Gapiłem się na podłogę, jakby było tam coś wyjątkowo ciekawego i
nie śmiałem podnieść na niego wzroku. Te
trzy wypowiedziane miękkim głosem słowa zupełnie mnie ogłupiły. Jakby w ten
prosty sposób Nikolasowi udało się mnie jakoś zahipnotyzować. Ciekaw byłem, czy zdawał sobie sprawę, jak silny wywiera na mnie wpływ. Westchnął i puścił moją drżącą rękę, a mnie zaczęło
nagle czegoś strasznie brakować. Zupełnie, jakby ktoś otulił mnie ciepłym kocem, a potem
nieoczekiwanie go zabrał, przez co znowu zacząłem odczuwać przenikliwe zimno.
- Widzę, że muszę zacząć pierwszy. – Usiadł z powrotem na krześle, prawdopodobnie zauważając moje zdenerwowanie oraz niepewność i chcąc uniknąć kolejnego ataku histerii. Trzeba
przyznać, że szybko się uczył rozpoznawać moje emocje. Podniosłem oczy ośmielony
delikatnością, jakiej bym się nigdy nie spodziewał ze strony cynicznego Diabła Ho. Uśmiechnął się, a serce znowu
zaczęło szaleć w mojej piersi. Nie wiadomo dlaczego
reagowałem niczym mimoza na każdy najdrobniejszy gest z jego strony.
– Chciałem cię przeprosić, powinienem
mieć więcej rozsądku w moim wieku. Na swoje
usprawiedliwienie mam jedynie to, że wyglądałeś wyjątkowo
czarująco, a ja bardzo chciałem posmakować ust, które cały
wieczór nieświadomie mnie kusiły. Natomiast twoja naiwność i porywczy temperament powodują, że nie potrafię się powstrzymać od droczenia. Tak pięknie wtedy błyszczą ci oczy, a wargi
rozchylają się, jakbyś chciał mnie ugryźć albo zrobić coś zupełnie hm… innego. Stąd ten niemądry dowcip o oglądaniu kolekcji znaczków. Nie
spodziewałem się jednak takiej reakcji, wystraszyłeś mnie nie na żarty – mówił łagodnie jak do małego dziecka, ostrożnie dobierając słowa. Usiłował zachować spokój, ale widziałem jak jedna z jego
dłoni zaciska się kurczowo na poręczy krzesła.
- Tak naprawdę więcej w tym mojej winy niż twojej. – Przybliżyłem się do niego, siadając w nogach łóżka. Pierwszy raz jakiś mężczyzna szczerze przejmował się tym, co czuję,
dociekał przyczyny mojego zachowania. Od czasu
Andy’ego spotkałem się z kilkoma, ale zazwyczaj kończyło się na jednorazowym incydencie. Nikt nie chciał mieć do czynienia z nieobliczalnym furiatem.
- Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego się tak wystraszyłeś? – zadał pytanie, którego tak się obawiałem, aż skurczył mi się żołądek. Odetchnąłem
głęboko kilka razy, tak jak uczono mnie na terapii. Nieco się uspokoiłem i zerknąłem na niego ostrożnie, niepewny, co zobaczę –odrazę, litość czy chęć natychmiastowej
ewakuacji. Zareagował zupełnie inaczej, niż się spodziewałem. Nie wytrzymał długo w roli anioła-pocieszyciela.
Zmrużył oczy niczym kot i nie omieszkał dodać:
- Nie wierzę, aby taki atrakcyjny chłopak nigdy nie całował się pod swoim domem na koniec randki.
- To nie była randka, tylko spotkanie dwóch facetów przy piwie! –warknąłem z uporem, wyluzowując się i nabierając odwagi. – Wątpię, czy chcesz znać prawdę, nie ma w tej banalnej historii
nic ciekawego. Ot, zwykła opowieść o głupocie jakich
wiele.
- Pozwól, że sam to ocenię. – Nie spuszczał ze mnie czujnych oczu.
