środa, 4 maja 2016

Rozdział 31

Wychyliłem się przez okno, znajdowało się akurat nad drzwiami wejściowymi. Kapitan Maczuga nie przybył niestety sam, obok niego stali z zasępionymi minami moi przyszli teściowie. Widać czuli się dość niepewnie w obcym dla nich mieście i potrzebowali mundurowego wsparcia. Czułem wszystkimi Stokrotkowymi listkami zbliżające się kłopoty. Najwyraźniej nie tak wyobrażali sobie zięcia, skoro zapewnili sobie pomoc stróża prawa. Pewnie myśleli, że miejscowy element czyli MY, właśnie przerabia na mielone kotlety ich cennego jedynaka. Zdaje się, że w przyszłości będę miał okazję odczuć na własnej skórze co to znaczy prawdziwa teściowa, taka ze śląskich kawałów. Kiedy ją zobaczyłem, natychmiast skojarzyła mi się z latającą na miotle wiedźmą. O ile kościsty tyłek sztywnej kniahini zniósłby taką torturę. Może istnieją jakieś ulepszone wersje dla arystokracji z wielką, puchową poduchą jako siodełkiem? Proszone, rodzinne obiadki będą prawdziwym wyzwaniem. Posztyletujemy się wzrokiem przy przystawkach, potem podźgamy językami żując mięsko, by zadać ostateczne ciosy podczas deseru. Miałem w tym niejaką wprawę, przeszedłem niebagatelną, Stokrotkową szkołę przetrwania. Nie sądziłem, aby ktoś był bardziej podstępny i pyskaty niż moi najbliżsi, zwłaszcza Dziadunio. Jak zwykle pech mnie nie opuszczał.
- Chyba powinniśmy zejść na dół, zanim moja rodzina zrobi coś naprawdę głupiego. Życie jest do bani… – westchnąłem ciężko, podszedłem do Nikolasa i oparłem mu czoło na ramieniu. A mogło być tak pięknie! Po jakie licho tu przyleźli? W dodatku przywlekli kapitana. Jak dla mnie pod tą rodzicielską troską o dobro syna czuło się coś jeszcze. Ta dobrze urywana panika w oczach jego matki dała mi do myślenia. Może odejdą w obliczu przeważających sił wroga? Właściwie nie mieliśmy jeszcze z moim Diabełkiem czasu niczego sobie dokładnie wyjaśnić, zajęci ważniejszymi… hm … sprawami. No co?! Gaszenie pożaru z pewnością zaliczało się do kwestii ,, życia  lub śmierci”, którą należało rozwiązać w pierwszej kolejności. Podniosłem głowę, napotkałem czarne, rozjarzone spojrzenie i przełknąłem ślinę. Głośno. Przestąpiłem z nogi na nogę. Wyglądało na to, że chyba jednak nie stłamsiliśmy do końca wszystkich płomieni.
- Ni… ko… las…? – zamruczałem. Czy ja się właśnie o niego otarłem? Ale wstyd!
- Lutek, natychmiast przestań! – Z satysfakcją wychwyciłem chrapliwe nutki w napiętym głosie. Na szczęście nie ja musiałem grać rolę tego rozsądniejszego. Odsunął mnie z ociąganiem na odległość ramion i potrząsnął. – Lepiej idź się przebrać, bo nasze matki mogą nie zrozumieć zabawy w małego strażaka.
- Rany…! – Zupełnie zapomniałem o wielkiej plamie na spodniach. Zarumieniłem się po same uszy. Co on sobie pomyśli? Potrafię nad sobą panować! Zadarłem do góry nos, jakby takie sytuacje były dla mnie codziennością i zmierzyłem chichoczącego drania wyniosłym spojrzeniem. – Odwróć się! Żadnego gapienia!
- Cwjetok, jestem dżentelmenem! – obruszył się demonstracyjnie mój ulubiony prezes. No proszę, wróciliśmy na salony. Też potrafię się zachować, w końcu jestem porządnym Stokrotkiem. Może trochę wybrakowanym, ale nikt o tym nie musiał wiedzieć, szczególnie ten przedstawiciel starej, rosyjskiej arystokracji.
- A nie wyglądasz – rzuciłem bezczelnie i zacząłem szukać w szafie czegoś do ubrania. Do garderoby naszych rodzimych celebrytek było mi naprawdę daleko. Skromne cztery półki zwykłych szmatek, większość po promocji z supermarketów. Żaden pielęgniarek nie został jeszcze milionerem i nie zapowiadało się na zmiany. Nasz dowcipny minister zdrowia kazał nam ostatnio traktować nasz zawód jako MISJĘ. Chyba pomylił pielęgniarki z misjonarzami i miał nadzieję, że będziemy tyrać za darmo. Nie wiem co brał ten cienias, ale mu strasznie szkodziło. Wyciągnąłem sprane dżinsy oraz nowiutkie bokserki. Szybko ściągnąłem dres i zerknąłem w kierunku mężczyzny. Spełnił polecenie wyjątkowo jak na niego posłusznie, o dziwo bez szemrania. Najwyraźniej czytał tytuły stojących w biblioteczce książek. Hm…??  Może ludzie się jednak zmieniają pod wpływem budującego otoczenia, miałem tu oczywiście na myśli swoją skromną osobę. Kochany Diabełek. Chyba był o wiele bardziej cywilizowany niż sądziłem. Lutek, niepoprawna istoto! Dlaczego czujesz… Zawód?! Jednym ruchem zerwałem z  siebie mokre majtki. Krótka koszulka nie pozostawiała zbytniego pola dla wyobraźni. Mój członek jak zwykle w obecności seksownego przedstawiciela piekła, mimo wcześniejszej zabawy, już zaczynał podnosić głowę. Poprawiłem go ręką i sięgnąłem po bokserki. Spojrzałem podejrzliwie na Nikolasa. Stał nieruchomo, zbyt nieruchomo. Te wyprostowane plecy i napięte pośladki. Cholera! Ale ze mnie frajer! Zapomniałem, że w szyba w szafce doskonale pełniła rolę lustra. A to ci dżentelmen!
- Ty zboczony bibliofilu! – wydarłem czerwoną jak pomidor paszczę, zamiast najpierw rozsądnie wciągnąć na tyłek bieliznę. Odwrócił się do mnie w mgnieniu oka. Nawet sławny tajski tygrys nie zrobiłby tego zwinniej. Oblizał powoli usta i zmrużył oczy. Boż... Bożenko! Zaraz się rzuci i rozszarpie mnie na kawałki. Mhm… W obliczu ,,wroga” zrobiło mi się jakoś słabo. Mama miała rację, byłem cholernie ,,wrażliwy” i łatwo traciłem głowę oraz majtki. Bokserki gdzieś zniknęły. Normalnie Harry Potter. Najpierw moja skóra pokryła się stojącymi na baczność, czułymi niczym małe antenki, włoskami. Zacząłem drżeć jak przysłowiowy liść na wietrze. Potem pod ciężkim, przeciągłym spojrzeniem zalała mnie fala obezwładniającego gorąca. Aby nie upaść oparłem się o ścianę.
- Chyba przez następne pięć minut się nie pozabijają? – padło ciche, niepokojące pytanie, zadane niskim, bardzo niskim głosem. Jedno mrugnięcie powiek. Zaraz potem Nikolas klęczał już przede mną. Jak nic osiągnął prędkość światła. W ostatnim przebłysku nikomu niepotrzebnego rozumu złapałem go mocno za włosy. Nawet się nie skrzywił.
- Oszalałeś?! – Czy to ja tak cienko zapiszczałem? Powrót mutacji? Na ten niezbyt przekonujący protest nie zareagowałby nawet dwutygodniowy kociak. Nawet ja usłyszałem w nim nutki nieśmiałej nadziei na… Lutek, ty nienasycona cholero!
- Najwyraźniej… - Duże dłonie złapały mnie stanowczo za tyłek, a utalentowane usta zamknęły się na stojącym już zupełnie sztywno penisie. Język natychmiast owinął się wokół niego i zaczął pieścić posuwistymi ruchami. I na co komu rozsądek? No na co?
- Boż… Bożenko… - Udało mi się jedynie wyjąkać. Biodra same wykonywały rytmiczny taniec. Ogarnęła mnie wprost niemożliwa rozkosz, pełna narastającego napięcia, cichych pomruków i westchnień. Czy ruscy mają zmutowane gardła? Jak głęboko mogłem się zanurzyć w tą oszałamiającą, ciepłą wilgoć? Wydawała się bezdenna.
Przez gęstą mgłę pożądania otulającą rozpływający się z przyjemności mózg usłyszałem znajome kroki na schodach. Stare drewno skrzypiało wprost niemiłosiernie. Nagle dotarło do mnie, że nagi od pasa w dół ochoczo kopuluję z prezesem, gdy tymczasem piętro niżej kłębiła się moja i jego rodzina. Chyba coś ze mną nie ten teges. Byłem aż na takim głodzie? Zacząłem odpychać Nikolasa, który zaskoczony podniósł na mnie gorejące oczy. Nie śmiałem w nie spojrzeć.
- Ktoś może wejść… - zaskomlałem żałośnie. Tak naprawdę wcale nie chciałem przerywać namiętnych pieszczot. Mój wulkan w każdej chwili groził wybuchem. Znieruchomiałem nie bardzo wiedząc co robić, rozdarty między dwoma sprzecznymi uczuciami.
- Cwjetok, głuptasie, chyba nie odmówisz mi deseru? –  Z pewnością takim głosem seksowni rusałkowie zwodzili na bezkresne bagna nieostrożnych wędrowców. – Masz pojęcie jak kręcą mnie te twoje wstydliwe reakcje? – Łakome dłonie bynajmniej nie przestały masować rytmicznie mojego tyłka, ugniatały napięte mięśnie niczym ciasto. Niemal się od tego rozpłynąłem podobny umiejętnie podgrzewanej czekoladzie. Mistrzowie cukiernictwa potrafili czynić z nią prawdziwe cuda. Nikolas niewątpliwie był bardzo utalentowany. Rozkoszne dreszcze rozchodziły się we wszystkich kierunkach. I jak tu w takich warunkach dbać o reputację? Na dokładkę przebiegły Diabeł, chyba w ramach zemsty za niezdecydowanie, skrzętnie omijał ustami spragnionego dotyku penisa. Tymczasem ruchliwy, ciekawski język zajął się bardzo pracowicie nabrzmiałymi jądrami. Boż.. Bożenko, nie masz nade mną litości. Jeszcze chwila, a zacznę lewitować!
- Zaraz tu ktoś wejdzie! Chcesz dać porno występ dla rodziny? – zaprotestowałem ostatkiem sił. Zaraz się mu spuszczę na tą zarozumiałą gębę. – Mhm…- Ta myśl wydała mi się całkiem obiecująca. Czułem nadchodzący, potężny spazm. Ciało drżało niczym w gorączce.
- Dlaczego nie? A nuż się czegoś nauczą. – Bez ostrzeżenia ponownie pochłonął mojego penisa aż po nasadę. Zassał się tak mocno, że pociemniało mi w oczach.
- Aaa… - wyjęczałem przeciągle, kompletnie bezwolny w jego uścisku. To była zresztą jedyna inteligentna odpowiedź na jaką mnie było stać w tym niezmiernie fascynującym momencie. – Eee… Oo... - Widać samogłoski idealnie komponowały się z rytmicznym obciąganiem. Niespodziewanie poczułem na nogach powiew chłodnego powietrza. Drzwi się powoli uchyliły i z przerażeniem zobaczyłem w nich twarz mojej sister. Przeklęty Nikolas był odwrócony tyłem. Nie słyszał lub co bardziej prawdopodobne, nie chciał słyszeć jej wejścia. Podniecająca zabawa pochłonęła go bez reszty.
- O ja pier… Umieram! - wyrzęziłem. Z pomrukiem wbił dwa palce w moją szparkę, powodując niekontrolowany wybuch. Targnął mną silny orgazm. Świat zniknął mi na chwilę sprzed oczu. Gdyby nie ściana za moimi plecami rymsnąłbym jak długi na podłogę.
- No… no… Lutek, to było naprawdę niezłe! – Usłyszałem chichot nieznośnej Wiśki, a potem trzask zamykających się drzwi. Trochę kultury jednak posiadała. Jeśli puści farbę na dole będę musiał uciekać na Karaiby. Padłem prosto w ramiona niezmiernie zadowolonego siebie Diabła Ho, oblizującego usta z resztek spermy. Boż… Bożenko… Facet nie wiedział co to wstyd, prawdopodobnie już dawno wymazał ten wyraz ze swojego słownika. W co ja się wpakowałem? A raczej w kogo. Na jego obronę musze powiedzieć, że trzymał mnie mocno aż odzyskałem siły i przestałem drżeć. Nawet uprzejmie pomógł mi ubrać jakimś cudem odnalezione majtki i dżinsy. Ręce nadal trzęsły mi się tak bardzo, że pozapinanie guzików przerastało moje możliwości. Dwa orgazmy w kwadrans kompletnie mnie wyczerpały. Klapnąłem na fotel. Odetchnąłem głęboko kilka razy świadomy czekającego mnie niemiłego zadania. Należało dotlenić rozmemłanego gluta, który przelewał się w moim czerepie.
- Musimy iść na dół, coś tam strasznie cicho – wymamrotałem w kołnierz swojej koszulki. Teraz, kiedy wracała świadomość tego, co przed chwilą robiliśmy, czułem się jakoś strasznie głupio. Postanowiłem starym, dobrym zwyczajem cichcem wycofać się z placu boju. Wstałem powoli, by sprytnie umknąć na korytarz, zdradziło mnie jednak zerkanie w kierunku drzwi. Nikolas był naprawdę szybki, zastąpił mi drogę i rozpostarł ramiona. Dzięki temu mogłem zobaczyć, że teraz to on ma poważny problem w spodniach.
