sobota, 27 października 2018

Rozdział 44


Jeśli niektórzy nie zauważyli to na blogu jest nowe opowiadanie
,, Patrz tylko na mnie!". Może się wam spodoba.


   Rano okazało się, że nie zrobiliśmy zakupów i lodówka świeci pustkami, a zapasy przygotowane przez mamę już się skończyły. Postanowiłem pójść po przysłowiowe bułki, zanim trzy śpiące brudaski, wstaną z łóżka. Wziąłem szybki prysznic, założyłem co mi wpadło w ręce i pognałem do Biedry na piechotę, zamiast jak każdy rozsądny człowiek, zabrać samochód i zrobić porządne zaopatrzenie. No cóż. Przyzwyczajenie druga natura. Gnany niepokojem pędziłem między regałami z prędkością światła. Dzieci w tym wieku bywały bardzo kreatywne, a Nikolas miał mocny sen. Po kwadransie miałem pełen koszyk. Cały zziajany wróciłem do domu, targając dwie, wypchane po brzegi siaty. W progu powitała mnie Emilka, w starym podkoszulku mojego Słońca, który sięgał jej prawie do ziemi, z buzią wypapraną pastą do zębów. Z rozczochranych włosów strugami ciekła woda. Miała wypieki na drobnej buzi i była najwyraźniej czymś bardzo przejęta.
- Ruski się wypierdolił...- Nie mogła ustać na miejscu, energia aż ją rozpierała. - O taaak... - Rozpostarła ramiona i przegięła się do tyłu. - Kurwa mać to po polsku prawda? - Złapała mnie za rękę i pociągnęła do łazienki.
- Skarbie, mówi się wywrócił. - Jęknąłem w duchu. - To drugie nazywamy łaciną podwórkową. Jest absolutnie zakazana!
- Na mydle pojechał, taaakim ślizgiem...- Przewróciła oczami z podziwem. A kto by mnie tam słuchał w tak ekscytującej sytuacji.
- Mam nadzieję, że żyje. - Co te diablęta zrobiły z moim facetem? Dzwonić po mamę czy pogotowie?
- Pewnie. - Okręciła się dwa razy na pięcie. - Jurka go kuruje. Pani dyrektor uczyła nas pierwszej pomocy. - Zadarła nosek.
- O boże...- Już sobie wyobraziłem, co się tam wyprawia. Kiedy byłem  w ich wieku, razem z sister leczyliśmy naszego kulejącego kota zdrowym białkiem
( wszystko zasłyszane w telewizyjnych reklamach było dla nas wyrocznią) czyli tłustymi robakami wygrzebanymi w ogródku. Zarzygał wtedy cały dom, a mama goniła nas z pasem wokół domu. Przyspieszyłem kroku. Już daleka słyszałem jęki mojego Skarbu. Otworzyłem z rozmachem drzwi do łazienki.
- Ajajaj... Umieram....- Nikolas, ubrany jedynie w krótkie spodenki, siedział na podłodze w kałuży wody i pianie, z mina świadczącą, że jego koniec nastąpi lada chwila. Nad nim stał z poważną miną Jurka i głaskał po głowie.
- Nie płac...- Maluch pochylił się nad stłuczonym kolanem mężczyzny. - Podmucham ci...- Rączkami przyciskał najmocniej jak potrafił do nogi zrobiony z ręcznika zimny okład, który ciągle się zsuwał.
- Będę musiał iść do doktora. - Łypnął na mnie jednym okiem, a potem zaczął od nowa jęczeć, tylko już mniej dramatycznie. Mnie zastanowiło coś zupełnie innego, bo że temu drabowi nic się nie stało, było raczej oczywiste. Ależ mnie nastraszyli. Odetchnąłem z ulgą.
- To on jednak gada? - zapytałem cicho Emilkę i wskazałem na chłopca. Miałem ochotę skakać razem z nią. Znajdziemy małemu dobrego logopedę, który pomoże zlikwidować wadę wymowy. Nie pozwolę, by koledzy w zerówce go wyśmiewali. Ten nieśmiały aniołek bez pomocy swojej przyjaciółki nie umiałby się obronić. Darowałem nawet temu staremu bałwanowi, udającemu prawie trupa, jego wygłupy.
- Czasami, jak jesteśmy sami. - Przyjrzała się Nikolasowi i pokiwała poważnie głową. - Zrobią mu operację czy dadzą zastrzyki?
- Biedulecek...- Jurka najwyraźniej bardzo się przejął. - Zastsyki strasnie bolą.
- Dam ci potem potrzymać moją lalkę.
- A ja cekolade. Pysna.
- A mówiłeś, że całą zjadłeś! - Emilka pogroziła chłopcu, który kucnął za moim Słońcem i chwycił go za koszulkę. Wystawał mu tylko czubek głowy. Z przyjemnością patrzyłem na ich komitywę.
- Zabierzcie tego umarlaka do kuchni - rzuciłem do dzieci. - Niech wam zrobi płatki z mlekiem. - Nie miałem tak współczującego serduszka jak maluchy. - Zrobiliście tu chlew. - Rzuciłem dzieciom ręczniki. - Wysuszyć się i odmaszerować.
- Mnie też możesz powycierać. Chyba pomożesz inwalidzie. - Co temu durniowi chodziło po głowie? A to sobie znalazł miejsce na amory. Myślał, że jak zobaczę jego nagi tors to zmięknę? Trzymaj się Lutek. Przestań tam zezować, ty stokrotko bez kręgosłupa!
-
My... My pomozemy! - Jurka z Emilką rzucili się na Nikolasa, który z głupią miną pozwolił się opatulić ręcznikami. Dobrze mu tak zboczuchowi, nawet w towarzystwie dzieci myślał tylko o jednym. Rozejrzałem się po łazience. Chyba nawet godzina nie wystarczy by przywrócić w niej porządek.
***
   Zaplanowałem wycieczkę krajoznawczą. Ani rodzinny dom, ani bar Pod Kogutem nie wchodziły w tej chwili rachubę. Ignorowałem wszystkie telefony od bandy Stokrotków, którzy umierali z chęci poznania dzieciaków, a musieli zadowolić się relacją Wiśki. Na razie chciałem, aby maluchy przyzwyczaiły się do nas, nie miały do tego okazji, a zabranie ich z Domu Dziecka odbyło się w takim tempie, że przypominało raczej porwanie niż adopcję. Mieliśmy iść razem do pobliskiego parku, chciałem im pokazać rodzinne miasteczko. Tutaj był teraz ich DOM. Już niedługo zacznie się szkoła i powinny umieć do niego trafić.
   Okazało się, że Nikolas nie miał dla nas czasu, bo musiał zarabiać na chlebek. Zajęty problemami rodzinnymi zaniedbał nieco interesy. Ledwo skończyliśmy śniadanie rozdzwonił się telefon, więc moje kochanie zamknęło się w gabinecie i prowadziło którąś z kolei długą rozmowę. Dzieci tymczasem zaczęły się niecierpliwić. Machnąłem na niego ręką i postanowiłem dobrze wykorzystać ostatni dzień urlopu. Następnego na pewno szybko nie dostanę, bo w szpitalu jak zwykle brakowało rąk do pracy. Zlustrowałem stojące w holu maluchy. Wyglądały naprawdę świetnie w nowych, sportowych ubrankach, które sprawiłem z myślą o zabawie. To Emilki było nieco przyciasne, w końcu kupiłem je z myślą o sześcioletnim chłopcu, na szczęście bawełna okazała się całkiem rozciągliwa. Planowałem w najbliższym czasie zaangażować sister i wysłać ją ze swoją małą, rudą kopią na rajd po sklepach. Nie bardzo znałem się na tych dziewczyńskich akcesoriach. Trzeba też było urządzić drugi dziecinny pokój. Na pewno nie odmówi, jeśli dostanie w łapska, jedną ze złotych kart Nikolasa.
- Gotowi na przygodę? - Wziąłem ich za ręce i poczułem się super odpowiedzialnym, doświadczonym tatusiem. Ruszyliśmy główną ulicą Karowa. - Przechodzimy zawsze przez pasy. - Stanąłem na skraju chodnika.
- Jasne. Pójdziemy na huśtawki? - Emilka jak zwykle tryskała energią, chłopiec dreptał obok, nieśmiało zerkając na mnie spod długiej grzywki. Nie będzie łatwo zdobyć jego zaufanie.
- Po drugiej stronie ulicy jest plac zabaw.
- Koniki...? - Ciemne oczy chłopca rozbłysły.
- Stadnina jest daleko, może innym razem. - W życiu nie wybrałbym się na taką eskapadę sam. - A w parku są jedynie zielone, polne. - Chyba rozczarowałem Jurkę, bo wygiął usteczka w podkówkę, a ja poczułem się strasznie głupio.
- No coś ty. - Dziewczynka przewróciła oczami, zaczęła tłumaczyć mi cierpliwie jak wyjątkowo nierozgarniętemu dziecku, a ja poczułem się malutki. Tyci. Kiedyś może będę prawdziwym tatą, ale na razie strzelałem gafę za gafą. Na razie przegrywałem z jedenastolatką. - On się boi dużych zwierzaków. W Bidulu były takie do bujania, na sprężynie.
- Aha... - stwierdziłem inteligentnie, starając sobie przypomnieć czy widziałem gdzieś takie huśtawki. Na miejscu okazało się, że niepotrzebnie zachodziłem w głowę, a zjeżdżalnia oraz drabinki zupełnie wystarczyły do dobrej zabawy. Choć nie na długo. Piaskownicę oboje zignorowali, bo Jurka za nic na świecie nie chciał wziąć wiaderka ani łopatki od nieznajomych dzieci. Ten mały aniołek był niestety zbyt nieśmiały. Koniecznie musimy popracować nad jego pewnością siebie. Na szczęście przypomniałem sobie, co sam lubiłem robić.
- Może pokarmimy kaczki? - Podeszliśmy go pana opiekującego się parkiem, sprzedającego niewielkie woreczki z karmą. Słońce stało już wysoko na niebie. Był ciepły sierpniowy dzień, czyli nadal mieliśmy wakacje, więc dookoła biegała chmara dzieciaków pod czujną opieką matek. Usiedliśmy na brzegu.
- Ale ładne.. Tamta zielona jest świetna. - Emilka entuzjastycznie sypnęła pełną garść ziarna do wody.
- Jedzą paluski? - Jurka raz po raz wyglądał zza moich pleców. W sumie to mu się  nie dziwiłem. Te durne ptasiory bywały groźne, sam się o tym przekonałem przy okazji randki z Nikolasem. Zwłaszcza tata łabędź bywał agresywny, na razie trzymał się jednak z daleka, więc spokojna moja rozczochrana.
   Zauważyłem, że od jakiegoś kwadransa obserwował nas jasnowłosy chłopczyk, przenosił wzrok ze mnie na Jurkę i z powrotem. Wystrojony jak na bal, siedział na ławce i bawił się drewnianym, pięknie rzeźbionym samolocikiem. Wymalowana blondyna w mini nie spuszczała go z obficie orzęsionych patrzydeł. Skądś znałem tą lalę. Po dłuższym namyśle stwierdziłem, że to jedna z wkurzających byłych mojego prowadzącego bujne życie towarzyskie, brata. Już on z pewnością o to zadbał by znienawidziła naszą rodzinę do siódmego pokolenia. Najpewniej podłapała pracę wakacyjną jako opiekunka.
 - Ale z ciebie tchórz! - Gówniarz podszedł bliżej i spojrzał z pogardą na Jurkę. -Seplenisz jak dzidziuś! - Zaniepokoiłem się rozwojem wydarzeń. Nie chciałem, aby z pierwszego dnia w Karowie maluch miał złe wspomnienia.
- Te Brajanek, zamknij ryło! - Pysknęła czujna Emilka.
- Kochanie, nie zadawaj się z marginesem. - Usiłowała zatrzymać smarkacza orzęsiona Kaśka, robiąc wiatr powiekami. Jakim cudem te sztachety wokół oczu nie wbiły jej się w źrenice? Niektóre lachony nie znały umiaru w upiększaniu.
- Skąd wiesz Nakrapiana jak mam na imię? - Zainteresował się zaskoczony chłopiec. Uderzył w czuły punkt dziewczynki, nie była zadowolona ze swoich piegów.
- Połowa głupków na moim blokowisku się tak nazywała. - Nie pozostała dłużna. - Wołaliśmy na nich Europejskie Sieroty. - Chłopiec gwałtownie poczerwieniał.
- Sama jesteś sierota. Mama i tata za tydzień wrócą do domu! - Wrzasnął Brajanek. - A twój brat jest głupi! Boi się kaczek. -  Jurka nie odpowiedział na zaczepkę, tylko wydął usteczka i zmrużył oczy, najwyraźniej nad czymś intensywnie myślał. Zacząłem się obawiać gryzącego ataku. Jak nic najem się wstydu. Z doświadczenia jednak wiedziałem, że lepiej było, gdy dzieci same rozwiązywały takie konflikty. Postanowiłem jeszcze chwilę zaczekać z interwencją. W Karowie mieliśmy jedna szkołę i prędzej czy później maluchy się w niej spotkają.
- Jesteś odwasny? Pokas! - Mój mały aniołek przezwyciężył nieśmiałość, podszedł do Emilki i wziął ją za rękę.
- Pokas, pokas - przedrzeźniał go ulizany Brajanek. - Pewnie, że jestem odważny. Jesteś strasznym mikrusem.
- Mam sześć lat i jesce rosnę. - Stwierdziła spokojnie moja rozsądna kruszynka.
- Też mam sześć. - Cwany łobuz jeszcze się wyprostował, by wyglądał na większego niż w istocie.
- Pije dużo mleka, wkrótce cię dogoni. - Odezwałem się, by dodać nieco otuchy maluchowi.
- Akurat.
- On wie lepiej, placuje w spitalu. - Zdenerwowany Jurka przez chwilę wiercił nóżką dziurę w trawie, a potem nieoczekiwanie się uśmiechnął. Sama słodycz. Wyglądało jakby jego mała buzia rozkwitła niczym rzadki kwiat. - Daj temu dusemu! - Wskazał na tatę łabędzia. Podał torebkę z karmą zaskoczonemu blondynkowi, który przyglądał się mu z niemądrze otwartymi ustami. Dobrze ci tak zarozumiały gówniaku! Poczułem dumę z posiadania najśliczniejszego synka na świecie. Zanim lachon zdążył odciągnąć Brajanka od stawu, ten pochylił się nad wodą i wrzucił do niej całą zawartość woreczka. Wielki biały ptak zareagował nadspodziewanie szybko. Ruszył przed siebie niczym wodolot. Nie wiadomo co mu się nie spodobało tym razem. Zasyczał, wyciągnął długa szyję, złapał chłopca za palec i uszczypnął.
- Ajajaj...! - Wrzasnął Brajanek. Niespodziewanie na pomoc rzucił mu się mój dzielny aniołek. Nie zawahał się ani na moment. Zdjął sweterek i zaczął nim wymachiwać. Przestraszony łabędź z łopotem skrzydeł oddalił się na drugą stronę akwenu. Nawet nie spróbował pływających po powierzchni smakołyków.
- Daj. - Jurka ujął chłopca, który właśnie walczył z napływającymi łzami, za rękę. - Jestem w tym dobly. - Wyciągnął z kieszeni pomięta chusteczkę, włożył do niej zerwany z trawnika listek babki lancetowatej, chwała pani dyrektor, i opatrzył zranione miejsce. Zawiązał końce na zgrabną kokardkę. No, no. Rośnie nam przyszły chirurg. Jak na takiego brzdąca był niesamowicie sprawny manualnie.
- Ściągnij tą szmatę, jeszcze się czymś zarazisz! - Kłapnęła paszczą blondi.
- Nic mi nie jest. - Brajanek szybko schował dłoń do kieszeni spodni. - Przepraszam - rzucił nagle do Jurki. - Jesteś bardzo odważny. Przyjdziesz tutaj jutro?
- Nie wiem, poprosę tatę. - Uśmiech mojego aniołka był tak jasny, że mógłby zawstydzić słońce. Przytulił się do mnie ufnie, a moje serducho zabiło tak głośno, że mogłoby robić za dzwon w kościele.
- Mam braciszka w dechę. - Pochwaliła go równie dumna jak ja Emilka, co do tego faktu byliśmy w pełni zgodni. Przybiłem z nią piątkę. - Jesteś zajebisty! - Dodała ku mojej konsternacji. Wyciągnęła przed siebie rękę z kciukiem do góry i  pogłaskała go po ciemnej główce. Boże, ty widzisz i nie grzmisz. Prędzej posiwieję, niż ich wychowam.
- Siajebisty?
- A może po prostu świetny. Znowu użyłaś zakazanego słowa. - Skarciłem ją z westchnieniem.
- Szkoda. Podwórkowa łacina jest zaje... to znaczy fajna. - Pochwaliła się dobra pamięcią dziewczynka i wyszczerzyła do mnie ząbki. Coś jednak do niej docierało, ale długa droga przed nami, oj długa i wyboista, a nasz język wyjątkowo kwiecisty i malowniczy. Jeszcze się nasłucham na wywiadówkach. W tym momencie przypomniałem sobie, że był jeszcze ktoś, komu niewątpliwie należało się szybkie spotkanie z chłopcem. Jego ciotka znaczy się wujek Carmelo z pewnością szalał z niepokoju. Lutek, nie masz sumienia, jesteś nie stokrotką, tylko zwyczajnym chwastem.

