wtorek, 17 listopada 2015

Rozdział 26

    Byłem mocno zniesmaczony sceną, która rozgrywała się na moich oczach. Dwóch bliskich mi mężczyzn okładało się pięściami, tarzając się po wypielęgnowanym trawniku mamy, wydając dzikie okrzyki na przemian z charczeniem i przekleństwami. Nikolasowi jakimś cudem udało się podciągnąć spodnie i podbić oko Przemkowi.  Zauważyłem, że starał się nie uszkodzić zbytnio rozjuszonego przeciwnika, który kompletnie stracił nad sobą panowanie. Najwyraźniej temu żałosnemu głupolowi, na szczęście dla jego facjaty, nie udało się go wyprowadzić z równowagi, bo z pewnością nie skończyłoby się na jednym sianku. Z nich wszytkich najbardziej wkurzający był stojący w bezpiecznej odległości  Czarny. Zamiast mi pomóc rozdzielić te koguty, zagrzewał ich jeszcze do walki.
- Kopnij go w jaja! Dawaj! Ole… Ole! – skandował, niczym czirliderka po trzech piwach. Brakowało mu tylko pomponów i skocznej muzyczki w tle.
- Zamknij się kretynie! – Nie miałem do nich sił. I to niby miał być kwiat naszej inteligencji? Nasz piękny kraj wkrótce zejdzie na psy. Gdzie się podziało rozwiązywanie problemów przy pomocy kulturalnej dyskusji?
- Nie tam! Flaki nie nadają się na trofeum! – Nie ustępował doktorek. Już ja się z nim policzę. Znajdę jakiś sposób. Z przerażeniem patrzyłem jak brachol ładuje serię ciosów prosto w żołądek Nikolasa. Moje biedactwo. Co odbiło temu popapranemu pedantowi? Też się znalazł stróż mojej cnoty. Phi.
- Natychmiast przestańcie! – wydarłem się najgłośniej jak umiałem. Oczywiście zostałem kompletnie zignorowany. Bycie chuderlawym pielęgniarkiem miało swoje wady. Oż cholera! No to po całości! Już ja im pokażę, co to znaczy wkurzyć Stokrotka. Wziąłem do ręki węża ogrodowego, odkręciłem kurek tak mocno, aż zazgrzytał zawór.
– Ogłaszam koniec wojny! – Z wrednym uśmiechem nacisnąłem spust. Ustawiłem się pod odpowiednim kątem, aby trafić jednocześnie wszystkich trzech mężczyzn. Uważało się na zajęciach z obrony. Ha! Lodowaty strumień wystrzelił do przodu, zwalając Czarnego z nóg, prosto w grządkę z ziołami. Matka go zabije, to pewne. Przemek natychmiast odturlał się na bok, uwalniając spod swojego cielska mojego poturbowanego Diabełka. Miał rozciętą wargę, która puchła w zastraszającym tempie.
- Nie pozwolę ci chodzić z Horodyńskim! Ta rodzina to banda gangsterów! – Brat zaczął szczękać głośno zębami i jakby trochę posiniał. No proszę! Miało się tego cela. Wredny bałwan cały ociekał wodą. O słodka zemsto! Nowy trencz z angielskiej wełny, którym się tak chlubił, z pewnością pójdzie do śmieci. Miałem nadzieję, że się też porządnie przeziębi i mama postawi mu bańki. Od dziecka panicznie ich się bał i tak mu zostało, bladł na sam widok szklanych kulek..
- Pocałuj mnie w tyłek! – Nie bałem się odwetu, ponieważ za plecami miałem Nikolasa. Nie byłem tchórzem, absolutnie. Warto jednak mieć za sobą jakieś porządne argumenty, w postaci dobrze umięśnionego osiłka.
- Jak cię palnę gówniarzu! – Przemek zadziwiająco zwinnie zerwał się z ziemi. Pisnąłem, znaczy się wydałem bojowy okrzyk i schowałem się za mojego prezesa. Solidny niczym mur, odgradzał mnie od zdurniałego rodzeństwa. Nie moja wina, że piękna Natasza nabiła go w butelkę. Wyjrzałem ostrożnie zza ramienia, z którego smętnie zwisał potargany rękaw markowej marynarki.
- Już nie żyjesz. Idzie mama, w rękach ma miotłę. – Wyszczerzyłem się bezczelnie do brata. Była to bardzo groźna, słynna w całej familii Stokrotków broń, o czym nieraz się przekonaliśmy. Władała nią po mistrzowsku. Prawie tak dobrze jak Franio laską.
- Wszyscy do domu! – ryknęła i machnęła nam przed nosami, najeżonym poskręcanymi witkami, narzędziem zagłady. Po błyskach w niebieskich oczach wiedziałem, że mamy jedynie sekundy na wykonanie rozkazu. Pierwszy rzuciłem się w kierunku drzwi, jakby od tego zależało moje życie. Nikolas dzielnie dotrzymywał mi kroku. Zatrzymaliśmy się w przedpokoju, niczym dobrze wyszkolony oddział. Nikt nie ośmielił się zaprotestować. Mam lustrowała nas pełnym dezaprobaty wzrokiem, niczym stado wyjątkowo upierdliwych małp. Nastała taka cisza, że słyszałem krople wody uderzające o parkiet. Trzej macho wyglądali teraz jak trzy zmokłe koguty.
- Przebrać się, doprowadzić do porządku. Kazanie za półgodziny w salonie. – Dla podkreślenia wagi swoich słów, walnęła kilka razy trzonkiem miotły o podłogę. Za każdym uderzeniem podskakiwaliśmy niczym trafieni z pistoletu.
- Tak jest! – odpowiedzieliśmy zgodnym chórem. Z mamą Stokrotkową nie było żartów, z niewinnym uśmiechem na twarzy i kwiatkiem w zębach potrafiła uczynić z życia każdego winowajcy piekło na ziemi. Zarówno Czarny jak i Diabełek mieli niezawodny instynkt samozachowawczy. Szurnęli butami jak na defiladzie i zasalutowali.
- Chodź, dam ci jakieś ciuchy i opatrzę wojenne rany. – Wziąłem Nikolasa za rękę. Przemek to samo zrobił z doktorkiem, posłał nam jednak krzywe spojrzenie tygrysa na wegetariańskiej diecie. Gdyby wzrok mógł zabijać, moje poturbowane biedactwo już by nie żyło. Ależ ten brachol był pamiętliwy i uparty. Musiałem coś zrobić, żeby w końcu odpuścił.
Zaprowadziłem mojego mężczyznę do łazienki na pięterku, tam zaniosłem mu stary, poniewierający się na dnie szafy dres, nic innego by na niego nie pasowało. I tak spodnie sięgały mu do pół łydki, a kiedy ruszał rękami widziałem jego hm... brzuch. W sumie ten strój mimo, że nieco komiczny zaczął szybko pobudzać moją nieposkromiona wyobraźnię. Usiadł na obramowaniu wanny, a ja sięgnąłem do apteczki.
- Przepraszam, że tak wyszło. – Podniósł głowę, kiedy delikatnie zacząłem dezynfekować ranę na wardze. Najpierw myślałem, że udaje, ale wyglądał na autentycznie skruszonego.
- Ja przepraszam za Przemka, on chyba mocno przeżył oszustwo Nataszy. – Pocałowałem ostrożnie spuchnięte usta i przyłożyłem do nich woreczek z lodem, trzymany zawsze w zamrażarce na czarną godzinę. -  Od powrotu z USA nie spojrzał na żadną dziewczynę. Wcześniej rzadko się mieszał w moje sprawy.
- Przeszłość nadal nie daje mu spokoju, tak samo jak mnie. Nic nie zostało tak naprawde wyjaśnione. Wyczuwam jakąś  paskudną tajemnicę i mam okropne wyrzuty sumienia. Każdej nocy dręczą mnie koszmary. Zaniedbałem swoją siostrzyczkę, choć wiedziałem jacy wyrachowani i despotyczni są rodzice. Mieli swoje powody by ją izolować od rodziny oraz znajomych. Wrażliwą nastolatką łatwo jest manipulować. Wysłałem już do Ameryki detektywa, na razie jednak niczego ważnego nie odkrył. Skoro to nie twój brat popchnął ją do samobójstwa, musiał być ktoś inny w jej życiu. Na tyle ważny, że potrafiła z jego powodu kłamać i oszukiwać. – Objął mnie w pasie i położył głowę na piersiach. Przymknął na chwilę oczy jakby odpoczywał. Pragnął bliskości drugiej osoby równie mocno jak ja, a może nawet bardziej. W sytuacjach podbramkowych zawsze mogłem liczyć na szalonych Stokrotków, on niestety nie miał takiego luksusu. Był też zbyt dumny i uparty żeby zwrócić się do kogokolwiek o pomoc.
