poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 24

   Na kwadrans zabarykadowałem się w kibelku, ale nie mogłem tam przecież zostać na zawsze. Trzeba było wyjść z ukrycia i pokazać klasę. Najlepiej byłoby zagadać elegancko i obrócić wszystko w żart. Musiałem w końcu podjąć męską decyzję. Policzki nadal mnie paliły i mimo najlepszych chęci, nadal czułem się trochę jak nieletnia gwiazdka porno. Nie mogłem jednak okazać się tchórzem. Rodzina zabiłaby mnie śmiechem i tak mieli mnie już za dzieciucha, któremu co chwilę trzeba podcierać nosek. Powoli odsunąłem zacinający się haczyk, po czym wyszedłem z kabiny. Stanąłem przed lustrem z podniesioną głową. Starałem się wyglądać godnie, choć serce omal nie wyskoczyło mi z piersi na myśl o ponownym spotkaniu z Nikolasem. Zatkałem umywalkę i zanurzyłem twarz w lodowatej wodzie, aby się uspokoić. Napięcie jakby nieco zelżało.
- Jestem prawdziwym Stokrotką  bulp…– tupnąłem nogą dla dodania sobie odwagi – nie mogę zhańbić bllp… honoru rodziny i uciec z pola bitwy bullp… – zarecytowałem podniośle. Zrobiłem to jednak w taflę wody i wyszedł dość osobliwy charkot.
- Z kim masz się zamiar bić Kwiatuszku? – Usłyszałem znajomy, niski głos za plecami. Działał zupełnie jak włącznik prądu, natychmiast podnosił napięcie i stawiał włosy na moich przedramionach na baczność. Właściwie to wszystko stawiał w pozycji bojowej, no może oprócz szarych komórek. Te jakimś cudem zupełnie odwrotnie, wyraźnie się kurczyły.
- Aa.. phhh…- zaprychałem, omal nie dławiąc się na śmierć. Nikolas jak zwykle nienagannie ubrany w elegancki garnitur zaczął delikatnie wycierać mi twarz papierowym ręcznikiem. Chciałem jakoś inteligentnie zagadać, wytłumaczyć się z nieszczęsnego sms’a, a zamiast tego gapiłem się na niego niczym zaklęty. To pewnie przez to zbyt wysokie napięcie, prądu oczywiście. Zrobiło się chyba w mojej łepetynie zwarcie na łączach. Nie wiem czy robił to specjalnie, ale pieszczota miękkiego papieru na wrażliwej skórze dosłownie mnie sparaliżowała. Czarne oczy obserwowały uważnie każdy mój ruch. Na śmiało zarysowanych ustach błąkał się uśmieszek. Przełknąłem ślinę.
- Co powiesz na spacer wieczorową porą? – Jakim cudem jego głos brzmiał tak uwodzicielsko? To powinno być zabronione. – Dobrze ci zrobi po całym dniu w szpitalnym zaduchu. – Te zwykłe, proste słowa, jakimś cudem zabrzmiały niesamowicie podniecająco. Ee…? Co się ze mną działo? Nieświadomie zrobiłem w kierunku mężczyzny mały krok, potem następny i następny. Przycisnąłem go swoim mizernym, acz grożącym w każdej chwili wybuchem ciałem, do kafelek na ścianie. Czułem jak gorąca para wychodzi z sykiem uszami. Zaraz spłonę, jak w tej nieszczęsnej wiadomości. Help!
- Mhm… - Sms’owe rozterki całkiem wyleciały mi z głowy. Oblizałem wargi. Czy to ja właśnie zamruczałem? Kwiatki chyba nie mruczą? – Wrr… - Warkot? To był naprawdę warkot! Jest mój! Teraz!
- Lutek…? Może zwolnimy? – Nikolas delikatnie próbował się odsunąć, ale mu na to nie pozwoliłem. Ogarnęła mnie jakaś dzika gorączka, a jedynym lekiem wydawały się jego usta. Wyglądały równie smakowicie co wiśnie, które niedawno jadłem. Przesycone słonecznym żarem, nabrzmiałe, czerwone…
- Polizać, wgryźć się, zdobyć! Natychmiast! – Przemknęło mi przez odurzoną łepetynę. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Smakowały naprawdę wspaniale. Kąsałem je aż się rozchyliły. Wtargnąłem wreszcie do raju, mojego własnego raju. Kiedy kompletnie otumaniony zdobywałem nowe, rozkoszne tereny, nawet nie zauważyłem, jak role się odwróciły i teraz to ja byłem przyciskany do ściany. Zostałem unieruchomiony przez twarde ciało Nikolasa, a słodkie usta zostały mi brutalnie odebrane.
- Ale…- zamiauczałem, niczym odstawiony od sutka kociak. O nie! Nikt nie zabierze mi moich wisienek! Rzuciłem się do przodu, chcąc do niego przylgnąć ponownie.
- Kwiatuszku, przypominam ci, że właśnie skończyła się zmiana na recepcji i zaraz będzie tu pełno ludzi. – W jakim języku on gada? Jakiś bełkot. To na pewno chiński, byłem co do tego całkowicie przekonany. Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego zabrano mi moje słodkie lekarstwo, było mi takie potrzebne.
- Przeszkadzam? – Kątem oka zauważyłem jak wyszczerzona gęba Ryśka, najbardziej nielubianego przeze mnie Czerwonego, wsuwa się do łazienki.
- My już wychodzimy – zagadał uprzejmie mój podniecający przedstawiciel piekła. Złapał mnie mocno za rękę i pociągnął do drzwi.
- Yyy… - Nadal nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego, ludzkiego dźwięku. Poprowadził mnie na parking, dreptałem za nim jak wyjątkowo potulny baranek. Pozbawiony jego upajającego zmysły ciepła, zacząłem drżeć z zimna. Jesień nas nie rozpieszczała, ostatnio zrobiło się dość chłodno.
- Chyba jednak powinieneś jechać do domu i odpocząć. – Troskliwie zapiął mi kurtkę aż pod szyję. Otwarł przede mną drzwiczki do limuzyny. W środku było naprawdę miło i przytulnie. Oparłem nadal kiepsko funkcjonującą głowę na jego ramieniu. Mógłbym tak zostać do końca życia. Przymknąłem oczy, szorstka wełna płaszcza drapała mnie w policzek. Zanurzyłem się w zapachu jego perfum. Byliśmy tylko ja i on, sami w całym wszechświecie. Biegaliśmy po bujnym ogrodzie trzymając się za ręce. Daleko przed nami widać było zarysy wspaniałego zamku. Białe wieże lśniły w słońcu. Samochód delikatnie bujał na wybojach. Niestety już po kwadransie przyjemności się skończyły. Mieszkałem blisko szpitala, zbyt cholera blisko.
- Lutek, nie zasypiaj tutaj. – Zostałem wyrwany z mojego przytulnego świata i postawiony na chodniku przed bramką do domu. Okropnie wiało. Halny złośliwie sypnął mi w oczy liśćmi.
- Jakiś strasznie brzydki ten zamek. – W końcu przemówiłem ludzkim głosem, choć niezbyt mądrze. Obrzuciłem niechętnym wzrokiem przedwojenny, murowany budynek z surowej cegły. Chwyciłem Nikolasa za klapy płaszcza. Ziewnąłem szeroko i zamrugałem oczami w nadziei, że piękna wizja powróci.