czwartek, 16 sierpnia 2018

Rozdział 43

   Następnego dnia mogliśmy wyruszyć w drogę powrotną. Trzeba przyznać, że dyrektorka stanęła na wysokości zadania i naprawdę szybko załatwiła podstawowe dokumenty w sprawie Emilki. Hojność Horodyńskich wyraźnie zrobiła na niej wrażenie. Zrobiła co mogła, cudów jednak nie potrafiła dokonywać. Małą dostaliśmy na razie na przechowanie, w ramach wakacyjnego wyjazdu. Dzięki temu zyskaliśmy czas na załatwienie pozostałych papierzysków. Teraz mieliśmy jednak inny problem. Byliśmy przygotowani tylko na jedno dziecko i kiedy maluchy rano podskakiwały wokół samochodu, trzymając się za ręce, my łamaliśmy sobie głowy.
- Blać, nie mamy drugiego fotelika. - Nikolas zwichrzył i tak rozkudłaną czuprynę. Ładnie mu było z tym porannym nieładem, aż serce rosło. Musiałem jednak przypomnieć mu o obowiązującej w rodzinie kulturze.
- Kochanie, nie przy dzieciach. - Zacząłem dbać o maniery. Dobry, stary Lutek odchodził w niepamięć. A jeszcze niedawno zrobiliśmy z rodzeństwem konkurs na ilość przekleństw w sześciowyrazowym zdaniu. Wygrał oczywiście Przemo, adwokacina jeden. Papugi nie przegadasz. Ale po łbach za plugawy język dostaliśmy od mamy ścierką wszyscy - solidarnie.
- Kwiatuszek się nam starzeje - zarechotała Wiśka.
- Blać... blać... - Dzieciom niestety spodobało się nowe, nieznane na szczęście, słowo.
 - No cóż, nie ma co tak stać. Jakoś dojedziemy. - Zadecydowało moje kochanie. Cmoknąłem go w policzek i rozprostowałem zmartwioną zmarszczkę między brwiami czubkami palców, po czym zagoniłem rozdokazywaną gromadkę do samochodu. Jurkę zapięliśmy w foteliku, a Emilkę obok niego pasem. Teraz wystarczyło wykazać się mistrzostwem jazdy po autostradzie, aby nie daj bóg, nie sprowokować policji do kontroli.
- Ech... - westchnąłem. Nie podobało mi się to, co robiliśmy, ale była niestety niehandlowa niedziela. Niestety nasi jajogłowi z sejmowej sali zadbali, by wszystkie sklepy pozostały zamknięte. Wcześniej kupienie drugiego fotelika byłoby kwestią kwadransa w jakieś galerii. - A jak nas sprawdzą i każą dymać na piechotę?
- Nie przejmuj się Stokrota, smarkuli nie widać z drogi. Zresztą twojego faceta, w razie draki, chyba stać na taksówkę. Nie strzęp paszczy na darmo. - Wiśka szturchnęła w ramię Nikolasa. - Stary, ile kasy masz w portfelu? - Sister miała wrażliwość buldożera. Czasem wątpiłem, czy ona na pewno była dziewczyną.
Na szczęście podróż przebiegła bez większych przygód. Mój skarb chyba wziął sobie do serca nasze uwagi, bo jechał wyjątkowo ostrożnie, ściśle trzymając się przepisów, za co parę razy został strąbiony przez bardziej niecierpliwych kierowców. Dzielnie zniósł te zniewagi, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Gromiłem go wzrokiem za każdym razem jak otwierał usta.
- Wiesz, że dzieci pójdą od września do szkoły? Chcesz, żeby popisały się na pierwszej lekcji kwiecistością rosyjskiego języka? Pamiętaj, że będziemy na cenzurowanym. - Ależ zrobiłem się zrównoważony i mądry. Podziwiałem sam siebie.
- Masz rację Cwjetok. - Nikolas głośno przyznał mi rację. Wyraźnie podobnie jak ja, też dojrzewał w przyspieszonym tempie. Miałem na niego dobry wpływ. Niestety nie trwał długo. - Zobaczcie jakie fajne owieczki. -  Kiedy tylko dzieci spuściły z nas wzrok, wykrzywił się komicznie i zapoznał mnie z długością swojego języka. Ble. Zobaczyłem resztki chrupek kukurydzianych w jego gardle.
- Merda! - Wyrwało mi się niebacznie, ale przynajmniej po cichu, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- Menda? - No proszę, ale mikrus miał słuch. Rozległ się cieniutki głosik Jurki, który podobno był prawie niemową. Niby świetnie, że poczuł się bezpiecznie w naszym towarzystwie, ale.. No właśnie. Udało nam się go zepsuć w ciągu godziny? Zaraza. Co będzie jak dyrektorka przyjedzie na kontrolę? Już zacząłem się bać.
- Nie menda tylko merda głupku! To znaczy gówno po włosku.- Pouczyła go natychmiast Emilka. Niby taka zainteresowana krajobrazami za oknem, ale nic co się działo w samochodzie nie umykało jej uwadze. Ten duet jeszcze da nam w kość. Już miałem zacząć umoralniające kazanie...
- Kiedy będzie widać nasz dom? - Ostatnie dwa słowa zabrzmiały w jej usteczkach, jakby je wypowiadała pierwszy raz, z wyjątkowym namaszczeniem. Łzy zakręciły mi się w oczach i kompletnie zapomniałem, co miałem powiedzieć. Spojrzałem na Nikolasa, któremu podejrzanie błyszczały oczy.
- Miałeś pilnować GPSa! - Zrozumieliśmy się bez słow. Mój skarb był jak zwykle czujny i pogłaskał mnie po udzie.
- Przecież pilnuję! - Zerknąłem na ekranik i z przerażeniem stwierdziłem, że źle skręciliśmy i od dobrej godziny jedziemy w tak zwaną siną dal.
- Powinniśmy być jakieś pięćdziesiąt kilosów od domu. - Wiśka podejrzliwe omiotła wzrokiem krajobraz. Zapadał zmierzch. Jeszcze trochę, a będzie zupełnie ciemno. - Co to za zadupie? - Po obu stronach drogi ciągnęły się zaniedbane pola uprawne, po lewej widać było kilka na wpół walących się, najwyraźniej dawno opustoszałych, starych domów. - Kurde, wiem co to jest. Lutek ty bezmózgu! A mówiłeś, że GPS nie ma przed tobą tajemnic!
- Bo ten jest jakiś inny. Wszystko przez te dziwne aktualizacje. - Chwyciłem za butelkę z wodą, by chociaż trochę się zasłonić przed czterema parami oskarżycielskich oczu. Było mi wstyd jak cholera.
- Tobie na tej szypułce - tu uszczypnęła mnie w szyję - nic już nie zostało. - Obściskiwanie się z tym dryblasem, wypaliło twoje ostatnie zwoje. Nie żeby wcześniej było ich zbyt wiele. - Na dokładkę dostałem w łeb, aż mi się płatki to znaczy włosy, poskręcały.
- Ledwo żyję. Nie robiliśmy tego od dwóch dni. A teraz zaczyna mnie boleć głowa - jęknąłem niezbyt mądrze, bo Emilka zrobiła wielkie niczym spodki oczy, a potem pogładziła mnie współczująco po ramieniu.
- Nie martw się. Kucharka też tak zawsze mówiła o naszym ogrodniku, potem przed tydzień chowała się przed nim w spiżarce, a kiedy do niej zagadał natychmiast dostawała strasznej migreny.
- Ee..?
- Nie umiał się ściskać - wyjaśniła poważnie. - Nawet pokazywała dyrektorce siniaki i mówiła, że ma drewniane paluchy. Nauczę Nikolasa jak się to robi. Jurka lubi jak go przytulam, trzeba delikatnie.
- Iiich - przytaknął energicznie chłopczyk.
- Widzisz Kwiatuszku, dobrze, że mamy takie mądre dzieci. - Wyszczerzył się niepoprawny, ruski głupek. Jak ja wychowam te biedne maluchy na porządnych obywateli Karowa, kiedy wokół mnie same bałwany. Ruda sister rechotała w najlepsze.
- Pewnie. Jestem najlepsza w klasie. - Emilka dumnie wypięła chudą pierś. - On też będzie, w końcu jest teraz moim bratem. - Jurka, który w pierwszym momencie zmarkotniał i poczuł się trochę zapomniany, rozpromienił się niczym słoneczko.
- Oczywiście kochanie. - Rzuciłem w nią jabłkiem, które zręcznie złapała i zachichotała. Jak przyjemnie było popatrzeć na te dwie rozjaśnione buzie. - Już niedługo pójdzie do zerówki i będzie tam numerem jeden.
- A jak ktoś będzie go zaczepiał, to mu przywalimy. - Dziewczynka energicznie zacisnęła w pięści chudziutkie rączki.
- Jasne, przywalimy. - Bezmyślnie przytaknął jej bezmózgi yeti, zajęty prowadzeniem samochodu. Czy mi się wydaje, czy będę mieć na karku troje smarkaczy?
- Rach...Ciach...- Zaprezentował kilka ciosów Jurka. Dobrze, że porządnie go zapiąłem, bo jak nic wypadłby z fotelika. Na szczęście trzecie dziecko właśnie wymijało tira i nie mogło zaprezentować swoich umiejętności.
- Moja szkoła! - Zaklaskała zadowolona z siebie Emilka.
- Mężczyzna musi umieć walczyć o swoje. - Skąd on bierze te mądrości życiowe rodem z ulicy? A może zamiast chodzić robić te swoje biznesy zwyczajnie ściemnia i przesiaduje w Barze Pod Kogutem z miejscowym elementem? Bratanie się z moimi kuzynami nikomu jeszcze nie wyszło na zdrowie. Ech... Na nic pałacowe wychowanie, francuskie nianie i abc dobrych manier,  w końcu diabeł zawsze pozostanie diabłem.
- Lepiej nic się już nie odzywaj. - Zacząłem uderzać głową o szybę. Beztroska Nikolasa doprowadzała mnie do szału. A co będzie dalej? Jak na razie nie dojechaliśmy nawet do domu. Chłodne szkło nieco mnie uspokoiło, ale tylko nieco... Jak nic, zróbmy z dzieci psychopatów. - Pamiętaj, że jesteś teraz ojcem, nie kumplem. Musimy dawać im dobry przykład.
- Oczywiście Kwiatuszku. Od dzisiaj wszystko będziemy robić zgodnie z zasadami. - Co on się nagle taki zrobił zgodny? I skąd ten podejrzany błysk w jego oczach? Ma mnie za wieśniaka i myśli, że się na tym nie znam? - Używamy dziękuję i przepraszam, sprawy między dorosłymi odbywają się po cichu za zamkniętymi drzwiami. Nie przeklinamy, kiedy poniosą nas emocje. Aha. Nie jemy rękami, od tego są sztućce. - Popatrzył na moje upaprane kanapkami z majonezem ręce.
- A jak nie zabraliśmy widelców? A serwetki gdzieś w akcji?
- To nie jemy. Cierpimy w milczeniu choć kiszki grają marsza, jak przystało na dżentelmenów.
- Jesteś wstrętny. - Nie mogłem się powstrzymać i pokazałem mu język. Dzieci oczywiście zrobiły to samo i savoir vivre szlag trafił. Nie na darmo mawiają, ze dobrymi intencjami jest wybrukowane piekło. Na domiar złego w samochodzie zrobiło się gorąco, bo przez przypadek przekręciłem klimatyzację i moje kochanie zaczęło się rozpinać z najniewinniejszym z uśmiechów. Po jaką cholerę ten idiota codziennie ćwiczył przez godzinę? Złośliwiec jeden. Na pewno po to, by móc mnie dręczyć widokiem swoich nienagannych mięśni w rozchełstanej koszuli. Nachylił się, niby poprawiając pas. Lutek, bądź silny! Dostrzegłem jego lewy sutek. Nic z tego. Nałóg to nałóg. Moja chora wyobraźnia zaczęła mi właśnie podrzucać tysiąc i jeden sposobów wykorzystania dobrych manier...
,,Ciemna noc. Dzieci śpią w łóżeczkach jak aniołki. Sypialnia. Drzwi obowiązkowo zamknięte na klucz, szczelnie zasłonięte okna nie przepuszczają ani odrobiny światła. Miotamy się po omacku na ogromnym łożu, usiłując się odnaleźć. Materac przypomina ocean, a kołdra skłębione fale.
- Kochanie, możesz skierować moją dłoń na właściwą drogę?
- Ależ oczywiście. Trochę w prawo. Nie tak mocno, szlachetna część twojego ciała omal nie wyszła mi gardłem.
- Przepraszam, że od razu nie trafiłem w tych egipskich ciemnościach. Tak dobrze?
- Dziękuję, że tak się o mnie troszczysz. Czy mógłbyś nieco mniej entuzjastycznie wykonywać swoją pracę. Zaraz spadnę z łóżka.
- Moim obowiązkiem kochanie jest zrobić to porządnie. Zasada numer trzydzieści dziewięć."
Auto gwałtownie zahamowało i ocknąłem się z zamroczenia. Ale ze mnie zbok, nie ma co. Poczułem na sobie kpiące spojrzenie Nikolasa. Nic nie umknęło jego uwadze, a już na pewno nie rosnące wybrzuszenie w moich spodniach. Policzki zapiekły mnie żywym ogniem.
- Pierwszy raz widzę taki skutek rozmowy o kulturze osobistej. - Zacisnął palce na kierownicy, bo zaczęliśmy jechać wężykiem. - Kwiatki to naprawdę osobliwe istoty.
- Uważaj bo zaliczymy rów, palancie! - W tym momencie gwałtownie umilknąłem. Lękliwie obejrzałem się do tyłu na dzieci. Odetchnąłem z ulgą. Spały przytulone do siebie i nakryte kocykiem przez zapobiegliwą Wiśkę. Ona też coś jedynie zamamrotała i obróciła się na bok. Czy Rycho wie, że moja sister chrapie niczym niedźwiedzica? Miałem jednak dzisiaj  trochę dobrej passy. Jedyny świadek mojej wychowawczej klęski siedział obok i uśmiechał się pod nosem. Ohydny manipulant. Znowu wyprowadził mnie w pole. Poczekaj ruski Diable. Jeszce się odegram jakem Stokrotek.
   Do Karowa dotarliśmy późną nocą, Wiśka odstawiliśmy pod furtkę. Nawet nie przyszło nam do głowy sprawdzić, czy ktoś ją wpuścił i nie musiała nocować na wycieraczce. Dom jawił nam się jako Ziemia Obiecana. Walichy zostały w bagażniku. Każdy z nas zatargał po jednym dziecku do sypialni. Nie zawracaliśmy sobie głowy rozbieraniem. Zrzuciliśmy jedynie buty. Piekielnie zmęczeni wpakowaliśmy się we czwórkę do jednego łóżka. Maluchy nawet nie drgnęły. Wkrótce zapadliśmy w kamienny sen.

