niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 27

Rozdział dedykowany Mefisto, jednej z najwierniejszych czytelniczek, które towarzyszą mi prawie od początku przygody z pisaniem. Mam nadzieję, ze ten rozdział spełni twoje oczekiwania.
  
  Kiedy przyszedłem rano na dyżur, atmosfera w pracy była już porządnie zagęszczona, wydawało mi się, że słyszę suche trzaski wyładowań elektrycznych. Nasi dwaj ulubieni lekarze siedzieli po przeciwnych stronach lady, na sali nadzoru i mierzyli się w milczeniu wzrokiem. Wypisywali recepty w takim tempie, że gwizdnąłem z podziwu. Wyglądało mi to na jakieś dziwne zawody. Dziewczyny chodziły na palcach między łóżkami, nawet chorzy leżeli cichutko, rzadko kiedy zgłaszając jakieś dolegliwości.
- A tym co się znowu stało? – zapytałem szeptem koleżanek.
- Biorą przykład z matek – Kozłowscy contra Skowronkowie. – Przewróciła oczami Renia. – Kobieciny się spotkały i podjęły rywalizację, wciągnęły w nią niestety swoich synów.  - Jak się tak lepiej przyjrzeć, to panowie rzeczywiście wyglądali dzisiaj jakby inaczej. Spokojnie mogli grać w reklamie naszego szpitala. Obaj ubrani w idealnie dopasowane i odprasowane zielone mundurki, świeżo ostrzyżeni oraz wygoleni. Normalnie błysk i połysk. Hrabia zawsze nadmiernie dbał o swój wygląd, ale pięknie ułożona brązowa grzywa Jasia, spadająca mu na ramiona zakrawała już na jakiś dizajnerski cud. I te nowe okularki ze złotymi oprawkami, podkreślającymi piwny kolor oczu.
- Ogłoszono konkurs na mister szpitala czy coś?
- Raczej ,,czy coś”- zachichotała Gosia. – Matki pojedynkują się, która lepiej wychowała syna i jest lepszą panią domu. Wczoraj… - Nie dokończyła jednak, bo z poczekalni dobiegły nas odgłosy ostrej kłótni. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem jak nasza zazwyczaj bardzo cierpliwa recepcjonistka Asia, szarpie się ze wzburzoną kobietą w średnim wieku, trzymającą za rękę bladą nastolatkę, która wykazywała iście filozoficznym spokojem. Podczas gdy jej, prawdopodobnie matka, dawała z siebie wszystko, odgrażając się personelowi SOR’u i miotała przekleństwa, dziewczyna tylko ciężko wzdychała i nie drgnęły jej nawet powieia. Pewnie już nieraz brała udział w takim cyrku.
- To tak się traktuje ciężko chorych pacjentów, w tym pieprzonym kraju?! Żadna wypindrzona niunia nie będzie mi mówić co mam robić! – wrzeszczała w amoku rozsierdzona baba, trzymając biedną ratowniczkę za przód mundurka. Potrząsała nią niczym kukiełką. – Ile muszę dać łapówki, by zobaczyć gębę jakiegoś konowała? Pielęgniary pewnie znowu kawę piją, ale do podwyżek to pierwsze! – A potem, widząc jedynie niewielkie poruszenie ze strony zgromadzonych w holu ludzi, zupełnie innym tonem zawyła. – Olaboga, córeczkę mi zmarnują. Ona tu umiera i znikąd pomocy. – Potoczyła załzawionym wzrokiem po siedzących spokojnie pacjentach, z niejakim zainteresowaniem oglądających darmowe przedstawienie. Niektórzy próbowali nawet kibicować jednej lub drugiej stronie.
Z doświadczenia wiedziałem, że najbardziej awanturują się chorzy, którym zazwyczaj nic prawie nie dolegało, a chcieli jedynie dostać recepty, omijając lekarza rodzinnego i wcisnąć się poza kolejnością. Z tego powodu największą uwagę zwracałem zawsze na tych niepozornych, skulonych gdzieś w kąciku, nie mających siły walczyć i cierpiących w milczeniu. Najczęściej właśnie oni wymagali szybkiej interwencji. Tymczasem zrobiło mi się żal biednej Aśki, która wyglądała jakby się miała za chwilę rozbeczeć.
