środa, 27 maja 2015

Rozdział 17

Miałem w głowie zupełny chaos i jakoś nie mogłem się pozbierać z wilgotnego od nocnej rosy trawnika. Kompletnie oszołomiony, niezdolny do jakiejkolwiek konkretnej reakcji, biernie obserwowałem rozgrywającą się na moich oczach awanturę. Rozejrzałem się, ulica była ciemna i pusta. Nigdzie żywego ducha. Nikogo, kto pomógłby mi rozdzielić te dwa rozjuszone koguty.
   Diabeł Ho po ataku na mnie zwrócił się do Czarnego. Jego mina wyraźnie sugerowała, że ma ogromną ochotę rozsmarować mężczyznę po ścianie pobliskiej kamienicy i tylko tkwiące w nim głęboko jakieś cywilizowane resztki powstrzymują go od krwawej masakry. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli uderzy, to już żadna siła nie powstrzyma go przed zatłuczeniem przeciwnika. Nawet z daleka widziałem płonącą w jego oczach wściekłość. Znając złą sławę prezesa, obawiałem się najgorszego. Kardiolog był smukły, wysportowany, ale nie wyglądał na osiłka zaprawionego w ulicznych walkach. O dziwo, nie cofnął się nawet o krok, tylko posłał swojemu rywalowi słodziuteńki uśmieszek, choć na pewno znał z gazet jego paskudną reputację.
- Lutek ma słabą technikę całowania. - Czarny coraz bardziej sobie grabił. Dosłownie aż mnie podniosło na równe nogi. Ale z niego łajza! Prosił się o śmierć! - Marny z ciebie nauczyciel. Gdybym to ja był z nim bliżej, już dawno przećwiczylibyśmy z połowę Kamasutry - zwrócił się do warczącego coś do siebie Nikolasa, który wyglądał dokładnie jak tygrys przed atakiem - spięte, naprężone mięśnie, wygięty grzbiet, zmrużone, oceniające odległość oczy. No normalnie zdesperowany samobójca.
- Zakroj jebało! - Wyprowadzony z równowagi prezes sypał paskudną rosyjską łaciną. - Nie mam zamiaru z tobą dyskutować. Zwycięzca bierze wszystko. - W okamgnieniu bez ostrzeżenia skoczył do przodu i wyprowadził cios pięścią. Coś jakby chrupnęło, prawdopodobnie żebro. Doktor nie zdążył się odsunąć, ale refleks miał jednak niezły.
- A to dla ciebie! - Zaatakował z szybkością kobry i zrobił prezesowi pod okiem okazałe limo, które od razu zaczęło puchnąć. Nie był taki zły w te klocki, jak myślałem.
- Szljucha! Nie w twarz! - Wyraźnie rozjuszył tym mężczyznę, który bardzo dbał o swój imidż. Tą przystoją gębą musiał uwieść niejednego podobnego do mnie naiwniaka.
- Następnym razem dobiorę się do tyłka Kwiatuszka. Ma naprawdę fajny, sam sprawdziłem. - Próbował zrobić z Nikolasa eunucha kolanem, ale mu się nie udało.  Zacząłem się zastanawiać, czy nie przyłączyć się do Horodyńskiego i przypieprzyć mu w ten niewyparzony ryj.
- Kakaszka! Śmiałeś go obmacywać?! - ryknął wściekle. - Giń! - Przerzucił mężczyznę zapaśniczym chwytem przez ramię. Czarny jednak nie dał się tak całkiem zwieść, podciął mu nieco nogi i obaj ciężko wylądowali na chodniku. Z rozbitych nosów płynęła krew. Zaczęła się bezpardonowa walka.
- A masz! - Zrobił kolejny siniak po drugiej stronie. - Teraz już nie jesteś taki piękny. A gdybym jeszcze złamał ci nos…
- Dwużopnyj karakan! Połamię ci te zboczone łapska! - Wycie doktorka, któremu właśnie wybił bark, musiało brzmieć dla niego niczym muzyka. Na kształtnych wargach pojawił się okrutny, wilczy uśmiech.
- Puszczaj, idioto, zapłacisz mi za to! Aaa….! - skowyczał z bólu Czarny, usiłując się wyswobodzić. - Kwiatuszki nie lubią brutali! - dodał mściwie.
- Starpjer!
   Obecnie miałem przed sobą nie dwóch mężczyzn, ale rozwścieczone bestie, które zupełnie straciły nad sobą panowanie. Warczeli, gryźli, kopali niczym zwierzęta. Nigdy bym wcześniej nie przypuszczał, że wyjdzie z nich takie bydło. Tymczasem już i jeden, i drugi bez reszty się zapomnieli. Inteligenci, psiamać! Zaczęło robić się całkiem niebezpiecznie, to już nie była bójka, tylko mordobicie.
   Zimny dreszcz popełznął mi po karku, coś podeszło do gardła. To mogło się naprawdę źle skończyć. Z jednej strony miałem ochotę ich tam zostawić, niech się pozabijają. Z drugiej znałem siebie, nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby któryś z nich mocno ucierpiał. W końcu ja robiłem tu za puszczalską księżniczkę albo, jak wolicie, kość niezgody.
