Następnego dnia mogliśmy wyruszyć w drogę
powrotną. Trzeba przyznać, że dyrektorka stanęła na wysokości zadania i naprawdę
szybko załatwiła podstawowe dokumenty w sprawie Emilki. Hojność Horodyńskich
wyraźnie zrobiła na niej wrażenie. Zrobiła co mogła, cudów jednak nie potrafiła
dokonywać. Małą dostaliśmy na razie na przechowanie, w ramach wakacyjnego wyjazdu.
Dzięki temu zyskaliśmy czas na załatwienie pozostałych papierzysków. Teraz
mieliśmy jednak inny problem. Byliśmy przygotowani tylko na jedno dziecko i
kiedy maluchy rano podskakiwały wokół samochodu, trzymając się za ręce, my
łamaliśmy sobie głowy.
- Blać, nie
mamy drugiego fotelika. - Nikolas zwichrzył i tak rozkudłaną czuprynę. Ładnie
mu było z tym porannym nieładem, aż serce rosło. Musiałem jednak przypomnieć mu
o obowiązującej w rodzinie kulturze.
- Kochanie,
nie przy dzieciach. - Zacząłem dbać o maniery. Dobry, stary Lutek odchodził w
niepamięć. A jeszcze niedawno zrobiliśmy z rodzeństwem konkurs na ilość
przekleństw w sześciowyrazowym zdaniu. Wygrał oczywiście Przemo, adwokacina
jeden. Papugi nie przegadasz. Ale po łbach za plugawy język dostaliśmy od mamy
ścierką wszyscy - solidarnie.
- Kwiatuszek
się nam starzeje - zarechotała Wiśka.
- Blać...
blać... - Dzieciom niestety spodobało się nowe, nieznane na szczęście, słowo.
- No cóż, nie ma co tak stać. Jakoś
dojedziemy. - Zadecydowało moje kochanie. Cmoknąłem go w policzek i
rozprostowałem zmartwioną zmarszczkę między brwiami czubkami palców, po czym zagoniłem
rozdokazywaną gromadkę do samochodu. Jurkę zapięliśmy w foteliku, a Emilkę obok
niego pasem. Teraz wystarczyło wykazać się mistrzostwem jazdy po autostradzie,
aby nie daj bóg, nie sprowokować policji do kontroli.
- Ech... -
westchnąłem. Nie podobało mi się to, co robiliśmy, ale była niestety
niehandlowa niedziela. Niestety nasi jajogłowi z sejmowej sali zadbali, by
wszystkie sklepy pozostały zamknięte. Wcześniej kupienie drugiego fotelika
byłoby kwestią kwadransa w jakieś galerii. - A jak nas sprawdzą i każą dymać na
piechotę?
- Nie przejmuj
się Stokrota, smarkuli nie widać z drogi. Zresztą twojego faceta, w razie
draki, chyba stać na taksówkę. Nie strzęp paszczy na darmo. - Wiśka szturchnęła
w ramię Nikolasa. - Stary, ile kasy masz w portfelu? - Sister miała wrażliwość
buldożera. Czasem wątpiłem, czy ona na pewno była dziewczyną.
Na szczęście
podróż przebiegła bez większych przygód. Mój skarb chyba wziął sobie do serca
nasze uwagi, bo jechał wyjątkowo ostrożnie, ściśle trzymając się przepisów, za
co parę razy został strąbiony przez bardziej niecierpliwych kierowców. Dzielnie
zniósł te zniewagi, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Gromiłem go wzrokiem za
każdym razem jak otwierał usta.
- Wiesz, że
dzieci pójdą od września do szkoły? Chcesz, żeby popisały się na pierwszej
lekcji kwiecistością rosyjskiego języka? Pamiętaj, że będziemy na cenzurowanym.
- Ależ zrobiłem się zrównoważony i mądry. Podziwiałem sam siebie.