- Skoro to taka pilna sprawa, proszę wejść. – Rzadko pozwalałem się szantażować rozhisteryzowanym matkom, ale sytuacja robiła się coraz bardziej nieprzyjemna. Oderwałem ręce kobiety od dziewczyny i poprowadziłem ją do sali nadzoru razem z milczącą córką. Jasiu na nasz widok wstał i zmierzył, czerwoną niczym pomidor kobietę, chłodnym wzrokiem. Baba, jak większość tego rodzaju osób, chamskich jedynie wobec słabszych, kiedy tylko wyczuła władzę, natychmiast spokorniała.
- Panie doktorze, nareszcie mam do czynienia z kimś na poziomie – zagruchała słodko, ale szybko się zorientowała, że nie zrobiła należytego wrażenia, spróbowała więc z innej beczki. - Ta niedouczona pannica nie chciała mnie wpuścić. – Zaczęła lamentującym głosem. Nie spotkała się jednak ze zrozumieniem.
- Widziała pani karteczkę na drzwiach - ,, o kolejności przyjmowania decyduje lekarz”? I proszę przestać obrażać mój personel, bo każę wezwać ochronę. – Nasz doktor nie znosił takich histeryczek.
- Ona mnie szarpała – poskarżyła się już bardziej ugodowym tonem.
- Zauważyłem, że było zupełnie odwrotnie. W holu mamy monitoring, więc jeśli pani chce złożyć skargę, można to łatwo sprawdzić. – Brązowe oczy Jasia trzymały jędzę na muszce.
- Ale córcia taka chora. – Zmieniła natychmiast temat cwaniara. Szarpnęła bladolice dziewczę za rękę.
- Ale mamo… - zaprotestowała nieśmiało ofiara. Na widok sali zabiegowej, pełnej groźnie wyglądającej aparatury jakoś utraciła swój spokój.– Nic mi…
- Proszę usiąść. –  Lekarz wskazał wystraszonej otoczeniem nastolatce miejsce za parawanem. – Co ci dolega?
- Jak to co? Śmiertelna choroba! Czytałam w Internetach… – Wypięła pierś matka, najwyraźniej dumna ze swojej wiedzy.
- Ale proszę pani…
- Doktor posłucha! – Przerwała mu baba i zalała potokiem słów. – Ona ma okropne sińce, wielkie jak spodki!  – Powinęła rękaw córki. Rzeczywiście na przedramieniu widniał jeden duży i kilka mniejszych sińców. Ręka była chudziuteńka, a żyły cienkie niczym niteczki. – To na pewno wątroba się rozpada, albo ta… no… białaczka. Może być też… - Nie dała nikomu dojść do słowa.
- Ciszaaa! – ryknął niespodziewanie Skowronek, swoim słynnym operowym głosem. – Ani słowa!
- Yyy… - Babinę jakby zapowietrzyło. Pewnie pierwszy raz została w ten sposób potraktowana. Takie tupeciary miały zazwyczaj niesamowitą siłę przebicia i rzadko kto podejmował z nimi walkę.
- Uderzyłaś się, a może miałaś zastrzyk? – Doktor całkowicie ją zignorował i zwrócił się łagodnie do pacjentki. Delikatnie dotknął skóry, a dziewczyna oblała się rumieńcem. Takich eleganckich lekarzy widywała pewnie jedynie w telewizyjnych serialach.
- Trzy dni temu pobierali mi krew. Pielęgniarka powiedziała, że mam marne żyły i niskie ciśnienie. Tłumaczyłam mamie, ale ona nikogo nie słucha. - Wpatrywała się w mężczyznę niczym w bóstwo objawione. Biedaczka najwyraźniej padła ofiarą uroku naszego internisty. Zaczęła nawet trzepotać swoimi długimi rzęsami.
- Wystarczy, że posmarujesz te miejsca Atacetem w żelu. Kupisz w najbliższej aptece bez recepty.
- Może powinnam przyjść do kontroli? – Odważyła się w końcu pisnąć.
