niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 13


  Cały piątek upłynął mi w pracy na ćwiczeniu świętej cierpliwości. Czarny przechodził samego siebie, doprowadzając mnie do szału średnio trzy razy na godzinę. Niestety, poprzedniego dnia był świadkiem pojednania z Nikolasem i teraz kpił sobie ze mnie w żywe oczy. W życiu nie znałem kogoś o równie niewyparzonym języku, kompletnie pozbawionego zahamowań. Na szczęście zepsuł się aparat na oddziale i korzystaliśmy z tego na SOR-ze, znajdującym się w pracowni USG. Mogłem więc w przerwach uciekać i korzystać z krótkich chwil spokoju. Renia i Gosia miały ze mnie niezły ubaw, ale ulitowały się i poczęstowały na pocieszenie pysznym plackiem z truskawkami. Niestety ten drań Czarny miał dosłownie psi nos i dopadł mnie w pokoju socjalnym.
- A, tu jesteś, mój naiwny cukiereczku. – Rozsiadł się obok na kanapie zafundowanej przez Horodyńskiego. – Ten całus na parkingu był chociaż tego wart?
- Znowu się pan czepia! – Zarumieniłem się i zasłoniłem leżącą na stole gazetą. W sumie to powinienem nią go walnąć w ten uparty czerep. To już podpadało pod nękanie.
- Wcale nie, ja tylko cię uczę życia. – Przysunął się na tyle blisko, że nasze uda się stykały. Odskoczyłem powarkując na krzesło, a on zachichotał beztrosko. – Ty niby jesteś taki zasadniczy, a wystarczyło małe przytulanko i kilka miłych słówek, żebyś wybaczył temu palantowi, a nawet wziął go za rękę.
- To moja sprawa. – Podałem mu kawałek placka w nadziei, że zamknie dziób choć na moment. Miał drań niestety sporo racji. – Poza tym Nikolas jest mistrzem w całowaniu, więc trudno się oprzeć - rzuciłem z zamiarem pognębienia go i przydeptania nieco rozbuchanego ego, jednak chyba nie przemyślałem tego najlepiej.
- Twoje zdanie się nie liczy, nie masz żadnego doświadczenia. – Spojrzał z ukosa, po czym wyciągnął rękę i bezczelnie przejechał nieco szorstkim kciukiem po moich ustach. – Co powiesz na mały test? – Jego uśmiechnięta paszcza znalazła się nagle o kilka centymetrów ode mnie.
- Zabieraj tę zużytą facjatę, ale już! – burknąłem ze złością i zacisnąłem dłonie w pięści. Należała mu się porządna nauczka. Zerknąłem na wiszący naprzeciwko duży kalendarz, cały poznaczony tajemniczymi wykresami z imionami.
- Zużyta? – Nie zrozumiał aluzji.
- Obmacana i obśliniona przez setki łap. Prawdziwe obrzydlistwo. Kto dobrowolnie chciałby dotknąć czegoś tak przechodzonego. Zupełnie jak stary kapeć.
- Kapciuszki są milutkie. – Nadal nie jarzył nic a nic. Nie ma to jak dobre zdanie o sobie. Przez gruby mur samozachwytu nic do niego nie docierało.
- Tak…? Jeśli to moje, ukochane i hołubione to owszem, ale kiedy są przesiąknięte cudzym zapachem i noszą ślady wielu obcych paluchów, są po prostu ohydne.
- Och… - sapnął i zmarkotniał. Chyba po raz pierwszy udało mi się go zamknąć na dłuższy czas. Może byłem zbyt obcesowy, ale naprawdę mnie zdenerwował swoją nachalnością. Przez chwilę milczeliśmy zajęci jedzeniem. Udałem, że uważnie studiuję kalendarz, licząc na jego wrodzoną ciekawość. Nie wytrzymał zbyt długo.
- Co to właściwie jest? – Wskazał na tajemnicze znaczki.
- Nie wiem, czy powinienem panu mówić. – Spojrzałem na niego spod rzęs, jakbym się wahał, czy jest godny, by dopuścić go do sekretu.
- Ode mnie to chętnie wyciągasz, a sam nie chcesz nic powiedzieć – mruknął urażony.
- No dobra, właściwie i tak prawie wszyscy o tym wiedzą. – Wzruszyłem ramionami. Przygryzłem usta, by nad sobą zapanować, widząc, jak nadstawia uszy. Ta słabość do plotek kiedyś go zgubi. - Dziewczyny znaczą tutaj swoje okresy. Żeby wiedziały co, jak i kiedy – zacząłem szeptać. – Wszystkie są podpisane, by im się nie myliły.
- Czyli ten jest piersiastej Kasi, a tamten długonogiej Basi z recepcji? – Wiecznie napalony łajdak był wyraźnie zafascynowany. Cyknął nawet fotkę. Wreszcie mogłem odetchnąć, jego zboczona wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Zrobiłem sobie kubek kawy z ekspresu, nie ma to jak porządne cafe latte. Podczas gdy Czarny tak podziwiał nasz kalendarz, do pokoju socjalnego weszły Renia i Gosia. Chwilę ze zdziwieniem przyglądały się siedzącemu nieruchomo kardiologowi, który nawet nie spojrzał w ich stronę, ani nie skomentował nowych bluzeczek z dekoltami. To było niespotykane zjawisko, porównywalne do zielonego słonia.
- Chory czy coś? – zapytała Renia.
- Może w końcu przedawkował? – Gosia zrobiła wymowny gest oznaczający seks.
- Raczej czy COŚ… – Uśmiechnąłem się do nich szeroko.
- Co mu zrobiłeś? – Nie odpuszczały dziewczyny.
- Zadałem temat do przerobienia – odpowiedziałem z niewinną miną.
- Czyli ty jesteś do wzięcia od poniedziałku, a ty od czwartku? – Odezwał się nagle Czarny, lustrując je z góry na dół.
- O czym ten facet bredzi? – Zmarszczyła brwi Renia.
- Nie zwracaj na niego uwagi, kontempluje wasze cykle. – Wskazałem na kalendarz. – Powiedziałem mu, że znaczycie tutaj sobie miesiączki i rozważa, kiedy macie dni płodne. Chyba nie chce jeszcze być tatusiem, ale w spodniach mu się nadal pali. Pewnie sądzi, ze dobra organizacja uchroni go od wpadki.
- I on w to wszystko uwierzył? – Wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Jak widać, tak…- Za wszelką cenę usiłowałem zachować powagę. – W tej chwili myśli tą mniejszą głową…
- Trochę pracy na przywrócenie rozsądku! – Rzuciła kardiologowi na kolana trzymane w ręce zapisy EKG. – Przez te cztery dni pomagałam sąsiadce załatwiać sprawy w urzędach. – Pacnęła palcem w kółeczka z godzinami. –Zanotowałam, by nie zapomnieć.
- A tamte krzyżyki to moje. Dzieciaki miały wycieczkę ze zwiedzaniem. – Gosia popatrzyła na niego z litością i popukała się po głowie. – Powinien się pan w końcu ożenić!
Po tych uwagach Czarny zrobił się czerwony niczym pomidor. Kto by pomyślał, że jednak drzemie w nim jakaś nutka przyzwoitości. Dziewczyny tymczasem padły na kanapę, kwicząc z radości. Rzadko miały możliwość odegrać się na tym zarozumiałym draniu. Z pewnością nie zachowają tego dla siebie i już niedługo zabawna plotka obiegnie szpital. Być może niektórzy zaczną specjalnie robić szlaczki na kalendarzach, podpisując je nie tylko imieniem, ale i nazwiskiem.
- Lutek, dopadnę cię… - Dobiegły mnie ciche słowa. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek jakoś tak dziwnie, że przeszedł mnie dreszcz niepokoju.
- I kto tu jest naiwny? – Pokazałem mu po dziecinnemu język. Obawiałem się nieco zemsty tego faceta, ale w najdzikszych snach nie pomyślałem, że wpadnie na taki głupi pomysł. Nie doceniłem jego osobistego wywiadu, policja mogłaby się od niego wiele nauczyć.
                                                                                ***
 W końcu nadszedł weekend, pierwszy całkowicie wolny od kiedy zacząłem pracować. Zrobiłem mnóstwo planów i cieszyłem się niczym dziecko nową zabawką. Chciałem iść na zakupy, obejrzeć wystawę psów rasowych i zjeść dobre lody. Podobno Grycan otworzył niedaleko nową kawiarnię. Niestety rodzina nadal bacznie mnie obserwowała. Trzeba było coś wymyślić, by wyrwać się na małą sesję całowanka… E… Hm… Znaczy się, miałem w planie spędzenie trochę czasu z Nikolasem. Przez tego zboczeńca, Czarnego, nachodziły mnie cały czas kocie myśli, nie mówiąc już o snach, o których wstyd wspominać. Diabeł Ho obudził w moim wnętrzu coś od lat uśpionego, co być może czekało na odpowiednią osobę. Podziękowałem wszystkim pogańskim bóstwom matki za komórkę. Umówiliśmy się na miejscowym targu, umiejscowionym na rozległym placyku w centrum miasteczka w każdą sobotę. Zazwyczaj przybywały na niego tłumy ludzi, łatwo więc było zniknąć szpiegującym mnie oczom. Ubrałem seksowne dżinsy, skutecznie ukrywając je pod długą, bezkształtną bluzą, a włosy związałem byle jak rzemykiem. Bardziej eleganckie łaszki wrzuciłem do niewielkiego plecaka.
- A ty dokąd? Masz szlaban na randki! – Ruda jędza Wiśka zatrzymała mnie w drzwiach. Jej świeżo umyte kudły wyglądały nieziemsko w porannym słońcu, jakby miały zamiar zaraz spłonąć. Stanowczo powinna sobie kogoś znaleźć. Ostatnio jakoś ciągle siedziała w domu.
- Spływaj, marchewo! Wszyscy faceci już się na tobie poznali, że tak siejesz rutkę?
- Uważaj, bo się potkniesz o ten jęzor! Po co ci plecak? – Wyciągnęła rękę, by odpiąć klapę. Jeszcze tego brakowało, by mnie nakryła!
- Mam tam kolekcję stringów, każda para na kolejny kwadrans mojej upojnej randki z burakami! Idę na targ po jarzyny, upierdliwa babo! Mama mnie wczoraj prosiła. – Na szczęście moja rodzicielka miała krótką pamięć, wiele rzeczy można było jej po prostu wmówić. Pewnie to obejmowanie drzew i dzikie harce w świetle księżyca coś zrobiły z jej mózgiem. Potrafiła za to wymienić wszystkie zioła znajdujące się w atlasie, razem z łacińskimi nazwami i zastosowaniem. - Wyglądasz jak fleja, więc tym razem ci uwierzę – odezwała się łaskawie, mierząc mnie pogardliwym wzrokiem. Prawdę mówiąc, miała trochę racji, na niej nawet domowy dres wyglądał zawsze jakoś seksownie. Urzekającym trzeba się jednak urodzić, ja potrafiłem jedynie być uroczy i to tylko w nagłych porywach od czasu do czasu. Minąłem ją i ruszyłem na spotkanie całuśnemu przeznaczeniu… Znaczy się, zobaczyć z moim ulubionym prezesem.
   Stał pod budką z owocami, ukryty za straganem, mogłem więc go przez chwilę bezkarnie podziwiać. Ubrany, tak jak go prosiłem, na sportowo, nadal wyróżniał się z tłumu niczym rzadki dziki ptak. Podobnie jak na mojej nieznośnej sister, każda szmata leżała na tym facecie niczym na zawodowym modelu. Prawie każdy przechodzący obok wbijał w niego zaciekawione oczy. Nie pasował do tej bandy szaraczków, do której i ja się zaliczałem. Nadal nie miałem pojęcia, dlaczego właśnie na mnie zwrócił uwagę. Pewnie jeszcze długo bym się tak gapił, ale bystre, czarne oczy wnet mnie wypatrzyły.