- Może jakieś dziękuję kochanie, czy jakoś tak? – Czyżbym usłyszał jakiś żal w jego głosie. Nie dopieściłem mojego Diabełka. Niewątpliwie byłem chutliwą świnią bez grama wyższych uczuć. Chyba powinienem wykazać więcej empatii. Na pewno nie  miałem szans wygrać konkursu na kochanka roku.
- Chyba żartujesz? – Żachnąłem się w pierwszej chwili. Szybko jednak ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Zmieszany nie bardzo umiałem się zachować.  Niby chciałem się przytulić, ale jakoś nie potrafiłem. Ale ze mnie sztywniak! – Może jeszcze bukiet czerwonych róż i wierszydło o miłości po grób? – Oczywiście musiałem wbić ten gwóźdź do końca.
- Jak najbardziej, każdy objaw uczuć mile widziany. – Facet normalnie całkiem zwariował. Potraktował moją odpowiedzieć zupełnie poważnie. W sumie jakaś nagroda mu się z pewnością należała. - Hm…
- Proszę… - Podałem mu z najsłodszą miną, na jaką mnie było stać, dwa nieco przywiędnięte tulipany, wyciągnięte właśnie z wazonu. – To jakby zaliczka, reszta potem.
- Słowo?
- Słowo Stokrotka! – wyrwało mi się zupełnie niepotrzebnie. Moje usta często płatały takie figle, żyły jakby niezależnym życiem. Niezależnym od rozumu ma się rozumieć.
- W takim razie liczę na porządne macanko z twojej strony. Masz u mnie dług Cwjetok.  – Skąd ja znałem ten szeroki, tryumfalny uśmiech? To ja tu się zamartwiam, że ze mnie zimny drań i być może uraziłem jego kniaziowskie uczucia, a cwany łajdak właśnie załatwił sobie trzecią rundę seksów. Tym razem w moim wykonaniu. Lutek, byłeś i będziesz naiwniakiem!
Właśnie otwierałem poczerwieniałą znowu paszczę, żeby się porządnie zbuntować, ewentualnie wynegocjować wielkość i złożoność macanych rat, kiedy zadzwonił telefon. Nikolas wzniósł oczy do sufitu, prosząc chyba o świętą cierpliwość do złośliwej fortuny ciągle przerywającej nam w najciekawszych momentach. Jeno zerknięcie na ekranik, a jego wzrok nabrał czujności i ostrości.
- To detektyw Elmet Hicton, chyba ma coś nowego. Może pójdziesz na dół, a ja z nim porozmawiam.
-  Nie ma mowy, nie rzucisz mnie lwom na pożarcie.  Poza tym też chcę usłyszeć, co ma do przekazania.  Moja rodzina tkwi w tym po uszy. Czas przywrócić Stokrotkom nadwyrężony przez Przemka honor. – Zrobiłem zawziętą minę i usiadłem z powrotem na fotelu.
- Dobrze już dobrze. Tylko bądź cicho. – Machnął ręką na zgodę. Nie należał do zbyt otwartych osób. Ucieszyłem się, że obdarzył mnie zaufaniem w tak ważnej dla niego sprawie. Po raz pierwszy z głębi duszy byłem wdzięczny swojej anglistce za bycie wredną piłą. Dzięki niej całkiem dobrze znałem ten język.
- Panie Horodyński, mam wreszcie bardzo wiarygodnego świadka. To siostra Haviera - Carmen Spinioza. Jest już w drodze do pana domu w Karowie. Ma pewną propozycję, oboje na niej skorzystacie.
- Kto to u licha ten Havier?
- Prawdziwy kochanek pańskiej siostry. Dziewczyna wszystko wyjaśni. Trzeba ją odebrać z lotniska w Krakowie jutro o dwudziestej. Jej numer to 345678900.
- Czekaj! Elmet, czyś ty oszalał? Mam na karku rodziców! Jak mogłeś ją tu wysłać bez porozumienia ze mną?!
- Poradzisz sobie stary druhu, wierzę w ciebie.
I rozległa się wesoła muzyczka ,, Bajlando, bajlando…”. Widać chłopina nie bał się zbytnio prezesa. Pewnie jakiś kumpel od kieliszka bądź innych ekscesów. Nikolas warknął do siebie kilka niecenzuralnych epitetów pod adresem detektywa.
- Uspokój się, może zamieszkać nad barem ,, Pod Kogutem”. Kuzyni mają tam kilka pokoi do wynajęcia. Wyślemy po laskę Przemka, ludziska pomyślą, że wraca do starych nawyków i wezmą ją za jego nową dziewczynę. Byle się nie odzywała.

wtorek, 5 kwietnia 2016

Rozdział 30

Dopadłem drzwi do domu zdyszany, zaryczany, trzęsąc się niczym galareta. Nawet moje zęby szczękały niczym kastaniety. Przepadłem przez próg i byłbym zarył nosem o podłogę, gdyby nie pomocna dłoń mamy. Bez słowa złapała mnie mocno za ramiona i skierowała prosto do łazienki. Bezwolny jak szmaciana kukiełka dałem wepchnąć się pod prysznic. Gorąca woda runęła na moją skołataną głowę, zaparowując wnętrze kabiny.
 - Zostań tu synku, zaraz wracam. Postaraj się nie zemdleć. – Jej czuły głos działał kojąco na rozdygotane nerwy. Wstrząsane drgawkami, skostniałe z zimna zesztywniałe ciało zaczęło się powoli rozgrzewać. W głowie pojawiły się pierwsze, przytomne myśli.
- Jesteś znowu sam, sam, sam…- Serce wystukiwało w kółko refren dobrze znanej mi piosenki. Już to kiedyś przerabiałem z Andym. Nikolas, mój Nikolas przepadł na zawsze. Ja na jego miejscu z pewnością wybrałbym rodzinę. Zawsze była dla mnie wszystkim, portem do którego mogłem przypłynąć w każdej, najczarniejszej chwili swojego życia, pewny ciepłego przyjęcia. Przystanią pełną hałaśliwych, zwariowanych, kochających się ludzi, którzy zawsze stawali za mną murem. Nigdy, przenigdy mnie nie zawiedli.
- Kochanie, ściągnij mokre ubranie. – Mama otuliła mnie ręcznikiem i podała gruby, bawełniany dres. Odwróciła się dyskretnie, ale nie wyszła z łazienki. Widać musiałem bardzo kiepsko wyglądać. Być może bała się, że zrobię coś głupiego. Nie byłby to pierwszy raz. Cieniutkie blizny na nadgarstkach ciągle mi o tym przypominały. Cholerny Andy. Te burzliwe czasy były już jednak za mną. Nigdy więcej nie pozwolę mężczyźnie doprowadzić się do takiego stanu.
- Nie martw się, to minie. Daj mi chwilę… - wyszeptałem, zapinając bluzę. Przyczesałem skołtunione włosy, spiąłem je zapinką. Te proste, codzienne gesty w jakiś sposób mnie uspokajały. Jeszcze wełniane skarpetki ze śmiesznymi pomponami i mogłem wyjść na spotkanie z resztą rodziny czyli Dziaduniem. Reszta bawiła nadal w górach.
  Okazało się jednak, że rodzina Stokrotków nadal potrafiła mnie jeszcze zaskoczyć. A niby nie powinna. Znałem ją w końcu bardzo długo, od samego pechowego urodzenia. Kiedy wszedłem do kuchni było w niej strasznie tłoczno. Franio siedział na bujanym fotelu pod oknem, z którego bystrymi oczyma lustrował całą okolicę, jako że nasz domek stał na wzgórzu i czyścił starą spluwę, pamiętającą chyba jeszcze czasy pierwszej wojny światowej. Kuzyn Bolek ściskał w wielkich dłoniach solidnego bejsbola. Myślałem, że jako świeżo upieczony tata będzie rozsądniejszy. Wiesiek, właściciel  Baru Pod Kogutem zadowolił się grubym kijem od miotły. Najwyraźniej Dziadunio nie próżnował. Zwołał Stokrotkowe ruszenie, zupełnie jak u staruszka Sienkiewicza.
- No gadaj młody, z kim idziemy na wojnę? – zagaił barman Marian, wymachując kuflem do piwa. Przez ramię przewieszoną miał kraciastą ścierkę. Widać Franio oderwał go od pracy.
- Dajcie dziecku wziąć oddech! – zrugała ich mama i usadziła mnie za stołem. Podała kubek jakiegoś dziwnie pachnącego świństwa. – Ani słowa. Pij! – Przytknęła mi go stanowczo do ust, na widok mojej skrzywionej miny pogroziła mi palcem.
- Jak to z kim? – Bolek był pewny swego. – Trzeba ruskim przypierdolić!
- Co ty masz do ruskich idioto? Nie uogólniaj! – Zgasił go natychmiast Marian. – Tłuste żarcie ci mózg skorodowało? – Przypił do zawodu kuzyna, który był najlepszym w okolicy masarzem. Po jego wyroby ustawiały się długie kolejki mięsożerców z całego powiatu.
- Podobno przyjechali starzy Horodyńscy. – Wtrącił swoje trzy grosze Wiesiek. – Pewnie nie chcą zięcia gołodupca. Zasrani milionerzy, psia ich mać!
- Matka Kalafiora była porządną suką z dobrego domu. Nie porównuj do niej tych Hamerykanskich dusigroszy! – zaprotestowała z kolei moja rodzicielka. Wzniosłem oczy do sufitu, wypatrując cudu. Boż, Bożenko gdzie jesteś? Na moją rodzinę zawsze mogłem liczyć, potrafiłaby zrobić komedię nawet z zatonięcia Titanica. I jak tu w takich warunkach przeżywać miłosny dramat?
- Przestańcie się nakręcać – zaprotestowałem cicho i natychmiast umilkli. – Przyjechali ratować syna. Pewnie nie mają nawet pojęcia, kto tak naprawdę skrzywdził Nataszę.
- I dlatego chcą wykończyć mojego, odsyłając go do domu w zimie prawie na golasa? – Mama okazała się nieugięta. Ze zmarszczonymi brwiami sięgnęła po chochelkę do zupy. – Mam zamiar zburzyć fryzurę tej zarozumiałej pindzie! Za mną Stokrotkowie! – Ja pieprzę, a ponoć kobiety to takie empatyczne zwolenniczki pokoju!  Chyba właśnie nieświadomie rozpętałem polsko- ruską wojnę. Zacząłem się zastanawiać czy aby nie zadzwonić po komendanta Maczugę, najlepiej ze wsparciem. Zanosiło się na co najmniej mały, sąsiedzki zajazd ( samowolna egzekucja w wykonaniu polskiej szlachty w XVII wieku). Wszelkie romanse wywietrzały mi z głowy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi świadczyły o tym, że dzisiaj cała moja rodzina skończy w karowskim więzieniu.
- Dziadku, powiedz coś proszę. – Zwróciłem się do seniora w nadziei na odrobinę rozsądku. Niestety się przeliczyłem.
- Robactwo należy tępić, zwłaszcza herbowe, żeby wstydu nie przynosiło za granicą. – Franio wstał i zawiesił na plecach strzelbę. – Wieś nam w tej Hameryce robią!
- Zaraz oszaleję! – zajęczałem, łapiąc się za głowę. Żałowałem, że nie mam głosu niczym dzwon i nie mogę powalić ich odpowiednią dawką decybeli. Zresztą i tak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Sercowe rozterki spadły na dalszy plan. Zawaliłem na całej linii. Skoro nie okazywałem odznak załamania i szoku to oznaczało, że nadszedł czas zemsty. Ale ze mnie frajer. Nigdy się nie nauczę. Stokrotkowie usłyszeli bojowy zew i już nic nie było w stanie ich zatrzymać.
- Równać szeregi! – Wydal rozkaz niepoprawny Dziadunio, wymachując laską niczym Wołodyjowski szablą. Zaczęli się głośno kłócić o przywództwo i sposób ataku. Jak odwrócić ich uwagę? Może zemdleć? Albo lepiej, wystrzelić z wiszącej na ścianie zabytkowej dwururki? Pomyślą, że z desperacji chciałem popełnić samobójstwo. Uważali mnie za wyjątkowo narwany, stuknięty egzemplarz Stokrotka, więc mogło się udać. Zacząłem podkradać się do ściany na której wisiała broń.
- Łup.. Łup…! – Rozległo się gwałtowne walenie do drzwi wejściowych. Było na tyle głośne, że wszyscy je usłyszeli pomimo panującego harmideru. Jak na komendę odwrócili głowy. Franio podszedł do wizjera, wyjrzał na zewnątrz, potem przekręcił zamek i cofnął się gwałtownie.
- Baaczność! Wróg u bram! – Rany, jak on lubił te wojskowe komendy. Boż, Bożenko, ja cię błagam, tylko nie TO! Chyba Nikolas nie był na tyle głupi? A jednak…
- Dzień dobry wszystkim. Czy w czymś przeszkodziłem? –  Zgadnijcie kto stanął na progu? Mój ulubiony prezes zatrzymał się tuż za drzwiami i niepewnie rozejrzał dookoła. Z pewnością nie spodziewał się takiego powitania. Pięć par buchających wściekłością oczu usiłowało go eksterminować, zamienić w kupkę popiołu i roznieść na szablach w cztery strony świata.  Nawet taki Horodyński musiał poczuć mores. Przyjął pozycję obronną, nozdrza rozdęły mu się jak u dzikiego ogiera, atakowanego przez stado wilków. Widać było, że tanio skóry nie odda. Omiótł wzrokiem rozjuszonych Stokrotków, stojących karnym szeregiem w przedpokoju i potrząsających narzędziami zagłady wszelakiej. Czy oni mieli zamiar się bić? W pięciu na jednego?! Oni nigdy nie byli całkiem zdrowi, ale to była już przesada. Zacząłem przepychać się do przodu. Nie pozwolę skrzywdzić mojego skarbu.