- Nie ma takiej potrzeby! – Stwierdził autorytatywnie Kozłowski z poziomu swojego dobrze umięśnionego metra dziewięćdziesięciu kilku. Wszyscy oczywiście natychmiast odwrócili się w jego stronę. – Proszę zadbać by panna się lepiej odżywiała. – W tym momencie położył rękę na ramieniu Jasia, jednoznacznym gestem posiadacza. Nawinął sobie jeden z jego kasztanowych  kosmyków na palec. Małolata omal nie spadla z kozetki, a jej oczy zrobiły się zupełnie okrągłe. - A tak na przyszłość. Na SOR nie przychodzi się z takimi bzdurami.  – Spojrzał na matkę wyniośle, a ona natychmiast zmieszała się pod jego wzrokiem.
- To my już pójdziemy. Chodź Krysiu. – Podała córce kurtkę i zerknęła na plakietkę. – Przepraszamy pana ordynatora. – Ulotniły się obie cichuteńko, tylnymi drzwiami. Jedynie smarkula, odwróciła się jeszcze kilka razy i posłała Jasiowi spojrzenie umierającej antylopy, które w jej mniemaniu pewnie miało zalotnie wyglądać.
***
Musiałem jakoś inteligentnie podejść Nikolasa, żeby go nie spłoszyć. Miałem zamiar zostać naprawdę złym chłopcem. Całą drogę do domu zastanawiałem się jak zwabić Diabła Ho w pułapkę. No może hm… Niezupełnie w pułapkę. Chciałem najbliższy weekend spędzić na super eleganckiej rozrywce w słynnej Złotej Pradze. Przecież trzeba się ukulturalniać prawda? Będziemy zwiedzać muzea, oglądać cudowne zabytki trzymając się za ręce. Patrzyć sobie w oczy, jeść w najlepszych restauracjach, podziwiać… wspaniałe widoki… Właśnie te widoki dręczyły mnie każdej nocy. Przełknąłem ślinę na myśl o tym, jak może wyglądać Nikolas - na przykład ociekający wodą w zaparowanym jacuzzi. No co? W końcu ciało to także dzieło sztuki. Byłem tak rozentuzjazmowany czekającą mnie wycieczką, że zupełnie nie zwracałem uwagi na otoczenie. Pędziłem najkrótszą drogą do domu, zakutany po uszy szalikiem. Nagle poczułem szarpniecie i zakręciłem się wokół własnej osi. Stanąłem nos w smakowitą szyję z przedmiotem swoich rozważań.
- Lutek, co z tobą? Masz coś oczami? – Wziął mnie znienacka pod brodę. – Czerwony pyszczek, błyszczce podejrzanie oczka, nieobecne spojrzenie? O czym myślałeś Kwiatuszku?
- Ja o… Naszej wycieczce do Pragi… E.. tego…- wybełkotałem ogłupiały. Zawsze miałem ciężkie powroty do rzeczywistości. W dodatku czarne oczyska wzięły mnie od razu w niewolę i uwięziły na dobre.
- Nie wiedziałem, że gdzieś się wybieramy. – Miział mnie nosem po policzku, czym kompletnie rozpraszał moje i tak niezbyt mądre myśli. Za nic nie chciały mnie słuchać, rozpierzchły się niczym stado wróbli. Czułem jego pachnący cygarem oddech, łaskotał moja skórę i powodował, że serce zaczęło bić coraz szybciej.
- Mam rezerwację na trzy dni… Tylko ja, ty i bąbelki… - Błysnąłem inteligentnym podejściem, cały czas mając nadal przed oczami niecenzuralny obrazek. A miałem zacząć powoli. Ech… Zobaczyłem jak jego usta rozchylają się w kpiącym uśmieszku. Chciałem zapaść się pod chodnikowe płytki, najlepiej prosto do Piekła. Oj Lutek, ty cholerny desperacie.
- Czyli w ten weekend chcesz mnie porwać za granicę, uwieść i skonsumować w bąbelkach? – zamruczał cwany drań prosto w moje ucho, które natychmiast poczerwieniało i zaczęło piec. Kiedy te wielkie łapska znalazły się na moim tyłku? Rzuciłem niespokojne spojrzenie dookoła. Co prawda było już ciemno, ale wolałem nie dawać sąsiadom powodów do plotek.
