poniedziałek, 12 lutego 2018

Rozdział 39


Całą noc chodziłem kanałami, bo oczywiście sprawa ciąży rozeszła się po szpitalu z szybkością błyskawicy i docinkom nie było końca. Starałem się jak mogłem robić za niewidzialnego pielęgniarka. Niestety Czerwoni, pamiętliwa rasa, wzięli mnie sobie na celownik. Chyba odkupię im tą kawę, bo będą mnie prześladować do końca życia. Jak tylko wysunąłem nos z sali nadzoru rozlegały się chichoty, a głupie dowcipy mnożyły niczym szarańcza.
- Lutek uważaj na zakrętach, bo znowu zderzysz się z bocianem...
- Te Stokrotek, pożyczyć ci parasol? Jak ptaszysko będzie pikować w twoją stronę to się zasłonisz...
- Biały, złapałeś tego ptaszka na lasso, czy musiałeś czymś uśpić?
- Nie zbliżaj się Stokrota, to może być zaraźliwe ... - Uciekali przede mną z piskiem.
- Ja bym na waszym miejscu nie odwracał się do mnie tyłem - warknąłem w końcu wyprowadzony z równowagi, w odpowiedzi na durne insynuacje. Zatrzymali się całą gromadką, nieco zbici z tropu. Ukradkiem wyciągnąłem rękę zza pleców i wysypałem na nich cały woreczek gipsu. Kiedy zaczęli kląć i otrzepywać się z pyłu, poprawiłem butelką gazowanej wody mineralnej. Wyszedł mi całkiem fajny prysznic. Teraz te bałwany będą się z tego skrobać przez trzy dni. Pod wpływem wilgoci gips zaczął natychmiast twardnieć. Oczywiście nie czekałem, aż się ockną z pierwszego szoku, tylko zwiałem do sali i schowałem się za Jasiem, który popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Co ty znowu wyprawiasz?
- Ja? Absolutnie nic. - Wzruszyłem ramionami.
- Hm...
- Ale jakby tu przyszli Czerwoni, to mnie nie ma. - Zrobiłem błagalną minę. Czasami działała nawet na szefowstwo. Zatrzepotałem rzęsami. - Aha... Dałem największą bombonierkę pani Asi, żeby posprzątała ten bałagan w holu. Więc co złego to nie ja. I niech pan pamięta, że pielęgniarki teraz to towar deficytowy. - Kucnąłem za wysepką jak tylko usłyszałem przekleństwa i odgłos otwierających się metalowych drzwi. Wczołgałem się do szafki z dokumentacją. Lada skutecznie zasłoniła mnie przed oczyma wrogich hord. Stamtąd mogłem bezpiecznie posłuchać wrzasków wkurzonych ratowników. Co chwilę przerywali awanturowanie, by wydać serię prychających odgłosów. Gips chyba powłaził im w te wstrętne paszcze. Ciekawe czy nadal będą tacy dowcipni?
- Gdzie się podziała Wściekła Stokrotka?!
- Powyrywamy chwastowi płatki!
- Kwiatek do piachu!
No... no... Jacy elokwentni się porobili. Oby mnie Jasiu nie zdradził, bo zostaną ze mnie tylko korzonki. Skuliłem się mocniej.
- A wy co? Wpadliście do pudła z pudrem! - Kocham swojego szefa. Naprawdę kocham tego czterookiego, pyskatego drania. Bywał wredny, ale w razie draki zawsze nas bronił. Z tej radości wysunąłem głowę z komody, złapałem go za nogę i cmoknąłem prosto w kolano. Strząsnął mnie niczym uprzykrzoną muchę. - Zabierajcie swoje tyłki brudasy! - Słynny na cały szpital i okoliczne ośrodki zdrowia głos, wystraszyłby nawet grizzly, a co dopiero stadko Czerwonych. Zwiali popisowo, a ich niedawnej obecności świadczyła jedynie unosząca się w powietrzu gipsowa chmura.