- Głuptasie – odgarnąłem ciemne włosy i pocałowałem go w czoło. – Jestem tutaj, zawsze będę. – Niepodziewanie poczułem, że to najprawdziwsza prawda. Świadomość moich uczuć względem niego przyszła nieoczekiwanie i dosłownie zaparła mi dech w piersiach. Naprawdę chciałem spędzić z tym mężczyzną resztę życia. Nie potrafiłem wykrztusić nic więcej. Zatonąłem w jego czarnych źrenicach. Coś w Nikolasie sprawiało, że ufałem mu jak nikomu innemu. Cokolwiek się wydarzy, miałem zamiar trwać przy nim do końca.

***
   Kiedy cała nasza czwórka pojawiła się w salonie, mama siedziała już na fotelu, niczym królowa na swoim tronie. Ubrana w codzienną, wełnianą sukienkę wyglądała niesamowicie dostojnie. Postrzępiona miotła w jej ręce przypominała berło wiedźmy, którą jak się tak dobrze zastanowić w istocie była. Wszystkie te pląsy przy księżycu, tajemnicze ogniska o północy w towarzystwie podobnych jej czarownic, sklep z podejrzanymi ziołami, skłaniały właśnie do takiego wniosku. Nie mówiąc już o tym, że odkąd pamiętam zdawała się czytać nam w myślach. I wiedziała absolutnie wszystko o wszystkich. Patrzyliśmy na nią speszeni, nie śmiejąc usiąść. Nikt nie chciał jej podpaść, choć mieliśmy różne powody, aby jej nie drażnić.
- Siadać i słuchać!
Niczym panienki na wydaniu przed swatką, opadliśmy nieśmiałym rządkiem na pobliską kanapę. Na ławie przed nami stał szklany dzbanek pełen gorącej herbaty z cytryną i imbirem oraz szklanki. Patrzyliśmy po sobie, w oczekiwaniu na gromy i pioruny ust zjeżonej rodzicielki. Przysunąłem się do Nikolasa, ciepło jego ramienia dodało mi pewności siebie. On też jakby nabrał wigoru i wiatru w żagle. Szczególnie w jeden żagiel, a raczej maszt. Zmrużył szelmowsko oczy, jego dłoń zakradła się od tyłu i ścisnęła ukradkiem mój pośladek. Wiedział drań, że nie dostanie po łapach i bezwstydnie to wykorzystywał.
- Panie doktorze – odezwała się mama lodowatym tonem, a ofiara aż się wzdrygła. – Czy mógłby się pan wreszcie zdecydować, którego z moich synów woli? No chyba, że liczy pan na wesoły trójkącik.
- O… - Czarny otwierał i zamykał usta, wydobywał się z nich jednak jedynie zduszone jęki. Gdzie zniknął cały czar i gadka szmatka, z której słynął w szpitalu?
- Może pomogę? – Zniecierpliwiona przedłużającym się milczeniem i pojedynczymi nieartykułowanymi dźwiękami przewróciła oczami.
- Bardzo proszę… - Biedny konował nie wiedział do czego zmierza.
- To bardzo proste. Woli pan być na górze czy na dole?
- Yhy … yhy… – Przemek popluł się herbatą. Chyba nie liczył na aż taką dozę szczerości. Najwyraźniej dokładna znajomość jego intymnego pożycia nieco nim wstrząsnęła. Tymczasem jego najnowsza zdobycz robiła za karpia i wytrzeszczała oczy. W cichości ducha cieszyłem się z ich nieszczęścia, ponieważ mam zajęta ich obsztorcowaniem zupełnie zapomniała o nas. Niestety na niezbyt długo, a wszystko przez durnego Diabla Ho, któremu zebrało się na macanki. Nagle miotła śmignęła do przodu, rozległ się głuchy odgłos.
- Rany…! – Nikolas oberwał dwukrotnie twardym trzonkiem po zboczonych łapach. Dmuchał w nie teraz i z niewinną miną zbitego niesłusznie psa, patrzył na rozsierdzoną kobietę.
- A ty niecnoto, obtukłeś już obu moich synów! Zrobisz to jeszcze raz, a pożałujesz, że żyjesz! – W jej głosie słychać było stalowe nutki. Bez najmniejszego wahania, w obronie swoich bliskich, groziła niebezpiecznemu mężczyźnie, posiadającemu liczne kontakty z międzynarodowym, szemranym towarzystwem. – Mam bardzo dużą i bardzo pomysłową rodzinę. Puścimy twoją gangsterską familię z torbami! Jakem Stokrotkowa! – Dla podkreślenia wagi słów, uderzyła się z rozmachem w pierś. Coś zazgrzytało, cicho strzeliło i smukła figura mamy zupełnie się odmieniła. Widać było niewielkie fałdki tłuszczyku, a płaski wcześniej brzuch, nieco się zaokrąglił. Najwyraźniej koronkowy gorset przeznaczony dla wytwornych dam, nie wytrzymał takiego traktowania.
- Coś wypadło, jakby tasiemka. – Trzeba przyznać Diabełkowi, że nawet się nie zająknął i zachował całkowitą powagę. Mama zmieszała się tylko na ułamek sekundy, potem z powrotem zadarła głowę, wpychając bezceremonialnie za dekolt nieposłuszną garderobę.
- Wystarczy na dzisiaj tego gadania i chyba się zrozumieliśmy. – Wstała z fotela bardzo ostrożnie, zapewne bojąc się kolejnej kompromitacji w postaci opadającej na podłogę bielizny. Odwróciła się jeszcze w moją stronę. – A ty dopilnujesz, by mój ogródek wrócił do poprzedniego stanu. Masz na to dwa dni!  - Z miną królowej, znudzonej przedłużającą się audiencją wyszła z salonu. Opadliśmy na oparcie kanapy ze zbiorowym jękiem ulgi.
- Teraz zaczynam rozumieć, skąd te wszystkie kawały o teściowych. – Wyrwało się niepoprawnemu Nikolasowi, za co dostał ode mnie plaszczaka w łepetynę.
- Ona tak na serio? – Czarny chyba nadal był w szoku. Jego usta ułożone w literę ,,O” wyglądały naprawdę głupio.
- A ty śmiesz mieć jeszcze wątpliwości, gdzie twoje miejsce?! – Odpowiedział pytaniem na pytanie Przemek i poufale złapał go za tyłek. – Chyba musisz przejść intensywniejsze szkolenie!
***
   Następnego dnia miałem dyżur i wszystkie osobiste problemy musiałem odłożyć na sposobniejszy czas. Zazwyczaj moja praca nie pozostawiała zbyt wiele czasu na bujanie w obłokach. Była pogodna, jak na te porę roku niedziela, może dlatego na SOR’ze  panował zastój. Dziewczyny poszły robić sobie hennę do łazienki, a ja popijałem z Jasiem kawę w pokoju socjalnym. Miałem niepowtarzalną okazję, zasięgnąć paru dobrych rad od doświadczonego kolegi. Uwiedzenie krnąbrnego Diabełka, nadal spędzało mi sen z powiek. Nie wiedziałem jednak jak podjąć drażliwą kwestię.
- Lutek, masz coś dziwnego w spodniach? – Zapytał w końcu nasz internista, obserwujący mnie od dłuższej chwili spod drucianych okularów. – Podejrzewam owsiki, ponieważ nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak kręcił tyłkiem podczas  śniadania.
- Ja tylko chciałem…
- No wyduś w końcu, bo dostanę niestrawności, tym bardziej, że te kanapki robił nasz ulubiony chirurg. Dziwnie smakują, chyba zamiast pieprzem, posypał pomidory cynamonem. – Dzielnie jednak żuł dalej. Miłość to naprawdę dziwne uczucie, często zmuszajace ludzi do idiotycznych zachowań jak jedzenie prawdziwego paskudztwa. Nigdy nie miałem dobrego zdania o tym gołodupcu Amorze.
