Rano wstałem w zadziwiająco
dobrym humorze i z bojowym nastawieniem do życia. Już ja im wszystkim pokażę,
co to znaczy zadrzeć z prawdziwym Stokrotkiem. Podśpiewując, zacząłem sobie
robić śniadanie. Już wkrótce na talerzu leżała moja ulubiona jajecznica z
boczkiem, papryką i pomidorami.
- Ale z ciebie ranny ptaszek.
– Przemek wszedł do kuchni w samym szlafroku, ziewnął szeroko i zaczął węszyć.
– Nie poratowałbyś rodziny w potrzebie? – Paskudnie zaburczało mu w brzuchu.
- Znaj moje dobre serce,
masz. – Podzieliłem sprawiedliwie moją porcję na pół. Jeśli chciałem zarzucić
sieci, musiałem stworzyć przyjacielską atmosferę.
- A coś ty dzisiaj taki
wesoły? – Bestia była strasznie podejrzliwa od ostatniego wypadku z żubrówką.
Zemścił się zabierając mi wszystkie, pożyczone od niego na wieczne nieoddanie,
rzeczy. Nawet te śliczne trampki ze sznurówkami zakończonymi srebrnymi
serduszkami. Sam w nich nie chodził twierdząc, że są zbyt babskie. Złośliwiec
jeden schował moje śliczności tak, że od kilku dni nie mogłem ich znaleźć. Postanowiłem
wykorzystać tę sytuację by odwrócić jego uwagę od moich prawdziwych zamiarów.
- Jak ci powiem newsa oddasz
mi buty? – Zapytałem z błagalną miną. Aby zmiękczyć jego twarde serce postawiłem
przed nim michę, dokładając jeszcze kanapeczki ze szczypiorkiem.
- Zależy… od newsa. Hm… Dobre…-
wymamrotał z pełnymi ustami. Zajęty pałaszowaniem przestał analizować każde
moje słowo.
- Mama jest na ciebie zła,
chyba nazbierałeś sporo minusów. Ostatnio migasz się od prac domowych, w szopie
leży cała sterta drzewa do porąbania. – Zacząłem ostrożnie od mniej
interesującej wiadomości.
- E tam.. Zrobi się… Juto na
przykład…- Machnął lekceważąco ręką. Od lat robił za naszego domowego drwala.
Kiedy rąbał szczapy do kominka, w samych jedynie dżinsach, cały błyszczący od
potu i umazany, na chodniku obok płotu zwiększał się kilkakrotnie ruch
pieszych. Co chwilę rozlegały się przeciągłe piski, a nawet gwizdy. Ja na swoją
chudą klatę nie złapałbym nawet komara. Próbowałem.
- Klopsikowa ze swoja córcią
przychodzi dzisiaj na świecowanie uszu i okadzanie. Ta trzydziestoletnia
panienka jest już bardzo zdeterminowana założyć rodzinę. Pytała mnie o ciebie
kilka razy. – Uśmiechnąłem się do niego niewinnie.
- Kiedy matka skończy
wreszcie z tym szamaństwem? – zajęczał i uderzył głową w blat stołu. W jego
oczach zobaczyłem początki paniki. – Jakiś dowcipniś dał tej młodej mój numer
telefonu, od szóstej rano napisała do mnie z kilkanaście sms’ów. Musiałem
wyłączyć dźwięk.
- To na pewno któryś z
kuzynów, ostatnio jak się opiłeś ,,Pod Kogutem” próbowałeś pocałować barmana w
pępek. – Zrzuciłem winę na dalszą rodzinę. Chyba się to dziewczę nie wygada od
kogo dostało namiary?
- Jak jej to wybić z głowy?
Jest strasznie zawzięta. – Braciszek może i był inteligentny, ale mało
pomysłowy. Podniósł głowę i popatrzył na mnie z nadzieją na twarzy. – Oddam
wszystko i dołożę karnet do SPA na cały miesiąc.
- Stoi. – Podaliśmy sobie
ręce, by przypieczętować umowę. – Zrobimy tak… Wyłuszczyłem mu szczegółowy
plan. Wrócisz jak się Klopsikowe rozgoszczą. Dam cynk. Udasz ochlaptusa spod
ciemnej gwiazdy, wtoczysz się do domu śmierdząc wódą i poprosisz matkę o kasę,
bo swoją znowu przegrałeś w ruletkę. Potem zwal się na łóżko tak jak stoisz,
nie zaszkodziłoby się obsikać.