Do końca nocnego dyżuru byłem wzorem pielęgniarka, wyrabiającego sumiennie sto dwadzieścia procent normy. Wystarczyło, że doktor Skowronek spojrzał w moją stronę, a ja już wykonywałem polecenie, zanim nawet zdążył je wydać. Podlizywałem się wprost bezwstydnie, z czego skorzystały koleżanki, obijając się po kątach do czego rzadko miały okazję. Niestety, aby wrócić do domu, musiałem pożyczyć starą kurtkę, poniewierającą się od lat w szafie. Nie było mowy o zejściu do szatani. Tam z relacji Gosi, czekały na mnie zastępy Czerwonych. W szpitalnym mundurku, z kapuzą nasuniętą mocno na oczy, wymknąłem się przez okno magazynku. Chyłkiem, opłotkami dotarłem do domu. Skradanie zabrało jednak mi prawie godzinę. Miałem za to czas przemyśleć strategię zaręczynową. Dla mnie sprawa była prosta. Skoro mieliśmy mieć dziecko, należało stworzyć trwały związek. Moje kochanie najwyraźniej wcale o tym nie pomyślało, co wcale mnie nie dziwiło zważywszy na okoliczności. Któryś z nas musiał być odpowiedzialnym mężczyzną. Padło na mnie. Zrobiłem się taki rozsądny, że sam siebie zacząłem podziwiać. Zresztą nie chodziło mi jedynie o dziecko. Sama myśl, że mogę się codziennie budzić u boku Nikolasa, była wystarczająco podniecająca. Moje niemądre serce szalało, jak tylko zacząłem to sobie wyobrażać.
Do domu dotarłem już mocno nakręcony. Mimo nieprzespanej nocy energia wprost mnie rozpierała. Należało działać ostrożnie. Nikolas na szczęście spał mocno w mojej sypialni, nawet się nie poruszył jak wszedłem. Biedaczek nie wrócił do swojej luksusowej willi, widać u nas czuł się o wiele lepiej. Wziąłem ubranie i udałem się pod prysznic. Potem przy pomocy kremu Wiśki, zabije mnie jak nic  ale swojego nie znalazłem, ściągnąłem mu z palca sygnet. Potrzebowałem miary.
                                                                        ***
Kiedy skończyłem doprowadzanie się do porządku była już dziewiąta. A to znak, że otwarli już sklepy. Nie mogłem przecież oświadczyć się bez pierścionka. Przeliczałem w myślach już czwarty raz swoje mizerne fundusze. Na wymarzony brylant nie miałem szans. No chyba, że będą mieli promocję, najlepiej 99,99%. Rozbiłem świnkę skarbonkę. Wczasy w Wenecji mogły poczekać. Porwałem ze stołu w kuchni kanapkę, wepchnąłem ja w całości do ust i już mnie nie było. Wymknąłem się na palcach. Chciałem to zrobić sam, po męsku. Wyprostowałem dumnie swoje sto siedemdziesiąt pięć centymetrów i wsiadłem do autobusu Kraków - Cieszyn. W Sukiennicach zawsze mieli mnóstwo fajnej biżuterii, najczęściej z bursztynami, które uwielbiałem od zawsze. Trzymane pod światło wyglądały jak złocisty mikrokosmos pełen tajemniczych, lśniących gwiazd. Mogłem się na nie gapić bez końca. Szybko dotarłem na miejsce. O tej porze ruch był niewielki. Zacząłem przeglądać wystawione w gablotach cudeńka. Zwłaszcza jeden stragan, obsługiwany przez gościa z długimi dredami o tęczowych końcówkach przykuł moją uwagę ponieważ oferował oprócz babskich bibelotów także męską biżuterię, która u nas nie była zbyt powszechna.
- Czego szukasz? - Od razu zagadał jak swojak bez żadnego per pan.
- No... Ee... - Moja elokwencja poszła w las i zaginęła bez wieści.
- Spokojnie młody. Prezent dla dziewczyny? - Trzeba przyznać, że kolo miał anielską cierpliwość do gamoni.
- N... Nie...- Czego ja się tak czerwienię? Jestem męskim Stokrotkiem czy nie?!
- A może dla faceta? - Przysunął się bliżej i mrugnął lekko zezując. Chyba chciał mnie w ten sposób rozśmieszyć. Poskutkowało.
- Ma na imię Nikolas. - Zacząłem nieśmiało. - Chciałbym pierścionek z grawerunkiem w środku. - Wystękałem wreszcie. Wskazałem kilka, które mi się podobały.
- Ile masz kaski dzieciaku? - Oburzyłem się na takie lekceważące traktowanie.
- Jaki małolat?! - Wypiąłem chudą pierś. - Jestem ciężko pracującym pielęgniarkiem.
- Aaa... Pielęgniarek... Całkiem kiepsko. Zapomnij o tej szufladzie. - Zamknął mi przed nosem gablotę z platyną i złotem. Miał niestety rację, od samych zer na metkach zaczęło mi się kręcić w głowie. Podsunął szufladę ze stalą szlachetną. Wyroby w niej były o wiele tańsze, za to bardziej wymyślne. Oglądałem jeden pierścionek po drugim, ale jakoś żaden mi się nie spodobał.