   Czarne oczy dostrzegły z tyłu moją mizerną osobę i natychmiast złagodniały. Co on tutaj u licha robił? Powinien pocieszać swoich rodziców, bądź być w drodze na lotnisko.
- Cwjetok, wszystko w porządku? Przeraziłeś mnie na śmierć! - Zrobił krok w moim kierunku i napotkał zwarty mur, składający się z dyszących żądzą zemsty Stokrotków.
- Utłuc na miejscu? - zapytał uprzejmie Wiesiek
- Skręcę mu kark i po sprawie! – Bolek wyciągnął do przodu swoje łapska rzeźnika z Karowa.
- Powoli panowie. Najpierw do piwnicy na tortury. Mam tam kilka nowych ziółek, których nie miałam okazji wypróbować! – Propozycja mamy Basi spotkała się z największym aplauzem. Nigdy bym nie pomyślał, ze drzemią w niej takie krwiożercze instynkty.
- Ee…? – Nikolas zbladł i kompletnie stracił wątek rozdarty między mną a resztą rodziny. Moje słodkie biedactwo najwyraźniej nigdy nie widziało takiej bandy narwanych psycholi. Serce zabiło mi szybciej z radości. Był tutaj, przyszedł specjalnie dla mnie. Nie spodziewałem się, że jeszcze go kiedykolwiek zobaczę.
- Zostawicie MOJEGO faceta w spokoju! – ryknąłem aż zadrżały szyby. Sam się zdziwiłem skąd we mnie tyle pary. - Poszukajcie sobie jakiejś innej bitwy do wygrania! – Przedarłem się przez zaporę i zasłoniłem go własnym ciałem przed ogłupiałą nieco rodziną. Nie mieli pojęcia, co się właściwie dzieje. Właśnie stanąłem w obronie swojego oprawcy. Nie ufali mi w takich sprawach, ze względu na historię z Andym.
- Nic ci nie jest? Naprawdę nic ci nie jest? Kochany, jedyny.. – Dotykał z niedowierzaniem mojej twarzy. – Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci odejść?
- Spocznij! – Udało mi się rzucić jeden stanowczy rozkaz w stronę zastygłych w niezdecydowaniu Stokrotków, bo gorące wargi wpiły się w moje, udowadniając siłę swojego uczucia.
- Wybacz im, daruj… Są załamani śmiercią Nataszki…- szeptał między jednym pocałunkiem a drugim, zupełnie się nie przejmując oddziałem Stokrotków, nie spuszczających z nas czujnych oczu. – Oni nadal żyją w innej epoce. Nie rozumieją… Nie potrafią. Jutro wrócą do Stanów…
- A ty? – Udało mi się wreszcie wtrącić. Nie żebym bardzo chciał, bo namiętne usta szturmujące moje,  były w tej chwili ważniejsze niż jakiekolwiek pytania egzystencjonalne.
- Cwjetok, jestem twój. Reszta się nie liczy… - Trzymał mnie w ramionach mocno, tak mocno jakby nigdy nie miał wypuścić. – Z Nataszką to inna sprawa. Was już nie dotyczy. Detektyw ją dla mnie bada.
- Nikolas, ale oni nigdy mnie nie zaakceptują… - Znowu opadły mnie wątpliwości. Spojrzałem na niego żałośnie. – Nie chcę być przysłowiową kością niezgody.
- Głuptasie, to ich problem nie twój. – Miał taki łagodny, czuły głos. - My od dawna razem nie mieszkamy. Spotykamy się kilka razy do roku, zazwyczaj jedynie w interesach. Majątek rodzinny należy do mnie. Nie mają nic do gadania. – Gładził uspokajająco moje plecy.
- Uhm… Uhm.. – Zaczął pochrząkiwać Dziadunio.
- Chodźcie… - Mama skinęła na kuzynów, z durnymi minami patrzących na nasze przytulanki. Zupełnie o nich zapomniałem oparty o ciepłe ciało Nikolasa. – Jakby coś, to my jesteśmy w kuchni. Zrobimy sobie kawkę. Bądźcie grzeczni.
- Żadnych rękoczynów poniżej pasa! – Wiesiek wbił groźne spojrzenie w moje kochanie, nieco zaskoczone bezpośredniością tego debila.
- Poszukamy śladów… - Bolek odłożył bejsbola z markotną miną. – Szkoda, miałem dzisiaj ochotę komuś przypierdolić.
- Dokładnie poszukamy… - Dołożył swoje Marian. Te dwie ostatnie uwagi bardzo się nie spodobały prezesowi. Zmarszczył czarne brwi. Będę miał ja z nim jeszcze kłopoty, był drań strasznie terytorialny.
- Nie róbcie mi tutaj wsi i stodoły! Mamo zaparz im jakiejś melisski czy coś! – Spojrzałem błagalnie na rodzicielkę, która głęboko nad czymś rozmyślała. Spojrzała na mnie niezbyt przytomnie i zamrugała.
- Niby wnuków z tego nie będzie, ale oni właściwie mają rację. Czym mniej rękoczynów tym lepiej, bo Lutek od nich zupełnie głupieje. – Nie mogłem uwierzyć, że to powiedziała. Nawet jej powieka nie drgnęła. - Nalegam na długie narzeczeństwo. Proszę nam udowodnić, że potrafi się zaopiekować moim synem. A to wcale nie jest łatwe zadanie.
- Zauważyłem  – odpowiedział poważnie, rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie. A to podlizuch!
- Mamooo… - zasyczałem zażenowany. – Przypominam, że mam dwadzieścia trzy lata…
- No to co! Ale jak ci się w spodniach pali, to zupełnie tracisz ten niewielki rozsądek, który się gdzieś tam telepce. – Odpyskowała natychmiast  ku mojemu zgorszeniu. I po co ja się odzywałem? No po co? Kobiety nie przegadasz. Zerknąłem na Nikolasa, w którego oczach zaczęły zapalać się dobrze znane mi iskierki, a wzrok powędrował w dół. Myślał, że zobaczy tam małe ognisko? Świntuch, no!
***
   Zaczerwieniłem się gwałtownie, złapałem mojego osobistego przedstawiciela Piekła za rękę i pociągnąłem w stronę schodów na piętro, zanim zupełnie się skompromitowałem. Nie miałem zamiaru robić dłużej przedstawienia. Pożegnały nas przeciągłe gwizdy kuzynów. I licz tu człowieku na rodzinę. Banda pawianów, a nie dom z tradycjami, jak zawsze chwalił się Dziadunio.
- Cwjetok…? Dokąd mnie porywasz? – Ruski drań pogrywał sobie ze mną.
- Idziemy do mojego pokoju. Wielkiego wyboru raczej nie mamy. – Szedłem przodem nie oglądając się za siebie. Chciałem udowodnić, że potrafię się zachować jak dorosły mężczyzna, potrafiący trzymać w karbach swoje instynkty. Kiedy zatrzymałem się pod drzwiami skorzystał z okazji, by wpić się mi w kark. Szybko się uczył cwaniak jeden, wiedział jak bardzo był wrażliwy na dotyk.
- I co będziemy tam robić? – Dlaczego to proste pytanie zabrzmiało tak strasznie dwuznacznie? Może to te przeciągłe, drapieżne nutki w jego aksamitnym głosie. A niech cholera weźmie rozsądek i nadopiekuńczych Stokrotków. Pieprzyć go.., pieprzyć ich… Hm… Pieprzyć mnie? Och… To tyle by było jeśli chodzi o trzymanie w karbach.
- A co byś chciał? – Podjąłem wyzwanie. Spojrzałem mu zaczepnie w oczy, chwyciłem za przód koszuli i przeciągnąłem przez próg. Kopnięciem zamknąłem drzwi. W spodniach niewątpliwe rozgorzało ognisko. No i co z tego?!
- Trochę tego. – Złapał mnie za tyłek lewą dłonią, wydobywając z mojego gardła cichy pisk. – I trochę tamtego. – Prawa ręka powędrowała dokładnie do centrum pożaru. Buchnął z wielką siłą siejąc spustoszenie, łakome płomienie rozeszły się do najdalszych zakątków, obejmując całe ciało. Może w innym życiu był podpalaczem poziom master? Kiedy te zwinne palce zdołały wpełznąć pod bieliznę?
- Weź.. Weź co chcesz… Aa…- Zaskomliłem, kiedy ruchy dłoni na moim penisie stały się rytmiczne. Opuszki, co jakiś czas muskały napięte jądra. Boż, Bożenko czy tak wygląda Niebo?
- Tylko małe mizianko Cwjetok, inaczej twoja rodzina mnie zlinczuje…- zamruczał w odpowiedzi Nikolas. Jeden z palców śmiało prześlizgnął się doliną wprost do wejścia. Zaczął je umiejętnie drażnić. Odpłynąłem. Zbyt długo na to czekałem by bawić się w nieśmiałość. Kiedy tylko zagłębił się w szparkę, wstrząsnął mną potężny orgazm. Wbiłem zęby w szyję Nikolasa by nie krzyczeć. Jęczałem w jego gorącą, podniecająco pachnącą skórę, a kolejne fale spazmów niemal pozbawiły mnie tchu.
- Mam wrażenie, że całkiem spłonąłem… - wyszeptałem po chwili milczenia. Nie miałem ochoty ruszać się z jego bezpiecznych ramion.
- Raczej w porę go ugasiłeś – zachichotał, wskazując na wielką, mokrą plamę zdobiącą przód moich spodni.
- Och…- zawstydzony schowałem twarz na jego ramieniu. Mógłbym tak stać godzinami. Z jednej strony było mi trochę głupio, zwłaszcza po tych deklaracjach o dorosłości. Z drugiej czułem się odprężony, nasycony i zwyczajnie szczęśliwy jak nigdy wcześniej. – Wiesz, że cię kocham?
- Uhm…- całował delikatnie moje włosy. Chwilo trwaj, trwaj jak najdłużej. Nigdy cię nie zapomnę. Zasłuchani w rytm naszych serc zapatrzeni w głębię swoich oczu, zupełnie zapomnieliśmy o reszcie świata. Niestety on nie zapomniał o nas. Nie dane nam było zbyt długo cieszyć się swoim towarzystwem.

- Otwierać! Policja! – Okno było otwarte i poznałem tubalny głos Kapitana Maczugi, naszego miejscowego stróża prawa. Jaki diabeł przyniósł tu tego marudę?

piątek, 1 kwietnia 2016

Rozdział 29

  Długo obaj nie mogliśmy zasnąć. Rodzinka Stokrotków plus inni zdesperowani zboczeńcy dawali z siebie wszystko. Czerwona zaraza porykiwała jak ranny bawół, a Czarny to już stanowczo powinien podkładać głos w pornosach. Tymi głębokimi, gardłowymi jękami na pewno zrobiłby światową karierę w branży. Miałem wrażenie, że moje biedne uszy spłoną z zażenowania. Przeżywałem męki słuchając tego zupełnie sam, a teraz w dodatku miałem towarzystwo. Jak każdy zakochany chciałem się pokazać swojemu mężczyźnie z najlepszej strony. W takich warunkach było to jednak niemożliwe. Z głową pod kołdrą przysiągłem sobie policzyć się w domu z rodzeństwem. Ani brat, ani nawet siostra nie mieli żadnych zahamowań w realizacji swoich erotycznych fantazji. Kiedy ktoś mi znowu kiedyś powie, że kobiety są z natury subtelniejsze to go zabiję śmiechem.
   Tymczasem Nikolas  w przeciwieństwie do mnie miał znakomity humor, najwyraźniej moje zawstydzenie i spanikowana mina niezmiernie go bawiły. Ściany cholernej, góralskiej chaty okazały się cieńsze niż zakładałem. Nie spodziewałem się aż tak barwnych, wokalnych popisów. Pedant Przemo okazał się niesamowicie pomysłowy jak na sztywniaka od przepisów. Nic dziwnego, znajdował się w doborowym towarzystwie Doktora Rucham Wszystko .
- Boli proszę pana… O.. Ostrożnie…
- To się nie szarp mały śmieciu…
- Już nie mogę panie władzo. Łaaał…! Zrób to nareszcie!
- Nie tak szybko kochasiu… Do kogo należy twoja zgrabna dupa?
- Do mnie…
- Jesteś pewny?
- Nic złego nie zrobiłem… Złożę skargę na komisariacie! Mhm…
-Przyznaj, że lubisz być ostro ujeżdżany, oddawać się ulegle niczym luksusowa dziwka. Stoi ci na widok munduru i pały. Widziałem jak sobie obciągasz w oknie na mój widok. Pragniesz mieć nad sobą dowódcę. Będziesz od dzisiaj na każde moje wezwanie!
- Nigdy… Uaaa…
- Twój kutas mówi zupełnie co innego… Kłamczuszek…
- Chyba ci urósł od wczoraj!
- Mój Rębacz lubi takich skamlących żołnierzyków. Kto jest twoim kapitanem?!
- Och.. Ty, oczywiście że ty… Zrobię co tylko zechcesz, gdzie tylko zechcesz. Tylko go włóż!
- No widzisz, trzeba było tak od razu.
- Aa.. Za płytko… Chcesz mojej śmierci? Wypieprz mnie w końcu!
- Taki spragniony, taki gorący…
- Ooo…
- Jeśli mnie zdradzisz - złapię cię, zamknę w ciemnym pokoju i będę pieprzył tak długo, aż z twojej dupy nic nie zostanie. A podstępnego złodzieja mojej własności  zapuszkuję z największymi zboczeńcami jakich uda mi się znaleźć w więzieniu. Codziennie będę przysyłał ci nagrania z jego krzykami.