- Idź spać głuptasie. – Niespodziewanie wziął mnie pod brodę, a potem zamknął mi usta długim, upojnym pocałunkiem. Kiedy jednak chciałem mu entuzjastycznie odpowiedzieć, wypchnął mnie za bramkę, pomachał na pożegnanie i tyle go widziałem. Noga za nogą powlokłem się do domu. Zimne powietrze powoli przywracało mi zdolność rozsądnego myślenia. Rzuciłem kurtkę i buty w przedpokoju i osunąłem się na krzesło w kuchni.
- Jestem idiotą, jestem okropnym idiotą. – Uderzyłem kilkakrotnie głową w blat stołu. Nie tylko niczego nie wyjaśniłem z prezesem, ale jeszcze rzuciłem się na niego jak wygłodniały kocur na miskę śmietanki. Co on sobie o mnie pomyślał?
- To nic nowego braciszku – zachichotała ta małpa Wiśka i postawiła mi przed nosem michę z kluskami na parze. – Wszyscy wiemy, że twoja główka nie ten teges. – Zrobiła mi kółko na czole. – Zawsze jednak miło usłyszeć, że zdajesz sobie z tego sprawę. – Uchyliła się zręcznie, bo rzuciłem w nią ścierką.
- I nie będę jadł! – Popatrzyłem buntowniczo na kluski, jakby to one były winne całemu zamieszaniu z Nikolasem. Jak to się właściwie stało, że z nieśmiałego chłopaka zmieniłem się w demona napaleńca? Walnąłem łbem jeszcze raz, aż zadzwoniły łyżki. Może dostanę wstrząsu mózgu i umrę? Taka śmierć na pewno lepsza niż głodowa. Nikt by po mnie nie zapłakał.
- Polać? – Wstrętna siostra stała obok z bananem na twarzy, nie zważając na protesty i szlachetną chęć usunięcia z tego świata mojej nędznej osoby. Przechyliła dzbanek i pachnący lasem, ciemnofioletowy sosik borówkowy rozlał się po moim talerzu. Łypnąłem raz, łypnąłem drugi. Zaburczało mi w brzuchu.
- Może odrobinę – westchnąłem cichutko niczym bohaterka wiktoriańskiego dramatu. I wierzcie lub nie, zeżarłem siedem wielkich, puszystych klusek na parze. Pod koniec obiadu mogłem już tylko stękać. Wiśka zrobiła nam po herbacie u usiadła naprzeciwko.
- Widzisz młody, musisz się jeszcze wiele o życiu nauczyć. Z pełnym brzuchem świat wygląda zupełnie inaczej – zachichotała.
- Taa… – jęknąłem i pomasowałem się delikatnie. Czułem się rozleniwiony i ospały, a wszelkie sercowe rozterki wydały się strasznie dalekie.    
- Więc nie śpij tylko opowiadaj co tam znowu zmalowałeś. – Wbiła we mnie ślepia.
- O nie, nic ze mnie nie wyciągniesz ciekawska małpo! – zaparłem się i skrzyżowałem ramiona na piersiach. Nie pozwolę się naciągnąć na żadne zwierzenia. Mam siłę woli niczym mistrz Kung- fu. Poza tym byłem napchany po dziurki od nosa. Nic nie mogło minie zwieść ze ścieżki milczenia.
- Jak historia będzie ciekawa, to dostaniesz malinowego Redsa. – Wyciągnęła z lodówki dwa piwa i postawiła na blacie. Jak ona mnie dobrze znała. Spojrzałem raz potem drugi, a ono do mnie mrugnęło. Przełknąłem ślinę. Poczułem, że w brzuchu zostało jednak trochę miejsca, w sam raz na skromne co nieco. 
- Właściwie to nigdy nie chciałem ćwiczyć tych głupich sztuk walki. – Sięgnąłem po otwieracz. - No to po maluszku? – Stuknęliśmy się butelkami. 

***
   Mimo obżarstwa spałem całkiem dobrze. Ukochane łóżeczko nigdy mnie nie zawiodło, a kraciasta kołderka zrobiona przez babcię była najwspanialsza na świecie. Przekulałem się na bok owijając się nią niczym kokonem. Po nocnym odpoczynku mój łebek całkiem nieźle funkcjonował. Zacząłem się zastanawiać tym razem nie nad sobą, moja bezgraniczna głupota została potwierdzona raz na zawsze, ale Nikolasem, który zachowywał się wyjątkowo powściągliwie jak na temperamentnego przedstawiciela piekła. Z nas dwóch to niewątpliwie ja wychodziłem na wiecznie zagłodzonego zboczucha. Doszedłem do wniosku, że chyba porządnie nastraszyłem faceta moimi histeriami i teraz boi się powtórki. Jednym słowem usiłował być nadmiernie delikatny, co tylko zachęcało moją zuchwałą naturę to  niemądrych wystąpień, jak to wczoraj w łazience. Na samo przypomnienie co wyprawiałem, zrobiłem się purpurowy. Nie miałem jednak pojęcia jak wytłumaczyć mojemu diabełkowi, że nie oczekuje jakiegoś specjalnego traktowania. Moje rozważania przerwał budzik. Następna dniówka w szpitalu miała się zacząć już za godzinę.
- A gdybym tak spróbował go uwieść? Niemożliwe…! – pisnąłem na szereg mocno niecenzuralnych obrazków, który przemknął mi przez głowę. – No, może nie uwieść, a jakoś zachęcić? – To zdanie zabrzmiało o wiele lepiej i było do zaakceptowania przez moja niezbyt odważna duszyczkę. Wyskoczyłem z łóżka i pognałem do łazienki. Postanowiłem podpytać Kozłowskiego, jak sobie radzi w takich wypadkach. Kto jak kto, ale ten facet miał klasę. Może podpowie mi parę trików, jak uwieść mężczyznę, ale tak, żeby nie wyjść na durnia.
   Niestety nie zdążyłem o nic zapytać naszego chirurga, bo ledwo pojawiłem Siena SOR’e  wpadłem na Czarnego, w wybitnie dobrym humorze. Na mój widok jeszcze bardziej się rozpromienił, co niewątpliwie oznaczało moją zgubę.
- Dobrze, że  cię widzę. Omówiłem już z dyrektorką twoje nowe zadanie. – Podał mi wielkie pudło, które wczoraj zgubiłem podczas sromotnej ucieczki, pełne jakiś papierów.
- Co to niby jest? – Wyciągnąłem plik ankiet, były posegregowane na trzy kupki o wiele mówiących tytułach:
,, Problemy z przemianą materii czyli jak walczysz z zaparciami.” – A pod spodem szereg intymnych pytań o kibelkowe kłopoty. Wszystkie wyjątkowo bezpośrednie i dość niezręczne do zadawania.
,, Swędzi, piecze, spać nie daje – to może być grzybica” – A dalej szkoda gadać. Jak ja się mam dowiedzieć ile razy i czym ktoś myje swojego fiutka? Dostanę dzisiaj po paszczy i to niejeden raz. I na koniec coś specjalnego czyli…
,, Kto mieszka razem z tobą czyli wszy, pchły, karaluchy”. – Teraz zrobiło mi się niedobrze. Nienawidzę robali.
- Przejdź się po oddziałach i pogadaj z pacjentami. Liczę, że do wieczora oddasz mi wypełnione formularze. – Popatrzył na mnie niewinnie, ale widziałem na dnie jego źrenic twarde błyski. Ten wredny lowelas był strasznie pamiętliwy i zamierzał mnie zadręczyć na śmierć.
   I tak zaczęła się moja katorga. Cały dzień biegałem po szpitalu, zadając idiotyczne pytania z ankiet, bo niestety nikt nie chciał ich wypełniać samodzielnie. Większość udawała, że nie miała okularów. Po południu zaczęły mnie na salach chorych witać domyślne uśmieszki, słyszałem też szepty.