- Wiesz, chciałbym coś wyjątkowego dla Diabełka. - Moje kochanie zasługiwało na wszystko co najlepsze. Niestety fundusze nie pozwalały mi zbytnio grymasić. Przekopałem się przez stosy biżuterii i byłem coraz bardziej zniechęcony.
- Nie smutaj mały. Mam tu coś takiego, ale to nie pierścionek. Kumpel zostawił, jako ciekawostkę. - Wyciągnął czarne, lakierowane pudełeczko ozdobione wijącymi się językami płomieni. Sprawiały wrażenie jakby za chwilę miały wystrzelić wysoko w niebo i zamienić kasetkę w kupkę popiołu. Otworzyłem. Na białym aksamicie leżały dwa kolczyki ze srebrzystego metalu. Wyglądał na pokrytego patyną czasu.
- Jak rany! - Szczęka mi opadła z trzaskiem. W sekundę zostałem absolutnie oczarowany. To było to przez duże ,, T'' i ,,O". Absolutne cudeńka. Mistrzowsko wykonane. Miały kształt dłoni o smukłych palcach zakończonych czarno - szkarłatnymi szponami. Rozpoznałem wyjątkowo rzadki rodzaj bursztynu. Każda z nich trzymała delikatnie łodyżkę kruchego kwiatka o kremowych płatkach. - Ile? - Wyszeptałem z obawą.
- Jak dla ciebie to sześć stów z grawerunkiem. - Dredziaż poklepał mnie po ramieniu. - Przyślij zdjęcia.
- Jasne... - Uśmiech omal nie przeciął mi twarzy na pół. Serce śpiewało. - Długo trzeba czekać na napis? - Chciałem jak najszybciej pokazać swoją zdobycz Nikolasowi.
- Z godzinkę. Napisz na karteczce. Najwyżej kilka słów. Zapięcie nie jest zbyt grube, a tylko tam można go umieścić.
                                                                              ***
Nie pamiętam drogi do domu. Niesiony na skrzydłach miłości przestałem zwracać uwagę na cokolwiek innego. Małe pudełeczko w mojej kieszeni wydawało się emanować jakimś nieziemskim rodzajem mocy. Nawet poprzez materiał spodni zdawało się świecić z niczym latarnia. Ku mojemu zdumieniu nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Do przedpokoju wszedłem cichuteńko. Zerknąłem przez oszklone drzwi do salonu. Fortuna mi nie sprzyjała. Nikolas siedział w otoczeniu całej hordy Stokrotków różnej maści i popijał herbatkę nie tylko z cytryną, sądząc po rumieńcach na jego policzkach. Westchnąłem. No cóż. Słowo się rzekło. Nie miałem zamiaru odwlekać wielkiej chwili. I tak już byłem kłębkiem nerwów. Przyszło mi właśnie do głowy, że mogę jednak dostać kosza. Zacisnąłem drżące dłonie w pięści. No Lutek. Pokaż, że jesteś prawdziwym Stokrotkiem! Dziadunio zawsze mówił, że grunt to zaskoczyć przeciwnika i zbić go z tropu. Na to właśnie liczyłem. Wyprostowałem ramiona, nabrałem powietrza i wszedłem.
- Znikać mi stąd, ale już! - Ryknąłem od progu. - Mam tu ważną rozmowę do przeprowadzenia. - Chyba dostrzegli miotające mną szaleństwo, bo o dziwo nikt nie zaprotestował. - Ty zostajesz - zatrzymałem za szlufkę od spodni mojego ulubionego prezesa, który najwyraźniej nie zrozumiał intencji.
- Jeśli chcecie znowu świntuszyć...- Oczywiście Wiśka jako jedyna musiała wtrącić swoje trzy grosze. Siostry to inny gatunek ludzi.
- Spadaj, będę tutaj romantyzm uskuteczniał. - Stanowczo wypchnąłem ją za drzwi i zamknąłem jej przed piegowatym nosem. Odwróciłem się bardzo powoli. Serce biło mi jak oszalałe. Nikolas stał na środku salonu i przyglądał mi się uważnie. Wyglądał jakby wyszedł wprost ze snów. Mój własny książę z bajki. Żaden William czy Harry nie mógł się z nim równać. Swoją drogą nigdy nie rozumiałem zachwytu tymi dwoma. Kiedy czarne oczy spotkały się z moimi, niemal przestałem oddychać. Ej Lutek! Jak tak dalej pójdzie zaraz tu zemdlejesz i narobisz sobie obciachu. Nie miałem chwili do stracenia. Czym dłużej zwlekałem tym bardziej się trzęsłem. W głowie miałem stado świergocących skowronków, które trzepały maciupeńkimi skrzydełkami, kompletnie pozbawiając mnie możliwości logicznego myślenia. Zanim zamieniłem się w kompletną amebę, runąłem przed nim na jedno kolano, aż mi coś strzyknęło w krzyżu. Widziałem jak jego oczy robią się niemal okrągłe ze zdumienia.