- Przestańcie, do jasnej cholery! - wrzasnąłem, ale żaden nie zareagował. Byli już w takim amoku, że nie widzieli i nie słyszeli niczego wokoło. W tym momencie autentycznie się bałem. Nawet gdybym zadzwonił na policję, to zanim przyjedzie, zdążą już połamać sobie wszystkie gnaty. Pieprzony pech. Nie miałem pojęcia, co robić. Przewalali się po chodniku, w międzyczasie Horodyńskiemu udało się unieruchomić potężnym ciałem Czarnego. Ten był chyba już w kiepskim stanie, bo nawet się specjalnie nie szarpał. Nikolas ujął jego głowę oburącz, mając chyba zamiar uderzyć nią o betonowe płyty. Jeśli by to zrobił, z pewnością zabiłby go. Przerażony, uklęknąłem obok nich, trzęsąc się na całym ciele.
- Nikolas, nie. - Położyłem delikatnie rękę na jego zaciśniętej pięści. Była taka zimna i twarda, niczym wykuta z marmuru. Głaskałem ją powoli, sunąc palcami wzdłuż nabrzmiałych żył, wkładałem w to całe obolałe serce. Starałem się przechwycić rozjarzone gniewem spojrzenie, które z uporem mi umykało. - Nie rób tego, proszę… - odezwałem się najłagodniej, jak umiałem. Ani trochę nie byłem pewien, czy mnie posłucha. Wcześniej uznał mnie za winnego i z taką łatwością uderzył, że równie dobrze mógł to zrobić ponownie. Bałem się, ale nie miałem najmniejszego zamiaru ustąpić. Gdzieś w głębi duszy czułem, że jeśli się postaram, dotrę do jego dumnego, opancerzonego serca. - Nie jesteś taki, nie jesteś… To niemożliwe… - Zebrało mi się na płacz. Gorące łzy zaczęły kapać na nasze złączone dłonie. Moja jasna i drobna wyglądała przy jego tak krucho, jakby należała do dziecka. Poczułem, jak jego naprężone, przepełnione adrenaliną i opętane morderczym szałem ciało zaczyna się rozluźniać.
- Lutek…? - padło niespodziewanie miękko z jego wciąż wykrzywionych ust. Czarne oczy patrzyły na mnie znowu przytomnie, a dłonie puściły głowę doktora. - Ja…
Nie czekałem, co dalej powie, wystarczyło mi, że tym razem wygrałem. Musiałem natychmiast uciekać. Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli patrząc na mnie tymi wilgotnymi, czarnymi ślepiami, w których dostrzegłem coś niepewnego, ciepłego i drżącego, poprosi o przebaczenie, to je dostanie. Nie rozumiałem, dlaczego mnie posłuchał, nie chciałem rozumieć. Myślenie o tym wzbudzało fale niechcianych emocji w mojej piersi. Nie pozwolę się ponownie opętać! Lutek, bądź mężczyzną, a nie pindzią! Poderwałem się na nogi.
- Nie chcę was więcej widzieć! Obu! -  rzuciłem i szybkim krokiem pomaszerowałem do domu. Zatrzymałem się za rogiem kamienicy, chcąc sprawdzić, czy nie zaczną od nowa się naparzać. Było mi bezgranicznie smutno i źle. Czułem ogromny ciężar w klatce piersiowej. Jak najbardziej miałem na myśli to, co powiedziałem. Żaden z nich nie był wart moich uczuć. Rozsądek od razu to zaakceptował, serce jednak było odmiennego zdania. Z wcześniejszych doświadczeń wiedziałem , jak trudno je nakłonić do kapitulacji.
- Wiesz, co jest fajne? - Dobiegł mnie jeszcze ochrypły głos Czarnego. Może bijesz się lepiej i jesteś genialnym biznesmenem. Jednak w sprawach uczuć bywasz strasznym głupkiem. Normalnie poziom przedszkola.
- Ja jebał twój dzien rażdzienia, łapiduchu! - odwarknął Diabeł Ho. Z jego głosu zniknęło jednak zdenerwowanie. Brzmiał raczej jak deklaracja o rozejmie.
- To nie koniec. Wygram, jestem tego pewny.
- Wałi odsjuda, bo zmienię zdanie i cię uduszę! A twój obrońca zwiał!
- Myślisz, że Lutek bronił mnie? - W głosie Czarnego brzmiało niebotyczne zdumienie. - Zmieniłem zdanie, nie przyjmą cię nawet do uczuciowego żłobka!
                                                     ***
   Wróciłem do pogrążonego w ciemnościach domu, na palcach przekradłem się przez piętro i tak jak stałem w ubraniu, wszedłem pod prysznic. Nie bacząc na nowe adidasy i markowe spodnie, puściłem ciepłą wodę, po czym zacząłem ryczeć w głos bez opamiętania. Czułem się najbardziej żałosnym Stokrotkiem w rodzinie, na ratunek było już za późno. Nie byłem urokliwym, złotookim kwiatkiem o białych płatkach, tylko małym, nikomu nie potrzebnym chwastem. Dotarło do mnie, że znowu beznadziejnie się zakochałem w wyjątkowo paskudnym draniu, niewiele lepszym od Andy’ego. Miał głęboko w rosyjskiej dupie mnie i moje uczucia. Najważniejsza była urażona duma Jego Wysokości Prezesa.
