wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 15


   Siedziałem w ramionach Nikolasa na złocistym, rozgrzanym słońcem piasku. Owady z brzękiem uwijały się wokół bujnie kwitnących w trawie kwiatów. Znajdowaliśmy się w niewielkiej, opromienionej słońcem dolinie, jedynej jasnej plamie na tle zielonkawego mroku. Wokół rozpościerał się gęsty, ciemny las. Przed nami szemrał mały wodospad, wpadający do sporego, wodnego oczka. Woda w nim była kryształowo czysta, widziałem pływające leniwie ryby. Dawno nie czułem się taki odprężony i spokojny. Wszystko co złe zostało gdzieś tam daleko, w gąszczu splecionych ze sobą powyginanych konarów. Mocne, twarde ciało za mną było niczym pień dębu, na którym bez wahania mogłem się oprzeć. Bijąca od niego siła była wprost zniewalająca. Odwróciłem głowę w bok, by spojrzeć na przystojną twarz mojego mężczyzny. Dotknąłem palcami kształtnych warg.
- Czy wiesz, jak bardzo cię lubię? – usłyszałem jego miękki głos. Ciepły oddech połaskotał mi szyję. Zadrżałem. Poczułem dziwną omdlałość we wszystkich częściach ciała.
- Pokaż mi… - szepnąłem i poczułem, jak moje policzki zaczynają płonąć. Speszyłem się swoją śmiałością. Nadal nie umiałem okazywać uczuć w sposób bezpośredni, dlatego w takich sytuacjach czułem się strasznie niepewnie. Nachylił się i nosem pomiział mnie po karku. Natychmiast zjeżyły mi się na nim wszystkie włoski.
   Przysunąłem się bliżej i wplątałem palce w jego nadspodziewanie bujne… kłaki? Mokry, długi język zamiast przystąpić do subtelnej zabawy, zaślinił mi twarz. Okropnie śmierdziało mu z ust. Skądś znałem ten zapaszek. Jadł na śniadanie Pedigree? Czy tak całuje wytrawny podrywacz? I co tak ciągle stuka? Dzięcioł?
   Gwałtownie otworzyłem oczy. Na moim łóżku z szerokim uśmiechem na psim pysku siedział Kalafior i walił ogonem o szafę. O tej porze zawsze  miał największą ochotę do figli, energia wprost go rozpierała. Zupełnie nie rozumiał, że normalny (...no niekoniecznie) człowiek mógł się dopiero rozbudzać.
- Blee… Do budy, paskudzie… - Wytarłem twarz kołdrą. Ze zdziwieniem zanotowałem, że byłem we własnym domu. Żadnych jęczących kuzynów, załamanych matek i ryczących niemowlaków. Jak tutaj trafiłem, nie miałem najmniejszego pojęcia. Normalnie czary.
***
   Wciągnąłem na tyłek ulubiony, zmechacony dres, a na grzbiet stary podkoszulek z wielką stokrotką na klacie. Spojrzałem na swoje zaspane odbicie w lustrze ze szwem od poduszki odbitym na czole i w tym momencie coś się we mnie przekręciło. Dziadunio! Wnet przypomniałem sobie cholerną szopkę ze swatami. Boso wypadłem na korytarz w poszukiwaniu domowego tyrana. Udusić czy nie udusić? Może nasypać jakiegoś matczynego zielska do kawy, przeczyszczającego najlepiej. Nic tak nie wpływa na przywrócenie zdrowego rozsądku jak porządna sraczka. Roztaczając w umyśle piękną wizję dziadunia rezydującego w kibelku, na którym to skrupulatnie przemyśla swoje zachowanie i błaga o wybaczenie, zszedłem po schodach. Wiśka na widok mojej zawziętej miny przezornie umknęła z kuchni. Tymczasem główny winowajca, czyli Franio, podniósł jedynie oczy znad gazety, po czym uśmiechnął się niewinnie. Siorbnął malinowej herbatki i pogrążył się beztrosko w lekturze, nie przejmując się zupełnie, że po drugiej stronie stołu ma dyszącego z pragnienia zemsty wroga.
- Zjedz słodkiego rogalika, bo się pomarszczysz z tej złości. – Podsunął mi talerzyk ze wspaniale pachnącymi, cynamonowymi drożdżówkami, zrobionymi przez moją siostrę.
- Nie próbuj mi mącić w głowie! Dużo za mnie dostałeś prowizji? – burknąłem w kubek gorącego kakao, choć chętnie się poczęstowałem. Drań dobrze wiedział, jaką mam słabość do domowych słodyczy. Nieco pary uszło mi uszami, niczym z rozdętego nadmiernie balonika.
- A co tam niby jest do mącenia? Z tych kilku nędznych klepek, trzęsących się po twojej łepetynie, nie da się zrobić porządnego koktajlu. – Błysnął oczami i uśmiechnął się szeroko. Ktoś mógłby go wziąć za ujmującego, starszego pana, oczywiście dopóki nie poznałby bliżej sławnego na cała okolicę piekielnego charakterku. – Można by cię wywieźć do Afryki, a ty nawet byś tego nie zauważył.