- Aa... Aa… Aa… Aaaaaaaa…..!! – Przysięgam, że od wycia doktora zatrząsł się żyrandol, a wszystkie włosy stanęły mi dęba. Właściwie absolutnie wszystko stanęło mi dęba. Miałem jedynie dość mizerną nadzieję, że Nikolas tego nie zauważył. Spokojnie Lutek, tylko spokojnie.
Boż, Bożenko, nareszcie nastała błoga cisza. Chyba nadszedł już koniec ich sypialnianych popisów. Mimo, że byłem im stanowczo przeciwny,  zrobiło mi się ciasno w spodniach. Ciało jak zwykle zupełnie mnie nie słuchało. Zacisnąłem uda. Durne, napalone dupki całkowicie zepsuły mój pracowicie budowany image idealnego Stokrotka – rycerza bez skazy i zmazy. No cóż, zmazy to ja pewnie będę miał do samego rana. Już nigdy nie spojrzę prezesowi w oczy.
- Łupp..- Spadli z łóżka? Ile można się miętosić? Mieli obaj szybkostrzelne działa z niekończącą się ilością naboi jak w grach komputerowych? Znowu cisza. Odetchnąłem.
   Wychyliłem ostrożnie głowę spod kołdry i spojrzałem w dół. Ten ruski dupek turlał się po podłodze, nawet nie próbował udawać, że go to nie bawi. Ciekawe, co on już zdołał przerobić ze swoimi kochasiami? Wrrr… Niepotrzebnie się zbytnio wychyliłem.  Omal nie spadłem z łóżka. Jego czarne, wygłodniałe oczy pozostały nieruchome. Natychmiast schwytały mnie w pułapkę i zatonąłem w nich bez szans na ratunek. A kto by tam chciał łapać koło ratunkowe kiedy przed nim leżał taki bóg seksu? Widziałem jak przygryzł dolną wargę. Mocno, zbyt mocno. Mała, pulchna kropla krwi stoczyła się po kwadratowym podbródku. Powinienem ją zlizać? Co ja nieszczęsny wygadywałem? Zadrżałem. Podkuliłem palce w stopach.
- Śpij Lutek, śpij. - A przynajmniej powinienem udawać, że to robię.- Aaa… Kotki dwa…- zanuciłem w myślach.
- Bum… - Noż kurde, a jednak się przeliczyłem. Oni po prostu musieli, musieli mnie dobić. Chyba moim przeznaczeniem było młodo umrzeć. Ze wstydu ma się rozumieć.
- Doktorku, nie rzucaj się tak, zrobisz sobie krzywdę. Zbryzgałeś spermą nawet lustro na ścianie. Niezły strzał. - W głosie Przema brzmiał prawdziwy podziw. - Zaczekaj, rozwiążę ci ręce.
- Uwielbiam zabawę w złego gliniarza i słodziaka z sąsiedztwa. Jesteś dzikusem! Cały tyłek piecze mnie od klapsów. Mogłeś nie walić tak mocno.
- Przecież cię to podnieca mój mały żołnierzyku.
   Nawet z głową nakrytą poduszką słyszałem każde słowo tych dwóch zboków nad zbokami. Ich chrapliwe jęki, kwiki, wycia i stękania doprowadzały mnie do szału. No dobra, może to niezupełnie do szału. Hm… Z jednej strony byłem zły na ich kompletny brak hamulców, z drugiej odgłosy sypialnianych zabaw mocno podkręciły mi wyobraźnię. Obawiałem się, że nie tylko mnie.  Mój osobisty diabeł krztusił się ze śmiechu.
- Lutek, żyjesz tam? Chyba się nie udusiłeś poduszką? A może żałujesz, że nie pozwoliłeś mi na małe co nieco? – Duża łapa wpełzła pod moją kołdrę i powędrowała w kierunku brzucha. Kiedy on zdążył przysunąć się ze swoim legowiskiem tak blisko?
- Zamknij się. To jest chore, oni powinni się leczyć.
- Nie bądź taki delikates. Co komu pasuje, nam nic do tego.
- I gdzie z tą ręką? – Bezczelnie mnie łaskotał, zataczając kółka wokół pępka. Mięśnie zaczęły drżeć i falować.
- Chciałem tylko sprawdzić poziom twojego oburzenia – zachichotał, trącając niby przypadkiem mojego wyprężonego penisa. Na szczęście miałem założonż moją piżamę obronną.– Ten biedak, jest całkiem sztywny z wrażenia. Jest na tak, czy na nie? Jak myślisz?
- Spadaj! – kwiknąłem cienko i uciekłem poza zasięg jego ciepłych dłoni.
                                                                           ***
   Nareszcie zapadłem w sen, który o dziwo był naprawdę spokojny. Pływałem po basenie na miękkim pontonie, ciepła woda przyjemnie pachniała męskimi perfumami. Skądś je znałem. Skąd? Ilekroć próbowałem się na tym skupić, wspomnienie umykało poza zasięg mojej rozleniwionej świadomości. Mocno przygrzewało letnie słońce. A może to była jednak lampa? Zrobiło się całkiem miło, materac dziwnie falował, czasami nawet trząsł. Słyszałem warkot jakiejś maszyny. Byłem jednak zbyt zmęczony, aby sprawdzić co się dzieje. Kilka razy dotarł do mnie zimny powiew wiatru. Nie otwarłem oczu, pomrukując obróciłem się na drugi bok.
   Musiało już być południe, bo głupie słońce próbowało wydłubać mi oczy. Zanurzyłem się pod kołdrę z zamiarem poleniuchowania jeszcze z jakąś godzinkę. Mój żołądek miał jednak inne plany. Zaburczał żałośnie. Nie było wyjścia, należało nakarmić upierdliwego paskuda. Uchyliłem ostrożnie powieki…
- Oż kurna! – Moim oczom ukazał się zupełnie nieznany mi pokój. Zupełnie zbaraniałem. Dopiero co byłem w góralskiej chacie z bandą Stokrotków i Nikolasem. Gdzie ja do cholery właściwie byłem? Skąd się tutaj wziąłem? Zerknąłem pod przykrycie. Miałem na sobie jedynie obszerne majtki. Okna w sypialni były pozamykane i zaopatrzone od zewnętrznej strony w ozdobną, miedzianą kratę. Chyba już gdzieś coś takiego widziałem?
Porwali mnie? Zażądają okupu? Chcą wykorzystać i sprzedać do burdelu? - Coraz bardziej spanikowane myśli zaczęły przelatywać mi przez łatwopalną głowę. Nigdy nie byłem zbyt odważny, a w stresowych sytuacjach mój szczątkowy rozsądek kurczył się do rozmiaru XS. Wyskoczyłem z łóżka i pognałem do drzwi. Szarpnąłem mocno za klamkę. Ku mojemu zaskoczeniu ustąpiła bez problemów.
Też mi bandyci, zapomnieli nawet przekręcić klucz! Dobra nasza, trzeba wiać! – Kompletnie zapomniałem, że na zewnątrz nadal była zima. – Tanio skóry, tudzież innych części ciała, nie oddam! Naprzód Stokrotkowie! Bij zabij! - Odpaliłem silnik i pobiegłem na parter. Dom okazał się dziwnie pusty. Skacząc po trzy stopnie wpadłem prosto w rozpostarte ramiona Nikolasa.
- Lutek, śniadanie gotowe. Może jednak się ubierz, bo dostaniesz kataru. Chyba, że chcesz przejść od razu do deseru. – Zmierzył mnie taksującym wzrokiem.
- Znaczy się, że jak…? O co tu chodzi? Gdzie gangsterzy? – Odzyskałem głos.
- Wczoraj byłeś na mnie wściekły, więc pomyślałem, że możemy zacząć nasz weekend od nowa. Sami, bez całej bandy podglądaczy. Próbowałem cię dobudzić, ale spałeś jak zabity. No może nie całkiem, bo od chrapania trzęsły się szyby. – Nachylił się i znienacka pocałował mnie prosto w uchylone z oburzenia usta.
- Ja nie chrapię, jedynie wytwornie posapuję.Wypraszam sobie. – Mój protest nie wypadł zbyt przekonująco. Szybko jednak odzyskałem werwę.  – Jesteś walnięty! Ty durny porywaczu ty! – Zabębniłem pięściami o jego pierś, odzianą w niebieską koszulę. Gdzieś musiałem się wyładować. Po dyskretnym rozglądnięciu się wokoło poznałem diabelską willę. Jestem upośledzony, to pewne! Nigdy wcześniej nie byłem na piętrze i to mnie zmyliło.
- Nie szalej, bo ci majtki spadną - spokojny głos rozbawionego Nikolasa i pęknięta gumka w połowie moich pośladków spowodowały, że zapiszczałem niczym dziewczyna. Chwyciłem w garść niewdzięczną garderobę i pognałem do sypialni. – Nie musiałeś się tak śpieszyć! Masz naprawdę seksowny tyłek. – Dobiegło mnie z daleka. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że byłem prawie nagi. Ma się ten refleks nie ma co. W sumie nie ma tego złego… Przynajmniej mój Diabeł obejrzał sobie towar i nie będzie mógł narzekać jakby cuś.
                                                                              ***
    Wróciłem do sypialni, którą odnalazłem nie bez niejakiego trudu, bo w panice wszystkie drzwi wydały mi się jednakowe, a pokoje dla gości bardzo do siebie podobne. Gdybym wcześniej choć na chwilę się zastanowił, nie narobiłbym sobie znowu wstydu przed ulubionym prezesem. Widać było biedakowi przeznaczone poznać mnie od najgorszej strony. Zaczął od stóp czy jak ktoś woli od korzonków, więc zostało chyba samo najlepsze prawda? Cudowny kwiat mojej urody i bogate wnętrze wkrótce go oszołomią. Będzie mój jakem Stokrotek. Zatrzymałem się na moment, aby w milczeniu kontemplować piękną wizję szaleńczo zakochanego Nikolasa, podziwiającego z zapartym tchem moje wdzięki. Niestety wiszące w korytarzu duże lustro szybko ją rozwiało. Wielkie majtasy zwisające smętnie z chudego tyłka raczej nie czyniły ze mnie modela. Właściwie skąd ja je miałem? Musiałem wziąć przez pomyłkę któreś Dziadunia, miały podobny wzór.
   Rozejrzałem się bacznie po pokoju, który jak mniemałem był moją sypialnią sprzed kilku minut. Nigdzie dostrzegłem ani śladu ubrania. Jedynie w jednej z komód natrafiłem na kolekcję zapakowanych fabrycznie majteczek z najdelikatniejszej bawełny. No cóż, lepsze to niż pęknięta guma. Wybrałem ogniście czerwone, na oko najmniejsze,  żeby znowu nie było obsuwu. W łazience wisiał damski, jedwabny szlafrok, sięgający mi zaledwie za pośladki. Czyżby ten zdradliwy przedstawiciel piekła zdradzał mnie z jakąś kurduplowatą lalą? Zazgrzytałem zębami. A taki ten ruski zdrajca był dzisiaj słodki! Gorze mu! Wydrapię te czarne ślepia! Nie będą mi po obcych babach wędrowały!
   Zawiązałem stanowczo pasek i boso zbiegłem po schodach. Nic tak nie dodaje powera jak słuszny gniew. W dwie sekundy byłem na dole. Drogę do jadalni znałem doskonale z wcześniejszych wizyt. Otworzyłem z impetem drzwi. Nikolas w falbaniastym fartuszku, nakrywał właśnie do stołu. Na mój widok stracił swój wystudiowany spokój i upuścił koszyczek z owocami. Mój czar działał bez pudła.
- Lutek, wybierasz się na bal przebierańców? – zapytał słabym głosem. Jego oczy dziwnie zezowały w bok, jakby dawały mi jakieś znaki. We mnie jednak grała i bulgotała wzburzona krew Stokrotków. Niewielkie, dopiero kiełkujące zalążki zdrowego rozsądku umknęły gdzieś do pięt, staranowane przez kipiąca zazdrość.
- A co ci się nie podoba? – Rozchyliłem poły szlafroka i zakręciłem biodrami. – Twoja niunia ma całkiem niezły gust! Musi cię nieźle kosztować! – Rzuciłem na jednym wdechu, uśmiechając się wdzięcznie niczym pirania do kawałka soczystej wołowiny. – Zabiję cię skurczybyku! – Rzuciłem się na niego przez stół po drodze łapiąc za plastikową buteleczkę z musztardą. Doprawienie mu tego przystojnego pyska na ostro wydało mi się doskonałym pomysłem. Zwłaszcza, że paciaja miała gówniany kolor rzadkiej sraczki .
- Drogi synu, czy powinienem zadzwonić na policję? – Rozległ się z prawej chłodny, męski głos. W głowie zadyndały mi ostrzegawczo małe dzwoneczki.
- Dlaczego on ma na sobie moją bieliznę? – Siedząca obok niego elegancka, drobna kobieta była niewątpliwie w lekkim szoku. – Czy to jakiś szalony zboczeniec? Wczoraj w telewizji mówili, że ktoś uciekł z pobliskiego psychiatryka. – Dla pewności zasłoniła się srebrną tacą niczym tarczą. Jej czarne oczy były identyczne jak te, które wielokrotnie zdarzyło się mi podziwiać. Cała para ze mnie uszła, pozostawiając dygoczący flak. Moje życie było Piekłem. Może dlatego przyciągałem jedynie złych chłopców.
- Boż, Bożenko! Jeśli masz jakieś sumienie, strzel we mnie piorunem. Ale natychmiast! – wymamrotałem cichutko.