 


czwartek, 17 maja 2018

Rozdział 42


No cóż, nigdy nie należałem do grona najcierpliwszych osób na świecie, a droga do sierocińca niesamowicie się dłużyła, jakby znajdował się na końcu świata, a nie pod Lublinem. Doprowadzałem do szału Nikolasa, co chwilę obracając  do siebie GPS i sprawdzając czy - ,, daleko jeszcze"? Pojechaliśmy niestety we trójkę - Wiśka wepchnęła się nam po chamsku do samochodu, kiedy już zwycięsko pozbyliśmy się reszty rodziny, oczywiście po długiej i uporczywej kłótni. Stokrotkowie nie ustępują pola bez walki. Auto choć luksusowe nie było przecież z gumy. Poza tym chcieliśmy celebrować pierwsze spotkanie z Jurką sami. Ale gdzie tam, to było niestety tylko nasze zdanie, zero empatii i zrozumienia. Według pozostałych na miejscu, mocno rozczarowanych Stokrotków, powinniśmy pojechać tam wszyscy, najlepiej przestronnym busem. Sąsiad Henio na pewno by nam go wypożyczył.
- Smarkacz powinien poznać familję. - Franio chciał przytargał ze sobą do garażu wszystkie albumy ze zdjęciami, aż stękał pod ich ciężarem.
- Jak wy sobie tam poradzicie bez kobiety? - Mama obawiała się, że zagłodzimy biedne dziecko na śmierć i przyniosła wielki koszyk zapasów przezornie zapakowany do przenośnej lodówki.
- Zgubicie się po drodze. Lutka dwa razy musieliśmy szukać po Krakowie! - Przemo oczywiście nie wierzył w naszą umiejętność obsługi GPS'a.
- Miałem wtedy osiem lat bałwanie! - Ten palant miał zadziwiającą pamięć do cudzych grzeszków, swoje jakimś cudem zawsze mu umykały.
- A jak będzie trzeba podbić komuś oko? - Obaj kuzyni mieli na myśli ewentualne działania dywersyjne starych Horodyńskich. Z politowaniem zmierzyli oczami moją skromną sylwetkę. Może i wyglądałem obok nich jak chihuahua przy bullmastifach, za to miałem i mam prawdziwie lwie serce. Chociaż prawdę mówiąc chyba bardziej lisie, ale lwie brzmi tak jakoś dostojniej. Wyprostowałem plecy i wysunąłem szczękę. Od razu się cofnęli. Jeszcze nie zapomnieli jak w zamian za nazwanie mnie najmniejszym ze Stokrotków, wrzuciłem im do beczki z piwem, które serwował Bar pod Kogutem, cały słoik ostrych papryczek. Okoliczne pijusy ziały potem ogniem przez tydzień, ale skoro w karczmie dawali promocję, żal było nie skorzystać.
- O to akurat nie powinniście się martwić. Nikolas jest starym praktykiem i ma nawet na SOR'ze zagwarantowany własny pakiet ekskluzywnych opatrunków. - Tu zarobiłem krzywe spojrzenie mojej miłości. Trudno. Najważniejsze, że pozbyliśmy się tego stokrotkowego cyrku. No, może niezupełnie - ruda małpa się załapała.
    W ten sposób postawiłem na swoim. Musiałem jedynie wziąć wszystkie albumy, jakoś upchnąć żarcie dla pułku wojska oraz pozwolić braholowi nastawić nawigację. Ledwo domknęliśmy bagażnik. Najsprytniejsza okazała się jednak cwaniara Wiśka. Wskoczyła na tylne siedzenie i zatrzasnęła w pasie bezpieczeństwa tak, że mimo naszych usiłowań nie udało się go odpiąć. W końcu Nikolas machnął na nią ręką i ruszyliśmy. Po drodze zaliczyliśmy chyba większość stacji benzynowych. Z nerwów co chwilę chciało mi się sikać.
- Młody, masz pęcherz wielkości orzeszka - siostra rżała za każdym razem i rysowała sobie kreskę na ręce.
- Po co to robisz?
- Pokażę mamie, niech ci zaaplikuje jakieś ziółka. Szesnaście. - Pokręciła głową. -Pobiłeś nawet swój rekord z podstawówki, kiedy dziadek niebacznie powiedział ci, że zwierzęta w noc wigilijną mówią ludzkim głosem, a ty siedziałeś w szafie do rana z dyktafonem, by nagrać naszego kota. Strasznie się ekscytowałeś i co chwilę wybiegałeś z kryjówki by skorzystać z łazienki. Musiałam po tobie wycierać deskę, tak się śpieszyłeś. Chyba nauczyłeś się lepiej celować?  - Ona została zesłana na ziemię by mnie dręczyć.
- Czy ty musisz mnie kompromitować przed Nikolasem? - jęknąłem i ukryłem twarz w dłoniach. Rodzeństwo na pewno przynosi do domu bocian z piekła rodem. Im człowiek ma większego pecha, tym paskudniejszego bachora wrzuca do komina. Niestety zazwyczaj nie ma na nim adresu zwrotnego, a szkoda.
- A może tobie po prostu zimno? - Moje kochanie rzuciło mi na nogi kocyk i podkręciło ogrzewanie w samochodzie. Zrobił się ostatnio taki opiekuńczy. - Przestań się tak denerwować, to tylko mały chłopiec. - Powiedział co wiedział ruski mądrala. Skoro taki spokojny, to dlaczego zaciskał ręce na kierownicy, aż pobielały mu place?
Na miejsce dotarliśmy nieco spóźnieni, zmęczeni i głodni, bo z przejęcia żadnemu z nas nic nie wchodziło do żołądka. Nikt nawet nie zaproponował przerwy na posiłek. Mogliśmy przecież zatrzymać się po drodze i poczęstować się specjałami, przygotowanymi  przez zapobiegliwą mamę.
***
   Po przejechaniu przez krzywą, straszliwie skrzypiącą bramę, zatrzymaliśmy się przed mocno sfatygowanym budynkiem, pamiętającym chyba jeszcze czasy pierwszej wojny światowej - poobgryzane zębami czasu, dziurawe mury, okna w wielu miejscach zabite deskami oraz dach łatany w zbyt wielu miejscach, aby było to skuteczne. Tu naprawdę mieszkały dzieci? Kto pozwolił by ta ruina była ich domem? Gdzie się podziały cholerne kontrole państwowe, które łażą co chwilę po krakowskich szkołach i placówkach opiekuńczych? To miejsce wyglądało jakby wszyscy o nim zapomnieli. Aż się wzdrygnąłem. Duży ogród wokół budynku też wyglądał na mocno zaopuszczony. Kiedy podeszliśmy bliżej w oknach na parterze pojawiły się ciekawskie, małe buźki. Po krótkiej szarpaninie z drzwiami weszliśmy do środka. Z pokoju po lewej wyszła wysoka kobieta na oko po pięćdziesiątce. Zmierzyła naszą gromadkę krytycznym wzrokiem. Poczułem się jakbym znowu był w zerówce i spóźnił się na lekcję, bo dowcipny Przemo zawiązał mi nogawki spodni na supeł.
- Samochód porządny, a tu już południe minęło. - Nie omieszkała się nas zbesztać.
- Za to poznaliśmy adresy wszystkich ubikacji w okolicy - burknął Nikolas. Ruda zdrajczyni oczywiście we wszystkim mu potakiwała szkoda, że przy tym nie urwała sobie tej gęsiej szyi.
- Natura to natura. Czego się czepiasz? - Ledwo mogłem ustać z nerwów na miejscu. Może mi jeszcze wyliczą ilość siknięć na godzinę? Jak mogli w takiej chwili myśleć o wucetach? - Możemy go zobaczyć? - Nie wytrzymałem napięcia.
- Chciałabym najpierw trochę was poznać. Zapraszam do gabinetu. - Weszliśmy do mocno sfatygowanego pokoju z ogromnym biurkiem pod oknem. Usiedliśmy grzecznym rządkiem na skórzanej kanapie pracowicie pogryzmolonej przez pokolenia dzieciaków. - Anna Ciepełko, dyrektorka tej placówki. - Skinęła nam wszystkim głową.
- Nikolas Horodyński, wuj Jurki, a to mój partner Lutosław Stokrotka i jego siostra Wisława. - Moje kochanie zaprezentowało swoje dobre maniery. - Mam nadzieję, że pan Colleman nakreślił sprawę i poinformował panią o wszystkim.
- Oczywiście, sytuacja jest wyjątkowa i tylko dlatego się zgadzam na natychmiastowe zabranie chłopca. Normalnie w takim przypadku rodzina zstępcza musi najpierw poznać dziecko, nawiązać z nim więź emocjonalną. Odwiedzają się nawzajem przynajmniej kilkakrotnie i dopiero wtedy zostaje przekazane. Bardzo mi się ten pośpiech nie podoba i może odbić się na psychice malucha. Jurka jest bardzo wrażliwym chłopcem z wieloma problemami, o których nie macie pojęcia.
- Coleman nic mi o nich nie mówił. Czy chłopcu coś dolega? - Nikolas był bardzo zaniepokojony.
- Sami zobaczycie. - Wstała. - Nie ma sensu przedłużać. Zrobiłam własne dochodzenie na pana temat i opinia nie była najlepsza.
- Jestem jedynym żyjącym krewnym Jurki, który może mu zapewnić odpowiednią opiekę, bo na moich rodziców, jak została pani poinformowana, nie można liczyć. Będzie miał doskonałe warunki, poślę go do najlepszych szkół. - Zmierzył ją po pańsku, z góry. Zeźlił się jak nic. Gdyby oczy mogły zabijać. Jak nie zapanuje nad swoim temperamentem dyrektorka wywali nas na zbity pysk. Wyglądała na ostrą zawodniczkę. Uszczypnąłem go w udo z całej siły. Zasyczał, ale się wreszcie zamknął.
-  Ja nie wątpię, że pan jest zamożny i wpływowy. - Kobieta nawet nie drgnęła pod zabójczym spojrzeniem Nikolasa. Twarda sztuka. - Te ciągłe bójki, awantury, gwałtowny charakter, a dziecko wymaga empatii, spokoju i cierpliwości.
- Proszę się nie martwić, dopilnuję tego. - Wtrąciłem się w rozmowę, bo wyraźnie zmierzała w złym kierunku. - Jeśli chłopiec jest chory mam doświadczenie w opiece i pielęgnacji,. - Tu zrobiłem dwa kroki do przodu i nachyliłem się jej do ucha. - W poskramianiu dzikich bestii też jestem dobry i mam do pomocy cały klan Stokrotków.
- Myślę, że przyda się jedno i drugie. - Mrugnęła do mnie i niespodziewanie zachichotała. Jej twarz nabrała ciepłego, matczynego wyrazu. Ta kobieta starała się pewnie jak mogła  zapewnić dzieciom dobrą opiekę za nędzne grosze przeznaczane przez państwo na dom dziecka. - Jurka fizycznie jest zdrowy jak rybka, niestety z psychiką już gorzej. Starałam się przygotować go jak umiałam do tej wizyty, ale raczej nie ma dobrej metody, aby przedstawić mu nigdy nie widzianego wujka, który zabierze go do domu.