- No wiesz ty co! – oburzyłem się widowiskowo i zrobiłem krok do tyłu, odzyskując tym samym wolność oraz odrobinę rozsądku. – Ja tutaj o cywilizowanej rozrywce w Złotej Pradze i ewentualnej lampce szampana. – Uwierzy nie uwierzy? A może uda się go skołować i odzyskać choć trochę dumy? – A ty zaraz proponujesz zboczeństwa! Dostałem od doktora Skowronka rezerwację i zniżkę.
- Nic z tego, mój ty spragniony  kultury i bąbelków Kwiatuszku. – Pochylił się i cmoknął mnie w czubek nosa. Drań kpił sobie ze mnie w żywe oczy. – Rodzice zapowiedzieli się z wizytą, więc nie chcę oddalać się zbytnio od domu.
- Och… - Nie umiałem ukryć rozczarowania. Oklapłem jak przekłuty balonik. – Mówi się trudno… - Postanowiłem jednak nie poddawać się tak łatwo. Sięgnąłem po tajną broń numer trzy, która zawsze rzucała na kolana wszystkie moje ciotki i co wrażliwszych kuzynów. Zamrugałem, pozwoliłem zaszklić się oczom i wyszeptałem drżącymi ustami. – Przepraszam, nie chciałem się narzucać. – Spuściłem głowę, jakby nagle ogarnęła mnie nieśmiałość. Miałem nadzieję, że nie przesadziłem.
- To ja przepraszam, byłem niedelikatny. Może zrobimy tak? – Nikolas się autentycznie przejął. W jego głosie zadźwięczał niepokój, wyraźnie miał wyrzuty sumienia. Był taaaki słodki. I jak tu go nie kochać? – Wynajmę coś bliżej, może w Zakopanym. Pojeździmy saniami, napijemy się porządnego grzańca. Jeśli to konieczne, to parę muzeów też odwiedzimy. Tylko już nie patrz na mnie takim wzrokiem.
- Aaa…! – wrzasnąłem z radości i rzuciłem się mu na szyję, kompletnie wypadając z roli biednego cielaczka, gnębionego przez złego wilka. – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! – Podskoczyłem i objąłem go udami w pasie. Zaskoczony zatoczył się do tyłu, na szczęście za plecami miał ścianę budynku. Ale wstyd!
- Będę miał z tobą ciężkie życie co? – zapytał, po czym skubnął ustami moją dolną wargę. No cóż, chyba mnie przejrzał. Nie było sensu zgrywać dalej niewiniątka. Poddałem się z wielkim entuzjazmem gorącemu pocałunkowi. Kiedy zaczęło robić się naprawdę ciekawie, a jego dłonie wędrujące po tyłku zrobiły mi z nóg galaretę, zostałem jak zwykle odsunięty i postawiony na ziemi.
- Powinieneś już wracać. - Pogładził czule mój policzek. – Spakuj się, w piątek wyjeżdżamy.
- Ale bąbelki będą? – Upewniłem się jeszcze zanim zamknąłem furtkę, prowadząca do mojego ogrodu. Prawie czułem jak rosną mi rogi.
- Jesteś niemożliwy! – Pogroził mi Diabeł Ho. Czyżby odkrył mój niecny plan zostania niegrzecznym chłopcem? Kto go tam wie. Może taki mieszkaniec Piekła potrafił czytać w myślach?