- Lutek, usiądź. – Nikolas stanął między nami. Nie drgnęła mu nawet powieka, widać niejednokrotnie był na miejscu rozjemcy. – To moja matka - Olga Horodyńska, a to ojciec - Stiepan Horodyński. - Wskazał na zbulwersowaną parę, oglądającą mnie krytycznie niczym jakiś wyjątkowo wybrakowany okaz fauny z cyrku dla dziwolągów.
- Czy on czasem nie jest bratem tego uwodziciela Przemysława Stokrotki?! – Mężczyzna aż uniósł się z krzesła. Jego mina wyraźnie mówiła, co myśli o moim bracie.
- Zadajesz się z krewnym mordercy? – Kobieta wachlowała się ręką jakby brakowało jej tchu. – Uwiódł moją dziecinę, a potem rzucił niczym sparszywiałego psa! – Zaczęła chusteczką ocierać nie istniejące łzy, które ku mojemu zaskoczeniu wcale nie popłynęły. Wyczułem jakiś fałsz. Nie zachowywała się jak matka cierpiąca po starcie dziecka, tylko jak aktorka grająca zbolałą matkę. Poczułem się dziwnie, jakbym brał udział w przedstawieniu amatorskiego teatru. Serce zaczęło mi bić w przyspieszonym tempie. Nie tak wyobrażałem sobie to spotkanie.
- Lutek jest moim narzeczonym. – Usłyszałem jak przez mgłę stanowcze słowa Nikolasa. Też sobie wybrał czas na szczerość. Zrobiło mi się jakoś słabo.  Wstałem na chwiejnych nogach i zacząłem się powoli cofać. – I musicie się z tym pogodzić.
- Nigdy! – warknął Horodyński senior, wypadając z roli wyniosłego arystokraty. Z tą wykrzywioną wściekłym grymasem twarzą i zakrzywionymi palcami, przypominającymi szpony drapieżnika, skojarzył mi się bardziej z ,,ojcem chrzestnym” niż z załamanym po stracie ukochanej córki rodzicem. – Zetrę na miazgę tę rodzinę chciwych chwastów własnymi rękami! Krew za krew!
- Zamilcz wreszcie! Dajesz się ponosić emocjom! Nie tego mnie uczyłeś! – Mój Diabełek próbował dzielnie zapanować nad chaosem.
- Nieprawda, to nieprawda… - Próbowałem się wtrącić, ale nawet na mnie nie spojrzeli. – Pozwólcie… - Czułem, że ziemia się chwieje. Znany mi świat znowu rozpadał się na kawałki. Nadzieje legły w gruzach. Mój związek z Nikolasem skończył się, zanim tak naprawdę zaczął. Horodyńscy nie wyglądali na osoby chcące z kimkolwiek dyskutować. Przyjechali tutaj zabrać syna z powrotem do Stanów. Odseparować jedynaka od zdeprawowanych Stokrotków, bo z pewnością uważali członków mojej rodziny za perwersyjne, nic nie warte potwory. Najwyraźniej przeprowadzili wcześniej dokładne śledztwo, ojciec prezesa natychmiast mnie rozpoznał. Wiedział kim jestem. Ci ludzie nigdy się nie zgodzą, żebyśmy byli razem. Mieli wszelkie środki, aby zniszczyć życie nie tylko moje, ale także wszystkich bliskich mi osób. Nie mogłem na to pozwolić.
- Precz! Wracaj do swojego rynsztoku! – W stalowych oczach mężczyzny zobaczyłem czystą nienawiść. On nie przybył tutaj dowiedzieć się prawdy o Nataszy. Pragnął zetrzeć na proch każdego Stokrotka, który stanie mu na drodze. Miał nas za wrogów, demony z dna Piekieł, które skrzywdziły jego córkę. Jednak na dnie tych bezwzględnych źrenic było coś jeszcze, coś czego na razie nie potrafiłem odczytać. Coś co sprawiało, że jakoś nie potrafiłem mu współczuć. Moje stokrotkowe radary wyczuwały fałsz w zachowaniu rodziców Nikolasa.
- Ojcze uspokój się! Jesteś w moim domu! Sprawy wyglądają zupełnie inaczej.– Nikolas nie pozwalał zbić się z tropu. On już nie wierzył  w winę Przemka. Wiedział, że winowajcy należy szukać gdzie indziej. Nikt go jednak nie słuchał.
- I jeszcze go bronisz? Stajesz po stronie mordercy? – krzyknęła Horodyńska omdlewającym głosem. Starała się przeciągnąć syna na swoją stronę, umiejętnie grając na jego emocjach. Zamiast bólu z powodu śmierci córki w jej głosie wyczułem nutki paniki i jakby strach. Czego ona tak bardzo się bała? - Nie obchodzi cię zdruzgotane serce matki? Stawiasz go nad własną rodzinę?! - Jej słowa przelały czarę goryczy. Jak oni śmieli rzucać tak poważne oskarżenia tak lekko?! Nie znali mnie, ani nikogo z rodziny. Jakim prawem?! Tak jak stałem, w szlafroku, boso wybiegłem z domu. Chciałem się znaleźć jak najdalej stąd.

sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 28

    Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Pewnie nawdychałem się za dużo spalin podczas podróży i miałem naprawdę koszmarny sen. W jacuzzi wielkości małego basenu, siedziało z błogimi uśmiechami na twarzach cztery, a może nawet pięć osób. Pośrodku wyłożonej błękitnymi kafelkami niecki, na powierzchni parującej i bulgocącej wody unosiła się jasna czupryna. Spomiędzy długich kosmyków łypały znajome, niebieskie oczęta i wystawał zadarty nos. Ki diabeł?
- Co wy tu łajzy robicie?! Nawet we śnie nie mogę się od was uwolnić?! – wrzasnąłem piskliwie, kompletnie tracąc nad sobą panowanie.
- A na co ci to wygląda? – Przemo przeciągnął się leniwie, prezentując imponującą klatę i przyciągając do siebie gapiącego się na mnie bezwstydnie Czarnego. Zasłoniłem rękami skąpe majtasy. - Przestań się ślinić do mojego brata erotomanie! – warknął brachol do mężczyzny i chlapnął mu wodą w wytrzeszczone ślepia, co skutecznie ostudziło jego zapędy.
- Jesteśmy na wakacjach. – Uśmiechnęła się słodziuteńko ruda małpa Wiśka, siedząca na kolanach wielce zadowolonego z siebie Ryśka, który wyraźnie unikał mojego wzroku, co wymownie świadczyło o jego winie. Jedynie on mógł sprawdzić dane na temat kursu wypisywania recept. Gorze Czerwonemu sprzedawczykowi! Zginie marnie jakem Stokrotek! Cała banda moich dręczycieli najwyraźniej była zachwycona swoim pomysłem. Wszyscy zrelaksowani, złośliwie uśmiechnięci i odprężeni, mieli ze mnie niezłą polewkę. Domyślałem się wcześniej, że szykują jakąś zemstę, niewątpliwie miałem sporo na sumieniu. Nie doceniłem jednak ich sprytu oraz zawziętości.
   I tyle pozostało z moich pięknych, bąbelkowych marzeń. Przygryzłem usta. Cała radość z wycieczki nagle gdzieś wyparowała. Coś nareszcie styknęło mi na łączach, trybiki poszły w ruch. Wrócił rozsądek, z którym nigdy nie miałem dobrych stosunków. Nie lubiłem drania. Cieniutki, wredny głosik w mojej głowie mówił wyraźnie, że winowajców było o wiele więcej, niż to wyglądało na pierwszy rzut oka. Przypomniałem sobie podejrzane zachowanie Nikolasa. Jego zdrada zabolała najmocniej. Czyżby chciał uniknąć bara bara z przeciętniakiem i ściągnął tu całą rodzinę? Niespodziewanie dla samego siebie poczułem wzbierające się pod powiekami łzy. Prezes na pewno zdawał sobie sprawę jak bardzo zależało mi na tym wyjeździe, to miały być nasze pierwsze, wspólne wakacje. Pochyliłem się tak, aby włosy zakryły mi twarz. Zacząłem się wycofywać rakiem, aby nie dać złośliwcom powodów do dalszych kpin. Nagle uderzyłem plecami w żywy mur, złożony z twardych, napiętych mięśni. Silne ramiona objęły mnie mocno w pasie.
- Nie gniewaj się, próbowałem ci powiedzieć – powiedział miękko w moją szyję, a ja jak zwykle zadrżałem.
- Spierdalaj! – Szarpnąłem się gwałtownie. Nie chciałem mieć z nim nic do czynienia. Zamienił mój bąbelkowy raj w paskudne zoo, pełne chichoczących małp.
- Cwjetok, mamy przed sobą cztery wolne dni, wszystko jeszcze może się wydarzyć. Zaufaj mi – szepnął wprost w moje ucho. Doskonale wiedział jak bardzo było wrażliwe na dotyk. Nie ze mną te numery! Wywołał zupełnie odwrotną reakcję niż zamierzał. W środku wszystko mi się zagotowało. Szemrany zdrajca śmiał się teraz podlizywać. Walnąłem go łokciem w brzuch i nadepnąłem klapkiem na gołą stopę. Niestety z powodu unieruchomienia nie mogłem wziąć zbyt dużego rozmachu, a szkoda.
 – Ehy… Ehm… - Z przyjemnością słuchałem jak się zapowietrzył. Miało się ten cios. Nie odzyskałem jednak wolności, co było moim zamiarem. Trzymał mnie nadal mocno w ramionach.
- Puszczaj ruska zarazo! Z Cwjetoka zostały tylko twarde łodyżki i kolce! – Usiłowałem się wyślizgnąć dołem. Może i on pochodził z samego Piekła, ale ja urodziłem się Stokrotkiem. Zobaczymy czyje będzie na wierzchu.
- Chyba mała kapiel pozwoli ci ochłonąć? – Nie zdążyłem nawet kwiknąć, a już znalazłem się wodzie. Zakrztusiłem się ze złości. Niestety moja siła w porównaniu z siłą Nikolasa okazała się dość mizerna. Mimo, że walczyłem z całej mocy, miotając przekleństwa i tak zrobił co zamierzał. Po chwili gwałtownej szarpaniny oklapłem, dysząc niczym mały parowóz. Usiedliśmy pomiędzy Przemkiem a Wiśką, przyglądającym się naszym zmaganiom z pewną obawą. Humorki wyraźnie im się popsuły. Chyba dotarło do ich durnych łbów, że tym razem przesadzili. Czyżby mieli jednak w swoich czarnych duszach teleptające się jakieś resztki sumienia? Chciałem czy nie, zostałem posadzony na udach Jego Diabelskiej Wysokości i przyciśnięty plecami do torsu.
- Nienawidzę cię, już nigdy się do ciebie nie odezwę! Wracaj do Piekła, gdzie twoje miejsce! – Może moje ciało osłabło i straciło wigor, ale język miał się całkiem dobrze.
- Nie składaj obietnic, których nie potrafisz dotrzymać. – Mruknął bezczelnie najwstrętniejszy z prezesów. Ja tu cierpię, a on sobie ze mnie pokpiwa? Duża dłoń łagodnie gładziła moje plecy, masowała spięte mięśnie i oczywiście mieszała mi w głowie. Miał w tym niewątpliwie wielką wprawę. Ciekawe gdzie ją zdobył? Zazgrzytałem zębami, na samą myśl o tych wszystkich kochankach, których pieściły jego ręce.
- Lutek, przestań się tak napinać, bo za chwilę coś ci trzaśnie w krzyżu. Zrelaksuj się. – Cholerne, zwinne paluchy zjechały niebezpiecznie blisko pośladków. Biodra jak zaczarowane, zupełnie bez udziału mojej woli, wygięły się do tyłu. Lutek, trzymaj się chłopie. Nie możesz być aż tak łatwy.
- Czego pragniesz Skarbie? Wystarczy tylko poprosić. – Czy mi się wydawało, czy ten cwaniak usiłował mnie zahipnotyzować, tym swoim głębokim, seksownym głosem? Niedoczekanie! Opuściłem się niżej tak, że moje usta znalazły się w wodzie, a czarodziejskie dłonie powędrowały tym samym znacznie wyżej, w mniej wrażliwe rejony. I od razu w czerepie zrobiło się jakby jaśniej. Wstrętny podrywacz myślał, że mnie zbajeruje byle czym.
- Bulp… Bulp…- zabulgotałem wściekle w odpowiedzi. Nikt nie mógłby mi jednak zarzucić, że się do niego odezwałem. W końcu mowa składa się ze słów prawda?
- Wynagrodzę ci to, przestań już szaleć. Zaszantażowali mnie, nie mogłem im odmówić. Chciałem cię ostrzec, wyjaśnić wszystko, ale mi nie pozwoliłeś. Ważniejsze okazały się bąbelki. – Pocałował mnie znienacka w kark. Miałem wrażenie, że przeszył mnie prąd. Nadal byłem zły i rozżalony, ale moje ciało miało to w dupie i ekscytowało się nawet najdrobniejszym gestem tego ruskiego zdrajcy.
- Phy.. Plum… - Wypuściłem z ust fontannę wody. Smakowała i pachniała obrzydliwie, jakimś metalem i siarką. Nie wierzyłem w dobre intencje Nikolasa, już nie zwiedzie mnie tak łatwo na manowce. Odwróciłem głowę i popatrzyłem mu prosto w czarne oczy. Szerokie usta rozciągnęły się w szelmowskim uśmiechu.
- Nie masz pojęcia jak słodko wyglądasz, udając delfina. Do twarzy ci z tym gniewnym grymasem. – Obrysował czubkami palców moją szczękę. Kłapnąłem dziko zębami niczym rasowy bulterier. Chętnie odgryzłbym mu te grabie, które diabeł jeden wie po kim wcześniej pełzały, aż po łokcie. – Mam nadzieję, że w łóżku ten temperament cię nie opuści – zamruczał cicho tak, aby widownia nas nie usłyszała.
