sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 28

    Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Pewnie nawdychałem się za dużo spalin podczas podróży i miałem naprawdę koszmarny sen. W jacuzzi wielkości małego basenu, siedziało z błogimi uśmiechami na twarzach cztery, a może nawet pięć osób. Pośrodku wyłożonej błękitnymi kafelkami niecki, na powierzchni parującej i bulgocącej wody unosiła się jasna czupryna. Spomiędzy długich kosmyków łypały znajome, niebieskie oczęta i wystawał zadarty nos. Ki diabeł?
- Co wy tu łajzy robicie?! Nawet we śnie nie mogę się od was uwolnić?! – wrzasnąłem piskliwie, kompletnie tracąc nad sobą panowanie.
- A na co ci to wygląda? – Przemo przeciągnął się leniwie, prezentując imponującą klatę i przyciągając do siebie gapiącego się na mnie bezwstydnie Czarnego. Zasłoniłem rękami skąpe majtasy. - Przestań się ślinić do mojego brata erotomanie! – warknął brachol do mężczyzny i chlapnął mu wodą w wytrzeszczone ślepia, co skutecznie ostudziło jego zapędy.
- Jesteśmy na wakacjach. – Uśmiechnęła się słodziuteńko ruda małpa Wiśka, siedząca na kolanach wielce zadowolonego z siebie Ryśka, który wyraźnie unikał mojego wzroku, co wymownie świadczyło o jego winie. Jedynie on mógł sprawdzić dane na temat kursu wypisywania recept. Gorze Czerwonemu sprzedawczykowi! Zginie marnie jakem Stokrotek! Cała banda moich dręczycieli najwyraźniej była zachwycona swoim pomysłem. Wszyscy zrelaksowani, złośliwie uśmiechnięci i odprężeni, mieli ze mnie niezłą polewkę. Domyślałem się wcześniej, że szykują jakąś zemstę, niewątpliwie miałem sporo na sumieniu. Nie doceniłem jednak ich sprytu oraz zawziętości.
   I tyle pozostało z moich pięknych, bąbelkowych marzeń. Przygryzłem usta. Cała radość z wycieczki nagle gdzieś wyparowała. Coś nareszcie styknęło mi na łączach, trybiki poszły w ruch. Wrócił rozsądek, z którym nigdy nie miałem dobrych stosunków. Nie lubiłem drania. Cieniutki, wredny głosik w mojej głowie mówił wyraźnie, że winowajców było o wiele więcej, niż to wyglądało na pierwszy rzut oka. Przypomniałem sobie podejrzane zachowanie Nikolasa. Jego zdrada zabolała najmocniej. Czyżby chciał uniknąć bara bara z przeciętniakiem i ściągnął tu całą rodzinę? Niespodziewanie dla samego siebie poczułem wzbierające się pod powiekami łzy. Prezes na pewno zdawał sobie sprawę jak bardzo zależało mi na tym wyjeździe, to miały być nasze pierwsze, wspólne wakacje. Pochyliłem się tak, aby włosy zakryły mi twarz. Zacząłem się wycofywać rakiem, aby nie dać złośliwcom powodów do dalszych kpin. Nagle uderzyłem plecami w żywy mur, złożony z twardych, napiętych mięśni. Silne ramiona objęły mnie mocno w pasie.
- Nie gniewaj się, próbowałem ci powiedzieć – powiedział miękko w moją szyję, a ja jak zwykle zadrżałem.
- Spierdalaj! – Szarpnąłem się gwałtownie. Nie chciałem mieć z nim nic do czynienia. Zamienił mój bąbelkowy raj w paskudne zoo, pełne chichoczących małp.
- Cwjetok, mamy przed sobą cztery wolne dni, wszystko jeszcze może się wydarzyć. Zaufaj mi – szepnął wprost w moje ucho. Doskonale wiedział jak bardzo było wrażliwe na dotyk. Nie ze mną te numery! Wywołał zupełnie odwrotną reakcję niż zamierzał. W środku wszystko mi się zagotowało. Szemrany zdrajca śmiał się teraz podlizywać. Walnąłem go łokciem w brzuch i nadepnąłem klapkiem na gołą stopę. Niestety z powodu unieruchomienia nie mogłem wziąć zbyt dużego rozmachu, a szkoda.
 – Ehy… Ehm… - Z przyjemnością słuchałem jak się zapowietrzył. Miało się ten cios. Nie odzyskałem jednak wolności, co było moim zamiarem. Trzymał mnie nadal mocno w ramionach.