- Nie zmieniaj tematu! – Zrobiłem sobie dolewkę ze stojącego na blacie stołu dzbanka.
- W takim razie jak znalazłeś się w domu, mądralo? – Podniósł na czoło okulary i złożył gazetę.
- Yy... Hm… - Dosłownie czarna dziura w pamięci. W tak młodym wieku początki sklerozy? Powinienem się przebadać? Mocno zmęczony krzątałem się po domu kuzyna, karmiłem małego, kiedy wszyscy, na czele z Nikolasem – niańką, spali. Układałem kaftaniki… Ostatni, jaki zakodowałem, to taki różowy w słoniki.
- Prezes Horodyński przytaszczył cię na własnych plecach. Niby taki wybladły szlachciura, ale swoją krzepę ma, nie powiem. Wujostwo wróciło wcześniej, a ty spałeś jak zabity, rozwalony na kanapie w salonie.
- Nie byle jaki szlachciura, tylko stara, rosyjska arystokracja. Sprawdziłem. – Nie lubiłem, kiedy ktoś wygadywał o Nikolasie bzdury wyczytane z gazet. Powinienem sobie jednak darować ten tekst, sądząc po minie dziadka. – Ty się lepiej przestań wtrącać i zajmij swoim ukochanym brydżem! Postaraj się nie stracić całej emerytury – dorzuciłem złośliwie. Franio grał naprawdę dobrze, ale raz zaliczył porządną wpadkę, którą lubiłem mu wypominać przy tego rodzaju okazjach. Zawsze wprawiało go to w konsternację, niestety - nie na długo.
- Najpierw musiałbym znaleźć godnego siebie przeciwnika. Za to ty, wnusiu, znowu wpakowałeś się w kabałę.
- Ja?! Jeszcze śmiesz mi wygadywać cokolwiek? Któremu mnie sprzedałeś? Gadaj zaraz! Co ci przyszło do głowy z tymi swatami? – Ponownie podniosło mi się ciśnienie. On nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia, nic!
- Nie gorączkuj się, Luciu. Nie handluję żywym towarem. Uzależniłem decyzję od twojej zgody. Powiedziałem jedynie, że mogą się o ciebie starać. Obaj. – Popatrzył na mnie uważnie tym swoim wszystkowiedzącym wzrokiem.
- Jak to obaj? Przecież na dobrą sprawę ich nie znasz! – Niemal podniosłem się z krzesła, przy czym resztka rogalika wypadła z ust na kolana.
- Trochę znam – przyznał niechętnie, przyciśnięty przeze mnie Franio. – Kiedy ty niańczyłeś bobasa, ja zrobiłem przesłuchanie kandydatów.
- Dziadku, tym razem przegiąłeś! – Byłem wściekły. Jakim prawem ingerował w moje prywatne sprawy?  – Jutro się wyprowadzam, choćby pod most! Mam tego dość!
- Dziecko! Co ty wygadujesz?! – Tym razem to dziadka aż zgięło. – Zwyczajnie się o ciebie martwię. Przyciągasz do siebie, niczym magnes opiłki, typy spod ciemnej gwiazdy. I to nie jakichś zwyczajnych chuliganów, tylko prawdziwych skurczybyków!
- Co ty niby do nich masz? Jedna rozmowa i już wyrobiłeś sobie opinię? – No naprawdę, myślałem, że Franio był mądrzejszy i nie kierował się zwykłymi uprzedzeniami.
- Lutek, nie udawaj głupszego, niż jesteś. Doktor Czarny ma mentalność myśliwego – zdobyć, zaliczyć, wypluć kości. Dorwie cię, poigra i rzuci, jak się tobą znudzi. Zaintrygowałeś go, bo się postawiłeś. Miałeś na pewno dziesiątki poprzedników, którzy teraz wypłakują oczy w poduszkę.
- Prawie jak Freud… – Zacząłem przeżuwać kolejną drożdżówkę. Nie miałem zamiaru przyznawać mu racji i wbijać w jeszcze większą pychę. Prawdę mówiąc, w pełni zgadzałem się z tym, co powiedział.
- Ale ten drugi, Horodyński, jest jeszcze gorszy. Ty się nie łudź, widzę jak na niego patrzysz. On nie bez powodu ma fatalną opinię. Przy tobie wyraźnie się hamuje, ale te czarne oczyska świecą mu jak wilkowi. Gdyby ktoś naraził się temu mężczyźnie, zabiłby go bez wahania. Sadząc po oszczędnych, zwinnych ruchach, odebrał niezłe szkolenie. Poza tym jest bardzo przystojny i bogaty. Mógłby mieć każdego, a zainteresował się akurat tobą i to po jednym, krótkim spotkaniu. Czy nie wydaje ci się to dziwne? Jest w nim jakieś wyrachowanie, czujność drapieżnika na wyprawie. Zostaw go, zanim pokaże, o co mu tak naprawdę chodzi. Zauważyłeś, z jaką ciekawością wypytuje się o innych członków rodziny?
- No dobra… - Postanowiłem się chwilowo poddać. Nie miałem za bardzo z kim podyskutować o swoich rozterkach. – Posłuchaj i powiedz, co o tym myślisz. – Opowiedziałem mu wszystko, co podsłuchałem i wnet dostrzegłem lęgnące się w głowie od jakiegoś czasu podejrzenia w stosunku do Nikolasa.
