Coś mi od dawna leży na
wątrobie i muszę sobie ulżyć. Mam małą uwagę do niektórych czytelników. Jeśli
to co piszę was nudzi, uważacie moich bohaterów za powtarzalnych, a opowiadania
za schematyczne, to u góry jest taki mały krzyżyk. Nie twierdzę, że nie macie
do jakiegoś stopnia racji, z pewnością popełniam wiele błędów, ale po co
wchodzić tutaj na siłę. Ludzie, czy wy cierpicie na wrodzony masochizm? Krytyka musi być konstruktywna, tylko wtedy pomaga pisać. Zbyt wiele oczekujecie i ja temu nie sprostam, jestem zupełnie przeciętną osobą. Pamiętajcie,
że macie do czynienia jedynie ze zwykłą amatorką, której pisanie sprawia
przyjemność i nie czerpie z niego żadnych korzyści. Proponuję, żeby zamiast
marnować tutaj czas iść do biblioteki, tam znajdziecie literaturę na światowym
poziomie i wspaniałe książki, których nigdy nie zapomnicie. Powiedziałam, co
musiałam i odrobinę mi lepiej. A tych kilku, którzy choć trochę się bawią,
czytając moje opowiadania zapraszam na następny rozdział.
Następnego dnia miałem
niewielkie poczucie winy. Prezes włożył sporo wysiłku w zaproszenie mnie na tę
ran… znaczy się spotkanie, a ja paskudnie się odwdzięczyłem, niszcząc mu
markowe ciuszki. Z jednej strony może dobrze się stało, bo w żaden sposób nie
zachęciłem go do kontynuowania znajomości, ale z drugiej wyszedłem na
zdziecinniałego głupka, którego imają się durne żarty na poziomie przedszkola.
W dodatku ta jego wzmianka o pokucie nieco mnie zaniepokoiła. Moja szalona
wyobraźnia podsuwała mi coraz bardziej niecenzuralne obrazki tego, co mężczyzna
mógłby zażądać w zamian, bo przecież pieniędzy i tak nie miałem. Na komplet
ubrań, jakie miał na sobie, musiałbym pracować co najmniej z rok. Do rana
miałem już opracowany plan, który wydawał mi się mniejszym złem. Kiedy, jak
zwykle w porze śniadania, zjawił się szofer z nieodłączną wiąchą kwiatów, na
bileciku napisałem kilka słów.
„Zagrajmy w bilard. Jeśli wygram, zapomnisz o
wczorajszej kąpieli, a jeśli ty, spełnię twoje życzenie. Dzisiaj o 20.00 na
rynku.”
Propozycja wydała mi się
uczciwa - no może nie do końca. Grałem
bardzo dobrze i miałem nadzieję, że uda mi się wyjść z tego starcia jako
zwycięzca. Właściwie to byłem tego niemal pewien. Taki facet z klasą na pewno
nie rżnął w bilard razem z miejscowym elementem, a pykał sobie w golfa na
zielonych murawach w wytwornym towarzystwie. Spojrzałem wokół, bo zapanowała
dziwna cisza. Rodzinka gapiła się na mnie podejrzliwie.
- Hm… Czy to naprawdę ty,
braciszku? – Ruda jędza uszczypnęła mnie w ramię z całej siły. – Może masz
jakiegoś klona?
- Łaaa….! Małpa! – zapiszczałem
jak dziewczyna. – Będę miał sińce!
- Nie martw się, do wesela
się zagoi, ale jeśli planujesz na dzisiaj jakąś rozbieraną randkę, to raczej
nie. – Wyszczerzyła do mnie swoje zębiska.
- Odwal się, napalona kocico!
Nie każdy myśli tylko o bzykaniu tak jak ty! – Zadarłem nos i zwiałem, zanim
reszta Stokrotków się do mnie dobrała. Człowiek tu myśli, jak ratować skórę z
rąk wysłannika piekła, a siostrunia zamiast ocalić moją niewinną duszyczkę,
najchętniej podałaby mnie na tacy z jabłkiem w zębach. Swoją drogą jakie te
baby bywają zmienne, wczoraj o mało nie zamknęła przede mną drzwi, kiedy
wychodziłem, a dzisiaj bawiła się w stręczycielkę.