- Puszczaj ruska zarazo! Z Cwjetoka zostały tylko twarde łodyżki i kolce! – Usiłowałem się wyślizgnąć dołem. Może i on pochodził z samego Piekła, ale ja urodziłem się Stokrotkiem. Zobaczymy czyje będzie na wierzchu.
- Chyba mała kapiel pozwoli ci ochłonąć? – Nie zdążyłem nawet kwiknąć, a już znalazłem się wodzie. Zakrztusiłem się ze złości. Niestety moja siła w porównaniu z siłą Nikolasa okazała się dość mizerna. Mimo, że walczyłem z całej mocy, miotając przekleństwa i tak zrobił co zamierzał. Po chwili gwałtownej szarpaniny oklapłem, dysząc niczym mały parowóz. Usiedliśmy pomiędzy Przemkiem a Wiśką, przyglądającym się naszym zmaganiom z pewną obawą. Humorki wyraźnie im się popsuły. Chyba dotarło do ich durnych łbów, że tym razem przesadzili. Czyżby mieli jednak w swoich czarnych duszach teleptające się jakieś resztki sumienia? Chciałem czy nie, zostałem posadzony na udach Jego Diabelskiej Wysokości i przyciśnięty plecami do torsu.
- Nienawidzę cię, już nigdy się do ciebie nie odezwę! Wracaj do Piekła, gdzie twoje miejsce! – Może moje ciało osłabło i straciło wigor, ale język miał się całkiem dobrze.
- Nie składaj obietnic, których nie potrafisz dotrzymać. – Mruknął bezczelnie najwstrętniejszy z prezesów. Ja tu cierpię, a on sobie ze mnie pokpiwa? Duża dłoń łagodnie gładziła moje plecy, masowała spięte mięśnie i oczywiście mieszała mi w głowie. Miał w tym niewątpliwie wielką wprawę. Ciekawe gdzie ją zdobył? Zazgrzytałem zębami, na samą myśl o tych wszystkich kochankach, których pieściły jego ręce.
- Lutek, przestań się tak napinać, bo za chwilę coś ci trzaśnie w krzyżu. Zrelaksuj się. – Cholerne, zwinne paluchy zjechały niebezpiecznie blisko pośladków. Biodra jak zaczarowane, zupełnie bez udziału mojej woli, wygięły się do tyłu. Lutek, trzymaj się chłopie. Nie możesz być aż tak łatwy.
- Czego pragniesz Skarbie? Wystarczy tylko poprosić. – Czy mi się wydawało, czy ten cwaniak usiłował mnie zahipnotyzować, tym swoim głębokim, seksownym głosem? Niedoczekanie! Opuściłem się niżej tak, że moje usta znalazły się w wodzie, a czarodziejskie dłonie powędrowały tym samym znacznie wyżej, w mniej wrażliwe rejony. I od razu w czerepie zrobiło się jakby jaśniej. Wstrętny podrywacz myślał, że mnie zbajeruje byle czym.
- Bulp… Bulp…- zabulgotałem wściekle w odpowiedzi. Nikt nie mógłby mi jednak zarzucić, że się do niego odezwałem. W końcu mowa składa się ze słów prawda?
- Wynagrodzę ci to, przestań już szaleć. Zaszantażowali mnie, nie mogłem im odmówić. Chciałem cię ostrzec, wyjaśnić wszystko, ale mi nie pozwoliłeś. Ważniejsze okazały się bąbelki. – Pocałował mnie znienacka w kark. Miałem wrażenie, że przeszył mnie prąd. Nadal byłem zły i rozżalony, ale moje ciało miało to w dupie i ekscytowało się nawet najdrobniejszym gestem tego ruskiego zdrajcy.
- Phy.. Plum… - Wypuściłem z ust fontannę wody. Smakowała i pachniała obrzydliwie, jakimś metalem i siarką. Nie wierzyłem w dobre intencje Nikolasa, już nie zwiedzie mnie tak łatwo na manowce. Odwróciłem głowę i popatrzyłem mu prosto w czarne oczy. Szerokie usta rozciągnęły się w szelmowskim uśmiechu.
- Nie masz pojęcia jak słodko wyglądasz, udając delfina. Do twarzy ci z tym gniewnym grymasem. – Obrysował czubkami palców moją szczękę. Kłapnąłem dziko zębami niczym rasowy bulterier. Chętnie odgryzłbym mu te grabie, które diabeł jeden wie po kim wcześniej pełzały, aż po łokcie. – Mam nadzieję, że w łóżku ten temperament cię nie opuści – zamruczał cicho tak, aby widownia nas nie usłyszała.