***
Następnego dnia był czwartek, czyli dzień przed Wielkim Bąbelkowym Szaleństwem ( powachlowałem się dłonią na samą myśl) czyli wyjazdem w celach turystyczno krajoznawczych do Zakopca (ma się tę klasę, a co!). Miałem zamiar wstać o świcie, żeby się spakować. Nie chciałem zwracać na siebie uwagi zwłaszcza Wiśki i Przemka, z którymi sobie ostatnio zadarłem. Nie wiadomo, co tym mściwym bestiom przyszłoby do głowy. Moja wycieczka miała pozostać dla domowników tajemnicą, jedynie mamie powiedziałem, gdzie będę przez najbliższe trzy dni. Chcąc pożyć na tym świecie nieco dłużej we względnym spokoju, musiałem się zastosować do starej domowej zasady, nie znikania bez wieści. Takie zachowanie groziło niewyobrażalnymi sankcjami. Na wypadek nieprzewidzianych okoliczności ułożyłem też plan B, w który wprowadziłem Gosię i Renię. Jednym słowem zabezpieczyłem się ze wszystkich stron i byłem z siebie dumny. Wstałem jednak zbyt późno, łyknąłem jedynie szklankę soku i popędziłem do pobliskiego sklepu z bielizną, gdzie rumieniąc się jak idiota, dokonałem kilku zakupów. Sprzedawczyni miała chyba świetną zabawę, rozkładając przede mną na ladzie wszystkie, co fikuśniejsze slipy, jakie miała w sklepie. Mimo swoich lat czułem się strasznie głupio nawet na nie patrząc, nie miałem pojęcia czy znajdę odwagę żeby je założyć. Kazałem sobie jednak dzielnie zapakować kilka par, choć moje uszy niemal spaliły się na popiół. Zadowolony ze swojej odwagi w obliczu bawełnianego wroga, z firmową reklamówką pełną majtasów, wróciłem do domu. Stanąłem w drzwiach kuchni i moja mina natychmiast zrzedła. Pomieszczenie było wypełnione po brzegi złośliwe uśmiechniętymi paskudami maści wszelakiej okupującymi zastawiony obiadem stół. Skąd oni się tutaj wzięli? Przecież był środek tygodnia. Czarny zażerał się bezwstydnie pierogami mamy, a Rycho co chwilę zapuszczał żurawia w dekolt rozanielonej Wiśki. Przemo nie spuszczał ze mnie oczu bazyliszka, śledził każdy krok. Przycisnąłem reklamówke ze znanym logo do piersi i już miałem dać nura w siną dal…
- Co tam tak dusisz młody? – Wstrętny brachol wyrwał mój łup.
- Mamoo… - zawyłem dramatycznie, licząc na pomoc ze strony rodzicielki dla swojego najmłodszego maleństwa. Ta jednak zajęta wyciąganiem za gara kolejnych kluch, nawet nie zerknęła w moją stronę.
- To gacie! – Wiśka pierwsza dopadła siatki. – Nasza kruszyna dorasta! – Otarła łzę, która nie istniała, rechocząc złośliwie. – W końcu jakiś seksowny fatałaszek! – Machała mi przed nosem mocno wyciętymi na tyłku majtasami. Chciałem czy nie zrobiłem się buraczkowy, co oczywiście wzmogło powszechną wesołość.
- Odwal się ruda małpo!
- Masz zamiar dać się przelecieć na tym wyjeździe do Zakopca? Najwyższy czas , bo wiesz.. – dodała ciszej. – Narząd nieużywany zanika…
- Mamooo…! – wydarłem się na rodzicielkę, która omal nie puściła miseczki ze skwarkami. – Miałaś im nic nie mówić!
- Ależ kochanie, mają przewagę liczebną. – Zdrajczyni wzruszyła ramionami i zaczęła krasić szczodrze ruskie pierogi na półmisku.
- Nigdzie nie pojedzie! – Uniósł się Przemo. – Jest za młody! Nie będzie mi się gówniarz ze wschodnią mafią włóczył! – Uderzył pięścią w stół. Noż kurde co on sobie wyobrażał? Moje majty, moja dupa i moja sprawa. Oddychaj Lutek, oddychaj! Nie daj się sprowokować, bo na tym dobrze nie wyjdziesz.
- Nikt cię nie pyta o zdanie, jestem dorosły. Poza tym to wyjazd służbowy. – Zapalałem świętym oburzeniem. – Muszę się dokształcać.
- Akurat. Aż przebierasz nogami na widok ruskiego draba! Dokształcać? Dobre sobie! – Oczywiście zupełnie zlekceważył moje zapewnienia. Niby taki porządnicki, a sam nie przestawał pod obrusem macać Czarnego po udzie. Te rumieńce na twarzy kardiologa nie brały się z niczego. Co za obłuda! Dlatego wcześniej opracowałem plan B.