- Lutek, co się tam tak czaisz?
- Ja tylko… - Jak zwykle natychmiast się speszyłem, przyłapany na gorącym uczynku. – Jabłka sobie oglądam… Dorodne… - Wziąłem jeden owoc z lady i podrzuciłem.
- O tak, nawet bardzo. – Nie spuszczał wzroku z moich ust. – Czerwone, soczyste, chciałoby się spróbować.
- Łakomczuch. – Zrobiło mi się gorąco. Tęskniłem za nim przez te dwa dni użerania się z kardiologiem. – Muszę się przebrać, chodź.
   Toalety dla mas w naszym miasteczku były całkiem przyjemna. Zawsze wysprzątane, ze lśniącymi błękitnymi kafelkami i pachnące wrzosową bryzą. Jedynym minusem była obsługująca je wścibska babcia klozetowa, wielbicielka Harlequinów i mang yaoi. Miała ich całe stosy na półce z papierem toaletowym. Zawsze snuła dziwne domysły, ani razu nie udało mi się koło niej przejść, żeby nie przeprowadziła szczegółowej inspekcji, dlatego rzadko tu przychodziłem. Jednak na widok towarzyszącego mi mężczyzny powstrzymała się od komentarzy. Jedynie złożyła ręce niczym do modlitwy, a jej oczy zrobiły się niemal okrągłe z wrażenia.
- Nie musisz ze mną iść, to krępujące – rzuciłem do Nikolasa, który bez słowa zamknął za nami drzwi obszernej kabiny. Oprócz standardowego kibelka był tutaj bidet, umywalka, a nawet prysznic - całkiem nieźle jak na miejski przybytek. Machnąłem ręką i szybko wyciągnąłem z plecaka swoje skarby: koszulkę pod kolor oczu i krótką, skórzaną kurtkę. Jeszcze rozpuściłem włosy, przeczesałem palcami i poczułem za sobą gorące ciało, które dosłownie się do mnie przykleiło.
- Tylko raz… - zabrzmiał w moim uchu podniecający szept, a zęby zacisnęły się delikatnie na wrażliwym płatku.
- Nie wygłupiaj się, zaraz tu ktoś wejdzie – zaprotestowałem bez większego przekonania. Zostałem stanowczo odwrócony i od razu zaatakowany. Rozpoczął się szturm na moją twierdzę. - Mhm… - Byłem kiepskim obrońcą, ledwo mnie dotknął od razu wywiesiłem białą flagę i otwarłem szeroko bramę. Zachęcony tą uległością zwinny język wdarł się do środka, a pode mną zadrżały nogi. Przed upadkiem uratowała mnie wbijająca się w tyłek umywalka. Duże dłonie wędrowały po moim ciele, ucząc się na pamięć jego kształtu. W końcu dotarły do pośladków i mocno się na nich zacisnęły. Zakręciło mi się w głowie, słyszałem jak jęczę w jego usta.
- Tak słodki, uderzasz do głowy niczym wino… – Ciche, pełne chrapliwych nutek słowa jeszcze bardziej mnie podnieciły. – Mam cię ochotę wziąć na tej ścianie… Mocno… - Zaczął się o mnie ocierać biodrami, a ja poczułem, że tonę. Pogrążam się w nim jakby w bezdennym jeziorze bez widoku na ratunek. Zupełnie zapomniałem, gdzie jesteśmy. Otrzeźwił mnie dopiero nacisk jego penisa na mój, równie nabrzmiały organ.
- Nikolas, opanuj się… - wyjąkałem z wielkim trudem. Wcale nie miałem ochoty przestać, pragnąłem go równie mocno jak on mnie. Zaniedbywane latami ciało domagało się zaspokojenia. Nawet w najśmielszych snach nie posądzałem siebie o taki temperament. Ale gdzieś tam daleko, za plecami, przyczaił się lęk.
- Przepraszam… Daj mi chwilę… - Wtulił twarz w moją szyję. Może jego to uspokajało, ale mnie bynajmniej. Z każdym ciepłym oddechem owiewającym moją skórę, przechodziły mnie dreszcze. Nagle rozległo się pukanie, z początku nieśmiałe, potem coraz mocniejsze. Dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, co wyprawialiśmy i to w publicznym miejscu. Wyrwałem się ze zniewalających objęć, odwróciłem i odkręciłem kran. Prychając, zanurzyłem twarz w zimnej wodzie. - Panowie, zrobiła się kolejka – rozległ się przycichły głos babci klozetowej. Pogroziłem Nikolasowi, który posłał mi szeroki uśmiech, zapinając swoją kurtkę, by ukryć oczywisty dowód naszych wyczynów. Czułość widoczna w jego rozjarzonych oczach spowodowała, że miałem ochotę przytulić się do niego jeszcze raz. Opamiętałem się w ostatniej chwili.
- Już wychodzimy! – krzyknąłem w stronę drzwi. Kiedy wyszliśmy, ręce kobiety przy wydawaniu reszty tak się trzęsły, że monety potoczyły się po podłodze. Pod budynkiem faktycznie zebrało się kilka osób. Wszystkie jakieś dziwnie czerwone, mimo że na dworze nie było jakoś chłodno czy gorąco. Nikt nawet nie spojrzał w naszą stronę. Zrozumiałem, o co chodzi dopiero, jak zobaczyłem szeroko otwarte małe okno, przez które na pewno wszystko było doskonale słychać. Poczerwieniałem gwałtownie i prawie biegiem ruszyłem przez targowisko. Nikolas, zaśmiewając się, pośpieszył za mną.
                                                                            ***
Resztę dnia spędziliśmy według planu: kupiłem kilka wystrzałowych ciuchów, Nikolas okazał się świetnym doradcą. Miał niezawode oko i wrodzone wyczucie stylu. Potem zaciągnąłem go na moje ulubione lody. Mruczałem z zachwytu przy każdej łyżce czekoladowych cudowności, a on śmiał się z mojej, jak stwierdził, natchnionej miny.
- Muszę kupić trochę do domu. Już wiem, czym cię ułagodzić, jak czymś podpadnę.
- Wystarczy, że będziesz grzeczny – zaoponowałem, zagapiony ponownie w jego usta.
- Na pewno tego chcesz? – Trącił moje kolano pod stołem. Usłyszałem ciche terkotanie jego komórki. – Pójdę po kawę, zaraz wracam.
Kiedy odszedł od stolika, zdałem sobie z czegoś sprawę. On miał rację, ciągnęło mnie do przystojnych obwiesiów spod ciemnej gwiazdy. Zarówno o Horodyńskim jak i o Czarnym, Kozłowskim czy Andy’m, nie można było powiedzieć wiele dobrego. Składali się niemal z samych wad, złośliwej inteligencji i seksownego ciała. Najwidoczniej to połączenie jakoś dziwnie otumaniało mój mózg. Jednym słowem, sam sobie byłem winien, że do tej pory nie znalazłem miłego chłopaka, z którym mógłbym spędzić życie. Rozejrzałem się wokoło, Nikolasa coś długo nie było, a lody rozpuściły się zupełnie. Postanowiłem go poszukać. Wyjrzałem przez okno prowadzące na taras i usłyszałem jego głos. Podszedłem bliżej, nie mógł mnie zobaczyć, gruba, aksamitna zasłona skutecznie mnie ukrywała.
- Detektywie Coleman, jest pan pewien, że to Stokrotka jest tym chłopakiem z pamiętnika Nataszy?
-….
- To bardzo tradycyjna rodzina. Wątpię…
-….
- Dobrze, spróbuję się czegoś dowiedzieć.
- ….
- Ja też nie rozumiem, dlaczego rodzice nic w tej sprawie nie zrobili. Zazwyczaj mają bzika na punkcie honoru rodziny.
- ….
 Nie słuchałem dłużej, bo głos zaczął się przybliżać. Wolałem nie ryzykować nakrycia. Nikolas najwyraźniej był zdenerwowany, miał nadzieję na inne wiadomości. Dziwna rozmowa dała mi wiele do myślenia. Koniecznie musiałem dowiedzieć się czegoś więcej na temat siostry prezesa. W jaki sposób ta młoda kobieta właściwie umarła. W pierwszym odruchu chciałem zapytać go wprost o co chodzi, ale kiedy przypomniałem sobie ostatnią awanturę, zrezygnowałem. Kolejna kłótnia nie była nam do niczego potrzebna, w końcu po coś wymyślono internet. Na pewno nie gorszy ze mnie śledczy niż z tego Colemana.
 ***
   Wróciłem do domu wczesnym wieczorem, licząc, że nikogo nie zastanę. Zazwyczaj rodzinka wracała w soboty dopiero nad ranem albo wcale. Wliczając w to również dziadunia, który ponoć grał w brydża. Byłem więc ogromnie zaskoczony, kiedy w salonie zobaczyłem wszystkich w komplecie. Wyglądali jakoś uroczyście i mieli nietypowe jak na nich miny. Dziadunio z mamą siedzieli przy małym, okrągłym stoliku nakrytym najlepszym, koronkowym obrusem. Rodzeństwo, chichocząc niczym gimnazjaliści, szturchało się na kanapie. Zarobili krzywe spojrzenie mamy, przeglądającej najnowszy miesięcznik o polskich ziołach. Franio pykał fajeczkę, miał na to pozwolenie jeszcze od nieboszczki babci.
- Coś mnie ominęło? – zapytałem nieśmiało.
- Na razie nic, czekamy na gości. – Wiśka ledwo mogła usiedzieć na miejscu. Co tak podnieciło tę smarkulę? Usiadłem obok, pełen złych przeczuć. Nikt jakoś nie kwapił się do wyjaśnień. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Przemek, jak nigdy, poderwał się, by otworzyć. Ku mojemu niebotycznemu zdumieniu zaraz wrócił, prowadząc Suchą we własnej osobie i burmistrza Kukiełkę. Każde z nich dźwigało dość ciężki koszyk przewiązany wstążeczką.
- My w sprawie Lutka – zaczęła moja dyrektorka, kiedy już przedstawiono im wszystkich członków rodziny i usadzono za stołem z seniorami.
- E…? – Zaliczyłem całkowity opad szczęki, która w dodatku zesztywniała i za nic nie chciała się zamknąć.
- To swatowie, idioto! Sam tego chciałeś! – szepnęła mi na ucho, zirytowana moim burackim zachowaniem, siostra.
- Nie ja, tylko dziadek! To sen, prawda? Kurde, wypiłem tylko dwa piwa. – Udało mi się wykrztusić.
– I dlaczego dwóch? - Facet od Horodyńskiego, a ta baba od Czarnego – wyjaśniła mi po cichu.
- Wiem, oszalałem i jestem w psychiatryku! Ale skąd takie koszmarne wizje? Nie mogę jak inni widzieć demonów lub węży? – zajęczałem, a Wiśka uszczypnęła mnie mocno w udo i zatkała buzię ręką.
- Milcz, idioto!
- Ale… - Zobaczyłem, jak goście stawiają na stoliku koszyki i wyjmują z nich jakieś butelki, prezentując z dumą ich zawartość. Bursztynowy koniak, stuletnia whisky, hiszpańska madera…
- Nie pożałowali na ciebie kasy.
- Co oni właściwie robią? – zapytałem słabym głosem. Skoro biorę udział w tym dziwnym filmie, to chciałbym go chociaż zrozumieć.
- Zaczynają handelek. – Bardzo zadowolona małpa posłała mi złośliwe spojrzenie. – No wiesz, będą się przechwalać, pokażą wydruki z kont, dyplomy z uczelni, może nawet nieruchomości… Nie martw się, dziadunio tanio cię nie odda. –Poklepała mnie po plecach, niczym wystawionego na sprzedaż konia.
- Ja pierdolę, nigdy nie miałem równie porąbanego snu.
 ……………………………………………………………


