Dopadłem drzwi do domu
zdyszany, zaryczany, trzęsąc się niczym galareta. Nawet moje zęby szczękały
niczym kastaniety. Przepadłem przez próg i byłbym zarył nosem o podłogę, gdyby
nie pomocna dłoń mamy. Bez słowa złapała mnie mocno za ramiona i skierowała
prosto do łazienki. Bezwolny jak szmaciana kukiełka dałem wepchnąć się pod
prysznic. Gorąca woda runęła na moją skołataną głowę, zaparowując wnętrze
kabiny.
- Zostań tu synku, zaraz wracam. Postaraj się
nie zemdleć. – Jej czuły głos działał kojąco na rozdygotane nerwy. Wstrząsane
drgawkami, skostniałe z zimna zesztywniałe ciało zaczęło się powoli rozgrzewać.
W głowie pojawiły się pierwsze, przytomne myśli.
- Jesteś znowu sam, sam, sam…- Serce wystukiwało w kółko refren
dobrze znanej mi piosenki. Już to kiedyś przerabiałem z Andym. Nikolas, mój
Nikolas przepadł na zawsze. Ja na jego miejscu z pewnością wybrałbym rodzinę.
Zawsze była dla mnie wszystkim, portem do którego mogłem przypłynąć w każdej,
najczarniejszej chwili swojego życia, pewny ciepłego przyjęcia. Przystanią
pełną hałaśliwych, zwariowanych, kochających się ludzi, którzy zawsze stawali
za mną murem. Nigdy, przenigdy mnie nie zawiedli.
- Kochanie, ściągnij mokre
ubranie. – Mama otuliła mnie ręcznikiem i podała gruby, bawełniany dres.
Odwróciła się dyskretnie, ale nie wyszła z łazienki. Widać musiałem bardzo
kiepsko wyglądać. Być może bała się, że zrobię coś głupiego. Nie byłby to
pierwszy raz. Cieniutkie blizny na nadgarstkach ciągle mi o tym przypominały. Cholerny
Andy. Te burzliwe czasy były już jednak za mną. Nigdy więcej nie pozwolę
mężczyźnie doprowadzić się do takiego stanu.
- Nie martw się, to minie.
Daj mi chwilę… - wyszeptałem, zapinając bluzę. Przyczesałem skołtunione włosy,
spiąłem je zapinką. Te proste, codzienne gesty w jakiś sposób mnie uspokajały. Jeszcze
wełniane skarpetki ze śmiesznymi pomponami i mogłem wyjść na spotkanie z resztą
rodziny czyli Dziaduniem. Reszta bawiła nadal w górach.
Okazało się jednak, że rodzina Stokrotków
nadal potrafiła mnie jeszcze zaskoczyć. A niby nie powinna. Znałem ją w końcu
bardzo długo, od samego pechowego urodzenia. Kiedy wszedłem do kuchni było w
niej strasznie tłoczno. Franio siedział na bujanym fotelu pod oknem, z którego
bystrymi oczyma lustrował całą okolicę, jako że nasz domek stał na wzgórzu i
czyścił starą spluwę, pamiętającą chyba jeszcze czasy pierwszej wojny
światowej. Kuzyn Bolek ściskał w wielkich dłoniach solidnego bejsbola. Myślałem,
że jako świeżo upieczony tata będzie rozsądniejszy. Wiesiek, właściciel Baru Pod Kogutem zadowolił się grubym kijem
od miotły. Najwyraźniej Dziadunio nie próżnował. Zwołał Stokrotkowe ruszenie,
zupełnie jak u staruszka Sienkiewicza.
- No gadaj młody, z kim
idziemy na wojnę? – zagaił barman Marian, wymachując kuflem do piwa. Przez
ramię przewieszoną miał kraciastą ścierkę. Widać Franio oderwał go od pracy.
- Dajcie dziecku wziąć
oddech! – zrugała ich mama i usadziła mnie za stołem. Podała kubek jakiegoś
dziwnie pachnącego świństwa. – Ani słowa. Pij! – Przytknęła mi go stanowczo do
ust, na widok mojej skrzywionej miny pogroziła mi palcem.