- Nie fuj… To obrzydliwe!
- Nie musisz tego robić
naprawdę głębie. Wystarczy, że będzie tak wyglądało. To jedna z dolegliwości
przewlekłych alkoholików, nie zawsze panują nad zwieraczami jak są na bani. Po
takim teatrzyku wszystkie mamusie w okolicy będą trzymać swoje córcie z dala od
ciebie. – Łyknąłem herbatki w oczekiwaniu aż przetrawi te rewelacje.
- Lutek, jesteś pewny, że nie
chciałbyś wystartować w wyborach? Miałbyś szansę nawet na tekę ministra! –
Przemek pokręcił z rozbawieniem głową.
- A nie mógłbyś mi teraz
zwrócić tych rzeczy? – Doskonale wiedziałem, że po całej hecy, nie miałem
najmniejszych szans niczego odzyskać.
- Teraz nie mam czasu, spieszę
się do pracy. Na razie weź to…– Podał mi
karnet po czym zerknął na wiszący na
ścianie zabytkowy zegar z kukułką. Poderwał się od stołu i tyle go widziałem.
No cóż, nie można mieć wszystkiego. Żegnajcie ukochane trampki z serduszkami.
Pozostało mi tylko napisać do Czarnego
uroczy liścik, który uczyni moją sieć atrakcyjniejszą. Musiałem go jakoś
zaintrygować oraz sprawić, by za wcześnie nie odkrył podstępu. Postawiłem na
nieśmiałość. Idealnie byłoby, gdyby stało się to dopiero rano. Wyciągnąłem
komórkę i zacząłem wystukiwać tekst.
,, Doktorku! Niestety cała rodzina będzie w domu, więc
musimy być naprawdę cicho. O dwudziestej trzeciej przemknij się tylną furtką od
strony sadu. Drzwi będą otwarte, sypialnia jest na piętrze, druga po lewej
stronie. Nie świeć światła, wejdź po ciemku, rozbierz się i do dzieła. Ani
słowa. Udowodnij, że język służy ci do czegoś więcej niż wygadywania sprośnych
bzdur. Napisz jak ci się podobało i zniknij nim nastanie świt.”
Tyle powinno wystarczyć, by
trzymać mnie z dala od kłopotów. Mieliśmy z bratem bardzo podobne głosy, więc
szansa na sukces była całkiem spora. Przynajmniej tak mi się wydawało. Znajomi
często się mylili, kiedy odbieraliśmy domowy telefon. Życie bywa jednak przewrotne,
a ruchów koła fortuny nie sposób do końca przewidzieć.
***
Wszystko potoczyło się całkiem gładko,
Przemek powinien dostać Oskara za swoje zdolności aktorskie. Klopsikowe były tak zaskoczone oraz zniesmaczone
zachowaniem brata, a przede wszystkim ogromną plama w okolicach rozporka, że
szybko się pożegnały by pewnie omówić sprawę jego licznych nałogów w swoim
gronie. Najwyraźniej właśnie spadł na sam dół listy kawalerów do wzięcia. Matka
siedziała przez całą scenę z szeroko otwartymi oczami, trzeba jednak przyznać,
że nas nie wydała. Z pewnością tak tego jednak nie zostawi.
Tymczasem brat, ogromnie z siebie
zadowolony, poszedł do swojego pokoju i po chwili usłyszałem szum prysznica. Zmęczony
pracą, a miał bardzo wymagającego szefa oraz walką z Klopsikowymi szybko
zasnął. Dzięki bogu nie uznawał piżam. Sypiał na golasa, co znacznie ułatwiało
dalszą część planu. Zostawił też uchylone okno. Nasze pokoje łączył szeroki
balkon pełen donic z kwiatami i ziołami. Kiedy nadeszła ,,godzina zero” i
zrobiło się całkiem ciemno, ukryłem się za jedną z nich, po czym wysłałem
wiadomość do kardiologa. Postąpił dokładnie według instrukcji jakie ode mnie
otrzymał. Wszedł do domu cichuteńko, niczym zawodowy włamywacz. Jak tylko
przestąpił próg pokoju zrzucił ciuchy i wsunął się do łóżka. Uliczna latarnia
oświetlała nieco wnętrze, dzięki czemu mogłem poobserwować przebieg akcji, od
której zależały zasoby mojego portfela.