Czyżby naprawdę się martwił? Niemożliwe,
dopiero co się poznaliśmy, w dodatku nie miał z naszych spotkań najlepszych wspomnień. Obydwa były
porażką. – Lutek, dokąd uciekł bojowy duch Stokrotków? – Chciał mnie wkurzyć,
to pewne.
- A niech cię! Mówisz, masz! Żebyś tylko potem nie narzekał! - Zdecydowałem, że może właśnie on
zasługuje na wyjaśnienia, zresztą śmiał mi zarzucić tchórzostwo! Właściwie nie miałem nic do stracenia. Skoro się tak dopominał, to niech się teraz nudzi. – Jesteś pewny, to długa historia…
- Do rana mamy dużo czasu. – Sięgnął po kolejne piwo. – Mógłbyś usiąść mi na kolanach, tak będzie lepiej słychać – zaproponował podstępnie. No cóż, diabeł zawsze będzie diabłem.
Nawet jeśli miał dobre intencje, musiał mieć z tego jakąś korzyść.
- Skoro to ma ci pomóc… - Pod wpływem impulsu podniosłem się zwinnie
i wykonałem to, o co prosił. Pokręciłem się trochę, zajmując
wygodną pozycję na jego umięśnionych udach. Ciekawe, co ćwiczył, że były takie seksowne?
- Lutek, ty mała cholero! – Bezgranicznie zaskoczony,
wytrzeszczył na mnie oczy i oblał się piwem. Dobrze mu tak! Jedwabna koszulka
jak nic była do wyrzucenia. Posłałem mu słodki uśmieszek.
- Nie rozumiem, najpierw chcesz, a potem na mnie krzyczysz. - Zrobiłem minę obrażonej niewinności i przeniosłem się z powrotem na łóżko.
Zerknąłem na niego spod rzęs. Boż… Bożenko, było naprawdę
warto! Miał tak idiotyczny wyraz na przystojnej
twarzy, że mimo nerwowej atmosfery zacząłem
chichotać.
- Najpierw płaszcz, teraz koszula! Droga z ciebie inwestycja. – Zaczął się wycierać podanym przeze mnie ręcznikiem. – Tym razem się nie wywiniesz zakładem. Ustalę cennik i zapłacisz za wszystkie zniszczenia. – Popatrzył wymownie na moje usta, a ja niczym
małolat oblałem się pąsem.
- Nawet jak dam ci coś w zamian? – zapytałem cichutko, żeby nie drażnić dzikiego zwierza. Podszedłem do szafy i wyciągnąłem t-shirt Przemka, który
się w niej jakimś cudem zaplątał. Brat i
tak się nie dowie, gdzie przepadł. Chyba że
jakimś cudem spotka Nikolasa, a na to się raczej
nie zanosiło. Nie miałem najmniejszej ochoty rozstawać się z żadną ze swoich koszulek z
nadrukami ulubionych zespołów, które skrzętnie kolekcjonowałem. Zresztą i tak by nie pasowały. Mężczyzna bez skrępowania zaczął się rozbierać. Jeden, d- drugi, trzeeeciii
guziczek… Kurcze, co tu tak gorąco?
- Nie możesz tego zrobić w łazience?! – odezwałem się dziwnie cienkim
głosem. Chyba przechodziłem ponowną mutację czy coś. Raczej coś. Zakryłem kulturalnie oczy dłonią, ale, nie wiadomo
dlaczego, ciągle robiła się między palcami szpara. Chyba były zbyt
krótkie. Widziałem przez nią apetycznie umięśniony, nagi tors Diabła
Ho, szczerzącego się do mnie szelmowsko.
- Chcesz dotknąć? – zamruczał, a w jego czarnych oczach
pojawiły się szkarłatne iskierki. Ujął moją rękę i, zanim się zorientowałem, położył sobie na wysokości serca. – Czujesz, jak niespokojnie bije?
- Kiedy niby powiedziałem, że chcę cię pomacać? – odpyskowałem, odskakując do tyłu.
Gdybym tak został chwilę dłużej, żadna siła by
mnie już od niego nie oderwała. Miał taka ciepłą i gładką skórę, kręte włoski zaczynały
się dopiero poniżej pępka. Podniecająca, ciemna ścieżka ginęła w dopasowanych dżinsach.