   Kiedy już przemokłem do suchej nitki i zacząłem cały dygotać, rozebrałem się i wyszedłem z kabiny. Otulony puchatym szlafrokiem Wiśki (to też wina jej molędzenia, ciągle namawiała mnie na randki i wyśmiewała brak faceta), poczłapałem do swojego pokoju. Miałem nadzieję, że nikt mnie nie usłyszał. Nie chciałem tłumaczyć się rano rodzinie ze swojego humoru. Znowu zaczęliby na mnie chuchać, skoro byłem taką naiwną ciotą i ponownie dałem się wydymać. Akurat miałem wejść pod kołderkę, kiedy mój wzrok padł na bilecik przypięty do róż, przysłanych ostatnio przez tego chama Nikolasa. Zasuszone kremowe płatki, zatknięte za lustro, nadal wydzielały subtelną woń.

Choć się mało znamy, mało wiemy o sobie
To jednak zdążyłem zauroczyć się w Tobie.
I chociaż nie mogę ciągle patrzyć w Twoje oczy
Śnić będę na pewno o Tobie każdej nocy.
I wspominać bez końca chwile razem spędzone,
Bo w moim sercu królują teraz tylko one...

Te romantyczne wersy, zamiast wzbudzić we mnie po raz kolejny wzniosłe emocje, czarowne miłosne uniesienia, zapaliły w duszy płomień całkowicie innego rodzaju. Nie miałem najmniejszego zamiaru znowu dawać się komuś poniewierać, najwyższy czas zmądrzeć! Koniec z tym! Lutek Słodki Naiwny Kwiatuszek umarł! Znokautowała go jednym ciosem zazdrosna łapa Diabła Ho.
- Ty egoistyczna, ruska gnido!!! - wrzasnąłem i zamaszystym ruchem strąciłem na podłogę kwiaty i karteczkę. Zacząłem mściwie deptać po nich bosymi stopami. A masz! Zostanie z ciebie miazga! Z zapamiętaniem wcierałem w dywan hołubione wcześniej pamiątki. Co by ci się stało, porywcza świnio, jakbyś mnie zapytał, o co chodzi? Jak śmiałeś o mnie tak źle pomyśleć! Zwalałem na podłogę kolejne rzeczy, przy okazji targając na strzępy wszystko, co przypominało mi o Nikolasie. Po kwadransie takiej rewolucji stałem zdyszany i czerwony na środku pokoju, który teraz przypominał pobojowisko. Paradoksalnie poczułem się lepiej, o niebo lepiej. Rozległo się ciche skrobanie do drzwi i w szparze ukazała się rozeźlona twarz Wiśki.
- Odpieprzyło ci na amen?! Jest druga w nocy, niektórzy od rana pracują! -zawarczała, mrużąc oczy na widok swojego szlafroka na mojej dygocącej ze złości osobie. Oceniła krótkim, współczującym spojrzeniem chlew w mojej sypialni i natychmiast złagodniała. Chociaż się z tym dobrze kryła, też miała miękkie serce.
- Milcz! Ani słowa! - Zamierzyłem się na nią kapciem. Uciekła, nic nie mówiąc. Moja sister bywała całkiem bystra, chyba doszła do słusznego wniosku, że z pieklącym się świrusem nie ma sensu się użerać. Z mściwym rechotem skopałem całe śmietnisko pod ścianę i migiem rzuciłem się na łóżko. I wierzcie lub nie, spałem jak zabity.
***
  
Rankiem obdarzyłem lustro wrogim spojrzeniem. Powinno mieć dla swojego właściciela więcej względów. Wyglądałem jak typowa ofiara losu: czerwone oczy, niemożliwie skołtunione włosy i dokładnie odbita na policzku łapa Nikolasa. Wszystkie pięć palców tego przedstawiciela piekła było w całości widocznych. Niech go jasny szlag! Oby doktorek złamał mu ten arystokratyczny nos! Poprzedniej nocy nie zdążyłem zrobić dokładnej obdukcji.
   Na szczęście w domu wszyscy oprócz Wiśki nadal spali. Mogłem się niepostrzeżenie wymknąć, oszczędzając sobie wysłuchiwania komentarzy. Z ponurą miną udałem się do pracy. Przed drzwiami szpitala zobaczyłem… No, zgadnijcie kogo? Oczywiście, że tego boksera z bożej łaski, samego Diabła Ho we własnej osobie. Duże, ciemne okulary nie były w stanie ukryć malowniczych sińców pod oczami i brzydkiej opuchlizny (szkoda, że Czarny nie przypieprzył mu mocniej, bojowy nastrój bynajmniej mnie nie opuścił), deformującej niestety nadal pociągającą gębę.
- Lutek. - Ruszył w moją stronę, a ja zacząłem się cofać z odrazą wypisaną na twarzy. - Porozmawiajmy wieczorem.
- Jeśli podejdziesz bliżej, zacznę krzyczeć! - Chciałem odwrócić się i zwiać, ale złapał mnie za ramię.
- Nie wygłupiaj się, przecież nic ci nie zrobię. - Ujął mój podbródek palcami. TYMI palcami.