- Masz rację
Cwjetok. - Nikolas głośno przyznał mi rację. Wyraźnie podobnie jak ja, też dojrzewał
w przyspieszonym tempie. Miałem na niego dobry wpływ. Niestety nie trwał długo.
- Zobaczcie jakie fajne owieczki. -
Kiedy tylko dzieci spuściły z nas wzrok, wykrzywił się komicznie i
zapoznał mnie z długością swojego języka. Ble. Zobaczyłem resztki chrupek
kukurydzianych w jego gardle.
- Merda! -
Wyrwało mi się niebacznie, ale przynajmniej po cichu, a przynajmniej tak mi się
wydawało.
- Menda? -
No proszę, ale mikrus miał słuch. Rozległ się cieniutki głosik Jurki, który
podobno był prawie niemową. Niby świetnie, że poczuł się bezpiecznie w naszym
towarzystwie, ale.. No właśnie. Udało nam się go zepsuć w ciągu godziny?
Zaraza. Co będzie jak dyrektorka przyjedzie na kontrolę? Już zacząłem się bać.
- Nie menda
tylko merda głupku! To znaczy gówno po włosku.- Pouczyła go natychmiast Emilka.
Niby taka zainteresowana krajobrazami za oknem, ale nic co się działo w
samochodzie nie umykało jej uwadze. Ten duet jeszcze da nam w kość. Już miałem
zacząć umoralniające kazanie...
- Kiedy
będzie widać nasz dom? - Ostatnie dwa słowa zabrzmiały w jej usteczkach, jakby
je wypowiadała pierwszy raz, z wyjątkowym namaszczeniem. Łzy zakręciły mi się w
oczach i kompletnie zapomniałem, co miałem powiedzieć. Spojrzałem na Nikolasa,
któremu podejrzanie błyszczały oczy.
- Miałeś
pilnować GPSa! - Zrozumieliśmy się bez słow. Mój skarb był jak zwykle czujny i
pogłaskał mnie po udzie.
- Przecież
pilnuję! - Zerknąłem na ekranik i z przerażeniem stwierdziłem, że źle
skręciliśmy i od dobrej godziny jedziemy w tak zwaną siną dal.
- Powinniśmy
być jakieś pięćdziesiąt kilosów od domu. - Wiśka podejrzliwe omiotła wzrokiem
krajobraz. Zapadał zmierzch. Jeszcze trochę, a będzie zupełnie ciemno. - Co to
za zadupie? - Po obu stronach drogi ciągnęły się zaniedbane pola uprawne, po
lewej widać było kilka na wpół walących się, najwyraźniej dawno opustoszałych,
starych domów. - Kurde, wiem co to jest. Lutek ty bezmózgu! A mówiłeś, że GPS
nie ma przed tobą tajemnic!
- Bo ten
jest jakiś inny. Wszystko przez te dziwne aktualizacje. - Chwyciłem za butelkę
z wodą, by chociaż trochę się zasłonić przed czterema parami oskarżycielskich
oczu. Było mi wstyd jak cholera.
- Tobie na
tej szypułce - tu uszczypnęła mnie w szyję - nic już nie zostało. -
Obściskiwanie się z tym dryblasem, wypaliło twoje ostatnie zwoje. Nie żeby
wcześniej było ich zbyt wiele. - Na dokładkę dostałem w łeb, aż mi się płatki
to znaczy włosy, poskręcały.
- Ledwo
żyję. Nie robiliśmy tego od dwóch dni. A teraz zaczyna mnie boleć głowa -
jęknąłem niezbyt mądrze, bo Emilka zrobiła wielkie niczym spodki oczy, a potem
pogładziła mnie współczująco po ramieniu.
- Nie martw
się. Kucharka też tak zawsze mówiła o naszym ogrodniku, potem przed tydzień chowała
się przed nim w spiżarce, a kiedy do niej zagadał natychmiast dostawała
strasznej migreny.
- Ee..?