- Zostań moim mężem. - Udało mi się wychrypieć. Gardło ze strachu miałem wysuszone na wiór. - Najlepiej dzisiaj. - Dodałem, żeby nie miał żadnej wątpliwości i wyciągnąłem rękę z pudełeczkiem. Jak mi odmówi walnę tu orłem o podłogę, niech mnie ratuje. Najlepiej usta w usta.
- Chętnie Cwjetok. - Nadal podejrzliwe na mnie patrzył jakby się spodziewał, że zamienię się w żabę, wybuchnę albo coś. Wziął ode mnie kasetkę i otworzył. - Ee...- Chyba nie tego się spodziewał. Wstałem.
- To zaręczynowe kolczyki - jeden dla mnie, drugi dla ciebie. Nie podobają ci się? - Wspiąłem się na palce i zbliżyłem twarz do jego twarzy.
- Głuptas. Są piękne jak ty. - Nie ma to jak facet z szybko postępującą wadą wzroku. Pogładził mnie delikatnie po policzku, a ja omal się nie rozpłynąłem. - Co tam jest napisane? ,, Mam cię L." ? - Podniósł do góry brwi.
- To znaczy, że mam cię i już nigdy nie puszczę - wyszeptałem nieśmiało. - Nie chcesz?
- Oczywiście, że chcę. - Poczułem jak silne ramiona obejmują mnie mocno i unoszą do góry. Zarzuciłem mu ręce na szyję i usłyszałem najsłodsze ze wszystkich słów. - Ja lublju tjebja.
Żaden pocałunek nigdy nie wydawał mi się tak słodki i zniewalający. Jakby cała jego dusza, wszystko czym był, zawisła mu na ustach. Kochałem i czułem się kochany. Czegoż można chcieć więcej? Lutek ty szczęściarzu, twój pech odszedł i miałem nadzieję, że zapomniał drogę do domu. Kiedy wargi Nikolasa zsunęły się mi na szyję, przepadłem z kretesem. Utalentowane dłonie gładziły coraz śmielej chętne do igraszek ciało. Jak nic skończylibyśmy na jedynej w naszym salonie kanapie, gdyby nie dziwne odgłosy pod drzwiami. Coś jakby stłumione piski, szuranie, a nawet kilka siarczystych przekleństw. No i szlag trafił romantyzm. Obejmujący mnie książę z bajki wybuchnął śmiechem.
- Nie ma z czego rżeć. Banda podglądaczy.- Oburzyłem się. Cholerna ciekawska natura Stokrotków. Założę się, że podsłuchiwali od samego początku. - Potem pożyczę skrzyneczkę Wiśki i wytruję dziadostwo. Dostanę jeszcze jednego buziaka? - Z dnia na dzień robiłem się coraz bardziej zachłanny.
- Ile tylko zechcesz. - Uwielbiałem te niskie, mruczące nutki w jego głosie. - Ale wiesz...
- Co? - To w końcu chciał, czy nie chciał się całować?
- Cwetok. Chyba o czymś zapomniałeś. - Ten uśmieszek mi się nie spodobał.
- Tak...?
- Nie mam przekłutych uszu.
- Oż cholera jasna. Ja też...!! - Zapiszczałem spanikowany, nieodwołalnie rujnując z zaręczynową atmosferę. Panicznie bałem się igieł. Jak to możliwe? W końcu byłem pielęgniarkiem. No co! Co innego robić zastrzyki, a co innego samemu je dostawać. Pech, mój wierny druh, nie odszedł jednak zbyt daleko. Będę potrzebował silnego znieczulacza, by nie narobić sobie wstydu u kosmetyczki. Zwłaszcza, jeśli pójdę tam z Nikolasem.
..................................................................................................................
Ja lublju tjebja - kocham cię

wtorek, 6 lutego 2018

Rozdział 38


Odzyskałam wreszcie komputer. Padł dysk twardy. Straciłam prawie wszystkie dane. Ważne, że mam na czym pisać.
