klucze od kantorka i odwrócił się do laptopa, nie raczywszy obdarzyć swojego niewolnika łaskawszym spojrzeniem.
- Jakież zimnie masz serce… Ale ja je rozgrzeję… Na pewno rozgrzeję… - Powtórzył chłopak i podniósł się z kolan, by spotkać się oko w oko z podkurwionym Kozłowskim. Wyrżnął twarzą w jego imponującą klatę. Chirurg zmierzył od stóp do głów pokurcza, który śmiał mu rwać faceta.
- Co ten pacjent tu robi?! – Warknął nieprzyjaźnie, kiedy chodziło o Jasia przeważnie tracił swoje wielkopańskie maniery.
- Żaden pacjent tylko wolontariusz! – Wyprostował się dumnie dzieciak, a gacie zjechały mu do połowy tyłka.
- Schowaj kościste poślady, bo nawet zdesperowanego komara na nie nie złapiesz. – Pluł jadem Hrabia. Nie mógł się porządnie poawanturować, bo leżący na Sali pacjenci zaczęli się z ciekawością przysłuchiwać sprzeczce.
- Mają idealne wymiary i na oko z piętnaście lat mniej! – Odpyskował śmiało dzieciak i wolnym krokiem, aby broń boże wielkolud przed nim nie myślał że ucieka, pomaszerował do magazynu z pościelą.
- Trzeba się go pozbyć, to nie miejsce dla dzieci. Co ta Sucha sobie wyobraża?! – Pieklił się już nieco ciszej chirurg.
- Masz kompleksy Adonisie? – zachichotał niespodziewanie Skowronek. – Może zrób sobie lifting czy coś.
- Uważasz, że staro wyglądam? – Kozłowski wyraźnie zaskoczony stanął na środku sali. Adorowany przez większość personelu i niemal wszystkie pacjentki, zupełnie zapomniał o upływie czasu.
- Ja tam lubię te twoje seksowne zmarszczki. – Rozbawiony Jasiu wstał, podszedł do zaskoczonego mężczyzny i pogłaskał go po policzku.
- Jakie zmarszczki? Nie mam żadnych zmarszczek! – Obraził się chirurg, obrócił na pięcie i poszedł prosto do swojej dyżurki, pewnie sprawdzić w lustrze, ile będzie musiał wydać na plastykę gęby. Na biednego nie trafiło. Jak dla mnie nie było co poprawiać. Swoją drogą nie wiedziałem, że Kozłowski był taki czuły na punkcie swojego wyglądu. 
   Tymczasem Skowronek przez chwilę robił wypisy, ale wyraźnie coś nie dawało mu spokoju, bo nie potrafił się skupić. Mierzwił swojego kucyka, aż pękła gumka. W końcu wstał i poszedł do dyżurki lekarskiej. Po chwili słychać było stamtąd chichoty oraz wymowne skrzypienie sprężyn starej wersalki.
***

   Niestety skończył nam się papier do aparatu EKG i tylko kardiologia dysponowała większymi zapasami. Wielki De jak był potrzebny akurat gdzieś zniknął. Chciałem czy nie, musiałem się tym zająć sam. Wziąłem pod pachę duże pudło. Chyłkiem przemknąłem się do windy, ponieważ Czarny zawsze chodził po schodach. Podobno ćwiczył w ten sposób mięśnie. Założę się, że pewnie chodziło o te, potrzebne do łóżkowych wygibasów, bo to był jedyny sport jaki uprawiał.
- Oh…- westchnąłem tęsknie. Zamiast bawić się w ninja wolałbym teraz drzemać wtulony w ramiona Nikolasa. Jego szerokie usta wyglądały tak ponętnie kiedy spał. Zrobiło mi się jakoś ciepło w okolicy serca. No dobrze nie okłamujmy się, poniżej też. Kilka porządnych całusów powinno mnie wyleczyć z tej przypadłości. Wyciągnąłem komórkę i zacząłem pracowicie pisać sms’a. Ciekawe jakby zareagował, jakby dostał coś takiego?