 Betowała Aki
  

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 12

    

   Chociaż nikt mnie nie przyłapał na szperaniu, wróciłem jakiś wewnętrznie rozdygotany, jakbym przez przypadek naruszył czyjąś bardzo bolesną, skwapliwie ukrywaną ranę. Nikolasa nadal nie było, pewnie utknął w tych swoich interesach. Ziewnąłem szeroko i usiadłem na kanapie z kubkiem herbaty w dłoniach. Poklepałem dłonią podusię, wyglądała niezmiernie zachęcająco, w dodatku ładnie pachniała jakimś płynem o kwiatowym zapachu. Chyba nic by się nie stało, gdybym na moment położył na niej głowę. Umościłem się wygodnie i odpłynąłem,  nadal mając przed oczyma piękną twarz nieznajomej dziewczyny. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak duży wpływ na moje życie będzie miało z pozoru niewinne odkrycie w gabinecie Horodyńskiego.

   Obudziło mnie bicie stojącego pod ścianą zabytkowego zegara.

- Jeden, dwa...- zacząłem liczyć. - Szesnaście...?! O cholera! - Obróciłem się gwałtownie i rymsnąłem na podłogę. No pięknie, w domu mnie zabiją. Nikomu nie powiedziałem, dokąd idę. Musiałem jednak przyznać, że ktoś zadbał o moją wygodę, okrył mnie miękkim pledem i zamiast jaśka podłożył pod głowę puchatą poduchę. Zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu.