Udałem się do swojego pokoju
i zacząłem ubierać do pracy. Zdążyłem zaledwie wciągnąć spodnie oraz koszulkę,
kiedy zaterkotała komórka i odezwała się dystyngowanym głosem kamerdynera
pierwszej klasy: ,, Jaśnie panie, przyszedł sms”. Ten niemądry zwrot zawsze
poprawiał mi humor, czułem się, jakbym był osobą z wyższych sfer. Odczytałem
wiadomość:
,,Jestem na twoje rozkazy,
kwiatuszku. Czekam na ciebie pod szpitalem. Będzie mi strasznie trudno wybrać
jedno życzenie…”
A to cwaniak! Co za idiota
dał mu na mnie namiary? Niech ja go dopadnę! Swoją drogą facet był potwornie
pewny siebie. Czyżbym wykopał sobie własnymi rękami grób? Zrobiło mi się zimno
ze strachu. Już słyszałem, jak woła z tym swoim uśmieszkiem:
„- Spodnie w dół, tyłek w
górę! Żwawiej, mały, żwawiej! Proszę o płynne ruchy biodrami, kwiatuszku!”
Teraz dla odmiany zrobiło mi
się gorąco, przyłożyłem dłonie do poczerwieniałych policzków. Może jestem
chory? Walnę się do łóżka i zadzwonię do pracy, że złapałem grypę. Ten pomysł
wydał mi się przez chwilę dość atrakcyjny. Spojrzałem jeszcze raz na ekranik i
wystukałem.
„Skąd masz, draniu, mój
numer?! Na pewno nie ode mnie!”
Odpowiedź przyszła niemalże
natychmiast. Nie zdążyłem nawet zdjąć palców z klawiatury.
,,Nie ma dla mnie rzeczy
niemożliwych, Pogromco Łabędzi”
No teraz to wkurzyłem się na maksa. To było
naruszenie mojej prywatności, na pewno tak tego nie zostawię, Panie Detektywie
Ho. Doszedłem do wniosku, że i tak go nie przegadam, w pyskówkach był z
pewnością ode mnie lepszy. Poczekam na stosowną sposobność, by się odegrać.
Wyglądało na to, że do szpitala muszę się
choć odrobinę wystroić. Nie zamierzałem mu się spodobać, bynajmniej, ale w
końcu reprezentowałem ród Stokrotków przed zagranicznym machomenem. To do
czegoś zobowiązuje, prawda?
- Ech, życie… - westchnąłem,
a rozszalała wyobraźnia zaczęła pracować na wysokich obrotach, nic sobie nie
robiąc z moich dobrych intencji. Kiedy wczoraj te czarne oczyska wędrowały po
moim ciele, czułem, jakbym miał zaraz zamienić się w pochodnię. Niezwykłe i
jakże podniecające, nawet teraz lekko zadrżałem na samo wspomnienie.
- Plask… - Walnąłem się z liściaka
w pysk dla przywrócenia resztek rozsądku. Tfu…! Co ja wygaduję? Poprzedniego
dnia miałem dziwne sensacje, bo na dworze było zimno, a ja wpadłem do stawu.
Nie było w tym nic nadzwyczajnego, normalna rzecz w takiej sytuacji. Po tak
jakże inteligentnym wytłumaczeniu samemu sobie swojego zachowania, od razu
poczułem się lepiej. Mogłem teraz spokojnie iść do pracy i żaden diabeł nie będzie
mi straszny.