Czarny
położył się na boku, zrzucił kołdrę na podłogę i zaczął obmacywać leżącego na
brzuchu Przemka. Najwyraźniej był już ogromnie napalony, a wyobraźnia pracowała
mu na najwyższych obrotach. Dotykał go delikatnie, z czułością, powoli
zapoznając się z mapą gładkiego ciała, zupełnie jakby czytał Brajla. Z początku
delikatne, potem coraz bardziej śmiałe pieszczoty obudziły oczywiście śpiącego,
który przeciągnął się leniwie i szeroko ziewając, złapał wędrujące po nim ręce.
- W życiu nie miałem tak
realnego snu. – W jego głosie zabrzmiało zdziwienie. Strasznie zaspany, ledwie
kontaktował. Chyba miał wrażenie, że nadal przebywa w ramionach Morfeusza. W
końcu podobne sytuacje nie zdarzają się codziennie, ale każdy z nas miewa czasami
tego rodzaju, erotyczne fantazje.
- Och…- westchnął, bo
rozgrzane ciało nieznanego kochanka otarło się o niego lubieżnie. Brat nie był
jednak zły, raczej zaskoczony i podekscytowany, to potrafiłem wyczuć. Sięgnął
niżej. – Ale masz twardego. Kim jesteś? Nie wiedziałem, że zjawa też może mieć
takiego twardego.
- Mhmm…- zaskomlał Czarny i
rozsunął szeroko uda. Najwyraźniej zabawa bardzo mu się podobała, a pytanie
brata uznał za jej element.
- Sen nie sen, mniejsza z
tym. – Na chwilę się zawahał, ale tylko na chwilę. Plotka, że nigdy nie
odmawiał dobrego bzykania, widać była prawdziwa. -Mam na ciebie ochotę, a ty
wyglądasz mi na kogoś w wielkiej potrzebie. – Zaczął leniwie poruszać ręką.
- Yhm… - Odważył się jedynie
wystękać doktor, który dostał się w niewolę wprawnych dłoni. Było mi strasznie
głupio tak podglądać, policzki dosłownie mnie paliły, ale musiałem się
przekonać czy wszystko pójdzie po mojej myśli. Nie zamierzałem zbyt długo
zostać na balkonie. Rosnący za mną rozmaryn kuł mnie niemiłosiernie w plecy.
- Mam zamiar naprawdę ostro się
zabawić. – Przemek odwrócił ich ciała stanowczym ruchem i znalazł się na górze.
Sięgnął do szuflady i coś z niej wyjął. Chyba wstążkę, nie widziałem dokładnie,
było zbyt ciemno. – Nie waż się skończyć przed czasem! – Zaczął ją ostrożnie
okręcać wokół penisa Czarnego, który posapywał coraz głośniej. Moje spodnie też
zrobiły się jakby ciaśniejsze.
- A… Ale….- Padło drżącym,
ochrypłym z emocji głosem. Najwyraźniej finał porządnie go zaskoczył. Pewnie
liczył, że to on będzie robił za lidera.
- Żadne ale! Mam zamiar
naprawdę mocno przeorać twój chętny tyłek. Będę cię pieprzył tak długo, aż
zamienisz się w drżącą galaretę. – Bez zbytnich ceremonii zarzucił sobie jego
nogi na ramiona i wyjął spod poduszki jakąś tubkę. Oglądanie brata podczas ,,ten
teges” nie było tym, o czym marzyłem po nocach. Najwyższy czas wykonać
taktyczny odwrót, dowiedziałem się czego chciałem i wystarczy. Musiałem jeszcze
zaczekać na wiadomość. Uśmiechnąłem się z ogromną satysfakcją i na paluszkach
poszedłem do swojej sypialni. Położyłem się do łóżka z komórką w dłoni. Przymknąłem
tylko na moment oczy, pod moim oknem tak pięknie pachniały jaśminy. I…
…Obudziłem się, kiedy budzik zaczął dzwonić
oznajmiając, że już czas na dyżur, a wieczorem czekało mnie spotkanie z
Nikolasem. Tknięty złym przeczuciem zerwałem się na równe nogi. Zerknąłem na
ekranik. Jaka ulga. Był tam oczekiwany sms. Moja przepustka do finansowej
wolności. Odetchnąłem z ulgą i odtańczyłem z radości polkę.