- Rozumiemy, ale ze względów bezpieczeństwa nie możemy go tu zostawić - wtrąciła Wiśka. Wszyscy wstali.
- W takim razie chodźmy. - Kobieta zatrzymała się jeszcze na korytarzu wyraźnie czymś strapiona. - Jeszcze jedna sprawa. Nie chcę byście zareagowali zbyt gwałtownie i wystraszyli chłopca. Jurka do trzeciego roku życia rozwijał się w miarę normalnie, ale potem coś poszło nie tak. Skojarzyliśmy to potem z nowym praktykantem, który był u nas przez kilka tygodni. Najmniejsze dzieci bardzo się go bały i szybko sie go pozbyliśmy. Niestety Jurka przestał wtedy mówić. Obecnie rzadko się odzywa, jedynie pojedynczymi słowami. Zazwyczaj tylko wydaje z siebie jakby ptasi trel i jedynie Ninka, jego przyjaciółka, w pojmuje ten dziwny język. - To niespodziewane oświadczenie dosłownie mnie zamroziło. Jak my sobie poradzimy z tym biedactwem, jeśli nie będziemy mogli się z nim porozumieć? Co mu zrobił ten mężczyzna skoro tak gwałtownie zareagował?  Dzieci w tym wieku nie potrafią się poskarżyć.
 Zasmuceni wiadomością poszliśmy za kobietą do sąsiedniego pokoju, który był sporą bawialnią. Nie wyglądała lepiej niż reszta domu, ale widać było, że ktoś o nią bardzo dbał, cierpliwie naprawiał co się dało, pomalował nawet ściany na wesoły niebieski kolor, ozdobił je zdjęciami wychowanków i zwierząt zapewne z pobliskiego lasu.
- Posprzątaliśmy na waszą cześć.  - Na drewnianych regałach stały porządnie poukładane mocno poniszczone zabawki, klocki i książeczki. W kąciku na dywanie, jak najdalej od drzwi, bawiło się kolorową piłką dwoje dzieci. Rudowłosa, chudziutka dziewczynka i drobny, blady chłopiec. Na dźwięk naszych kroków maluch podniósł główkę, zanucił coś wysokim głosikiem i schował się za koleżanką. Ponad jej ramieniem wystawała jedynie czarna czuprynka. Stanęliśmy jak wryci. Nikt z naszej trójki nie wiedział jak zareagować.
- Podejdźcie i przywitajcie się z gośćmi. - Zwróciła się łagodnie do maluchów. - Emilko, przyprowadź kolegę. - Dzieci posłusznie podeszły, zrobiły to jednak bardzo niechętnie. Chłopiec ukrywał się za jej plecami i trzymał kurczowo paska spódniczki.
- Dzie.. Bry...- wydukała dziewczynka. Bystrymi, zielonymi ślepkami zlustrowała naszą gromadkę. Zatrzymała się na Nikolasie. Zadarła szpiczastą bródkę i wysunęła do przodu nóżkę w dziurawym meszcie. Ta zaczepno obronna postawa, kilka piegów na zadartym nosie kogoś mi przypominały. Spojrzałam na siostrę i uwierzyłem w istnienie klonów. Nawet odcień włosów miały podobny.
- Jestem wujkiem Jurki. - Nikolas wyciągnął do niej powoli rękę, naśladując dyrektorkę zanim zdążyłem go ostrzec. Smarkula zaatakowała zwinnie jak mała żmijka. Ostre ząbki wbiły się głęboko w nadgarstek zanim się zorientował.
- Spierdalaj głupi dziadu! Nie zabierzesz naszego Jurki! - Pisnęła bojowo, po czym oboje rzucili się do ucieczki.
 - Blać...! - Syknął poszkodowany i złapała małą gryzońkę za ramię. W nagrodę za refleks został ukąszony ponownie, tym razem przez chłopca, tam gdzie mógł dosięgnąć, czyli w udo. Dzielnie próbował go też kopnąć w kostkę. Z zaciętą minką bronił swojej przyjaciółki. Ach ta zmarszczka między śmiało zarysowanymi brwiami, tak często wyglądał wkurzony Nikolas.
- No, no... Masz mała dykcję jak spiker radiowy. Aż mi twoje ,,r" zachrobotało w uszach. - Nie na darmo toczyłem wieloletnie boje z rodzeństwem. Takie zębate ataki w dzieciństwie były na porządku dziennym. Niestety moje zakrwawione kochanie wychowane w pałacu nie miało o nich bladego pojęcia. Zbity z tropu Jurka, który chyba spodziewał się innej reakcji, otworzył buzię, a ja złapałem go za spodenki. Siostrzeniec czy nie, nie będzie mi tutaj narzeczonego obgryzał.
- Nie ma się czym chwalić - westchnęła zmieszana dyrektorka. - Emilka, co w ciebie wstąpiło? Przeproś pana! jesteś starsza i powinnaś dawać mu przykład! - pogroziła maluchom. - Jurka, czy ty musisz ją we wszystkim naśladować? Nie pamiętacie jak bolało kiedy was pogryzł pies leśniczego? - Skruszone dzieci stanęły ze spuszonymi główkami przed dyrektorką. Najwyraźniej bolesne wspomnienie przemówiło do nich lepiej, niż jakiekolwiek tłumaczenia. - Jest mi za was wstyd. Zachowujecie się niczym dzikusy. Marsz do apteczki po spirytus i plaster! - Wręczyła im kluczyk.
- Niezły początek - zachichotała Wiśka. Najwyraźniej próbowała nieco złagodzić napiętą atmosferę i zmniejszyć napięcie.
- Ale dlaczego ja? - Jęknął Nikolas, usiłujący zatamować mankietem koszuli krew i nie poplamić dywanu. - Ledwo zdążyłem się przedstawić.
- Jakbyś mi próbował zabrać chłopaka, też bym cię pogryzł - roześmiałem się z jego nieszczęśliwej miny. Dzieci bardzo szybko wróciły z opatrunkami. Znały mores.
- Trzeba polać i przycisnąć tym, a potem zakleić. - Emilka fachowo zajęła się rannym, a potem niespodziewanie zaczęła chlipać.
- Już się nie gniewam, nie płacz. - Moje kochanie miało miękkie serducho.
- Ale zabierzesz Jurkę. - Dziewczynka wycierała łzy zaciśniętą piąstką. - On mi zawsze śpiewa wieczorem, tak jak mama.
- Emilka jak tu przyjechała, miewała okropne koszmary. Krzyczała przeraźliwie każdej nocy, budząc cały dom dziecka - pospieszyła z wyjaśnieniem dyrektorka. - Pewnego dnia niespodziewanie przyszedł do niej Jurka, który zawsze trzymał się na uboczu i był strasznie nieśmiały w stosunku do innych dzieci. Zaczął nucić kołysankę. Jest niesamowicie muzykalny. Miał wtedy ze cztery latka i ledwo potrafił wspiąć się na wysokie łóżko. Trzymał ją za rękę aż zasnęła. Pierwszy raz przespała caluteńką noc. Od tej pory śpią w jednym pokoju. To działa w obie strony. Ona traktuje go jak młodszego brata i broni przed wszystkimi.
- Och... - Jak my ich rozdzielimy? Mają tylko siebie. Dwa małe, skrzywdzone przez los okruszki zagubione w brutalnym świecie dorosłych. Przygryzłem wargę, żeby nie zacząć płakać. W tym momencie chłopczyk, jakby rozumiał moje uczucia, podszedł do dziewczynki, objął ją i mocno się przytulił. Potem podniósł główkę, po czym spojrzał prosto na Nikolasa.
- Mi... Milka... moja Milka...- rozległ się dźwięczny jak kryształowy dzwoneczek głosik. Pary w płucach to mu bozia nie poskąpiła. Jeszcze trochę a popęksałyby szyby w oknach. Dopiero teraz mogłem mu się spokojnie przyjrzeć. Miał kaukaskie, ostre rysy typowe dla Horodyńskich, wysokie kości policzkowe, pełne usta i piękne czarne oczy o migdałowym kształcie. Szkoda tylko, że patrzyły tak żałośnie i smutno.
- I co teraz? - Nie śmiałem niczego proponować, ale mój skarb bez słów zrozumiał co mi grało w duszy.
- Jak to co? Bierzemy oboje. - Pstryknął w nos Emilkę, która otwarła szeroko oczy i na podobieństwo karpia poruszała bezgłośnie ustami. - Co ty na to moja panno? Oczywiście pod warunkiem trzymania zębów przy sobie.
- Aaaa....! - Mała Odbiła się od podłogi jak piłka i z szalonym okrzykiem rzuciła się mu na szyję. Po sekundzie radości nagle puściła, znieruchomiała i z poważną minką oświadczyła. - Ale wiesz, ja się nie nadaję - szepnęła zmartwiona przestępując z nogi na nogę. - Mam rude włosy, piegi i piekielny język. A do domu zabierają tylko ładne i grzeczne dziewczynki. Tak mówi nasza katechetka.
- Nie wszyscy dorośli są mądrzy. - Oświadczył dyplomatycznie Nikolas.
- Durna baba i tyle. - Wiśka nie przebierała w słowach. - W dodatku bez gustu.
- Ale..- usiłowała wtrącić się Emilka.
- Chcesz powiedzieć młoda, że nie jestem super laską, bo mam, rude włosy i piegi? - Popatrzyła groźnie na dziewczynkę, która najpierw się speszyła, a potem zachichotała.
- Nikt nie śmiałby wątpić w twoją wyjątkową, stokrotkową urodę. - Ależ z niego pochlebca. Musiałem jednak przyznać, że sister jednym zdaniem najwyraźniej podniosła poczucie wartości dziewczynki.
- Dobrze, że zabrałem więcej ubrań. Mam nawet dwie kurteczki. - Byłem zadowolony ze swoje przezorności. Jurka niespodziewanie podszedł do mnie i wyciągnął przed siebie rączkę z zagiętymi dwoma paluszkami.
- Iiihhh...- udało mu się wydać z siebie jedynie śpiewny, ptasi trel, ale i tak go zrozumiałem.
- Tak kochanie, jedziecie we dwoje. Ty i Emilka będziecie mieszkać razem z nami w pięknym domu z ogrodem. A jak moja rodzina będzie naprawdę grzeczna - tu spojrzałem na sister - to pozwolę im się z wami pobawić. - Poczochrałem go po główce. Nie odsunął się, co mnie zaskoczyło, ale też nie odpowiedział na pieszczotę. Na ile rozumiał co się wokół niego działo? Był jeszcze taki malutki.
- No drodzy państwo, tak nie można. Umawialiśmy się na jedno dziecko. I tak już nagięłam przepisy. - Złapała się za głowę pani Ciepełko. - Macie pojęcie ile papierów trzeba będzie wypełnić?
- Co pani powie na małe przekupstwo? - Zaproponowało bez ceregieli moje kochanie.
- Nikolas, pokaż, że jesteś Horodyńskim. Małe...?! - Niech udowodni, że z niego panisko jak się patrzy.
- No dobra. Co pani powie na naprawdę dużą łapówkę?
- Jak dużą?
- Wyremontuję tą ruderę, ogród, przybudówkę i co pani tam jeszcze chce.
- Hm...
- Nie przy dzieciach! - Wiśka zatkała maluchom uszy.