- Możesz zapytać koleżanek ze zmiany. Mamy kurs wypisywania recept, zorganizowany przez Izby Pielęgniarskie. – Pokazałem mu tryumfalnie język.
- A to niby pomoce naukowe? – Wskazał na nieszczęsne slipy.
- Nie bądź durny, tam będą obcy ludzie i mamy zapewnione noclegi. Nie będę paradował przed nimi w ponaciąganych gaciach. Sam ostatnio powiedziałeś, że są obrzydliwe.
- Dawaj telefon mały cwaniaku! – Przemo jak to Przemo, urodzony niedowiarek. Ale ja też byłem Stokrotkiem nie tylko z nazwy. Zarówno Gosia jak i Renia oczywiście potwierdziły to, co powiedziałem. Zauważyłem z satysfakcją, że brachol miał bardzo głupią minę.
- Następnym razem więcej wiary w swojego super słodkiego braciszka. – Uśmiechnąłem się szeroko. Jedno nie dawało mi spokoju. Rycho jakby oprzytomniał i patrzył na mnie podejrzliwie. Czerwony macho men mógł mi popsuć szyki. Wiśka jednak nieświadomie poratowała sytuację. Nachyliła się by dołożyć mu kolejną porcję kluch. Oczywiście znowu zatonął w jej staniku, kompletnie tracąc kontakt z otoczeniem. Skorzystałem z okazji, porwałem majty i pełny talerz sprzed nosa siostry, po czym uciekłem ścigany jej okrzykami, zwiastującymi zagładę.
***
Wreszcie nastał dzień zero. Śnieg sypał przez całą noc, przykrywając wszystko bielutką kołderką. Drzewa w sadzie skrzyły się w porannym słońcu. Idealna pogoda na wyjazd, było tylko kilka stopni mrozu, a na niebie ani jednej chmurki. Nicolas jak zwykle punktualny do przesady zajechał pod dom fajnistym dżipem, którego jeszcze nie widziałem, uzbrojonym w porządne, zimowe opony. Ubrany na sportowo podobał mi się jeszcze bardziej niż zwykle. Rzuciłem do bagażnika porządnie wypchany plecak i wskoczyłem na siedzenie. Oczywiście zamiast zapiąć pas gapiłem się na niego z głupim uśmiechem. Czarne oczy prześlizgnęły się z aprobatą po mojej sylwetce, nie opuszczając żadnego szczegółu. Nikt tak wcześniej na mnie nie patrzył.
- Moj Cwjetok, jeszcze cię zgubię. – Nachylił się w moją stronę. Otoczył mnie zapach wschodnich perfum. Ciepłe powietrze na policzku, uchu , szyi, niemal dotykał mnie ustami. Ale tylko niemal. Suchy trzask klamry. Zadrżałem.
- Chcesz żebym oszalał i rzucił się na ciebie? – zapytałem cicho na jednym wdechu. Uśmiechnął się niewinnie, jakby zupełnie nie zrozumiał, o co mi chodziło. Zdradzały go jednak szelmowskie iskierki, migocące na dnie oczu.
- Gdzieżbym śmiał? Twój brat jeszcze niedawno chciał mnie zatłuc, a matka groziła puszczeniem z torbami całej familii.
- No proszę, jakiś ty się nagle bojaźliwy zrobił – powiedziałem zgryźliwie, po czym złapałem go za przód bluzy. Nie potrafiłem się oprzeć. Wpiłem się gwałtownie w usta, które były dosłownie centymetry ode mnie. Takie cudownie miękkie, nabrzmiałe czerwienią, pełne ukrytych obietnic. Smakowałem je i smakowałem pragnąc gorąco, by ta chwila trwała wiecznie. Odsunął się po chwili, całując moje dłonie. Oddychał szybko, a nozdrza falowały mu niczym u rasowego ogiera.