   

  Horda żądnych krwi Stokrotków okupowała dom. Rozejrzałem się dookoła. Niby powinienem być przyzwyczajony do ich szaleństw, czasem jednak tak jak w tej chwili, potrafili mnie zaskoczyć. Cholera! Całe życie z wariatami. A oni jeszcze mieli pretensje, że wyrosłem na czarną, mocno płochliwą owcę.
Trwały gorączkowe przygotowania do rozprawy z Horodyńskimi. Wszędzie walały się najdziwniejsze rupiecie. Wszyscy biegali tam i z powrotem, wymachiwali rękami, przekrzykiwali się wzajemnie. Hałas był ogłuszający. Zupełnie jakbym mieszkał w wojskowym obozie. Brakowało jedynie namiotów, płonących ognisk i koni, bo broni było pod dostatkiem. Moja rodzina z pewnością nie należała do normalnych. Obejrzałem się do tyłu. Czarne oczy Nikolasa z każdą chwilą stawały się coraz bardziej okrągłe. Biedactwo. Oby mu się nie udzieliło. Wziąłem go za rękę. Usiedliśmy grzecznie w salonie na kanapie i z bezpiecznej odległości obserwowaliśmy rozgrywający się na naszych oczach armagedon.
Mama przyniosła kadzidełka oraz amulety, stanowiące w jej rękach naprawdę groźną broń. Ci którzy wierzą w klątwy i uroki wiedzą o czym mówię. Sąsiadki często korzystały z jej pomocy w rozwiązywaniu rodzinnych sporów. Wiśka postawiła na stole w kuchni skrzynkę z ziołami pełną różnokolorowych buteleczek. Na widok poukładanych w niej alfabetycznie ekstraktów, wyciągów i esencji niejeden właściciel laboratorium pękłby z zazdrości, nie mówiąc o okolicznych dilerach, którzy oddaliby za nie swoje dusze. Przemo przy biurku studiował pracowicie swoje księgi, szukając sposobu jak w świetle prawa obedrzeć ze skóry starych Horodyńskich. Zbiłem go nieco z tropu, kiedy podsunąłem mu pod nos wnioski adopcyjne. Jakoś przecież musimy zaopiekować się Jurką, prawda? Oczywiście, kiedy go znajdziemy, w co ani na moment nie zwątpiłem. Tymczasem Dziadunio ściągnął ze ściany starą szablę, pamiętającą jeszcze czasy rozbiorów, po chwili zamienił ją jednak na kuszę. Mieściła się w plecaku i stanowczo robiła mniej hałasu. Mama dostała szału i natychmiast mu zabrała wszystkie narzędzia zagłady. Postukała po siwej głowie twierdząc, że właśnie to jest jego najlepsza broń. Jakby tego zamieszania było mało koło południa dotarli kuzyni czyli znany w całej okolicy duet - Wiesiek i Marian. Obaj z kijami golfowymi, ponieważ telefon zastał ich akurat podczas rozgrywki, w której stawką była dziesięcioletnia whisky. Przywlekili ze sobą Carmen, w kompletnej rozsypce, wykańczająca właśnie trzecią paczkę chusteczek.
Rozpełzli się po kątach, wszędzie ich było pełno. Morze rudych łbów i dla ścisłości - dwa czarne. Mieli sto pomysłów na minutę, jeden bardziej krwiożerczy od drugiego. Paszcze im się nie zamykały nawet na sekundę. Nikolas siedział w kącie przy kominku ze szklaneczką herbatki made in mama Stokrotkowa i patrzył na to zamieszanie bez słowa. Pewnie nie widział jeszcze takiej bandy wariatów i narwańców.
- Chyba szykują się na wojnę czy coś. - Ależ on miał podkrążone oczy. Mój bidny diabełek. Serducho, na widok smutku na jego przystojnej twarzy, omal nie wyskoczyło mi z piersi. Pociągnąłem ukradkiem nosem. Oj Lutek, zamieniasz się w rozmaśloną gimnazjalistkę.
- Będziesz tu pasował. - Przysunąłem się do niego. - Są równie skorzy do bitki co ty.
- Niektórym trzeba jednak co nieco odebrać. - Tu wskazał na Frania, który właśnie ostrzył schowane na czarną godzinę długie noże myśliwskie sztuk sześć i kuzynów wymachujących pałkami. - Wsadzą nas za kraty jak tylko wyjdziemy z domu.