- Jak to z kim? – Bolek był
pewny swego. – Trzeba ruskim przypierdolić!
- Co ty masz do ruskich
idioto? Nie uogólniaj! – Zgasił go natychmiast Marian. – Tłuste żarcie ci mózg
skorodowało? – Przypił do zawodu kuzyna, który był najlepszym w okolicy
masarzem. Po jego wyroby ustawiały się długie kolejki mięsożerców z całego
powiatu.
- Podobno przyjechali starzy
Horodyńscy. – Wtrącił swoje trzy grosze Wiesiek. – Pewnie nie chcą zięcia
gołodupca. Zasrani milionerzy, psia ich mać!
- Matka Kalafiora była
porządną suką z dobrego domu. Nie porównuj do niej tych Hamerykanskich
dusigroszy! – zaprotestowała z kolei moja rodzicielka. Wzniosłem oczy do
sufitu, wypatrując cudu. Boż, Bożenko gdzie jesteś? Na moją rodzinę zawsze
mogłem liczyć, potrafiłaby zrobić komedię nawet z zatonięcia Titanica. I jak tu
w takich warunkach przeżywać miłosny dramat?
- Przestańcie się nakręcać –
zaprotestowałem cicho i natychmiast umilkli. – Przyjechali ratować syna. Pewnie
nie mają nawet pojęcia, kto tak naprawdę skrzywdził Nataszę.
- I dlatego chcą wykończyć
mojego, odsyłając go do domu w zimie prawie na golasa? – Mama okazała się
nieugięta. Ze zmarszczonymi brwiami sięgnęła po chochelkę do zupy. – Mam zamiar
zburzyć fryzurę tej zarozumiałej pindzie! Za mną Stokrotkowie! – Ja pieprzę, a
ponoć kobiety to takie empatyczne zwolenniczki pokoju! Chyba właśnie nieświadomie rozpętałem polsko-
ruską wojnę. Zacząłem się zastanawiać czy aby nie zadzwonić po komendanta
Maczugę, najlepiej ze wsparciem. Zanosiło się na co najmniej mały, sąsiedzki
zajazd ( samowolna egzekucja w wykonaniu polskiej szlachty w XVII wieku).
Wszelkie romanse wywietrzały mi z głowy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi
świadczyły o tym, że dzisiaj cała moja rodzina skończy w karowskim więzieniu.
- Dziadku, powiedz coś
proszę. – Zwróciłem się do seniora w nadziei na odrobinę rozsądku. Niestety się
przeliczyłem.
- Robactwo należy tępić,
zwłaszcza herbowe, żeby wstydu nie przynosiło za granicą. – Franio wstał i
zawiesił na plecach strzelbę. – Wieś nam w tej Hameryce robią!
- Zaraz oszaleję! –
zajęczałem, łapiąc się za głowę. Żałowałem, że nie mam głosu niczym dzwon i nie
mogę powalić ich odpowiednią dawką decybeli. Zresztą i tak nikt nie zwracał na
mnie uwagi. Sercowe rozterki spadły na dalszy plan. Zawaliłem na całej linii. Skoro
nie okazywałem odznak załamania i szoku to oznaczało, że nadszedł czas zemsty.
Ale ze mnie frajer. Nigdy się nie nauczę. Stokrotkowie usłyszeli bojowy zew i
już nic nie było w stanie ich zatrzymać.
- Równać szeregi! – Wydal
rozkaz niepoprawny Dziadunio, wymachując laską niczym Wołodyjowski szablą. Zaczęli
się głośno kłócić o przywództwo i sposób ataku. Jak odwrócić ich uwagę? Może
zemdleć? Albo lepiej, wystrzelić z wiszącej na ścianie zabytkowej dwururki? Pomyślą,
że z desperacji chciałem popełnić samobójstwo. Uważali mnie za wyjątkowo
narwany, stuknięty egzemplarz Stokrotka, więc mogło się udać. Zacząłem
podkradać się do ściany na której wisiała broń.