- Nie umiał
się ściskać - wyjaśniła poważnie. - Nawet pokazywała dyrektorce siniaki i
mówiła, że ma drewniane paluchy. Nauczę Nikolasa jak się to robi. Jurka lubi jak
go przytulam, trzeba delikatnie.
- Iiich -
przytaknął energicznie chłopczyk.
- Widzisz Kwiatuszku,
dobrze, że mamy takie mądre dzieci. - Wyszczerzył się niepoprawny, ruski
głupek. Jak ja wychowam te biedne maluchy na porządnych obywateli Karowa, kiedy
wokół mnie same bałwany. Ruda sister rechotała w najlepsze.
- Pewnie.
Jestem najlepsza w klasie. - Emilka dumnie wypięła chudą pierś. - On też
będzie, w końcu jest teraz moim bratem. - Jurka, który w pierwszym momencie
zmarkotniał i poczuł się trochę zapomniany, rozpromienił się niczym słoneczko.
- Oczywiście
kochanie. - Rzuciłem w nią jabłkiem, które zręcznie złapała i zachichotała. Jak
przyjemnie było popatrzeć na te dwie rozjaśnione buzie. - Już niedługo pójdzie
do zerówki i będzie tam numerem jeden.
- A jak ktoś
będzie go zaczepiał, to mu przywalimy. - Dziewczynka energicznie zacisnęła w pięści
chudziutkie rączki.
- Jasne,
przywalimy. - Bezmyślnie przytaknął jej bezmózgi yeti, zajęty prowadzeniem
samochodu. Czy mi się wydaje, czy będę mieć na karku troje smarkaczy?
- Rach...Ciach...-
Zaprezentował kilka ciosów Jurka. Dobrze, że porządnie go zapiąłem, bo jak nic wypadłby
z fotelika. Na szczęście trzecie dziecko właśnie wymijało tira i nie mogło
zaprezentować swoich umiejętności.
- Moja
szkoła! - Zaklaskała zadowolona z siebie Emilka.
- Mężczyzna
musi umieć walczyć o swoje. - Skąd on bierze te mądrości życiowe rodem z ulicy?
A może zamiast chodzić robić te swoje biznesy zwyczajnie ściemnia i przesiaduje
w Barze Pod Kogutem z miejscowym elementem? Bratanie się z moimi kuzynami
nikomu jeszcze nie wyszło na zdrowie. Ech... Na nic pałacowe wychowanie, francuskie
nianie i abc dobrych manier, w końcu diabeł
zawsze pozostanie diabłem.
- Lepiej nic
się już nie odzywaj. - Zacząłem uderzać głową o szybę. Beztroska Nikolasa
doprowadzała mnie do szału. A co będzie dalej? Jak na razie nie dojechaliśmy
nawet do domu. Chłodne szkło nieco mnie uspokoiło, ale tylko nieco... Jak nic,
zróbmy z dzieci psychopatów. - Pamiętaj, że jesteś teraz ojcem, nie kumplem.
Musimy dawać im dobry przykład.
- Oczywiście
Kwiatuszku. Od dzisiaj wszystko będziemy robić zgodnie z zasadami. - Co on się
nagle taki zrobił zgodny? I skąd ten podejrzany błysk w jego oczach? Ma mnie za
wieśniaka i myśli, że się na tym nie znam? - Używamy dziękuję i przepraszam,
sprawy między dorosłymi odbywają się po cichu za zamkniętymi drzwiami. Nie
przeklinamy, kiedy poniosą nas emocje. Aha. Nie jemy rękami, od tego są
sztućce. - Popatrzył na moje upaprane kanapkami z majonezem ręce.
- A jak nie
zabraliśmy widelców? A serwetki gdzieś w akcji?
- To nie
jemy. Cierpimy w milczeniu choć kiszki grają marsza, jak przystało na
dżentelmenów.