- Myślę, że powinieneś pogadać z Przemkiem i kuzynami. Jeśli dobrze zapamiętałeś datę ze zdjęcia, oni rzeczywiście w tamtym czasie przebywali w USA na wymianie studenckiej. Przez te pół roku mogło wiele tam się wydarzyć. Zwłaszcza twój brat wrócił do domu w paskudnym humorze. Nie spotkał się od tamtej pory z żadną dziewczyną, w zamian ma samych kolegów. – Franio wyciągnął fajeczkę i zamyślił się głęboko. – Najbardziej intrygująca jest ta historia z siostrą Horodyńskiego. Zacznijmy od niej.
- To nabiera sensu. Pogadam z nimi, z tym że niekoniecznie mogą chcieć powiedzieć mi prawdę. Zwłaszcza, jak mają coś na sumieniu. Wujek zabiłby ich za aferę z uwiedzeniem nieletniej.
- Tylko spokojnie, niech nie ponosi cię wyobraźnia, bo możesz komuś zrobić krzywdę – pogroził mi Franio. Pochłonięty rozważaniami o Nikolasie, zupełnie zapomniałem o swojej zemście na dziaduniu. – Co tam ci się po tej łepetynie plącze?
- Och… Mogło być jak w filmie… - Dopiłem kakao i poprawiłem się na krześle. Mój wzrok błądził za oknem, zamiast kwitnących czereśni widząc obrazy wymyślanej historii. – Któryś Stokrotek, z tym że to nie mógłby być ten bzykający nawet dziurkę od klucza Przemek, zobaczył piękną Nataszę i się zadurzył. Spotykali się przez jakiś czas, potem on musiał wyjechać, a ona nie chciała albo nie mogła. Rozstali się we łzach, a ona potem zachorowała z rozpaczy i tęsknoty. Umarła, biedactwo. Horodyński dowiedział się o wszystkim i łaknie zemsty za siostrzyczkę… - Postukałem palcem po nosie, bo właśnie znalazłem fajny temat na nowe opowiadanie do miesięcznika ,,Fantazja”. Czasem do niego pisywałem, ot tak dla rozrywki. Kompletnie odleciałem.
- Aua… No co…? - Mokra ścierka wylądowała na mojej głowie i ściągnęła z obłoków na ziemię.

***
   Niestety nie udało mi się porozmawiać ani z Przemkiem, ani z żadnym z kuzynów. Po południu okazało się, że jedna z koleżanek się rozchorowała i musiałem ją zastąpić. Nie zaspokoiłem więc ciekawości i musiałem swoje dochodzenie w sprawie Nikolasa przełożyć na inny dzień. Kiedy wszedłem na SOR, okazało się, że Jasiu z Hrabią spędzają weekend na łonie rodziny. Dostali królewski rozkaz od rodziców Kozłowskiego, więc postanowili przynajmniej spróbować zakopać topór wojenny. Ofiarą ich negocjacji pokojowych stał się Czarny, winien Suchej przysługę za paskudnego kaca, którego nabawiła się w moim domu, napojona przez Frania domowymi trunkami.
    Nikt nie przepadał za dyżurami na Izbie Przyjęć w wolne dni. Zwłaszcza że dzisiaj były Dni Miasta Karowa, miały miejsce zabawy w plenerze i alkohol lał się strumieniami, a na wieczór zapowiedziano pokaz sztucznych ogni. Przekładało się to na szereg spojonych denatów, wyciągniętych z różnych dziwnych miejsc z drobnymi urazami, których za żadne skarby nie chciała przyjąć wytrzeźwiałka, zasłaniając się ich wątpliwym stanem zdrowia. My nie mieliśmy takiej wymówki.
- A jednak cię dorwali! - stwierdził na mój widok zadowolony Czarny, błądząc bez skrępowania błyszczącymi oczami po moim ciele. Facet nie miał żadnych zahamowań w kwestii podrywania, dla niego każdy moment był dobry, żeby przetestować towar. Ponieważ nie miałem pojęcia, że będę pracował z tym lovelasem, ubrałem całkiem dopasowany, zielony mundurek.
- Niestety... - Przewróciłem oczami, a Gosia z Renią zachichotały. Usiadłem za biurkiem i zacząłem przeglądać karty pacjentów, którzy leżeli na sali.
- Mamy okazję spędzić ze sobą trochę czasu, twój dziadek powinien być zadowolony. - Stanął za moimi plecami, po czym sięgnął mi przez ramię po książkę przyjęć. Oczywiście nie zawahał się przy tym na mnie oprzeć i pomiziać kciukiem po szyi.
- Proszę! – Postawiłem mu z impetem pudełko na drugiej łapie, ze spinaczami do papieru. Dzielnie nie wydał z siebie choćby pisku. – Żeby się panu dokumenty nie pomieszały. – Widziałem, jak dziewczyny zaśmiewały się z moich nieudolnych wysiłków zejścia z pola rażenia roztaczającego swoje wdzięki Czarnego. Udawały, niewdzięczne małpy, że porządkują sprzęt w szafie. Znikąd pomocy.
