Miałem w
głowie zupełny chaos i jakoś nie mogłem się pozbierać z wilgotnego od nocnej
rosy trawnika. Kompletnie oszołomiony, niezdolny do jakiejkolwiek konkretnej
reakcji, biernie obserwowałem rozgrywającą się na moich oczach awanturę.
Rozejrzałem się, ulica była ciemna i pusta. Nigdzie żywego ducha. Nikogo, kto
pomógłby mi rozdzielić te dwa rozjuszone koguty.
Diabeł Ho po ataku na mnie zwrócił się do Czarnego. Jego mina wyraźnie sugerowała,
że ma ogromną ochotę rozsmarować mężczyznę po ścianie pobliskiej kamienicy i
tylko tkwiące w nim głęboko jakieś cywilizowane resztki powstrzymują go od
krwawej masakry. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli uderzy, to już żadna
siła nie powstrzyma go przed zatłuczeniem przeciwnika. Nawet z daleka widziałem
płonącą w jego oczach wściekłość. Znając złą sławę prezesa, obawiałem się
najgorszego. Kardiolog był smukły, wysportowany, ale nie wyglądał na osiłka
zaprawionego w ulicznych walkach. O dziwo, nie cofnął się nawet o krok, tylko
posłał swojemu rywalowi słodziuteńki uśmieszek, choć na pewno znał z gazet jego
paskudną reputację.
- Lutek ma
słabą technikę całowania. - Czarny coraz bardziej sobie grabił. Dosłownie aż
mnie podniosło na równe nogi. Ale z niego łajza! Prosił się o śmierć! - Marny z
ciebie nauczyciel. Gdybym to ja był z nim bliżej, już dawno przećwiczylibyśmy z
połowę Kamasutry - zwrócił się do warczącego coś do siebie Nikolasa, który
wyglądał dokładnie jak tygrys przed atakiem - spięte, naprężone mięśnie,
wygięty grzbiet, zmrużone, oceniające odległość oczy. No normalnie zdesperowany
samobójca.
- Zakroj
jebało! - Wyprowadzony z równowagi prezes sypał paskudną rosyjską łaciną.
- Nie mam zamiaru z tobą dyskutować. Zwycięzca bierze wszystko. - W okamgnieniu
bez ostrzeżenia skoczył do przodu i wyprowadził cios pięścią. Coś jakby
chrupnęło, prawdopodobnie żebro. Doktor nie zdążył się odsunąć, ale refleks
miał jednak niezły.
- A to dla
ciebie! - Zaatakował z szybkością kobry i zrobił prezesowi pod okiem okazałe
limo, które od razu zaczęło puchnąć. Nie był taki zły w te klocki, jak
myślałem.
- Szljucha!
Nie w twarz! - Wyraźnie rozjuszył tym mężczyznę, który bardzo dbał o swój imidż.
Tą przystoją gębą musiał uwieść niejednego podobnego do mnie naiwniaka.
- Następnym
razem dobiorę się do tyłka Kwiatuszka. Ma naprawdę fajny, sam sprawdziłem. -
Próbował zrobić z Nikolasa eunucha kolanem, ale mu się nie udało.
Zacząłem się zastanawiać, czy nie przyłączyć się do Horodyńskiego i
przypieprzyć mu w ten niewyparzony ryj.
- Kakaszka!
Śmiałeś go obmacywać?! - ryknął wściekle. - Giń! - Przerzucił mężczyznę
zapaśniczym chwytem przez ramię. Czarny jednak nie dał się tak całkiem zwieść,
podciął mu nieco nogi i obaj ciężko wylądowali na chodniku. Z rozbitych nosów
płynęła krew. Zaczęła się bezpardonowa walka.
- A masz! -
Zrobił kolejny siniak po drugiej stronie. - Teraz już nie jesteś taki piękny. A
gdybym jeszcze złamał ci nos…
- Dwużopnyj
karakan! Połamię ci te zboczone łapska! - Wycie doktorka, któremu właśnie wybił
bark, musiało brzmieć dla niego niczym muzyka. Na kształtnych wargach pojawił
się okrutny, wilczy uśmiech.