wtorek, 17 kwietnia 2018

Rozdział 41


Po powrocie do domu nie mogłem oderwać oczu od swojego odbicia w lustrze. Biedne, zmasakrowane ucho bolało jak diabli, ale kolczyk wyglądał czadowo. Wyginałem głowę przed lustrem, aż rozbolała mnie szyja.
- Powiedz, że jestem ekstra super - zwróciłem się do stojącego obok Nikolasa. Długie do ramion włosy zasłoniły mu zupełnie zaręczynowe cudeńko. Szkoda. Dostrzegałem  jedynie delikatne przebłyski, kiedy padało na niego światło.
- Hm...- Przylgnął do moich pleców. Jak chciał potrafił być naprawdę przytulny. Wiedział jak wziąć mnie pod włos. - Prawie jak elf. Brakuje jedynie zielonego kubraczka. - Pił do mojego wzrostu? Zarozumiały dryblas. Nie każdy może być przerośniętym mięśniakiem.
- Prawie? - Podparłem się pod boki i zmrużyłem oczy. - Coś ci nie pasuje?
- Ależ skąd...- Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. Brwi podjechały mu do góry na widok rozdeptanych trampek w gwiazdki, spodni z modną dziurą nad kolanem i rozciągniętego podkoszulka. Cholerny wielbiciel trendów.
- Wrrr...! - Rasowy owczarek nie zrobiłby tego lepiej. Ugryźć, nie ugryźć? Z rozpiętego kołnierzyka wystawała ładnie zarysowana szyja. Ech Lutek! Ty się zdecyduj! Ten drań robił to specjalnie, żeby mnie rozproszyć. - Wrrr..- Tym razem był to wyraz frustracji. W tym momencie mój mało kumaty luby lekko się wzdrygnął i najwyraźniej zreflektował.
- No, taki miejski elf. - Próbował ratować sytuację. Niestety skrzywione modowymi gazetami poczucie estetyki oraz zwyczajna, diabelska złośliwość mu na to nie pozwoliły.  - Z lumpeksu...
- Ty zmanierowany, błękitnokrwisty dupku! - Podniosłem stopę, by z rozmachem opuścić ją, na eleganckie, skórzane buty za całą moją pensję. Giń pieprzony elegancie! Niestety miał niezawodny refleks.  Obiłem sobie jedynie piętę, a po moim wybrednym facecie pozostał jedynie zapach francuskich perfum. Wiedział ryski łajdak, kiedy się ulotnić. Jeśli jednak myślał, że mu odpuszczę ten nietakt, to się grubo pomylił. Widziały gały co brały! Przypomniałem sobie obietnicę, którą mi niebacznie złożył. Właśnie miałem okazję przetestować nieco moje kochanie. Kto by się temu oparł? Uśmiech omal nie przeciął mi twarzy na pół.
***
   Najpierw miałem zamiar pójść na zakupy, ale kiedy w internecie zobaczyłem, ile kosztują takie gadżety wymiękłem. Skorzystałem z okazji, że nikogo nie było w domu poza Franiem, ze skupieniem oglądającym ,, Klan". Moje rodzeństwo, nigdy nie kryło się specjalnie ze swoimi perwersjami. Zrobiłem więc mały włam, no może dwa. Zarówno Wiśka jak i Przemo mieli niezłe kolekcje - bicze, dilda, kulki, bicze z pręcikami, bielizna skórzana, koronkowa aż zakręciło mi się w głowie. Postanowiłem wziąć moje kochanie z zaskoczenia. Nie miałem pojęcia do czego służy większość rzeczy i wolałem sobie tego nie wyobrażać. Porozkładałem je malowniczo na swoim łóżku. Wybrałem kilka filmów, których odważyłem się obejrzeć jedynie kilkadziesiąt początkowych sekund, a i to z wielkim trudem. Odetchnąłem głęboko, wyprostowałem plecy. Grunt to pewność siebie. Lutek, nie waż się jąkać i czerwienić! Pokaż, że jesteś Stokrotkiem z prawdziwie słowiańską fantazją. Włożyłem ulubione dżinsy i jedyną porządną koszulę. Po namyśle rozpiąłem ją prawie do pasa. Rozwaliłem się na fotelu z otwartym piwem w ręce i włączyłem laptopa. Tak przygotowany czekałem na narzeczonego.
- Cwjetok. Nadal jesteś zły? - Moje kochanie weszło do pokoju i rzuciło mi na kolana czerwoną różę.
- Może troszeczkę. - Obróciłem się do niego przodem. - W sumie to miałem co innego do roboty. Pamiętasz, co mi obiecałeś? - Uśmiechnąłem się najsłodszym z uśmiechów i wskazałem na łóżko.
- Ee...- Mój zazwyczaj elokwentny mężczyzna jakby się lekko zapowietrzył. - Obrabowałeś seks shop?
- Wiesz. Nie mogłem się zdecydować. - Wziąłem do ręki największe coś, na opakowani pisało dildo, czy jakoś tak i pomachałem mu nim przed nosem. Jego oczy zrobiły się niemal okrągłe. Najwyraźniej dobrze mi szło. Trzymaj się Lutek. Pamiętaj! Nie waż się spiec buraka. Jesteś królem perwersów! Glizdy i smarki! Sąsiadka w różowym kostiumie w żółte tulipany! Fitolizyna...( Obrzydliwa i skuteczna zawiesina podawana w chorobach nerek, powinna się nazywać pij i płacz, ale najpierw zatkaj nos)
- Masz zamiar urządzić wieczór z zabawkami? - Zaczął powoli i ostrożnie, jakby miał do czynienia z niebezpiecznym wariatem. Cudownie. Poczułem się jeszcze pewniej. Udało mi się go zaskoczyć.
- Przygotowałem nawet instrukcje dla ciebie...- Puściłem pierwszy filmik, na którym aktor ubrany tylko w pas do pończoch tańczył na rurze. - Ten jest fajny. Niestety nie udało mi się kupić bielizny w twoim rozmiarze.
- To faktycznie przykre. - Jakby lekko poczerwieniał. Lutek tak trzymaj, jeszcze będzie z ciebie nocny bohater.
- Nie martw się kochanie. Znalazłem coś lepszego. - Drugi klip pokazywał mężczyznę przebranego za króliczka, miał puszyste uszka, skąpy podkoszulek z białego futerka i rozkoszny ogonek przymocowany do skąpych majteczek, którym zabawnie potrząsał. - Dobrze się czujesz? - Ta wybredna, ruska łajza jak nic lekko zbladła. Na szczęście bozia mu nie poskąpiła wyobraźni. Już sobie pewnie wyobrażał jak pląsa w tym stroju po sypialni.
- Ty tak na poważnie? - Ach to drżenie w jego głosie. No cóż kochanie, trzeba było wcześniej myśleć. Elf z lumpeksu uczył się sztuki manipulacji od najlepszych. Miałem tu na myśli Frania.
- Może piwa? - Zaproponowałem łaskawie. Nalałem mu do kufelka zimnego, złocistego płynu. Trochę serca jednak miałem. Wyglądał tak pociągająco, kiedy zagryzał pełną, górną wargę i pocierał zmarszczone czoło. Jeszcze mi tu padnie na zawał.
- Niezłe. Jeśli masz więcej tych filmów, to może pójdę do sklepu po skrzynkę? - Wziął krzesło i usiadł obok. Chyba nie rozluźniłem go za bardzo? Chociaż, mały oddech był wskazany, przed skokiem na głęboką wodę.
- Właściwie tylko jeden. Wybrałem te najfajniejsze. Będziemy się dobrze bawić. - Włączyłem następny instruktaż. Wytatuowany facet, zbudowany niczym gladiator, miał na sobie jedynie w skórzane, nabijane metalowymi ćwiekami paski. Nieźle eksponowały jego walory. Ehm... Wszystkie walory. Drugi, mniejszy mężczyzna drażnił jego najwrażliwsze miejsca biczem. Kiedy zaczął mu go wkładać w tyłek, wymiękłem. Uszczypnąłem się w udo, bo zdradzieckie rumieńce wpełzły mi na policzki. Zerknąłem na Nikolasa. Na jego twarzy malowała się prawdziwa zgroza. No, no. A takiego doświadczonego strugał. Nie zadziera się ze Stokrotkiem!
- Masz zamiar zrealizować wszystkie swoje fantazje? - Biedactwo. Widziałem jak trybiki szaleją w jego głowie. Już ja ci pokażę elfa z lumpeksu!
- Możesz wybrać jedną - zgodziłem się wspaniałomyślnie. - I to jak najszybciej. Przy dziecku będziemy musieli uważać. Wiesz, opieka społeczna i moherowa są tuż za rogiem.
- To ja może pójdę na dół i zrobię ci herbaty? Najlepiej z melissą - zaproponował. A to cwana bestia. Chciał zwiać. No Lutek, brawo. Byłeś bardziej diabelski niż sam diabeł.
- Jakiś ty troskliwy kochanie. Zaparz sobie podwójną. Przyda ci się. - Niech sobie przemyśli parę rzeczy. Facetów trzeba zacząć szkolić jak najwcześniej i na bieżąco, bo ,,czym skorupka za młodu nasiąknie ..." jak mawiała moja babcia. Jeszcze zrobię z Nikolasa rycerza jak się patrzy. Oczywiście, poskradałem się za nim do kuchni. Przemo, który przed chwilą wrócił z pracy, zaproponował mu pomoc. Zaczęli się całkiem dobrze dogadywać. Kucnąłem. Mieliśmy w całym domu starodawne drzwi z dużymi dziurkami od klucza. Grunt, to dobry wywiad.
- Coś się stało? Jesteś jakiś spięty. - No proszę, jaki się brachol zrobił troskliwy.
- Ee.... Jakby ci tu powiedzieć...- Nikloas nie należał do zbyt wylewnych. Całe życie musiał sobie radzić sam. Najwyraźniej jednak potrzebował małego wsparcia.
- Wal. Jeśli chodzi o Lutka, to nic mnie nie zdziwi. - Ho..ho..Przemo wyraźnie popisywał się przed diabełkiem znajomością rodziny.
- Też tak myślałem - mruknął niewyraźnie najprzystojniejszy z prezesów. Czyżby opracowany przez mnie test był zbyt trudny? Przesadziłem z tą słowiańską fantazją?
- Po kolei i do rzeczy.  Chyba już zdążyłeś się zorientować, że Młody jest przedziwną mieszanką nieśmiałego pielęgniarka z naszym Franiem? - I to ma być brat? Zdrajca jeden!
- Zaczynam się domyślać. - Nie wierz mu, nie wierz! Jestem twoim słodkim Kwiatuszkiem. No, przeważnie jestem. Trudno zachować spokój jak cię ktoś wyzywa od szpiczastouchych pokurczy w zielonym kaftanie. - Trochę go zdenerwowałem. Zupełnie przypadkiem, słowo. - Akurat, ty kłamliwy łobuzie! - A on odwołał się do mojej niebacznie danej obietnicy i przytargał do pokoju cały arsenał gadżetów z seks shopu dla przyciętych inaczej. A filmiki, którymi mnie uraczył...- Rozległo się szalone rechotanie Przema.
- Biedaku... Nie stresuj się tak.  - Poklepał współczująco po ramieniu Nikolasa. - Jaja sobie z ciebie robił... On nawet nie wie jak to działa. Ale aktor z niego był zawsze niezły. - Chichotał dalej w najlepsze. Świnia nie rodzina!
- Moj bog... A to mały drań! - Nikolasowi zaczęły wracać rumieńce. Może i dobrze. Nie chciałem by nabawił się jakiś trwałych urazów psychicznych. W sumie to czym się tak denerwował? Przecież nie uderzyłbym go tą wielką, gumową pałką, ani nie zawiesił na szyi dziwnych kuleczek, skora tak mu się  nie podobały. I tylko nie mały! A z tymi ślicznymi uszkami wyglądałby naprawdę marrauu...
- Wyrzuć chłopie ze słownika słowo ,,mały", dobrze ci radzę...
Wstałem i rozprostowałem bolące plecy. Wycofałem się po cichu spod drzwi.  Głupie, stare, plotkarskie bałwany. Niech sobie gadają. Miałem ciekawsze rzeczy do zrobienia niż ich podsłuchiwać.
***
   Detektyw od siedmiu i jeden boleści raczył mi przysłać zdjęcie Jurki. Mały, śliczniutki aniołek z ciemnymi zwichrzonymi włoskami i zielonymi jak mech oczyma od razu skradł mi serce. Stał pod drzewem strasznie chudziutki i licho ubrany jak na taką pogodę. Wyraźnie wystraszony ściskał za rękę niewiele większą od siebie rudowłosą dziewczynkę, wypisz wymaluj Wiśka Dwa. Mała groźnie patrzyła na fotografa i troskliwie zapinała mu pod szyją pocerowaną na łokciach kurteczkę. Buzie obojga dzieci coś mi przypomniały. Miały identyczny wyraz jak mordki psiaków ze schroniska patrzące na mnie zza krat klatek, kiedy byliśmy po Kalafiora. Wielkie przygaszone, pozbawione odrobiny radości oczy, które widziały w swoim życiu zbyt wiele i skulone, drobne sylwetki spowodowały, że przełknąłem cisnące się do oczu łzy.
- Trzymaj się kruszynko. Już niedługo będziesz miał rodzinę i prawdziwy dom - szepnąłem i rozwinąłem długą listę, którą pomogła mi ułożyć mama. - Nikolasss...! - Wydarłem się na cały dom. Zadudniły na schodach szybkie kroki. Moje kochanie wpadło do pokoju zdyszane.
- Rany, Cwjetok, nie strasz mnie tak! - Od jakiegoś czasu zrobił się strasznie czujny i przewrażliwiony, jakby się czegoś obawiał. Prawdę mówiąc ja także zastanawiałem się, jak na wieść o przejęciu wnuka zareagują starzy Horodyńscy.
- Ty się tam obijasz z Przemem, a tu trzeba ruszyć na zakupy. Jurka nie ma jeszcze urządzonego pokoju, ani ubranek, a po jutrze mamy go odebrać. Prawda, że jest najładniejszym chłopcem na świecie? - Pokazałem mu zdjęcie przysłane przez Colemana.
- Oczywiście, że tak. W końcu to Horodyński! - Wypiął dumnie pierś.
- I Stokrotek! Nie zapominaj o Stokrotkach! - Fuknąłem na niego.
- Lutek. - Odważył się uszczypnąć mnie w policzek. - Czy my dobrze robimy? Co wyrośnie z tego biednego dziecka pod naszą opieką?
- Jak to co? - Wyprostowałem zawadiacko swoją okazałą, śmiecie wątpić, sylwetkę. - Diabelsko zabójczy kwiatek zwany Horodyńskim Stokrotkiem. - Pocałowałem go prosto w usta. Byłem taki szczęśliwy, że mógłbym latać. Nikolas zaufał mi na tyle, że chciał wychowywać ze mną Jurkę. Resztę dnia spędziliśmy w krakowskich sklepach. Urządzenie pokoju dla chłopca wcale nie było takie łatwe, zwłaszcza dla dwóch kompletnie niedoświadczonych ojców. Niepoprawny Diabełek, okazał sie prawdziwym postrachem sprzedawców. Rwali sobie włosy z głowy, kiedy zaczynał kręcić arystokratycznym nosem. Dobrze, że moja szlachetna postura umożliwiała skuteczne chowanie się za jego plecami. Wstyd i skaranie boskie. Za duże, za blade, za twarde, za niebieskie, za włochate... Wieczorem padłem na ławkę w Galerii i poczułem, że umieram. Jedwabne zasłony, perski dywan, aksamitne obicia foteli?!! Jurka miał pięć lat do cholery! Po jakiego grzyba mu te wszystkie mega drogie bzdury? Nigdy, przenigdy, nie pójdę już z tym porąbanym, błękitnokrwistym estetokretynem na żadne zakupy! Prędzej się każę zjeść Klafiorowi! Jak wrócić rozsądek temu ruskiemu idiocie?