- Nie martw się, jakiś tam rozsądek i instynkt samozachowawczy jednak posiadamy. - Skinąłem w stronę Wiśki, która wrzucała właśnie do solidnej, drewnianej skrzyni zarekwirowaną broń. Oczywiście najpierw przywaliła solidne z łokcia kuzynom. Potem pozbierała całą resztę, zwłaszcza kolekcję Dziadunia, który oczywiście się obraził i postukiwał laską. Zuch dziewczyna! Zamknęła wieko na solidną kłódkę. - Całkiem poszaleli. Przydałby się im zimny prysznic.
- Cwjetok, nie poznaję cię. Od kiedy jesteś taki pokojowy? - Nikolas ujął mnie pod brodę. - Czy to nie ciebie ratownicy nazwali Wściekłą Stokrotką?
- Kto ci takich głupot naopowiadał? Ten pantofel Wiśki Rycho? - Giń zarazo, giń - zawarczałem w myślach. Nie będzie mi tu żaden Czerwony psuł opinii. Tym razem mu nie odpuszczę. Śczeźnie w strasznych mękach. Starałem się ze wszystkich sił przybrać pozę wcielonej niewinności. Białe piórka, skrzydła, aureola i te sprawy. Nikt przed ukochanym nie chce uchodzić za pyskatego awanturnika. Uspokój się Lutek. Zen, Budda, Czi... itd. Zatrzepotałem rzęsami i zrobiłem oburzoną minę.
- Chodzą takie słuchy po SOR-ze. - Jedna jedwabista brew powędrowała do góry. Drań zbyt dobrze mnie znał. Nie dam się.
- Jestem licencjonowanym pielęgniarkiem i posiadam odpowiednią kulturę osobistą poświadczoną przez psorkę w indeksie. Nigdy nie wdaję się w przepychanki ze szpitalnym motłochem. - Nie dostrzegłem krztyny zrozumienia na jego twarzy, więc ciągnąłem cierpliwie dalej. - Przez rok uczyłem się etyki. Miałem z niej piątkę. - Wydąłem wargi i strzeliłem pokazowego focha. A co? Jestem anielskim Stokrotkiem i niech nie waży się w to wątpić.
- No no Cwjetok. Jestem pełen podziwu. - Spuchłem z dumy. Przedwcześnie. - Psorka była przygłucha i miała podwójne szkła?
- Skąd wiesz, faktycznie była wiek...- Zobaczyłem jak usta drgają mu bezczelnie, jak nic się ze mnie nabijał. Ah ten mój spóźniony refleks.
- Nie obrażaj się, też mogę ci zrobić wpis indeksie. - Kiedy ja u licha znalazłem się na jego kolanach? - Dostaniesz piątkę, że tak słodko krzyczałeś - ,, zrób to cholera jeszcze raz"! A twój tyłek to już z pewnością zasługuje na szóstkę - wymruczał w moją szyję i nie omieszkał się łapskiem sprawdzić, czy czasem coś się w tej kwestii nie zmieniło. Zrobiłem się czerwony i rozejrzałem speszony po salonie. Na szczęście wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. A może jednak nie?
- Przestańcie się macać, kultury nie macie! - Wrzasnęła na cały dom Wiśka. A to wredota. Sama lepi się do Rycha po kątach. Zmieszany odskoczyłem od Nikolasa jak oparzony. I wiecie co? Jemu nawet nie drgnęła powieka. Wstał i rozprostował swoją wysoką sylwetkę ze stoickim spokojem, jakbyśmy właśnie skończyli czytać razem magazyn Działki i Ogrody. Kiedyś jak nic, umrę przez niego ze wstydu. Sister właśnie przygotowywała się do kazania i patrzyła na mnie niczym na karalucha. Nie wiedziałem gdzie podziać oczy. Oczywiście upiekłem buraka, a może nawet dwa.  Nie miałem takich mocnych nerwów jak ten podstępny obściskiwacz Nikolas. Zerknąłem na nasze odbicia w szybie. Jakimś cudem on wyglądał na klasycznego dżentelmena bez skazy, a ja z tą czerwoną gębą i potarganymi włosami na małego zboczucha z kudłatymi myślami. A przecież to on zaczął. Co prawda pierwszy się przytuliłem, ale przecież nie kazałem mu bawić się w doktora. A Wiśka też dobra. Czego wlepia we mnie patrzały? W końcu komu kibicuje? Jest Stokrotkiem czy nie?! Widziałem jak otwiera usta i... Uratował mnie telefon Nikolasa. Zaczął dzwonić jak szalony.