- Blump… Gluu..- wymamrotałem, wywracając wściekle oczami. Żeby wzrok mógł zabijać już byłby martwy. Zdradliwa czerwień wpełzła mi na policzki, zawsze mogłem jednak udawać, że to od panującego w jacuzzi gorąca.
- Masz rację, braciszek jest taki uroczy, kiedy nic nie mówi – zachichotała Wiśka, gromiąc wzrokiem klejącego się do niej Ryśka. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co on tam wyprawiał pod powierzchnią wody. Na szczęście była zupełnie mętna, w brudno żółtym kolorze.  – Sam lukier.
- Taa… - Przytaknął jej Przemo. - Jakby mu tak zakleić usteczka, to całkiem fajny z niego gość. Niestety cała jego natura wychodzi na wierzch, jak tylko je otworzy.
- Phy… Bulp…- Słowo się rzekło. Nie mogłem odpyskować, skoro podjąłem wcześniej decyzję o nierozmawianiu z mieszkańcami zoo. Aż skręciłem się w środku, tak mnie świerzbił język.
   Nagle przede mną coś zaszumiało, zabulgotało i na świat wyjrzała uśmiechnięta od ucha do ucha gęba Wielkiego De. Ogromnie z siebie zadowolony pokazywał wszystkim wodoodporny zegarek.
- Pobiłem swój rekord, pobiłem swój rekord! – piał z zachwytu, machając chudymi kończynami wprost przed moim nosem.
- Oż kurna! A gówniarz co tu robi?! – Wyrwało mi się z czeluści udręczonej duszy i oszukanego ciała. Zupełnie zapomniałem o swojej obietnicy, na widok tego wybryku natury. Nawet małe, ruchliwe małpiatki nie potrafiły być tak złośliwe i wredne jak ten dzieciak. Tylko jego tu jeszcze brakowało.
- Hej Lutek! – Przyglądał mi się mrużąc oczy. – Dawno się nie było na siłowni mizeroto? – Z uśmieszkiem taksował moją klatkę. – Mogę pomacać? – Wycofał się jednak szybko pod ciężkim spojrzeniem Nikolasa.
- Zamknijcie go w osobnej klatce bo nie ręczę za siebie! – Wyciągnąłem do przodu ręce z zamiarem uduszenia pasożyta. Odskoczył zwinnie na bezpieczną odległość.
- Zabraliście toto, więc teraz niańczcie. – Zwrócił się do Wiśki zniesmaczony prezes.
- Nieprawda, młody jest gapowiczem. Ukrył się w bagażniku, znaleźliśmy go dopiero wypakowując walizki. Nie miał przy sobie pieniędzy ani dokumentów. Co niby mieliśmy z nim zrobić? Wygnać na mróz? – westchnęła ciężko sister, grożąc pięścią skulonemu w najdalszym kącie jacuzzi Wielkiemu De.
 - A choćby. Można by go potem spakować do torby termoizolacyjnej i wysłać rodzicom. Na pewno woleliby go w takiej zamrożonej, bezkonfliktowej postaci. – Nikolas nie znał litości. I dobrze.
- Nie kłóćcie się już, my się nim zajmiemy. – Brachol i Czarny złapali młodego pod ramiona i wzięli między siebie. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego i wił się niczym węgorz.
- Ratunku! Zboczeńcy! – piszczal cienko podskubywany z dwóch stron. – Ja jedynie podsłuchałem Skowronka, kiedy mówił o wycieczce. Było głośno, więc coś widocznie pokręciłem. Skąd mogłem wiedzieć, że Rysiek pożyczy od niego samochód!
- Tu są tylko trzy sypialnie, z kim on będzie spał? – dopytywał się praktyczny jak zwykle ratownik. Najwyraźniej zaplanował sobie coś ekstra na noc i nie miał ochoty dzielić pokoju z ze smarkaczem.
- Chcemy się zrelaksować, a nie bawić w przedszkolanki. – Poparła go Wiśka.
- Oczywiście, że z nami – oświadczył wesoło Przemo. – Młodzież trzeba wcześnie edukować. – Mrugnął do Czarnego równie rozbawionego tą perspektywą.
- No tak, obowiązki wobec przyszłości narodu. – Tu zmierzył, usiłującego stać się niewidzialnym głuptasa, taksującym wzrokiem. – Jeszcze będą z niego ludzie. Chyba.