- Luciu, po co ta brutalność? Nikt cię nie nauczył, że subtelnością i pieszczotą można osiągnąć znacznie więcej? – zagruchał mi do ucha ten nałogowy Casanova. On był doprawdy niereformowalny. Najwyraźniej wbił sobie do łba, że mnie zaliczy i czym więcej się opierałem, tym bardzie się napalał. Mój dekielek zaczął posykiwać, a pod kopułką zawrzało. Moi najbliżsi zazwyczaj w tym momencie salwowali się ucieczką lub, jak wolicie, „odwrotem taktycznym”. Odwróciłem głowę i uśmiechnąłem się niewinnie, trzepocząc przy tym rzęsami. Udało mi się nawet wyprodukować panieński rumieniec - o tym że ze złości, tokujący niczym cietrzew doktor nie musiał wiedzieć. Ten uwodzicielski uśmiech, powłóczysty wzrok, prężące się pod skrojonym przez utalentowanego krawca uniformem, całkiem niezłe mięśnie.
- Strasznie tu gorąco… - Powachlowałem się kartami zleceń, obdarzając go spojrzeniem trafionej strzałą Amora gazeli. Już ja ci pokażę serię wyrafinowanych pieszczot, ty rozpuszczony, nachalny łajdaku! – Muszę wyjść na chwilę… - Zacisnąłem uda i obciągnąłem bluzę, spuszczając nieśmiało wzrok na podłogę. Nabrał się czy nie? Był takim Narcyzem, że powinien chwycić haczyk.
- Dokąd się wybierasz, Luciu? – Był wyraźnie zafascynowany moim zachowaniem, ale nadal miał się na baczności. Cwana bestia.
- Regulamin nie nakazuje meldowania o wizycie w łazience… - szepnąłem niby zmieszany i uciekłem spłoszony. Obciągałem nadal bluzę, jakbym miał coś do ukrycia. Kątem oka dostrzegłem, jak zaskoczone dziewczyny wytrzeszczają oczy. Łazienka dla personelu znajdowała się na końcu korytarza. Wszedłem do wąskiej kabiny prysznicowej i wypróbowałem pokrętło. Tak jak zapamiętałem, było łatwe do wyciągnięcia. Usłyszałem kroki, szybko przymknąłem drzwi i zacząłem cicho posapywać. Złapałem się za spodnie z przodu, zamknąłem oczy. Moja złota rybka właśnie przypłynęła.
- Mój kwiatuszku, nie musisz tego robić sam. – Bezczelnie wszedł do kabiny i stanął przede mną. Obserwowałem go spod rzęs, płonący wzrok miał utkwiony w mojej zaciśniętej ręce. Odsunąłem się, niby zawstydzony. Manewrowałem tak, aby to on stanął pod natryskiem, a ja miałbym za plecami drzwi.
- Ale doktorze… - wyjąkałem.  – Jesteśmy w pracy…
- Pozwól sobie sprawić przyjemność…
- Nie powinniśmy…
- Kwadrans przyjemności nikomu nie zaszkodzi… - Musiałem szybko kończyć, bo za chwilę mógł się na mnie rzucić. Podszedłem bliżej i zacząłem rozpinać mu bluzę. Zniecierpliwiony moją powolnością, sam ściągnął ją przez głowę, odrzucając przez drewnianą ściankę do sąsiedniego pomieszczenia.
- Z pewnością... – Uśmiechnąłem się słodko, pogładziłem go po nagim, opalonym brzuchu i otworzyłem natrysk. Na głowę napaleńca mocnym strumieniem gruchnęła ciepła woda. Wyrwałem pokrętło i zwinnie wyskoczyłem na zewnątrz. Zablokowałem drzwi stojącym pod ścianą mopem. Podniosłem leżącą na podłodze bluzę i pomachałem nią niczym zwycięską chorągwią. Rozległo się gwałtowne bębnienie i stek przekleństw.
- Lutek, ty cholero! Jeszcze cię dopadnę! – Dziki wrzask nie zrobił na mnie zbytniego wrażenia. Często słyszałem takie w domu.
- Miłej zabawy, doktorze, z panem Rąsią! Wolisz pana Prawego czy Lewego? – Zawołałem, chichocząc pod nosem i uciekłem z łazienki.  Do kieszeni schowałem zawór od prysznica. Może ta mała kąpiel czegoś go nauczy.
....................................................................................................................
betowała Kiyami


niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 14

   

   Przez ten cały cyrk ze swatami dosłownie gotowałem się ze złości. Moja rodzina była niewątpliwie stadem szalonych dziwaków, które chciało chyba doprowadzić do tego, że z domu będę wychodził jedynie po zmierzchu, najlepiej w długiej, czarnej pelerynie z kapturem. A już dopiero wścibski Franio przechodził samego siebie. Nie dość, że nadal żył w epoce sarmackiej Polski, to jeszcze wciągał w swoje niemądre pomysły resztę Stokrotków, którzy, ku mojej rozpaczy, uwielbiali takie awantury i chętnie brali w nich udział. Jeśli ktoś narzeka na nudę i pragnie życia w XVIII-wiecznym chaosie, to powinien koniecznie wżenić się w naszą rodzinę. Serdecznie zapraszam, mamy do zaoferowania wielu kawalerów i nawet jedną, rudą wiedźmę. A gdyby ktoś tak zechciał mojego ukochanego brata Przemka, gotów byłbym nawet dopłacić, byle zabrał go z domu… Jednak prawdziwy bohater, taki co najmniej na miarę Kmicica, wziąłby do siebie mamę Basię (najlepiej ktoś z Klubu Morsów, te nagie pląsy o północy wymagają hartu ciała i ducha) bądź naszego domowego tyrana, choć myślę, że nawet dzielna Xena nie dałaby rady.