,,
Lutek, ty Ogierze! Zrobiłeś sobie z mojego tyłka strzelnicę, spuściłeś się
draniu bez żadnego zabezpieczenia chyba z pięć razy! Jak ja będę pracować ty
brutalu? Mam zapisanych dwudziestu
pacjentów do echa! Jesteśmy kwita, dług anulowany. Czy nie moglibyśmy tego
jeszcze kiedyś powtórzyć?!”
Szybciutko się ubrałem, z
butami w dłoni przemknąłem się pod okno Przemka, aby jeszcze raz zerknąć do
środka. I…
…Włosy dosłownie stanęły mi na głowie. Ku mojemu przerażeniu zobaczyłem jak Czarny, który powinien być dawno w swojej willi, siada na łóżku i wytrzeszczonymi oczami patrzy na śpiącego Przemka. I…
…Włosy dosłownie stanęły mi na głowie. Ku mojemu przerażeniu zobaczyłem jak Czarny, który powinien być dawno w swojej willi, siada na łóżku i wytrzeszczonymi oczami patrzy na śpiącego Przemka. I…
- Luuuteeeek!!! Ty pieprzony
chwaście!!
Nie czekałem dłużej,
przeskoczyłem przez barierkę prosto w bujne pokrzywy. Jeszcze w życiu tak
szybko nie biegłem, udało mi się złapać najwcześniejszego busa. Zapowiadało
się, że być może nie dożyję do spotkania z prezesem. Jak mogłem usnąć niczym
kłoda?! Jestem rzeczywiście strasznym debilem.
***
Na SOR’ze naprawdę nie można było się
nudzić. Ledwo udało mi się przebrać w mundurek i nieco uspokoić kołaczące serce,
a od razu tryby szpitalnej machiny złapały mnie w swoje szpony. Wszedłem do
socjalnego i trafiłem w sam środek kłótni. Renia i Gosia wydzierały się na Kozłowskiego
jedna przez drugą, on bronił się spokojnie ze złożonymi na piersiach rękami.
Pierwszy raz widziałam, żeby zezłościły się na Hrabiego, który w pracy mógłby
być wzorem dla średniowiecznych rycerzy.
- Coś się stało? – Wiedziony
ciekawością po prostu musiałem zapytać, a powinienem ugryźć się w język.
Przecież każde dziecko wiedziało, że ta wada była przepustką do Piekła.
- A to, że ten tutaj obrońca uciśnionych,
przyjął na salę nadzoru Wielkiego De! – Warknęła Renia, która zazwyczaj była
łagodną osobą, bardzo opiekuńczą i empatyczną w stosunku do chorych.
- Nie mogłem go odesłać z
taką biegunką do domu, to byłoby nieludzkie! – Bronił się chirurg. – Ktoś musi
mu podłączyć kroplówkę i założyć pampersa, inaczej zapach nas zabije.
- Trzeba było o tym pomyśleć,
zanim zaczął pan robić za niańkę Jego Wysokości – dorzuciła swoje trzy grosze
Gosia. – Rzucił do mnie kubkiem z herbatą.
- Co mu właściwie jest? –
zapytałem, wiążąc sobie sam pętlę na szyję. Dziwne przezwisko z nikim mi się
nie kojarzyło.
- Facet jest gejem z dość
dziwnymi nawykami. Chyba nie do końca pogodził się ze swoją orientacją. – Na
plus naszego chirurga trzeba przyznać, że w takich konfliktowych sytuacjach
wykazywał się naprawdę świętą cierpliwością.
- Ma chłop po prostu gówniany
problem, czyli fobię na kupę, przed i po każdym bzykanku robi lewatywę. Tak
wyjałowił jelita, że dorobił się przewlekłego nieżytu flaków. – Wyjaśniła
Renia. – Nie tknę tego gościa nawet przez serwetkę! – Oświadczyła i zadzierając
nosa wyszła z pokoju. Gosia pomaszerowała za nią. Nigdy wcześniej nie widziałem
by się tak nieprofesjonalnie zachowywały. Nieznośny pacjent to przecież
pacjent.
- Lutek, zrób to, masz tu
kartę zleceń. Ja mam jeszcze do założenia gips i USG do zrobienia. – Zrobił
proszącą minę. Ten amator wszystkiego co żywe, potrafił być strasznie słodki.
- Dobra, ale jakby coś, to
przyleci pan na ratunek z mieczem i tarczą! – Dźgnąłem go paluchem w szeroką
klatę.