piątek, 16 marca 2018

Rozdział 40


   Koleżanka zaraziła się półpaścem, więc zamiast rozkoszować się bezcennymi chwilami w ramionach Nikolasa, musiałem iść do pracy. No cóż. Personel medyczny na ogół bywał uodporniony na większość wałęsających się po szpitalu paskudztw, ale czasem nawet nam udawało się złapać od pacjentów to i owo. W tym przypadku biedna Gocha dostała w prezencie odmianę ospy. Humor mi całkiem zdechł. Nie dość, że miałem w perspektywie krwawą operację na moim biednym, niewinnym uchu, którą w przypływie romantycznego szaleństwa sam sobie załatwiłem, to jeszcze musiałem iść na nocny dyżur w czasie pełni księżyca. Co w tym takiego strasznego? Pracowałem już od kilku miesięcy i teoretycznie powinienem się przyzwyczaić do blasków i cieni swojego zajęcia. Do niektórych rzeczy jednak nie można przywyknąć. Słowo pielęgniarka. Najlepiej określa je słowo -nieprzewidywalność, nieprzewidywalność i jeszcze raz nieprzewidywalność...
   Podczas pełni księżyca SOR często przeżywał prawdziwy najazd dziwacznych przypadków, jakby na co dzień bywało tam mało cudaków. Zamieniał się w prawdziwy gabinet osobliwości. Dlaczego? Cholera raczy wiedzieć. Głupi rogal mieszał ludziskom w głowach i tyle. Czym kto miał w niej większy koktajl, tym był bardziej podatny na jego działanie.
   Chciałem czy nie, musiałem się zbierać. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na mojego ulubionego prezesa. No może dwa i cmoknięcie w usta. I jeszcze jedno liźnięcie. Nie mogłem się oprzeć. Lutek, ty napalony kwiatku! Baczność! Ech... Miało być spocznij. Pobiegłem do łazienki zanim całkiem wymiękłem, znaczy się stwardłem. Dokładnie obejrzałem się na golasa w lustrze, bo po pełnym wyrafinowanych przekleństw telefonie od koleżanki, wszystko zaczęło mnie swędzieć. Ospa w tym wieku to nie żarty. Nikolas, którego oczywiście obudziłem nawet zaproponował, że zapobiegawczo mnie posmaruje jakimś swoim balsamem o tajemniczym składzie, ale go wypędziłem do sypialni. Nie mogłem kolejny raz spóźnić się do pracy.
Ledwo zdążyłem przebrać się w mundurek i wyczłapać na górę, obok recepcji zaczepiła mnie jakaś kobieta. Wyglądała na nobliwą urzędniczkę, w tym swoim koczku i okularach. Odetchnąłem. Może nie będzie tak źle?
- W czym mogę pani pomóc? - Zagaiłem uprzejmie. W taką noc, normalny pacjent to skarb.
- Szukam lekarza - odezwała się nerwowo, przestępując z nogi na nogę, jakby coś ją uwierało.
- Jakiego? - Zen Lutek, zen i budda.
- Byle jakiego. - Musiałem mieć naprawdę głupią minę, bo kobieta lekko się zmieszała. Zbliżyła się do mnie i nieśmiało wyszeptała do ucha.
- Coś mi utknęło, tam z tyłu. - Speszyła się jeszcze bardziej - Nie mogę wyciągnąć. Już dwa dni się męczę. Siedzieć się nie da, stać też. Zaczyna piec. - Nie zrozumiałem z tego absolutnie nic, ale skoro trzeba użyć narzędzi, to chyba sprawa dla chirurga. Zaprowadziłem utykającą biedaczkę do zabiegówki i oddałem w ręce nudzącego się Kozłowskiego. Na styku dyżurów recepcja często świeciła pustkami.
- Co się stało? - zagadnął nie wiadomo dlaczego mnie.
- Kiedy właściwie nie wiem. Ale uznałem, że to coś dla pana. - Popatrzył podejrzliwie. Ostatnio miałem u niego niskie notowania. Jasiu sobie pogrywał z narzeczonym i bezczelnie mnie faworyzował, zwłaszcza kiedy był w pobliżu. Byłem na tyle głupi, że dałem się wciągnąć w te gierki. Nie umiałem odmówić, kiedy mój szef wbijał we mnie swoje złociste patrzały w seksownych brylach. Nie żebyśmy robili coś zdrożnego. Ale rozmamłany uśmiech sam mi się pojawiał na ustach.
- Niech pan się zlituje i wyciągnie to ze mnie - zajęczała pacjentka.
- Stokrotek, ani się waż uciekać! - Zatrzymał mnie dosłowne na progu. Czy mi się to podobało czy nie, byłem jedyną pielęgniarką w zasięgu wzroku.
- No dobra. Pani się połozy na boku i podciągnie kolana do brzucha - zwróciłem się do chorej. Zasunąłem parawan wokół kozetki i pomogłem ściągnąć bieliznę. Kozłowski założył rękawiczki, wziął pęsetę i pochylił się nad wypiętymi pośladkami kobiety. Niby przyzwyczajony do różności, a zatrzymał się z otwartymi niemądrze ustami.
- Jaskim cudem ma pani kawałek świeczki w odbycie? - Wyciagnięcie tkwiącego głęboko, śliskiego paskudztwa wcale nie było łatwe.
- Hm... Może od początku? - Czerwona jak burak urzędniczka, całkiem straciła rezon w obecności przystojnego lekarza.
- Byłoby miło...
- Dwa dni temu w nocy dostałam nagle biegunki. Miałam zamiar pojechać do nocnej apteki, ale za każdym razem jak tylko wychodziłam z łazienki, musiałam wracać tam z powrotem. Postanowiłam znaleźć jakieś tymczasowe rozwiązanie, niestety jedynie ta świeczka rzuciła mi się w oczy.
- Ee...- Hrabia był coraz bardziej zafascynowany. Oto trafił mu się nowy obiekt do gabloty osobliwości. Wierzcie lub nie, ale w zabiegówce miał przeszkloną szafkę, pełną najdziwniejszych gadżetów. Wszystkie wyciągnięte z ciał pacjentów. Starannie podpisane, miały nawet daty i nazwy - ,, bogate w żelazo marzec 2017" głosiła karteczka na metalowych kulkach, wyciągniętych z żołądka chorego na anemię, który postanowił w ten sposób urozmaicić swoją dietę. Każdy ma jakiegoś bzika. Ten jak dla mnie był nieco obrzydliwy.
- No wie pan, jako korek. Jak ją tam włożyłam, przestało lecieć. Udało mi się dotrzeć do apteki bez wypadku - tłumaczyła niczym nierozgarniętemu dziecku.
- Nie bała się pani, że zrobi sobie krzywdę? Skąd taki pomysł? - Centymetr po centymetrze, przy akompaniamencie postękiwań kobiety, nieszczęsna świeca wychodziła na zewnątrz.
- Kiedyś czytałam ciekawy artykuł o zakonnicach. Skoro one mogły ładować gromnicę z przodu, to taka malutka z tyłu nie powinna zaszkodzić prawda? - Wyraźnie nie rozumiała w czym problem. Kozłowski jedynie wywrócił oczyma. Nie miał ochoty na siłę zbawiać świata.
- Następnym razem, proponuję zadzwonić po pomoc, choćby do przyjaciółki, albo chłopaka. Miała pani szczęście, że skończyło się jedynie na otarciu. Mogło dojść do zapalenia jelita grubego. Dam pani receptę na maść. - Ściągnął rękawiczki. Westchnąłem. Jeśli ta pacjentka była normalna, jaka będzie nienormalna? A to był dopiero początek dyżuru. Do rana trafił się jeszcze nasz znajomy bezdomny, wiecznie na bani Franek, ,, muszę się oporządzić, skłujcie jakieś ciuchy" po czym bez ceregieli zamknął się w naszym prysznicu, wyciągnięty z rowu pijak, który wychłeptał ze smakiem podłączoną kroplówkę, bo ,,tą stroną lepiej wchodzi" i poprosił o,, jeszcze jedną butelkę soczku" oraz ciężko dyszący starszy pan uczulony na sierść z ,, zepsutym inhalatorem", którym dmuchał na kota córki i nie pomagało. O świcie padłem ciężko na fotel w pokoju socjalnym i popijając czwartą kawę zastanawiałem się, jak długo jeszcze pozostanę przy zdrowych zmysłach. Niby mówili, że normalność jest przereklamowana, ale wolałbym nie fundować mojemu Diabełkowi dodatkowych atrakcji.
***
Po powrocie do domu padłem na łóżko niczym trup. Zdołałem jedynie zajarzyć, że było zimne i puste. W sumie to nawet lepiej, nikt nie chciałby migdalić się z nieboszczykiem. W kilkanaście sekund zaliczyłem zgon. Obudziłem się późnym popołudniem brudny i śmierdzący środkami dezynfekcyjnymi. Rozkleiłem powoli zaspane powieki. Nikolas pochylał się właśnie do lustra. Najwyraźniej wisiało za nisko. Znaczy się było dostosowane do mojego szlachetnego wzrostu. Dzięki temu miałem fajny widok na wypięte pośladki w świetnie dopasowanych dżinsach. Przełknąłem ślinę.
- Głodny? - Ach ten diabelski uśmieszek. Drań jak zwykle czytał w moich myślach. - Śniadanko?