- Łup.. Łup…! – Rozległo się
gwałtowne walenie do drzwi wejściowych. Było na tyle głośne, że wszyscy je
usłyszeli pomimo panującego harmideru. Jak na komendę odwrócili głowy. Franio
podszedł do wizjera, wyjrzał na zewnątrz, potem przekręcił zamek i cofnął się
gwałtownie.
- Baaczność! Wróg u bram! –
Rany, jak on lubił te wojskowe komendy. Boż, Bożenko, ja cię błagam, tylko nie
TO! Chyba Nikolas nie był na tyle głupi? A jednak…
- Dzień dobry wszystkim. Czy w
czymś przeszkodziłem? – Zgadnijcie kto
stanął na progu? Mój ulubiony prezes zatrzymał się tuż za drzwiami i niepewnie
rozejrzał dookoła. Z pewnością nie spodziewał się takiego powitania. Pięć par buchających
wściekłością oczu usiłowało go eksterminować, zamienić w kupkę popiołu i roznieść
na szablach w cztery strony świata. Nawet taki Horodyński musiał poczuć mores. Przyjął
pozycję obronną, nozdrza rozdęły mu się jak u dzikiego ogiera, atakowanego
przez stado wilków. Widać było, że tanio skóry nie odda. Omiótł wzrokiem
rozjuszonych Stokrotków, stojących karnym szeregiem w przedpokoju i potrząsających
narzędziami zagłady wszelakiej. Czy oni mieli zamiar się bić? W pięciu na
jednego?! Oni nigdy nie byli całkiem zdrowi, ale to była już przesada. Zacząłem
przepychać się do przodu. Nie pozwolę skrzywdzić mojego skarbu.
Czarne oczy dostrzegły z tyłu moją mizerną
osobę i natychmiast złagodniały. Co on tutaj u licha robił? Powinien pocieszać
swoich rodziców, bądź być w drodze na lotnisko.
- Cwjetok, wszystko w porządku?
Przeraziłeś mnie na śmierć! - Zrobił krok w moim kierunku i napotkał zwarty
mur, składający się z dyszących żądzą zemsty Stokrotków.
- Utłuc na miejscu? - zapytał
uprzejmie Wiesiek
- Skręcę mu kark i po
sprawie! – Bolek wyciągnął do przodu swoje łapska rzeźnika z Karowa.
- Powoli panowie. Najpierw do
piwnicy na tortury. Mam tam kilka nowych ziółek, których nie miałam okazji
wypróbować! – Propozycja mamy Basi spotkała się z największym aplauzem. Nigdy
bym nie pomyślał, ze drzemią w niej takie krwiożercze instynkty.
- Ee…? – Nikolas zbladł i kompletnie
stracił wątek rozdarty między mną a resztą rodziny. Moje słodkie biedactwo najwyraźniej
nigdy nie widziało takiej bandy narwanych psycholi. Serce zabiło mi szybciej z
radości. Był tutaj, przyszedł specjalnie dla mnie. Nie spodziewałem się, że
jeszcze go kiedykolwiek zobaczę.
- Zostawicie MOJEGO faceta w
spokoju! – ryknąłem aż zadrżały szyby. Sam się zdziwiłem skąd we mnie tyle
pary. - Poszukajcie sobie jakiejś innej bitwy do wygrania! – Przedarłem się
przez zaporę i zasłoniłem go własnym ciałem przed ogłupiałą nieco rodziną. Nie
mieli pojęcia, co się właściwie dzieje. Właśnie stanąłem w obronie swojego
oprawcy. Nie ufali mi w takich sprawach, ze względu na historię z Andym.
- Nic ci nie jest? Naprawdę
nic ci nie jest? Kochany, jedyny.. – Dotykał z niedowierzaniem mojej twarzy. –
Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci odejść?
- Spocznij! – Udało mi się
rzucić jeden stanowczy rozkaz w stronę zastygłych w niezdecydowaniu Stokrotków,
bo gorące wargi wpiły się w moje, udowadniając siłę swojego uczucia.