- Też tak myślałem. Wydawało mi się nawet, że coś nas łączy - rzuciłem złośliwie, wyzywająco patrząc mu w oczy. - Ale sam widzisz efekty. -Podniosłem głowę, by mógł się lepiej przyjrzeć skutkom swojej porywczości. Zmieszany spuścił wzrok.
- Proszę, wybacz… - zaczął niepewnie, przestępując z nogi na nogę. Zawstydzony, żałujący tego, co zrobił Diabeł Ho? Nigdy w to nie uwierzę. Życie to nie bajka. - Ale sam przyznaj, że wyglądaliście wyjątkowo podejrzanie. To się nigdy więcej nie powtórzy.
- Naturalnie, że nie, bo to nasza ostatnia rozmowa. - Zacząłem się zawzięcie szarpać. Posykiwał z bólu, ale uparcie mnie trzymał. - Puszczaj albo wezwę ochronę!
- Ale…
- Ratunku, zboczeniec! - zacząłem krzyczeć na całe gardło. Wnet nadbiegli uzbrojeni w pałki i paralizatory strażnicy w czarnych mundurach. Mnie dobrze znali, więc zażądali dokumentów od prezesa. Na szczęście nie wszyscy w naszym miasteczku czytali plotkarskie portale i znali Jego Kasiastą Wysokość.
- Dowodzik! - Wyższy z mężczyzn uwolnił mnie z łap Nikolasa i zasłonił swoją rosłą sylwetką. - Pan może już iść do pracy. Zajmiemy się tym natrętem. -Zadarłem nos, obdarzyłem prezesa pogardliwym spojrzeniem i poszedłem do szatni. Może w końcu dostanie solidny mandat za zakłócanie porządku? Albo go zapuszkują? Z tą miłą wizją w głowie wszedłem na SOR.
  To jednak nie był mój szczęśliwy dzień, zła passa trwała nadal. Moi byli konkurenci wytrwale mnie prześladowali. Zamyślony, omal nie staranowałem Czarnego, siedzącego na sali chirurgicznej z ponurą miną. Wyglądał znacznie gorzej niż Nikolas, a już na pewno jęczał o wiele głośniej i bardziej widowiskowo. Uwijały się wokół niego Renia i Gosia, a Kozłowski poprawiał mu na barku usztywniający opatrunek. Obdarzył mnie badawczym spojrzeniem, malowniczy siniec nie umknął jego uwadze.
- Tobie też udzielić pomocy? - Wskazał na sąsiednie krzesło obok stolika zabiegowego.
- Obejdzie się - fuknąłem niezbyt grzecznie. Na pewno nie będę obsługiwał Pana Gadziego Języka. Niech mu ta łapa odpadnie.
- Więc potrzymaj… - Chciał, abym przytrzymał rękę kardiologa, który był zielony z bólu i cały czas pojękiwał.
- Niby co? - Zrobiłem wielce zdziwioną minę. - Nikogo tu nie widzę. A przynajmniej nikogo, kto choć trochę przypominałby człowieka. Jestem pielęgniarkiem, a nie pomocnikiem weterynarza! - Ku zdumieniu wszystkich odwróciłem się na pięcie i poszedłem do pokoju socjalnego, gdzie spokojnie odpakowałem kanapkę. Zamiast jednak jeść, zgrzytałem tylko zębami. Oby zgnił, parszywy szyderca, nie będzie już mógł nikogo obmacywać!
…………………………………………………………………………
Betowała Kiyami
Słownik rosyjskich przekleństw:
Dwużopnyj karakan – dwudupny karaluch
Zakroj jebało! – zamknij pysk
Szljucha! – szmata, dziwka
Wałi odsjuda – spadaj, spieprzaj
Kakaszka – gówniany człowiek
Starpjer – stary zbok
Ja jebał twoj dzien rażdzienia – pierdolę dzień twoich narodzin



wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 16


   Kiedy emocje opadły, nie było mi już do śmiechu. Czarny potrafił być niebezpieczny i z pewnością zaplanuje odwet. Na szczęście wybiła już godzina dziewiętnasta, co oznaczało, że mogę wrócić do domu. Zadzwoniłem jeszcze z komórki do dziewczyn, wykręciłem od zdawania raportu jakąś głupotą i rzuciłem się do ucieczki. Jak każdy sprytny zbieg zapewniłem sobie w międzyczasie wsparcie w osobie Nikolasa. Przebrałem się błyskawicznie, po czym w dzikim pędzie wpadłem na parking. Jeśli teraz udałoby mi się umknąć, to w perspektywie miałem trzy dni grafikowego wolnego. Cała nadzieja w tym, że Czarny nie był pamiętliwy. Po tym czasie może trochę ochłonie i nabierze dystansu do całej sprawy.
   Odetchnąłem z ulgą na widok znajomej limuzyny. Mój ulubiony prezes siedział na masce i ćmił paskudne, kubańskie cygaro, którego zapachu wprost nie znosiłem. Zupełnie nie pojmowałem, czym ci koneserzy tak się zachwycali. Podszedłem po cichu od tyłu, chcąc go zaskoczyć. Ledwie jednak wyciągnąłem łapkę po śmierdziela w jego ustach, znalazłem się w niewoli silnych ramion.