***
Czas w szpitalu płynął mi dzisiaj paskudnie
powoli, może dlatego, że denerwowałem się wieczornym spotkaniem. Koleżanki
zaczęły się nawet ze mnie naśmiewać, że podskakuje jak spłoszony królik przy
każdym większym szeleście. Tymczasem sam nie mogłem przestać myśleć, co może
pójść nie po mojej myśli. Mój odważny sms wydawał mi się teraz okropnie
niemądry i naiwny. Na szczęście lekarze dawali z siebie wszystko, pełna
dramatyzmu telenowela trwała w najlepsze, odwracając uwagę od mojej skromnej
osoby
Nasz internista nadal był w stanie wojny ze
swoim facetem. Wyniośle ignorował każdy przyjazny gest z jego strony. Pod
wieczór Kozłowski zdradzał już objawy załamania, tym bardziej, że złośliwy
Jasiu założył wyjątkowo obcisłe jeansy, w których jego tyłek prezentował się
nader apetycznie. Kiedy tylko się pochylił, Hrabia wzdychał niczym trzymana
przez długi czas na ostrej diecie lokomotywa. Biedak, przyzwyczajony do
regularnego zaspokajania swoich potrzeb, cierpiał paskudne męki. Szpitalne
flirty nie były w stanie w niczym mu pomóc, zaostrzały jedynie objawy odstawienia.
Obawiałem się, że jeszcze kilka godzin i rzuci się na swojego byłego niczym
bezpański pies na szynkę. Wszyscy robili zakłady, jak długo to jeszcze potrwa.
Zielony zeszycik znowu zapełnił się niemądrymi uwagami.
Nagle zjawił się ON i rozpętało się piekło.
On, czyli Tadeusz Jaśmin, był naprawdę wyjątkowym pacjentem. Już dwa dni temu
mieliśmy niezły ubaw, kiedy Kozłowski gipsował mu nogę i zakładał szwy na rękę.
Trzepotał wtedy niesamowicie długimi rzęsami przypominającymi włochate
gąsienice, zarzucał na ramię złocistą grzywę i robił słodkie miny zakochanej
pandy, starając się za wszelką cenę zwrócić uwagę chirurga. Był przy tym tak
zachwycony swoją wyjątkową osobą, że zrywaliśmy boki ze śmiechu. W życiu nie
widziałem takiego narcyza. Profesjonalne zachowanie naszego Hrabiego było
niemal bohaterskim wyczynem. Dzisiaj Tadziu przyszedł do kontroli w białej,
kudłatej kurteczce i eleganckich spodniach. Wyglądał prawie normalnie,
oczywiście jak na niego, bo grubą warstwę truskawkowego błyszczyku na ustach i
kozaki w kwiatki uznałem za niewinne dodatki. Były to jednak tylko pozory.
Ponieważ nie miałem nic do roboty, zaprowadziłem go na zabiegówkę. Kozłowski na
jego widok wywrócił tylko oczami.
- Proszę usiąść i się
rozebrać. Muszę obejrzeć ranę na ręce i
nogę – zwrócił się grzecznie do siedzącego na kozetce mężczyzny, który nie
odrywał od niego rozanielonego wzroku.
- Wolałbym nie robić tego w
obecności tego chłopca – zaszemrał omdlewającym głosem i zawachlował
gąsienicami.
- Ten pan obok to nie żaden
chłopiec, ale profesjonalny pielęgniarz. Jest mi potrzebny. – Chirurg nie miał
najmniejszej ochoty zostać z nim sam na sam. Po takim cudaku można było się
spodziewać dosłownie wszystkiego.
- Skoro tak, to trudno. – Wydął
usta lekko obrażony. Ściągnął kurteczkę i okazało się, że pod nią nie miał
zupełnie nic. Zaświecił nam w oczy nagą klatą. Dostrzegłem, że w lewym sutku
miał wpięty maleńki kolczyk w kształcie serduszka. Jeszcze gorzej było, gdy
spuścił spodnie, kręcąc przy tym frywolnie chudymi pośladkami. Chyba miało to
wyglądać zalotnie i miało za zadanie oczarować lekarza. Na tyłku miał jakieś
fikuśne, męskie stringi, jakich nigdy bym dobrowolnie nie założył. Niewiele
pozostawiały miejsca dla wyobraźni.
- Yyy… - Pierwszy raz
widziałem, jak Kozłowski się zapowietrzył. Zagryzł usta i zerknął na mnie. –
Lutek, podaj mi nożyczki – jego wzrok wyraźnie mówił, że jak zacznę chichotać,
to mnie zabije, a jak go z nim zostawię, to zabije, ożywi i zabije jeszcze raz.
Pracował w milczeniu. Jak mógł, starał się omijać wzrokiem intymne okolice
pacjenta, które miał wyeksponowane tuż przed swoim nosem.