- Wybacz im, daruj… Są
załamani śmiercią Nataszki…- szeptał między jednym pocałunkiem a drugim,
zupełnie się nie przejmując oddziałem Stokrotków, nie spuszczających z nas
czujnych oczu. – Oni nadal żyją w innej epoce. Nie rozumieją… Nie potrafią. Jutro
wrócą do Stanów…
- A ty? – Udało mi się
wreszcie wtrącić. Nie żebym bardzo chciał, bo namiętne usta szturmujące moje, były w tej chwili ważniejsze niż jakiekolwiek pytania
egzystencjonalne.
- Cwjetok, jestem twój.
Reszta się nie liczy… - Trzymał mnie w ramionach mocno, tak mocno jakby nigdy
nie miał wypuścić. – Z Nataszką to inna sprawa. Was już nie dotyczy. Detektyw
ją dla mnie bada.
- Nikolas, ale oni nigdy mnie
nie zaakceptują… - Znowu opadły mnie wątpliwości. Spojrzałem na niego żałośnie.
– Nie chcę być przysłowiową kością niezgody.
- Głuptasie, to ich problem
nie twój. – Miał taki łagodny, czuły głos. - My od dawna razem nie mieszkamy.
Spotykamy się kilka razy do roku, zazwyczaj jedynie w interesach. Majątek
rodzinny należy do mnie. Nie mają nic do gadania. – Gładził uspokajająco moje
plecy.
- Uhm… Uhm.. – Zaczął pochrząkiwać
Dziadunio.
- Chodźcie… - Mama skinęła na
kuzynów, z durnymi minami patrzących na nasze przytulanki. Zupełnie o nich
zapomniałem oparty o ciepłe ciało Nikolasa. – Jakby coś, to my jesteśmy w
kuchni. Zrobimy sobie kawkę. Bądźcie grzeczni.
- Żadnych rękoczynów poniżej
pasa! – Wiesiek wbił groźne spojrzenie w moje kochanie, nieco zaskoczone
bezpośredniością tego debila.
- Poszukamy śladów… - Bolek odłożył
bejsbola z markotną miną. – Szkoda, miałem dzisiaj ochotę komuś przypierdolić.
- Dokładnie poszukamy… -
Dołożył swoje Marian. Te dwie ostatnie uwagi bardzo się nie spodobały prezesowi.
Zmarszczył czarne brwi. Będę miał ja z nim jeszcze kłopoty, był drań strasznie
terytorialny.
- Nie róbcie mi tutaj wsi i
stodoły! Mamo zaparz im jakiejś melisski czy coś! – Spojrzałem błagalnie na
rodzicielkę, która głęboko nad czymś rozmyślała. Spojrzała na mnie niezbyt
przytomnie i zamrugała.
- Niby wnuków z tego nie
będzie, ale oni właściwie mają rację. Czym mniej rękoczynów tym lepiej, bo
Lutek od nich zupełnie głupieje. – Nie mogłem uwierzyć, że to powiedziała.
Nawet jej powieka nie drgnęła. - Nalegam na długie narzeczeństwo. Proszę nam
udowodnić, że potrafi się zaopiekować moim synem. A to wcale nie jest łatwe
zadanie.
- Zauważyłem – odpowiedział poważnie, rzucając jej porozumiewawcze
spojrzenie. A to podlizuch!
- Mamooo… - zasyczałem
zażenowany. – Przypominam, że mam dwadzieścia trzy lata…
- No to co! Ale jak ci się w
spodniach pali, to zupełnie tracisz ten niewielki rozsądek, który się gdzieś
tam telepce. – Odpyskowała natychmiast
ku mojemu zgorszeniu. I po co ja się odzywałem? No po co? Kobiety nie
przegadasz. Zerknąłem na Nikolasa, w którego oczach zaczęły zapalać się dobrze
znane mi iskierki, a wzrok powędrował w dół. Myślał, że zobaczy tam małe
ognisko? Świntuch, no!
***
Zaczerwieniłem się gwałtownie, złapałem mojego
osobistego przedstawiciela Piekła za rękę i pociągnąłem w stronę schodów na
piętro, zanim zupełnie się skompromitowałem. Nie miałem zamiaru robić dłużej
przedstawienia. Pożegnały nas przeciągłe gwizdy kuzynów. I licz tu człowieku na
rodzinę. Banda pawianów, a nie dom z tradycjami, jak zawsze chwalił się Dziadunio.