- Bawisz się w ninja? – zamruczał w moją szyję i znienacka wpił się ustami w najwrażliwsze miejsce tuż za uchem. Przeszedł mnie prąd, zupełnie jakbym nagle został podłączony do gniazdka o wysokiej mocy. Oszołomione ciało wtuliło się w tego cwaniaka bez udziału mojej woli.
- Phy… - prychnąłem, odsuwając się od niego z niejakim trudem. – Śmierdzisz…
Z każdą spędzoną razem godziną, z każdym dniem  przywiązywałem się do niego coraz bardziej, choć ostrzegawcze dzwonki biły mi w otumanionym mózgu na alarm. Podniosłem głowę, by napotkać jego rozjarzone, głodne spojrzenie.
- Przestanę je palić, ale nie za darmo. – Ani na moment nie oderwał ode mnie wzroku. Uwięził tymi czarnymi ślepiami o wiele skuteczniej, niżby spętał żelaznymi łańcuchami - pełna hipnoza i podatność na wszelkie, zwłaszcza całuśne sugestie. Oj Lutek, Lutek… Jesteś naprawdę słabym facetem.
- Akurat ci uwierzę... – Usiłowałem zachować resztki godności i nie zacząć się o niego ocierać. Andy zniknął gdzieś we mgle, zastąpiony przez tego przystojnego, bałamutnego drania. – Jesteś okropnie interesowny. – Kątem oka zobaczyłem zbliżającego się kardiologa ze słuchawkami na szyi i mokrymi włosami, którego mina nie wróżyła niczego dobrego. Przeraziłem się nie na żarty, w desperacji wgryzłem się niczym wampir w usta Nikolasa, według przysłowia ,,atak jest najlepszą obroną”. Korzystając z zaskoczenia mężczyzny (Luciu… nabierasz wprawy, jeszcze z pięćdziesiąt lat i będzie z ciebie nowy Dziadunio Stokrotka), wciągnąłem go do samochodu i zatrzasnąłem drzwi tuż przed nosem pieniącego się doktorka. Limuzyna ruszyła z piskiem opon, a ja odetchnąłem z ulgą. Niestety, nie na długo. Uwolniłem się od jednego adoratora, by wpaść w ramiona drugiego, o wiele niebezpieczniejszego, zważywszy na moją słabość do niego.
- A więc stąd ten nagły przypływ czułości? – Prezes wyjrzał przez okno. Mój manewr nie pozostał bynajmniej niezauważony (eh… daleko mi do dziadunia…). Na nieszczęście ciężko było go zwieść, był strasznie spostrzegawczym skurczybykiem. – Co zrobiłeś temu bałwanowi w kitlu?
- Niby ja? – Zatrzepotałem niewinnie rzęsami. – Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto śmiałby się przeciwstawić szpitalnemu bóstwu?
- Więc dlaczego gonił cię z mokrymi kłakami, szczękając z zimna zębami? – Drań podniósł do góry eleganckie łuki brwi i znowu się do mnie przysunął. Stykaliśmy się bokami na całej długości, a ja już nie miałem dokąd zwiać - nie żebym bardzo chciał. Diabeł Ho jak zwykle wyglądał niczym z żurnala, pachniał niczym pokusa (cholerne cygaro wywietrzało akurat, jak było potrzebne) i robił mi z mózgu sieczkę.
- Ech… - westchnąłem markotnie na widok mojego odbicia w lusterku. Gdzie mi tam do jego wysokości prezesa. Wyglądałem, jakby mnie coś przejechało, nawet koszulkę miałem krzywo zapiętą. – Trochę go ostudziłem i tyle… Bywa nachalny. – Nie chciałem niczego więcej tłumaczyć, Nikolas aż nazbyt chętnie wprawiał pięści w ruch.  Na szczęście nie wyglądał na zbytnio wkurzonego, jego oczy migotały. Wolałem uniknąć karczemnej awantury między nimi dwoma. Sucha by mnie powiesiła na najbliższym słupie, gdyby przeze mnie uszkodzono jej cennego kardiologa.
- Śmiał cię dotknąć? – Brwi prezesa natychmiast groźnie się zmarszczyły. – Myślę, że stać tego obmacywacza na nowe zęby. – Otworzył okienko oddzielające nas od szofera.
- Och… - zdołałem jedynie wydusić. Nie spodziewałem się takiej nagłej zmiany frontu. W jednej chwili ze mnie żartował, a w drugiej chciał urządził masakrę.
- Pojedziesz ze mną na ten weekend do spa? – zapytał, kompletnie zbijając mnie z tropu. Wytrzeszczyłem oczy i otwarłem niemądrze usta. Spodziewałem się raczej ryku wściekłości i rozkazu zatrzymania samochodu.
- E…? – mój głos nieco drżał. Nie było sensu drażnić go jeszcze bardziej.  – Yy… Jasne… - zgodziłem się bez zastanowienia, zadowolony z nowego, bezpieczniejszego tematu.