- Puszczaj,
idioto, zapłacisz mi za to! Aaa….! - skowyczał z bólu Czarny, usiłując się
wyswobodzić. - Kwiatuszki nie lubią brutali! - dodał mściwie.
- Starpjer!
Obecnie miałem przed sobą nie dwóch mężczyzn, ale rozwścieczone bestie, które
zupełnie straciły nad sobą panowanie. Warczeli, gryźli, kopali niczym
zwierzęta. Nigdy bym wcześniej nie przypuszczał, że wyjdzie z nich takie bydło.
Tymczasem już i jeden, i drugi bez reszty się zapomnieli. Inteligenci, psiamać!
Zaczęło robić się całkiem niebezpiecznie, to już nie była bójka, tylko
mordobicie.
Zimny dreszcz popełznął mi po karku, coś podeszło do gardła. To mogło się
naprawdę źle skończyć. Z jednej strony miałem ochotę ich tam zostawić, niech
się pozabijają. Z drugiej znałem siebie, nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby
któryś z nich mocno ucierpiał. W końcu ja robiłem tu za puszczalską księżniczkę
albo, jak wolicie, kość niezgody.
-
Przestańcie, do jasnej cholery! - wrzasnąłem, ale żaden nie zareagował. Byli
już w takim amoku, że nie widzieli i nie słyszeli niczego wokoło. W tym
momencie autentycznie się bałem. Nawet gdybym zadzwonił na policję, to zanim
przyjedzie, zdążą już połamać sobie wszystkie gnaty. Pieprzony pech. Nie miałem
pojęcia, co robić. Przewalali się po chodniku, w międzyczasie Horodyńskiemu
udało się unieruchomić potężnym ciałem Czarnego. Ten był chyba już w kiepskim stanie,
bo nawet się specjalnie nie szarpał. Nikolas ujął jego głowę oburącz, mając
chyba zamiar uderzyć nią o betonowe płyty. Jeśli by to zrobił, z pewnością
zabiłby go. Przerażony, uklęknąłem obok nich, trzęsąc się na całym ciele.
- Nikolas,
nie. - Położyłem delikatnie rękę na jego zaciśniętej pięści. Była taka
zimna i twarda, niczym wykuta z marmuru. Głaskałem ją powoli, sunąc palcami
wzdłuż nabrzmiałych żył, wkładałem w to całe obolałe serce. Starałem się
przechwycić rozjarzone gniewem spojrzenie, które z uporem mi umykało. - Nie rób
tego, proszę… - odezwałem się najłagodniej, jak umiałem. Ani trochę nie byłem
pewien, czy mnie posłucha. Wcześniej uznał mnie za winnego i z taką łatwością uderzył,
że równie dobrze mógł to zrobić ponownie. Bałem się, ale nie miałem
najmniejszego zamiaru ustąpić. Gdzieś w głębi duszy czułem, że jeśli się
postaram, dotrę do jego dumnego, opancerzonego serca. - Nie jesteś taki, nie
jesteś… To niemożliwe… - Zebrało mi się na płacz. Gorące łzy zaczęły kapać na
nasze złączone dłonie. Moja jasna i drobna wyglądała przy jego tak krucho,
jakby należała do dziecka. Poczułem, jak jego naprężone, przepełnione
adrenaliną i opętane morderczym szałem ciało zaczyna się rozluźniać.
- Lutek…? -
padło niespodziewanie miękko z jego wciąż wykrzywionych ust. Czarne oczy
patrzyły na mnie znowu przytomnie, a dłonie puściły głowę doktora. - Ja…
Nie czekałem, co dalej powie, wystarczyło mi, że tym razem wygrałem. Musiałem natychmiast uciekać. Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli patrząc na mnie tymi wilgotnymi, czarnymi ślepiami, w których dostrzegłem coś niepewnego, ciepłego i drżącego, poprosi o przebaczenie, to je dostanie. Nie rozumiałem, dlaczego mnie posłuchał, nie chciałem rozumieć. Myślenie o tym wzbudzało fale niechcianych emocji w mojej piersi. Nie pozwolę się ponownie opętać! Lutek, bądź mężczyzną, a nie pindzią! Poderwałem się na nogi.