- Idzie Pan Karaluch…
- Nie to pan Zdrowa Kupka…
- A mnie coś zaczęło swędzieć w kroku…
Pacjentom nigdy nie kończyły się dowcipy. Ożywili się jeszcze bardziej po południu, kiedy nie mieli już badań ani terapii, a szefostwo poszło już do domu i mieli po prostu odpoczywać. Nudzili się paskudnie, bo padła szpitalna kablówka. Byłem więc, że tak powiem, idealnym obiektem rozrywkowym. Uwielbiali patrzeć jak czerwienię się z zażenowania, tłumacząc im pytania. Nawet sześćdziesięcioletnie, nobliwe panie doskonale się bawiły. A już zupełnie osłabiła mnie siwowłosa księgowa spod czwórki. Zapytała z podejrzanym błyskiem w oczach.
- Jak wygląda taki karaluch? Widziałam kilku podejrzanych osobników w pobliżu kuchni.
- Liczysz na jakieś bonusy? – zapytała sąsiadka z lewej, unieruchomiona pod kroplówką.
- Masz na myśli dodatkową porcję mięska? W sumie taka pieczona chitynka jest na pewno chrupka, a ostatnio podczas obiadu musiałam ubrać okulary, by znaleźć mielonego. – Jakie czarownice! Zrobiło mi się niedobrze i z pewnością pozieleniałem, co nie umknęło uwadze rozchichotanych pacjentek. Muszę przyznać, że stchórzyłem i uciekłem, ścigany gromkim śmiechem babć szydełkujących z zapałem szaliki dla wnuków. Pod koniec tej uroczej zmiany miałem ochotę zabić Czarnego. Najlepiej własnoręcznie. Na szczęście ankiety się skończyły i mogłem iść do pokoju socjalnego na zasłużoną kawkę. Z pewnością robaki, grzyby i zdrowe kupy, będą mi się jeszcze długo śniły po nocach. Musiałem coś wymyślić, aby szpitalny Cassanowa odczepił się ode mnie na zawsze. W sumie te głupie ankiety pewnie i tak musiałbym zrobić, nawet bez interwencji Czarnego tyle, że wtedy wcisnąłbym trochę Wielkiemu De albo innemu frajerowi. NFZ przysyłał nam całe tony takich nie wiadomo czemu służących papierów. Wszyscy się od nich migali, więc zazwyczaj niewdzięczna robota przypadała najmłodszym pracownikom, takim jak ja.
***
   Najpierw bojaźliwie zajrzałem do szafki, czy nie czai się tam aby jakieś paskudztwo. Staranie dwa razy umyłem kubek. Nalałem sobie kawy z ekspresu z odrobiną mleka. Wyjrzałem przez okno i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłem na placu Wiśkę w minimalnej mini, strojącą zalotne miny do tego buraka Ryśka. Jawna zdrada sister spowodowała, że wypiłem gorący napój prawie jednym haustem. Klapiąc chodakami pognałem w kierunku garaży.
- Ty laska, przestań kręcić tyłkiem! Niektórzy tutaj pracują! – wydarłem się na bezczelną małpę, roztaczającą swoje niewątpliwe wdzięki przed czerwoną zarazą. – Powinnaś założyć ciepłe majtasy na taką pogodę.
- Braciszku – zaszczebiotała słodko, wachlując rzęsami – może zamiast kawy powinieneś łyknąć Meliski?
- Biały należy do rodziny? – Stropił się durny osiłek. Stał w samym podkoszulku i prężył klatę, cud, że nie odmroził sobie cycków na tym wietrze.  Wyraźnie zgrywał bohatera przed Wiśką. Trafił swój na swego. – Nerwowy jakiś.
- Nie gap się na moją siostrę, bo ci ślepia wypadną i trzymaj łapy przy sobie – warknąłem niegrzecznie. Nie daj bóg, jeszcze mi Czerwony do domu przylezie.
- Nie nerwicuj się Białasie bo ci żyłka pęknie – odszczeknęło się bezczelne chłopaczysko.
- Panowie, tylko spokojnie. - Wiśka przezornie stanęła między nami i wyciągnęła ręce, odsuwając nas na bezpieczną odległość. – Co wy macie z tymi kolorami? Biały, Czerwony. Pracujecie przecież w jednym szpitalu, więc skąd ta wrogość?
- On mnie kopnął! – Zaczął wyliczankę moich grzeszków Rysiek.
- Oni się ze mnie wyśmiewali! – Dołożyłem swoje, dlaczego nie.
- Ukradli nasz skarb! Zeżarli wszystkie czekoladki!
- Pomalowali mnie jak debila, cały tydzień chodziłem czerwony i skóra zeszła mi z czoła.
- SPOKÓJ! – ryknęła moja sister niczym ranna lwica. Potrząsnęła bojowo rudą grzywą. - ILE WY MACIE LAT DEBILE?!
   Zapowietrzyło mnie i omal nie straciłem słuchu. Rysiek zbladł, a potem chwycił się za serce. Co jak co, ale głosik nasza Wiśka miała jak dzwon i to taki podwójnie wzmocniony. Zupełnie o tym zapomniałem w ferworze klasowej walki o dominację. Tymczasem Czerwony stał z szeroko otwartymi oczami i wpatrywał się w pieniącą się z wściekłości dziewczynę niczym w Cud nad Wisłą. Wyraźnie trafiła go strzała tego drania Amora. Zrobiło mi się go nawet żal. Niby wróg, ale na własnej piersi wyhodowany. Sister nie dość, że należała do rodziny Stokrotków, to jeszcze odziedziczyła po mamie wszystkie jej dzikie skłonności i talenty. Facet miał przerąbane.

środa, 9 września 2015

Rozdział 23

   Następnego dnia obudziłem się u boku Nikolasa. Śpiący, wyglądał na takiego odprężonego i młodego, nieledwie mojego rówieśnika. Nie mogłem się powstrzymać, nachylony musnąłem ustami jego powieki, okolone miękkimi, czarnymi rzęsami. Dopóki nie skrzywił kuszących warg i w jego oczach nie pojawiły się złośliwe błyski, wyglądał naprawdę słodko. Były to jednak tylko pozory. Najwyraźniej nawet przedstawiciele Piekła musieli czasami odpoczywać.
- Ehm… Ehm… - Bezskutecznie próbowałem go obudzić. Chyba był bardzo wyczerpany, bo nawet nie drgnął. Nie miałem serca zrzucać go z łóżka. Przeczołgałem się nad nim i ruszyłem na palcach do łazienki. Wziąłem długi, orzeźwiający prysznic dla poprawienia humoru. Niby wszystko zostało wyjaśnione, ale nigdy nie wiadomo, co jeszcze wypełznie spod dywanu, jak mawiał Franio. Wypachniony, gotowy z uśmiechem powitać nowy dzień , wyszedłem z kabiny. Niestety, wystarczyło jedno spojrzenie w lustro by zepsuć mi humor.
- Wyglądam jak ofiara marsjańskich pijawek morderców! – zajęczałem teatralnie. Ach ta fantastyka, zrobiła mi z mózgu kolorową, chichoczącą sieczkę. Chyba za dużo ostatnio czytałem. 
– Udać chorobę? Użyć pudru Wiśki? – Po krótkim namyśle zakradłem się do pokoju siostry i zwinąłem jej najlepszy podkład. Pracowicie, niczym uzdolniony malarz pokojowy, zapaćkałem plamy na szyi. Okazało się jednak, że teraz moja twarz wyglądała jakoś dziwnie blado. Nie miałem innego wyjścia, wypudrowałem także twarz. Następnie założyłem podkoszulek z wysokim kołnierzykiem. Chyba było w porządku. Szybko jednak do mnie dotarło, że nieco przeceniłem swoje talenty świeżo upieczonego stylisty.
   Kiedy przebrany w mundurek wszedłem na salę SOR, Renia z Gosią zrobiły dziwne miny, a potem zaczęły bez skrępowania chichotać. Obrzuciłem je wzrokiem wygłodniałego bazyliszka, więc szybko umilkły. Miało się ten podpatrzony u Nikolasa chłodny, hrabiowski image. Podniosłem do góry głowę, promieniując dookoła swoim majestatem i obrzuciłem wyniosłym wzrokiem, klepiącego w klawiaturę Jasia. Oto wypróbowany sługa, z mozołem i oddaniem wykonujący moje rozkazy.
- Lutek dzisiaj mamy kontrolę. – Przygryzł usta, które mu zadrgały jakby miał tik nerwowy.  – Sucha jest dość wyrozumiała, ale twojej przemiany w drag queen może jednak nie znieść.
- Znaczy, że co? – Nie zrozumiałem jego aluzji, nadal przebywając w wyimaginowanym świecie, pełnym seksownych Janosików w obcisłych, góralskich portkach  i pięknych ułanów na cisawych koniach. A już ten kniaź…
- Idź się natychmiast umyj głupolu! – Ryknął, najwyraźniej tracąc do mnie cierpliwość. – Dziewczyny, dajcie mu jakieś mleczko do demakijażu. – Podskoczyłem łapiąc się za serce. Nie musiał się tak drzeć. Doskonale wiedziałem, że to dziecinne, ale uwielbiałem takie romantyczne dyrdymały. Bezkresne stepy o zachodzie słońca gdzieś zniknęły, a wraz z nimi przystojny kniaź z szablą u boku, jakoś dziwnie przypominający Nikolasa.
   Dopucowanie moich malarskich fantazji zajęło mi dobre pół godziny. Czego się jednak nie robi dla świętego spokoju w pracy. Pożyczyłem jeszcze od naszej recepcjonistki chustkę w kolorowe groszki i owinąłem nią szyję, zawiązując z boku na fantazyjną kokardę. Lustrująca właśnie hol Sucha, lekko się zapowietrzyła na mój widok, niczego jednak nie skomentowała. Stanąłem jak wryty, bo zza jej pleców wychyliła się twarz Wielkiego De, tym razem w przepisowym, szpitalnym mundurku, który co chwilę zjeżdżał mu z chudego tyłka.
- Witam panią dyrektor. – Ukłoniłem się jak na wzorowego podlizucha przystało. Miałem sporo za kołnierzem i lepiej było kobieciny nie drażnić.
- Panie Stokrotka, to nasz nowy wolontariusz. Z nieznanych mi powodów, chce pomagać właśnie na SOR’e. Proszę go oprowadzić i dać coś do roboty. Aha…- Zatrzymała się wpół kroku. – Doktor Czarny cię szuka, podobno ma jakąś ważną sprawę.  – Po tych słowach poszła w kierunku garaży. Na placyku za szpitalem, wyrozbierani do obcisłych podkoszulków Czerwoni, pucowali samochody robiąc przy tym niby przypadkiem, pozy zawodowych modeli. Cwaniaki tak ją zagadali, że zupełnie zapomniała po co przyszła. Niemal widziałem gwiazdki w jej piwnych oczach. Od miesiąca zabierali się do sprzątania magazynu, gdzie mieli niezły bajzel. Jak zwykle upiekło się spryciarzom. Oczarowana Sucha została odprowadzona przez nich pod drzwi swojego gabinetu, żeby przypadkiem nie skręciła gdzie nie powinna. Ach te baby, wystarczy kawałek apetycznego chłopa, żeby zaczęły zachowywać się jak gimnazjalistki. Normalnie zero profesjonalizmu. Tymczasem ja, będę się musiał trzymać z daleka od kardiologii. Kto wie co tam wymyślił Czarny. Obawiałem się zemsty tego miejscowego Casanowy.
- O…! – Na bladej buzi upierdliwego dzieciaka pojawił się złośliwy uśmieszek. – Pan pielęgniarek z mlekiem pod nosem. Co to za ustrojstwo? – Wskazał na chustkę.
- Nie interesuj się smarku! – Nadąłem się i ruszyłem na salę intensywnego nadzoru. Dreptał za mną, usiłując rozwiązać kokardkę, która go wyraźnie zaciekawiła. Cały czas kłapał paszczą jak nakręcony. Zupełnie jakbym za plecami miał radio. Przyspieszyłem kroku.
   Jasiu na mój widok jedynie podniósł do góry brwi. Liczyłem, że gówniarz odciągnie jego uwagę i da mi spokój. O dziwo z tyłu zapanowała cisza. Zirytowany obejrzałem się za siebie. Wielki De stał z otwartą niekulturalnie buzią i wytrzeszczonymi, niebieskimi oczętami. Wyglądał mało inteligentnie to mało powiedziane, raczej jakby nagle doznał objawiania lub zdrenowano mu mózg. Kompletna żenada. Widziałem nawet kropelkę śliny spływającą mu z lewego kącika.
- No przedstaw się ćmoku! To jest doktor Skowronek, nasz internista. – Nadal nic, jakby coś skleiło mu usta. W takim stanie nie nadawał się nawet do zamiatania korytarzy.
- On jest taki… Taki…- dobiegł mnie drżący szept. – Jak mam zwracać się do boga?
- Wystarczy doktorze… - Jasiu przewrócił oczami.
- Doktorze…- Chłopak miał wyraźny problem ze składnym mówieniem. – Nie to nie pasuje do takiego ideału. – Zamyślił się na moment. – Wasza Wysokość, Wasza Miłość , Wasza Jasność…
- Zaraz cię walnę! – Wyrwało mi się z głębi serca. Jasiu jedynie popatrzył na nas obu z politowaniem. Najwyraźniej byłem u niego na tym samym poziomie co piekielny małolat.
- Oddam ci swoje wspaniałe ciało, super inteligentny mózg, szlachetną duszę! – Rąbnął przed nim na kolana. No naprawdę, nie ma to jak samouwielbienie. Zacząłem mu zazdrościć pewności siebie.
- Wystarczy jak poukładasz w szafach pościel. – Na Skowronku wyczyny Wielkiego De, nie zrobiły raczej żadnego wrażenia. Rzucił mu klucze od kantorka i odwrócił się do laptopa, nie raczywszy obdarzyć swojego niewolnika łaskawszym spojrzeniem.
- Jakież zimnie masz serce… Ale ja je rozgrzeję… Na pewno rozgrzeję… - Powtórzył chłopak i podniósł się z kolan, by spotkać się oko w oko z podkurwionym Kozłowskim. Wyrżnął twarzą w jego imponującą klatę. Chirurg zmierzył od stóp do głów pokurcza, który śmiał mu rwać faceta.
- Co ten pacjent tu robi?! – Warknął nieprzyjaźnie, kiedy chodziło o Jasia przeważnie tracił swoje wielkopańskie maniery.
- Żaden pacjent tylko wolontariusz! – Wyprostował się dumnie dzieciak, a gacie zjechały mu do połowy tyłka.
- Schowaj kościste poślady, bo nawet zdesperowanego komara na nie nie złapiesz. – Pluł jadem Hrabia. Nie mógł się porządnie poawanturować, bo leżący na Sali pacjenci zaczęli się z ciekawością przysłuchiwać sprzeczce.
- Mają idealne wymiary i na oko z piętnaście lat mniej! – Odpyskował śmiało dzieciak i wolnym krokiem, aby broń boże wielkolud przed nim nie myślał że ucieka, pomaszerował do magazynu z pościelą.
- Trzeba się go pozbyć, to nie miejsce dla dzieci. Co ta Sucha sobie wyobraża?! – Pieklił się już nieco ciszej chirurg.
- Masz kompleksy Adonisie? – zachichotał niespodziewanie Skowronek. – Może zrób sobie lifting czy coś.
- Uważasz, że staro wyglądam? – Kozłowski wyraźnie zaskoczony stanął na środku sali. Adorowany przez większość personelu i niemal wszystkie pacjentki, zupełnie zapomniał o upływie czasu.
- Ja tam lubię te twoje seksowne zmarszczki. – Rozbawiony Jasiu wstał, podszedł do zaskoczonego mężczyzny i pogłaskał go po policzku.
- Jakie zmarszczki? Nie mam żadnych zmarszczek! – Obraził się chirurg, obrócił na pięcie i poszedł prosto do swojej dyżurki, pewnie sprawdzić w lustrze, ile będzie musiał wydać na plastykę gęby. Na biednego nie trafiło. Jak dla mnie nie było co poprawiać. Swoją drogą nie wiedziałem, że Kozłowski był taki czuły na punkcie swojego wyglądu. 
   Tymczasem Skowronek przez chwilę robił wypisy, ale wyraźnie coś nie dawało mu spokoju, bo nie potrafił się skupić. Mierzwił swojego kucyka, aż pękła gumka. W końcu wstał i poszedł do dyżurki lekarskiej. Po chwili słychać było stamtąd chichoty oraz wymowne skrzypienie sprężyn starej wersalki.
***

   Niestety skończył nam się papier do aparatu EKG i tylko kardiologia dysponowała większymi zapasami. Wielki De jak był potrzebny akurat gdzieś zniknął. Chciałem czy nie, musiałem się tym zająć sam. Wziąłem pod pachę duże pudło. Chyłkiem przemknąłem się do windy, ponieważ Czarny zawsze chodził po schodach. Podobno ćwiczył w ten sposób mięśnie. Założę się, że pewnie chodziło o te, potrzebne do łóżkowych wygibasów, bo to był jedyny sport jaki uprawiał.
- Oh…- westchnąłem tęsknie. Zamiast bawić się w ninja wolałbym teraz drzemać wtulony w ramiona Nikolasa. Jego szerokie usta wyglądały tak ponętnie kiedy spał. Zrobiło mi się jakoś ciepło w okolicy serca. No dobrze nie okłamujmy się, poniżej też. Kilka porządnych całusów powinno mnie wyleczyć z tej przypadłości. Wyciągnąłem komórkę i zacząłem pracowicie pisać sms’a. Ciekawe jakby zareagował, jakby dostał coś takiego?
,, Czekam na ciebie chętny i drżący. Na myśl o twoich ustach moja pikawa tańczy sambę, a spodnie płoną”
   Zacząłem chichotać na całego, nigdy w życiu nie wysłałbym czegoś takiego. Umarłbym potem ze wstydu. Podobne bzdury były dobre w telenowelach. Zwyczajni ludzie nie pletli do siebie takich żenujących kawałków.
   Winda się zatrzymała i wyszedłem na jeden z bocznych korytarzy. Zajęty telefonem nie zauważyłem wychodzącego zza zakrętu Czarnego.
- O…! Złapałem bezczelnego króliczka! – Kardiolog był naprawdę zadowolony z naszego spotkania. Jego uśmiech stał się tak szeroki, że objął niemal całą twarz. Nie wiadomo dlaczego, mnie z kolei zrobiło się nagle zimno. Miałem wrażenie, że te wyszczerzone zęby za chwile odgryzą mi głowę. Moja łepetyna nie była jakaś wyjątkowa, ale jak większość ludzi byłem jednak do niej dość przywiązany.
- Rany…! – Spłoszony, kwiknąłem niczym przydeptany gryzoń. Telefon wypadł mi z ręki i potoczył się po posadzce, za nim poturlało się pudełko. Coś zapikało i zgasło, miałem jednak teraz ważniejsze sprawy na głowie, aby przejmować się głupstwami.
- Trzeba mieć tupet by zrobić coś takiego. – Wbił we mnie twarde, szare spojrzenie i krok po kroku przypierał do ściany. Oszołomiony jego nagłym pojawieniem, nie wiedziałem jak się wytłumaczyć. Szybko jednak zwyczajnie się wkurzyłem, nie znosiłem jak ktoś używał wobec mnie przewagi fizycznej. Wyleczony przez Nikolasa z lęków, zareagowałem ostrzej niż powinienem.
- Sądząc po uległych jękach było ci całkiem dobrze. Najwyraźniej wolisz być słodkim ukesiem. – Wiem, to było wredne z mojej strony, ale jakoś nie potrafiłem się powstrzymać przed złośliwością. – Podobno nosisz do pracy poduszkę.
- Podsłuchiwałeś mały chwaście?! – zawarczał, ale się odsunął. Nieco zmieszany, spuścił wzrok. Naczelny zboczuch szpitala miejskiego zrobił się dosłownie buraczkowy. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem.
- Troszeczkę na początku. – Przyznałem się do winy, bo cała para jakoś ze mnie uszła. – Musiałem się upewnić co do przebiegu sprawy i mam na piśmie twoja entuzjastyczną odpowiedź. – Dodałem zupełnie niepotrzebnie.
- Oż ty! – Puknął mnie w czoło. – Wiem, że masz i nie mam zamiaru się wycofać. Dług został anulowany, ale spłacił go twój brat nie ty.
- To bardzo miło z twojej strony. – Usiłowałem poniewczasie nadrobić grzecznością. – Przemek jest podobno dobry w te klocki, więc powinieneś uznać, że dostałeś też odsetki. – Próbowałem niezbyt umiejętnie ułagodzić wściekłego mężczyznę.
- Jednak cię zatłukę! – Podniósł rękę, żeby szturchnąć mnie w bok. – Te odsetki, to ty będziesz spłacał do końca życia!
- Nie waż się bić mojego brata! – Usłyszeliśmy za plecami ryk Przemka. Zrobiło mi się trochę słabo, tylko jego tu brakowało, żeby mnie całkiem pogrążyć.
- Bo niby co mi zrobisz?! – Czarny zupełnie nie wiedział, kiedy złożyć broń. Biedak nie znał brachola. Musiał się jeszcze biedak wiele nauczyć.
- Właściwie miałem zacząć od tej małej, zdradliwej gnidy - tu warknął na mnie niczym grizzly przed śniadaniem - ale ty też nie jesteś bez winy!
- Ja byłem tylko nieświadomym obiektem manipulacji. – Kardiolog oblał się rumieńcem pod śmiałym spojrzeniem, ślizgającym się bez ceremonii po jego ciele i przestąpił z nogi na nogę, niczym pensjonarka. Słowo daję, to było lepsze niż kablówka.
- I dlatego zgodziłeś się łaskawie, aby mój mały braciszek zapłacił ci własnym ciałem?! – Chłodny, wyprany z emocji głos Przemka nawet mnie przyprawił o drżenie. Takim tonem przemawiał w sądzie, kiedy miał zamiar wyrwać flaki przeciwnikowi i wdeptać go w ziemię. Ewentualnie w innych, mniej cenzuralnych przypadkach…
- Sam się zgodził. – Bronił się kardiolog, rzucając dookoła spłoszone spojrzenia. Wyraźnie miał zamiar dać nogę.
- Chyba musimy sobie wyjaśnić kilka kwestii! – Brachol wziął za rękę struchlałego mężczyznę i zaczął ciągnąć w kierunku pracowni USG, pod którą jak zwykle kłębił się tłumek pacjentów, w oczekiwaniu na przybycie lekarza. Pełen obaw podreptałem za nimi. Zostali przywitani entuzjastycznymi pomrukami.
- Może pogadamy innym razem? – Zaproponował ugodowo kardiolog, usiłując wyrwać rękę z niedźwiedziego uścisku.
- W żadnym wypadku. Ktoś musi cię nauczyć, że moja rodzina jest nietykalna. – Otworzył drzwi i wepchnął go do środka, po czym odwrócił się do zaskoczonych pacjentów. – Musimy sobie wyjaśnić parę kwestii. Dogłębnie zbadać sprawę. Proszę państwa o jakieś pół godzinki cierpliwości. – Przemek w tym momencie wyglądał wyjątkowo profesjonalnie - w garniaku za kilka tysięcy, wyperfumowany, z aktówką w rękach – jednym  słowem idealny adwokat w plenerze. Nikt nie zaprotestował.      Zbliżyłem się do drzwi najbardziej jak mogłem i zacząłem podsłuchiwać. Najwyraźniej nadal się kłócili podniesionymi głosami, nie sposób było jednak rozróżnić słów. Potem rozległy się jakieś łomoty i trzaski. Bili się czy coś? Interweniować? Musiałbym wyważyć drzwi. Później kilka wysokich okrzyków Czarnego, przeciągłe wycie i cisza. Pomordowali się? Nie wytrzymałem, przyłożyłem ucho do dziurki od klucza, nie zważając na dezaprobatę pacjentów.
- To za Lutka lubieżny prosiaku! Przeoram cię jak rolnik pole! Nie próbuj mi tu grać nieśmiałego! – Rany, ale Przemek był wkurzony. Co te zboki tam wyprawiały?
- Nie tak mocno, prawie wyszedł mi gardłem! – protestował niezbyt przekonująco kardiolog. – Uważaj na aparaturę!
- Nie pieprzę aparatury tylko ciebie, zakało szpitala! – Coś walnęło o podłogę.
- Tam są ludzie ty dupku! – Odgłosy szarpaniny.
- I ty niby się tym przejmujesz?
- Ach… Hm… Aaaa…! – Mój boże, znałem ten dogłos, te chrapliwe bolesne nutki. Już je kiedyś słyszałem. Poczerwieniałem pod wpływem wspomnienia. Jasiu Śpiewak nauczył mnie kilku rzeczy o życiu. Te łajdaki się bzykały pod nosem całego szpitala, a ja durny chciałem już lecieć po ślusarza. Obejrzałem się mocno zmieszany. Pacjenci mieli dość zróżnicowane miny, od oburzenia, poprzez szerokie, domyślne uśmiechy do ognistych rumieńców. Nikt jednak nie protestował, najwyraźniej dobrze się bawili. Najwyższy czas wziąć nogi za pas.
***
   Reszta dnia przebiegła w miarę spokojnie. Przemek musiał wrócić do kancelarii, w której pracował, a Czarny zająć się pacjentami. Udało mi się więc przetrwać ten dyżur bez większej wpadki. Nawet Wielki De po południu sobie poszedł, pewnie biedak zgłodniał. Samą miłością niestety nie dało się żyć. Mieliśmy spory ruch, bo zaczął się okres grypowy. Wieczorem od tego biegania tam i powrotem rozbolały mnie nogi. Usiadłem w pokoju socjalnym i zacząłem masować sobie kostki. W kieszeni zawibrowała komórka.
 - Witaj Kwiatuszku, przyjadę po ciebie. – Niski głos Nikolasa połaskotał mnie w ucho. - Postaraj się do tego czasu nie spłonąć i nie pij zbyt dużo kawy, bo ci pikawa stanie.
- Będę czekał. – Odłożyłem telefon. Ale ze mnie zakochany dureń. Wystarczyło, że się odezwał, a ja od razu byłem w siódmym niebie
  Do pokoju weszły Renia z Gosią. Widocznie nadeszła już nowa zmiana. Gdzieś na granicy mojej pokręconej świadomości, kołatało się coś ważnego. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie co to było, najwyraźniej o czymś zapomniałem.
   Spodziewałem się, że mój diabełek nie będzie w najlepszym humorze, po tym wszystkim co usłyszał od Przemka. A tu proszę jaka niespodzianka. Miałem wrażenie, że z trudem powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem. Właściwie z czego on się tak cieszył? Dlaczego mam niby nie spłonąć?
- O kurwa! Spłonąć? – wydarłem się jak idiota, a dziewczyny zamarły z kubkami herbaty w dłoniach.
- Lutek, do reszty zwariowałeś? – zapytała uprzejmie Renia. – O mało się nie poparzyłam!
- Co robić? Co ja mam do cholery teraz zrobić?! – Oblałem się zimnym potem. To nie możliwe, to nie mogła być prawda! Ten perwersyjny sms nie mógł do niego dojść! Gdzie się schować, gdzie uciekać? Jak nic wpadłem w panikę. Nikolas pomyśli, że cierpię na gwałtowny syndrom niedopchnięcia i cały dzień przebierałem nogami, nie mogąc się doczekać aż się na mnie rzuci. W dodatku bezczelnie dopominałem się tego przez sms’a. Jaki wstyd, nie mogłem spojrzeć mu teraz w oczy.
- Luciu nie potrzebujesz czasem kielicha Hydroxyzyny? – zaproponowała Gosia. – Pospiesz się - zerknęła przez okno – twój książę już zaparkował karocę.
- Pomóżcie, ukryjcie! – zawyłem desperacko. Z sekundy na sekundę robiłem się coraz bardziej czerwony. Czułem, że pali mnie nawet szyja i uszy. Jestem bezwstydnym napaleńcem, sto razy gorszym od Przemka i Czarnego. To miał być piękny, romantyczny związek, a wyszedł pornos klasy C. Jestem chyba przeklęty czy coś. Nawet własny telefon robił mi brzydkie kawały.

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 22

   Kwadrans później byliśmy już pod moim domem. Obaj zdenerwowani, z zaciśniętymi ustami, nie potrafiliśmy nawet na siebie spojrzeć. Mogłem tylko wyobrażać sobie, co właśnie lęgło się w głowie prezesa. Ogromnie się bałem, że Przemek był jednak winny. Niby znałem go całe życie, ale przecież on też miał swoją ciemną stronę. Nieraz widziałem zaryczaną panienkę lub chłopaka, próbujących wzruszyć jego kamienne serce. Miał jednak swoje zasady, nigdy nie tykał niewiniątek i niczego nikomu nie obiecywał. Niestety nawet ja znałem powiedzonko - ,, reguły są po to by je łamać”. I oby Natasza nie była właśnie takim wyjątkiem. Snując ponure myśli zupełnie zapomniałem w jakim mieszkałem ZOO.
   Zazwyczaj o tej porze rodzinka jadła śniadanie i kłóciła się zawzięcie, o każdą cynamonową bułeczkę bądź inną smakowicie pachnącą cudowność, produkcji made by mama Stokrotka. Nacisnąłem powoli klamkę od drzwi wejściowych, drugą ręką trzymając mocno zaciśniętą w pięść, dłoń Nikolasa. Chociaż zjadłem obfity posiłek i byłem bardzo zdenerwowany, kiedy doleciał do mnie zapach ciepłego pieczywa, przełknąłem ślinę.
- Może to nieodpowiednia pora? – Zatrzymał się tuż za progiem, jakby trafił na niewidzialną barierę. Przemek bezczelnie kradł właśnie Wiśce jajko z majonezem, czego nie zauważyła, zagapiona w poranny dziennik dziewczyna. Dziadek popijał kawę z nosem w gazecie, a mama oglądała najnowszy katalog z ziołowymi kremami. Nie przeszkadzało im to co chwilę sprzeczać się o głupstwa i pochłaniać ogromnej ilości ziemniaczanej sałatki. Obejrzałem się zaniepokojony ciszą za plecami. Mój osobisty diabeł chłoną tą scenkę szeroko otwartymi oczami, z dziwnym wyrazem twarzy. Pewnie nigdy nie widział takiej bandy zachłannych na żarcie debili. Zrobiło mi się za nich wstyd.
- Nie przejmuj się tym cyrkiem, zawsze się zachowują jakby ich ktoś głodził. – Matka walnęła łyżką po ręce brachola, jednak zaraz potem dołożyła mu bułeczkę ze swojego talerza. Zabrał grabę, podmuchał i z wyrzutem zajęczał.
- Zawsze ją faworyzujesz! Będzie przez ciebie grubą, rudą dynią. Wtrąbiła już ze trzy! Nie mówiąc o sklerozie na starość.
- Ty się moją figurą tak nie przejmuj niedorobiony papugu. Twój szef, tak się ślinił na mój widok, że musiał sobie potem kupić nową paczkę chusteczek. – Pokazała mu język z przemielonymi resztkami. Ohyda!
- Jesteś obrzydliwa! Normalnie jakbym wszedł do chlewa! – Warknąłem na nią, czym zwróciłem uwagę całej rodzinki, która jakoś wcześniej nas nie dostrzegła. Cztery pary oczu rozpoczęły śledztwo.
- O…! – Poprawił okulary Franio. – Wrócił smarkacz marnotrawny. – Tu skinął synowej wąchającej próbki kosmetyków. – Nawet zięcia przyprowadził. Jakieś wnuki w drodze?
- Dziaaadkuuu…! – Zrobiłem się cały czerwony. Rodzeństwo wbiło podejrzliwy wzrok w mój brzuch, a potem uśmiechnęło się złośliwie na widok malinek na szyi. Musiałem się z tego piekła wyprowadzić. Najlepiej natychmiast. – Cicho wredne paszczury! Idę się pakować, pójdę choćby pod most! Niespodziewanie odezwał się Nikolas.
- Kwiatuszku daj spokój – zamruczał mi prosto w kark, a ja natychmiast zapomniałem, co zaplanowałem przed sekundą. Cholerny dreszczyk. Rumieńce na twarzy z pewnością stały się buraczkowe. – Masz wspaniałą rodzinę. Moja nigdy nie jada razem posiłków chyba, że przy oficjalnych okazjach. – Popatrzył z iskierkami w oczach na rękę mamy, która właśnie czochrała włosy prychającej Wiśki. Fryzura, jaką wcześniej pieczołowicie ułożyła, odeszła w niepamięć. Dobrze tak tej wścibskiej małpie!
- A ty gdzie, nędzny podrywaczu?! – Zwróciłem się do wstającego właśnie od stołu Przemka. Do serca powrócił strach. Miałem zamiar wyjaśnić wszystko tu i teraz. Stanąłem mu na drodze, rozpostarłem ramiona, po czym zadarłem nos. Jednym słowem przybrałem pozycję bojową prawdziwego Stokrotka. Mając za sobą Diabła Ho czułem się w miarę bezpiecznie.
- Mamy do pogadania dzieciaku! - Pogroził mi z ponurą miną brachol. Jak każdy rozsądny bohater przysunąłem się bliżej do Nikolasa i zasłoniłem się nim niczym tarczą. – Miałem w nocy dziwny sen…- Podskoczyłem gwałtownie do przodu, ratując swoją godność. Nikolas nie mógł się dowiedzieć o mojej akcji ratowania chudego portfela. Spaliłbym się ze wstydu. Zatkałem wrednemu plotkarzowi  usta obiema rękami.
- Milcz, to sprawy rodzinne! – Wykrzywiłem szczękę i zmrużyłem oczy. Chyba wyglądałem na wystarczająco zdesperowanego wariata, bo odpuścił. Spojrzałem na Horodyńskiego. Chyba chciał o coś zapytać, ale słysząc mój warkot, zrezygnował.
- W takim razie zapraszam do ogródka, bo widzę, że chyba obaj macie jakaś ważną sprawę. – Machnął na nas ręką i wyszedł na taras. Szklane drzwi zostały przez niego szczelnie zamknięte. Podsłuchiwanie miało w naszym domu długą tradycję. Usiedliśmy w wiklinowych fotelach, najnowszym, mega niewygodnym zakupie mamy, przy małym stoliku, nakrytym kraciastą serwetką. Przez chwilę panowała cisza. Patrzyliśmy po sobie, nikt jednak nie kwapił się do rozmowy. Sprawa Nataszy była zbyt bolesna.
- Lutek co jest grane? Normalnie to paszcza ci się nie zamyka. – Przemek próbował rozrzedzić ciężką atmosferę. Namacałem w kieszeni twardą ramkę. Ukradłem coś z biurka Nikolasa, kiedy się ubierał w holu. Może to głupie, ale chciałem mieć absolutna pewność i zastosować atak z zaskoczenia.
- Znasz tą dziewczynę? – zapytałem cicho, podtykając mu zdjęcie pod sam nos. Zbladł niczym chusta i gwałtownie odskoczył. Widziałem ból w jego oczach, ta twarz nie mogła kłamać.
- Nataszka? – W głosie brachola po raz pierwszy w życiu usłyszałem czułe nutki, w stosunku do obcej osoby. Szybko jednak jego twarz spochmurniała, widać było jak powracają do niego stare wspomnienia. - Skąd to masz?
 - Odpowiedz na pytanie!
- Nie będę opowiadał o osobistych sprawach przy obcym! – Stwierdził chłodno, przewiercając siedzącego sztywno prezesa niechętnym spojrzeniem.
- Jest bratem Nataszy i ma prawo dowiedzieć się prawdy! – Nie miałem zamiaru mu odpuścić. – Dlaczego nigdy nam o niej nie opowiadałeś? Pamiętam, że z USA wróciłeś najeżony. Przez parę miesięcy nie szło z tobą wytrzymać.
- Eh… To jest bardzo nieprzyjemna, smutna historia i… - Zerknął współczująco na Nikolasa. – Obawiam się, że dla niego będzie szokiem. Gdybym wiedział, że jest bratem tej dziewczyny, nigdy nie pozwoliłbym się ci z nim zadawać. Byłem idiotą, sądziłem, że to zwyczajna zbieżność nazwisk. Ten facet na pewno coś knuje. Masz pojęcie jak paskudną opinię ma jego rodzina za oceanem?! – zwrócił się do mnie.
- Mam, zrobiłem dokładny wywiad. – Przyznałem się, ale nie było mi lekko na duszy. – Ufam mu wbrew rozsądkowi to prawda. – Splotłem swoje palce lodowatymi palcami mężczyzny, który zamienił się w posąg i nie spuszczał oczu z Przemka. Czułem jak jego dłoń zaczyna drżeć.