- Jasne, najpiękniejszy z
kwiatuszków! – Zdawałem sobie sprawę, że kadził mi bezwstydnie, abym tylko
zajął się kłopotliwym chorym. Nie miałem wyjścia, skoro się już zgodziłem,
musiałem stawić czoła Wielkiemu De. W zabiegówce przygotowałem tacę z
kroplówką, pampersa i sudocrem. Przywdziałem zawodowy uśmiech i tak uzbrojony
wszedłem do Sali nadzoru. Spodziewałem się potężnego faceta o tubalnym głosie,
a zamiast niego zastałem szczupłego blondyna siedzącego na łóżku ze skrzywioną
miną, zadartą szpiczastą brodą i podpartego trzema poduszkami. Miał przyklejone
do głowy jasne, lekko kręte włosy, najwyraźniej gorączkował. Świdrował mnie
szarymi oczami, jakby rozbierał na części niczym zepsuty telewizor. Wyraźnie
szukał dziury w całym.
- No nareszcie ktoś raczył
się zjawić! Wie pan kim ja jestem?! – Zaczął piskliwym głosem, podnosząc go
stopniowo coraz wyżej.
- Wielkim De? – Wyrwało się z
mojego niewyparzonego pyska. Aby ukryć zmieszanie narzuciłem koc na chude ciało
krzykacza.
- Jak śmiesz! Nie jestem
jakąś Szarą Masą, tylko najlepszym studentem na roku! Nie życzę sobie tykania!
Żądam innej pielęgniarki! – Na bladej, wymizerowanej twarzy pojawiły się
rumieńce.
- Przykro mi, chyba jest pan
na mnie skazany. Dzisiaj są tutaj tylko trzy pielęgniarki, dwie już pan zdążył obrazić.
Jestem, że tak powiem, pana ostatnią nadzieją. – Schowałem dumę do kieszeni,
ponieważ smarkacz przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Musiał być już chory od
dłuższego czasu, bo chwiał się na wszystkie strony i miał sine cienie pod
oczami dosłownie do pół twarzy. Nie chciał jednak ustąpić ani na włos. Walczył
do końca, pewnie sam nie wiedział w jakim celu, z jedynymi ludźmi, którzy mogli
mu w tej chwili pomóc.
- Ej ty, pielęgniarek, zawołaj Rzecznika Praw Pacjenta!
Macie tu tragiczną opiekę, śmierdzący obskurny pokój i bezczelny, nic nie warty
personel, który mi się ciągle odszczekuje. – Rozkaszlał się jak to powiedział,
więc podałem mu kubek z wodą i zmierzyłem temperaturę.
- Trzydzieści osiem, nieźle.
– Położyłem mu na czole żelowy, okład chłodzący. Chciał go zrzucić, ale
powstrzymałem jego kościstą rękę bez trudu. – Niemądry dzieciaku, jeśli chodzi o
moje koleżanki, to przysłowie ,, jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie” jest nadal
aktualne. Myślałeś, że pozwolą się bezkarnie obrażać?
- Powiedziałem tylko, że
herbata cuchnie jak siuśki trolla i ta gruba powinna w tym wieku już umieć ją
zaparzyć. – Powiedział markotnie, ale już o wiele ciszej. Pomogłem się
uparciuchowi obrócić na bok, chyba bardzo cierpiał, ale duma nie pozwalała mu
się do tego przyznać.
- Dla ciebie chłopcze Gosia,
to pani pielęgniarka, a nie Gruba. I wystarczyło powiedzieć, że cię mdli kiedy
pijesz. Masz chyba jakieś problemy z komunikacją. Podłączę ci kroplówkę, jak
cię przestanie boleć brzuch będziesz mógł wrócić do domu. Zadzwoń po jakiegoś
przyjaciela, nie możesz wracać do domu sam w takim stanie. – Zacisnąłem mu
stazę na ramieniu.
- Nie mam nikogo, mieszkam
sam. – Rozległo się cichuteńko spod koca. Chyba trochę skruszał, ale tylko
trochę. – I jestem już dorosły, więc przestań mówić do mnie per Dzieciaku! -
Dzielnie wystawił rękę do nakłucia. Nawet się nie skrzywił, kiedy zakładałem wenflon.