- No proszę, śpiący królewicz się obudził. A już myślałem, że bez porządnego całusa się nie obejdzie. - Nikolas jak to Nikolas, nie przepuści żadnej okazji, żeby sobie ze mnie pokpić. Podał mi rękę i postawił na nogi.

- Muszę zadzwonić, matka obedrze mnie ze skóry albo gorzej, zmusi do udziału w tych jej okropnych, pogańskich obrzędach, niby to dla oczyszczenia mojej duszy ze złych skłonności. - Oczy mężczyzny migotały, zupełnie jak czarne diamenty o szlachetnym szlifie. Ja zrobiłem krok naprzód i on wykonał go w moją stronę, staliśmy prawie nos w nos, a dla ścisłości nos w muskularną szyję, która kusiła mnie z rozpiętego kołnierzyka jego koszuli.

- Nie martw się, wszytko wyjaśniłem twojej siostrze. Nikt jeszcze nia zgłosił twojego zaginięcia... - Widziałem, jak jego nozdrza się rozdymają, a w źrenicach zaczyna rozpalać płomień. Niewątpliwie zaczynał go ponosić temperament. Zarumieniłem się po rzęsy, poczułem dumę, że wzbudzałem w tym mężczyźnie tak silne emocje.

- Właściwie powinienem ci podziękować.

- Niby za co? - Skutecznie uwięził mnie wzrokiem. Wspiąłem się na palce, a zniewolone ciało samo wygięło się w jego kierunku.

- Za to, że pomyślałeś o mojej rodzinie... - Delikatnie musnąłem usta Nikolasa swoimi. Westchnął i zadrżał, ale nie poruszył się z miejsca. Skutecznie nad sobą panował, spięte mięśnie miał twarde niczym skała. Nabrałem nieco więcej odwagi. - A ten za kocyk... - Ponowiłem swój całuśny atak.

- Jeszcze za poduszkę - zamruczał niczym zadowolony kot. Bez wahania spełniłem tę sugestię, smakując coraz śmielej gorące wargi, poddające się mojej nieśmiałej pieszczocie z takim zapamiętaniem. Mógłbym się w nich zatracić bez reszty. Cofnąłem się o krok, zanim całkowicie straciłem kontakt z rzeczywistością.

- Powinienem wracać. - Zmieszałem się pod jego palącym spojrzeniem. Po raz pierwszy od długiego czasu miałem ochotę zatonąć w czyichś ramionach. Andy najwyraźniej odpłynął w siną dal i zniknął za horyzontem. Doza nieufności jednak wciąż pozostała.

- Chyba masz rację. - Odetchnął kilka razy głęboko i podał mi leżącą na fotelu bluzę. Owionął mnie subtelny zapach whisky i dobrego cygara. - Jeszcze chwila, a zapomniałbym się zupełnie.

- Och... - Nie wiedziałem, co odpowiedzieć na takie bezpośrednie wyznanie. Żeby ukryć targające mną uczucia, zająłem się pracowicie zapinaniem guziczków koszulki, które porozpinały mi się w czasie snu. Stanął za mną, poczułem jego niespokojny oddech na dziwnie wrażliwym karku.

- Mój ty Stokrotku, niby taki niepozorny z ciebie kwiatek, dobrze ukryty w trawie. Kiedy jednak człowiek bardziej się zbliży, oszałamiasz swoim niewinnym, świeżym zapachem, aksamitną miękkością przyrumienionej skóry. - Musnął mi szyję czubkami palców, a biedne serce ruszyło galopem, omal nie wyskakując z piersi. - Mam nieodparte wrażenie, że tonę. Tonę bez jakiejkolwiek możliwości na ratunek.

- Lepiej już chodźmy. Nie powinieneś tyle pić o tej porze. - Na miękkich nogach ruszyłem do drzwi.

   Dżentelmeńskim zwyczajem odwiózł mnie do domu i odprowadził pod same drzwi. Całą drogę milczeliśmy, rzucając sobie od czasu do czasu niepewne spojrzenia. Każdy z nas, pogrążony we własnych myślach, przeżywał od nowa scenę w salonie, nie mając pojęcia, dokąd nas ona doprowadzi.

- Trzymaj się z daleka od kłopotów. Przyjadę jutro po ciebie. - Pochylił się i cmoknął czule w policzek. Natychmiast odsunął się z cichym westchnieniem. Odniosłem wrażenie, że coś go powstrzymuje, jakby walczył sam ze sobą, jakby siedziały w nim dwie osoby - jedna szczera i otwarta chciała mnie złapać w ramiona i zacałować na śmierć, natomiast druga skryta, ponura i pełna sekretów kazała mu się trzymać na dystans i zbytnio nie angażować. Nie miałem pojęcia, która z nich zwycięży.

***

   Następnego dnia niespodziewanie musiałem znowu iść do pracy. Myślałem, że rozchorowała się któraś z koleżanek i miałem iść w zastępstwie. Dopiero gdy już przebrany dotarłem na SOR, Kozłowski wyłuszczył mi, o co dokładnie chodzi. Podstępny drań miał na tyle przyzwoitości, że nie śmiał spojrzeć mi w oczy.

- Lutek, co ci szkodzi, to zastępstwo tylko na jeden tydzień. W porównaniu z dziką harówką tutaj poczujesz się jak na wczasach - zachwalał parszywą robotę w pracowni EKG niczym rasowy producent reklam pasty do zębów. Niestety jego słynny, olśniewający uśmiech jakoś słabo na mnie działał.

- Dobrze pan wie, że to nie praca jest problemem, tylko ten długołapy kardiolog - mruknąłem, patrząc na niego nieprzyjaźnie. Na myśl o użeraniu się z tym zboczeńcem zaczynało się we mnie gotować.

- Zrozum, tu są sami starzy pracownicy. Ty jesteś Świeżynką, a tradycja wyraźnie mówi, że niewdzięczne zadania należą do nowych, by nabierali doświadczenia.

- No dobra, ale jak mu rozkwaszę nochal, to mnie pan wybroni przed Suchą - westchnąłem zrezygnowany, widząc, że nie popuści. Cóż, przełożony to przełożony, a zawoalowany rozkaz - to rozkaz.

- Masz moje słowo. - Ochoczo podał mi dłoń, a w jego oczach zobaczyłem ulgę. Całkiem nieźle ostatnio wyglądał, chyba odnalazł się w nowej rzeczywistości - wypoczęty, elegancki i w pełni zaspokojony. Najwyraźniej Jasiu wziął go w obroty i porządnie wyobracał w sypialni, dobiegły mnie też plotki o jakiejś gosposi...

   Nie mając wyjścia, wziąłem pudełko z kanapkami oraz kubek kawy. Tak wyposażony poczłapałem do pracowni EKG, gdzie robiono echo serca, próby wysiłkowe i zakładano Holtera. Po praktykach byłem z tymi badaniami zaznajomiony, umiałem też obsługiwać wykorzystywaną w nich aparaturę. Dziarskim krokiem wszedłem do środka, planując przywalić Czarnemu dla przykładu w razie jakichkolwiek rękoczynów. Łajdak już siedział za biurkiem i powitał mnie z szerokim uśmiechem. Jego obleśnym patrzałom nie umknął żaden szczegół mojego ciała, acz większości musiał się raczej domyślić. Na szczęście miałem na sobie jedno z nieprzerobionych wdzianek dla olbrzymów, w których tonąłem.

- Lutek, co ty na boga masz na sobie? Wygląda to na dwa worki, w tym jeden z gumką - zacmokał z niezadowoleniem. - Muszę powiedzieć dyrektorce, że swoim skąpstwem robi szpitalowi niedźwiedzią przysługę. Nie chcemy, aby ludzie myśleli, że pracują tu przewiązani powrozem kmiecie z czasów Mieszka pierwszego, tylko profesjonalny personel. - Pił do tasiemki wystającej mi ze spodni.

- Mnie tam wszystko jedno, wziąłem, co dawali - powiedziałem ugodowo. Jakoś musiałem z tym estetą wytrzymać do końca tygodnia. Ku mojemu zaskoczeniu odpalił telefon i wszystko powtórzył Suchej. Wierzcie lub nie, ale po godzinie leżały przede mną trzy komplety pielęgniarskich mundurków w odpowiednim rozmiarze. Nie wypadało kręcić nosem na ten niespodziewany uśmiech losu. Przebrałem się w łazience, przyczesałem splątaną grzywę i wróciłem do pracowni.