- No to jesteśmy umówieni, mój ty kwiatuszku. - Wyszczerzył do mnie białe zęby, a ja dopiero teraz się zorientowałem, że zostałem wykiwany. – Mam nadzieję, że dasz mi uszczknąć kilka tych aksamitnych płatków. – Zmierzył mnie gorącym spojrzeniem, zatrzymując się znacząco na co bardziej obiecujących punktach.
-  Że co proszę? – wyjąkałem, szczypiąc się w udo. Lutek, ty idioto - byłeś kretynem, jesteś kretynem i zapowiada się, że nim pozostaniesz do końca życia. Ten facet pożre cię żywcem, stracisz nie tylko płatki, ale również listki i korzonki. Zacisnąłem nogi i obciągnąłem bluzę, oblewając się rumieńcem.
- Nie bój się, zaczniemy powoli… - szeptał mi do ucha, a ja drżałem coraz mocniej, niczym wilgotna od rosy trawa, gładzona podmuchami południowego wiatru. – Najpierw zajmę się miękkim środkiem. – Dotknął czubkiem palca moich ust, które w magiczny sposób się otworzyły. – Potem będę pieścił każdy ciepły kawałek twojej skóry. – Smukłe dłonie zsunęły  się wzdłuż moich ramion aż do linii bioder. – By w końcu… - Znalazł się stanowczo za blisko strategicznego miejsca. Ukłucie znajomego lęku nieco mnie otrzeźwiło. Zorientowałem się, mimo pokrywających grubą warstwą mój rozsądek rozkosznych oparów, że samochód stoi już od dłuższej chwili.
- Aaa…! – wrzasnąłem niczym opętany, zamachałem rękami, jakbym odganiał demona i jak poparzony wyskoczyłem z samochodu. Pognałem do bramki ścigany chichotem wrednego Nikolasa, który tak podstępnie zwabił mnie w zasadzkę. Wyglądało na to, że czeka mnie niezapomniany weekend. Jedyna nadzieja w dziaduniu. Poskarżę się na prezesa, a nuż uniknę konsumpcji, której z jednej strony się obawiałem, a z drugiej tak bardzo pragnąłem. Sam siebie przestałem rozumieć.
                                                           ***

   W domu wypiłem butelkę mocno schłodzonej wody mineralnej, ponieważ byłem dziwnie rozpalony i czułem niesamowitą suchość w ustach, które gwałtownie domagały się nawilżenia, najlepiej drugimi ustami. A kysz, szatanie, a raczej Diable Ho! Naprawdę byłem opętany.
   Po kwadransie hiperwentylacji nieco ochłonąłem, pacnąłem się kilka razy w łepetynę (podobno wstrząsy są w takich wypadkach wskazane) i przypomniałem sobie o swojej roli detektywa. Założyłem skórzaną kurtkę i ciemne okulary, aby dopasować się wizualnie do sytuacji. Postanowiłem odwiedzić moich kuzynów w barze Pod Kogutem, ponieważ to właśnie z nimi mój brat wyjechał do USA. Miałem zamiar wyciągnąć ich na zwierzenia. Po pijaku byli całkiem rozmowni, a dzisiaj był akurat dzień zamknięty, kiedy uzupełniali zapasy i sprzątali. Zrobiłem smutną minkę i wkroczyłem do miejscowej mordowni.
- Co jest grane, maluchu? – U Wieśka, który akurat taszczył skrzynki z piwem, włączył się instynkt opiekuńczy. Ubrany w kusą koszulkę prezentował się nader zachęcająco. Na napiętych, pod sporym ciężarem  plecach, zaznaczyły się smakowite mięśnie. Gdyby nie był Stokrotkiem, to… Boż… Bożenko… Stałem się napalonym zboczeńcem, a wszystko to wina cholernego prezesa!
- Dziadek się nade mną znęca, praca jest do bani, nikt mnie rozumie… - zacząłem płaczliwie, siadając przy ladzie. Położyłem na niej głowę, zupełnie jakbym czekał na ścięcie i zakończenie mojej marnej egzystencji.
- Czego on tak miauczy? – Barman Władek był nieco mniej empatyczny, za to postawił mi przed nosem solidny kufel piwa z sokiem malinowym. Dobrze wiedział, że za nim przepadałem, ale wstydzę się pić przy obcych, żeby nie wzięli mnie za mięczaka.
- Nikt mnie nie kocha… Nawet kuzyni nie chcą się ze mną napić… - zaszlochałem widowiskowo. Natychmiast usiedli po moich obu stronach z zaniepokojonymi minami. Powinienem dostać Oskara, stanowczo marnuję się jako pielęgniarek.
- No dobra, właściwie skończyliśmy robotę, więc matka nie będzie się czepiać. – Wiesiek nalał sobie solidną porcję whiskey, to samo zrobił jego brat. - Co cię gryzie? Ta sprawa ze swatami jest naprawdę paskudna.
- Nie, z tym sobie jakoś radzę. Martwię się czymś innym… - Pociągnąłem maleńki łyczek przez słomkę. To oni mieli się upić, nie ja.
- Wiesz, że my zawsze ci pomożemy… - Klepnął się w imponującą klatę Władek. Dlaczego ja nie odziedziczyłem ani odrobiny ich seksapilu? Eh, życie… Pomacałem swoją mizerną pierś.