- Jak będziesz grzeczny –
puściłem do niego oko – to zrobię ci taką herbatę jaką lubisz. Może uda ci się
utrzymać ją w żołądku. I mów do mnie panie Lutku.
- Niedoczekanie twoje,
wyglądasz na niecałe osiemnaście. Zapuść brodę czy coś! Lubię perfumowaną El
Grey, tylko słabą. – Zamknął oczy, a ja zawiesiłem kroplówkę. Wyglądało na to,
że pierwsze zostały lody przełamane. Mały buntownik miał charakterek, że nie ma
przebacz. Jaki tam z niego Wielki De, raczej zwyczajny, samotny chłopak
zagubiony i łaknący uczuć jak każdy z nas. Niestety jego paskudny język
zniechęcał każdego, kto chciał się do niego choć trochę zbliżyć. Czy już
mówiłem, że mam słabość do ciemnej strony mocy?
***
Po dyżurze stroiłem się w szatni dłużej niż
dziewczyny. Włożyłem swoje najlepsze, ciemnoniebieskie rurki. Mój chudy, mały
tyłek całkiem dobrze się w nich prezentował, do tego kremową koszulę z krótkim
rękawem i wypucowane na glanc trampki, niestety bez serduszek. Koleżanki widząc
jak po raz trzeci układam włosy, zaczęły się ze mnie zupełnie jawnie nabijać.
Chciałem by niewdzięczne kudły, spływały
na plecy bujną, brązową grzywą jak to widziałem w filmie, niestety nie miały
zamiaru mnie słuchać wyginając się pod coraz dziwniejszymi kątami.
- Po prostu zwiąż tą miotłę,
a jak znajdziecie się w sypialni zgaś szybko główne światło. Będą wtedy
wyglądać na seksownie rozkudłane. – Ta paskudna małpa Gośka tak się
rozchichotała, że rozmazała sobie szminkę.
- Idę do Horodyńskiego w
interesach, a nie na gimnastykę! – burknąłem spod zbyt długiej grzywki i
oblałem się niechcianym rumieńcem.
- Akurat! – prychnęła Renia.
– I dlatego wdzięczysz się do lusterka od godziny? A ten twój czerwony pyszczek
jest strasznie słodki. Niech cię prezes chociaż wycałuje porządnie po szyi,
żebyśmy miały na co popatrzyć. – Uszczypnęła mnie w policzek.
- Napalone babiszony! A niby
jedynie mężczyźni myślą drugą głową! – Luźno związałem włosy rzemykiem,
rzeczywiście wyglądały teraz jakby bardziej wytwornie. Chyba nadawały się na
kolację w towarzystwie.
- Mam nadzieję, że pod tymi spodniami
dla glisty masz jakieś seksowne majteczki, a nie gacie po Franiu – odezwała się
ponownie wkurzająca doradczyni numer jeden.
- Będę prowadził negocjacje
handlowe zboczona kobieto! – Z kim ja się zadaję? Czy wszystkie czterdziestki
są takie dowciapne i wścibskie? – I tak dla waszej wiadomości! Nie dzielę się
bielizną z rodziną, mam własną! –Tupnąłem nogą dla podkreślenia swoich racji.
Prawdę mówiąc ich uwagi trochę mnie zaniepokoiły, faktycznie miałem na sobie
staromodne bokserki z nogawkami. Ale przecież to nie była żadna randka, więc
czego miałem się bać?
***
Przed szpitalem czekał na mnie znajomy
szofer razem ze swoją limuzyną. Otwarł przede mną drzwiczki, a ja poczułem się
jak Kopciuszek wieziony na bal. Tyle, że do jaskini zła, zamiast do pałacu, a
na miejscu, zamiast pięknego księcia, czekał na mnie Diabeł Ho. Rozwaliłem się
na tylnym siedzeniu niczym turecki basza i usiłowałem zrelaksować. Głupie serce
biło bardzo mocno, nie miało najmniejszej ochoty mnie posłuchać. Rozsądek
podpowiadał, że mam dzisiaj dobrą okazję, by raz na zawsze skończyć z prezesem.
Miałem do tego świetny pretekst. Nikolas nie był dla mnie odpowiednim facetem,
począwszy od gwałtownego charakteru oraz skłonności do rękoczynów, a
skończywszy na bogatej rodzinie, która na pewno by mnie przeklęła i nasłała
jakiegoś cichego zabójcę, żeby się pozbyć kłopotu. Mogłem być dla niego tylko
jednym z wielu romansów, które miło się wspomina w zimowe noce, ale nie
przywiązuje do nich zbytniej wagi. Rola kochanka z doskoku wcale mi nie
odpowiadała, chciałem prawdziwego związku i miłości do grobowej deski. No co?