- Lutek, rób tak dalej, a nigdzie nie pojedziemy. – Stwierdził lekko ochrypłym głosem i wyprostował się na fotelu. – Złapię cię, zedrę spodnie i wbije się w twoje ciało tak głęboko jak to tylko możliwe. Posmakuje każdej jego cząstki. Zrobimy to w każdej możliwej pozycji i tyle razy, na ile pozwolą nam sprężyny foteli.
- Jeśli to miała być groźba, to ci się nie udała. – Wszeptałem zarumieniony, obciągając jak najniżej bluzę z kapturem. Pewnej części mojego ciała, takie świntuszenie bardzo się spodobało. - Leżeć! Waruj! W śniegu cię wyturlam zboku! – Przemawiałem w myślach do opartego ciała, które za nic nie chciało ochłonąć. Nikolas zerkał na mnie z chytrym uśmieszkiem. Miałem nadzieję, że nie zauważył moich problemów. Za to chyba dostrzegł bezsens dyskutowania z desperatem na głodzie. Przez resztę, trwającej trzy godziny podróży, nie odezwał się już ani słowem. Samochód huśtał i mruczał. Przez jakiś czas podziwiałem pejzaże za oknem, aż w końcu znużony zasnąłem. Obudziłem się dopiero, kiedy dotarliśmy na miejsce. Zdrętwiałem tak bardzo, że ledwo mogłem rozprostować kości. Zerknąłem przez okno. Piękna drewniana willa prezentowała się całkiem imponująco. Z komina leciał dym. Pewnie ktoś napalił w kominku.
- Lutek, chodź, zaniosłem już bagaże. Muszę ci coś powie..- zaczął z wahaniem Nikolas.
- Nie zapomniałeś o bąbelkach prawda? – Upewniłem się, przerywając mu bezczelnie. Zapiąłem kurtkę pod sam nos, tutaj było zdecydowanie zimniej.
- Może najpierw pójdziemy na spacer i obiad? – zaproponował. Szedł za mną z ociąganiem, jakby nagle się rozmyślił co do wycieczki.
- Yy…? Jeśli nie chcesz tu ze mną być powiedz wprost! – Zatrzymałem się przed samymi drzwiami i zrobiłem tył zwrot. Miał niewyraźną minę, widać było, że coś kręci.
- Jak możesz tak mówić? – Cmoknął mnie delikatnie w usta. – Ale…
- W takim razie bąbeellkiii…- Wrzasnąłem z entuzjazmem i nacisnąłem klamkę. Drzwi otworzyły się bez oporu. Z leżącego w korytarzu plecaka wyciągnąłem szlafrok. Pobiegłem z nim do wskazanej przez mojego mężczyznę łazienki. Zrzuciłem ciuchy w rekordowym tempie, super eleganckie slipy miałem na sobie. Otuliłem się miękką materią, zawiązałem pasek i już byłem gotowy na bąbelkowe szaleństwo. Moje senne marzenie było tuż tuż…
- Zaczekaj. - Nikolas złapał mnie za ramię.
- A ty jeszcze w kurtce? Dołącz do mnie, zamów coś na ząb! – Jakuzzi znajdowało się na parterze, nasze sypialnie miałem zamiar zwiedzić później. Jak mówiła tabliczka na drzwiach po lewej, zasilane było naturalnymi, gorącymi źródłami.
- Lutek, ty niecierpliwy bałwanie…- dobiegł mnie jeszcze głos najseksowniejszego z prezesów. Nie miałem jednak już zamiaru słuchać jego marudzenia i wymówek. Przed sobą widziałem wrota do raju. Otworzyłem je z impetem, wbiegłem radośnie do środka, wymachując rękami. Zostawiłem szlafrok na wieszaku przy drzwiach, wisiały tam jeszcze cztery inne. Dwa z nich nawet wydawały się jakby znajome. Gospodarz najwyraźniej bardzo dbał o gości i zapewniał wszystko co potrzebne. Wnętrze pomieszczenia było mocno zaparowane, ściany i sufit dyskretnie podświetlone, wyłożone solnymi płytami o lekko różowym zabarwieniu. Wciągnąłem przesiąknięte zapachem jodu powietrze i…
- Nikolas kurna! Powiedz mi, że to tylko sen!