- Teraz to co innego. Uroczy, choć nadal odrobinę dziki pielęgniarek. - Oblizał się bezczelnie, obmacując wzrokiem mój tyłek. - Od razu człowiek nabiera ochoty do pracy. - To ostatnie słowo wypowiedział tak dwuznacznie, że znowu miałem ochotę go kopnąć. Najlepiej w tę drugą ,, głowę'' między nogami, która najwyraźniej kierowała większością jego zachowań. Może jakieś porządne zwarcie na łączach przywróciłoby mu równowagę. W myślach widziałem, jak robię jajecznicę z klejnotów doktorka jednym celnym ciosem.

- Tak... Kopię, gryzę i roznoszę pchły, więc radzę uważać i nie narażać swojej bezcennej osoby na niepotrzebne uszkodzenia - syknąłem cicho i odpaliłem aparaturę, bo do drzwi pukali już pierwsi pacjenci.

- Ach ta młodzież... Za grosz wdzięczności... - mruknął, bynajmniej niezrażony moją agresywną postawą. Zacząłem się obawiać, że mam przed sobą urodzonego myśliwego, który złapał trop rzadkiej zwierzyny i nie popuści, dopóki jej nie dopadnie. Widać z tym upartym podrywaczem czekały mnie ciężkie chwile.

   Musiałem przyznać, że reszta dnia upłynęła mi całkiem spokojnie. Podczas pory obiadowej Czarny ze zgrozą popatrzył na moją kanapkę i nie pozwolił mi jej zjeść. W zamian za to zabrał mnie do szpitalnej restauracji, gdzie na jego widok kelnerzy gięli się w ukłonach, niemal uderzając czołami o posadzkę. Dostaliśmy pyszny posiłek, jakiego nie było w menu dla szaraczków. Okazało się, że o ile trzymał łapy na stole zajęty jedzeniem, to kardiolog był całkiem zabawnym kompanem i zapamiętałym kolekcjonerem miejscowych ploteczek. Wiedział dosłownie wszystko o wszystkich, prześmiałem niemal cały obiad.

- Wiesz, że on nosi bieliznę tylko w zwierzątka i maluje paznokcie u nóg w kwieciste wzorki? - Wskazał na nadętego pediatrę po czterdziestce, mijającego nas z zadartą głową.

- Chyba pana nie lubi, nie przywitał się, a nawet nie zerknął w naszą stronę. Może jakiś maluch nasiusiał mu na spodnie - zachichotałem, kiedy się oddalił.

- Trochę mu podpadłem... - wyjaśnił enigmatycznie, czym wzbudził moją ciekawość.

- Hm... - posłał mi firmowy uśmieszek. - Podczas jakiegoś nudnego wyjazdu służbowego wylądowaliśmy w łóżku. Kiedy się rozebrał, na widok wzorzystych, błękitnych pazurów i bokserek w wiewiórki zacząłem śmiać się jak szalony, jemu zaś interes opadł. Kilka razy zabierał się do rzeczy, a ja rżałem, aż w końcu dostałem czkawki. Od tej pory omija mnie szerokim łukiem.

- Yhy... Bulp... - Zakrztusiłem się kompotem, za wszelką cenę usiłując zachować powagę. Czarny był rzeczywiście niepoprawną zakałą tego szpitala. Walnął mnie w plecy, aż zadudniło.

- Wieść gminna niesie, że jesteś dziewicem. To prawda? - zapytał, jakby mówił o kolorze zasłon, nawet głosu nie ściszył. Kilka głów odwróciło się w naszą stronę.

- Yhy... Yhy....- znowu się poplułem. - Czyha pan na moje życie?

- Luciu, dobrze wiesz, że wolałbym coś zupełnie innego. - Położył mi dłoń na kolanie. Poderwałem się od stołu z obrażoną miną. Drań mnie skołował i straciłem czujność.

- Znowu jesteśmy na ,,pan,,! - rzuciłem wyniośle przez ramię. Ten facet wymagał nieustannej tresury, nie można było ani na chwilę spuścić go z oczu.

- Nie bądź taki delikates! - Lazł za mną długim korytarzem, a mijający nas personel rzucał domyślne, przeciągłe spojrzenia. - Wszystkie podręczniki głoszą, że cnotę najlepiej stracić z doświadczonym kochankiem. - Niech cholera tego pleciugę, nie było dla niego tematów tabu. Zupełnie się nie przejmował, że robimy z siebie widowisko.

- Zapomniał pan drogi do własnej pracowni i musi się trzymać moich spodni? - warknąłem rozeźlony. Już miałem się odwrócić i palnąć mu kazanie, ale na szczęście dla nas obu zadzwoniła moja komórka. Zatrzymałem się w wnęce z fotelami i stolikiem, pewnie ustawionymi tu dla odwiedzających. Usiadłem i odebrałem.

- Nikolas, coś się stało? - zapytałem z maślanym uśmiechem, mając w pamięci wczorajsze pocałunki.

- Czy ciebie ktoś uczył kultury...? - To był zimny, biznesowy głos, pełen dobrze zamaskowanej furii.

- Ale co... - Nie dał mi dokończyć.

- Kto ci pozwolił wejść do mojego gabinetu i węszyć?! Wiesz, co to poszanowanie cudzej prywatności? - Musiał był naprawdę wściekły, zbyt wściekły jak na tak błahy powód. Co on tam niby przechowywał takiego ważnego? Nie dostrzegłem niczego ciekawego, na ścianie nie miał nawet sejfu.

- Bardzo cię przepraszam za najście, obejrzałem jedynie zdjęcie twojej siostry stojące na biurku. Natasza świetnie wyszła, widać pomiędzy wami podobieństwo. - Próbowałem załagodzić sprawę, ale chyba źle się to tego zabrałem.

- Jak śmiałeś przeczytać coś nieprzeznaczonego dla ciebie?! - pieklił się coraz bardziej. Nie widziałem sensu kontynuacji tej rozmowy. Najpierw powinien się uspokoić. Zrobiło mi się nieprzyjemnie, jakbym wszedł z buciorami w czyjeś życie, depcząc największe świętości. Chyba lepiej było to zakończyć w tym miejscu, zanim mocniej się poranimy. Należeliśmy do dwóch odmiennych światów, w otaczającej mnie rzeczywistości nie było miejsca na związek Księcia, choćby i piekielnego, z Kopciuszkiem. To się nigdy nie udawało, życie nie było bajką.

- Myślę, że na tym zakończymy. Jeszcze raz przepraszam i życzę szczęścia. - Wyłączyłem telefon. Coś ściskało mnie w gardle, a do oczu napłynęły zdradzieckie łzy.

- Kłopoty w raju? - usłyszałem za sobą kpiący głos Czarnego.

- Spadaj! - Rzuciłem w niego ulotkami z reklamami sanatoriów. - Pojedź na wczasy i daj ludziom od siebie odetchnąć! - Poderwałem się na nogi, ścierając pięścią przeklęte krople. Ruszyłem przed siebie, a ta upierdliwa cholera lazła za mną.

- Czyli znowu jesteśmy na ty?

- Naprawdę nie wiesz, kiedy zniknąć? - zapytałem zjadliwie. Niespodziewanie zobaczyłem przed swoim nosem rękę z paczką chusteczek.

- Masz i nie rycz. Jeszcze pomyślą, że się nad tobą znęcam - usłyszałem w odpowiedzi. - Muszę dbać o swoją opinię. - Zasłonił mnie przed oczami ciekawskich, kiedy wydmuchiwałem nos. Nigdy bym nie pomyślał, że taki palant będzie mnie kiedyś pocieszał. - Zapamiętaj, Świeżynka, chyba powinieneś to nawet zapisać. W końcu niecodziennie starszy kolega dzieli się z tobą życiowym doświadczeniem. Tak naprawdę liczy się tylko seks i pieniądze, ewentualnie pieniądze i seks, no może jeszcze satysfakcja zawodowa. Reszta to fatamorgana i gruszki na wierzbie. Olej prezesa, ja cię wszystkiego nauczę.

- Jeszcze czego - burknąłem. Mimo to jakimś dziwnym sposobem poczułem się nieco lepiej. Coś nie potrafiłem się gniewać na tego błazna.