- Blump… Gluu..- wymamrotałem, wywracając wściekle oczami. Żeby wzrok mógł zabijać już byłby martwy. Zdradliwa czerwień wpełzła mi na policzki, zawsze mogłem jednak udawać, że to od panującego w jacuzzi gorąca.
- Masz rację, braciszek jest taki uroczy, kiedy nic nie mówi – zachichotała Wiśka, gromiąc wzrokiem klejącego się do niej Ryśka. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co on tam wyprawiał pod powierzchnią wody. Na szczęście była zupełnie mętna, w brudno żółtym kolorze.  – Sam lukier.
- Taa… - Przytaknął jej Przemo. - Jakby mu tak zakleić usteczka, to całkiem fajny z niego gość. Niestety cała jego natura wychodzi na wierzch, jak tylko je otworzy.
- Phy… Bulp…- Słowo się rzekło. Nie mogłem odpyskować, skoro podjąłem wcześniej decyzję o nierozmawianiu z mieszkańcami zoo. Aż skręciłem się w środku, tak mnie świerzbił język.
   Nagle przede mną coś zaszumiało, zabulgotało i na świat wyjrzała uśmiechnięta od ucha do ucha gęba Wielkiego De. Ogromnie z siebie zadowolony pokazywał wszystkim wodoodporny zegarek.
- Pobiłem swój rekord, pobiłem swój rekord! – piał z zachwytu, machając chudymi kończynami wprost przed moim nosem.
- Oż kurna! A gówniarz co tu robi?! – Wyrwało mi się z czeluści udręczonej duszy i oszukanego ciała. Zupełnie zapomniałem o swojej obietnicy, na widok tego wybryku natury. Nawet małe, ruchliwe małpiatki nie potrafiły być tak złośliwe i wredne jak ten dzieciak. Tylko jego tu jeszcze brakowało.
- Hej Lutek! – Przyglądał mi się mrużąc oczy. – Dawno się nie było na siłowni mizeroto? – Z uśmieszkiem taksował moją klatkę. – Mogę pomacać? – Wycofał się jednak szybko pod ciężkim spojrzeniem Nikolasa.
- Zamknijcie go w osobnej klatce bo nie ręczę za siebie! – Wyciągnąłem do przodu ręce z zamiarem uduszenia pasożyta. Odskoczył zwinnie na bezpieczną odległość.
- Zabraliście toto, więc teraz niańczcie. – Zwrócił się do Wiśki zniesmaczony prezes.
- Nieprawda, młody jest gapowiczem. Ukrył się w bagażniku, znaleźliśmy go dopiero wypakowując walizki. Nie miał przy sobie pieniędzy ani dokumentów. Co niby mieliśmy z nim zrobić? Wygnać na mróz? – westchnęła ciężko sister, grożąc pięścią skulonemu w najdalszym kącie jacuzzi Wielkiemu De.
 - A choćby. Można by go potem spakować do torby termoizolacyjnej i wysłać rodzicom. Na pewno woleliby go w takiej zamrożonej, bezkonfliktowej postaci. – Nikolas nie znał litości. I dobrze.
- Nie kłóćcie się już, my się nim zajmiemy. – Brachol i Czarny złapali młodego pod ramiona i wzięli między siebie. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego i wił się niczym węgorz.
- Ratunku! Zboczeńcy! – piszczal cienko podskubywany z dwóch stron. – Ja jedynie podsłuchałem Skowronka, kiedy mówił o wycieczce. Było głośno, więc coś widocznie pokręciłem. Skąd mogłem wiedzieć, że Rysiek pożyczy od niego samochód!
- Tu są tylko trzy sypialnie, z kim on będzie spał? – dopytywał się praktyczny jak zwykle ratownik. Najwyraźniej zaplanował sobie coś ekstra na noc i nie miał ochoty dzielić pokoju z ze smarkaczem.
- Chcemy się zrelaksować, a nie bawić w przedszkolanki. – Poparła go Wiśka.
- Oczywiście, że z nami – oświadczył wesoło Przemo. – Młodzież trzeba wcześnie edukować. – Mrugnął do Czarnego równie rozbawionego tą perspektywą.
- No tak, obowiązki wobec przyszłości narodu. – Tu zmierzył, usiłującego stać się niewidzialnym głuptasa, taksującym wzrokiem. – Jeszcze będą z niego ludzie. Chyba.
- Puszczajcie. To pedofilia! – rzucił oskarżycielsko Wielki De. Nagle stracił całą swoją bezczelność i stał się zwykłym, przestraszonym chłopakiem. Chyba ci dwaj obwiesie zrobili na nim piorunujące wrażenie. Jakoś nie miałem dla niego litości.
- Zmyślasz słodziaku – niepoprawny Przemo wziął go pod brodę i zacmokał. – Widziałem twój dowód. Nie martw się, nie zjemy cię.
- W każdym razie nie w całości. – Dorzucił swoje trzy grosze Czarny. – Wolisz na prawo czy na lewo? A może na wznak?
- Aaa…! – zapiszczał torturowany jeniec. – Gwałcą! Będziecie mnie mieć na sumieniu! – Poślizgnął się i poszedł pod wodę.
- Ależ te dzieci teraz są zboczone. Czegoś ty się mały naoglądał? – Pokręcił głową Przemo i poklepał krztuszącego się chłopaka po plecach. – Doktor pytał jedynie w jakiej pozycji sypiasz.
- No dobra, wychodzimy, bo się tutaj porozpuszczamy. Kolacja i do łóżek – zakomenderowałem. Noc nie zapowiadała się bynajmniej spokojnie. Znając swoje rodzeństwo wątpiłem szczerze w ich pokojowe intencje. Umrę ze wstydu przed Nikolasem, jeśli zaczną swoje zwykłe harce. Nieraz leżałem z głową pod poduszką przez długie godziny, zatykając palcami płonące uszy. W naszym domu ściany były bardzo cienkie. Załamując ręce nad zwyczajami temperamentnej rodziny, zupełnie zapomniałem, że ja też będę miał w łóżku towarzystwo.
***
   Kolacja została zamówiona przez prezesa, więc się nad nią specjalnie nie napracowaliśmy. Jedynym naszym zadaniem było nakrycie stołu bieluteńkim, lnianymobrusem i otwarcie wina. Miejscowa karczma przysłała swoje popisowe dania – oscypka na gorąco z sosem żurawinowo – borówkowym, jagnięcinę z grilla z warzywami i polędwiczki z dipem czosnkowym, do tego pyszny deser bezowo pomarańczowy. Podlaliśmy to wszystko obficie winkiem i atmosfera się rozluźniła. Nawet Wielki De zaczął się uśmiechać i przestał rzucać spłoszone spojrzenia na swoich oprawców, którzy karmili go niczym pisklę najlepszymi kąskami, a jego kieliszek nigdy nie pozostawał długo pusty. Na miejscu smarkacza miałbym się na baczności i nie chlałbym tyle, troskliwość tych dwóch zboków była bardzo podejrzana. Może nie powinienem go zostawiać z nimi samego? Oczywiście po godzinie takiej uczty, smarkacz został zaniesiony przez nich do sypialni i rzucony na małą kanapę, niczym worek kartofli. Mieli go z głowy do rana, przynajmniej tak mi się wydawało. Tymczasem Wiśka została wypchana na piętro przez Ryśka, pieczołowicie trzymającego ją za tyłek, żeby biedula czasem nie spadła ze schodów. Ledwo przekroczyli próg pokoju zaczęli zrzucać z siebie ubrania. Noż kurde, nawet nie zamknęli drzwi. Mogłem nawet przeczytać napis na bokserkach Czerwonego - ,, Jestem twoim bohaterem’’. Zakryłem oczy chichoczącemu Nikolasowi i pociągnąłem go za rękę do naszej sypialni.
- Znalazł się cholerny Supermen! – warczałem pod nosem. Choć muszę przyznać, trzeba sporo odwagi by dobierać się do majtek Wiśki. Była jedyną oprócz mamy kobieta w rodzinie Stokrotków. Każdy kto by ją skrzywdził miał przeciw sobie całą naszą pomysłową rodzinę. Być może Rycho jeszcze o tym nie wiedział, ale tkwił w bagnie po samą szyję. W pozbywaniu się nieogarniętych adoratorów sister mieliśmy spore doświadczenie.
- Ja bym tam wolał na Spaidermena – odezwał się niespodziewanie mój własny Diabeł, rozwalając się na fotelu. Co mu znowu przyszło do łba? Wolałem nie pytać. – Takie spinanie się, pełzanie w dół i w górę, a potem z doskoku. I lepkie, bardzo lepkie ręce nie pozwalające umknąć zdobyczy. Co o tym myślisz?
- Że wino ci zaszkodziło? – zapytałem lekko, ale zdradziły mnie czerwieniejące policzki. Poszukałem oczami mojego bagażu, nie śmiejąc mu spojrzeć w twarz. Teraz, gdy zostaliśmy sami czułem się jakoś niezręcznie. Nerwowo zacząłem wyrzucać z plecaka rzeczy. Kątem oka zauważyłem, że Nikolas podchodzi do drzwi i przekręca klucz. W gardle nagle poczułem piaski pustyni, głośno przełknąłem ślinę. Nareszcie znalazłem cholerną piżamę, tak naprawdę będącą cienkim dresem. Chwyciłem go jakby był jakąś liną ratunkową. Przeklęta nieśmiałość.
- To ja może pierwszy skorzystam z łazienki? – Mój głos zabrzmiał strasznie obco nawet dla mnie. Rozejrzałem się dookoła spłoszonym wzrokiem.
   Sypialnia była naprawdę przestronna, urządzona na ludowo, cała w pięknie pachnącym drewnie, z rzeźbionym sufitem. Zamiast szaf w kącie stały dwie malowane w roślinne wzory skrzynie na ubrania, niewielki kominek z miedzianą kratą ozdabiał główną ścianę, kołki z rogów, służące za wieszaki, zostały wbite w belki. Duże, podwójne łóżko zasłano baranimi skórami. Fuj! Kto by chciał się przykrywać martwymi zwierzakami. Natychmiast zrzuciłem paskudztwo na podłogę.
- Lutek, spokojnie… - Nikolas stanął za moimi plecami, powoli odwrócił mnie przodem do siebie. Ujął za podbródek i poniósł mi głowę do góry. Zaczął delikatnie muskać ustami najpierw czoło, potem powieki i policzki. – Kocham cię, nawet nie wiesz jak bardzo…- Te słowa spłynęły wprost do mojego serca, otuliły je szczelnie słodkim kokonem. Spowodowały, że zapomniałem o wszystkich obawach i lękach. Gorące wargi błądziły po mojej twarzy w pełnej czułości i westchnień podniecającej wędrówce. Szybko mną zawładnęły, opętały zmysły. Rozpływałem się w jego ramionach, oddychając coraz szybciej. Zetknięcie naszych ust było niczym wybuch pożaru, całe ciało się wygięło w stronę pieszczącego mnie mężczyzny, aby spłonąć w jego płomieniach. Dłonie ugniatały mięśnie niczym ciasto. Wzniecały kolejne ogniska. Kiedy jednak wkradły się pod bieliznę, zaciskając się na tyłku, oprzytomniałem. Usłyszałem śmiech Wiśki zza jednej ściany i tubalny głos Przemka zza drugiej. Zesztywniałem. Nikolas także natychmiast znieruchomiał, popatrzył na mnie zaniepokojony moją reakcją.
- Przepraszam, ale nie chcę w ten sposób. – Było mi naprawdę głupio. Najpierw go prowokowałem na każdym kroku, rzucałem się na niego przy każdej okazji, a teraz zgrywałem nieśmiałą dziewicę.
- Rozumiem głuptasie. Masz prawo do odrobiny romantyzmu i wszystkiego co najlepsze. Mam pomysł…– Pocałował mnie delikatnie. – Idź już lepiej ubrać tą piżamę, bo nie ręczę za siebie. Dzisiaj śpię tutaj. – Zaczął sobie mościć gniazdo na dywanie z ohydnych skór.
- Jaki pomysł, jaki… No powiedz… - dopominałem się jak dziecko wyjaśnienia.
- Nic z tego, to tajemnica. – Uśmiechnął się do mnie najpiękniejszym z uśmiechów, bo pochodzącym z głębi serca, a ja znowu zacząłem się rozpływać. – Przez ciebie nie będę mógł zasnąć.
- Nawet beze mnie to i tak nie będzie łatwe zadanie… - Obaj usłyszeliśmy najpierw piski bezwstydnej Wiśki, a potem zawadiackie pokrzykiwania Ryśka. Natomiast na wysokości kominka po drugiej stronie pokoju, coś zaczęło łomotać rytmicznie w ścianę. – Mój boże, czy oni tak zawsze?
- Niestety… - zaczerwieniłem się po same uszy. Cholerna rodzina! Wstyd i skaranie boskie jak mawiał Dziadunio.

niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 27

Rozdział dedykowany Mefisto, jednej z najwierniejszych czytelniczek, które towarzyszą mi prawie od początku przygody z pisaniem. Mam nadzieję, ze ten rozdział spełni twoje oczekiwania.
  
  Kiedy przyszedłem rano na dyżur, atmosfera w pracy była już porządnie zagęszczona, wydawało mi się, że słyszę suche trzaski wyładowań elektrycznych. Nasi dwaj ulubieni lekarze siedzieli po przeciwnych stronach lady, na sali nadzoru i mierzyli się w milczeniu wzrokiem. Wypisywali recepty w takim tempie, że gwizdnąłem z podziwu. Wyglądało mi to na jakieś dziwne zawody. Dziewczyny chodziły na palcach między łóżkami, nawet chorzy leżeli cichutko, rzadko kiedy zgłaszając jakieś dolegliwości.