Taka już ze mnie romantyczna duszyczka.
Odetchnąłem kilka razy głęboko, bo łzy
zakręciły mi się w oczach. Postanowiłem grzecznie ustalić warunki spłaty i
usunąć prezesa raz na zawsze ze swojego życia, zanim zupełnie straciłem dla
niego głowę. Niestety lanie jakie od niego dostałem wcale nie przekonało
durnego serca, że był narwanym idiotą z wybujałym pod chmury ego. Jak zwykle –
rozum sobie, a uczucia sobie. Nawet nie wiem kiedy zajechaliśmy na miejsce. Nie
miałem ochoty wychodzić, dopiero gdy szofer kilka razy powtórzył:
- Jesteśmy, proszę pana. – Wysiadłem z ociąganiem, poganiany wzrokiem mężczyzny. Ruszyłem do głównych drzwi, ale zostałem powstrzymany. – Pan Horodyński jest na tarasie za domem. – Wskazał mi kamienną ścieżkę w lewo. Już z daleka poczułem piekące się na grillu co nieco. Przełknąłem ślinę i zaburczało mi w brzuchu. Od śniadania nic nie jadłem, zajęty opieką nad Wielkim De. Zacząłem wchodzić po kamiennych schodkach. Zobaczyłem krzątającego się Nikolasa, ubranego nieformalnie w dżinsy i seksowną, przylegającą do ciała koszulkę.
- Jesteśmy, proszę pana. – Wysiadłem z ociąganiem, poganiany wzrokiem mężczyzny. Ruszyłem do głównych drzwi, ale zostałem powstrzymany. – Pan Horodyński jest na tarasie za domem. – Wskazał mi kamienną ścieżkę w lewo. Już z daleka poczułem piekące się na grillu co nieco. Przełknąłem ślinę i zaburczało mi w brzuchu. Od śniadania nic nie jadłem, zajęty opieką nad Wielkim De. Zacząłem wchodzić po kamiennych schodkach. Zobaczyłem krzątającego się Nikolasa, ubranego nieformalnie w dżinsy i seksowną, przylegającą do ciała koszulkę.
- Widzę, że kolacja dochodzi
- zagaiłem. Ku mojemu zdumieniu nigdzie nie było ani śladu służby. Mężczyzna
ubrany w fikuśny fartuszek z diabełkiem na przedzie sam krzątał się koło
paleniska. Dalej widać było pięknie nakryty stolik dla dwojga, całą wiąchę róż
w moim ulubionym kolorze ułożoną ręką wytrawnego artysty, włożoną do stylowej
greckiej wazy, a wszystko to oświetlone dyskretnie porozwieszanymi chińskimi
lampionami. W zapadającym zmroku to miejsce przemieniło się w naprawdę uroczy
zakątek. Prezes naprawdę się postarał, a mnie zrobiło się ciepło w okolicy serducha
– podłego zdrajcy. Na dźwięk mojego głosu gwałtownie się odwrócił i rozpostarł
szeroko ramiona zagradzając mi drogę na taras.
- Witaj Kwiatuszku. –
Przestąpił z nogi na nogę i poczerwieniał. – M… może lepiej pójdziemy na
spacer? – Przyjrzałem mu się uważnie. Zarumieniony Nikolas był wystarczająco
dziwnym widokiem, ale zawstydzony, jąkający się
Nikolas był wręcz szokujący. Zobaczyłem, że cztery palce ma pozaklejane
plastrami, a na policzku czarną smugę.
- Coś ty sobie zrobił
kucharzyno? – Udało mi się złapać go za rękę, choć próbował ją schować za
plecami. – Jestem głodny – zerknąłem na zwęglone mięsko na ruszcie – ale nie aż
tak, żeby rzucać się na te zmumifikowane szczątki – zachichotałem. Cała złość
na tego palanta odeszła jak ręką odjął.
- To miał być… yy… befsztyk z
sałatką z rukoli – odezwał się smętnie, omijając wzrokiem moją twarz.