- Chciałem ci dać możliwość przetestowania towaru. – Założył t-shirt, ale nie
zrobił już żadnego gestu w moją stronę. – Miałeś opowiadać, Kruszynko.
- Nie nazywaj mnie tak, to przezwisko z przedszkola! – burknąłem obrażony. Może Diabeł Ho miał jednak w rodzinie jakiegoś Stokrotka? Dziwnie przypominał moich kuzynów. Ktoś powinien mu odgryźć ten złośliwy język! Boż… Bożenko… - Odgryźć?- jęknąłem w myślach i znowu spaliłem buraka.
- Moim zdaniem pasuje. Idealne określenie na kogoś drobnego, słodko pachnącego, kogo ma się ochotę pożreć, a przynajmniej odrobinę napocząć. – Poruszył kilka razy aksamitnymi
brwiami, a ja, zamiast jak zwykle się wściec, roześmiałem
się bezsilnie. Nie potrafiłem się na niego gniewać. - Lutek…
- Co znowu? - To nie było zbyt grzeczne, ale chciałem jeszcze odrobinę odwlec nieuniknione. Nikt normalny nie chciałby przecież przed przystojnym
facetem - nawet jeśli pochodził z piekła - wyjść na kompletnego durnia.
- Jak mi zaraz nie powiesz, o co chodzi, zaprzęgnę dziarskie rumaki, po czym wyciągnę od ciebie siłą całą historię. – Jakby się dobrze zastanowić, facet był naprawdę niebezpieczny. Może
lepiej przestanę przeginać? W końcu mu obiecałem.
- Nie masz koni. – Podjąłem ostatnią próbę odwrócenia jego uwagi bzdurami. Zrobiłem
minę sierotki Marysi, zagubionej w wielkim, ciemnym lesie,
ale nie poskutkowała.
- Ale mam samochód i nie zawaham się go użyć. – Zmarszczył brwi. Potem jednak
dodał miękko: – Kruszynko, zapewniam cię, że możesz mi powiedzieć wszystko. Jeśli nie będę wiedział, o co chodzi –Boż… Bożenko… Syreny mogłyby uczyć się od niego sztuki uwodzenia – to sytuacja z poprzedniego wieczora może się jeszcze nieraz powtórzyć.
- Masz zamiar się ze mną jeszcze spotkać? – Naprawdę byłem zaskoczony.
Narobiłem facetowi już tyle problemów, że powinien wiać na sam dźwięk mojego imienia.
- Proszę…- Zbliżył się i jego oddech owionął mi ucho. Zadarłem hardo głowę, ale nie byłem w stanie mu odmówić.
Szkoda, że ta znajomość niewątpliwie dzisiaj się skończy. Byłem przekonany, że tak się stanie, kiedy dowie się wszystkiego.
- No dobrze, było jak w brazylijskiej telenoweli… Poznałeś moich kuzynów, brat jest do nich podobny, nawet Wiśka ma w sobie to COŚ.
Niestety, ja zawsze byłem chuderlawy i nieśmiały, na tle krewnych prawie nikt
nie zauważał mojego istnienia. Tak było od
przedszkola. Spoglądałem na świat przez wielkie okulary, a w głowie
kłębili mi się szlachetni bohaterowie książek i filmów.
Chciałem być taki jak oni, nieustraszony i przystojny
a dziewczyny, które potem zmieniły się w chłopców, padałyby
mi do stóp.
- Fuj… Masz jakiś fetysz na punkcie
wąchania nóg? – zapytał niemądrze,
spoglądając na moje bose stopy. Wiedziałem, że próbuje w ten
sposób dodać mi odwagi i sprawić, bym się tak nie denerwował. Wyłamywałem palec po palcu, mordowane w ten sposób
stawy paskudnie strzelały.