***

   Dzięki zajęciu w pracowni EKG wpadłem w ośmiogodzinny tryb pracy. O piętnastej byłem już gotowy do wyjścia i tradycyjnie odrzuciłem propozycję podwózki przez Czarnego. Nie miałem do niego za grosz zaufania, zresztą tak jak do każdego innego faceta. Teraz, kiedy nie miałem już nic do roboty, zaczęły powracać słowa Nikolsa. Powlokłem się głównym wejściem na parking, kawałek dalej znajdował się przystanek dla busów. Doprawdy byłem pechowcem i nieudacznikiem, zawsze, kiedy tylko zaczynało mi się układać, następował nagły i niespodziewany zwrot, taki o sto osiemdziesiąt stopni. Właściwie to powinienem już się przyzwyczaić, że szczęście nie było mi pisane. Otuliłem się szczelniej kurtką. Administracja wysypała się akurat z budynku. Roześmiane dziewczyny tuliły się do swoich chłopców czy też mężów. Opowiadały, jak im minął dzień. Gorycz podeszła mi do gardła, a zazdrość zapiekła w piersiach. Takie zwykłe, ludzkie radości od lat omijały mnie szerokim łukiem. Mnie jedynie trafiali się mężczyźni pokroju Czarnego, który pewnie by mnie kilka razy przeleciał, a potem zmienił na nowszy model. Pragnąłem czegoś zupełnie innego, prawdziwej miłości pełnej namiętności i fajerwerków, takiej jak w starych powieściach. Nie miałem zamiaru zadowolić się czymkolwiek poniżej tego standardu, więc z pewnością czekał mnie los starego kawalera, zabierającego siostrzeńców czy bratanice do wesołego miasteczka i na basen, żyjącego cudzymi radościami i smutkami.

- Lutek, głuchoto, zaczekaj! Zdzieram sobie gardło od dobrych pięciu minut! - Silne ramiona złapały mnie w swoją niewolę. Pociągnąłem zapuchniętym nosem, czując znajomą woń cygar.

- Czego chcesz...? - zapytałem cicho, bojąc się podnieść głos, by nie zauważył jego drżenia. - Myślałem, że nie będziesz chciał mieć do czynienia z niewychowanym durniem, który swoją marną osobą sprofanował twój dom.

- Co ty wygadujesz, narwany głuptasie? - Odwrócił mnie z łatwością niczym szmacianą lalkę i przycisnął plecami do zaparkowanej przy ulicy limuzyny.

- Zwyczajnie ułatwiam ci sprawę. - Patrzyłem na czubki swoich starych adidasów, jakby były najciekawszą rzeczą na świecie.

- Wybacz, poniosło mnie. Śmierć Nataszy nadal jest dla mnie bardzo bolesną sprawą. Może dlatego, że w jakimś sensie czuję się za nią odpowiedzialny. - Ujął moją zastygłą twarz w swoje duże, ciepłe dłonie. - Popatrz na mnie.

- Niby po co, już cię nie lubię.

- Żeby sprawdzić, czy mówisz prawdę... - Kiedy tylko podniosłem oczy, zawładnął moimi ustami w czułym pocałunku. Doskonale wiedział, jak zrobić z mojego mózgu drżącą galaretę i przepędzić za morze wszelkie mądre postanowienia i smutki. - Skoro mnie nie lubisz, to skąd w tych ślepkach ta słodka omdlałość?

- Z głodu - burknąłem zmieszany, ratując resztki swojej godności. - Obiad był dobre trzy godziny temu.

- Lutek...

- Co znowu?

- Ty jesteś naprawdę jedyny w swoim rodzaju. Czy rzeczywiście pracujesz teraz z Czarnym? - Jego twarde ciało nadal przyciskało się do mnie na całej długości, nie pozwalając jasno myśleć. Przeklęci plotkarze, powybijać to nędzne plemię! Oczywiście kompletnie w tym momencie zapomniałem, że sam chętnie słucham smakowitych nowinek.

- Kupisz mi zapiekankę, wydałem resztę kasy na książki. - Z premedytacją zmieniłem temat, splotłem nasze palce ze sobą i pociągnąłem go do pobliskiego baru. Chciałem zapomnieć o naszej kłótni, liczyło się tylko tu i teraz.

- A więc mogę jutro przysłać swatów? - zagaił niespodziewanie.

- Nawet tak nie żartuj! - Znowu sobie ze mnie robił jaja. Byłem wtedy tego pewien. Życie bywa jednak pełne niespodzianek , czasami o podwójnej sile rażenia, o czym miałem się przekonać w najbliższą, wolną sobotę. 

....................................................................................................................................................
betowała Kiyami

czwartek, 19 marca 2015

Rozdział 11


   Noc upłynęła mi na wytężonej pracy, ponieważ zamknięto dwie pobliskie całodobówki, SOR i Izba przyjęć  były pełne pacjentów. Karetki również nie próżnowały, co jakiś czas dostarczały kolejnych nieszczęśników. W związku z tym wzmożonym ruchem o świcie ledwo trzymałem się na nogach i ziewałem tak szeroko, że kilka zdesperowanych much uznało moje usta za bramę do lepszego życia. Pozieleniałem na twarzy, kiedy dotarło do mnie, co właśnie zjadłem. Na ratunek pośpieszyła mi rozchichotana Renia.
- Bidulku, łyknij sobie kawki, bo nie dojedziesz do domu. - Podała mi parującą filiżankę pełną mocnej, aromatycznej nescafe z naszego nowego ekspresu. Moje poświęcenie na coś się jednak przydało, a prezes dotrzymał słowa i dobrze zaopatrzył pokój socjalny. Sala nadzoru w końcu nieco opustoszała i czekaliśmy na nową zmianę. Dobiegł mnie szept telefonu.
- Rany, Nikolas! Zupełnie zapomniałem! - Złapałem się za głowę. Z kieszeni dobiegły mnie słowa:

,, Twoja zarumieniona od snu twarz widziana o świcie przepędzi z mojego nieba każdą ciemną chmurę…''