- Przemek dziwnie się zachowuje, od powrotu z USA jest jakiś nieswój. Zalicza facetów niczym filmowy lowelas, a kiedy nikt nie widzi, patrzy smętnym wzrokiem w przestrzeń. – Trochę podkoloryzowałem, ale co mi tam. Muszę na coś złapać te dwie rybki, a może raczej rybali. Nie wiem, jak brzmi rodzaj żeński… No co, z polskiego miałem tróję! Czas mijał bardzo szybko, a kuzynowie pili już po czwartej szklaneczce. – Miał tam jakieś problemy? Coś z dziewczynami, bo teraz omija je niczym trędowate.
- Wiesz… hm… - zaczął plątać się w zeznaniach Wiesiek. – Była taka jedna czarnulka…
- Zamknij ryja! – warknął na niego barman i walnął mocno w solidny kark. – Powinieneś zapytać Przemka, przysięgliśmy milczeć.
Niestety nawet na bani byli Stokrotkami z krwi i kości. Honor nie pozwalał im zdradzić tajemnicy przyjaciela, nawet jeśli było to dla jego, no nie czarujmy się, mojego też, dobra. Pozostało mi wybadać braciszka niecnotę. Nie miałem jednak zbytniej nadziei, że czegoś się od niego dowiem. Ten ruchający wszystko zboczeniec był o wiele sprytniejszy od właścicieli mordowni. Jedno było pewne, coś ważnego wydarzyło się w USA i dla spokoju mojego rozkojarzonego ostatnio bardziej niż zwykle ducha oraz jeszcze bardziej ogłupiałego ciała, musiałem się dowiedzieć co. Ogarnęły mnie jakieś nieprzyjemne przeczucia. Zapiąłem pod szyją kurtkę, bo nagle zrobiło się jakoś chłodniej. Nieco chwiejnym krokiem wróciłem do domu.

                                                                  ***
   Miałem pecha, bo rodzinka jadła właśnie mocno spóźnioną, zapewne z winy wiecznie zabieganej matki, kolację. Kiedy gestem posiadacza świata z przyległościami rzuciłem na wieszak kurtkę i spłynąłem na krzesło, popatrzyli na mnie podejrzliwie i zaczęli węszyć. Cztery Stokrotkowe nosy ustawiły się w pozycji bojowej, nie miałem więc żadnych szans na uniknięcie konfrontacji. Skoro wszyscy zebrali się w komplecie, postanowiłem wykorzystać swój stan, udając bardziej pijanego, niż byłem w istocie.
- Gdzieś ty się tak załatwił? – Przemek pokręcił głową nad moją słabością, sam mógł wypić flachę żytniej bez uszczerbku na zdrowiu.
- Tobie wolno się szlajać, a mnie nie? Jestem dorosły! – mamrotałem pod nosem, błądząc ręką po stole w poszukiwaniu kompociku. – Zrobiliśmy sobie z kuzynami wieczór wspomnień. Podobno w Stanach nie takie rzeczy wyprawialiście. – Zdradzi coś, nie zdradzi, ale spróbować warto.
- Ty, dziecko, idź lepiej do łóżka. – Mama stanowczo zabrała mi dzbanek z sokiem truskawkowym. – Porzygasz się, jak to wypijesz. – Tymczasem dziadunio z uśmieszkiem czytał gazetę, jakby rodzinna awantura go nie dotyczyła.
- Wcale nie. – Zachybotałem się na krześle. – Nie pozwoliłaś mi tam jechać, że niby byłem za młody, a oni zamiast się uczyć, podrywali panienki. Zwłaszcza brunetki. – Mrugnąłem do brata, który nagle pobladł i wstał od stołu.
- Co te dwa głupki ci tam nazmyślały?! – zawarczał. Oj, brachol wyraźnie miał coś na sumieniu. Muszę go sprowokować, tylko jak to zrobić…
- E… t-takie tt-tam… - zacząłem się jąkać, jakby mi język skołowaciał. – Ponoć rwaliście wszystko, ale to tobie trafiła się najlepsza zdobycz. Nieziemsko piękna i nieźle nadziana… - urwałem nagle i teatralnie zatkałem sobie usta ręką. – Ale cii… to podobno jakaś tajemnica.
- Ja ich oskalpuję! – Przemek założył w pośpiechu bluzę i poleciał do drzwi niczym gradowa chmura gnana huraganem. Odczekałem kilka minut i potoczyłem się za nim. Podsłuchiwanie było niehonorowe, ale tylko tak mogłem się czegoś dowiedzieć.
- A ty gdzie leziesz taki zawiany?! – usłyszałem jeszcze za sobą głos wkurzonej matki. Na szczęście została zatrzymana i zagadana przez dziadunia, który chyba zorientował się w całej farsie. Normalnie kocham tego staruszka, przynajmniej czasami.
                                                             ***
   Moje szczęście na tym się jednak skończyło. Na dworze było już zupełnie ciemno, nieliczne latarnie słabo oświetlały drogę. Wiał halny, gnając przed sobą zebrane z całej okolicy śmieci. Pojedynczy, zziębnięci przechodnie śpieszyli się do swoich domów. Ja zaś biegłem do baru  Pod Kogutem, otulony puchatą kurtką, nie bardzo zważając na otoczenie. Przez swoje gapiostwo oraz szumiące mi nieco w głowie procenty, wyrżnąłem nosem w czyjąś klatę. Podniosłem oczy i z przerażeniem zobaczyłem uśmiechniętą cynicznie gębę Czarnego.