- Jesteś
wstrętny. - Nie mogłem się powstrzymać i pokazałem mu język. Dzieci oczywiście
zrobiły to samo i savoir vivre szlag trafił. Nie na darmo mawiają, ze dobrymi
intencjami jest wybrukowane piekło. Na domiar złego w samochodzie zrobiło się
gorąco, bo przez przypadek przekręciłem klimatyzację i moje kochanie zaczęło
się rozpinać z najniewinniejszym z uśmiechów. Po jaką cholerę ten idiota
codziennie ćwiczył przez godzinę? Złośliwiec jeden. Na pewno po to, by móc mnie
dręczyć widokiem swoich nienagannych mięśni w rozchełstanej koszuli. Nachylił
się, niby poprawiając pas. Lutek, bądź silny! Dostrzegłem jego lewy sutek. Nic
z tego. Nałóg to nałóg. Moja chora wyobraźnia zaczęła mi właśnie podrzucać
tysiąc i jeden sposobów wykorzystania dobrych manier...
,,Ciemna
noc. Dzieci śpią w łóżeczkach jak aniołki. Sypialnia. Drzwi obowiązkowo
zamknięte na klucz, szczelnie zasłonięte okna nie przepuszczają ani odrobiny światła.
Miotamy się po omacku na ogromnym łożu, usiłując się odnaleźć. Materac
przypomina ocean, a kołdra skłębione fale.
- Kochanie,
możesz skierować moją dłoń na właściwą drogę?
- Ależ oczywiście.
Trochę w prawo. Nie tak mocno, szlachetna część twojego ciała omal nie wyszła
mi gardłem.
- Przepraszam,
że od razu nie trafiłem w tych egipskich ciemnościach. Tak dobrze?
- Dziękuję,
że tak się o mnie troszczysz. Czy mógłbyś nieco mniej entuzjastycznie wykonywać
swoją pracę. Zaraz spadnę z łóżka.
- Moim
obowiązkiem kochanie jest zrobić to porządnie. Zasada numer trzydzieści
dziewięć."
Auto
gwałtownie zahamowało i ocknąłem się z zamroczenia. Ale ze mnie zbok, nie ma co.
Poczułem na sobie kpiące spojrzenie Nikolasa. Nic nie umknęło jego uwadze, a
już na pewno nie rosnące wybrzuszenie w moich spodniach. Policzki zapiekły mnie
żywym ogniem.
- Pierwszy
raz widzę taki skutek rozmowy o kulturze osobistej. - Zacisnął palce na
kierownicy, bo zaczęliśmy jechać wężykiem. - Kwiatki to naprawdę osobliwe
istoty.
- Uważaj bo
zaliczymy rów, palancie! - W tym momencie gwałtownie umilknąłem. Lękliwie
obejrzałem się do tyłu na dzieci. Odetchnąłem z ulgą. Spały przytulone do
siebie i nakryte kocykiem przez zapobiegliwą Wiśkę. Ona też coś jedynie zamamrotała
i obróciła się na bok. Czy Rycho wie, że moja sister chrapie niczym
niedźwiedzica? Miałem jednak dzisiaj trochę dobrej passy. Jedyny świadek mojej wychowawczej
klęski siedział obok i uśmiechał się pod nosem. Ohydny manipulant. Znowu
wyprowadził mnie w pole. Poczekaj ruski Diable. Jeszce się odegram jakem
Stokrotek.
Do Karowa dotarliśmy późną nocą, Wiśka
odstawiliśmy pod furtkę. Nawet nie przyszło nam do głowy sprawdzić, czy ktoś ją
wpuścił i nie musiała nocować na wycieraczce. Dom jawił nam się jako Ziemia
Obiecana. Walichy zostały w bagażniku. Każdy z nas zatargał po jednym dziecku
do sypialni. Nie zawracaliśmy sobie głowy rozbieraniem. Zrzuciliśmy jedynie
buty. Piekielnie zmęczeni wpakowaliśmy się we czwórkę do jednego łóżka. Maluchy
nawet nie drgnęły. Wkrótce zapadliśmy w kamienny sen.