- Słucham. - Ulitował się nad moją ciekawością i włączył zestaw głośno mówiący.
- Witam, mam wieści. Tym razem dobre. - Poznałem głos Colemana.
- Nie trzymaj mnie w niepewności. - Mój Diabełek też nie grzeszył cierpliwością.
- Znalazłem Jurkę. Mam dowody, że jest synem Nataszy. Jesteś w tej chwili jego najbliższym krewnym, oczywiście poza twoimi rodzicami, których z wiadomych powodów nie poinformujemy. Myślę, że za cztery dni możesz tutaj przyjechać i zabrać małego. - Detektyw był wyraźnie z siebie zadowolony.
- Konkrety tupaja baszka! (zakuty łbie) - Nie ma to jak malownicze, ruskie komplementy.
- Jestem w jakiejś dziurze na wschodzie. To małe, biedne miasteczko - Burków. Mają tutaj Dom Dziecka. W życiu nie widziałem równie obskurnego. Posyłam ci listę dokumentów, które musisz dostarczyć. Najlepiej na wczoraj. Dyrektorka będzie szczęśliwa, pozbywając się jednej gęby do wyżywienia.
- Sobaka! Głodzi dzieciaki?! - Nikolas w sekundę z idealnego dżentelmena przemienił się w Diabła Ho. Czarne oczy sypały iskry.
- Gdzie tam. Ale z próżnej kieski i Salomon nie naleje. Pośpiesz się. Wiesz, że starzy mają wszędzie szpiegów. Brat Lutka jest chyba adwokatem prawda?- I drań się wyłączył. Popatrzyliśmy wszyscy po sobie.
- Coleman, Coleman! Mudak! (Palant) - Mógł się wściekać do woli. Detektyw przewidział jego reakcję. Najwyraźniej dobrze znał swojego kumpla.
- Jadę z tobą. - Złapałem go za ramię. - Służę fachową pomocą. Miałem praktyki na pediatrii, noworodkach, a nawet w żłobku. - Nie miałem zamiaru puścić go samego.
- I ja - wtrąciła się Wiśka.
- Beze mnie nie pojedziecie. - Carmen natychmiast przestała się mazać. - Jurka to także moja rodzina.
- Lutek, czy ty czasem nie masz dzisiaj nocnego dyżuru? - Wtrąciła swoje trzy grosze mama. Zerknąłem na zegar.
- O jasna ciasna! Już osiemnasta trzydzieści. - Włączyłem trzeci bieg. Na schodach jeszcze odwróciłem się do walczącej o miejsce w samochodzie Nikolasa rodziny. - Nie ważcie się mnie wygryźć! Wezmę sobie tydzień urlopu. W końcu nie codziennie zakłada się rodzinę i zostaje ojcem. - Dostrzegłem jeszcze usta mojego Diabełka układające się w okrąglutkie O. Chyba nieco przeszarżowałem. Porządnie nim szoknęło. Oj Lutek, brak ci piątej klepki to pewne, a może nawet i szóstej. W tym momencie uświadomiłem sobie, że właściwie jednocześnie poprosiłem go o rękę i możliwość zostania tatusiem numer dwa. Nie tłumacząc niczego elegancko zwiałem. Bohaterstwo mam we krwi. Złapałem kurtkę z wieszaka, dosłownie wskoczyłem w adidasy i już mnie nie było. Za pół godziny zostanę zlinczowany. Doktor Skowronek nie znosił spóźnialskich.
                                                                         ***
Wpadłem jak burza na SOR w biegu zapinając bluzę. Skowronek z Kozłowskim migdalili się dyskretnie za wysepką, niby to wypełniając papierzyska przed komputerem. Hol i sale nadzoru jak zwykle były pełne zniecierpliwionych pacjentów. Chcieli czy nie, musieli czekać na wyniki z laboratorium. Przed recepcją o dziwo pustki. Gosia z Renią testowały nowy ekspres do kawy, która w szpitalu traktowana była jak artykuł pierwszej potrzeby i specjalnej troski. Bez tego napoju trudno byłoby przetrwać dwunastogodzinny dyżur.
- Będę ojcem! - Wypaliłem od progu, oczywiście z miejsca przyciągając uwagę wszystkich obecnych. Babuni pod oknem to nawet wypadła z ust szczęka. Zresztą nie bez powodu. Miała sklepik na końcu ulicy przy której mieszkałem i znała mnie od dziecka. Wiedziała, że byłem zdeklarowanym gejem. Pobiłem się z jej wnuczką o lalkę. No co! W zabawkowym mieli tylko jedną Roszpunkę i ta piegowata cwaniara mi ją podkupiła.