Patrzyłem, jak siedzący przy stoliku dziadunio targował się niczym przekupka, wyciągając z mocno oszołomionych wysokoprocentowymi trunkami swatów najmniejsze szczegóły dotyczące obu starających. Z niewinnym uśmiechem na pomarszczonej twarzy dowiedział się nie tylko najbardziej kompromitujących faktów z ich życia, ale także dostał szczegółowy raport o stanie finansów. Biedny burmistrz i Sucha nawet nie zorientowali się, kiedy dokonali generalnej spowiedzi.
Tymczasem ja siedziałem grzecznie na kanapie w towarzystwie zachwyconej narzeczeńską aferą Wiśki. Zgrzytałem zębami, omal nie ścierając ich na proch i wymyślałem siedemdziesiąt siedem sposobów na ukaranie niepoprawnego staruszka. W wyobraźni jak zwykle całkiem nieźle mi szło, nie był to bynajmniej pierwszy wybryk seniora w stosunku do mojej osoby. Nigdy jednak nie udało mi się żadnego kuszącego pomysłu zrealizować. Długie, powolne tortury może przywróciłby mu odrobinę rozsądku. Nie mogłem nawet zrzucić jego zachowania na karb wieku czy sklerozę. Franio był bystry jak mało kto i czym starszy, tym lepiej się bawił i rządził Stokrotkami twardą ręką niczym wojewoda na swoim kasztelu.
Kiedy goście wreszcie wyszli, a raczej zostali zataszczeni do taksówki przez ubawionego do łez Przemka, bolała mnie już cała szczęka. Właśnie otwierałem usta, by zacząć się drzeć (istniała niewielka szansa, że zabytkowy żyrandol wskutek wstrząsów spadnie seniorom na głowy), kiedy zadzwonił telefon...
- Lutek, pomocy...! Miej serce... - usłyszałem jękliwy głos kuzyna Bolka.
- Czego? - W tej chwili nie byłem zbyt pokojowo nastawiony do rodziny. Na pewno wszyscy wiedzieli, co planuje Franio i nikt z tych zdrajców mnie nie ostrzegł.
- Błagam cię, przyjedź natychmiast! Sara już wróciła do domu z małym, a matka z ojcem będą dopiero jutro.
- Dlaczego ja? – Przestraszyłem się nie na żarty, nie miałem z noworodkami zbytniego doświadczenia. – Pogoń baby!
- W twoim domu nie ma kobiet, tylko walnięte wiedźmy. Nie oddam syna w ręce szalonej zielarki i jej córki - ostrozębnej prawniczki! - zaprotestował kategorycznie. –  On cały czas ryczy, Sara zresztą też…
- No to masz problem… - Zacząłem wyrzucać gwałtownie z piersi drobiny lęgnącego się tam współczucia. Jego ukochana żona była taką samą szaloną jędzą jak moja sister, bo kto inny chciałby jakiegoś Stokrotka. Tego jednak ten zakochany po uszy burak zupełnie nie dostrzegał i nazywał ją swoją Słodką Niezapominajką. Niby że nie sposób o niej zapomnieć. Całkiem inteligentna dziewczyna dała się wziąć na taki banalny chwyt!
- Jesteś pielęgniarkiem czy nie?! – zapytał, oburzony moją postawą. – Jeszcze godzina, a znajdziesz tu moje zestresowane zwłoki! – dodał płaczliwie, a moje miękkie serce zatrzepotało.
- Będziesz mi winien przysługę! – mruknąłem i ruszyłem do drzwi, po drodze porywając z kuchni ogromną, wołową kość, a z wieszaka w przedpokoju kurtkę. Niech myślą, że idę przywabić psa.

***
   Nie miałem zamiaru zdradzać reszcie rodziny doniosłej nowiny, bo wszyscy zwaliliby się temu konającemu głupolowi na łeb. Na szczęście Bolek mieszkał niedaleko. Zanim do niego dotarłem, przypomniałem sobie, czego nauczyli mnie na praktykach w oddziale położniczym. Zapukałem i nie zdążyłem nawet zamrugać oczami, kiedy zdesperowany kuzyn rzucił mi się w ramiona. Przystojny na ogół facet wyglądał niczym po katastrofie, zresztą nie tylko on. Cały niewielki domek ogarnęło jakieś szaleństwo. Wszędzie walały się kolorowe ubranka z misiami, pieluchy, podpaski, butelki i smoczki. Młody tatuś jak nic zwariował z radości i wykupił cały sklep z akcesoriami dla niemowląt. Malowniczy bajzel bił po oczach. Kontemplację krajobrazu po wybuchu bomby zwanej Marcinkiem przerwało mi żałosne kwilenie i kobiecy szloch.