Nie czekałem, co dalej powie, wystarczyło mi, że tym razem wygrałem. Musiałem natychmiast uciekać. Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli patrząc na mnie tymi wilgotnymi, czarnymi ślepiami, w których dostrzegłem coś niepewnego, ciepłego i drżącego, poprosi o przebaczenie, to je dostanie. Nie rozumiałem, dlaczego mnie posłuchał, nie chciałem rozumieć. Myślenie o tym wzbudzało fale niechcianych emocji w mojej piersi. Nie pozwolę się ponownie opętać! Lutek, bądź mężczyzną, a nie pindzią! Poderwałem się na nogi.
- Nie chcę
was więcej widzieć! Obu! - rzuciłem i
szybkim krokiem pomaszerowałem do domu. Zatrzymałem się za rogiem kamienicy,
chcąc sprawdzić, czy nie zaczną od nowa się naparzać. Było mi bezgranicznie
smutno i źle. Czułem ogromny ciężar w klatce piersiowej. Jak najbardziej miałem
na myśli to, co powiedziałem. Żaden z nich nie był wart moich uczuć. Rozsądek
od razu to zaakceptował, serce jednak było odmiennego zdania. Z wcześniejszych
doświadczeń wiedziałem , jak trudno je nakłonić do kapitulacji.
- Wiesz, co
jest fajne? - Dobiegł mnie jeszcze ochrypły głos Czarnego. Może bijesz się
lepiej i jesteś genialnym biznesmenem. Jednak w sprawach uczuć bywasz strasznym
głupkiem. Normalnie poziom przedszkola.
- Ja jebał
twój dzien rażdzienia, łapiduchu! - odwarknął Diabeł Ho. Z jego głosu zniknęło
jednak zdenerwowanie. Brzmiał raczej jak deklaracja o rozejmie.
- To nie
koniec. Wygram, jestem tego pewny.
- Wałi
odsjuda, bo zmienię zdanie i cię uduszę! A twój obrońca zwiał!
- Myślisz,
że Lutek bronił mnie? - W głosie Czarnego brzmiało niebotyczne zdumienie. -
Zmieniłem zdanie, nie przyjmą cię nawet do uczuciowego żłobka!
***
Wróciłem do pogrążonego w ciemnościach domu,
na palcach przekradłem się przez piętro i tak jak stałem w ubraniu,
wszedłem pod prysznic. Nie bacząc na nowe adidasy i markowe spodnie, puściłem
ciepłą wodę, po czym zacząłem ryczeć w głos bez opamiętania. Czułem się najbardziej
żałosnym Stokrotkiem w rodzinie, na ratunek było już za późno. Nie byłem
urokliwym, złotookim kwiatkiem o białych płatkach, tylko małym, nikomu nie
potrzebnym chwastem. Dotarło do mnie, że znowu beznadziejnie się zakochałem w wyjątkowo
paskudnym draniu, niewiele lepszym od Andy’ego. Miał głęboko w rosyjskiej dupie
mnie i moje uczucia. Najważniejsza była urażona duma Jego Wysokości Prezesa.
Kiedy już przemokłem do suchej nitki i
zacząłem cały dygotać, rozebrałem się i wyszedłem z kabiny. Otulony puchatym
szlafrokiem Wiśki (to też wina jej molędzenia, ciągle namawiała mnie na randki
i wyśmiewała brak faceta), poczłapałem do swojego pokoju. Miałem nadzieję, że
nikt mnie nie usłyszał. Nie chciałem tłumaczyć się rano rodzinie ze swojego
humoru. Znowu zaczęliby na mnie chuchać, skoro byłem taką naiwną ciotą i
ponownie dałem się wydymać. Akurat miałem wejść pod kołderkę, kiedy mój wzrok
padł na bilecik przypięty do róż, przysłanych ostatnio przez tego chama
Nikolasa. Zasuszone kremowe płatki, zatknięte za lustro, nadal wydzielały
subtelną woń.
Choć się mało znamy, mało wiemy o sobie
To jednak zdążyłem zauroczyć się w Tobie.
I chociaż nie mogę ciągle patrzyć w Twoje oczy
Śnić będę na pewno o Tobie każdej nocy.
I wspominać bez końca chwile razem spędzone,
Bo w moim sercu królują teraz tylko one...
To jednak zdążyłem zauroczyć się w Tobie.
I chociaż nie mogę ciągle patrzyć w Twoje oczy
Śnić będę na pewno o Tobie każdej nocy.
I wspominać bez końca chwile razem spędzone,
Bo w moim sercu królują teraz tylko one...
Te
romantyczne wersy, zamiast wzbudzić we mnie po raz kolejny wzniosłe emocje, czarowne
miłosne uniesienia, zapaliły w duszy płomień całkowicie innego rodzaju. Nie
miałem najmniejszego zamiaru znowu dawać się komuś poniewierać, najwyższy czas zmądrzeć!
Koniec z tym! Lutek Słodki Naiwny Kwiatuszek umarł! Znokautowała go jednym
ciosem zazdrosna łapa Diabła Ho.
- Ty
egoistyczna, ruska gnido!!! - wrzasnąłem i zamaszystym ruchem strąciłem na
podłogę kwiaty i karteczkę. Zacząłem mściwie deptać po nich bosymi stopami. A masz! Zostanie z ciebie miazga! Z
zapamiętaniem wcierałem w dywan hołubione wcześniej pamiątki. Co by ci się stało, porywcza świnio, jakbyś
mnie zapytał, o co chodzi? Jak śmiałeś o mnie tak źle pomyśleć! Zwalałem na
podłogę kolejne rzeczy, przy okazji targając na strzępy wszystko, co
przypominało mi o Nikolasie. Po kwadransie takiej rewolucji stałem zdyszany i
czerwony na środku pokoju, który teraz przypominał pobojowisko. Paradoksalnie
poczułem się lepiej, o niebo lepiej. Rozległo się ciche skrobanie do drzwi i w
szparze ukazała się rozeźlona twarz Wiśki.
-
Odpieprzyło ci na amen?! Jest druga w nocy, niektórzy od rana pracują! -zawarczała,
mrużąc oczy na widok swojego szlafroka na mojej dygocącej ze złości osobie.
Oceniła krótkim, współczującym spojrzeniem chlew w mojej sypialni i natychmiast
złagodniała. Chociaż się z tym dobrze kryła, też miała miękkie serce.
- Milcz! Ani
słowa! - Zamierzyłem się na nią kapciem. Uciekła, nic nie mówiąc. Moja sister
bywała całkiem bystra, chyba doszła do słusznego wniosku, że z pieklącym się
świrusem nie ma sensu się użerać. Z mściwym rechotem skopałem całe śmietnisko
pod ścianę i migiem rzuciłem się na łóżko. I wierzcie lub nie, spałem jak
zabity.
***
Rankiem
obdarzyłem lustro wrogim spojrzeniem. Powinno mieć dla swojego właściciela
więcej względów. Wyglądałem jak typowa ofiara losu: czerwone oczy, niemożliwie
skołtunione włosy i dokładnie odbita na policzku łapa Nikolasa. Wszystkie pięć
palców tego przedstawiciela piekła było w całości widocznych. Niech go
jasny szlag! Oby doktorek
złamał mu ten arystokratyczny nos! Poprzedniej nocy nie zdążyłem zrobić dokładnej
obdukcji.
Na szczęście w domu wszyscy oprócz Wiśki nadal spali. Mogłem się
niepostrzeżenie wymknąć, oszczędzając sobie wysłuchiwania komentarzy. Z ponurą
miną udałem się do pracy. Przed drzwiami szpitala zobaczyłem… No, zgadnijcie
kogo? Oczywiście, że tego boksera z bożej łaski, samego Diabła Ho we własnej
osobie. Duże, ciemne okulary nie były w stanie ukryć malowniczych sińców pod
oczami i brzydkiej opuchlizny (szkoda, że Czarny nie przypieprzył mu mocniej,
bojowy nastrój bynajmniej mnie nie opuścił), deformującej niestety nadal pociągającą
gębę.
- Lutek. - Ruszył
w moją stronę, a ja zacząłem się cofać z odrazą wypisaną na twarzy. - Porozmawiajmy
wieczorem.
- Jeśli
podejdziesz bliżej, zacznę krzyczeć! - Chciałem odwrócić się i zwiać, ale
złapał mnie za ramię.
- Nie
wygłupiaj się, przecież nic ci nie zrobię. - Ujął mój podbródek palcami. TYMI
palcami.
- Też tak
myślałem. Wydawało mi się nawet, że coś nas łączy - rzuciłem złośliwie,
wyzywająco patrząc mu w oczy. - Ale sam widzisz efekty. -Podniosłem głowę, by
mógł się lepiej przyjrzeć skutkom swojej porywczości. Zmieszany spuścił wzrok.
- Proszę,
wybacz… - zaczął niepewnie, przestępując z nogi na nogę. Zawstydzony,
żałujący tego, co zrobił Diabeł Ho? Nigdy w to nie uwierzę. Życie to nie bajka. - Ale sam przyznaj, że
wyglądaliście wyjątkowo podejrzanie. To się nigdy więcej nie powtórzy.
- Naturalnie,
że nie, bo to nasza ostatnia rozmowa. - Zacząłem się zawzięcie szarpać.
Posykiwał z bólu, ale uparcie mnie trzymał. - Puszczaj albo wezwę ochronę!
- Ale…
- Ratunku,
zboczeniec! - zacząłem krzyczeć na całe gardło. Wnet nadbiegli uzbrojeni w
pałki i paralizatory strażnicy w czarnych mundurach. Mnie dobrze znali, więc
zażądali dokumentów od prezesa. Na szczęście nie wszyscy w naszym miasteczku
czytali plotkarskie portale i znali Jego Kasiastą Wysokość.
- Dowodzik! -
Wyższy z mężczyzn uwolnił mnie z łap Nikolasa i zasłonił swoją rosłą sylwetką. -
Pan może już iść do pracy. Zajmiemy się tym natrętem. -Zadarłem nos, obdarzyłem
prezesa pogardliwym spojrzeniem i poszedłem do szatni. Może w końcu
dostanie solidny mandat za zakłócanie porządku? Albo go zapuszkują? Z tą miłą
wizją w głowie wszedłem na SOR.
To
jednak nie był mój szczęśliwy dzień, zła passa trwała nadal. Moi byli
konkurenci wytrwale mnie prześladowali. Zamyślony, omal nie staranowałem
Czarnego, siedzącego na sali chirurgicznej z ponurą miną. Wyglądał znacznie
gorzej niż Nikolas, a już na pewno jęczał o wiele głośniej i bardziej
widowiskowo. Uwijały się wokół niego Renia i Gosia, a Kozłowski poprawiał mu na
barku usztywniający opatrunek. Obdarzył mnie badawczym spojrzeniem, malowniczy
siniec nie umknął jego uwadze.
- Tobie też
udzielić pomocy? - Wskazał na sąsiednie krzesło obok stolika zabiegowego.
- Obejdzie
się - fuknąłem niezbyt grzecznie. Na pewno nie będę obsługiwał Pana
Gadziego Języka. Niech mu ta łapa odpadnie.
- Więc
potrzymaj… - Chciał, abym przytrzymał rękę kardiologa, który był zielony z bólu
i cały czas pojękiwał.
- Niby co? -
Zrobiłem wielce zdziwioną minę. - Nikogo tu nie widzę. A przynajmniej
nikogo, kto choć trochę przypominałby człowieka. Jestem pielęgniarkiem, a nie
pomocnikiem weterynarza! - Ku zdumieniu wszystkich odwróciłem się na pięcie i
poszedłem do pokoju socjalnego, gdzie spokojnie odpakowałem kanapkę. Zamiast
jednak jeść, zgrzytałem tylko zębami. Oby zgnił, parszywy szyderca, nie
będzie już mógł nikogo obmacywać!
…………………………………………………………………………
Betowała
Kiyami
Słownik rosyjskich przekleństw:
Dwużopnyj karakan – dwudupny karaluch
Zakroj jebało! – zamknij pysk
Szljucha! – szmata, dziwka
Wałi odsjuda – spadaj, spieprzaj
Kakaszka – gówniany człowiek
Starpjer – stary zbok
Ja jebał twoj dzien rażdzienia – pierdolę dzień twoich
narodzin