- Nosz kurwa, jestem chyba przeklęty! – wymamrotałem, rozcierając stłuczoną facjatę. Wytwornie zemdleć z bólu, udać zalanego w trupa czy ratować się ucieczką? Żadna z tych opcji nie wyglądała zbyt zachęcająco.
- O proszę! Nawet sideł nie musiałem zastawiać. – Doktor był wyraźnie uradowany, ale w jego oczach widziałem niepokojące iskierki. Widać podjął jakąś decyzję i miał zamiar się jej trzymać.
- Może pogadamy innym razem, już późno. – Próbowałem się wycofać, ale natychmiast zostałem stanowczo złapany za ramiona. Na domiar złego się potknąłem i wylądowałem twarzą na jego kościstym obojczyku. Będę mieć jutro paskudne sińce. Złapałem go za szyję dla równowagi. Wykorzystał sytuację, chwytając mnie mocno jedną ręką za tyłek, a drugą za tył głowy. Nie mogłem się zbytnio ruszyć. Był silniejszy, niż na to wyglądał.
- To się nazywa mieć farta. Powetuję sobie wszystkie straty, mały uparciuchu! – Żarty się skończyły. Naparł na mnie pożądliwymi ustami, jednak w ostatniej chwili udało mi się odwrócić głowę i trafił jedynie w kącik.  - Puszczaj, chamie! – chciałem krzyknąć, ale mój głos został stłumiony. Kiedy niebacznie otworzyłem buzię, ten wdarł się bezczelnie do środka swoim jęzorem. Miałem ochotę go obrzygać. Przygotowałem kolano do ciosu, mając złośliwy zamiar zrobić mu między nogami paskudną jajecznicę. Starałem się zachować zimną krew i nie ulec ogarniającej mnie powoli panice. Za naszymi plecami zatrzymał się z piskiem opon samochód. Błagałem wszystkie bóstwa mojej matki, by był to jakiś znajomy. Ktoś szarpnął mnie za ramię, wyrywając z rąk rozochoconego doktorka, który jakoś nie zauważył, że nie odpowiadam na jego końskie zaloty.
- Kogo ja tutaj widzę! – zabrzmiało wyjątkowo chłodno i szyderczo. Miałem przed sobą ostatnią osobę, którą chciałbym ujrzeć w tej sytuacji. Twarz Nikolasa przypominała zastygłą przed wiekami lodową rzeźbę, ani odrobina emocji nie pojawiła się w czarnych oczach.
- Ja… m-my… - wyjąkałem nieporadnie. Zacząłem się bać. Ulica była zupełnie pusta, bo było już koło północy. Czarny nie miał z prezesem szans w bezpośrednim starciu, zasłużył z pewnością na lanie, ale nie na egzekucję. Widziałem, jak smukłe dłonie, które tak podziwiałem, zaciskają się w pięści.
- Widzę, że jak najbardziej wy… Lubisz grę na dwa fronty? Im więcej sponsorów, tym lepiej? – Zamiast, jak się spodziewałem, do doktora, zwrócił się do mnie. Wyglądał przerażająco. Zamienił się w kogoś, kogo nie znałem i nie chciałem poznać - w Diabła Ho ze znanych mi kronik policyjnych, rozdającego bezlitosne ciosy swoim przeciwnikom, łamiącym im kości i czyniącym kalekami na całe życie. Nikt tak dobrze nie zna ceny zdrowia jak pracownik służby zdrowia. Dla mnie osoba świadomie stosująca przemoc i w ten sposób rozwiązująca swoje problemy była kimś godnym najwyższej pogardy. Dlaczego dopiero teraz dostrzegłem, z kim mam do czynienia? Dlaczego nie docierało do mnie, jak bardzo zepsuty i zły jest Nikolas? Czyżby wystarczyła przystojna gęba, żeby uciszyć moje serce i rozum? Przysłowia chyba nie kłamały, twierdząc, że najczęściej używana głowa mężczyzny jest w spodniach. Jak łatwo wydał na mnie wyrok, nawet nie próbując dociec, co rzeczywiście się wydarzyło. A podobno tak mnie lubił. W takim razie co robił osobom, których nie lubił, a które stanęły mu na drodze? Zadygotałem. Cała krew odpłynęła mi z twarzy, musiałem być blady niczym chusta. Poruszyłem ustami, ale nie padło z nich ani jedno słowo. Nie miałem mu już nic do powiedzenia. Zrobiłem krok do tyłu i w tym momencie zaatakował z szybkością błyskawicy. Otrzymałem z otwartej dłoni solidny policzek, aż zatoczyłem się na płot za moimi plecami. Zamknąłem oczy, bo zakręciło mi się w głowie. Kolejny raz się zawiodłem, na sobie oraz na mężczyźnie, który mógłby zostać dla mnie kimś naprawdę ważnym. To, że podniósł na mnie rękę, przesądziło o moich uczuciach.

 .........................................................................................................................
betowała Kiyami