- Wygląda pan z tym skalpelem
tak męsko... - pojękiwał rozkosznie raz po raz Tadziu, zachwycony całą
sytuacją. Już kończyliśmy, kiedy do zabiegówki wparował Jasiu i dosłownie
osłupiał. Miał facet bezbłędne wyczucie chwili. Zamrugał kilka razy, chyba
mając nadzieję, że śni, potem poczerwieniał na twarzy, zupełnie wypadając z
roli wyniosłego, zimnego Byłego.
- Co tu się kurna dzieje?!
Trafiłem do nocnego klubu?! – zawarczał tak wściekle, że każdy bulterier mógłby
się od niego uczyć. – Pan daje tutaj jakiś pokaz?! – Tadziu jakby się skurczył
pod jego morderczym wzrokiem. Szybko naciągnął na tyłek spodnie i zasłonił się
parawanem. Chyba nie spodziewał się tak groźnej konkurencji i najwyraźniej
odwaga nie była jego najmocniejszą stroną. – Kręci cię taki striptiz w kusych
majtasach?
- Jasiu, spokojnie. Ja tu
tylko pracuję. – Kozłowski stanął oko w oko z rozgniewanym chłopakiem. Trzeba
przyznać, że trzymał fason i nie cofnął się nawet na krok. – Lutek może potwierdzić. – Spojrzał na mnie
błagalnie.
- Robiliśmy opatrunek, doktor
ściągał szwy. – Moje tłumaczenie zabrzmiało jakoś niepewnie, może dlatego, że
stałem pomiędzy nimi na linii ognia.
- Zabierz tego lalusia na
wózek. – Dotarł do mnie królewski rozkaz Skowronka. – Jak będzie niegrzeczny,
to zapnij go w pasy i zrób zastrzyk uspokajający, co najmniej dwunastką. Taka
gruba igła zawsze dobrze działa na impulsywnych pacjentów. Można powiedzieć, że
czyni cuda – posłał wychylającemu się zza zasłonki Tadziowi ociekające jadem
spojrzenie.
- Ja pomogę! – Mężczyzna
wyraźnie pobladł i mimo gipsu z szybkością błyskawicy znalazł się na fotelu na
kółkach.
- A ty gdzie? - Jasiu
zatrzymał Kozłowskiego, który miał zamiar ulotnić się angielskim zwyczajem
drugimi drzwiami.
- Chyba słyszałem alarm na
sali intensywnego nadzoru. – Miał chłop refleks, nie powiem, kłamał jak z nut i
nawet nie drgnęła mu powieka.
- Tam są pielęgniarki, więc
ani drgnij! – Zmrużył brązowe patrzałki niczym drapieżnik przed atakiem. -
Najpierw obdukcja! – Pchnął mężczyznę na pobliską ścianę. – Jeden podejrzany
ślad i nawet tatuś cię nie uratuje! – Zaczął rozpinać mu koszulkę, a ja
zasłoniłem oczy nieco oszołomionemu
pacjentowi i umknąłem z zabiegówki. Nie wiedziałem, czy mam żałować
chirurga czy mu zazdrościć. Ziejący ogniem i siarką Jasiu wyglądał na bardzo
niebezpiecznego, ale z doświadczenia wiedziałem, że taki płomień łatwo mógł się
zamienić w coś zupełnie innego.
***
Przez to wszystko zupełnie zapomniałem o
moim Nemezis. Miałem do niego zadzwonić, żeby trzymał się z daleka od bramy,
ale zupełnie wyleciało mi to z głowy. Oczywiście Horodyński zajechał z fasonem
pod sam szpital, ciesząc oczy wszystkich, którzy właśnie wychodzili z pracy. W
dodatku stanął pod latarnią. Pierwszy w tym roku śnieg poprószył mu delikatnie
czarne włosy. Skrzyły się lekko w tym sztucznym świetle, co sprawiło, że jego
przystojna twarz wydała się jeszcze bardziej pociągająca. Nie lśniły jednak
bardziej niż czarne ślepia, które natychmiast wyłowiły mnie w niewielkim tłumie.