- Puszczajcie. To pedofilia! – rzucił oskarżycielsko Wielki De. Nagle stracił całą swoją bezczelność i stał się zwykłym, przestraszonym chłopakiem. Chyba ci dwaj obwiesie zrobili na nim piorunujące wrażenie. Jakoś nie miałem dla niego litości.
- Zmyślasz słodziaku – niepoprawny Przemo wziął go pod brodę i zacmokał. – Widziałem twój dowód. Nie martw się, nie zjemy cię.
- W każdym razie nie w całości. – Dorzucił swoje trzy grosze Czarny. – Wolisz na prawo czy na lewo? A może na wznak?
- Aaa…! – zapiszczał torturowany jeniec. – Gwałcą! Będziecie mnie mieć na sumieniu! – Poślizgnął się i poszedł pod wodę.
- Ależ te dzieci teraz są zboczone. Czegoś ty się mały naoglądał? – Pokręcił głową Przemo i poklepał krztuszącego się chłopaka po plecach. – Doktor pytał jedynie w jakiej pozycji sypiasz.
- No dobra, wychodzimy, bo się tutaj porozpuszczamy. Kolacja i do łóżek – zakomenderowałem. Noc nie zapowiadała się bynajmniej spokojnie. Znając swoje rodzeństwo wątpiłem szczerze w ich pokojowe intencje. Umrę ze wstydu przed Nikolasem, jeśli zaczną swoje zwykłe harce. Nieraz leżałem z głową pod poduszką przez długie godziny, zatykając palcami płonące uszy. W naszym domu ściany były bardzo cienkie. Załamując ręce nad zwyczajami temperamentnej rodziny, zupełnie zapomniałem, że ja też będę miał w łóżku towarzystwo.
***
   Kolacja została zamówiona przez prezesa, więc się nad nią specjalnie nie napracowaliśmy. Jedynym naszym zadaniem było nakrycie stołu bieluteńkim, lnianymobrusem i otwarcie wina. Miejscowa karczma przysłała swoje popisowe dania – oscypka na gorąco z sosem żurawinowo – borówkowym, jagnięcinę z grilla z warzywami i polędwiczki z dipem czosnkowym, do tego pyszny deser bezowo pomarańczowy. Podlaliśmy to wszystko obficie winkiem i atmosfera się rozluźniła. Nawet Wielki De zaczął się uśmiechać i przestał rzucać spłoszone spojrzenia na swoich oprawców, którzy karmili go niczym pisklę najlepszymi kąskami, a jego kieliszek nigdy nie pozostawał długo pusty. Na miejscu smarkacza miałbym się na baczności i nie chlałbym tyle, troskliwość tych dwóch zboków była bardzo podejrzana. Może nie powinienem go zostawiać z nimi samego? Oczywiście po godzinie takiej uczty, smarkacz został zaniesiony przez nich do sypialni i rzucony na małą kanapę, niczym worek kartofli. Mieli go z głowy do rana, przynajmniej tak mi się wydawało. Tymczasem Wiśka została wypchana na piętro przez Ryśka, pieczołowicie trzymającego ją za tyłek, żeby biedula czasem nie spadła ze schodów. Ledwo przekroczyli próg pokoju zaczęli zrzucać z siebie ubrania. Noż kurde, nawet nie zamknęli drzwi. Mogłem nawet przeczytać napis na bokserkach Czerwonego - ,, Jestem twoim bohaterem’’. Zakryłem oczy chichoczącemu Nikolasowi i pociągnąłem go za rękę do naszej sypialni.
- Znalazł się cholerny Supermen! – warczałem pod nosem. Choć muszę przyznać, trzeba sporo odwagi by dobierać się do majtek Wiśki. Była jedyną oprócz mamy kobieta w rodzinie Stokrotków. Każdy kto by ją skrzywdził miał przeciw sobie całą naszą pomysłową rodzinę. Być może Rycho jeszcze o tym nie wiedział, ale tkwił w bagnie po samą szyję. W pozbywaniu się nieogarniętych adoratorów sister mieliśmy spore doświadczenie.
- Ja bym tam wolał na Spaidermena – odezwał się niespodziewanie mój własny Diabeł, rozwalając się na fotelu. Co mu znowu przyszło do łba? Wolałem nie pytać. – Takie spinanie się, pełzanie w dół i w górę, a potem z doskoku. I lepkie, bardzo lepkie ręce nie pozwalające umknąć zdobyczy. Co o tym myślisz?
- Że wino ci zaszkodziło? – zapytałem lekko, ale zdradziły mnie czerwieniejące policzki. Poszukałem oczami mojego bagażu, nie śmiejąc mu spojrzeć w twarz. Teraz, gdy zostaliśmy sami czułem się jakoś niezręcznie. Nerwowo zacząłem wyrzucać z plecaka rzeczy. Kątem oka zauważyłem, że Nikolas podchodzi do drzwi i przekręca klucz. W gardle nagle poczułem piaski pustyni, głośno przełknąłem ślinę. Nareszcie znalazłem cholerną piżamę, tak naprawdę będącą cienkim dresem. Chwyciłem go jakby był jakąś liną ratunkową. Przeklęta nieśmiałość.
- To ja może pierwszy skorzystam z łazienki? – Mój głos zabrzmiał strasznie obco nawet dla mnie. Rozejrzałem się dookoła spłoszonym wzrokiem.
   Sypialnia była naprawdę przestronna, urządzona na ludowo, cała w pięknie pachnącym drewnie, z rzeźbionym sufitem. Zamiast szaf w kącie stały dwie malowane w roślinne wzory skrzynie na ubrania, niewielki kominek z miedzianą kratą ozdabiał główną ścianę, kołki z rogów, służące za wieszaki, zostały wbite w belki. Duże, podwójne łóżko zasłano baranimi skórami. Fuj! Kto by chciał się przykrywać martwymi zwierzakami. Natychmiast zrzuciłem paskudztwo na podłogę.
- Lutek, spokojnie… - Nikolas stanął za moimi plecami, powoli odwrócił mnie przodem do siebie. Ujął za podbródek i poniósł mi głowę do góry. Zaczął delikatnie muskać ustami najpierw czoło, potem powieki i policzki. – Kocham cię, nawet nie wiesz jak bardzo…- Te słowa spłynęły wprost do mojego serca, otuliły je szczelnie słodkim kokonem. Spowodowały, że zapomniałem o wszystkich obawach i lękach. Gorące wargi błądziły po mojej twarzy w pełnej czułości i westchnień podniecającej wędrówce. Szybko mną zawładnęły, opętały zmysły. Rozpływałem się w jego ramionach, oddychając coraz szybciej. Zetknięcie naszych ust było niczym wybuch pożaru, całe ciało się wygięło w stronę pieszczącego mnie mężczyzny, aby spłonąć w jego płomieniach. Dłonie ugniatały mięśnie niczym ciasto. Wzniecały kolejne ogniska. Kiedy jednak wkradły się pod bieliznę, zaciskając się na tyłku, oprzytomniałem. Usłyszałem śmiech Wiśki zza jednej ściany i tubalny głos Przemka zza drugiej. Zesztywniałem. Nikolas także natychmiast znieruchomiał, popatrzył na mnie zaniepokojony moją reakcją.
- Przepraszam, ale nie chcę w ten sposób. – Było mi naprawdę głupio. Najpierw go prowokowałem na każdym kroku, rzucałem się na niego przy każdej okazji, a teraz zgrywałem nieśmiałą dziewicę.
- Rozumiem głuptasie. Masz prawo do odrobiny romantyzmu i wszystkiego co najlepsze. Mam pomysł…– Pocałował mnie delikatnie. – Idź już lepiej ubrać tą piżamę, bo nie ręczę za siebie. Dzisiaj śpię tutaj. – Zaczął sobie mościć gniazdo na dywanie z ohydnych skór.
- Jaki pomysł, jaki… No powiedz… - dopominałem się jak dziecko wyjaśnienia.
- Nic z tego, to tajemnica. – Uśmiechnął się do mnie najpiękniejszym z uśmiechów, bo pochodzącym z głębi serca, a ja znowu zacząłem się rozpływać. – Przez ciebie nie będę mógł zasnąć.
- Nawet beze mnie to i tak nie będzie łatwe zadanie… - Obaj usłyszeliśmy najpierw piski bezwstydnej Wiśki, a potem zawadiackie pokrzykiwania Ryśka. Natomiast na wysokości kominka po drugiej stronie pokoju, coś zaczęło łomotać rytmicznie w ścianę. – Mój boże, czy oni tak zawsze?
- Niestety… - zaczerwieniłem się po same uszy. Cholerna rodzina! Wstyd i skaranie boskie jak mawiał Dziadunio.