- Nikolas zamienił się w dżentelmena. – Usiłowałem okrężną drogą skierować go na właściwy tok myślenia. Nigdy poza Diabełkiem, nie rozmawiałem z nikim, o swoich intymnych sprawach. Zazwyczaj był to dla mnie temat tabu.
- To chyba dobrze… - Jasiu nie załapał, albo nie chciał załapać aluzji.
- Żyjemy w gimnazjalnym związku. – Poczerwieniałem pod jego uważnym spojrzeniem. Brązowe oczy zaczęły rzucać wesołe błyski.
- Chyba umknęła ci, nieświadomy życia Kwiatuszku, afera ze słynnym słoneczkiem. Dzieci dzisiaj wcześnie zaczynają zabawę mamę i tatę. – Drań przygryzł dolną wargę, aby się nie roześmiać. – Może dokładniej?
- No trzymanie za rękę, spacery, małe macanko, buzi buzi i do domu. – Nie odważyłem się na niego spojrzeć. Skoro jednak zebrałem się na odwagę, postanowiłem brnąc do końca. – Czy mi czegoś brakuje? Jestem mało seksowny? Brzydki?
- Czekaj! Chcesz powiedzieć, że wy jeszcze nie ten teges? – Jasiowi z wrażenia spadły okulary. Nałożył je z powrotem z niedowierzaniem kręcąc głową. – I wszystko z tobą w porządku. Sam znam kilku, którzy chętnie by się do ciebie dobrali.
- Co takiego?! – Szczęka nieco mi opadła. – Ja tam jakoś kolejki chętnych nie zauważyłem. Ostatnio, jak Nikolas był zajęty, poszedłem do kina z Wiśką.
- Bo się durny dzieciaku gapisz tylko na Horodyńskiego, jakby miał w sobie jakiś magnes. – Popatrzył na mnie z politowaniem. – Nie warto palić za sobą wszystkich mostów. Nie wiadomo jak się jeszcze sprawy potoczą. Jego rodzina jest bardzo zamożna, może cię nie zaakceptować. A wątpię, aby ci pasowała rola kochanka z doskoku.
- Obiecał, że się ze mną ożeni, ale nie jestem do końca pewny. – Oświadczyłem markotnie. Kompletnie popsuł mi się humor. Wiedziałem, że miał niestety rację.
-  Jak to nie wiesz, czy ci się oświadczył?
- Bo gadał po rosyjsku, w dodatku był trochę zawiany.
- Jedno jest pewne. Nie kupuje się kota w worku. – Jasiu dolał mi kawy. – Przetestuj towar zanim cię zakajdankuje, znaczy zaobrączkuje. – Ale z niego wredota! Czy on naprawdę sądził, że był w tej chwili dowcipny? Ja do niego z poważnym kłopotem, a jemu się zebrało na chichoty. Pewnie Kozłowski rzucał się na niego każdej nocy niczym wygłodniały tygrys. Syty głodnego nie zrozumie.
- To ja lepiej pójdę poukładać w szafie z lekami. - Podniosłem się z krzesła.
- Zaczekaj, nie obrażaj się. – Mężczyzna chwycił mnie za spodnie i siłą posadził z powrotem. –  Jesteś chyba dość płochliwy w tych sprawach, przynajmniej takie sprawiasz wrażenie. Horodyński to doświadczony gracz, pewnie nie chce cię wystraszyć i pewnie dlatego zwleka. Zachęć go jakoś.
-Próbowałem i słabo wyszło. – Opowiedziałem mu o swoich mizernych w skutkach próbach uwiedzenia.
- Chyba potrzebujesz odpowiedniego klimatu, jakiegoś odosobnionego miejsca, gdzie nikt wam nie przeszkodzi. Dostałem zniżkę na czterodniową wycieczkę do Pragi, połączonej z degustacją piwa, zwiedzaniem. Hotel wyglądał w internecie na całkiem elegancki, są w nim nawet termalne źródła. Nie mogę jechać. Masz tutaj kupon. – Wyciągnął z kieszeni kopertę. - Zapisz się i poproś o towarzystwo swojego cnotliwego dżentelmena. Na pewno ci nie odmówi, w razie czego zagroź, że weźmiesz kogoś innego.
- Dziękuję, mam u pana dług. – Pocałowałem go siarczyście w policzek. Pomysł wydał mi się wprost doskonały. W romantycznej atmosferze na pewno przeżyję swoje wymarzone chwile namiętności. W końcu Diabełek miał niezły temperament, na pewno nie oprze się sam na sam w spienionym jacuzzi. Humor od razu mi się poprawił, a życie wydało bardziej kolorowe.

środa, 4 listopada 2015

Rozdział 25

Kobiety, to teraz niby takie wyemancypowane, a nadal wpadają w panikę z powodu dwóch maleńkich gryzoni na kuchennym blacie...    Siedziałem właśnie przy stole, spokojnie pogryzając kanapkę, kiedy za moimi plecami wybuchł niesamowity wrzask. Mama z Wiśką, ubrane jedynie w szlafroki i kapcie, w popłochu wybiegły z kuchni przez tylne wyjście, prowadzące wprost do ogrodu. Omal nie startowały się w drzwiach, piszcząc niczym nastolatki na horrorze klasy C. A wszystko z powodu maleńkich, polnych myszek, z apetytem pałaszujących orzechowego piernika, przygotowanego na najbliższą sobotę, kiedy to cała rodzina z racji listopadowego święta, miała nam się zwalić na głowy.
Tymczasem baby kłóciły się przed domem jak poskromić nieproszonych lokatorów, dając przy tym niezłe przedstawienie wszystkim sąsiadom.
- Wracajcie i zabierzcie ze sobą te paskudztwa! – Wychyliłem się przez okno. Prawdę mówiąc sam się ich brzydziłem, ale za nic nie przyznałbym się do tego dziewczynom. Na myśl o ich łysych ogonach zrobiło mi się niedobrze.
- Jesteś podobno mężczyzną. – Wiśka przyjrzała mi się z powątpiewaniem. Nie traciła wrednego charakterku w żadnej sytuacji. – Wynieś je z domu, najlepiej bardzo daleko.
- Jakoś straciłem myśliwskiego ducha, po takiej marnej zachęcie. – Na tym świecie nie było nic za darmo, skoro już musiałem polować na gryzonie, to warto było uszczknąć coś dla siebie.
- Skąd w naszej rodzinie taka zakała, o mentalności Liczyrzepy? – Wykrzywiła się sister. Rozczochrana – długie, rude włosy stanowiły splątane gniazdo na jej głowie, w kusym szlafroczku ledwie zakrywającym tyłek w skąpych stringach, nie wyglądała zbyt groźnie. Pokazałem jej po męsku język.
- Sama sobie radź! A jeszcze lepiej, zadzwoń po Rycha. Niech się czerwona zaraza w końcu na coś przyda. – Humor mi się poprawił, tym bardziej, że za płotem zobaczyłem wystrojonego ratownika, wyraźnie zmierzającego w naszym kierunku.
- Rusz się i złap te potworki! Mam jakiś kwadrans na przeistoczenie się w bóstwo! – Zawiązała ściślej pasek, wskutek czego dekolt się rozjechał i zaprezentowała światu swoje spore cycki. Ble. Sąsiad po lewej dosłowne rozpłaszczył się na szybie.
- Obawiam się, że o wiele mniej- uśmiechnąłem się do niej złośliwie.
- Yyy? – zapytała inteligentnie.
- Jakieś dziesieć sekund…
- Co ty pieprzysz?
- Witam piękna pa…- Biednego Rycha dosłownie zapowietrzyło. Chyba mu się mózg zresetował na widok roznegliżowanej Wiśki, ktora dopiero w tym momencie załapała o co chodzi.