Podszedł tym swoim nonszalanckim krokiem i odruchowo nastawiłem policzek. W
zamian dostałem cieplutkiego całusa w policzek stanowczymi, męskimi wargami.
Yhy… yhy… No co? To było naprawdę ODRUCHOWO! Takie cnotliwe cmoki dostaje
przecież każdy, na przykład podczas powitania u ciotki na imieninach. Nie
miałem więc bladego pojęcia, dlaczego tak okropnie się zaczerwieniłem. Pewnie
przez ten głupi śnieg - było okropnie zimno.
- Wsiadaj, cały drżysz. – Prezes
otworzył przede mną drzwi do samochodu. Wsiadłem bez słowa, podnosząc
jednocześnie kołnierz puchowej kurtki.
- Jedziemy do baru ,,Pod
Kogutem”. Lubisz piwko? – Zapiąłem pasy i wskazałem mu kierunek. Po niecałych
dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. W drzwiach oczywiście stał kuzyn
Wiesiek i zmierzył nas od stóp do głów niczym jakąś wyjątkową osobliwość.
- Dowód proszę! – burknął do
Horodyńskiego, a jego postura zapaśnika wagi ciężkiej nie zachęcała do
protestów.
- Myśli pan, że jestem
nieletni? – Prezes jak to prezes, nie wiedział kiedy odpuścić, wyciągnął jednak
portfel.
- Nie, ale muszę wiedzieć, z
kim szlaja się nasza Kruszynka. – Przeczytał uważnie podany dokument, po czym
odwrócił się do mnie. – Skąd wziąłeś tego typka, Lutek?
- Spadaj gorylu na swoje
drzewo! Nic ci do tego! – pysknąłem i prześlizgnąłem się zwinnie pod jego
ramieniem, grubym niczym moje udo. Nie miałem wątpliwości, że Diabeł Ho poradzi
sobie z tym nadopiekuńczym przedstawicielem naczelnych. Miałem rację , bo po
chwili do mnie dołączył.
Bar posiadał dwie sale – jedna z nich zajęta
była przez zwolenników meczy, którzy z kuflami w łapach kłócili się nad
wynikami. Dzisiaj nie było wieczorku tanecznego, więc w miarę spokojnie tkwili
za stolikami. Jak komuś przyszło coś durnego do głowy, to wystarczyło zazwyczaj
jedno spojrzenie Wieśka, żeby uspokoić porywczego biesiadnika. Jeśli nie
posiadał instynktu samozachowawczego, lądował po chwili na pysku na ładnie
przystrzyżonym trawniczku za drzwiami. Czasem trafiały się wyjątkowo
twardogłowe sztuki, wtedy zaczynała się zabawa i przyjeżdżała policja, żeby
zebrać ich nędzne szczątki. Druga zaś sala posiadała tylko kilka stojących pod
ścianą stolików, reszta pomieszczenia wypełniona była automatami do gier. Na
środku pysznił się duży stół bilardowy, obiekt naszej dzisiejszej pielgrzymki.
Usiedliśmy sobie w kąciku, przez chwilę obserwując grających w Fifę żuli,
którzy musieli wlać w siebie sporo alkoholu, bo ich ruchy były okropnie
nieskoordynowane.
- Piwko raz. – Zagapiony
drgnąłem, kiedy szkła zadzwoniły o blat. Drugi kuzyn, bliźniak Marian, będący
barmanem i właścicielem tego całkiem dochodowego przybytku, postawił przed nami
dwa kufle. Jeden duży, z grubą warstwą piany, drugi wielkości literatki z
malinowym soczkiem. Boż… Bożenko, jaka kompromitacja! W oczach Horodyńskiego
już widziałem zapalające się drwiące ogniki.
- Nie jestem dzieckiem! - Zaprotestowałem
idiotycznie, a znając dobrze moją rodzinkę, mogłem przecież przewidzieć jeszcze
bardziej dobijająca odpowiedź, uśmiechniętego od ucha do ucha draba.
- Kobietom i Kruszynom
większych szklanek nie podajemy! Coś jeszcze? – zwrócił się do prezesa,
kompletnie mnie ignorując.