- A tym co się znowu stało? – zapytałem szeptem koleżanek.
- Biorą przykład z matek – Kozłowscy contra Skowronkowie. – Przewróciła oczami Renia. – Kobieciny się spotkały i podjęły rywalizację, wciągnęły w nią niestety swoich synów.  - Jak się tak lepiej przyjrzeć, to panowie rzeczywiście wyglądali dzisiaj jakby inaczej. Spokojnie mogli grać w reklamie naszego szpitala. Obaj ubrani w idealnie dopasowane i odprasowane zielone mundurki, świeżo ostrzyżeni oraz wygoleni. Normalnie błysk i połysk. Hrabia zawsze nadmiernie dbał o swój wygląd, ale pięknie ułożona brązowa grzywa Jasia, spadająca mu na ramiona zakrawała już na jakiś dizajnerski cud. I te nowe okularki ze złotymi oprawkami, podkreślającymi piwny kolor oczu.
- Ogłoszono konkurs na mister szpitala czy coś?
- Raczej ,,czy coś”- zachichotała Gosia. – Matki pojedynkują się, która lepiej wychowała syna i jest lepszą panią domu. Wczoraj… - Nie dokończyła jednak, bo z poczekalni dobiegły nas odgłosy ostrej kłótni. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem jak nasza zazwyczaj bardzo cierpliwa recepcjonistka Asia, szarpie się ze wzburzoną kobietą w średnim wieku, trzymającą za rękę bladą nastolatkę, która wykazywała iście filozoficznym spokojem. Podczas gdy jej, prawdopodobnie matka, dawała z siebie wszystko, odgrażając się personelowi SOR’u i miotała przekleństwa, dziewczyna tylko ciężko wzdychała i nie drgnęły jej nawet powieia. Pewnie już nieraz brała udział w takim cyrku.
- To tak się traktuje ciężko chorych pacjentów, w tym pieprzonym kraju?! Żadna wypindrzona niunia nie będzie mi mówić co mam robić! – wrzeszczała w amoku rozsierdzona baba, trzymając biedną ratowniczkę za przód mundurka. Potrząsała nią niczym kukiełką. – Ile muszę dać łapówki, by zobaczyć gębę jakiegoś konowała? Pielęgniary pewnie znowu kawę piją, ale do podwyżek to pierwsze! – A potem, widząc jedynie niewielkie poruszenie ze strony zgromadzonych w holu ludzi, zupełnie innym tonem zawyła. – Olaboga, córeczkę mi zmarnują. Ona tu umiera i znikąd pomocy. – Potoczyła załzawionym wzrokiem po siedzących spokojnie pacjentach, z niejakim zainteresowaniem oglądających darmowe przedstawienie. Niektórzy próbowali nawet kibicować jednej lub drugiej stronie.
Z doświadczenia wiedziałem, że najbardziej awanturują się chorzy, którym zazwyczaj nic prawie nie dolegało, a chcieli jedynie dostać recepty, omijając lekarza rodzinnego i wcisnąć się poza kolejnością. Z tego powodu największą uwagę zwracałem zawsze na tych niepozornych, skulonych gdzieś w kąciku, nie mających siły walczyć i cierpiących w milczeniu. Najczęściej właśnie oni wymagali szybkiej interwencji. Tymczasem zrobiło mi się żal biednej Aśki, która wyglądała jakby się miała za chwilę rozbeczeć.
- Skoro to taka pilna sprawa, proszę wejść. – Rzadko pozwalałem się szantażować rozhisteryzowanym matkom, ale sytuacja robiła się coraz bardziej nieprzyjemna. Oderwałem ręce kobiety od dziewczyny i poprowadziłem ją do sali nadzoru razem z milczącą córką. Jasiu na nasz widok wstał i zmierzył, czerwoną niczym pomidor kobietę, chłodnym wzrokiem. Baba, jak większość tego rodzaju osób, chamskich jedynie wobec słabszych, kiedy tylko wyczuła władzę, natychmiast spokorniała.
- Panie doktorze, nareszcie mam do czynienia z kimś na poziomie – zagruchała słodko, ale szybko się zorientowała, że nie zrobiła należytego wrażenia, spróbowała więc z innej beczki. - Ta niedouczona pannica nie chciała mnie wpuścić. – Zaczęła lamentującym głosem. Nie spotkała się jednak ze zrozumieniem.
- Widziała pani karteczkę na drzwiach - ,, o kolejności przyjmowania decyduje lekarz”? I proszę przestać obrażać mój personel, bo każę wezwać ochronę. – Nasz doktor nie znosił takich histeryczek.
- Ona mnie szarpała – poskarżyła się już bardziej ugodowym tonem.
- Zauważyłem, że było zupełnie odwrotnie. W holu mamy monitoring, więc jeśli pani chce złożyć skargę, można to łatwo sprawdzić. – Brązowe oczy Jasia trzymały jędzę na muszce.
- Ale córcia taka chora. – Zmieniła natychmiast temat cwaniara. Szarpnęła bladolice dziewczę za rękę.
- Ale mamo… - zaprotestowała nieśmiało ofiara. Na widok sali zabiegowej, pełnej groźnie wyglądającej aparatury jakoś utraciła swój spokój.– Nic mi…
- Proszę usiąść. –  Lekarz wskazał wystraszonej otoczeniem nastolatce miejsce za parawanem. – Co ci dolega?
- Jak to co? Śmiertelna choroba! Czytałam w Internetach… – Wypięła pierś matka, najwyraźniej dumna ze swojej wiedzy.
- Ale proszę pani…
- Doktor posłucha! – Przerwała mu baba i zalała potokiem słów. – Ona ma okropne sińce, wielkie jak spodki!  – Powinęła rękaw córki. Rzeczywiście na przedramieniu widniał jeden duży i kilka mniejszych sińców. Ręka była chudziuteńka, a żyły cienkie niczym niteczki. – To na pewno wątroba się rozpada, albo ta… no… białaczka. Może być też… - Nie dała nikomu dojść do słowa.
- Ciszaaa! – ryknął niespodziewanie Skowronek, swoim słynnym operowym głosem. – Ani słowa!
- Yyy… - Babinę jakby zapowietrzyło. Pewnie pierwszy raz została w ten sposób potraktowana. Takie tupeciary miały zazwyczaj niesamowitą siłę przebicia i rzadko kto podejmował z nimi walkę.
- Uderzyłaś się, a może miałaś zastrzyk? – Doktor całkowicie ją zignorował i zwrócił się łagodnie do pacjentki. Delikatnie dotknął skóry, a dziewczyna oblała się rumieńcem. Takich eleganckich lekarzy widywała pewnie jedynie w telewizyjnych serialach.
- Trzy dni temu pobierali mi krew. Pielęgniarka powiedziała, że mam marne żyły i niskie ciśnienie. Tłumaczyłam mamie, ale ona nikogo nie słucha. - Wpatrywała się w mężczyznę niczym w bóstwo objawione. Biedaczka najwyraźniej padła ofiarą uroku naszego internisty. Zaczęła nawet trzepotać swoimi długimi rzęsami.
- Wystarczy, że posmarujesz te miejsca Atacetem w żelu. Kupisz w najbliższej aptece bez recepty.
- Może powinnam przyjść do kontroli? – Odważyła się w końcu pisnąć.
- Nie ma takiej potrzeby! – Stwierdził autorytatywnie Kozłowski z poziomu swojego dobrze umięśnionego metra dziewięćdziesięciu kilku. Wszyscy oczywiście natychmiast odwrócili się w jego stronę. – Proszę zadbać by panna się lepiej odżywiała. – W tym momencie położył rękę na ramieniu Jasia, jednoznacznym gestem posiadacza. Nawinął sobie jeden z jego kasztanowych  kosmyków na palec. Małolata omal nie spadla z kozetki, a jej oczy zrobiły się zupełnie okrągłe. - A tak na przyszłość. Na SOR nie przychodzi się z takimi bzdurami.  – Spojrzał na matkę wyniośle, a ona natychmiast zmieszała się pod jego wzrokiem.
- To my już pójdziemy. Chodź Krysiu. – Podała córce kurtkę i zerknęła na plakietkę. – Przepraszamy pana ordynatora. – Ulotniły się obie cichuteńko, tylnymi drzwiami. Jedynie smarkula, odwróciła się jeszcze kilka razy i posłała Jasiowi spojrzenie umierającej antylopy, które w jej mniemaniu pewnie miało zalotnie wyglądać.
***
Musiałem jakoś inteligentnie podejść Nikolasa, żeby go nie spłoszyć. Miałem zamiar zostać naprawdę złym chłopcem. Całą drogę do domu zastanawiałem się jak zwabić Diabła Ho w pułapkę. No może hm… Niezupełnie w pułapkę. Chciałem najbliższy weekend spędzić na super eleganckiej rozrywce w słynnej Złotej Pradze. Przecież trzeba się ukulturalniać prawda? Będziemy zwiedzać muzea, oglądać cudowne zabytki trzymając się za ręce. Patrzyć sobie w oczy, jeść w najlepszych restauracjach, podziwiać… wspaniałe widoki… Właśnie te widoki dręczyły mnie każdej nocy. Przełknąłem ślinę na myśl o tym, jak może wyglądać Nikolas - na przykład ociekający wodą w zaparowanym jacuzzi. No co? W końcu ciało to także dzieło sztuki. Byłem tak rozentuzjazmowany czekającą mnie wycieczką, że zupełnie nie zwracałem uwagi na otoczenie. Pędziłem najkrótszą drogą do domu, zakutany po uszy szalikiem. Nagle poczułem szarpniecie i zakręciłem się wokół własnej osi. Stanąłem nos w smakowitą szyję z przedmiotem swoich rozważań.
- Lutek, co z tobą? Masz coś oczami? – Wziął mnie znienacka pod brodę. – Czerwony pyszczek, błyszczce podejrzanie oczka, nieobecne spojrzenie? O czym myślałeś Kwiatuszku?
- Ja o… Naszej wycieczce do Pragi… E.. tego…- wybełkotałem ogłupiały. Zawsze miałem ciężkie powroty do rzeczywistości. W dodatku czarne oczyska wzięły mnie od razu w niewolę i uwięziły na dobre.
- Nie wiedziałem, że gdzieś się wybieramy. – Miział mnie nosem po policzku, czym kompletnie rozpraszał moje i tak niezbyt mądre myśli. Za nic nie chciały mnie słuchać, rozpierzchły się niczym stado wróbli. Czułem jego pachnący cygarem oddech, łaskotał moja skórę i powodował, że serce zaczęło bić coraz szybciej.
- Mam rezerwację na trzy dni… Tylko ja, ty i bąbelki… - Błysnąłem inteligentnym podejściem, cały czas mając nadal przed oczami niecenzuralny obrazek. A miałem zacząć powoli. Ech… Zobaczyłem jak jego usta rozchylają się w kpiącym uśmieszku. Chciałem zapaść się pod chodnikowe płytki, najlepiej prosto do Piekła. Oj Lutek, ty cholerny desperacie.
- Czyli w ten weekend chcesz mnie porwać za granicę, uwieść i skonsumować w bąbelkach? – zamruczał cwany drań prosto w moje ucho, które natychmiast poczerwieniało i zaczęło piec. Kiedy te wielkie łapska znalazły się na moim tyłku? Rzuciłem niespokojne spojrzenie dookoła. Co prawda było już ciemno, ale wolałem nie dawać sąsiadom powodów do plotek.
- No wiesz ty co! – oburzyłem się widowiskowo i zrobiłem krok do tyłu, odzyskując tym samym wolność oraz odrobinę rozsądku. – Ja tutaj o cywilizowanej rozrywce w Złotej Pradze i ewentualnej lampce szampana. – Uwierzy nie uwierzy? A może uda się go skołować i odzyskać choć trochę dumy? – A ty zaraz proponujesz zboczeństwa! Dostałem od doktora Skowronka rezerwację i zniżkę.
- Nic z tego, mój ty spragniony  kultury i bąbelków Kwiatuszku. – Pochylił się i cmoknął mnie w czubek nosa. Drań kpił sobie ze mnie w żywe oczy. – Rodzice zapowiedzieli się z wizytą, więc nie chcę oddalać się zbytnio od domu.
- Och… - Nie umiałem ukryć rozczarowania. Oklapłem jak przekłuty balonik. – Mówi się trudno… - Postanowiłem jednak nie poddawać się tak łatwo. Sięgnąłem po tajną broń numer trzy, która zawsze rzucała na kolana wszystkie moje ciotki i co wrażliwszych kuzynów. Zamrugałem, pozwoliłem zaszklić się oczom i wyszeptałem drżącymi ustami. – Przepraszam, nie chciałem się narzucać. – Spuściłem głowę, jakby nagle ogarnęła mnie nieśmiałość. Miałem nadzieję, że nie przesadziłem.
- To ja przepraszam, byłem niedelikatny. Może zrobimy tak? – Nikolas się autentycznie przejął. W jego głosie zadźwięczał niepokój, wyraźnie miał wyrzuty sumienia. Był taaaki słodki. I jak tu go nie kochać? – Wynajmę coś bliżej, może w Zakopanym. Pojeździmy saniami, napijemy się porządnego grzańca. Jeśli to konieczne, to parę muzeów też odwiedzimy. Tylko już nie patrz na mnie takim wzrokiem.
- Aaa…! – wrzasnąłem z radości i rzuciłem się mu na szyję, kompletnie wypadając z roli biednego cielaczka, gnębionego przez złego wilka. – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! – Podskoczyłem i objąłem go udami w pasie. Zaskoczony zatoczył się do tyłu, na szczęście za plecami miał ścianę budynku. Ale wstyd!