- Ty mały gnojku! Jeszcze mnie popamiętasz! – Wrzasnęła sister i zrobiła się cała czerwona. Tupnęła nogą dla podkreślenia swojej groźby zapominając, że ma na sobie kapcie w kształcie biedronek i pognała do domu głównym wejściem. Biedna ofiara jej wdzięków stała nadal na trawniku z nieelegancko rozdziawioną paszczą. Mógłbym go teraz wrzucić do kompostownika i nawet by nie poczuł. Biedny głupek zmierzajacy wprost do samozagłady. Dokładnie tak samo miałem na widok Nikolasa. Niespodziewanie poczułem solidarność z Czerwonym, kolejną zbaraniałą zdobyczą tej świni na skrzydłach, zwanej Amorem.
- Mów czego chcesz wyrodne dziecko! – Matka, ubrana w tęczowe paskudztwo, też nie była zachwycona spotkaniem z Ryśkiem. Od oczojebnych kółek na włochatej materii można było dostać ataku padaczki.
- Kokosowe ciacho na deser oraz maseczka z miodu na wieczór. – Podałem swoją cenę i wziąłem do ręki stary gumiak, stojący pod kuchennym zlewem. Przezornie nie wychylałem się zbytnio przez parapet, by nie dostać po łepetynie od rozsierdzonej rodzicielki.
- Na co czekasz? Bierz się do pracy zdzierco! – Na ugiętych nogach, uzbrojony w buta ruszyłem na polowanie. Zagoniłem małe potworki w róg kuchni i bez trudu złapałem do cholewki. Widziałem świecące, czarne ślepka w głębi buta. To były jeszcze dzieciaki, dlatego tak łatwo je schwytałem. Założyłem kurtkę. Było dość chłodno. Przekradłem się na tyły ogrodu najmniej lubianej sąsiadki i ostrożnie wypuściłem myszki.
- Unikajcie kota, a spiżarnia jest na lewo! – krzyknąłem za maluchami i pomachałem im wesoło na pożegnanie.
***
Skutek porannych wydarzeń był taki, że kiedy otulony cieplutkim pledem obudziłem się z popołudniowej drzemki na kanapie, w pokoju z kominkiem szumnie zwanym salonem, na moim brzuchu siedział senny koszmar. Uszczypnąłem się raz i drugi, ale niestety nie zniknął. Stworzonko było rude, puchate, z trójkątnym pyszczkiem. Zamiast ogona sterczał mu kikut pokryty ledwo zabliźnionymi ranami. Lewe oko czerwone, opuchnięte wychodziło z orbity jakby miało zaraz wybuchnąć. Na zapadniętych bokach dostrzegłem pełno łysych placków i szram, starych oraz nowych. Dopiero po chwili zrozumiałem, że mam przed sobą małą lisiczkę. Wyglądała zupełnie jak zwierzęce zombii z najnowszej produkcji made in USA.
- Aaa..! – Z moich ust wydobył się mimowolnie cichy okrzyk zgrozy.
- Pchh… - prychnęła na mnie wyniośle, usiadła i zaczęła myć mordkę łapką. Nie wyglądała na wystraszoną. Raczej patrzyła z politowaniem na moje histerie.
- Czego się tak drzesz? – Do salonu weszła Wiśka z miseczką pełną smakowitych, mięsnych kąsków. – Wystraszysz Funię.  - Widząc mój skretyniały wzrok dodała. – No Funia od fukania. Na wszystkich się tak stroszy, strasznie z niej nieufna bestyjka. Jak byłeś na zakupach poszłyśmy z mamą do schroniska po kota. Ktoś musi zrobić porządek z myszami, poobgryzały wszystkie warzywa w szklarni.
- Ale to przecież lis! – Próbowałem wyrazić swoje skromne zdanie. Czyżby moje panie nie odróżniały jednego od drugiego? Nie ośmieliłem się jednak drgnąć, bo brzydactwo siedzące na mnie nadal nie skończyło toalety.
- Moje maleństwo, chodź do mamusi - zagruchała Wiśka i potrząsnęła miseczką. Ku mojemu zdumieniu lisiczka zamiast podejść do niej, wsunęła się do kieszeni w mojej bluzie, wystawiła stamtąd jedynie ruchliwy nosek.
- Poznała się na tobie czarownico – wykrzywiłem się do sister, wyraźnie stropionej reakcją zwierzątka. Co ona sobie myślała, przynosząc do domu tą kupkę nieszczęścia? Jaki z niej tam straszak na myszy? Sama wymagała starannej pielęgnacji i regularnych posiłków, sądząc po sterczących kościach miednicy. Kto wie jakie pasożyty nosiła w wychudzonym ciałku. Powinna zostać w schronisku aż do wyleczenia. Sięgnąłem niechętnie po lisiczkę. Nie miałem najmniejszej ochoty jej dotykać. O dziwo, wtuliła się ufnie w moją dłoń i objęła ją łapkami. Patrzyła na mnie smutno załzawionymi ślepkami.
- Noż cholera – wydusiłem z siebie, siadając ostrożnie na kanapie, by nie wystraszyć zwierzątka. Wydawało się takie kruche i bezbronne. Jaki zwyrodnialec tak strasznie je okaleczył?! Moje głupie serce zatańczyło salsę. – Nie gap się rudzielcu, tylko dawaj żarcie – warknąłem do Wiśki, która patrzyła na naszą dwójkę z niedowierzaniem.
- Masz pojęcie jaka ona jest płochliwa? Nie dała się dotknąć nikomu, nawet opiekunkom ze schroniska, które ją karmiły.
- Bo nie lubi głupich bab. Pewnie się obraziła, że wzięłyście ją za kota. Woli prawdziwych facetów jak ja. – Wypiąłem dumnie pierś, po czym wziąłem od sister smakowicie wyglądający kąsek. Spróbowałem odrobinę. – No to jak mała, jesz, czy ja mam to wtrząchnąć? – Funia z początki tylko węszyła, ale po chwili puściła moją rękę i ostrożnie chwyciła ząbkami mięso. Przełknęła bez gryzienia, widocznie była bardzo głodna. Kawałek po kawałku zjadła połowę porcji.
- Ma biedaczka kiepski gust. – Sister chciała mi dopić, ale dostrzegłem z satysfakcją, że była zazdrosna o względy lisiczki.
- Zabieram ją do siebie. – Wziąłem najedzoną, senną kulkę do rąk, olewając protesty Wiśki. Zaniosłem ją do swojego pokoju. Wyciągnąłem z wiklinowego koszyka książki, włożyłem do niego swój ulubiony jasiek i kocyk. Postawiłem go w kącie obok łóżka, w pobliżu kaloryfera.
– To twój nowy dom małe brzydactwo. Jak cię odkarmię, będzie z ciebie lisia dama jak się patrzy. Wtedy pogadamy o obowiązkach.– Podrapałem ją po pękatym teraz brzuszki. W odpowiedzi zamruczała coś cicho i polizała mnie po palcu.
– Wygląda na to, że mam lokatorkę – mruknąłem do siebie. Wyciągnąłem z szuflady chudy portfel. Nie miałem wyjścia, trzeba było pójść do apteki po potrzebne akcesoria. Ktoś musiał się zająć ranami tej kupki nieszczęścia.
***
Kiedy wróciłem mój dom przypominał plac budowy. Matka z Wiśką, uzbrojone w skrzynkę z narzędziami, robiły dla lisiczki wybieg. Wszędzie walały się deski i narzędzia. Oczywiście rozłożyły się pośrodku przedpokoju, tarasujac drogę do wszystkich pomieszczeń. Przy okazji, w poszukiwaniu potrzebnych materiałów zrobiły niesamowity bałagan. Machnąłem ręką, dość już się dzisiaj z nimi naużerałem. Wziąłem z pracowni mamy przygotowaną dla mnie maseczkę. Ładnie pachniała ziołami i lasem, po czym podśpiewując pod nosem udałem się do łazienki, by poprawić nieco swoją wątpliwą urodę. Wieczorem umówiłem się z Nikolasem na jakąś firmową imprezę z ważniakami. Miałem dwie godziny na przygotowania, w przeciwieństwie do Wiśki nie zostawiłem wszystkiego na ostatnią chwilę. Napuściłem wody do wanny, wlałem pachnący olejek i nałożyłem maseczkę. Elegancka, granatowa koszula i dopasowane do niej spodnie od trzech dni wisiały w szafie. Wyglądałem w nich niczym młody Di Caprio, a przynajmniej tak zapewniła mnie sprzedawczyni, ekskluzywnego jak na moją kieszeń butiku. Żywiłem nadzieję, że tym razem uda mi się zwieść mojego Diabełka ze ścieżki cnoty, na którą niespodziewanie wstąpił, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu. Miałem ogromną ochotę pójść z nim na całość. Tymczasem, kiedy ja spalałem się w ogniu namiętności, niepoprawny Nikolas robił z siebie cholernego rycerza i za każdym razem kończył rozkoszne całowanko, zanim na dobre się zaczęło. Jeszcze trochę, a dostanę skurczu w nadgarstku z powodu jazdy na ręcznym. Poleżałem w niebieskiej pianie, zrelaksowałem skołatane nerwy i chyba nawet na chwilę przysnąłem. Teraz byłem gotowy na podbój Pana Małe Macanko. Koniecznie musiałem go zmienić, najlepiej w Pana Gorące Noce Napalonego Pielęgniarka. Wytarłem się i w samym ręczniku poszedłem do swojego pokoju. Otwarłem szafę, która o dziwo okazała się pusta. Krew we mnie zawrzała i wybiegłem na korytarz.