Cholera, facet cierpiał nadal na syndrom Romea, a wszystko było winą mojej niewyparzonej buzi. Może powinienem zacząć ćwiczyć jogę czy coś? Po dwudziestce człowiek chyba powinien nauczyć się panować nad swoim językiem, tym bardziej jak nie miał nic mądrego do powiedzenia.
- No... No... Młody, to wy już na ty?
- A jak mu miałem mówić w łóżku, panie prezesie? - wypaliłem bezmyślnie i zobaczyłem dwie pary patrzące na mnie w kompletnym szoku.
- Lutek, czy to aby nie za szybko? - Pierwszy odzyskał zdolność mowy Jasiu, wystukujący historię choroby na swoim laptopie. - Horodyński to doświadczony drapieżnik, zrobi ci krzywdę.
- Eh.. Tego... Znaczy się, co wam strzeliło do łbów?! - Zaczerwieniłem się po białka, a może nawet żółtka oczu. - Czy wy myślicie tylko o jednym? - warknąłem. - Doktora to jeszcze rozumiem, bo pewnie przy Hrabim nie zna dnia ani godziny. Ale żeby szacowna mężatka miała cały czas kocie myśli?! - Zwróciłem się do Reni, która popatrzyła na mnie pobłażliwie i szturchnęła porozumiewawczo internistę.
- Ty, Świeżynka, nie zmieniaj tematu. Naprawdę myślisz, że jak po ślubie to już tylko przy zgaszonym świetle pod kołderką? Zawsze jest szansa, że czegoś się od młodzieży nauczę i zaskoczę mojego chłopa! - zarechotała, a ja uderzyłem głową o biurko. Naprawdę nie wiem, kiedy zamilknąć i chyba się nigdy tego nie nauczę.
- Niby od niego? On chyba ledwo zna słowo na ,,p'' i zasłania lustro, kiedy wchodzi do łazienki! - wbił mi natychmiast szpilę Jasiu i przetarł lekceważącym gestem okulary, a ja poczułem, że się kurczę. Naprawdę wyglądałem na takiego pierwiosnka? Musiałem popracować nad swoim imidżu. - Reniu, zrób sobie jeszcze jedną filiżankę, bo zaczynasz bredzić.
- Fakt, Horodyński tak łatwo nie dobierze się mu do spodni - przytaknęła mu gorliwie wstrętna niewdzięcznica, za którą tachałem skrzynie z kroplówkami. - Dziewice bywają strasznie dzikie.
- Jesteście wredni! Dam się mu przelecieć w samochodzie, żebyście już nie musieli nad tym myśleć! - Nawet nie wiedziałem, że zacząłem tupać nogą, co najwyraźniej jeszcze bardziej ich rozbawiło.
- On naprawdę jest słodziutki - westchnął teatralnie internista. Miałem dość tych kpinek, policzki paliły mnie żywym ogniem. Następnym razem nagram jego śpiewacze występy, zemsta będzie taka słodka. - Pożyczyć ci poduszki z gabinetu? Wiesz, za pierwszym razem może boleć.
- Lepiej tego malinowego żelu. - Nie omieszkała wtrącić się Renia. Oboje patrzyli na mnie z niezdrową ciekawością.
- Jesteście bandą wrednych zboczeńców! - warknąłem na nich, złapałem za swoje rzeczy i uciekłem do szatni. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście, wreszcie naprawiono kabiny z natryskami. Wziąłem szybki prysznic i przebrałem się w codzienne ciuchy, na które składały się dopasowane dżinsy, zielony podkoszulek i obszerna bluza z kapturem. Przyczesałem ciemne włosy i przyjrzałem się sobie krytycznie w lustrze. Nie był to co prawda strój na wytworne śniadanie, ale Nikolas widział mnie w o wiele gorszym, jak ta stara, ponaciągana piżama, więc chyba nie przeżyje jakiegoś szoku. Nie miałem tylko pojęcia, gdzie właściwie chciał mnie zabrać.
***
    Na zewnątrz było chłodno, wczesna wiosna to nie czas na sportowy strój. Chyba zbyt lekko się ubrałem, bo zacząłem trząść się z zimna. Kątem oka zauważyłem grzebiącego w bagażniku Czarnego. Oczywiście zlustrował mnie z obleśnym uśmieszkiem i zrobił zapraszający gest.
- Jeszcze czego, obrzydliwy obmacywaczu! - mruknąłem ze złością pod nosem, jak się okazało, niedostatecznie cicho. Mój pech działał bezbłędnie.
-  Czy ten konował ośmielił się ciebie dotknąć?! - usłyszałem za sobą warkot Diabła Ho. Otulił rycersko moje trzęsące się ramiona swoją ciepłą kurtką.
- Daj spokój! - Złapałem go mocno za rękę. Czerwone błyski w czarnych oczach i rozdęte niczym u rasowego rumaka nozdrza mówiły same za siebie. - Powiedziałem mu kilka słów do słuchu i wystarczy. Nie ma sensu robić draki. - Czarny jakby chcąc go sprowokować, wyprostował swoją sylwetkę i patrzył na nas wymownie. Powędrował wzrokiem od szofera do samochodu, potem wycenił prezesa i mrugnął do mnie porozumiewawczo. Jęknąłem w duszy, ostatnie czego pragnąłem to bijatyka pomiędzy nimi na szpitalnym parkingu. Już i tak wszyscy, którzy właśnie wychodzili z pracy, zerkali na naszą trójkę z zaciekawieniem. Nikt nie odważył się jednak niczego głośno skomentować. Zrobienie sobie wroga z któregokolwiek z patrzących na siebie mężczyzn graniczyło z czystą głupotą. Na nieszczęście limuzyna Nikolasa stała obok błyszczącego, nowiutkiego dżipa kardiologa.
- Wsiadajmy, jestem głodny i zmęczony. - Splotłem na wszelki wypadek nasze palce, aby mi się nie wymknął. - Umiem o siebie zadbać, nie martw się. Czasy Andy’ego to przeszłość - szepnąłem, patrząc mu z prośbą w oczy.
- Tym razem mu odpuszczę. - Zaborczo przycisnął mnie do maski i zapiął zamek kurtki, muskając opuszkami palców moją szyję. Wyraźnie pokazywał domniemanemu rywalowi, do kogo należę. Nie lubiłem takich samczych zagrywek, powstrzymałem się jednak od komentarza, by nie sprowokować awantury. Otworzył przede mną drzwiczki, a ja z ulgą wsiadłem do środka. Prezes zajął miejsce z drugiej strony. Właśnie miałem zamknąć uchylone okno, kiedy dobiegły mnie drwiące słowa Czarnego.
- Nie doceniłem cię. Jesteś cwaną bestyjką. - Poczułem gwałtowne uderzenie krwi do głowy, ten śmieć miał mnie za sprzedajną dziwkę. Nikolas mocno szarpnął, usiłując się wyswobodzić. Resztką rozsądku zablokowałem zamek.
 - Panie Józku, jedziemy - rzuciłem do szofera, który chyba wyczuł, co się święci, bo nacisnął bez wahania pedał gazu. Znał porywczość swojego szefa lepiej ode mnie, tego rodzaju rozgłos na pewno nie był Horodyńskiemu potrzebny. Brukowce znowu miałyby o czym pisać, a ja musiałbym wysłuchiwać zarówno w domu jak i w pracy idiotycznych uwag na temat mojego nowego znajomego. Tak, znajomy to było właściwe określenie, nic przecież między nami nie zaszło - przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Znaliśmy się zbyt krótko i żaden z nas nie zdobył się na żadne osobiste deklaracje, a w te konkury jakoś nie uwierzyłem.
***
   Całą drogę mój współtowarzysz milczał, najwyraźniej zły, że nie pozwoliłem mu obić chudej facjaty Czarnego. Nie próbował jednak ponownie wyrwać swojej ręki. Mimo że się na mnie boczył, płynęło od niego miłe ciepło i przyjemnie rozlewało się po moim sztywnym ze zdenerwowania ciele. Mimowolnie się rozluźniłem. Nigdy wcześniej nie jechałem w tak komfortowym samochodzie, siedzenie było idealnie wyprofilowane, zapadłem się w nie z westchnieniem ulgi. Przymknąłem oczy i wydawało mi się, że po sekundzie otworzyłem, szarpany za ramię przez Nikolasa.
- Pobudka, zaspany kwiatuszku. Jesteśmy na miejscu.
- Spadaj, Przemek - wymamrotałem niezbyt przytomnie i przetarłem oczy.
- Kto to? Ilu ich jest, do ciężkiej cholery?! - Mocno wkurzony prezes wyciągnął moje słaniające się zwłoki z limuzyny i postawił do pionu.
- Hm...y... - Zamrugałem, usiłując dojść do siebie po tak brutalnym przebudzeniu. Widziałem jego usta zaciśnięte w wąską kreskę i usłyszałem, jak zgrzyta zębami. Gdzie się podział ten wyniosły biznesmen o nienagannych manierach, jakie zaprezentował w restauracji?
- Nie strugaj mi tu niewiniątka...
- Ty masz jakąś paranoję. - Ziewnąłem szeroko i zaburczało mi głośno w zaniedbanym brzuchu. Po  wczorajszej kolacji nie zostało nawet mgliste wspomnienie. - Przemek to mój brat, a Czarny... Taki szpitalny amator wszystkiego, co ma tyłek i na drzewo nie ucieka. - Minąłem go i zadarłem głowę. Zaliczyłem całkowity opad szczęki na widok Willi Adamsów, jak często z kuzynami nazywaliśmy zabytkowy, zrujnowany, opuszczony budynek , w którym jako dzieciaki bawiliśmy się w chowanego. Pieniądze jednak miały w sobie cząstkę magii, zwłaszcza w rękach doświadczonego biznesmena o dobrym guście. Przedwojenny dom o pięknych klasycznych liniach wyglądał oszałamiająco. Zadbano o wszystkie detale i przywrócono go do dawnej świetności. Po białych ścianach nadal pięło się dzikie wino, z kominów unosił się dym, a duże okna błyszczały w porannym słońcu. Utalentowana ręka ogrodnika sprawiła, że otaczający budynek park nic nie stracił na swojej tajemniczości. Wytyczono jedynie alejki, naprawiono ławeczki i marmurowy zegar. Tyle udało mi się dostrzec, a już nabrałem ochoty na dokładniejsze zwiedzanie.