- Będę miał z tobą ciężkie życie co? – zapytał, po czym skubnął ustami moją dolną wargę. No cóż, chyba mnie przejrzał. Nie było sensu zgrywać dalej niewiniątka. Poddałem się z wielkim entuzjazmem gorącemu pocałunkowi. Kiedy zaczęło robić się naprawdę ciekawie, a jego dłonie wędrujące po tyłku zrobiły mi z nóg galaretę, zostałem jak zwykle odsunięty i postawiony na ziemi.
- Powinieneś już wracać. - Pogładził czule mój policzek. – Spakuj się, w piątek wyjeżdżamy.
- Ale bąbelki będą? – Upewniłem się jeszcze zanim zamknąłem furtkę, prowadząca do mojego ogrodu. Prawie czułem jak rosną mi rogi.
- Jesteś niemożliwy! – Pogroził mi Diabeł Ho. Czyżby odkrył mój niecny plan zostania niegrzecznym chłopcem? Kto go tam wie. Może taki mieszkaniec Piekła potrafił czytać w myślach?
***
Następnego dnia był czwartek, czyli dzień przed Wielkim Bąbelkowym Szaleństwem ( powachlowałem się dłonią na samą myśl) czyli wyjazdem w celach turystyczno krajoznawczych do Zakopca (ma się tę klasę, a co!). Miałem zamiar wstać o świcie, żeby się spakować. Nie chciałem zwracać na siebie uwagi zwłaszcza Wiśki i Przemka, z którymi sobie ostatnio zadarłem. Nie wiadomo, co tym mściwym bestiom przyszłoby do głowy. Moja wycieczka miała pozostać dla domowników tajemnicą, jedynie mamie powiedziałem, gdzie będę przez najbliższe trzy dni. Chcąc pożyć na tym świecie nieco dłużej we względnym spokoju, musiałem się zastosować do starej domowej zasady, nie znikania bez wieści. Takie zachowanie groziło niewyobrażalnymi sankcjami. Na wypadek nieprzewidzianych okoliczności ułożyłem też plan B, w który wprowadziłem Gosię i Renię. Jednym słowem zabezpieczyłem się ze wszystkich stron i byłem z siebie dumny. Wstałem jednak zbyt późno, łyknąłem jedynie szklankę soku i popędziłem do pobliskiego sklepu z bielizną, gdzie rumieniąc się jak idiota, dokonałem kilku zakupów. Sprzedawczyni miała chyba świetną zabawę, rozkładając przede mną na ladzie wszystkie, co fikuśniejsze slipy, jakie miała w sklepie. Mimo swoich lat czułem się strasznie głupio nawet na nie patrząc, nie miałem pojęcia czy znajdę odwagę żeby je założyć. Kazałem sobie jednak dzielnie zapakować kilka par, choć moje uszy niemal spaliły się na popiół. Zadowolony ze swojej odwagi w obliczu bawełnianego wroga, z firmową reklamówką pełną majtasów, wróciłem do domu. Stanąłem w drzwiach kuchni i moja mina natychmiast zrzedła. Pomieszczenie było wypełnione po brzegi złośliwe uśmiechniętymi paskudami maści wszelakiej okupującymi zastawiony obiadem stół. Skąd oni się tutaj wzięli? Przecież był środek tygodnia. Czarny zażerał się bezwstydnie pierogami mamy, a Rycho co chwilę zapuszczał żurawia w dekolt rozanielonej Wiśki. Przemo nie spuszczał ze mnie oczu bazyliszka, śledził każdy krok. Przycisnąłem reklamówke ze znanym logo do piersi i już miałem dać nura w siną dal…
- Co tam tak dusisz młody? – Wstrętny brachol wyrwał mój łup.
- Mamoo… - zawyłem dramatycznie, licząc na pomoc ze strony rodzicielki dla swojego najmłodszego maleństwa. Ta jednak zajęta wyciąganiem za gara kolejnych kluch, nawet nie zerknęła w moją stronę.
- To gacie! – Wiśka pierwsza dopadła siatki. – Nasza kruszyna dorasta! – Otarła łzę, która nie istniała, rechocząc złośliwie. – W końcu jakiś seksowny fatałaszek! – Machała mi przed nosem mocno wyciętymi na tyłku majtasami. Chciałem czy nie zrobiłem się buraczkowy, co oczywiście wzmogło powszechną wesołość.
- Odwal się ruda małpo!
- Masz zamiar dać się przelecieć na tym wyjeździe do Zakopca? Najwyższy czas , bo wiesz.. – dodała ciszej. – Narząd nieużywany zanika…
- Mamooo…! – wydarłem się na rodzicielkę, która omal nie puściła miseczki ze skwarkami. – Miałaś im nic nie mówić!
- Ależ kochanie, mają przewagę liczebną. – Zdrajczyni wzruszyła ramionami i zaczęła krasić szczodrze ruskie pierogi na półmisku.
- Nigdzie nie pojedzie! – Uniósł się Przemo. – Jest za młody! Nie będzie mi się gówniarz ze wschodnią mafią włóczył! – Uderzył pięścią w stół. Noż kurde co on sobie wyobrażał? Moje majty, moja dupa i moja sprawa. Oddychaj Lutek, oddychaj! Nie daj się sprowokować, bo na tym dobrze nie wyjdziesz.
- Nikt cię nie pyta o zdanie, jestem dorosły. Poza tym to wyjazd służbowy. – Zapalałem świętym oburzeniem. – Muszę się dokształcać.
- Akurat. Aż przebierasz nogami na widok ruskiego draba! Dokształcać? Dobre sobie! – Oczywiście zupełnie zlekceważył moje zapewnienia. Niby taki porządnicki, a sam nie przestawał pod obrusem macać Czarnego po udzie. Te rumieńce na twarzy kardiologa nie brały się z niczego. Co za obłuda! Dlatego wcześniej opracowałem plan B.
- Możesz zapytać koleżanek ze zmiany. Mamy kurs wypisywania recept, zorganizowany przez Izby Pielęgniarskie. – Pokazałem mu tryumfalnie język.
- A to niby pomoce naukowe? – Wskazał na nieszczęsne slipy.
- Nie bądź durny, tam będą obcy ludzie i mamy zapewnione noclegi. Nie będę paradował przed nimi w ponaciąganych gaciach. Sam ostatnio powiedziałeś, że są obrzydliwe.
- Dawaj telefon mały cwaniaku! – Przemo jak to Przemo, urodzony niedowiarek. Ale ja też byłem Stokrotkiem nie tylko z nazwy. Zarówno Gosia jak i Renia oczywiście potwierdziły to, co powiedziałem. Zauważyłem z satysfakcją, że brachol miał bardzo głupią minę.
- Następnym razem więcej wiary w swojego super słodkiego braciszka. – Uśmiechnąłem się szeroko. Jedno nie dawało mi spokoju. Rycho jakby oprzytomniał i patrzył na mnie podejrzliwie. Czerwony macho men mógł mi popsuć szyki. Wiśka jednak nieświadomie poratowała sytuację. Nachyliła się by dołożyć mu kolejną porcję kluch. Oczywiście znowu zatonął w jej staniku, kompletnie tracąc kontakt z otoczeniem. Skorzystałem z okazji, porwałem majty i pełny talerz sprzed nosa siostry, po czym uciekłem ścigany jej okrzykami, zwiastującymi zagładę.
***
Wreszcie nastał dzień zero. Śnieg sypał przez całą noc, przykrywając wszystko bielutką kołderką. Drzewa w sadzie skrzyły się w porannym słońcu. Idealna pogoda na wyjazd, było tylko kilka stopni mrozu, a na niebie ani jednej chmurki. Nicolas jak zwykle punktualny do przesady zajechał pod dom fajnistym dżipem, którego jeszcze nie widziałem, uzbrojonym w porządne, zimowe opony. Ubrany na sportowo podobał mi się jeszcze bardziej niż zwykle. Rzuciłem do bagażnika porządnie wypchany plecak i wskoczyłem na siedzenie. Oczywiście zamiast zapiąć pas gapiłem się na niego z głupim uśmiechem. Czarne oczy prześlizgnęły się z aprobatą po mojej sylwetce, nie opuszczając żadnego szczegółu. Nikt tak wcześniej na mnie nie patrzył.
- Moj Cwjetok, jeszcze cię zgubię. – Nachylił się w moją stronę. Otoczył mnie zapach wschodnich perfum. Ciepłe powietrze na policzku, uchu , szyi, niemal dotykał mnie ustami. Ale tylko niemal. Suchy trzask klamry. Zadrżałem.
- Chcesz żebym oszalał i rzucił się na ciebie? – zapytałem cicho na jednym wdechu. Uśmiechnął się niewinnie, jakby zupełnie nie zrozumiał, o co mi chodziło. Zdradzały go jednak szelmowskie iskierki, migocące na dnie oczu.
- Gdzieżbym śmiał? Twój brat jeszcze niedawno chciał mnie zatłuc, a matka groziła puszczeniem z torbami całej familii.
- No proszę, jakiś ty się nagle bojaźliwy zrobił – powiedziałem zgryźliwie, po czym złapałem go za przód bluzy. Nie potrafiłem się oprzeć. Wpiłem się gwałtownie w usta, które były dosłownie centymetry ode mnie. Takie cudownie miękkie, nabrzmiałe czerwienią, pełne ukrytych obietnic. Smakowałem je i smakowałem pragnąc gorąco, by ta chwila trwała wiecznie. Odsunął się po chwili, całując moje dłonie. Oddychał szybko, a nozdrza falowały mu niczym u rasowego ogiera.
- Lutek, rób tak dalej, a nigdzie nie pojedziemy. – Stwierdził lekko ochrypłym głosem i wyprostował się na fotelu. – Złapię cię, zedrę spodnie i wbije się w twoje ciało tak głęboko jak to tylko możliwe. Posmakuje każdej jego cząstki. Zrobimy to w każdej możliwej pozycji i tyle razy, na ile pozwolą nam sprężyny foteli.
- Jeśli to miała być groźba, to ci się nie udała. – Wszeptałem zarumieniony, obciągając jak najniżej bluzę z kapturem. Pewnej części mojego ciała, takie świntuszenie bardzo się spodobało. - Leżeć! Waruj! W śniegu cię wyturlam zboku! – Przemawiałem w myślach do opartego ciała, które za nic nie chciało ochłonąć. Nikolas zerkał na mnie z chytrym uśmieszkiem. Miałem nadzieję, że nie zauważył moich problemów. Za to chyba dostrzegł bezsens dyskutowania z desperatem na głodzie. Przez resztę, trwającej trzy godziny podróży, nie odezwał się już ani słowem. Samochód huśtał i mruczał. Przez jakiś czas podziwiałem pejzaże za oknem, aż w końcu znużony zasnąłem. Obudziłem się dopiero, kiedy dotarliśmy na miejsce. Zdrętwiałem tak bardzo, że ledwo mogłem rozprostować kości. Zerknąłem przez okno. Piękna drewniana willa prezentowała się całkiem imponująco. Z komina leciał dym. Pewnie ktoś napalił w kominku.
- Lutek, chodź, zaniosłem już bagaże. Muszę ci coś powie..- zaczął z wahaniem Nikolas.
- Nie zapomniałeś o bąbelkach prawda? – Upewniłem się, przerywając mu bezczelnie. Zapiąłem kurtkę pod sam nos, tutaj było zdecydowanie zimniej.
- Może najpierw pójdziemy na spacer i obiad? – zaproponował. Szedł za mną z ociąganiem, jakby nagle się rozmyślił co do wycieczki.
- Yy…? Jeśli nie chcesz tu ze mną być powiedz wprost! – Zatrzymałem się przed samymi drzwiami i zrobiłem tył zwrot. Miał niewyraźną minę, widać było, że coś kręci.
- Jak możesz tak mówić? – Cmoknął mnie delikatnie w usta. – Ale…
- W takim razie bąbeellkiii…- Wrzasnąłem z entuzjazmem i nacisnąłem klamkę. Drzwi otworzyły się bez oporu. Z leżącego w korytarzu plecaka wyciągnąłem szlafrok. Pobiegłem z nim do wskazanej przez mojego mężczyznę łazienki. Zrzuciłem ciuchy w rekordowym tempie, super eleganckie slipy miałem na sobie. Otuliłem się miękką materią, zawiązałem pasek i już byłem gotowy na bąbelkowe szaleństwo. Moje senne marzenie było tuż tuż…
- Zaczekaj. - Nikolas złapał mnie za ramię.
- A ty jeszcze w kurtce? Dołącz do mnie, zamów coś na ząb! – Jakuzzi znajdowało się na parterze, nasze sypialnie miałem zamiar zwiedzić później. Jak mówiła tabliczka na drzwiach po lewej, zasilane było naturalnymi, gorącymi źródłami.
- Lutek, ty niecierpliwy bałwanie…- dobiegł mnie jeszcze głos najseksowniejszego z prezesów. Nie miałem jednak już zamiaru słuchać jego marudzenia i wymówek. Przed sobą widziałem wrota do raju. Otworzyłem je z impetem, wbiegłem radośnie do środka, wymachując rękami. Zostawiłem szlafrok na wieszaku przy drzwiach, wisiały tam jeszcze cztery inne. Dwa z nich nawet wydawały się jakby znajome. Gospodarz najwyraźniej bardzo dbał o gości i zapewniał wszystko co potrzebne. Wnętrze pomieszczenia było mocno zaparowane, ściany i sufit dyskretnie podświetlone, wyłożone solnymi płytami o lekko różowym zabarwieniu. Wciągnąłem przesiąknięte zapachem jodu powietrze i…
- Nikolas kurna! Powiedz mi, że to tylko sen!