- Gdzie do jasnej choinki są moje ubrania?! – Wrzasnąłem wściekle, w kierunku stukających młotkami kobiet. Nawet na mnie nie spojrzały.
- Nie mam pojęcia, chyba tam. – Mama wskazała nieokreśloną dal.
- A jakiekolwiek? Nie będę paradował z gołym tyłkiem!
- U mnie pod łóżkiem coś tam wybierzesz! – odkrzyknęła Wiśka. Na nieszczęście pokój super pedanta Przemka był zamknięty. Chcąc nie chcąc, zasapany wyciągnąłem zakurzoną skrzynię mojej sister. To były jakieś szmatki sprzed dobrych kilku lat. Nie miałem jednak czasu na wybrzydzanie, włożyłem na tyłek mocno wycięte krótkie spodenki z obszarpanego dżinsu i wydekoltowaną, kwiecistą bluzeczkę. Tak ubrany udałem się na poszukiwanie zaginionego, randkowego stroju. Wstrętne baby na mój widok parsknęły śmiechem.
- Ej małolata! Z przodu plecy z tyłu plecy, pan bóg stworzył cię dla hecy – zarechotała wredna dziewucha.
- Może powinnam mu pożyczyć mój stanik z wkładką? – Zastanawiała się głośno mama.
- Jesteście wredne! Jak mi się randka nie uda, to popamiętacie! – Odgrażałem się złośliwym małpom.
- Lutek, nie przeklinaj. Masz na twa…- zaczęła mama.
- Nie gadam z wami! – Zadarłem głowę.
- Ale masz na…
- Cii… - Sister zatkała jej usta ręką. - Nie chce z nami rozmawiać, to nie.
Obrażony na moją durną rodzinę, dla której ważniejsza była lisia nora niż moje problemy sercowe, biegałem po całym domu z rozwianymi włosami, co chwilę poprawiając przyciasne spodenki, które rozgniatały mi rodzinne klejnoty i wrzynały się między pośladki. Na nic się zdały misterne plany i przygotowania. Nie zdążyłem się nawet uczesać, kiedy zadzwonił Nikolas. Zdenerwowany brakiem odpowiedniego stroju na fikuśne party dla bogaczy, zupełnie zapomniałem jak wyglądam. Z rozmachem otworzyłem drzwi.
- Ee…- Mój zazwyczaj elokwentny mężczyzna, jakoś dziwnie na mnie spojrzał. Sam mógłby pozować do zdjęć w magazynie ,,Modny Pan”. Prawda była taka, że wyglądałby równie dobrze nawet w worku po kartoflach. Niektórzy tak mają, w przeciwieństwie do mojej skromnej osoby.
- Bardzo cię przepraszam, ale nie mam co na siebie włożyć – westchnąłem i przewróciłem oczami.
- Zawsze się tak po domu ubierasz? Ta bluzeczka nawet ci pasuje – Na co on się tak gapił? Pewnie wyglądałem jak klaun z cyrku dla przedszkolaków. Przesunął błyszczącymi ślepiami od szyi, poprzez dekolt aż do pośladków. Cholerne spodenki niewiele pozostawiały wyobraźni.
- To przez baby i lisiego kota – zacząłem się mętnie tłumaczyć, zasłaniając rękami co się tylko dało. Ale wstyd! A miałem robić dzisiaj za wytwornego Kopciuszka.
- A to zielone coś, to nowa forma makijażu na wieczór? – Przejechał mi palcem po policzku, nie omieszkał się musnąć opuszkiem warg.
- Yy…? – To była moja kolej na błyśnięcie inteligencją. Nie miałem pojęcia o co mu chodziło, ponieważ moją niepodzielną uwagę zdobyły jego usta. Wyglądały tak grzesznie. Wspiąłem się na palce, aby porządnie przywitać gościa. Gospodarz powinien dbać o dobre samopoczucie przybyłych. Prawda?
- Wolałbym nie całować się z kosmitą. – Odsunął mnie na bezpieczną odległość.
- Że niby co?
- Spójrz w lustro, mój ty ufoludku.
- Ja je normalnie zabiję. – Wpatrując się wybałuszonymi ze zgrozy oczami w szklaną taflę, zrozumiałem wcześniejsze aluzje mamy. Patrzył na mnie przedstawiciel nieznanego gatunku, z zieloną, nakrapianą połyskującymi plamkami gębą, w obcisłym wdzianku dla lolitki.
- Spokojnie, ty się umyj – cmoknął mnie w czubek głowy - a ja pośle Alojzego do sklepu po jakieś ubranie.
Godzinę później byłem gotowy do wyjścia. Policzki nadal mnie piekły na wspomnienie gorącego spojrzenia Nikolasa oraz mojego stroju dla ulubieńców pedofili. Postanowiłem ponownie spróbować szczęścia. W limuzynie z zaciemnienionymi szybami, zebrałem się na odwagę i usiłowałem mu usiąść na kolanach, ale odsunął mnie stanowczo. Zrobiło mi się przykro i chyba to zauważył.
- Nie mamy na to czasu Kwiatuszku. – Pocałował mnie namiętnie, ujmując moją twarz w swoje chłodne dłonie, po czym opuścił podłokietnik, oddzielając w ten sposób nasze siedzenia.
- Już ci się nie podobam? – zapytałem markotnie.
- Głuptas – zabrzmiało tak czule i miękko, że moje serducho niemal się rozpuściło. Zwichrzył mi włosy, a  ja zadrżałem cały od tej delikatnej pieszczoty. Jeszcze trochę i dojdę na sam dźwięk jego głosu. Zdawałem sobie sprawę, że zachowuję się skandalicznie, ale chyba lata postu zrobiły swoje. Miałem w głowie tylko jedno - dopaść Nikolasa. Albo lepiej, niech on dopadnie mnie.
   Pół godziny później wirowałem w ramionach prezesa na parkiecie, pośród tłumu kompletnie nieznanych mi osób. Przylgnąłem do niego ściśle, niczym przyklejony znaną wszystkim Kropelką. Wdychałem jego zapach, obserwując jak ludzie sączyli kolorowe alkohole i przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Przemek zawsze powtarzał - ,,baba pijana, dupa sprzedana”. Może to przysłowie odnosiło się także do niezdecydowanych facetów? Postanowiłem spróbować. Przez cały wieczór poiłem Nikolasa  wysokoprocentowymi drinkami, ukradkiem dolewając do nich skradziony z barku spirytus. Pod koniec imprezy miał już nieco chwiejny chód i bardzo szeroki uśmiech na przystojnej twarzy. Uważałem by nie przeholować, przelewający się przez ręce trup nie był mi potrzebny. Wyszliśmy z przyjęcia dość wcześnie. Nieodłączny Alojzy odwiózł nas pod mój dom. Było już zupełnie ciemno, drogę oświetlały jedynie nieliczne latarnie. Burmistrz Biedronka jak zwykle oszczędzał na prądzie.
- Chyba mnie odprowadzisz? – Spojrzałem na gramolącego się z samochodu mężczyznę. Mimo, że był niewątpliwie zawiany, nie stracił nic ze swojego drapieżnego wdzięku. Stanął tuż za mną, zapach jego perfum pomieszany z whisky był zniewalający.