- Oszalał? - Jasiu aż założył na nos seksowne okulary w złocistych oprawkach, które trzymał na specjalne okazje. - Dostał udaru słonecznego?
- Jest zima. Lutek nigdy nie był całkiem normalny.  - Kozłowski jak na hrabiego przystało okazał więcej taktu. -Może Nervosolu?
- Zrobiłeś dziecko jakiejś panience? - Gosia komicznie zmrużyła jedno oko. - Biedaku! Te dzisiejsze dziewuchy! Na pewno upiła cię i zgwałciła.
- Niemożliwe, Nikolas by ukatrupił oboje. - Renia zmarszczyła brwi. - Tak po rosyjsku. Litr spirytu na łebka, kamień na szyję i do przerębli.
- Wiem. Jesteś w przy nadziei? - Rozchichotała się niepoprawna Gosia.
- Mamy jeszcze testy ciążowe? - Ależ z tego Skowronka wredny typek. Sięgnął do szuflady i rzucił we mnie pudełkiem ozdobionym zezowatym bocianem. - Ta młodzież! Ledwo zaczęli i już maluch w drodze! - Znienacka podniósł mi koszulkę i pomacał po brzuchu.
- Strasznie chudy. Najwyżej trzeci miesiąc. - Kozłowski przyjrzał mi się uważnie z fachową miną. Z trudem zachowywał powagę.
- Świnie! - Warknąłem. Zadarłem nos, wziąłem koszyk z krwią i poszedłem dostojnym krokiem do laboratorium. Niech sobie nie myślą, że mnie obchodzą ich durne gadki. Kiedy się nauczę trzymać paszczę na kłódkę? Cholera! Znowu zrobiłem z siebie durnia. Próbówki cicho podzwaniały w stojakach w rytm moich kroków. Na szczęście nie umiały mówić. Korytarz wydawał się dłuższy niż zazwyczaj. Obok windy wisiał plakat z uśmiechniętym, czarnookim bobasem. Włoski poskręcane w loczki wiły mu się wokół główki. Nacisnąłem guzik przywołania.
- Ale słodziulek! Podobny do Nikolasa.- Westchnąłem. Z głupim uśmiechem zagapiłem się na dzieciaka wyobrażając sobie, jak obaj pchamy wózek z gaworzącym maluchem.  Oczywiście na moment odpłynąłem. Tymczasem bezczelna Czerwona Zaraza podkradła mi windę. Pokazał mi jeszcze środkowy palec i zamknął przed twarzą drzwi omal nie urywając mi nosa. A to wszystko z powodu podkradzionej pudełka kawy z ich skarbca. No co, nam się właśnie skończyła. Sknerusy miały z piętnaście paczek. Myślałem, że nie zauważą.
- Swoją drogą chyba powinienem kupić pierścionek? - Zacząłem się głośno zastanawiać. Skoro już się wyrwałem z tym tekstem o rodzinie, to nie wypadało się teraz wycofać. Powinienem zrobić z Nikolasa porządnego faceta. Do Holandii nie było przecież daleko. Weźmiemy ślub w jakimś miłym miejscu. - A może lepiej obrączki? Są bardziej męskie.
- Lutek, z tobą jest naprawdę źle. Najpierw się zaciążasz, a teraz gadasz z drzwiami od windy. - Jasiu poklepał mnie współczująco po plecach. Podskoczyłem z wrażenia. Ależ ten drań cicho chodził. Zrobiłby karierę jako ninja.- Zaczynam się o ciebie martwić. Mam w Krakowie kumpla, jest wziętym psychiatrą.
- Bardzo śmieszne. - Wykrzywiłem się do bałwana. Już ja im pokażę. Pozdychają z Kozłowskim z zazdrości jak przyjadę pod szpital z Jurką. Na pewno będzie śliczny i kochany jak mój Diabełek.
ZOSTANĘ TATĄ!
Nawet przez moment się nie zastanowiłem, że właściwie to od niedawna jesteśmy z Nikolasem parą i nie wiedziałem, czy on miał w stosunku do mnie jakieś dalekosiężne plany. Precz z rozsądkiem, niech zdycha! Zawsze myślałem, że będę dobrym wujkiem z bandą siostrzeńców i bratanków na kolanach, a tu taka niespodzianka.
ŻYCIE JEST PIĘKNE!
I tym razem nie zrobi mi żadnego numeru. Już ja tego dopilnuję, jakem Stokrotek!