- Jak się będziesz wtrącał, to…
- Okej – podniósł ręce – już się zamykam…
- Więc – podjąłem opowieść - taki stan rzeczy trwał także w podstawówce i gimnazjum, a
kompleksów przybywało wraz z wiekiem. Wiesz, jakie wrażliwe i przeczulone na
swoim punkcie są nastolatki. Zobaczyłem Andy’ego pierwszy
raz w trzeciej klasie liceum, przeniósł się do nas z dużego
miasta. Przepadłem od pierwszego wejrzenia. On był taki, jaki ja zawsze chciałem być – ładnie zbudowany blondyn z olśniewającym uśmiechem, taki w sam raz, nie za
bardzo napakowany. Pewny siebie i błyskotliwy w rozmowie, przyciągał uwagę wszystkich. W dodatku świetnie grał na gitarze i miał bajerancki motor, o jakim śnił każdy chłopak. Szybko
został szkolnym bożyszczem. Łaziłem za nim
niczym szczeniak, nawet ukradłem zdjęcie ze szkolnej gablotki i trzymałem pod
poduszką. Prawie codziennie go obśliniałem, aż zaczęło się zamazywać.
- Każdy przeżywał taką nastoletnią miłość, nie masz się czego wstydzić. – Rozlał do szklanek ostanie piwo. Wódka byłaby
lepsza, bo to, co miałem dalej do powiedzenia…
- Tylko że ja byłem o wiele bardziej naiwny i o
wiele mniej doświadczony niż przeciętny licealista. Po raz byłem pierwszy
zakochany i miałem na sobie wyjątkowo grube różowe okulary, nieprzepuszczające
żadnej rozsądnej myśli. Na moje szczęście byłem nikim, a on do końca szkoły nie
zwrócił na mnie uwagi. Miał swoich satelitów, będących na każde jego skinienie. Za to ja śniłem o nim każdej nocy i nie potrafiłem przestać - westchnąłem,
powracając wspomnieniami do tych cudownych dni, kiedy świat był jeszcze piękny i nieskalany, a ja nie
miałem pojęcia, jak okrutni potrafią być ludzie.
- Mokre sny o koledze?
- Coś ty, przecież ci mówiłem, że byłem opóźniony. Szczytem moich
marzeń było wzięcie go za rękę, a na samą myśl o pocałunku robiłem się purpurowy - zgasiłem
jego zboczone podejrzenia, a mogłem się lepiej nie odzywać.
- Nadal to robisz... - Posłał mi uśmieszek. - Ale
jak to się stało, że ten ideał w końcu cię dostrzegł? Czyżby nagle zmądrzał?
- Właściwie to wina Wiśki. Po zdaniu matury dostałem się na studia pielęgniarskie. Ruda małpa powiedziała, że najwyższy czas przestać robić z siebie sierotę i że nie mogę wkroczyć w dorosłe życie z takim imidżem. Maltretowała mnie całe wakacje, a sadysta Przemek
jej sekundował. Chyba mieli nadzieję, że w Akademii kogoś poznam i przestanę wzdychać do tego blond Narcyza, jak
pogardliwie nazywali Andy’ego. Podjąłem więc studia jako ,,łakomy kąsek''.
- Nie doceniasz się, Kruszynko, mógłbyś robić za wyjątkowo smakowity deser, i to z kilku dań. - Prześlizgnął się płomiennym wzrokiem po mojej sylwetce.
Spuściłem oczy zażenowany, nigdy nie nauczyłem się przyjmować komplementów.
- Gdzieś po miesiącu, kiedy wspomnienie Andy’ego
zaczęło powoli blednąć, spotkałem na korytarzu Akademii jego
satelitów. Z początku patrzyli na mnie jakby z niedowierzaniem, ale potem
podeszli, witając mnie wylewnie, jakbyśmy byli najlepszymi
kumplami. Chłopcy, którzy całe liceum się ze mnie wyśmiewali i
traktowali jak śmiecia, próbowali mnie poderwać.
Zrobiło mi się niedobrze od tych przesłodzonych
uśmiechów i pożądliwych spojrzeń, obmacujących moje
ciało. Zbyłem ich z wyniosłą miną. Byli wściekli i zawiedzeni. Nieprzyzwyczajeni
do takiego traktowania, ,,złoci chłopcy'' zaczęli o czymś gorączkowo szeptać. Poszedłem, mając nadzieję, że już ich nigdy nie spotkam.