- Co tylko zechcesz krasiwyj cwjetok – wyszeptał prosto w mój kark. Wszystko szło jak z płatka. Przelecieć go nie przelecę, ale przynajmniej porządnie zmacam. Zrobiło mi się gorąco na samą myśl. Tym razem mi nie ucieknie.
- Chodźmy. – Wziąłem go za rękę i pociągnąłem do ustronnej altanki stojącej w kącie ogrodu. Była ściśle opleciona dzikim winem, więc powinna nas uchronić przed ciekawskimi oczami.
- Gdzie ty mnie ciągniesz kanfjetko? Mam się bać? – Beztroski uśmiech przeczył jego słowom.
- Chcę całusa, może nawet dwa, a nie będę z siebie robił widowiska dla sąsiadów. – Pchnąłem go na drewnianą ławeczkę, stojącą  wewnątrz małego pomieszczenia. Panował tu przyjemny półmrok. Ledowe lampy stojące szeregiem wzdłuż ścieżki do domu nie dawały zbyt wiele światła. Usiadłem mu na kolanach, twarzą w twarz. Siedział wygodnie w rozpiętym płaszczu, przyglądał mi się z uwagą, mrużąc zabawnie te swoje piękne oczyska. Czy on aby na pewno był tak pijany jak sądziłem?
- Będziemy się tutaj kochać? - zapytał znienacka. Nie zrobił żadnego gestu w moją stronę, ale też nie protestował. Taki uległy, zarumieniony od zimna i alkoholu, z potarganymi czarnymi włosami, wyglądał naprawdę ujmująco. Zacząłem rozpinać mu koszulę, całując każdy odkryty skrawek ciała.
- A chciałbyś? – Potarłem jego sterczące sutki przez cienki materiał. Zamruczał nisko, miałem ochotę go zjeść. Najlepiej w całości. Wgryzłem się w umięśnioną, apetyczną szyję, szybko odnajdując najwrażliwsze punkty.
- Lutek… maj miłyj…- oddychał coraz szybciej. – Nie musisz się tak śpieszyć. Ja za tjebja zamuż. U nas jest mnoga wrjemieni, cztoby rezwitsa.
- Niezupełnie – zajęczałem mu w rozchylone usta. Nie do końca rozumiałem co mówił. – Zaraz będzie po obiedzie. – Mój członek był już na skraju wybuchu. Mimo, że wszystkie zmysły były zajęte seksownym diabełkiem, coś jednak pozostało na straży. Na przebiegającej obok żwirowej ścieżce rozległy się szybkie kroki conajmniej dwóch osób. Poderwałem się z kolan i zdołałem jedynie zasłonić sobą roznegliżowanego mężczyznę.
- Twój mały braciszek nieźle sobie poczyna – zabrzmiał w nocnej ciszy złośliwy głos Czarnego.
- Zabiję ruską gnidę, a jego klejnoty powieszę nad łóżkiem! – wrzasnął bojowo Przemek i ruszył do ataku. – Nikt nie będzie molestował mi brata! – Jego nozdrza się rozdęły bojowo, niczym u szarżującego byka. Całkiem go popieprzyło bezmózga jednego. On się mógł bzykać w pracowni USG, gdzie pod drzwiami siedziało pełno ludzi, a mi żałował małego macanka w ustronnym zakątku. Nikolas poderwał się na nogi, ale rozpięte spodnie opadły mu do kostek. Oczywiście zaplątał się w nie i runął jak długi. Cholera jasna, narwany brachol uszkodzi mi diabełka!
……………………………………………………………………………………………………
krasiwyj cwjetok – piękny kwiatuszku
kanfjetko – cukiereczku
maj miłyj – mój kochany
Ja za tjebja zamuż. – ożenię się z tobą
U nas jest mnoga wrjemieni, cztoby rezwitsa. – mamy mnóstwo czasu na igraszki

poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 24

   Na kwadrans zabarykadowałem się w kibelku, ale nie mogłem tam przecież zostać na zawsze. Trzeba było wyjść z ukrycia i pokazać klasę. Najlepiej byłoby zagadać elegancko i obrócić wszystko w żart. Musiałem w końcu podjąć męską decyzję. Policzki nadal mnie paliły i mimo najlepszych chęci, nadal czułem się trochę jak nieletnia gwiazdka porno. Nie mogłem jednak okazać się tchórzem. Rodzina zabiłaby mnie śmiechem i tak mieli mnie już za dzieciucha, któremu co chwilę trzeba podcierać nosek. Powoli odsunąłem zacinający się haczyk, po czym wyszedłem z kabiny. Stanąłem przed lustrem z podniesioną głową. Starałem się wyglądać godnie, choć serce omal nie wyskoczyło mi z piersi na myśl o ponownym spotkaniu z Nikolasem. Zatkałem umywalkę i zanurzyłem twarz w lodowatej wodzie, aby się uspokoić. Napięcie jakby nieco zelżało.
- Jestem prawdziwym Stokrotką  bulp…– tupnąłem nogą dla dodania sobie odwagi – nie mogę zhańbić bllp… honoru rodziny i uciec z pola bitwy bullp… – zarecytowałem podniośle. Zrobiłem to jednak w taflę wody i wyszedł dość osobliwy charkot.
- Z kim masz się zamiar bić Kwiatuszku? – Usłyszałem znajomy, niski głos za plecami. Działał zupełnie jak włącznik prądu, natychmiast podnosił napięcie i stawiał włosy na moich przedramionach na baczność. Właściwie to wszystko stawiał w pozycji bojowej, no może oprócz szarych komórek. Te jakimś cudem zupełnie odwrotnie, wyraźnie się kurczyły.
- Aa.. phhh…- zaprychałem, omal nie dławiąc się na śmierć. Nikolas jak zwykle nienagannie ubrany w elegancki garnitur zaczął delikatnie wycierać mi twarz papierowym ręcznikiem. Chciałem jakoś inteligentnie zagadać, wytłumaczyć się z nieszczęsnego sms’a, a zamiast tego gapiłem się na niego niczym zaklęty. To pewnie przez to zbyt wysokie napięcie, prądu oczywiście. Zrobiło się chyba w mojej łepetynie zwarcie na łączach. Nie wiem czy robił to specjalnie, ale pieszczota miękkiego papieru na wrażliwej skórze dosłownie mnie sparaliżowała. Czarne oczy obserwowały uważnie każdy mój ruch. Na śmiało zarysowanych ustach błąkał się uśmieszek. Przełknąłem ślinę.
- Co powiesz na spacer wieczorową porą? – Jakim cudem jego głos brzmiał tak uwodzicielsko? To powinno być zabronione. – Dobrze ci zrobi po całym dniu w szpitalnym zaduchu. – Te zwykłe, proste słowa, jakimś cudem zabrzmiały niesamowicie podniecająco. Ee…? Co się ze mną działo? Nieświadomie zrobiłem w kierunku mężczyzny mały krok, potem następny i następny. Przycisnąłem go swoim mizernym, acz grożącym w każdej chwili wybuchem ciałem, do kafelek na ścianie. Czułem jak gorąca para wychodzi z sykiem uszami. Zaraz spłonę, jak w tej nieszczęsnej wiadomości. Help!
- Mhm… - Sms’owe rozterki całkiem wyleciały mi z głowy. Oblizałem wargi. Czy to ja właśnie zamruczałem? Kwiatki chyba nie mruczą? – Wrr… - Warkot? To był naprawdę warkot! Jest mój! Teraz!
- Lutek…? Może zwolnimy? – Nikolas delikatnie próbował się odsunąć, ale mu na to nie pozwoliłem. Ogarnęła mnie jakaś dzika gorączka, a jedynym lekiem wydawały się jego usta. Wyglądały równie smakowicie co wiśnie, które niedawno jadłem. Przesycone słonecznym żarem, nabrzmiałe, czerwone…
- Polizać, wgryźć się, zdobyć! Natychmiast! – Przemknęło mi przez odurzoną łepetynę. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Smakowały naprawdę wspaniale. Kąsałem je aż się rozchyliły. Wtargnąłem wreszcie do raju, mojego własnego raju. Kiedy kompletnie otumaniony zdobywałem nowe, rozkoszne tereny, nawet nie zauważyłem, jak role się odwróciły i teraz to ja byłem przyciskany do ściany. Zostałem unieruchomiony przez twarde ciało Nikolasa, a słodkie usta zostały mi brutalnie odebrane.