,, Czekam na ciebie chętny i drżący. Na myśl o twoich ustach moja pikawa tańczy sambę, a spodnie płoną”
   Zacząłem chichotać na całego, nigdy w życiu nie wysłałbym czegoś takiego. Umarłbym potem ze wstydu. Podobne bzdury były dobre w telenowelach. Zwyczajni ludzie nie pletli do siebie takich żenujących kawałków.
   Winda się zatrzymała i wyszedłem na jeden z bocznych korytarzy. Zajęty telefonem nie zauważyłem wychodzącego zza zakrętu Czarnego.
- O…! Złapałem bezczelnego króliczka! – Kardiolog był naprawdę zadowolony z naszego spotkania. Jego uśmiech stał się tak szeroki, że objął niemal całą twarz. Nie wiadomo dlaczego, mnie z kolei zrobiło się nagle zimno. Miałem wrażenie, że te wyszczerzone zęby za chwile odgryzą mi głowę. Moja łepetyna nie była jakaś wyjątkowa, ale jak większość ludzi byłem jednak do niej dość przywiązany.
- Rany…! – Spłoszony, kwiknąłem niczym przydeptany gryzoń. Telefon wypadł mi z ręki i potoczył się po posadzce, za nim poturlało się pudełko. Coś zapikało i zgasło, miałem jednak teraz ważniejsze sprawy na głowie, aby przejmować się głupstwami.
- Trzeba mieć tupet by zrobić coś takiego. – Wbił we mnie twarde, szare spojrzenie i krok po kroku przypierał do ściany. Oszołomiony jego nagłym pojawieniem, nie wiedziałem jak się wytłumaczyć. Szybko jednak zwyczajnie się wkurzyłem, nie znosiłem jak ktoś używał wobec mnie przewagi fizycznej. Wyleczony przez Nikolasa z lęków, zareagowałem ostrzej niż powinienem.
- Sądząc po uległych jękach było ci całkiem dobrze. Najwyraźniej wolisz być słodkim ukesiem. – Wiem, to było wredne z mojej strony, ale jakoś nie potrafiłem się powstrzymać przed złośliwością. – Podobno nosisz do pracy poduszkę.
- Podsłuchiwałeś mały chwaście?! – zawarczał, ale się odsunął. Nieco zmieszany, spuścił wzrok. Naczelny zboczuch szpitala miejskiego zrobił się dosłownie buraczkowy. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem.
- Troszeczkę na początku. – Przyznałem się do winy, bo cała para jakoś ze mnie uszła. – Musiałem się upewnić co do przebiegu sprawy i mam na piśmie twoja entuzjastyczną odpowiedź. – Dodałem zupełnie niepotrzebnie.
- Oż ty! – Puknął mnie w czoło. – Wiem, że masz i nie mam zamiaru się wycofać. Dług został anulowany, ale spłacił go twój brat nie ty.
- To bardzo miło z twojej strony. – Usiłowałem poniewczasie nadrobić grzecznością. – Przemek jest podobno dobry w te klocki, więc powinieneś uznać, że dostałeś też odsetki. – Próbowałem niezbyt umiejętnie ułagodzić wściekłego mężczyznę.
- Jednak cię zatłukę! – Podniósł rękę, żeby szturchnąć mnie w bok. – Te odsetki, to ty będziesz spłacał do końca życia!
- Nie waż się bić mojego brata! – Usłyszeliśmy za plecami ryk Przemka. Zrobiło mi się trochę słabo, tylko jego tu brakowało, żeby mnie całkiem pogrążyć.
- Bo niby co mi zrobisz?! – Czarny zupełnie nie wiedział, kiedy złożyć broń. Biedak nie znał brachola. Musiał się jeszcze biedak wiele nauczyć.
- Właściwie miałem zacząć od tej małej, zdradliwej gnidy - tu warknął na mnie niczym grizzly przed śniadaniem - ale ty też nie jesteś bez winy!
- Ja byłem tylko nieświadomym obiektem manipulacji. – Kardiolog oblał się rumieńcem pod śmiałym spojrzeniem, ślizgającym się bez ceremonii po jego ciele i przestąpił z nogi na nogę, niczym pensjonarka. Słowo daję, to było lepsze niż kablówka.