- Odegrali się, prawda? Takie hieny, w dodatku w stadzie,
czują się bezkarne. - Popatrzył na mnie współczująco. Zagryzłem wargi, nie chciałem jego litości.
- Tak, i to bardzo sprytnie. - Przykryłem się kocem, bo nagle
zrobiło mi się zimno. - Nie będę przedłużał tej żałosnej historii. Może
i od liceum urosłem, ale rozsądku mi nie przybyło ani odrobinę. Kilka dni po
tym incydencie spotkałem niespodziewanie Andy’ego. Na mój widok jakby się ucieszył i poprosił o pomoc w odnalezieniu drogi
do biblioteki. Oczywiście wystarczyło kilka miłych słów i znowu poddałem się jego urokowi. Zachowywał się wyjątkowo przyjaźnie,
w zamian za pomoc postawił mi pizzę. Umówiliśmy się na następny dzień, następny i następny... Było trzymanie się za ręce w parku, aż zmiękły mi kolana, słodkie pocałunki na
dobranoc - znowu byłem nieprzytomnie zakochany. W końcu Andy zaczął zapraszać mnie do siebie, za każdym razem odmawiałem,
nie chcąc się spotkać z jego obstawą.
Wynajmowali razem jakieś duże mieszkanie na przedmieściach. Po
jakimś czasie zauważyłem, że coraz częściej zaczyna się niecierpliwić i pragnie czegoś więcej niż zwykłe całusy. Nie
chciałem, żeby odszedł z powodu mojego tchórzostwa. Jeśli miałem stracić dziewictwo to z kim, jak nie ze swoją miłością - jak o nim
wtedy myślałem. Pewnego dnia powiedział, że jego współlokatorzy
pojechali na dwudniową wycieczkę w góry. Poszliśmy więc do
niego, miał całkiem przyjemny pokój z balkonem
wychodzącym na pobliski zagajnik. Był już wieczór, Andy zapalił małą lampkę i włączył muzykę. Poczęstował mnie piernikami i mocnym hiszpańskim winem. Zakręciło mi się trochę w głowie. Wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Nie protestowałem, to był mój długo wyczekiwany pierwszy raz. Całował mnie i rozbierał jednocześnie, z początku było naprawdę przyjemnie. Kochałem
go tak bardzo, że gotów byłem dać mu wszystko, czego zażąda. Ale on stawał się coraz bardziej niecierpliwy, napastliwy. Zniknął gdzieś czuły chłopak , a pojawił się cham i brutal, nieliczący się z moimi uczuciami. Pocałunki zamieniły się w bolesne ukąszenia. Zacząłem
protestować. Z początku cicho, potem coraz bardziej stanowczo. Wydawało mi się, że za ścianą słyszę czyjeś szepty i chichoty. Andy nic sobie nie
robił z mojego sprzeciwu. Rozsunął mi nogi kolanem, zarzucił sobie na ramiona i bez żadnego przygotowania pchnął, omal nie rozrywając mnie na pół.
„- Proszę… Nie…! Przestań! – błagałem, szlochając. Ból był naprawdę paskudny, pamiętam, że krzyczałem,
płakałem, a on rechotał i zanurzał się we mnie raz po raz niczym taran, z premedytacją raniąc moje ciało. Chyba po prostu lubił przemoc w łóżku, był tak podniecony, że nic do niego nie docierało.
- Dalej, nasz ogierze! Pieprz go mocniej! – Rozległy się lubieżne, ponaglające okrzyki za ścianą. Świat zatańczył przed moimi oczami. Zdradził mnie, zdradził w najohydniejszy sposób! Te świnie zrobiły sobie zabawę moim kosztem. Jego kumple czatowali w swoim pokoju, podsłuchując każde
słowo.
Kiedy tylko skończył i odsunął się na bok, zerwałem się z łóżka, ale nogi się pode mną ugięły i upadłem na kolana. Zwymiotowałem
na dywan te przeklęte ciastka.