- Ale…- zamiauczałem, niczym odstawiony od sutka kociak. O nie! Nikt nie zabierze mi moich wisienek! Rzuciłem się do przodu, chcąc do niego przylgnąć ponownie.
- Kwiatuszku, przypominam ci, że właśnie skończyła się zmiana na recepcji i zaraz będzie tu pełno ludzi. – W jakim języku on gada? Jakiś bełkot. To na pewno chiński, byłem co do tego całkowicie przekonany. Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego zabrano mi moje słodkie lekarstwo, było mi takie potrzebne.
- Przeszkadzam? – Kątem oka zauważyłem jak wyszczerzona gęba Ryśka, najbardziej nielubianego przeze mnie Czerwonego, wsuwa się do łazienki.
- My już wychodzimy – zagadał uprzejmie mój podniecający przedstawiciel piekła. Złapał mnie mocno za rękę i pociągnął do drzwi.
- Yyy… - Nadal nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego, ludzkiego dźwięku. Poprowadził mnie na parking, dreptałem za nim jak wyjątkowo potulny baranek. Pozbawiony jego upajającego zmysły ciepła, zacząłem drżeć z zimna. Jesień nas nie rozpieszczała, ostatnio zrobiło się dość chłodno.
- Chyba jednak powinieneś jechać do domu i odpocząć. – Troskliwie zapiął mi kurtkę aż pod szyję. Otwarł przede mną drzwiczki do limuzyny. W środku było naprawdę miło i przytulnie. Oparłem nadal kiepsko funkcjonującą głowę na jego ramieniu. Mógłbym tak zostać do końca życia. Przymknąłem oczy, szorstka wełna płaszcza drapała mnie w policzek. Zanurzyłem się w zapachu jego perfum. Byliśmy tylko ja i on, sami w całym wszechświecie. Biegaliśmy po bujnym ogrodzie trzymając się za ręce. Daleko przed nami widać było zarysy wspaniałego zamku. Białe wieże lśniły w słońcu. Samochód delikatnie bujał na wybojach. Niestety już po kwadransie przyjemności się skończyły. Mieszkałem blisko szpitala, zbyt cholera blisko.
- Lutek, nie zasypiaj tutaj. – Zostałem wyrwany z mojego przytulnego świata i postawiony na chodniku przed bramką do domu. Okropnie wiało. Halny złośliwie sypnął mi w oczy liśćmi.
- Jakiś strasznie brzydki ten zamek. – W końcu przemówiłem ludzkim głosem, choć niezbyt mądrze. Obrzuciłem niechętnym wzrokiem przedwojenny, murowany budynek z surowej cegły. Chwyciłem Nikolasa za klapy płaszcza. Ziewnąłem szeroko i zamrugałem oczami w nadziei, że piękna wizja powróci.
- Idź spać głuptasie. – Niespodziewanie wziął mnie pod brodę, a potem zamknął mi usta długim, upojnym pocałunkiem. Kiedy jednak chciałem mu entuzjastycznie odpowiedzieć, wypchnął mnie za bramkę, pomachał na pożegnanie i tyle go widziałem. Noga za nogą powlokłem się do domu. Zimne powietrze powoli przywracało mi zdolność rozsądnego myślenia. Rzuciłem kurtkę i buty w przedpokoju i osunąłem się na krzesło w kuchni.
- Jestem idiotą, jestem okropnym idiotą. – Uderzyłem kilkakrotnie głową w blat stołu. Nie tylko niczego nie wyjaśniłem z prezesem, ale jeszcze rzuciłem się na niego jak wygłodniały kocur na miskę śmietanki. Co on sobie o mnie pomyślał?
- To nic nowego braciszku – zachichotała ta małpa Wiśka i postawiła mi przed nosem michę z kluskami na parze. – Wszyscy wiemy, że twoja główka nie ten teges. – Zrobiła mi kółko na czole. – Zawsze jednak miło usłyszeć, że zdajesz sobie z tego sprawę. – Uchyliła się zręcznie, bo rzuciłem w nią ścierką.
- I nie będę jadł! – Popatrzyłem buntowniczo na kluski, jakby to one były winne całemu zamieszaniu z Nikolasem. Jak to się właściwie stało, że z nieśmiałego chłopaka zmieniłem się w demona napaleńca? Walnąłem łbem jeszcze raz, aż zadzwoniły łyżki. Może dostanę wstrząsu mózgu i umrę? Taka śmierć na pewno lepsza niż głodowa. Nikt by po mnie nie zapłakał.
- Polać? – Wstrętna siostra stała obok z bananem na twarzy, nie zważając na protesty i szlachetną chęć usunięcia z tego świata mojej nędznej osoby. Przechyliła dzbanek i pachnący lasem, ciemnofioletowy sosik borówkowy rozlał się po moim talerzu. Łypnąłem raz, łypnąłem drugi. Zaburczało mi w brzuchu.
- Może odrobinę – westchnąłem cichutko niczym bohaterka wiktoriańskiego dramatu. I wierzcie lub nie, zeżarłem siedem wielkich, puszystych klusek na parze. Pod koniec obiadu mogłem już tylko stękać. Wiśka zrobiła nam po herbacie u usiadła naprzeciwko.
- Widzisz młody, musisz się jeszcze wiele o życiu nauczyć. Z pełnym brzuchem świat wygląda zupełnie inaczej – zachichotała.
- Taa… – jęknąłem i pomasowałem się delikatnie. Czułem się rozleniwiony i ospały, a wszelkie sercowe rozterki wydały się strasznie dalekie.    
- Więc nie śpij tylko opowiadaj co tam znowu zmalowałeś. – Wbiła we mnie ślepia.
- O nie, nic ze mnie nie wyciągniesz ciekawska małpo! – zaparłem się i skrzyżowałem ramiona na piersiach. Nie pozwolę się naciągnąć na żadne zwierzenia. Mam siłę woli niczym mistrz Kung- fu. Poza tym byłem napchany po dziurki od nosa. Nic nie mogło minie zwieść ze ścieżki milczenia.
- Jak historia będzie ciekawa, to dostaniesz malinowego Redsa. – Wyciągnęła z lodówki dwa piwa i postawiła na blacie. Jak ona mnie dobrze znała. Spojrzałem raz potem drugi, a ono do mnie mrugnęło. Przełknąłem ślinę. Poczułem, że w brzuchu zostało jednak trochę miejsca, w sam raz na skromne co nieco. 
- Właściwie to nigdy nie chciałem ćwiczyć tych głupich sztuk walki. – Sięgnąłem po otwieracz. - No to po maluszku? – Stuknęliśmy się butelkami. 

***
   Mimo obżarstwa spałem całkiem dobrze. Ukochane łóżeczko nigdy mnie nie zawiodło, a kraciasta kołderka zrobiona przez babcię była najwspanialsza na świecie. Przekulałem się na bok owijając się nią niczym kokonem. Po nocnym odpoczynku mój łebek całkiem nieźle funkcjonował. Zacząłem się zastanawiać tym razem nie nad sobą, moja bezgraniczna głupota została potwierdzona raz na zawsze, ale Nikolasem, który zachowywał się wyjątkowo powściągliwie jak na temperamentnego przedstawiciela piekła. Z nas dwóch to niewątpliwie ja wychodziłem na wiecznie zagłodzonego zboczucha. Doszedłem do wniosku, że chyba porządnie nastraszyłem faceta moimi histeriami i teraz boi się powtórki. Jednym słowem usiłował być nadmiernie delikatny, co tylko zachęcało moją zuchwałą naturę to  niemądrych wystąpień, jak to wczoraj w łazience. Na samo przypomnienie co wyprawiałem, zrobiłem się purpurowy. Nie miałem jednak pojęcia jak wytłumaczyć mojemu diabełkowi, że nie oczekuje jakiegoś specjalnego traktowania. Moje rozważania przerwał budzik. Następna dniówka w szpitalu miała się zacząć już za godzinę.