- Jak tylko wstanę, to cię zabiję! Po co mi to było?! – zawodziła Słodka Niezapominajka. – Dla pewności utnę ci Szalonego Ogiera! – dodała mściwie.
- Szalonego Ogiera? – zabulgotałem z uciechy. Muszę zanotować sobie w pamięci, że dzieci wzbudzają mordercze instynkty w partnerach.
- Bredzi w gorączce – mruknął, zarumieniony niczym nastolatek Bolek. Dla pewności obciągnął nisko sweter, by nie drażnić zbytnio małżonki.
Wszedłem do sypialni i opadły mi ręce. Przez kilka godzin od przyjazdu te dwa patałachy, jak w myślach nazwałem niewydarzonych rodziców, nic pożytecznego nie zrobiły. Sara leżała na łóżku, próbując uspokoić malucha, który desperacko usiłował uchwycić usteczkami jej nabrzmiałą, zaczerwienioną pierś. Oczy dziewczyny błyszczały od gorączki, a twarz miała wykrzywioną z bólu.
- Dlaczego nie je? Może jest chory? – Popatrzyła na mnie przerażona.
- Gadasz bzdury. – Usiadłem obok na krześle. – Mogę? – Kiedy przytaknęła, dotknąłem delikatnie jej piersi. Była gorąca i twarda niczym kamień. - Nie uczyli was w szpitalu postępowania przy dużym napływie pokarmu?
- Ech, była jakaś pogadanka i pokaz, ale źle się wtedy czułam i niewiele pamiętam – przyznała zmieszana. - Na oddziale były tylko dwie położne, biegały tam i z powrotem jakby miały turbo napęd. Nie chciałam sprawiać dodatkowego kłopotu.
- No dobra. W taki razie zaczynamy skrócony kurs pod tytułem:   ,,Mleka mniej, cyckom lżej”. Masz gdzieś oliwkę i ręcznik? – Zabrałem z jej ramion Marcinka i włożyłem do kołyski. – Bądź facetem i trochę wytrzymaj! – Włożyłem mu do skrzywionej buzi smoczek, zaczął ciągnąć, aż guma strzelała. Wziąłem z szafki buteleczkę. – Będzie trochę bolało. – Przystąpiłem do masażu i odciągania piersi.
- Może ja pomogę? – Bolek stał na środku pokoju z nieszczęśliwą miną, z fascynacją gapiąc się na to, co robimy.
- Ty spieprzaj do kuchni i włóż umytą kapustę do lodówki. Znajdź Sarze miękki stanik, a potem rozbij tłuczkiem do mięsa kilka liści. Zaparz w garnuszku szałwię, przepis masz na opakowaniu.
- Będziemy robić bigos? – zapytał zaskoczony.
- Kretynie, znikaj, masz piętnaście minut! – Zanim kuzyn uporał się z rozkazami, pierś już nieco zmiękła. Przystawiłem do niej malucha, który chwycił ją mocno niczym mała pirania. Z oczu dziewczyny znowu popłynęły łzy. – Nie martw się, ból szybko minie.  – Pogłaskałem ją po ramieniu. – Po kilku dniach wszystko wróci do normy. Marcinek dostanie jedzonko pierwszej klasy, a dla ciebie to też będzie wygoda.
- Obyś miał rację. A co z gorączką? – Widać było, że się uspokoiła i nabrała otuchy.
- Spadnie, na szczęście nie jest wysoka. To jeszcze nie zapalenie. – Z przyjemnością patrzyłem na ciągnącego z wielkim zapałem pokarm noworodka. – Ale głodomór!
- Po tatusiu! Też trudno go oderwać od piersi.  – Obdarzyła mnie łobuzerskim uśmiechem, po czym przytuliła delikatnie synka. Po kwadransie mały był już spokojny i najedzony. Zmieniłem mu jeszcze pieluszkę, a ryczący potwór zamienił się w aniołka, który natychmiast zamknął oczka. W tym momencie wrócił Bolek ze wszystkimi akcesoriami i położył na stoliku do przewijania.
- Co tu tak cicho? – zapytał zaniepokojony. Patrzył z taką czułością na żonę i synka, że zrobiło mi się jakoś ciepło na duszy.
- Nie gadaj, tylko dawaj, co przygotowałeś i ucz się. Jutro ty to będziesz robił! – Wziąłem od niego stanik i pomogłem ubrać Sarze, następnie nałożyłem do niego zimnych liści kapusty.
- Zostawisz mnie tutaj samego?! – zajęczał przerażony.
- Czy to ten sam facet, który dla mnie chciał przenosić góry? - Dziewczyna popatrzyła na męża zmrużonymi oczami. - Jak dobrze, prawie przestało boleć. - Z ogromną ulgą wypisaną na twarzy opadła na poduszki. – Doprowadź się do porządku, głuptasie. – Pokręciła głową, widząc dwudniowy zarost i krzywo pozapinane guziki swetra.
- Zorganizuj rosołek dla mamusi, ale już! – warknąłem do kuzyna.