- I dlatego zgodziłeś się łaskawie, aby mój mały braciszek zapłacił ci własnym ciałem?! – Chłodny, wyprany z emocji głos Przemka nawet mnie przyprawił o drżenie. Takim tonem przemawiał w sądzie, kiedy miał zamiar wyrwać flaki przeciwnikowi i wdeptać go w ziemię. Ewentualnie w innych, mniej cenzuralnych przypadkach…
- Sam się zgodził. – Bronił się kardiolog, rzucając dookoła spłoszone spojrzenia. Wyraźnie miał zamiar dać nogę.
- Chyba musimy sobie wyjaśnić kilka kwestii! – Brachol wziął za rękę struchlałego mężczyznę i zaczął ciągnąć w kierunku pracowni USG, pod którą jak zwykle kłębił się tłumek pacjentów, w oczekiwaniu na przybycie lekarza. Pełen obaw podreptałem za nimi. Zostali przywitani entuzjastycznymi pomrukami.
- Może pogadamy innym razem? – Zaproponował ugodowo kardiolog, usiłując wyrwać rękę z niedźwiedziego uścisku.
- W żadnym wypadku. Ktoś musi cię nauczyć, że moja rodzina jest nietykalna. – Otworzył drzwi i wepchnął go do środka, po czym odwrócił się do zaskoczonych pacjentów. – Musimy sobie wyjaśnić parę kwestii. Dogłębnie zbadać sprawę. Proszę państwa o jakieś pół godzinki cierpliwości. – Przemek w tym momencie wyglądał wyjątkowo profesjonalnie - w garniaku za kilka tysięcy, wyperfumowany, z aktówką w rękach – jednym  słowem idealny adwokat w plenerze. Nikt nie zaprotestował.      Zbliżyłem się do drzwi najbardziej jak mogłem i zacząłem podsłuchiwać. Najwyraźniej nadal się kłócili podniesionymi głosami, nie sposób było jednak rozróżnić słów. Potem rozległy się jakieś łomoty i trzaski. Bili się czy coś? Interweniować? Musiałbym wyważyć drzwi. Później kilka wysokich okrzyków Czarnego, przeciągłe wycie i cisza. Pomordowali się? Nie wytrzymałem, przyłożyłem ucho do dziurki od klucza, nie zważając na dezaprobatę pacjentów.
- To za Lutka lubieżny prosiaku! Przeoram cię jak rolnik pole! Nie próbuj mi tu grać nieśmiałego! – Rany, ale Przemek był wkurzony. Co te zboki tam wyprawiały?
- Nie tak mocno, prawie wyszedł mi gardłem! – protestował niezbyt przekonująco kardiolog. – Uważaj na aparaturę!
- Nie pieprzę aparatury tylko ciebie, zakało szpitala! – Coś walnęło o podłogę.
- Tam są ludzie ty dupku! – Odgłosy szarpaniny.
- I ty niby się tym przejmujesz?
- Ach… Hm… Aaaa…! – Mój boże, znałem ten dogłos, te chrapliwe bolesne nutki. Już je kiedyś słyszałem. Poczerwieniałem pod wpływem wspomnienia. Jasiu Śpiewak nauczył mnie kilku rzeczy o życiu. Te łajdaki się bzykały pod nosem całego szpitala, a ja durny chciałem już lecieć po ślusarza. Obejrzałem się mocno zmieszany. Pacjenci mieli dość zróżnicowane miny, od oburzenia, poprzez szerokie, domyślne uśmiechy do ognistych rumieńców. Nikt jednak nie protestował, najwyraźniej dobrze się bawili. Najwyższy czas wziąć nogi za pas.
***
   Reszta dnia przebiegła w miarę spokojnie. Przemek musiał wrócić do kancelarii, w której pracował, a Czarny zająć się pacjentami. Udało mi się więc przetrwać ten dyżur bez większej wpadki. Nawet Wielki De po południu sobie poszedł, pewnie biedak zgłodniał. Samą miłością niestety nie dało się żyć. Mieliśmy spory ruch, bo zaczął się okres grypowy. Wieczorem od tego biegania tam i powrotem rozbolały mnie nogi. Usiadłem w pokoju socjalnym i zacząłem masować sobie kostki. W kieszeni zawibrowała komórka.