- Cwjetok…? Dokąd mnie
porywasz? – Ruski drań pogrywał sobie ze mną.
- Idziemy do mojego pokoju.
Wielkiego wyboru raczej nie mamy. – Szedłem przodem nie oglądając się za
siebie. Chciałem udowodnić, że potrafię się zachować jak dorosły mężczyzna, potrafiący
trzymać w karbach swoje instynkty. Kiedy zatrzymałem się pod drzwiami
skorzystał z okazji, by wpić się mi w kark. Szybko się uczył cwaniak jeden,
wiedział jak bardzo był wrażliwy na dotyk.
- I co będziemy tam robić? –
Dlaczego to proste pytanie zabrzmiało tak strasznie dwuznacznie? Może to te
przeciągłe, drapieżne nutki w jego aksamitnym głosie. A niech cholera weźmie
rozsądek i nadopiekuńczych Stokrotków. Pieprzyć go.., pieprzyć ich… Hm… Pieprzyć
mnie? Och… To tyle by było jeśli chodzi o trzymanie w karbach.
- A co byś chciał? – Podjąłem
wyzwanie. Spojrzałem mu zaczepnie w oczy, chwyciłem za przód koszuli i przeciągnąłem
przez próg. Kopnięciem zamknąłem drzwi. W spodniach niewątpliwe rozgorzało
ognisko. No i co z tego?!
- Trochę tego. – Złapał mnie
za tyłek lewą dłonią, wydobywając z mojego gardła cichy pisk. – I trochę
tamtego. – Prawa ręka powędrowała dokładnie do centrum pożaru. Buchnął z wielką
siłą siejąc spustoszenie, łakome płomienie rozeszły się do najdalszych
zakątków, obejmując całe ciało. Może w innym życiu był podpalaczem poziom
master? Kiedy te zwinne palce zdołały wpełznąć pod bieliznę?
- Weź.. Weź co chcesz… Aa…- Zaskomliłem,
kiedy ruchy dłoni na moim penisie stały się rytmiczne. Opuszki, co jakiś czas
muskały napięte jądra. Boż, Bożenko czy tak wygląda Niebo?
- Tylko małe mizianko Cwjetok,
inaczej twoja rodzina mnie zlinczuje…- zamruczał w odpowiedzi Nikolas. Jeden z
palców śmiało prześlizgnął się doliną wprost do wejścia. Zaczął je umiejętnie
drażnić. Odpłynąłem. Zbyt długo na to czekałem by bawić się w nieśmiałość.
Kiedy tylko zagłębił się w szparkę, wstrząsnął mną potężny orgazm. Wbiłem zęby
w szyję Nikolasa by nie krzyczeć. Jęczałem w jego gorącą, podniecająco pachnącą
skórę, a kolejne fale spazmów niemal pozbawiły mnie tchu.
- Mam wrażenie, że całkiem
spłonąłem… - wyszeptałem po chwili milczenia. Nie miałem ochoty ruszać się z
jego bezpiecznych ramion.
- Raczej w porę go ugasiłeś –
zachichotał, wskazując na wielką, mokrą plamę zdobiącą przód moich spodni.
- Och…- zawstydzony schowałem
twarz na jego ramieniu. Mógłbym tak stać godzinami. Z jednej strony było mi
trochę głupio, zwłaszcza po tych deklaracjach o dorosłości. Z drugiej czułem
się odprężony, nasycony i zwyczajnie szczęśliwy jak nigdy wcześniej. – Wiesz,
że cię kocham?
- Uhm…- całował delikatnie moje
włosy. Chwilo trwaj, trwaj jak najdłużej. Nigdy cię nie zapomnę. Zasłuchani w
rytm naszych serc zapatrzeni w głębię swoich oczu, zupełnie zapomnieliśmy o
reszcie świata. Niestety on nie zapomniał o nas. Nie dane nam było zbyt długo
cieszyć się swoim towarzystwem.
- Otwierać! Policja! – Okno było
otwarte i poznałem tubalny głos Kapitana Maczugi, naszego miejscowego stróża
prawa. Jaki diabeł przyniósł tu tego marudę?