- Nie mogłeś po prostu kazać
przygotować kolacji gosposi? – zapytałem zdumiony. Chciałem jeszcze dodać, że jest
wyjątkowym łamagą, ale na widok jego zmartwionej twarzy jakoś nie przeszło mi
to przez usta.
- Ale to by nie było to samo.
Chciałem cię odpowiednio przeprosić za swoje zachowanie. Ugotować własnoręcznie
coś dobrego, żebyś troszeczkę zmiękł. Wiem, że przyszedłeś tu z zamiarem
posłania mnie do Piekła. – Chciał mnie złapać za ramię, ale syknął. Poparzona
dłoń musiała go porządnie piec. - Lutek, mnie na tobie naprawdę zależy – dodał
miękko. – Przysięgam, że to był pierwszy i ostatni raz, kiedy podniosłem na
ciebie rękę. Zazdrość głupia rzecz, możesz mi nie wierzyć, ale nigdy wcześniej
jej nie czułem w związku z żadnym mężczyzną ani kobietą. O mało mnie nie
trafiło na widok ciebie, w ramionach tego doktorzyny.
- Dobrze już dobrze. -
Uśmiechnąłem się do niego łaskawie. – Masz rację, chciałem skończyć tę
znajomość. Teraz jednak sam nie wiem, może jest jakaś nadzieja na zrobienie z
ciebie księcia. – Popatrzyłem mu w czarne, przepełnione niewypowiedzianymi
emocjami oczy i przepadłem bez nadziei na ratunek. Chciałem czy nie, był moim
słońcem, księżycem i gwiazdami. Nie zamierzałem jednak tego draniowi
uświadamiać. – Obawiam się jednak reakcji twojej rodziny na naszą znajomość.
- Będziesz miał sposobność
sprawdzić, przyjeżdżają w przyszłym tygodniu – odpowiedział beztrosko, nie
spuszczając wzroku z moich ust.
- Nawet o tym nie myśl! –
Pogroziłem mu palcem. Odwróciłem się i otworzyłem oszklone drzwi do salonu. –
Najpierw trzeba opatrzyć te rany, inaczej nie będziesz dzisiaj spał. Gdzie masz
apteczkę?
- W kuchni – powiedział
wprost w mój kark, a ja zadrżałem. Usadziłem spokorniałego drania za stołem,
nasypałem do szklanej miski lodu, ścignąłem się te pożal boże, opatrunki i
włożyłem mu do środka rękę aż po łokieć.
- Blać! – zajęczał. – Zabij
od razu, ale się nie znęcaj.
- Nie popisuj się ruską
łaciną! – Chyba biedak przeżył szok termiczny, bo aż zbladł. – Spokojnie,
piętnaście minut chłodzenia, potem Pantenol i będziesz jak nowy. - Taki
poturbowany i skruszony wyglądał naprawdę słodko. Zagapiłem się na jego długie
rzęsy, których pozazdrościłaby mu niejedna baba. Kiedy ja się nad nim użalałem,
ten cwaniak powoli posuwał się do przodu. Diabeł bez wątpienia, na zawsze
pozostanie diabłem. Złapał mnie zdrową ręką w talii i usadził na kolanach
twarzą do siebie. Zmiąłem w niepewnych, drżących dłoniach jego koszulę.
Spuściłem głowę, ogarnięty nagle nieśmiałością. Ujął mnie stanowczo pod brodę, obrysował
palcami kontury twarzy. Ciepłe, miękkie usta spadły na moje bez uprzedzenia,
gwałtownie i z pasją. Skubnęły zapraszająco górną wargę, potarły czule dolną.
- Jesteś najpiękniejszym
ogrodem, który będę pielęgnował z miłością aż po kres moich dni. Jesteś upojną
księżycową nocą i radosną melodia dnia, czas całego świata będzie należał tylko
do nas. Jesteś niekończącą się, tajemniczą mocą, napędzającą moje serce, które
bije już tylko dla ciebie. – Każdy kolejny coraz żarliwszy pocałunek, okraszony był tego rodzaju
wyznaniem. Czy istnieje na świecie człowiek, który nie uległby ich czarowi?
Wszystko co złe zniknęło w oddali. Pozostaliśmy tylko my dwaj, wznoszący się na
skrzydłach miłości coraz wyżej, prosto do migocących za oknem gwiazd.
………………………………………………………………………………
Blać – rosyjskie przekleństwo, odpowiednik
naszego pospolitego „kurwa”
betowała Kiyami