 - Witaj Kwiatuszku, przyjadę po ciebie. – Niski głos Nikolasa połaskotał mnie w ucho. - Postaraj się do tego czasu nie spłonąć i nie pij zbyt dużo kawy, bo ci pikawa stanie.
- Będę czekał. – Odłożyłem telefon. Ale ze mnie zakochany dureń. Wystarczyło, że się odezwał, a ja od razu byłem w siódmym niebie
  Do pokoju weszły Renia z Gosią. Widocznie nadeszła już nowa zmiana. Gdzieś na granicy mojej pokręconej świadomości, kołatało się coś ważnego. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie co to było, najwyraźniej o czymś zapomniałem.
   Spodziewałem się, że mój diabełek nie będzie w najlepszym humorze, po tym wszystkim co usłyszał od Przemka. A tu proszę jaka niespodzianka. Miałem wrażenie, że z trudem powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem. Właściwie z czego on się tak cieszył? Dlaczego mam niby nie spłonąć?
- O kurwa! Spłonąć? – wydarłem się jak idiota, a dziewczyny zamarły z kubkami herbaty w dłoniach.
- Lutek, do reszty zwariowałeś? – zapytała uprzejmie Renia. – O mało się nie poparzyłam!
- Co robić? Co ja mam do cholery teraz zrobić?! – Oblałem się zimnym potem. To nie możliwe, to nie mogła być prawda! Ten perwersyjny sms nie mógł do niego dojść! Gdzie się schować, gdzie uciekać? Jak nic wpadłem w panikę. Nikolas pomyśli, że cierpię na gwałtowny syndrom niedopchnięcia i cały dzień przebierałem nogami, nie mogąc się doczekać aż się na mnie rzuci. W dodatku bezczelnie dopominałem się tego przez sms’a. Jaki wstyd, nie mogłem spojrzeć mu teraz w oczy.
- Luciu nie potrzebujesz czasem kielicha Hydroxyzyny? – zaproponowała Gosia. – Pospiesz się - zerknęła przez okno – twój książę już zaparkował karocę.
- Pomóżcie, ukryjcie! – zawyłem desperacko. Z sekundy na sekundę robiłem się coraz bardziej czerwony. Czułem, że pali mnie nawet szyja i uszy. Jestem bezwstydnym napaleńcem, sto razy gorszym od Przemka i Czarnego. To miał być piękny, romantyczny związek, a wyszedł pornos klasy C. Jestem chyba przeklęty czy coś. Nawet własny telefon robił mi brzydkie kawały.

6 komentarzy:

  1. Cudowne, piękne! Uśmiałam się że nie wiem co haha :)
    Idealne! Uwielbiam to opowiadanie:)
    Biedny Lutek xD Podoba mi się kolejna parka :D
    Cieszę się, że wyjaśniła się sprawa z Nataszą... A to BITCH! Jak mogła tak kłamać! A gdyby coś się Przemkowi stało gorszego niż pobicie? Grrr
    Smutna śmierć jednak święta to ona nie była.
    Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału:D
    Przeczytałam dzisiaj całe opko od początku:D
    Weny życzę ;3
    Twoja Maru :3
    http://marulove20.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, że uważam Cię za rewelacyjną autorkę, która tworzy rewelacyjne utwory.
    Kocham Diabła Ho, a Czarny i Przemo stworzą, tak mi się wydaje, niezwykle udaną parę.
    Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak myślę, Czarny i Przemek chyba by do siebie pasowali :)
    Ważne że się jakoś dogadują :D
    Oj Lutek Lutek, chyba będziesz miał problemy z chodzeniem jak Cię Diabeł dorwie :D
    Wenyy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Urywać w takim momencie? To barbarzyństwo! Mam nadzieje, że następna część będzie za bardzo niedługo i wreszcie Lutek przestanie być niewiniąntkiem :D :P

    OdpowiedzUsuń
  5. (Wzdycha) . A ja tu czekam (wzdycha) , a ja tu tęsknię (do przedstawiciela piekła oczywiście). A tu ciągle nic.....

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    oj jak w takim momencie można kończyć, Przemek chyba skutecznie wyperswaduje Czarnemu tykanie Lutka....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń