niedziela, 17 listopada 2019

Rozdział 47


   Dzisiaj był TEN dzień, nazwany przez Emilkę Dniem Zagłady Wolności, czyli pierwszy września. Dzieciaki nie mogły uwierzyć, że wakacje tak szybko się skończyły i podejrzewały kradzież z kalendarza, przez nieznane siły, co najmniej kilku tygodni. Mała napisała nawet list z protestem do Rzecznika Praw Dziecka, a zawsze chętny do pomocy Jurka, narysował w nim całkiem zgrabnie, udręczone dziecko za kratami, ale nie pozwoliłem, ku ich wielkiemu rozczarowaniu, go wysłać. Taaa…. Chyba dałem im zbyt dużo swobody. Jak widać za duża ilość filmów o super bohaterach i you tuba spalała na popiół małe mózgi. Zacząłem się poważnie zastanawiać czy nie ograniczyć im dostępu do internetu. Listki żółkną, płatki opadają. Koniec Stokrotka. Chyba po prostu się starzeję…
   Nikolas niestety nie wrócił, choć obiecał zaczarować czas i nie opuścić tego ważnego dla dzieci wydarzenia. Jednak biznes rządził się własnymi prawami i zostałem z rodzinnym bałaganem zupełnie sam. Emilka stała właśnie przed lustrem z buntowniczą minką i przygładzała nerwowo granatową spódniczkę. Tak. W Karowie nadal obowiązywał na wszystkie szkolne uroczystości strój tradycyjny czyli biała góra i czarny lub granatowy dół. Dla niej tak jak dla Jurki był pierwszy dzień w nowej szkole.
- Sukienka z misiem jest ładniejsza – mądrzył się mały znawca mody, dolewając oliwy do ognia. Pogroziłem mu palcem. Zadarł nosek.
- Ty lepiej wreszcie pozapinaj guziki. – Usiłowałem odwrócić jego uwagę. W sportowej koszulce i jeansach wyglądał zabójczo. Taki Nikolas w miniaturze, brakowało mu jedynie jego pewności siebie i szelmowskich błysków w czarnych oczach. Nadal było widać wpływ Domu Dziecka na jego zachowanie. Kilka tygodni, które upłynęły od przyjazdu do naszego domu, nie mogły znacząco zmienić charakteru chłopca. Ale powoli stawał się śmielszy i coraz mniej się jąkał. Podziwiałem upór i odwagę z jaką uczył się nowych rzeczy.
- Wyglądacie świetnie. – Udało mi się spiąć włosy dziewczynki w zgrabny kucyk. Spinka z wisienką zwieńczyła moje dzieło. Oczywiście najpierw cały wieczór oglądałem filmiki w internecie i ćwiczyłem na ukradkiem pożyczonej od małej lalce.
- No nie wiem… - Emilka wyraźnie nie miała zaufania do mojego wyczucia najnowszych trendów. Może dlatego, że w sklepie to Nikolas zawsze decydował co kupimy. Miała trochę racji, pierwsze wrażenie można było zrobić tylko raz.
- Od czego macie wujka… - Na moje nieszczęście Carmelo wkroczył dumnie do mieszkania, podzwaniając bransoletkami. Wokół jego kostek wirowała spódnica w neonową, zieloną kratkę. Czerwone pantofle na wysokich obcasach dodawały mu szyku. Trzeba przyznać, że poruszał się w nich z wielkim wdziękiem. Z miną projektanta światowych marek krytycznie przyjrzał się dzieciom. Westchnąłem w duchu do mojego anioła stróża. Może nie pozwoli mi dzisiaj dać plamy przed innymi rodzicami.
- Psss… - usiłowałem zwrócić na siebie uwagę kraciastego zjawiska, zanim wszystkie moje wysiłki pójdą na marne.
- Co tak syczysz? Boli cię coś? – Niepoprawny Carmelo poruszył brwiami i pokazał mi koniuszek języka. Emilka zmierzyła go wzrokiem, potem spojrzała na swoje odbicie w lustrze.
- Wyglądam… Jakoś… - skrzywiła usteczka. - Nudno…
- Fakt. Zupełnie jak Super Prymuska. – Łajdak zmrużył wymalowane oczyska i podrapał się po brodzie. Też mi się znalazł Versace! Pięknie. Ja tutaj się produkuję od rana, a ten drań zepsuł wszystko. Teraz będę musiał związać i zakneblować dzieciaki, aby je zawieźć do szkoły.
- I co telas? – Jurce wydłużyła się minka.
- Zrobimy szybką metamorfozę! – Zacząłem się bać. Może powinienem wziąć maluchy pod pachę i uciec, zanim Carmelo zamieni je w pstrokate kopie samego siebie.
- Meta… Metamol… - Wyartykułowanie ,,r” nadal nie było mocną stroną chłopca. Sprytu jednak nikt nie mógł mu odmówić. Jak czegoś nie potrafił powiedzieć poprawnie, zamieniał trudne słowo na inne. – Hokus Pokus?
- Prawie…- Zanim zdążyłem zaprotestować Kraciasty pociągnął za gumkę i zburzył moje dzieło. Rude włoski spłynęły na chude ramionka puszystą chmurką. Wisienka spadła na podłogę. Zrobiło mi się przykro. No Lutek, bądź Stokrotką! Tylko się nie maż!
- Robiłem ten kucyk pół godziny! Za kwadrans musimy być w szkole, spóźnimy się! –Jęknąłem.
- Fryzjerem roku to ty nie zostaniesz. Patrz i ucz się. – W trzy minuty zaplótł fantazyjnego warkocza, lekko go poczochrał, aby włosy nabrały objętości. Emilce rozbłysły oczy. Jej uśmiech sprawił, że zapomniałem o swoich rozterkach. Ku mojemu zaskoczeniu pochyliła się, podniosła delikatnie z podłogi zakurzoną spinkę, przetarła ją pieczołowicie rękawem.
- Jeszcze to! - Rzuciła królewski rozkaz swojemu nowemu styliście, który posłusznie wpiął ją we włosy. - Tatuś mi ją dał. Jest śliczna. – Pomachała do mnie entuzjastycznie, a moje serducho zatańczyło sambę.
- W taki razie jeszcze coś od wujka. – Zdjął z ręki jedną z bransoletek, czerwone, szklane paciorki idealnie pasowały do wisienek. Owinął ją wokół przegubu dziewczynki. – Teraz jesteś ,,mas bella”.
- A ja? Chcę  być,, mas bella” jak Emi.. – Jurka nieśmiało pociągnął nowego wujka za nogawkę spodni. Najwyraźniej tez chciał być najpiękniejszy. Choć nie rozumiał słów, czuł, że to coś fajnego.
- Oczywiście kwiatuszku. Dla ciebie mam coś innego, w końcu jesteś mężczyzną. – Z powagą wyciągną z kieszeni plecionkę z kolorowych rzemyków i zawiązał ja na ręce chłopca. Maleńkie dzwoneczki umieszczone w środku cichutko pobrzękiwały przy każdym ruchu. Chłopiec stanął obok dziewczynki i dumnie się wyprostował.
- Skoro wszyscy jesteśmy już tacy piękni, może wreszcie wyjdziemy z domu. – Pchnąłem dzieci w kierunku drzwi.
- Nie wszyscy. – Tu Carmelo popatrzył z politowaniem na moją koszulę w sowy. Neonowe guru. Phi! Posłałem mu bure spojrzenie. – Ale faktycznie powinniście się pospieszyć.
                                                                      ***
   Okropnie lało, dobrze, że założyłem dzieciakom kurteczki. Na szczęście dotarliśmy na czas. W szkole na korytarzu odbywały się dantejskie sceny. Zupełnie jakbym wkroczył na pole bitewne. Kilka usmarkanych maluchów trzymało się kurczowo rozhisteryzowanych matek i zanosiło płaczem. Inne testowały poślizg błyszczącej, świeżo wypastowanej posadzki przy okazji rozmazując na niej ślady z błota. Dwie dziewczynki usiłowały zjechać po poręczy. Tęgi chłopczyk próbował smaku ozdobnych papryczek rosnących na parapecie. Panie z obłędem w wymalowanych oczach biegały jak szalone od jednego do drugiego dziecka i usiłowały zapanować nad bałaganem. No cóż. Podstawówka. Kto przeżył, wie o co chodzi.
W to piekło wkroczyła ze stoickim spokojem korpulentna woźna w kwiecistym fartuchu, przepasanym nabijanym ćwiekami pasem i wojskowych trepach. Miała fantazję, nie powiem, jedynie Carmelo mógłby się z nią równać. Z stojącymi na wszystkie strony czarnymi włosami i mocnym, gotyckim makijażem wyglądała wystarczająco wiedźmowato by wystraszyć nie tylko maluchy, ale nawet ich kręcące nosami, wystrojone rodzicielki. Wzięła się pod boki.
 - Ach te magistry.. – westchnęła i przewróciła oczami. Dwie nauczycielki mocno poczerwieniały. - Ciszaaa…! Wszystko upaskudzone! – Wrzasnęła aż mi coś zazgrzytało w mózgu. – Przebierać kapcie, ale już! - Machnęła przy tym wojowniczo trzymaną w ręku mokrą szmatą. Czas się zatrzymał. Wszyscy struchleli. Nikt nie odważył się poruszyć. Baliśmy się nawet oddychać. Emilka już wcześniej powędrowała do swojej klasy. Tymczasem Jurka przezornie się schował, ale jego ciemna główka wyglądała ciekawie zza moich pleców.
- Ca… Czarownica? Prawdziwa?– Wyszeptał zafascynowany, ku mojemu przerażeniu śmiało podszedł do kobiety i pociągnął ją za fartuch. – Była pani w wojsku? – Wskazał rączką na błyszczący pas. – Umie strzelać z karabinu? – Zapytał z nabożnym podziwem.
- Z karabinu nie. Ale potrafię tak przyłożyć miotłą, że nawet najgrubsze dziecko- tu rzuciła groźne spojrzenie obgryzającemu kwiatki chłopcu - przeleci jak ptak przez cały korytarz.
- Oo…! - Jurka najwyraźniej znalazł sobie nową idolkę. Ten maluch zaskakiwał mnie na każdym kroku swoją dziwną mieszanką, nieśmiałości, odwagi i niesamowitej ciekawości otaczającego świata.
   Panie w końcu się ocknęły i zabrały niesamowicie grzeczne teraz dzieci do klasy. Obeszli woźną szerokim łukiem, cichutko szepcząc do siebie. Na przedzie wystraszonej gromadki Jurka maszerował z wysoko podniesioną główką.  Czyżby właśnie moje maleństwo awansowało do roli lidera?
   Tymczasem rodzice zostali spędzeni do Sali gimnastycznej, gdzie miało się odbyć pasowanie pierwszaków na uczniów. Najpierw oczywiście musieliśmy zaliczyć obowiązkowy apel, podczas którego dyrektor niemiłosiernie przynudzał, wychwalając zalety placówki i oczywiście swoje osiągnięcia, jakby w szkole nikt inny nie pracował. Na szczęście mogliśmy na siedząco podziwiać jego elokwencję. Oczywiście większość stanowiły mamusie. Od początku przyglądały się mi z niezdrową ciekawością. Tkwiłem między nimi niczym rodzynek w cieście. Dwie blondynki po moich bokach w końcu nie wytrzymały.
- Synek czy córeczka?
-Syn. – Postanowiłem się nie rozgadywać. Karowo nie było dużym miastem, a plotki mnożyły się niczym szarańcza.
- Który to? – Dzieci właśnie odbierały na scenie dyplomy.
- Ten najwyższy z ciemnymi włosami.
- Oo… Niepodobny. – Ta bardziej orzęsiona zmierzyła mnie wzrokiem. – Żona jest brunetką?
- Nie mam żony – westchnąłem z rezygnacją. Musiałem im dać coś na żer, bo inaczej się nie odczepią.
- Och naprawdę? – Druga rozciągnęła w szerokim uśmiechu gumowe usta, jej głodne oczy zalśniły, zaczęły obmacywać z zainteresowaniem moje ciało, niemal czułem jak wypalają dziury w ubraniu. Markowe ciuchy wybrane przez Nikolasa jedynie jeszcze bardziej ją zachęciły. Jak nic singielka na polowaniu. Nie ośmieliłbym się wyobrażać sobie, co właśnie zalęgło się w jej farbowanej łepetynie.
- Za to mam bardzo zazdrosnego narzeczonego, z wybuchowym charakterem. – Usiłowałem ostudzić jej zapały. Niestety nawet wspomnienie o odmiennej orientacji niewiele pomogło. Widać była strasznie zdesperowana.
- Dziewczynki są grzeczniejsze. Moja Zosia jest szatynką, ma nawet identyczny kolor włosów co pan. – Czy ona właśnie reklamowała córkę, jako lepszą kandydatkę na moją niż Jurka? Kiedy ten cholerny apel się skończy? Odsunąłem się nieco z krzesłem na ile było to możliwe i posłałem jej nieprzyjazne spojrzenie. Chyba wystrzeliłem ze słabego działa.
- Za to jej mamie czegoś brakuje. – Spojrzałem bezczelnie między jej nogi, które trzymała prowokująco rozsunięte, mimo dość krótkiej sukienki. Oby nie strzeliła mnie w pysk, już i tak kilka osób przyglądało się nam z zainteresowaniem. Rzadko bywałem aż tak niegrzeczny wobec kobiet.
- Mój drogi. Dzisiejsza technika czyni cuda – zagruchała bynajmniej niezrażona. – Widziałam w seks shopie takie wielkie…
- Mu… Muszę do toalety… - wyjąkałem tchórzliwie i uciekłem o mało nie przewracając się na zakręcie korytarza. W łazience obmyłem twarz zimną wodą. W życiu nie spotkałem tak zdesperowanej baby. Jeszcze trochę, a te wargi glonojada wyssałyby ze mnie duszę. Brrr… Nikolasie, jak mogłeś wysłać mnie samego do tego gniazda wampirzyc?! Będziesz to długo odpokutowywał, jakem Stokrotek!
                                                              ***
   Nie wszedłem już na salę, wolałem uniknąć problemów i zaczekałem na korytarzu. Poinformowałem Emilkę sms’ em, że spotkamy się na podwórku przed szkołą za kwadrans. Odważnie stałem za wielką palmą, licząc że nikt mnie tutaj nie znajdzie. Po chwili zobaczyłem Jurkę, który poważnie tłumaczył coś trzem kolegom.
- Jak to masz dwóch ojców? – Chłopcy najwyraźniej nie mieli pojęcia jak to ugryźć. Dla nich rodzina składała się z mamy i taty.
- Wołasz tato i który przychodzi? – Byłem ciekaw jak mój młody dyplomata poradzi sobie z tą trudną kwestią, więc nie podchodziłem. Tak naprawdę z tym problemem nie radziło sobie wielu dorosłych, najwyraźniej przerastało to ich zdolności pojmowania. Zwłaszcza panowie w czarnych sukienkach mieli z tym wyraźny kłopot. W Karowie moja rodzina miała jednak status zakapiorów spod ciemnej gwiazdy i nikt nie odważyłby się mi ubliżyć wprost, co innego za plecami.
- Głupiś. Mam tatę i tatusia. Jak chcę obiadek wołam tatusia Lutka, a jak pojeździć motorem, to proszę cichutko do tatę Nikolasa. – I w ten sposób awansowałem na piękniejszą stronę w związku. Nie wiedziałem czy się mam martwić czy cieszyć. Mądraliński. Pociągnąłem nosem, oczy też miałem w mokrym miejscu. Strach się bać co za kilka lat wyrośnie z tego dziecka.
- Dlaczego?
- Bo tatuś strasznie się denerwuje jak jeździmy. Krzyczy i mówi, że to niebezpieczne. – A to cwaniak. Wyraźnie go nie doceniłem. Będę musiał pogadać z moim niepoprawnym narzeczonym.
- Masz fajnie…- jęknęli chłopcy z podziwem.
- No pewnie…- Jurka dumnie zadarł głowę. Wyszedłem się zza krzaczora. W polu widzenia żadnych gumowych ust. Odetchnąłem. W czarnych ślepkach natychmiast zapaliły się iskierki.
- Chodź, Emilka już czeka. – Nie musiałem dwa razy wołać.
- Taaatuś…! – Maluch rzucił się w moim kierunku biegiem, podskoczył i zawisnął mi na szyi.
- Pójdziemy na lody do wujka? – Jak odmówić takiemu słodziakowi? W barze Pod Kogutem mieli niezłe desery.
- Tylko zabierzemy siostrę. – Postawiłem go na podłodze. Poszliśmy do szatni po buty i kurteczkę.
- Jestem męz… Mężczyzną? – zapytał z powagą. Wyraźnie coś kombinował.
- Oczywiście. – Przyjrzałem się mu podejrzliwie. Musiałem się pilnować, żeby nie palnąć przy nim czegoś głupiego.
- To dostanę też piwo? – Teraz to mnie na chwilę zatkało. Skąd u malucha takie pomysły?
- Jest gorzkie i zawiera alkohol. – Wiedziałem, że lubi jedynie słodkie napoje.
- Malinowe. – I tu mnie miał. Jeśli zwyczajnie odmówię, znajdzie inny sposób. Musiałem jako odpowiedzialny tatuś czymś go zrazić do tego pomysłu.
- Skąd ty wiesz o słodkim piwie? – Ciekawe kto go tak wyszkolił?
- Bo Marcin powiedział…
- Alkohol szkodzi dzieciom, po nim się nie rośnie. Zostaniesz mikrusem i będziesz chodził z drabiną. – Tłumaczyłem, usiłując zachować powagę.
- Po co mi drabina? – Zmrużył oczka i zmarszczył brwi.
- Jak będziesz chciał pocałować kogoś fajnego to nie dosięgniesz. – Był taki słodki jak nad czymś myślał.
- Łee…  Całowanie jest ohydne. Ślimakowe. – Wykrzywił zabawnie usta w ryjek.
- Mój ty doświadczony podrywaczu…- Z całych sił próbowałem zapanować nad twarzą.
- Patrycja powiedziała, że jestem taaaki śliczny. Potem dała mi buzi. – Siedmiolatki były bardziej przedsiębiorcze niż sądziłem.
- I jak było? – Skręciłem gwałtownie w boczny korytarz, bo Orzęsiona z Gumową targając swoje pociechy, właśnie mnie doganiały. Nie miałem zamiaru ryzykować ponownego spotkania.
- No przecież mówiłem. Ślimakowo. – Wywieszony język mówił wszystko. Wyszliśmy na podwórko, gdzie ku mojej wielkiej radości stała Emilka trzymana za rękę przez Nikolasa. Nareszcie nadeszło wsparcie. Moje zabójczo przystojne kochanie zwracało uwagę wszystkich wychodzących mam, podobnie jak stojący pod bramą sportowy samochód. Urodziwi i bogaci biznesmeni nie latali stadami po ulicach Karowa. Spieszący do bramy tłum wyraźnie zwolnił. Błysnęły flesze zębów, zafalowały biodra, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dekolty stały się nagle większe, a spódnice krótsze. Wstrętne czarownice. Podszedłem śmiało do mojego kochania i już wspiąłem się na palce by zaznaczyć teren, kiedy ktoś pociągnął mnie za nogawkę od spodni. Jurka zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. Podniósł do góry z uśmieszkiem mały paluszek.
- Nie możesz się całować! – Oświadczył stanowczo.
- Bo…? – Coś mi zaczęło świtać w głowie. Chyba zupełnie nieświadomie strzeliłem samobója.
- Nie masz drabiny! – Pamiętliwy, mały szkodnik.
- Co ma drabina do całowania? – zapytał nieco rozczarowany Nikolas, który otworzył dla mnie szeroko ramiona.
 - Cii.... – Mieliśmy sporą widownię. - Opowiem ci w domu. I nigdy, nigdy więcej nie zostawiaj mnie z nimi samego. – Pogroziłem dzieciakom, które zaniosły się chichotem i pobiegły do samochodu. - Z nimi też. – Wskazałem na mijające nas matki.

środa, 27 marca 2019

Rozdział 46


   
   Po kilku minutach mocowania się z przeklętymi drzwiami chłodni, musiałem zawołać na pomoc Nikolasa i Carmela, bo kuzynowie byli zajęci obsługą rozpaczającej drużyny piłkarskiej, wylewającej nad kolejnymi kuflami piwa swoje żale po przegranym meczu. W końcu cała, dość osobliwie wyglądająca gromadka Stokrotków, wyszła na wolność. Jurka z Emilką kurczowo trzymając się za rączki dla dodania sobie odwagi, przyglądali się im z prawdziwą fascynacją. Wszyscy, czyli Franio, Przemo, Wiśka i o zrozo nawet mama Basia, pozwijani byli niczym mumie w kraciaste obrusy, a twarze i dłonie mieli nasmarowane dla uniknięcia odmrożeń, masłem szpinakowo - czosnkowym, z którego słynął bar Pod Kogutem. Cali w szronie, z zielonkawą skórą, faktycznie przypominali nieziemskie stwory.
- Łooo...- Usta chłopca przybrały kształt idealnego ,,O".
- Dzwonimy do Archiwum X? - Emilka była jak zwykle bardzo konkretna.
- Lepiej po Straż Pożarną? - Zaproponował Carmelo, którego oczy podejrzanie błyszczały.
- Może policję? - Nikolas dołączył się do zabawy. Co oni zrobili z moim kochaniem? A taki był jeszcze niedawno dobrze wychowany i rozsądny, a przynajmniej starał się robić dobre wrażenie.
- Ja.. Wiem... Ja.. - Jurka zaczął podskakiwać na jednej nodze. W obecności mojego Słońca czuł się całkowicie bezpieczny i zupełnie zapomniał o strachu przed kosmitami.
- Dawaj mały! - Zawirowała kwiecista sukienka, zadzwoniła biżuteria na nadgarstkach. Czy ja na pewno chciałem powierzyć temu facetowi swoje dzieci pod opiekę? Może powinienem się nad tym jeszcze zastanowić?
- Poglomcy duchów! - Jurka był naprawdę dumny ze swojego pomysłu. - Zlobią psssyt i wsyscy do gala. - Trzymał się jednak przezornie spodni Nikolasa.
- Wy dwaj powinniście chyba iść z Jurką od zerówki. Przedszkolanki mają spore doświadczenie z niedojrzałymi osobnikami, więc jest szansa, że coś z was jeszcze wyrośnie. - Westchnąłem zrezygnowany i pogroziłem głupolom, robiącym dzieciakom wodę z mózgu. - Proponuję cztery, podwójne grzańce. - Rzuciłem do zbliżających się kuzynów, którzy z niedowierzaniem obserwowali zamrożoną, coraz mocniej szczękającą zębami, gromadkę. - Jakieś koce też byłyby mile widziane.
- Co do diabła robiliście w chłodni? Mieliście czekać po cichu w magazynie. - Zdenerwowany Wiesiek zdradził plan akcji pod tytułem ,, Lutek to bezduszny drań. Poznamy nowych Stokrotków bez jego łaski".
- Tam były pająki. - Odezwała się w końcu Wiśka.
- I skorki. Kiedy ostatnio sprzątaliście? - Skrzywiła się mama. Franio nadal nie mógł wykrztusić ani słowa. Z racji wieku najbardziej odczuł niską temperaturę. Laska stukała w podłogę bez udziału jego woli, usta miał sine. Udało mu się jednak cicho posykiwać w moja stronę.
- Dlaczego u licha nie przycisnęliście alarmu? - Wykrztusił po chwili milczenia barman Marian. - To taki wielki, czerwony przycisk na ścianie chłodni.
- Nnn...Nie chcieliśmy zz...zdradzać wrogom pp..pozycji. - Dziadunio szturchnął mnie laską. Rany. Ależ z niego zawzięta bestia.
- Właśnie. - Przemo jak to Przemo, za grosz braterskiej solidarności.
- Niby macie na myśli mnie? - Nie mogłem uwierzyć, że woleli zamienić się w kostki lodu, niż poprosić o pomoc, skoro już się zatrzasnęli. A ja burczałem na Nikolasa i Carmela za durne wygłupy. Powinienem już dawno przywyknąć, że moja rodzina nigdy nie odda pierwszego miejsca na najbardziej pokręconych osobników w Karowie i okolicach.
- Aha...- Zaszczękała zębami mama. No pięknie, akurat po niej spodziewałem się więcej rozsądku.
- Niech was! - Wyglądali naprawdę żałośnie, kichali, chrypieli, ale jak przystało na Stokrotków nie opuszczali gardy. Patrzyli na mnie buntowniczo, z ciekawością nie pozbawiona czułości,  ukradkiem zerkali na dzieciaki. Co za banda zmutowanych kwiatków!
- Milcz i słuchaj starszych wyrodna Stokrotko! - Taaaa... Siostrunia chyba miała dużo do powiedzenia na temat mojego niewdzięcznego charakteru. - Jak cię książę zabrał do pałacu kompletnie zapomniałeś o rodzinie? A my się tutaj martwimy i czekamy, czekamy i martwimy!
- Uspokójcie się! - Wiesiek zagonił wszystkich z powrotem do sali. Marian dostawił do stolika dodatkowe krzesła. - Najpierw pozwól im się rozmrozić. - Rzucił do mnie ugodowo.
***
   Wstałem dosłownie o świcie, jeszcze przed kurami sąsiada. Dzisiaj miałem wrócić do pracy i pierwszy raz zostawić dzieci pod czyjąś opieka. Niby ufałem latynosowi, w końcu był całkiem porządnym facetem, a Jurka jego jedynym bratankiem, ale... No właśnie.
- Lutek, głowa do góry. Daję słowo, że wieczorem oddam dzieci w stanie nienaruszonym. - Profesjonalna niania nie powinna mieć takiego głupiego uśmiechu. Chyba stawałem się troszeczkę, odrobinę nadopiekuńczy.
- Masz składać regularne meldunki! - Jego zapewnienie jakoś mnie nie przekonało. Musiałem mieć twarde dowody,  by przetrwać dwunastogodzinny dyżur z dala od maluchów, bez dostania zawału ze stresu. Niby pomoc miałem na miejscu, ale wolałbym nie być reanimowany przez Kozłowskiego, który nadal patrzył na mnie zezem. Kto wie, co ten podejrzliwy drań, by mi zrobił.
   Zlustrowałem Pana Nianię z góry na dół jak tylko stanął na progu domu. Musiałem przyznać, że był bardzo punktualny. Zegar wybił szóstą. Na pewno nie wyglądał jak przeciętna opiekunka, co to to nie. Ubrany w wygodny strój, tak jak go poinstruowałem Carmelo, pozostał jednak Carmelem. Zwykłe dżinsy z TESCO uzupełnił trampkami związanymi zielonymi, puszystymi sznurówkami przypominającymi dwie pokudłane gąsienice, które zapomniały się rano uczesać, a kwiecista, bo jakżeby inaczej, bluzka ze sporym dekoltem, ukazywała owłosioną obficie klatę. O dziwo, przez kolorowe tulipany i maki przebijała twarz Ronaldo, wykrzywiona w nieszczerym uśmiechu. Czyżby był jego fanem? Do tego pełny makijaż i tęczowe kolczyki do ramion. Jedynie włosy prezentowały się należycie, upięte w schludny warkocz. Miałem nadzieję, że dzieci nie nabiorą pod jego wpływem ekstrawaganckich upodobań. Taki strój w Karowie, które było małą, zapadła mieściną, na pewno doprowadzi do kilku histerii, jak tylko wyjdą z domu. Całe szczęście, że moja rodzina miała opinię bandy szalonych zakapiorów. Dzięki temu nikt nie odważy się im podskoczyć. Zresztą sam dorobił się, co najmniej kilkunastu naprawdę ciekawych znajomości, wśród miejscowych dziwaków, dzięki dorywczej pracy w Barze Pod Kogutem i robieniu za Pana Dobrą Radę.
- No co? - Trochę się speszył pod moim spojrzeniem zatroskanej Matki Polki. - Sam mówiłeś, że ma być na sportowo.
- Cienie nie pasują do sznurówek. - Kompletnie zbiłem go z tropu tym niespodziewanym oświadczeniem. Cóż, o gustach się nie dyskutuje. Kim ja byłem, aby pouczać go w sprawach mody. To Nikolas pokazywał mi palcem w sklepie, co mam kupić, aby nie straszyć w towarzystwie. - Śliwkowy trochę gryzie się z trawiastozielonym.
- O Boże...! - Carmelo pognał do łazienki by po chwili wrócić z czystą twarzą bez odrobiny makijażu. Na szczęście w torebce miał tylko szminkę i nawet jeśli bardzo chciał, nie miał czym poprawić nadszarpniętej urody.
 - O wiele lepiej. Ja stawiam na naturalność. - Uśmiechnąłem się do niego szeroko.
- To widać. - Popatrzył na mnie z ubolewaniem. A to łajza. Wygładziłem zwyczajny podkoszulek z nadrukiem i poprawiłem spodnie. Dostałem rano buzi, nawet dwa razy, więc chyba nie było aż tak źle.
- Też mi znawca! - Wydąłem usta. W myślach przeleciałem listę najważniejszych rzeczy do przekazania.  - Dzieci lubią płatki i rogaliki. Świeże pieczywo jest szafce nad zlewem. I nie daj Jurce buraków na obiad. Nie znosi ich. Emilka trochę kaszle, więc niech nie biega jak oszalała...- Zatkał mi buzię jabłkiem.
- Lutek, zajmowałem się dzieciakami, kiedy ty jeszcze nosiłeś pieluchy. Przestań panikować. - Poklepał mnie uspokajająco po plecach.
- Ale...- Tyle rzeczy jeszcze nie powiedziałem, że aż kręciło mi się w głowie. Wszystkie wydawały się niezbędne.
- Żadnych ale. Zmykaj, bo się spóźnisz do pracy. - Bezceremonialnie wypchnął mnie za próg i zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Nikolas wstał wcześniej ode mnie i z piskiem opon, żegnaliśmy się dobry kwadrans, pognał na lotnisko. Miało go nie być przez trzy dni, musiałem więc polegać na Carmelu. Pomacałem telefon w kieszeni. Miałem nadzieję, że ten latynoski Czaruś nie zapomni o obietnicy i będzie mi przysyłał zdjęcia maluchów przynajmniej co godzinę. Rano zdążyłem jedynie pocałować śpiące słodko łepetynki i poczochrać je po włoskach. Czułem coraz większą ochotę przemiany w ,, kurę domową". Co niby nie podobało się  laskom z roku, w tym sympatycznym zwierzątku? Bycie żoną na pełny etat wydało mi się całkiem atrakcyjne. Mógłbym teraz sapać, przytulając do siebie dzieciaki, zamiast gnać na busa. Życie pracującej matki nie wyglądało najlepiej, a to dopiero początek.
                                                                  ***
   Przed wejściem na salę zabiegową SOR poprawiłem jeszcze włosy i nowy, wybrany przez Nikolasa mundurek, tym razem porządnie dopasowany do mojej figury. Po dłuższej nieobecności pierwsze wrażenie było bardzo ważne. Chciałem wyglądać dojrzalej, jak przystało na zaręczonego mężczyznę i odpowiedzialnego ojca. Gosia z Renią przywitały mnie serdecznie od razu domagając się zdjęć dzieciaków. Ani słowa o moim nowym luku. Za to Jasiu, popijający kawkę z plastikowego kubeczka, nie spuszczał ze mnie wzroku. Jego brązowe oczy pobłyskiwały zza złotych oprawek okularów. Od początku miałem do niego słabość. Stukał palcem w wydatną, dolną wargę, jakby coś bardzo istotnego zaprzątało jego myśli. Czyżbym miał u niego szansę? Hm... To oczywiście była jedynie maleńka chwila zapomnienia. Osobisty Diabełek pożarłby moją niewierną duszę i wyplułby nędzne resztki, gdybym zszedł ze ścieżki cnoty. Ale podziwiać wolno. Prawda? Na szczęście nigdzie nie było widać potężnej sylwetki Kozłowskiego. Na sali nadzoru panował względny spokój, ludziska jeszcze stali w kolejkach do lekarzy rodzinnych. Dziki tłum ze skierowaniami w rękach zazwyczaj zaczynał szturmować drzwi dopiero koło dziewiątej. Jakieś dwa niedobitki z nocnej zmiany leżały pod kroplówkami, czekając na transport.
- Gadajcie wreszcie, co słychać. - Jak każdy normalny człowiek po urlopie byłem ciekaw najnowszych ploteczek.
- W sumie nie działo się nic nadzwyczajnego. Jedynie te dwa błazny - tu skinęła dyskretnie w stronę lekarza - dostarczały nieco rozrywki. - Gosia poczęstowała mnie mega ciachem z malinami.
- Dasz przepis? Emilka uwielbia owocowe słodycze. - Żadna ze mnie kucharka, ale może mama Basia mi pomoże, jak tylko przestanie się dąsać i wyleczy z paskudnego kataru, którego nabawiła się w chłodni.
- Pewnie. - Pracowita Gosia natychmiast zaczęła skrobać na kartce składniki.
- Kozłowski teraz czatuje w poczekalni i straszy nasze rejestratorki. - Renia bezczelnie pożarła ostatnie. A tak do mnie mrugało czekoladowymi ślepkami zwieńczonymi rodzynką. Łakoma małpa połknęła je w całości, nawet nie gryząc. -  Bidule od tygodnia codziennie modlą się przed rozpoczęciem zmiany.
- Czym podpadły Hrabiemu? - Ciekawość to bardzo brzydka cecha, ale czym byłoby życie bez zabawnych historyjek o naszych bliźnich. Człowiek od razu robi się jakiś lżejszy i szczęśliwszy. Nic tak nie leczy naszego ego jak cudze kłopoty. Fajnie nie być jedynym osłem w okolicy, za którym chodzą całymi, porykującymi złośliwie stadami.
- Sucha przyjęła do pracy takiego przylizanego blondyna. Od razu przylepił się do Jasia. Spijał mu z ust każde słowo, jakby był przynajmniej bogiem. Dwoił się i troił, niemal został jego cieniem. Kiedy Kozłowski wrócił z trzydniowej delegacji i zobaczył ten balet omal go nie trafił szlag. Bardzo teraz dba, by rejestracja się nie nudziła. Dziewuchy plus czarujący blondi, robią bokami.
- Szef się niestety nic nie zmienił - westchnąłem. Postanowiłem, mieć się na baczności. Dodatkowe problemy nie były mi potrzebne. No właśnie...
- Bzzz... - rozległ się sygnał telefonu. Carmelo zgodnie z umową przysłał mi fotki maluchów. Nadal śpiące i obejmujące się łapkami, ubrane w piżamki ze skaczącymi żabkami - ulubionym motywem Jurki, wyglądały jak dwa aniołki, jeden z czarnymi loczkami, a drugi płomiennie rudy.
- Boż ... Bożenko. Sama słodycz - zapiszczały zaglądające mi przez ramię dziewczyny. Jasiu niby taki niezainteresowany, też stanął za moimi plecami.
- Czy nikt tutaj nie pracuje? - Rozległ się od drzwi głos Kozłowskiego, najwyraźniej w nienajlepszym humorku. Kątem oka zauważyłem, jak przylizany blondyn kręcił się po poczekalni ze ściereczką do kurzu, ubrany w okrutnie obcisłe spodnie, które nie pozostawiały wiele dla wyobraźni. Cud, że jeszcze oddychał, nie mówiąc już o zmaltretowanych innych częściach ciała.
- Sam się weź do roboty niedorajdo! - Wybuchnął niespodziewanie Jasiu. - Chcę mieć dziecko. Już! - Dla podkreślenia zdania tupnął nogą. Wyglądał pociągająco z błyszczącymi gniewem oczami, kręcąc w palcach końcówkę kucyka. Ale ten upór malujący się na jego delikatnej twarzy, to już nie przelewki. Oho ho... Hrabia miał poważne kłopoty. Nie chciałbym być w jego szlachetnie urodzonej skórze.
- Kochanie, staram się i staram każdego dnia, ale efektów nie widać. - Niezręcznie próbował obrócić wszystko w żart.
- Phyyy ... Ssshyyy...- Nawet kot z Baru Pod Kogutem nie potrafił tak wyniośle prychnąć. - Znajdę kogoś kto potrafi! - Znacząco spojrzał w stronę recepcji.
- Chyba opuściłeś parę wykładów.  Mam pogwałcić prawa natury? - Chirurg usiłował łagodnie sprowadzić swojego chłopaka na ziemię.
- Jeśli nie ty, to ja kogoś zgwałcę! - Jasiu nie miał zamiaru się poddać. Zaczął się stanowczym krokiem iść w stronę dziewczyn, które przezornie umknęły za ladę.
- Nas proszę skreślić, po czterdziestce nie myśli się już o bocianie. - Rezolutnie pisnęła Gosia.
- Może pojedziemy na wczasy do Hiszpanii, odpoczniesz, poleżysz na słoneczku, główka będzie ci lepiej pracować. - Zaproponował Kozłowski.
- Phii... Chcę dziecko! - Jasiu nie miał najmniejszego zamiaru ustąpić.
- Skąd ja ci wezmę dziecko?  - Jęknął chirurg, który najwyraźniej zaczął się zastanawiać, czy jego kochanie nie potrzebuje aby pomocy specjalisty zza ściany.
- Wymyśl coś! Jesteś mężczyzną czy nie?! - Nie odrywał oczu od telefonu z nieszczęsnym zdjęciem. - Może powinienem zakręcić się koło Nikolasa? On jakoś dał radę! - Chyba biedak dostał nagłego ataku instynktu macierzyńskiego.

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Rozdział 45


Siedziałem na łóżku z notesem na kolanach i ogromną poduchą za plecami. Obok mnie posapywał cicho śpiący Nikolas. Za każdym razem, kiedy chciałem wstać lub się chociaż odsunąć, w tej pozycji niewygodnie mi było pisać, podpełzał bliżej nawet nie otwierając oczu i owijał się wokół mnie niczym bluszcz. Po kilku nieudanych próbach uwolnienia się z jego macek dałem spokój. Mieliśmy wiele do omówienia zanim obudzą się maluchy, a ten tutaj ani myślał wstać. Niby była niedziela, dzień wolny od pracy, ale z moich obserwacji wynikało, że rodzice takowych nie miewają.
- Ej ty, niedźwiedziu, jeszcze nie zima, a już zapadłeś w trans! - Szturchnąłem go bezceremonialnie w ramię. - Wstawaj tatuśku! - Jedno czarne oko łypnęło na mnie leniwie i natychmiast ponownie się zamknęło.
- Kawy i buzi. - Mruknął i nakrył głowę kołdrą. Już miałem ją z niego brutalnie zedrzeć, ale westchnąłem i machnąłem ręką. Szkoda zachodu.
- Puść mnie to dostaniesz jedno, a jak będziesz grzeczny, może nawet drugie. - Postanowiłem być miły, w końcu bycie Stokrotkiem do czegoś zobowiązywało. Kwiatki powinny być słodkie, wabić swoim pięknem i zapachem. Pociągnąłem nosem. Skoro na piękno i tak nie miałem prawie żadnego wpływu, to powinienem chociaż wziąć prysznic. Zasnęliśmy nad ranem po kilku intensywnych rundach gimnastyki dla dorosłych, więc nie zalatywało ode mnie perfumami. Owinięte wokół tali ramiona poluzowały uścisk. Przez moment poczułem się jakiś taki - opuszczony. Lutek, nie czas na sentymenty! Płatki w górę ty rozmaślona Stokrotko!
    Kwadrans potem wróciłem do sypialni pachnący niczym bukiet kwiatów, w świeżej koszulce i dżinsach, z kawą na tacy dla jaśnie pana i drugą dla jego uroczego podnóżka, czyli mnie. Nikolas zajął moje miejsce, siedział oparty o poduchę z zadartym nosem i nadętą miną. Czarny lok zasłonił mu lewe oko, dmuchnął na niego i potrząsnął głową. Wyglądał jak zniecierpliwiony król, czekający na wyjątkowo gamoniowatego lokaja, który spóźniał się ze śniadaniem. Wielkopański image psuł nieco nagi tors, jego wysokość nie raczył się ubrać. Zauważyłem kątem oka walające się pod szafką majtki, które tam wczoraj beztrosko porzucił. Zrobiło mi się gorąco na myśl o tym, co kryje wygładzana przez niego właśnie ręką kołdra.
- Kawa dla jaśnie pana! - Mój wzrok powędrował w górę, z jego sugestywnie poruszającej się dłoni, poprzez tors, na usta i z powrotem. Nie mogłem powstrzymać rozciągającego moje nieposłuszne wargi uśmieszku. Lutek, cholero jedna! Zaraz wstaną dzieciaki! Pamiętaj, że jesteś teraz ojcem!
- Bez buzi się nie liczy. - Wziął ode mnie tacę i odstawił na stolik przyłóżkowy.
- Jaśnie pana? - Zmrużył oczy. - Czyli jestem twoim panem...? - Dopiero jak to powiedział, dotarło do mnie co palnąłem. Lutek, bezmyślny Prowokatorze! Miałeś być odpowiedzialnym ojcem! Zacząłem się rozglądać nerwowo, próbując uratować sytuację. Gdzie się podział mój notes?!
   Zaatakował z szybkością błyskawicy. W ułamku sekundy wylądowałem na kolanach Nikolasa, a jego usta znalazły się o kilka centymetrów od moich. Czarny lok połaskotał mnie w nos.
- Co tak na mnie chuchasz? - Gapił się i nic. Mijały sekundy...Jego oddech wypalał mi dziurę w szyi. Włosy na karku stanęły dęba.
- Byłem baaardzo grzeczny, a obietnica jest obietnicą.
- No dobra. - Nie miałem wyjścia. Uniosłem się lekko i musnąłem delikatnie zachęcająco rozchylone wargi. Oddał pocałunek żarłocznie i tak namiętnie, że po raz kolejny przepadłem w jego ramionach. Jakieś pól godziny później, kiedy leżałem niemal pozbawiony tchu smętnie rozmyślając nad swoim brakiem kręgosłupa, a raczej łodyżki, rozległo się ciche pukanie do drzwi. Niespodziewanie przyszło mi na myśl, że dzieci spały wyjątkowo długo, a z ich sypialni nie dochodził żaden dźwięk. Wyskoczyłem z łóżka i ekspresowo naciągnąłem na siebie spodnie, omal nie gilotynując najszlachetniejszej części zamkiem błyskawicznym. Ciemna główka wsunęła się nieśmiało do środka.
- Emilka zrobiła śniadanko. - Oznajmił z uśmiechem na drobnej buzi Jurka.
- Co dobrego zrobiła? - Zapytał zaniepokojony Nikolas, skacząc na jednej nodze podczas wkładania dresu. Na szczęście majtki miał już na sobie. Potrafił się niesamowicie szybko ubierać, ciekawe gdzie nabrał tej wprawy. Pociągnął nosem. Też poczułem nikły swąd spalenizny.
- Calny chlebek z klejącym. Ale kakałko jest zimne. - Zmarszczył czółko. - Nie lubię zimnego.
- Lepiej tam chodźmy, zanim ta mała kucharka całkiem spali kuchnię. - Moje Słońce pognało po schodach z maluchem pod pachą.
- Proszę... proszę... - Ruszyłem za nimi. - A jeszcze chwilę temu jaśnie panu nigdzie się nie śpieszyło.
Na miejscu okazało się, że rezolutna Emilka robiła tosty. Źle jednak nastawiła temperaturę i kromki przybrały kolor węgla. Niewiele też różniły się od niego smakiem. Klejące okazało się słoikiem miodu, którego chłopiec spróbował po raz pierwszy w życiu i był pod wielkim wrażeniem jego smaku.
- Wszyscy siadają i ręce na stół. - Zakomenderowałem. Chciałem być pewny, że żadne z tej trójki w ciągu dziesięciu najbliższych minut niczego nie wymyśli. - Zrobię kanapki z szynką i pomidorkiem. Nikolas opowie wam tymczasem o wujku, z którym się spotkamy w restauracji na obiedzie. - Założyłem fartuch i zacząłem kroić wędlinę.
- Nazywa się Carmelo i nosi śliczne, kwieciste sukienki. - Z początku mieli zamiar opowiedzieć dzieciom o zaginionym ojcu chłopca i zmarłej matce, ale wstrzymali się z tym pomysłem. Nie było sensu mieszać im w główkach, dopiero co zyskały nowy dom, wszystko tutaj było dla nich obce. Zbyt wiele informacji i to tak tragicznych naraz, mogło się odbić niekorzystnie na ich psychice.
- Chyba ciocia. Dziewcynki nosą sukienki. - Jurka, jak zawsze kiedy coś mu się nie zgadzało, zmarszczył czółko.
- Właściwie... Ee.. - Moje zbite z tropu kochanie nie miało pojęcia jak wytłumaczyć dzieciom ten fenomen.
- Czyli ma bzika? - Emilka wbiła w nas błyszczące z ciekawości oczy. - Jak sąsiad z parteru ubrał raz korale żony, zdzieliła go wałkiem w łeb i wrzeszczała - ty pierdolony wariacie. Miał potem przez tydzień wielkieeego guza. - Pomachała nam zaciśniętą w pieść rączką.
- Znowu użyłaś łaciny moja panno. - Upomniałem dziewczynkę. No cóż, ktoś w domu musiał być tym złym gliną. Padło na mnie. - Do kąta na jedenaście minut. - Tyle minut ile lat, tak zalecały podręczniki o wychowaniu dzieci. Posłusznie stanęła za szafką, ale czujnie nadstawiła uszy.
- Carmelo to pan, który lubi chodzić w sukienkach. - Nikolas usiłował jakoś naprostować nieporozumienie.
- Dlacego? - Ach ta dociekliwość maluchów.
- Bo są ładne. - No teraz to pojechał. Usiłowałem się nie roześmiać.
- A spodenki nie są? - Zamartwił się Jurka i z najwyższą troską zaczął oglądać swoje ubranko. Najwyraźniej się przejął, że mógłby się nie spodobać nowemu wujkowi.
- Wiem, wiem. - Zaskoczyła nas swoją wiedzą Emilka. - On jest trans, tren, tran...- Niestety nie potrafiła wymówić trudnego, obcego słowa.
- Nie lubię tlanu. Pani dylektol nam dawała na zdlówko. - Skrzywił się chłopiec. - Śmieldzi lybą.
- Może po prostu zjedzcie śniadanie. Żadnych tranów nie będzie. Trzeba jeść warzywa i owoce. Tam są witaminki. - Widziałem jak Jurka najpierw odetchnął z ulgą, jednak zaraz potem zapytał ostrożnie.
- Bulacki ciapkowate też?
- Też. - Musiałem być stanowczy.
- Oo...
 - Carmelo to bardzo miły pan, który się będzie wami bawił, kiedy my będziemy w pracy. - Postawiłem przed nimi pełny talerz z kanapkami i dzbanek z herbatą. Pałaszowali aż miło było popatrzeć. Wcześniej ustaliliśmy to z Nikolasem i zachwyconym możliwością poznania bratanka, Carmelem. Ponieważ sytuacja rodzinna mojego Słońca była napięta, nie mieliśmy ochoty oddawać maluchów w ręce obcych opiekunek. Prędzej czy później Horodyńscy dowiedzą się, że pokrzyżowaliśmy ich plany. Oby tylko coś dziwnego nie wpadło im do głowy. Historia Nataszy napawała mnie lękiem. Byli parą zimnych skurczybyków, którym zależało jedynie na kasie, więc raczej zachowają rozsądek. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
                                                         ***
   Mieliśmy iść do restauracji, uznaliśmy, że neutralny grunt będzie najlepszy na pierwsze spotkanie z nowym wujkiem, tymczasem wylądowaliśmy w barze Pod Kogutem. Jakim cudem? Ano jacyś dranie, ciemną nocą, ozdobili szyby jedynej w Karowie restauracji, sprośnymi wierszykami i od rana trwało tam gorączkowe sprzątanie.  Oczywiście, jak to w małej mieścinie, nikt nic nie widział i nikt nic nie słyszał. Wezwana na miejsce przestępstwa policja była na straconej pozycji. Ja jednak miałem swoje podejrzenia. Umierająca od kilku dni z ciekawości rodzina Stokrotków, która nadal nie miała okazji poznać ani Jurki ani Emilki, bywała bardzo kreatywna, a pismo z fantazyjnymi zakrętasami wydało mi się znajome.

"Wódka jest bogiem, a fajka nałogiem
Życie zabawą a sex podstawą."


"Wódkę wypiłem
kasę przepiłem
kac mnie jebie
a co u ciebie."

"Przyjdę i Cię złapie
 zrobimy to na kanapie,
w wannie, łóżku, gdzie wolisz
jeśli tylko mi pozwolisz."

Nie wyglądało na to, by zdesperowanym właścicielom budynku udało się zeskrobać napisy do wieczora. Nie mieliśmy wyjścia. Udaliśmy się do mieszczącego sie po drugiej stronie ulicy Baru Pod Kogutem. Stokrotkowi kuzyni powitali nas w drzwiach z szerokimi uśmiechami, bynajmniej nie zdziwieni naszym przybyciem. Zauważyłem, że barman Marian miał nadgarstek ubrudzony zieloną farbą, dziwnie kolorem przypominającą tą z wystawy konkurencji.
- Chodźcie, polecam kurczaka w płatkach. Pychota.
- Mam nadzieję, że nie leżał wcześniej w pobliżu puszek z farbą. - Pogroziłem łobuzowi, któremu nawet nie drgnęła powieka. Kompletnie mnie olał, wpatrując się z fascynacją w Emilkę. Swoją drogą niemożliwe, by reszta rodziny przepuściła taką okazję. Nigdzie jednak nie zobaczyłem nawet skrawka rudej czupryny.
- Rany. Ratuj się kto może, Wiśka Dwa. - Dziewczynka spojrzała buńczucznie na niego i zadarła nosek. No pięknie, jeszcze nie weszliśmy, a zapowiadało się na awanturę. Miejscowe menelstwo obserwowało nas z sali po lewej, będą mieli potem o czym plotkować przy piwie. Nasza rodzina, z racji wybujałego temperamentu i słowiańskiej fantazji, zawsze stanowiła karowską atrakcję.
- Witam piękną, młodą damę. - Wysunął się do przodu Wiesiek, w eleganckim kelnerskim uniformie. Nie miałem pojęcia, że w barze Pod Kogutem takie mają. Ukłonił dwornie przed zachwyconą Emilką. - Oraz ciebie dzielny rycerzu. - Skinął głową Jurce, który chował się za moimi plecami.
- Dla takich szlachetnych gości mamy specjalny stolik. - Zreflektował się w końcu Marian, oderwał oczy od małej i poprowadził nas do jedynej prywatnej loży, osłoniętej od oczu ciekawskich barwnymi, japońskimi parawanami. Okna salki wychodziły na ruchliwą o tej godzinie ulicę.
- Oo... - Jurka aż otworzył buzię na widok Carmela, który wstał od stolika i wyciągną do niego upierścienioną rękę ozdobioną tęczowymi tipsami. Sukienka w stokrotki wdzięcznie zafalowała wokół jego talii.
- Jestem twoim wujkiem. - Przykucnął obok chłopca, co w tych niebotycznie wysokich szpilkach było osiągnięciem niemal akrobatycznym. - Potrafię grać w chińczyka, piłkę i klasy.
- Julka, tes potrafię w glać w piłkę. - Nieoczekiwanie chłopiec wyszedł zza mnie i odważnie spojrzał na mężczyznę czarnymi ślepkami. - A moje spodenki są ładniejsze. - Dotknął jego sukienki. - Mają zabkę.
- Masz rację, żabki są ładniejsze od stokrotek. - Posłał mi łobuzerskie spojrzenie. - Też sobie takie kupię. - Pierwsze lody zostały przełamane. Zobaczyłem kątem oka, że dziewczynka posmutniała. Kopnąłem Carmela w kostkę. Natychmiast się zreflektował.
- Twoim wujkiem też chcę być, bo masz najśliczniejsze włoski na świecie. - No nie ma jak latynosi. Urodzeni komplemenciarze. Potrafią zasłodzić ofiarę na śmierć.  - Niczym zachodzące słoneczko. - Mała aż pokraśniała z zadowolenia.
- Pożyczysz mi bransoletkę jak pójdę do szkoły? - Wskazała na owinięte wokół nadgarstka mężczyzny koraliki z ręcznie barwionego szkła.
- Jasne. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Niech wiedzą, że właśnie zawitała do szkoły nowa księżniczka.
- A mnie kolcyka, tego z celwonym ockiem. - Upomniał się o swój udział w łupach Jurka. Kiedy usiedliśmy rozmowa popłynęła wartko i bez większych wpadek. Po kwadransie podano obiad. Wiesiek dwoił się i troił. A już czekoladowymi muffinkami z bitą śmietana i poziomkami całkowicie skradł serca dzieciaków, które nigdy nie widziały takiego deseru. Potem jednak musiał przestać się kręcić wokół nas i podsłuchiwać, bo do baru weszła miejscowa drużyna piłkarska, aby utopić w piwie ból po kolejnym przegranym meczu z krakusami.
- Musę siku.
- Ja też.
- No dobra, idziemy. - Dzieci jak to dzieci, wszystko muszą robić stadnie. - Łapy precz od mojego ciacha! - Pogroziłem Nikolasowi, który właśnie miał zamiar wsadzić palec w bitą śmietanę.
- Chciałem tylko spróbować. - Wydął dolną wargę. - Prawdziwi mężczyźni nie muszą się dosładzać w ten sposób, mają na to inne sposoby. - Zatrzymał bezczelny wzrok na moim tyłku.
- Plawdziwi męscyśni nie lubią ciastek? - Jurka był bardzo zmartwiony. Moje niemądre kochanie od pierwszego dnia stało się dla niego wyrocznią, a jego mała kopia uwielbiała słodycze i teraz nie bardzo wiedziała co począć z tym faktem. Być czy nie być prawdziwym mężczyzną oto pytanie. Problem okazał się zbyt trudny do rozwiązania dla małej główki, więc na pomoc ruszył mu Carmelo.
- Pewnie, że lubią, tylko takie w naturze. - Lepiej by było, żeby się wcale nie odzywał. Poczerwieniałem. - Z niebieskimi oczami.
- Czyli eko..., ekololo... Ekologiczne. - Emilka aż podskoczyła, zadowolona, że udało sie jej powiedzieć poprawnie trudne słowo. - Pani dyrektor nas uczyła.
- Z ocami? - Jurka niestety zainteresował sie drugą częścią wyjaśnienia. - Chcę zobacyc ciastka co patsą! Kupis mi takie? - Poprosił zaśmiewającego się Nikolasa, który klepał po ramieniu durnego latynosa, trzymającego przy oczach chusteczkę, by nie rozmazał mu się makijaż.
- Idziemy do łazienki! - Wziąłem dzieci za rączki. - A wy się ogarnijcie! - Zaprowadziłem dzieci do kabin, a sam stanąłem obok umywalek. Kiedy myłem ręce usłyszałem coś, jakby przytłumiony pisk dochodzący zza ściany. Nastawiłem uszy, ale się nie powtórzyło. Maluchy całkiem sprawnie załatwiły swoje potrzeby. Kiedy suszyły łapki w gorącym powietrzu, dobiegło nas skomlenie, a potem jakby przekleństwa i dudnienie.
- Kotek? - Emilka je uwielbiała.
- Scur? - Jurka chwycił mnie za nogawkę. Czarne oczka zrobiły się okrągłe, ale ciekawość przeważyła. Ruszył za przyjaciółką.
- Może jest głodny albo chory? - Wysforowała się do przodu. Zamiast na salę, poszła w kierunku dziwnych odgłosów. Zatrzymała się pod drzwiami chłodni. Podskoczyła i schowała się za mną, kiedy aż zadrżały od uderzenia.
- Tam są potwoly. - Jurka powoli wysunął główkę, patrzył zafascynowany na widoczną za grubą szybą białą postać, całą oszronioną z twarzą umazaną czymś zielonkawym. Głowę miała owiniętą obrusem spod którego wystawały rude kosmyki. Obok niej pojawiła się następna i następna. - Chcą nas posleć? - Chyba miał wrażenie, że bierze udział w filmie. Nie wyglądał na zbyt mocno wystraszonego.
- Chyba im zimno. - Emilka miała czułe serduszko. -Ten za laską się trzęsie. Poszukajmy klucza.
- No nie wiem. - Łypnąłem w stronę drzwi naprawdę zły. Skoro mieli mnie w nosie to może i ja powinienem zastosować tą samą taktykę. - Mrożone potwory wyglądają naprawdę fajnie. Może powinniśmy je tam jeszcze potrzymać?