- Jasne. - Usiadłem. - Porządna parówka, ze dwa jajka i...- Usłyszałem chichot.
- Jesteś bardzo konkretny Cwjetok.
- Bo...? - No tak, rano miałem jak zwykle zwiechy inteligencji. Znacie powiedzonko - głodnemu chleb na myśli? Zaczerwieniłem się po same uszy.
- Jestem cały twój tylko... - Zmarszczył nos. Ech... Dla rozpieszczonego pana z wyższej półki nie byłem w tej chwili dość dobry. Nawet ciuchy miałem te same co wczoraj. Trzeba było nadać sobie blasku. Kiedy po kwadransie wyszedłem z łazienki na moim łóżko siedziało ucieleśnienie mokrych snów każdego faceta. Metr dziewięćdziesiąt smukłych mięśni, opakowane w prowokująco obcisły czarny podkoszulek i smakowicie opinające uda spodnie, ozdobione szerokim uśmiechem. Już miałem rzucić się w jego ramiona, kiedy coś mnie uderzyło. Nikolas nigdy się tak nie ubierał. Zwykle stawiał na klasyczną elegancję. Zatrzymałem się, przyznam nie bez trudu, jakiś metr od niego. Mój instynkt samozachowawczy zadziałał bez pudła.
- Mamy spóźnioną gwiazdkę, czy wielkanocny zajączek wcześniej przykicał?
- Cwjetok, coś ty taki nerwowy? - Przeciągnął się, a ja jęknąłem. Jeszcze trochę poćwiczę silną wolę, a wezmą mnie w trampkach do nieba.
- W coś gramy? - Było się odzywać, zamiast brać co dają?
- Nie mamy czasu na zabawę kochanie, na szesnastą jesteśmy umówieni z kosmetyczką w związku z tymi kolczykami. - Zrobiłem krok do tyłu, potem drugi. Drzwi do korytarza znajdowały się tuż tuż. Wszystko we mnie krzyczało ,,uciekaj, wybiła twoja ostatnia godzina "! Niestety nie mogłem oderwać wzroku, pełna hipnoza, od tego ruskiego drania, który leniwym ruchem podniósł do góry koszulkę i zaczął się miziać po obiecującym kaloryferku.
- To może ja najpierw... - bełkotałem. - Kanapkę... - Z jednej strony już czułem na moim biednym uchu narzędzia straszliwej zagłady, z drugiej  gapiłem się na niego jak przysłowiowa sroka w gnat i czułem narastający głód, który jakimś cudem, zamiast tradycyjnie w żołądku, ulokował się o wiele niżej.
- Głuptasie, nie musimy tego robić, możemy pójść kupić pierścionki. - Miał mnie za paździeża! Już ja mu pokażę kto ma twardszy korzonek, znaczy łodyżkę. No dobra, wszystko kojarzyło mi się z jednym.
- Idziemy! Kupiłem zaręczynowe kolczyki, więc będziemy je nosić, choćby to miało mnie kosztować życie! - Melodramatyzm moja rodzina miała we krwi.
- Ty i honor Stokrotków! - Podniósł do góry brwi i ciężko westchnął. - Każdy ma jakieś słabości. - Wstał i zrobiło mi się gorąco.
- Ja nie mam, jestem Superkwiatkiem. - Wypiąłem chudą pierś. Sięgałem mu ledwie do podbródka. Chyba się skurczyłem przez tę harówkę na SOR'ze. Zadarłem głowę by spojrzeć mu po męsku w oczy. Jak śmiał wątpić, że jestem supermachomenem?
- Ależ masz, masz... - Pochylił się i zamruczał do ucha. - Jeśli się spiszesz u kosmetyczki, daję słowo, że potem zrobię co zechcesz. - Ukąsił mnie w płatek ucha. Omal nie zemdlałem. - Pomyśl Cwietok, pojedziemy do mnie. Będę zdany na twoją łaskę i niełaskę, spełnię najwymyślniejsze sny...- Kto wobec takiej zachęty nadal by zaprzeczał? Chyba jednak miałem te, no, słabości. Stokrotki to takie kruche kwiatki.
- Wszystkie?! - Coś zaczęło kiełkować w mojej głowie. Coś bardzo zdrożnego. Zaczynało mi się podobać. Czas się pogodzić, że jestem perwersem. No cóż. W końcu rodzeństwo będzie zadowolone, że od nich nie odstaję. Ukradkiem zerknąłem na mojego szczodrego mężczyznę. Czy mi się wydawało, czy Nikolas nieco się zawahał. Chyba nie całkiem przekalkulował ryzyko. Jeszcze dzisiaj ruski manipulant pozna, co to słowiańska fantazja.
***
   Gabinet kosmetyczny z nieznanych powodów przypominał naszą szpitalną zabiegówkę tyle, że pachniał o wiele przyjemniej. Pani  Ela, bo tak się przedstawiła, nosiła bardzo fikuśny fartuszek rodem z anime dla dorosłych. Na pewno te falbanki i koronki spodobałyby się dziewczynom w pracy. Ciekawe, co by na taki strój powiedział doktor Skowronek? Na fotelach siedziały, a właściwie wpółleżały, dwie panie w upiornych maskach na twarzach w brudnozielonym kolorze. Obrzuciły nas, a zwłaszcza Nikolasa, taksującymi spojrzeniami wygłodniałych wilczyc. Trzeba będzie na nie uważać. Z głośników sączyła się całkiem przyjemna muzyka relaksacyjna.
- Spóźniliście się chłopcy. - Kosmetyczka popatrzyła na nas karcąco.
- Nie gniewaj się, Lutkowi włączył się przed budynkiem wsteczny - wydyszał. -Musiałem go ciągnąć po schodach.- A ten co taki szczery? Książkę o mnie będą pisać z tą przypominającą lalkę panienką. I skąd między nimi taka zażyłość?
- Jakoś nie wyglądałeś na bardzo niezadowolonego, kiedy tak pchałeś mnie za tyłek - wypaliłem bezmyślnie. Nie będzie mi tu psuł imidżu.
- No to który pierwszy?
- Ja. Tylko zamknij najpierw drzwi, bo nie chcę znowu targać go na górę. Dawno się tak nie zgrzałem. - Phi! Małe mocowanko na schodach, a ten już stracił całą parę? A zgrywał takiego niepokonanego. Jeśli o mnie chodzi to najpierw odrobinę spanikowałem, ale potem było naprawdę fajnie. Nadal czułem jego dłonie na swoich pośladkach.
- Może potrzymać cię za rękę? - Zaproponowałem wspaniałomyślnie mimo jego złośliwości. Widok dziwnego przyrządu w rękach kosmetyczki spowodował, że cała krew spłynęła mi do nóg.
- Ty trzymaj lepiej kolczyki. I pamiętaj, że Franio chciał je koniecznie zobaczyć jak tylko wrócimy.
- Chciałem być miły - burknąłem. Ja do niego z sercem na dłoni, a on mnie dziaduniem straszył? A to drań! Zacząłem gmerać w plecaku za pudełeczkiem. Kiedy podniosłem oczy już było po sprawie. Ela wzięła ode mnie kolczyki, zdezynfekowała i jeden założyła sprawnie Nikolasowi. Moje dzielne kochanie nawet się nie skrzywiło. Tymczasem ja owszem, byłem męskim Stokrotkiem, ale jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do bohaterstwa. Narzędzie mordu w rękach dziewczyny wyglądało bardzo niebezpiecznie, w dodatku bzyczało jak wiertło u dentysty. Koszmar.
- Wszystko w porządku? - Zapytał łagodnie mój mężczyzna. I jak tu go nie kochać? Chyba strasznie zbladłem, bo nawet panie w maskach popatrzyły na mnie współczująco.
- Musze do łazienki. - Podniosłem się niepewnie z fotela.
- Pójdziesz za chwilę. Chodź, coś ci pokażę. - Wyciągnął do mnie rękę. - Kiedy jechaliśmy samochodem, przyszedł sms od detektywa. Za trzy dni możemy odebrać malca. - Złapał mnie mocno w pasie i ku mojemu zawstydzeniu posadził sobie bokiem na kolanach.
- Pokaż, pokaż... - Z ekscytacji omal mnie nie rozsadziło. Zupełnie zapomniałem o egzekucji. Kto by tam w takiej chwili myślał o pierdołach. W końcu ten Amerykaniec na coś się przydał:
'' Dokumenty gotowe. Możecie przyjechać w środę. Ugłaskałem dyrektorkę."
- Nie wierć się tak...- Duża, ciepła dłoń pogładziła mnie pieszczotliwie po głowie.
- Będziemy mieć dziecko! Synka! - krzyknąłem podekscytowany do przyglądających się nam z wielkim zainteresowaniem kobiet. Ich spojrzenia automatycznie skierowały się na mój brzuch. - Czy ty wiesz, że nie przygotowaliśmy dla niego pokoju, ani ubranek? Ile ma wzrostu? Jakie oczy, włosy? Ten detektyw jest beznadziejny. Gdzie zdjęcie? - Nakręcałem się coraz bardziej. - Jak pójdziemy na zakupy, kiedy nie wiemy jak wyg... Aaaa... - Ta podstępna żmija Ela przebiła na wylot moje biedne uszko. Zanim zdążyłem nabrać oddechu by zacząć się drzeć na nowo, miałem założonego zaręczynowego kolczyka. Oboje manipulatorzy uśmiechali się do mnie tryumfalnie.
- Spokojnie Cwjetok... Jeszcze sobie coś urwiesz. - Już chciałem prychnąć oburzony, kiedy zostałem cmoknięty w usta. - Wyglądasz słodko.
- Ty! Jestem mężczyznom, a nie cukierkiem! - Zaprotestowałem.