- Łał… Jesteś czarodziejem. – Ruszyłem w kierunku zadaszonego ganeczku podpartego smukłymi kolumnami. Był skonstruowany tak, że mógł się pod nim zatrzymać samochód, dalej szerokie schody prowadziły do oszklonych drzwi, w których mignęła mi czyjaś twarz. Nikolas widząc, że nic więcej ze mnie nie wyciągnie, poszedł przodem, tym samym pełniąc rolę przewodnika.
- Cieszę się, że ci się podoba – odezwał się głosem idealnego pana domu. Jego fizjonomia uległa całkowitej przemianie, kompletnie mnie zaskakując. Zniknęła gniewna zmarszczka między brwiami, a na ustach pojawił się uprzejmy uśmiech. Diabeł Ho był wyśmienitym aktorem, powinienem to na przyszłość zapamiętać ku swojej przestrodze. Czułem szóstym, wyśmiewanym przez Wiśkę, zmysłem, że miał wiele sekretów, które warto by było poznać. Obudziło to moją wrodzoną ciekawość. Wchodziłem właśnie do piekielnej jaskini i nie wiadomo, jakie niespodzianki czekały mnie w środku. Moja mocno zwichrowana wyobraźnia (a niby jaką można mieć, mając matkę pogankę, tańczącą w świetle księżyca?) szalała w najlepsze. Po wejściu do środka zatrzymałem się tak gwałtownie, że wpadłem w poślizg i wylądowałem prezesowi na plecach.
- Lutek, dążysz dzisiaj do samozagłady? – Odwrócił się i wziął mnie pod brodę jednym palcem. – A może potrzebujesz wzmacniającego całusa? – Przybliżył swoją twarz tak, że czułem jego gorący oddech na policzku.
- Czyli znowu jesteśmy dobrymi znajomymi? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie, oblewając się rumieńcem. Rozejrzałem się po ogromnym holu i wysunąłem do przodu szczękę. – Łee…
- Co ci się znowu nie podoba? – Podniósł do góry brwi.
- Skoro to dom Diabła, liczyłem przynajmniej na jakieś zasuszone szkielety, pobrzękujące łańcuchy czy jęki konających, a tu całkiem zwyczajna chałupa. Jestem odrobinę rozczarowany.
- Dla wyjątkowo marudnych gości zawsze znajdzie się jeden czy dwa dobrze wyposażone lochy. A teraz lepiej chodź na śniadanie. – Klepnął mnie poufale w tyłek, pisnąłem i przyśpieszyłem kroku. – I czym ty się niby różnisz od Czarnego? – burknąłem po cichu do siebie, ale mnie usłyszał.
- Ta patykowata gnida śmiała cię obmacywać?! Powinienem obić mu mordę tak dla przykładu. A może ci się podobały jego awanse? – Znowu zaczął powarkiwać i  z dżentelmena zmienił się w gangstera. Powinienem ugryźć się w język.
- Odczep się, Nikolas. Dajesz to śniadanie czy nie? – Zacząłem węszyć za kuchnią. Miałem nadzieję, że zapomniał o tych nieszczęsnych konkurach.
- Zjemy w salonie i pogadamy o przyszłości. – Wziął mnie za kark niczym zbuntowanego szczeniaka i zaprowadził do przestronnego pokoju z kominkiem, umeblowanego w całości cennymi antykami. Ciemnowiśniowe, lakierowane drzewo umiejętnie dobranych mebli cieszyło oczy nawet takiego profana jak ja. Duże, gotyckie okna wychodziły na rozległy taras.
- A jak coś zepsuję? – zapytałem, siadając ostrożnie przy małym stoliczku. – Jestem niezgrabiaszem.
- Wtedy będziesz musiał to odpracować. – Zajął miejsce w fotelu obok i wymownie spojrzał mi na usta. – Co twój dziadek miał na myśli, wspominając o tych konkurach?
- Nie mam pojęcia, jestem z innej epoki. Nie mów, że chcesz się wplątać w coś tak obciachowego! – Zwariował facet, staruszek rzeczywiście go uszkodził.
- Myślisz, że wyciąg z kąta bankowego i flaszka porządnej wódki załatwi sprawę? – Widziałem, jak zaświeciły mu się ślepia. Stroił sobie ze mnie żarty. Już ja mu pokażę, co to znaczy starać się o rękę Stokrotka.
- Hm… No dobra, sam tego chciałeś… To nieco bardziej skomplikowane. – Zrobiłem niewinną  minę i podparłem brodę dłońmi. Uwierzy czy nie, spróbować warto.
- Mówże… - Widziałem na jego twarzy autentyczną ciekawość. Rybka zaczęła obwąchiwać haczyk. Poprawiłem się na fotelu i uśmiechnąłem pod nosem.
- Najpierw muszą przyjść do dziadunia i matki swatowie, to nie może być byle kto. Przedstawią twoje zalety jako mojego przyszłego partnera. Dobra, mocna gorzała na pewno nie zaszkodzi. Jeśli to, co mówią, się spodoba, Franio przepije z nimi kielicha, jeśli nie - wywali za drzwi. Potem dopiero nadejdzie twoja kolej. Przychodzisz z drobnymi upominkami i podlizujesz się całej rodzinie. Kiedy cię zaakceptują, wtedy możesz się zacząć ze mną spotykać. – Wyszczerzyłem do niego zęby. – Aha… Kuzyni też pewnie będą chcieli się z tobą spotkać.
- Czy wy żyjecie w XVIII wieku? – jęknął Nikolas i popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Ja bym raczej powiedział, że bardzo tradycyjnie. Ale nikt cię oczywiście do niczego nie zmusza. – Wydąłem usta i spojrzałem na niego niby urażony, w duszy skręcając się ze śmiechu.
- Jak sobie z tym radzi twoje rodzeństwo? – Przyglądał mi się uważnie, szukając pewnie na mojej twarzy oznak kłamstwa. Trzymałem się dzielnie, wbijając paznokcie w uda. Do głowy przyszła mi nagle dziwna myśl – dlaczego właściwie zależy mu tak bardzo na akceptacji mojej rodziny? Nie jesteśmy w żadnym poważnym związku, dopiero się poznajemy. Tymczasem prezes zachowuje się, jakby myślał o ślubie i wspólnym życiu. Coś mi tu nie pasowało i miałem zamiar dowiedzieć się co.
- Korzysta z życia za plecami dziadunia. Ale to w moim przypadku nie przejdzie, za bardzo mnie pilnują od wypadku z Andy’m. Jak mi nie wierzysz, możesz popytać sąsiadów – westchnąłem smętnie i spuściłem wzrok na obrus. W tym czasie jasnowłosa pokojówka w nienagannie wykrochmalonym, białym fartuszku podjechała z wózeczkiem, na którym stało nasze śniadanie. Pociągnąłem nosem, jajecznica na boczku pachniała upojnie. Dziewczyna zaczęła podawać do stołu, jednocześnie rozległ się dzwonek telefonu Nikolasa.
- Wybacz, to pilne. - Wyszedł z pokoju na korytarz, po chwili to samo zrobiła pokojówka. Nie miałem zamiaru czekać na pana domu, byłem za głodny. Zacząłem zajadać, jednocześnie bacznie się rozglądając. Dostrzegłem otwarte drzwi do gabinetu. Jak może wyglądać z bliska diabelska jaskinia? Poczułem znajome łaskotanie za uszami i ssanie w okolicach żołądka. W pobliżu nie było nikogo. Skradając się na palcach, wszedłem do środka.
   Pokój wyglądał tradycyjnie, regały z książkami, na środku duże biurko, a za nim skórzany fotel. Ściany wyłożone ciemną, dębową boazerią i puszysty dywan na podłodze. Jednym słowem gabinet jakich wiele można zobaczyć w każdym biurowcu. Nigdzie plam krwi i palców zamordowanych wrogów. Po chwili moją uwagę zwróciła stojąca na blacie fotografia. Była na niej śliczna, czarnowłosa dziewczyna na tle Białego Domu, bardzo podobna do Nikolasa. Wyglądała na strasznie delikatną, niczym elfia wróżka. Machała radośnie ręką, najwyraźniej do kogoś bliskiego jej sercu. Zdjęcie obwiedzione było czarną wstążeczką, jak to niektórzy robią w przypadku zmarłych osób. Odwróciłem ramkę i zobaczyłem podpis:
,, Dla kochanego braciszka - Natasza. Po raz pierwszy w życiu jestem naprawdę szczęśliwa. Niki, miłość… miłość naprawdę istnieje.” 2010 r. Czyli jakieś sześć lat temu.
   Speszony odłożyłem fotografię na miejsce i szybko wyszedłem z gabinetu. Nie miałem prawa wtrącać się do rodzinnych sekretów prezesa. Zrobiło mi się jakoś zimno w okolicy serca. To była jego siostra, siostra, o której nigdy nie wspominał, do której istnienia nawet się nie przyznawał. Czy ta pełna radości dziewczyna nie żyje? Co się z nią stało?
 .........................................................................................................................................
betowała Kiyami