- To właściwa dla ciebie pozycja, mała dziwko. Następnym razem dasz mi dupy
na kolanach, jak przystało na posłuszną sukę – zarechotał złośliwie. - Jak ci się podobało oglądanie
mojej kolekcji znaczków?
- Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś? - wydusiłem z siebie, jednocześnie
usiłując włożyć spodnie trzęsącymi się rękami. W głowie miałem kompletny zamęt, jakby mózg przestał mi działać i się zawiesił niczym
przegrzany procesor. Z trudem udało mi się wyartykułować słowa. - Ja cię kochałem...
- Ty naprawdę jesteś strasznie durny! Chyba
nie myślałeś, że między nami może być coś poważnego? Jesteś nikim! Nie tknąłbym cię nawet palcem, gdyby nie zakład!
Na czworakach doczołgałem się do drzwi, centymetr po
centymetrze udało mi się stanąć na nogach.
Powitały mnie oklaski i prostackie żarty jego kolegów.
Mój wstyd, poniżenie i łzy nic ich nie obchodziły.
- Jak będziesz znowu czuł ciasnotę w spodniach, to
przyjdź. Przelecimy cię po kolei, aż z dupy zostaną drzazgi! Nagraliśmy twoje jęki! Będziemy
słuchać w wolnych chwilach, jak skamlesz!
Te bezlitosne słowa dokończyły dzieła zniszczenia. Nie wiem, jak stamtąd
wyszedłem, niczego nie pamiętam. Chyba długo włóczyłem się po mieście, nie
pamiętając, kim jestem ani gdzie mieszkam. Podobno zgarnął mnie patrol policji. Obudziłem się dopiero w szpitalu z
paskudną gorączką i bólem w każdym
centymetrze swojego ciała. Dalej było tylko gorzej i gorzej…”
- Mój boże… - Łagodny głos Nikolasa
przywołał mnie do rzeczywistości. Podszedł, usiadł obok mnie i opatulił kołdrą, ponieważ cały się trząsłem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. – Kruszynko… Już nikt nigdy cię nie skrzywdzi, obiecuję… I cieszę się, że mi zaufałeś. Teraz będzie już tylko lepiej,
zobaczysz. Chciałbym cię przytulić, ale nie wiem, czy mogę.
Spojrzałem na ściągniętą ze zmartwienia twarz,
zajrzałem w pełne smutku czarne oczy i położyłem mu głowę na ramieniu, opierając się plecami o jego pierś. Powoli zacząłem się uspokajać, było mi ciepło, a zapach wody kolońskiej Diabła Ho skojarzył mi się z zielnikiem dziadunia. Czułem się zupełnie bezpieczny w jego ramionach, które natychmiast zamknęły się wokół
mnie. Znałem go od niedawna, ale miałem nieodparte wrażenie, że zawinąłem do właściwego acz niebezpiecznego portu. Wspomnienia odpłynęły
w dal, wzburzony ocean moich myśli znowu był spokojny. Słońce, a
właściwie rogaty księżyc, delikatnie pieścił jego fale.
- Nikolas – szepnąłem.
- Tak…
- Chodźmy spać. – Ziewnąłem szeroko.
- Nie powinienem zostawać, bo jutro rozpęta się tu Armagedon. –Próbował oponować, ale nie miał ze mną szans.
- O to będziemy się martwić rano, nie chcę zostać sam. Wiesz, że na naszym osiedlu grasują włamywacze? – Umościłem się wygodnie na jego piersi, niczym kokoszka na grzędzie.
- I co niby mieliby tu ukraść? – Podniósł do góry ciemne brwi, a jego oczy
błysnęły złośliwie, lustrując skromne wyposażenie pokoju.
- No wiesz! – Popatrzyłem na niego
niby oburzony. – A ja?! Sam
powiedziałeś, że jestem bezcennym deserem!
- Śpij już wreszcie. – Położył się obok mnie na łóżku. – Zaczynasz bredzić.
...............................................................................................................................................................
betowała Kiyami