- Niech będzie, miejmy to za sobą…
   „ … Poznałem ją w nocnym klubie. Była spełnieniem marzeń każdego mężczyzny. Niczym czarnowłosy anioł wirowała na parkiecie lekka niczym piórko. Dosłownie oniemiałem na jej widok. Musiałem wyglądać na przygłupa, kiedy tak stałem za ladą wytrzeszczając oczy. Kiedy muzyka umilkła, ominęła wszystkich super przystojnych, nadzianych kolesi i podeszła do mnie, zwykłego barmana. Tak zaczęła się nasza znajomość. Oczarowała mnie od pierwszego momentu, straciłem dla niej głowę. Trochę mnie zdziwiło, że choć wyglądała wyjątkowo niewinnie już na drugiej randce zgodziła się na seks. Wręcz sama go zainicjowała…’’
- Niemożliwe, kłamiesz! – Nikolas niczym pociągnięty niewidzialną sprężyna poderwał się na nogi i dopadł Przemka. Chwycił go za gardło i potrząsną jak szczeniakiem, choć brachol do patyczaków nie należał. Czarne oczy zapłonęły.
- Puść go natychmiast! – Położyłem mu spokojnie rękę na ramieniu, choć w środku cały dygotałem. – Myślisz, że gdyby był winny, siedziałby tu teraz z nami tak spokojnie? – Ku mojemu zdumieniu uścisk nagle zelżał, a płomień w jego spojrzeniu przygasł. Popchnąłem go z powrotem na fotel.
- Masz krzepę, nie powiem. – Przemek ze skrzywionymi ustami rozcierał zmaltretowaną szyję. – Mogę kontynuować?
- Da… - Jak zwykle, kiedy był zdenerwowany mężczyzna przeszedł automatycznie na rosyjski. Chwycił kurczowo moją dłoń, jakby stanowiła jedyną deskę ratunku. Choć byłem zły za jego porywczość, ścisnęło mi się serce na widok cierpienia w czarnych oczach.
- Potem bajka się skończyła i było już tylko gorzej…
   „… Natasza jak się nagle pojawiła tak znikła. Zostawiła mnie oszołomionego, z kompletnym zamętem w duszy. Żadna kobieta do tej pory nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Szukałem ją wszędzie przez niemal miesiąc. Wtedy dowiedziałem się wielu paskudnych rzeczy o rodzinie Horodyńskich, o jej powiązaniach z międzynarodową przestępczością. Kuzyni wręcz błagali mnie żebym odpuścił, ale ja miałem w duszy jedynie słodką twarzyczkę Nataszy. Zakochałem się niczym gimnazjalista…”
- I zrobiłeś jej dziecko? – Przeszedłem brutalnie wprost do sedna sprawy.
- Nie, to niestety nie byłem ja… - Na chwilę umilkł i ukrył twarz w dłoniach.
   „ … Pewnego dnia szedłem ulicą na pobliski bazarek. Podjechała czarna limuzyna i wrzucili mnie do środka. Nie patyczkowali się ze mną, dostałem kilka porządnych ciosów, aż zakręciło mi się w głowie. Podjechaliśmy pod nieznany mi dom. Tam już czekali twoi rodzice. Zapytali czy z nią spałem, oczywiście nie miałem zamiaru zaprzeczać. Stwierdzili, że jestem nieodpowiedzialnym dzieciorobem. Natasza już była w trzecim miesiącu ciąży, a ja się nawet nie pokazałem, by się przedstawić jej rodzinie. Mimo oszołomienia, rozbitego nosa i zwichniętej ręki w mojej głowie zapaliło się ostrzegawcze światło.
- Jakim cudem w trzecim miesiącu? Znam ją od miesiąca zaledwie!
Ich zaskoczone miny mówiły wszystko. Córka ich także okłamała. Doskonale znała swoją rodzinę i wiedziała, że nie przyjmą do niej kochanka gołodupca. Chcąc go chronić, wciągnęła mnie w tą aferę, aby kupić dla niego odrobinę czasu. O mało nie straciłem przez nią życia, a przeprowadzone potem badania wykluczyły moje ojcostwo….”
- To mi się śni prawda? – wyszeptał zbielałymi wargami Nikolas.
- Niestety nie… - Przemek wyciągnął spod stołu sześciopak piwa, otwarł dwa, z czego jedno podał mężczyźnie. – Słodka Natasza mnie oszukała, wciągnęła w bardzo niebezpieczną sytuację, doskonale wiedząc, jakie mogą mi grozić konsekwencje. Nigdy w życiu nie pomyliłem się tak, w stosunku do innej osoby. Przykro mi… - Poklepał ramię mężczyzny, który w szoku otwierał i zamykał usta. – Nie wiem, co wydarzyło się potem, nigdy więcej jej nie widziałem. O jej tragedii dowiedziałem się z gazet, które wysłali mi kuzyni mieszkający w Stanach. Tutaj te wiadomości nie dotarły. Twoja rodzinna starannie zatuszowała skandal.
- Wystarczy… Dzięki za szczerość i przepraszam za wścibstwo… - Wziąłem za rękę Nikolasa. Podniósł się niczym automat, jego przystojna twarz wyrażała pustkę. Jakby zastygła na zawsze w nieruchomą maskę.
- Ja pajdu domoj…- Głos był równie drewniany i pozbawiony emocji co cała reszta. Nie przypominał mojego ognistego Diabła, tylko japońskiego robota, którego widziałem na wystawie w Krakowie.
- Nie! Zostaniesz tutaj. Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci cierpieć w samotności? – Zaprowadziłem go do swojego pokoju i pchnąłem na łóżko. Padł niczym ścięte drzewo, nawet nie próbował protestować. Położyłem się za nim, mocno przytuliłem do pleców i usiłowałem rozgrzać lodowate ciało swoim własnym. Leżał taki cichy, niedostępny, daleki. Łzy same popłynęły mi po twarzy. Chlipałem tak w jego kark niczym małe dziecko. Po jakiejś godzinie do pokoju po cichu weszła mama. Podała mi kubek parujących ziół i wskazała na mężczyznę.
- Daj mu, rozgrzeją i uspokoją. – Okryła nas obu ciepłym, puchatym kocem. – Zostań z nim, potrzebuje twojej siły.
- Wiem… I mamo…- odwróciła głowę. – Dziękuję, jesteś najlepsza.
- A śmiałeś kiedyś w to wątpić? – Uśmiechnęła się swoim najpiękniejszym uśmiechem i zadarła nos. Zupełnie jak ja, kiedy się dąsałem.
- Nigdy…
Gdy wyszła, obróciłem mojego diabełka na wznak i podparłem poduszkami. Trochę się przy tym zasapałem. Poddawał się tym zabiegom niczym małe dziecko. Odgarnąłem mu z czoła czarny kosmyk.
- Pij, moja mam to czarownica. Zna wiele skutecznych eliksirów. – Powąchał i skrzywił usta. Delikacik z niego, ziółka nie śmierdziały aż tak bardzo. – Nie bój się, nie zamienisz się w żabę. W każdym razie jeszcze nie dzisiaj.
- Łee… Eta atwratitjelna…
- Bądź grzecznym chłopcem. – Opuszkiem palców zacząłem gładzić jego usta. Wiedziałem jak bardzo są wrażliwe i bezwstydnie to wykorzystałem. Rozchylił je po chwili, pod wpływem delikatnej pieszczoty. To ja byłem w tym momencie tym złym, bo przyłożyłem do nich kubek i bez wahania wlałem do środka połowę zawartości.
- Yhy… yhy. – Rozkaszlał się na dobre, a oczy wyszły mu na wierzch. Klepałem go łagodnie po plecach, aż się przestał się szarpać. Wyciągnął do mnie ręce, objął i ułożył na swojej piersi, a ja przyłożyłem ucho w miejsce, gdzie biło niespokojnie zranione serce.
- Jestem tutaj, jestem tutaj – powtarzałem monotonnie coraz ciszej i ciszej, aż obaj zasnęliśmy.
…………………………………………………………

Ja pajdu domoj – Ja pójdę do domu
Eta atwratitjelna – To jest obrzydliwe