poniedziałek, 12 lutego 2018

Rozdział 39


Całą noc chodziłem kanałami, bo oczywiście sprawa ciąży rozeszła się po szpitalu z szybkością błyskawicy i docinkom nie było końca. Starałem się jak mogłem robić za niewidzialnego pielęgniarka. Niestety Czerwoni, pamiętliwa rasa, wzięli mnie sobie na celownik. Chyba odkupię im tą kawę, bo będą mnie prześladować do końca życia. Jak tylko wysunąłem nos z sali nadzoru rozlegały się chichoty, a głupie dowcipy mnożyły niczym szarańcza.
- Lutek uważaj na zakrętach, bo znowu zderzysz się z bocianem...
- Te Stokrotek, pożyczyć ci parasol? Jak ptaszysko będzie pikować w twoją stronę to się zasłonisz...
- Biały, złapałeś tego ptaszka na lasso, czy musiałeś czymś uśpić?
- Nie zbliżaj się Stokrota, to może być zaraźliwe ... - Uciekali przede mną z piskiem.
- Ja bym na waszym miejscu nie odwracał się do mnie tyłem - warknąłem w końcu wyprowadzony z równowagi, w odpowiedzi na durne insynuacje. Zatrzymali się całą gromadką, nieco zbici z tropu. Ukradkiem wyciągnąłem rękę zza pleców i wysypałem na nich cały woreczek gipsu. Kiedy zaczęli kląć i otrzepywać się z pyłu, poprawiłem butelką gazowanej wody mineralnej. Wyszedł mi całkiem fajny prysznic. Teraz te bałwany będą się z tego skrobać przez trzy dni. Pod wpływem wilgoci gips zaczął natychmiast twardnieć. Oczywiście nie czekałem, aż się ockną z pierwszego szoku, tylko zwiałem do sali i schowałem się za Jasiem, który popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Co ty znowu wyprawiasz?
- Ja? Absolutnie nic. - Wzruszyłem ramionami.
- Hm...
- Ale jakby tu przyszli Czerwoni, to mnie nie ma. - Zrobiłem błagalną minę. Czasami działała nawet na szefowstwo. Zatrzepotałem rzęsami. - Aha... Dałem największą bombonierkę pani Asi, żeby posprzątała ten bałagan w holu. Więc co złego to nie ja. I niech pan pamięta, że pielęgniarki teraz to towar deficytowy. - Kucnąłem za wysepką jak tylko usłyszałem przekleństwa i odgłos otwierających się metalowych drzwi. Wczołgałem się do szafki z dokumentacją. Lada skutecznie zasłoniła mnie przed oczyma wrogich hord. Stamtąd mogłem bezpiecznie posłuchać wrzasków wkurzonych ratowników. Co chwilę przerywali awanturowanie, by wydać serię prychających odgłosów. Gips chyba powłaził im w te wstrętne paszcze. Ciekawe czy nadal będą tacy dowcipni?
- Gdzie się podziała Wściekła Stokrotka?!
- Powyrywamy chwastowi płatki!
- Kwiatek do piachu!
No... no... Jacy elokwentni się porobili. Oby mnie Jasiu nie zdradził, bo zostaną ze mnie tylko korzonki. Skuliłem się mocniej.
- A wy co? Wpadliście do pudła z pudrem! - Kocham swojego szefa. Naprawdę kocham tego czterookiego, pyskatego drania. Bywał wredny, ale w razie draki zawsze nas bronił. Z tej radości wysunąłem głowę z komody, złapałem go za nogę i cmoknąłem prosto w kolano. Strząsnął mnie niczym uprzykrzoną muchę. - Zabierajcie swoje tyłki brudasy! - Słynny na cały szpital i okoliczne ośrodki zdrowia głos, wystraszyłby nawet grizzly, a co dopiero stadko Czerwonych. Zwiali popisowo, a ich niedawnej obecności świadczyła jedynie unosząca się w powietrzu gipsowa chmura.
Do końca nocnego dyżuru byłem wzorem pielęgniarka, wyrabiającego sumiennie sto dwadzieścia procent normy. Wystarczyło, że doktor Skowronek spojrzał w moją stronę, a ja już wykonywałem polecenie, zanim nawet zdążył je wydać. Podlizywałem się wprost bezwstydnie, z czego skorzystały koleżanki, obijając się po kątach do czego rzadko miały okazję. Niestety, aby wrócić do domu, musiałem pożyczyć starą kurtkę, poniewierającą się od lat w szafie. Nie było mowy o zejściu do szatani. Tam z relacji Gosi, czekały na mnie zastępy Czerwonych. W szpitalnym mundurku, z kapuzą nasuniętą mocno na oczy, wymknąłem się przez okno magazynku. Chyłkiem, opłotkami dotarłem do domu. Skradanie zabrało jednak mi prawie godzinę. Miałem za to czas przemyśleć strategię zaręczynową. Dla mnie sprawa była prosta. Skoro mieliśmy mieć dziecko, należało stworzyć trwały związek. Moje kochanie najwyraźniej wcale o tym nie pomyślało, co wcale mnie nie dziwiło zważywszy na okoliczności. Któryś z nas musiał być odpowiedzialnym mężczyzną. Padło na mnie. Zrobiłem się taki rozsądny, że sam siebie zacząłem podziwiać. Zresztą nie chodziło mi jedynie o dziecko. Sama myśl, że mogę się codziennie budzić u boku Nikolasa, była wystarczająco podniecająca. Moje niemądre serce szalało, jak tylko zacząłem to sobie wyobrażać.
Do domu dotarłem już mocno nakręcony. Mimo nieprzespanej nocy energia wprost mnie rozpierała. Należało działać ostrożnie. Nikolas na szczęście spał mocno w mojej sypialni, nawet się nie poruszył jak wszedłem. Biedaczek nie wrócił do swojej luksusowej willi, widać u nas czuł się o wiele lepiej. Wziąłem ubranie i udałem się pod prysznic. Potem przy pomocy kremu Wiśki, zabije mnie jak nic  ale swojego nie znalazłem, ściągnąłem mu z palca sygnet. Potrzebowałem miary.
                                                                        ***
Kiedy skończyłem doprowadzanie się do porządku była już dziewiąta. A to znak, że otwarli już sklepy. Nie mogłem przecież oświadczyć się bez pierścionka. Przeliczałem w myślach już czwarty raz swoje mizerne fundusze. Na wymarzony brylant nie miałem szans. No chyba, że będą mieli promocję, najlepiej 99,99%. Rozbiłem świnkę skarbonkę. Wczasy w Wenecji mogły poczekać. Porwałem ze stołu w kuchni kanapkę, wepchnąłem ja w całości do ust i już mnie nie było. Wymknąłem się na palcach. Chciałem to zrobić sam, po męsku. Wyprostowałem dumnie swoje sto siedemdziesiąt pięć centymetrów i wsiadłem do autobusu Kraków - Cieszyn. W Sukiennicach zawsze mieli mnóstwo fajnej biżuterii, najczęściej z bursztynami, które uwielbiałem od zawsze. Trzymane pod światło wyglądały jak złocisty mikrokosmos pełen tajemniczych, lśniących gwiazd. Mogłem się na nie gapić bez końca. Szybko dotarłem na miejsce. O tej porze ruch był niewielki. Zacząłem przeglądać wystawione w gablotach cudeńka. Zwłaszcza jeden stragan, obsługiwany przez gościa z długimi dredami o tęczowych końcówkach przykuł moją uwagę ponieważ oferował oprócz babskich bibelotów także męską biżuterię, która u nas nie była zbyt powszechna.
- Czego szukasz? - Od razu zagadał jak swojak bez żadnego per pan.
- No... Ee... - Moja elokwencja poszła w las i zaginęła bez wieści.
- Spokojnie młody. Prezent dla dziewczyny? - Trzeba przyznać, że kolo miał anielską cierpliwość do gamoni.
- N... Nie...- Czego ja się tak czerwienię? Jestem męskim Stokrotkiem czy nie?!
- A może dla faceta? - Przysunął się bliżej i mrugnął lekko zezując. Chyba chciał mnie w ten sposób rozśmieszyć. Poskutkowało.
- Ma na imię Nikolas. - Zacząłem nieśmiało. - Chciałbym pierścionek z grawerunkiem w środku. - Wystękałem wreszcie. Wskazałem kilka, które mi się podobały.
- Ile masz kaski dzieciaku? - Oburzyłem się na takie lekceważące traktowanie.
- Jaki małolat?! - Wypiąłem chudą pierś. - Jestem ciężko pracującym pielęgniarkiem.
- Aaa... Pielęgniarek... Całkiem kiepsko. Zapomnij o tej szufladzie. - Zamknął mi przed nosem gablotę z platyną i złotem. Miał niestety rację, od samych zer na metkach zaczęło mi się kręcić w głowie. Podsunął szufladę ze stalą szlachetną. Wyroby w niej były o wiele tańsze, za to bardziej wymyślne. Oglądałem jeden pierścionek po drugim, ale jakoś żaden mi się nie spodobał.
- Wiesz, chciałbym coś wyjątkowego dla Diabełka. - Moje kochanie zasługiwało na wszystko co najlepsze. Niestety fundusze nie pozwalały mi zbytnio grymasić. Przekopałem się przez stosy biżuterii i byłem coraz bardziej zniechęcony.
- Nie smutaj mały. Mam tu coś takiego, ale to nie pierścionek. Kumpel zostawił, jako ciekawostkę. - Wyciągnął czarne, lakierowane pudełeczko ozdobione wijącymi się językami płomieni. Sprawiały wrażenie jakby za chwilę miały wystrzelić wysoko w niebo i zamienić kasetkę w kupkę popiołu. Otworzyłem. Na białym aksamicie leżały dwa kolczyki ze srebrzystego metalu. Wyglądał na pokrytego patyną czasu.
- Jak rany! - Szczęka mi opadła z trzaskiem. W sekundę zostałem absolutnie oczarowany. To było to przez duże ,, T'' i ,,O". Absolutne cudeńka. Mistrzowsko wykonane. Miały kształt dłoni o smukłych palcach zakończonych czarno - szkarłatnymi szponami. Rozpoznałem wyjątkowo rzadki rodzaj bursztynu. Każda z nich trzymała delikatnie łodyżkę kruchego kwiatka o kremowych płatkach. - Ile? - Wyszeptałem z obawą.
- Jak dla ciebie to sześć stów z grawerunkiem. - Dredziaż poklepał mnie po ramieniu. - Przyślij zdjęcia.
- Jasne... - Uśmiech omal nie przeciął mi twarzy na pół. Serce śpiewało. - Długo trzeba czekać na napis? - Chciałem jak najszybciej pokazać swoją zdobycz Nikolasowi.
- Z godzinkę. Napisz na karteczce. Najwyżej kilka słów. Zapięcie nie jest zbyt grube, a tylko tam można go umieścić.
                                                                              ***
Nie pamiętam drogi do domu. Niesiony na skrzydłach miłości przestałem zwracać uwagę na cokolwiek innego. Małe pudełeczko w mojej kieszeni wydawało się emanować jakimś nieziemskim rodzajem mocy. Nawet poprzez materiał spodni zdawało się świecić z niczym latarnia. Ku mojemu zdumieniu nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Do przedpokoju wszedłem cichuteńko. Zerknąłem przez oszklone drzwi do salonu. Fortuna mi nie sprzyjała. Nikolas siedział w otoczeniu całej hordy Stokrotków różnej maści i popijał herbatkę nie tylko z cytryną, sądząc po rumieńcach na jego policzkach. Westchnąłem. No cóż. Słowo się rzekło. Nie miałem zamiaru odwlekać wielkiej chwili. I tak już byłem kłębkiem nerwów. Przyszło mi właśnie do głowy, że mogę jednak dostać kosza. Zacisnąłem drżące dłonie w pięści. No Lutek. Pokaż, że jesteś prawdziwym Stokrotkiem! Dziadunio zawsze mówił, że grunt to zaskoczyć przeciwnika i zbić go z tropu. Na to właśnie liczyłem. Wyprostowałem ramiona, nabrałem powietrza i wszedłem.
- Znikać mi stąd, ale już! - Ryknąłem od progu. - Mam tu ważną rozmowę do przeprowadzenia. - Chyba dostrzegli miotające mną szaleństwo, bo o dziwo nikt nie zaprotestował. - Ty zostajesz - zatrzymałem za szlufkę od spodni mojego ulubionego prezesa, który najwyraźniej nie zrozumiał intencji.
- Jeśli chcecie znowu świntuszyć...- Oczywiście Wiśka jako jedyna musiała wtrącić swoje trzy grosze. Siostry to inny gatunek ludzi.
- Spadaj, będę tutaj romantyzm uskuteczniał. - Stanowczo wypchnąłem ją za drzwi i zamknąłem jej przed piegowatym nosem. Odwróciłem się bardzo powoli. Serce biło mi jak oszalałe. Nikolas stał na środku salonu i przyglądał mi się uważnie. Wyglądał jakby wyszedł wprost ze snów. Mój własny książę z bajki. Żaden William czy Harry nie mógł się z nim równać. Swoją drogą nigdy nie rozumiałem zachwytu tymi dwoma. Kiedy czarne oczy spotkały się z moimi, niemal przestałem oddychać. Ej Lutek! Jak tak dalej pójdzie zaraz tu zemdlejesz i narobisz sobie obciachu. Nie miałem chwili do stracenia. Czym dłużej zwlekałem tym bardziej się trzęsłem. W głowie miałem stado świergocących skowronków, które trzepały maciupeńkimi skrzydełkami, kompletnie pozbawiając mnie możliwości logicznego myślenia. Zanim zamieniłem się w kompletną amebę, runąłem przed nim na jedno kolano, aż mi coś strzyknęło w krzyżu. Widziałem jak jego oczy robią się niemal okrągłe ze zdumienia.
- Zostań moim mężem. - Udało mi się wychrypieć. Gardło ze strachu miałem wysuszone na wiór. - Najlepiej dzisiaj. - Dodałem, żeby nie miał żadnej wątpliwości i wyciągnąłem rękę z pudełeczkiem. Jak mi odmówi walnę tu orłem o podłogę, niech mnie ratuje. Najlepiej usta w usta.
- Chętnie Cwjetok. - Nadal podejrzliwe na mnie patrzył jakby się spodziewał, że zamienię się w żabę, wybuchnę albo coś. Wziął ode mnie kasetkę i otworzył. - Ee...- Chyba nie tego się spodziewał. Wstałem.
- To zaręczynowe kolczyki - jeden dla mnie, drugi dla ciebie. Nie podobają ci się? - Wspiąłem się na palce i zbliżyłem twarz do jego twarzy.
- Głuptas. Są piękne jak ty. - Nie ma to jak facet z szybko postępującą wadą wzroku. Pogładził mnie delikatnie po policzku, a ja omal się nie rozpłynąłem. - Co tam jest napisane? ,, Mam cię L." ? - Podniósł do góry brwi.
- To znaczy, że mam cię i już nigdy nie puszczę - wyszeptałem nieśmiało. - Nie chcesz?
- Oczywiście, że chcę. - Poczułem jak silne ramiona obejmują mnie mocno i unoszą do góry. Zarzuciłem mu ręce na szyję i usłyszałem najsłodsze ze wszystkich słów. - Ja lublju tjebja.
Żaden pocałunek nigdy nie wydawał mi się tak słodki i zniewalający. Jakby cała jego dusza, wszystko czym był, zawisła mu na ustach. Kochałem i czułem się kochany. Czegoż można chcieć więcej? Lutek ty szczęściarzu, twój pech odszedł i miałem nadzieję, że zapomniał drogę do domu. Kiedy wargi Nikolasa zsunęły się mi na szyję, przepadłem z kretesem. Utalentowane dłonie gładziły coraz śmielej chętne do igraszek ciało. Jak nic skończylibyśmy na jedynej w naszym salonie kanapie, gdyby nie dziwne odgłosy pod drzwiami. Coś jakby stłumione piski, szuranie, a nawet kilka siarczystych przekleństw. No i szlag trafił romantyzm. Obejmujący mnie książę z bajki wybuchnął śmiechem.
- Nie ma z czego rżeć. Banda podglądaczy.- Oburzyłem się. Cholerna ciekawska natura Stokrotków. Założę się, że podsłuchiwali od samego początku. - Potem pożyczę skrzyneczkę Wiśki i wytruję dziadostwo. Dostanę jeszcze jednego buziaka? - Z dnia na dzień robiłem się coraz bardziej zachłanny.
- Ile tylko zechcesz. - Uwielbiałem te niskie, mruczące nutki w jego głosie. - Ale wiesz...
- Co? - To w końcu chciał, czy nie chciał się całować?
- Cwetok. Chyba o czymś zapomniałeś. - Ten uśmieszek mi się nie spodobał.
- Tak...?
- Nie mam przekłutych uszu.
- Oż cholera jasna. Ja też...!! - Zapiszczałem spanikowany, nieodwołalnie rujnując z zaręczynową atmosferę. Panicznie bałem się igieł. Jak to możliwe? W końcu byłem pielęgniarkiem. No co! Co innego robić zastrzyki, a co innego samemu je dostawać. Pech, mój wierny druh, nie odszedł jednak zbyt daleko. Będę potrzebował silnego znieczulacza, by nie narobić sobie wstydu u kosmetyczki. Zwłaszcza, jeśli pójdę tam z Nikolasem.
..................................................................................................................
Ja lublju tjebja - kocham cię