- Na razie wystarczy, chcemy
najpierw zagrać. Mam nadzieję, ze Lutek nie zapomniał zarezerwować stołu.
- Wszystko gra, macie
godzinkę na pojedynek. – Cholerny Marian w końcu nas zostawił. Normalnie
obsługiwał klientów za barem, więc przyszedł tu specjalnie, żeby sobie obejrzeć
moją domniemaną zdobycz.
- Niesłychanie cię pilnują i
chyba uważają, że nie wyrosłeś jeszcze z krótkich spodenek. – Diabeł Ho bawił
się jak zwykle doskonale, co z tego, że moim kosztem.
- Eh… Rodzina… - jęknąłem. –
Te wielkoludy sądzą, że gej, baba i małolat to zupełnie to samo. Różnimy się
jedynie niewielkimi dodatkami. Nie miałem więc żadnych szans wyrosnąć z tych
spodenek. Jestem traktowany jak kolejna dziewczyna, którą trzeba bronić i
chronić. Honor Stokrotków i te sprawy… Rozumie pan.
- W zupełności. – Drań zachichotał,
a ja zacisnąłem palce na kufelku. Jeszcze cię dorwę, zleję ci tyłek przy
bilardzie i pokażę, kto tu nosi długie spodnie! - Ilu właściwie was tutaj mieszka? Myślałem, że
Stokrotka to rzadkie nazwisko.
- Bo tak jest. Ja mam matkę,
brata i siostrę. Do tego dochodzi siedmiu kuzynów i dwóch wujków z żonami, wszyscy mieszkają w tym miasteczku
– wyjaśniłem szczegółowo, a on słuchał naprawdę uważnie. Zdziwiło mnie, że
ciekawią go takie rzeczy.
- Wydawało mi się, że jednak
słyszałem to nazwisko w USA. Może jednak zawodzi mnie pamięć. – Wyczułem w jego
głosie niewielkie napięcie. Może nie jestem zbyt mądry, ale jeśli chodzi o
nastroje, mam wmontowany niezawodny radar.
- Prawdę mówiąc wszyscy,
oprócz mnie i Wiśki, byli tam na wymianie studenckiej. Podobno byliśmy zbyt
delikatni na taką długą podróż w nieznane. Nie sądzę jednak, by mógł pan się
tam na kogoś z mojej familii natknąć. To zwyczajne chłopaki i na salonach na
pewno nie bywali, a jakby nie daj bóg znaleźli się z powodu jakiejś draki w
gazetach, ojcowie by im nogi z dupy powyrywali.
- Przestańmy cały czas gadać
o mnie. – Zmieniłem temat. – Czy pan wie, że nie znam pana imienia?
- Naprawdę? Rzeczywiście
popełniłem gafę! – Wyciągnął do mnie wypielęgnowaną dłoń. – Jestem Nikolas, w
domu mówią na mnie Kola, ale ja wolę Nik. – Uścisnąłem ją i natychmiast
puściłem, bo przeszedł mnie dziwny dreszcz i prawie się rozpłynąłem. A kysz
szatanie! Ukryłem zmieszanie za szklaneczką z piwkiem, pociągając solidny łyk.
- Powiedz coś o swojej
rodzinie, część mojej zdążyłeś już poznać – wydusiłem z siebie po chwili, żeby
jakoś odwrócić jego uwagę od moich rumieńców.
- Nie ma specjalnie co
opowiadać. Jest nas tylko troje. Ojciec prowadzi interesy na całym świecie,
mama bryluje w tak zwanym towarzystwie. Rzadko się widujemy, nie jesteśmy ze
sobą zbytnio zżyci. – Wiedziałem, że świadomie skłamał, widziałem to w jego
oczach. Poza tym wcześniej wyczytałem, że miał jeszcze siostrę Nataszę.
Dlaczego o niej nie wspomniał? Gdyby miał z dwanaścioro rodzeństwa, to
rozumiem, ale o jedynej siostrze chyba trudno nie pamiętać. Mnie tymczasem
wypytywał, niby od niechcenia, ale zauważyłem, że bardzo go to interesowało. Za
bardzo, jak na tak krótką znajomość.
............................................................................................................................
betowała Kiyami