- Nie umiem gotować. – Podrapał się po rozczochranej głowie z zafrasowaną miną.
- Leć do najbliższej sąsiadki i powiedz, że masz sytuację kryzysową. Na pewno nie odmówi ci pomocy. Nie wracaj bez zupki! – W ciągu sekundy zniknął jak zaczarowany. Widziałem przez okno, jak gnał gdzieś z termosem w ręce.

***
   Usiadłem na kanapie w salonie z drzemiącym Marcinkiem na rękach i zacząłem obmyślać plan działania. Młodzi słaniali się na nogach, w domu panował niesamowity bałagan, a ciotka wracała dopiero następnego dnia. Potrzebowałem dodatkowych rąk do pracy. Sam nie miałem szans wszystkiego ogarnąć. W tym momencie zadzwoniła komórka, co uznałem za zrządzenie opatrzności.
- Lutek, gdzie ty się szwendasz po nocy? – zabrzmiał mi w uszach poirytowany głos Nikolasa. Paskudny zazdrośnik znowu snuł dziwne domysły. Najwyraźniej domagał się maleńkiej nauczki. –Testujesz Czarnego? Pewnie Sucha przechwalała się majątkiem tego taniego podrywacza i słynna willa na Mazurach wpadła ci w oko.
- Jasne, nie mogę się doczekać, aż spędzę w niej kilka upojnych nocy. Uważasz, że dwie osoby zmieszczą się na bujanym fotelu? – zapytałem niewinnie.
- Gdzie ty jesteś i co robisz? – warknął naprawdę groźnie. Powinien się zatrudnić w policji, samym tylko tonem potrafiłby odstraszać chuliganów.
- Ja? Nic takiego – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Jaką ty masz mięciutką skórę. Normalnie atłasik. – Pomiziałem nosem malucha po policzku. Odległość dodała mi odwagi. Zupełnie zignorowałem pieniącego się prezesa. Ciekawe, ile wytrzyma? – I te czarne loki. Przystojniaczek z ciebie, słodziaku. – Chłopczyk, taki cichy i zaspany, był strasznie milutki, mógłbym go schrupać w całości. Może jednak dzieci nie były złe? Gdyby jeszcze miało ciemne oczy Nikolasa i te jego usta. Być może za parę lat sam chciałbym mieć takiego łobuziaka.
- Cholera! Zaraz tam będę, zdrajco! Obedrę was obu ze skóry! - I to by było na tyle, jeśli chodzi o opanowanie Diabła Ho. Ciekawe, jak niby mnie znajdzie, nikt nie wie, dokąd poszedłem.
   Przeniosłem kołyskę do salonu, chcąc dać odpocząć znękanemu kuzynostwu. Wyścieliłem bujak kocykiem z zamiarem spędzenia w nim nocy, gdyby jednak prezes mnie zawiódł.

***
   Bolek stanął na wysokości zadania i wyjątkowo szybko się uwinął. Wyłudził cały garnek rosołu z domowym makaronem. Miał piękny, złocisty kolor i pachniał naprawdę smakowicie. Z dumą postawił go na piecu, niczym powracający z wyjątkowo udanego polowania myśliwy. Czym my tak naprawdę różnimy się od jaskiniowców?
Nakarmiłem zupką słaniających się na nogach młodych rodziców i zapakowałem ich do łóżka, mimo gwałtownych protestów z ich strony. Ledwie zamknąłem za nimi drzwi do sypialni, gdy usłyszałem głośne pukanie. Zerknąłem przez wizjer, wywiad Horodyńskigo działał jednak bez zarzutu. Kiedy otworzyłem, błysnął wściekle czarnymi ślepiami i wpadł z impetem do środka.
- Gdzie ten łapiduch? – Przyparł mnie do ściany. Kiedyś wpadłbym w panikę na tak obcesowe zachowanie. Osobiście wyleczył mnie z lęków, więc tylko do siebie mógł mieć pretensje.
- Masz być cicho albo cię stąd wyrzucę! – Przytrzymałem go stanowczo za klapy od marynarki. Drań był ode mnie wyższy z dziesięć centymetrów i chyba zamiast przekładać w swojej firmie papierki, cały czas intensywnie trenował. Kiedy on miał na to czas, pozostawało dla mnie tajemnicą.
- Ty? – Popatrzył pobłażliwie na moją widoczną w rozpiętej koszulce mizerną klatę. Poczerwieniałem. – Niby jak? – Wyraźnie miał mnie za mięczaka.
- Najpierw ci przypierdzielę tym! – Pogroziłem mu trzymaną w ręce chochlą. Kiedy wszedł, nalewałem sobie właśnie rosołek. – A potem za te kręte kudły wywalę cię za drzwi! – Tupnąłem nogą dla podkreślenia swoich słów. - Wszyscy są tam. – Wskazałem na drzwi po lewej. – Idź na palcach i wylecz tę paranoję. – Sam pomaszerowałem do salonu, zadzierając nos do góry. Oczywiście Nikolas poszedł natychmiast we wskazanym kierunku, ale o dziwo ściągnął buty i starał się nie hałasować. Coś jednak dotarło do tego zakutego łba. Wrócił skruszony z niewyraźną miną.
- Wszyscy śpią… - zaczął niepewnie. Gdzieś zniknęła cała zaczepność prezesa.
- No proszę, ani willi, ani białego fartucha… - Popatrzyłem na niego kpiąco. Przygryzłem sobie język, by nie parsknąć śmiechem. Taki speszony i pełen poczucia winy wyglądał naprawdę uroczo. Miałem go ochotę jednocześnie porządne kopnąć za podejrzliwość i pocałować w te nadąsane usta. – Zejdź mi z oczu! Mam jeszcze sporo pracy. – Przewróciłem oczami na widok bajzlu, jaki mnie otaczał.
- Może mogę w czymś pomóc… - zaproponował. Ach te wyrzuty sumienia. Lubiłem go coraz bardziej. Musiałem być jednak ostrożny, facet nie był głupi.
- No nie wiem, nie chcę cię zbytnio angażować – zacząłem powoli, jakbym się zastanawiał, czy na pewno chcę mu przebaczyć.
- Ale ja bardzo chętnie. Nie gniewaj się. – Podszedł bliżej i dotknął mojego policzka. Nie zaprotestowałem, więc cwany wyga zjechał niżej i nacisnął pieszczotliwie czubkami palców wrażliwy punkt na szyi. Nie wiem, kto kogo miał teraz w garści, ale zrobiło się bardzo przyjemnie. Ciepłe, natarczywe usta odszukały moje, które usiłowałem trzymać zaciśnięte. Skoro byłem obrażony, nie mogłem tak od razu ulec, choć nie powiem, bardzo mnie kusiło, by wywiesić białą flagę. Tymczasem Nikolas zmienił front, zaczął wędrować spragnionymi wargami po mojej twarzy, obrysował kości policzkowe, musnął powieki, zbadał dokładnie czoło i podbródek, jakby chciał mnie w przyszłości wyrzeźbić. Pieścił ostrożnie każdy skrawek coraz wrażliwszej skóry. Pode mną drżały nogi, a w głowie zaczęło się kręcić niczym po wypiciu lampki mocnego wina.
- Dość, nie jesteśmy sa…- Natychmiast wykorzystał to, że otworzyłem usta. Zwinny język wdarł się do środka i psotnie trącił swojego odpowiednika. Posuwiste, delikatne ruchy siały spustoszenie w moim ciele. Przyciągnął mnie do siebie, objął mocno w talii i otarł się pobudzonymi biodrami o moje, równie rozedrgane. Poczułem jego podniecenie, sapnąłem…
- Mwe… mwe… - Dobiegło mnie ciche kwilenie. Mimo otumaniającej moją łepetynę różowej mgiełki zrozumiałem, że to maleństwo domagało się uwagi. Obróciłem głowę na bok, przerywając coraz bardziej namiętny pocałunek.
- Co się dzieje? – Nikolas miał niemądre, niezbyt przytomne spojrzenie. Miło, że nie tylko ja zupełnie się zapomniałem.
- Siadaj. – Pchnąłem stanowczo zaskoczonego moim żądaniem mężczyznę na bujak. Wyciągnąłem z kołyski popiskującego Marcinka i położyłem mu na klacie. Nikolas instynktownie owinął wokół niego ramiona.
- Lutek, ja go połamię! – Popatrzył na maleństwo przestraszony jego kruchością. Trzymał je delikatnie, niczym najdroższą porcelanę. Założę się, że nawet ze swoimi antykami nie obchodził się tak ostrożnie. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Nie przesadzaj, takie doświadczenie ci się przyda. – Popatrzyłem rozbawiony na jego minę. - Sądząc po twojej gazetowej sławie nigdy nie wiadomo, kiedy zmajstrujesz jakiejś panience dzieciaka – dodałem kąśliwie.
- Ale…
- Nie aluj mi… Ja idę posprzątać ten syf, ciotka padnie w progu trupem, jak go zobaczy. Bolek zaszalał i zrobił z chaty chlew. Bądź grzecznym wujaszkiem…
- Ale on szuka piersi! – udało mu się w końcu wtrącić w mój monolog. W jego głosie usłyszałem nutki paniki. Groźny Diabeł Ho najwyraźniej bał się niemowlaka. – Oślinił mi koszulę.
- Zaczekaj na chwilę, przecież nie odgryzie ci cycka, smarkacz jest bezzębny! Mam trochę odciągniętego pokarmu. – Wyciągnąłem z podgrzewacza przygotowaną wcześniej butelkę. Podałem ją mężczyźnie, który wziął ją nieco drżącą ręką.
- Nigdy tego nie robiłem…
- Najwyższy czas zacząć. – Pochyliłem się, po czym cmoknąłem go na zachętę w kształtne usta. Musi facet mieć jakąś motywację. Prawda? – Reszta nagrody potem. - Chyba nieźle zadziałało, bo po chwili maluch ssał niczym odkurzacz, a prezes przyglądał się mu z ogromnym zainteresowaniem i ciepłymi iskierkami w czarnych oczach. Zostawiłem obu panów samych i zająłem się doprowadzaniem domu do porządku.
 ..............................................................................................................................
betowała Kiyami