- A gdybym tak spróbował go uwieść? Niemożliwe…! – pisnąłem na szereg mocno niecenzuralnych obrazków, który przemknął mi przez głowę. – No, może nie uwieść, a jakoś zachęcić? – To zdanie zabrzmiało o wiele lepiej i było do zaakceptowania przez moja niezbyt odważna duszyczkę. Wyskoczyłem z łóżka i pognałem do łazienki. Postanowiłem podpytać Kozłowskiego, jak sobie radzi w takich wypadkach. Kto jak kto, ale ten facet miał klasę. Może podpowie mi parę trików, jak uwieść mężczyznę, ale tak, żeby nie wyjść na durnia.
   Niestety nie zdążyłem o nic zapytać naszego chirurga, bo ledwo pojawiłem Siena SOR’e  wpadłem na Czarnego, w wybitnie dobrym humorze. Na mój widok jeszcze bardziej się rozpromienił, co niewątpliwie oznaczało moją zgubę.
- Dobrze, że  cię widzę. Omówiłem już z dyrektorką twoje nowe zadanie. – Podał mi wielkie pudło, które wczoraj zgubiłem podczas sromotnej ucieczki, pełne jakiś papierów.
- Co to niby jest? – Wyciągnąłem plik ankiet, były posegregowane na trzy kupki o wiele mówiących tytułach:
,, Problemy z przemianą materii czyli jak walczysz z zaparciami.” – A pod spodem szereg intymnych pytań o kibelkowe kłopoty. Wszystkie wyjątkowo bezpośrednie i dość niezręczne do zadawania.
,, Swędzi, piecze, spać nie daje – to może być grzybica” – A dalej szkoda gadać. Jak ja się mam dowiedzieć ile razy i czym ktoś myje swojego fiutka? Dostanę dzisiaj po paszczy i to niejeden raz. I na koniec coś specjalnego czyli…
,, Kto mieszka razem z tobą czyli wszy, pchły, karaluchy”. – Teraz zrobiło mi się niedobrze. Nienawidzę robali.
- Przejdź się po oddziałach i pogadaj z pacjentami. Liczę, że do wieczora oddasz mi wypełnione formularze. – Popatrzył na mnie niewinnie, ale widziałem na dnie jego źrenic twarde błyski. Ten wredny lowelas był strasznie pamiętliwy i zamierzał mnie zadręczyć na śmierć.
   I tak zaczęła się moja katorga. Cały dzień biegałem po szpitalu, zadając idiotyczne pytania z ankiet, bo niestety nikt nie chciał ich wypełniać samodzielnie. Większość udawała, że nie miała okularów. Po południu zaczęły mnie na salach chorych witać domyślne uśmieszki, słyszałem też szepty.
- Idzie Pan Karaluch…
- Nie to pan Zdrowa Kupka…
- A mnie coś zaczęło swędzieć w kroku…
Pacjentom nigdy nie kończyły się dowcipy. Ożywili się jeszcze bardziej po południu, kiedy nie mieli już badań ani terapii, a szefostwo poszło już do domu i mieli po prostu odpoczywać. Nudzili się paskudnie, bo padła szpitalna kablówka. Byłem więc, że tak powiem, idealnym obiektem rozrywkowym. Uwielbiali patrzeć jak czerwienię się z zażenowania, tłumacząc im pytania. Nawet sześćdziesięcioletnie, nobliwe panie doskonale się bawiły. A już zupełnie osłabiła mnie siwowłosa księgowa spod czwórki. Zapytała z podejrzanym błyskiem w oczach.
- Jak wygląda taki karaluch? Widziałam kilku podejrzanych osobników w pobliżu kuchni.
- Liczysz na jakieś bonusy? – zapytała sąsiadka z lewej, unieruchomiona pod kroplówką.
- Masz na myśli dodatkową porcję mięska? W sumie taka pieczona chitynka jest na pewno chrupka, a ostatnio podczas obiadu musiałam ubrać okulary, by znaleźć mielonego. – Jakie czarownice! Zrobiło mi się niedobrze i z pewnością pozieleniałem, co nie umknęło uwadze rozchichotanych pacjentek. Muszę przyznać, że stchórzyłem i uciekłem, ścigany gromkim śmiechem babć szydełkujących z zapałem szaliki dla wnuków. Pod koniec tej uroczej zmiany miałem ochotę zabić Czarnego. Najlepiej własnoręcznie. Na szczęście ankiety się skończyły i mogłem iść do pokoju socjalnego na zasłużoną kawkę. Z pewnością robaki, grzyby i zdrowe kupy, będą mi się jeszcze długo śniły po nocach. Musiałem coś wymyślić, aby szpitalny Cassanowa odczepił się ode mnie na zawsze. W sumie te głupie ankiety pewnie i tak musiałbym zrobić, nawet bez interwencji Czarnego tyle, że wtedy wcisnąłbym trochę Wielkiemu De albo innemu frajerowi. NFZ przysyłał nam całe tony takich nie wiadomo czemu służących papierów. Wszyscy się od nich migali, więc zazwyczaj niewdzięczna robota przypadała najmłodszym pracownikom, takim jak ja.
***
   Najpierw bojaźliwie zajrzałem do szafki, czy nie czai się tam aby jakieś paskudztwo. Staranie dwa razy umyłem kubek. Nalałem sobie kawy z ekspresu z odrobiną mleka. Wyjrzałem przez okno i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłem na placu Wiśkę w minimalnej mini, strojącą zalotne miny do tego buraka Ryśka. Jawna zdrada sister spowodowała, że wypiłem gorący napój prawie jednym haustem. Klapiąc chodakami pognałem w kierunku garaży.
- Ty laska, przestań kręcić tyłkiem! Niektórzy tutaj pracują! – wydarłem się na bezczelną małpę, roztaczającą swoje niewątpliwe wdzięki przed czerwoną zarazą. – Powinnaś założyć ciepłe majtasy na taką pogodę.
- Braciszku – zaszczebiotała słodko, wachlując rzęsami – może zamiast kawy powinieneś łyknąć Meliski?
- Biały należy do rodziny? – Stropił się durny osiłek. Stał w samym podkoszulku i prężył klatę, cud, że nie odmroził sobie cycków na tym wietrze.  Wyraźnie zgrywał bohatera przed Wiśką. Trafił swój na swego. – Nerwowy jakiś.
- Nie gap się na moją siostrę, bo ci ślepia wypadną i trzymaj łapy przy sobie – warknąłem niegrzecznie. Nie daj bóg, jeszcze mi Czerwony do domu przylezie.
- Nie nerwicuj się Białasie bo ci żyłka pęknie – odszczeknęło się bezczelne chłopaczysko.
- Panowie, tylko spokojnie. - Wiśka przezornie stanęła między nami i wyciągnęła ręce, odsuwając nas na bezpieczną odległość. – Co wy macie z tymi kolorami? Biały, Czerwony. Pracujecie przecież w jednym szpitalu, więc skąd ta wrogość?
- On mnie kopnął! – Zaczął wyliczankę moich grzeszków Rysiek.
- Oni się ze mnie wyśmiewali! – Dołożyłem swoje, dlaczego nie.
- Ukradli nasz skarb! Zeżarli wszystkie czekoladki!
- Pomalowali mnie jak debila, cały tydzień chodziłem czerwony i skóra zeszła mi z czoła.
- SPOKÓJ! – ryknęła moja sister niczym ranna lwica. Potrząsnęła bojowo rudą grzywą. - ILE WY MACIE LAT DEBILE?!
   Zapowietrzyło mnie i omal nie straciłem słuchu. Rysiek zbladł, a potem chwycił się za serce. Co jak co, ale głosik nasza Wiśka miała jak dzwon i to taki podwójnie wzmocniony. Zupełnie o tym zapomniałem w ferworze klasowej walki o dominację. Tymczasem Czerwony stał z szeroko otwartymi oczami i wpatrywał się w pieniącą się z wściekłości dziewczynę niczym w Cud nad Wisłą. Wyraźnie trafiła go strzała tego drania Amora. Zrobiło mi się go nawet żal. Niby wróg, ale na własnej piersi wyhodowany. Sister nie dość, że należała do rodziny Stokrotków, to jeszcze odziedziczyła po mamie wszystkie jej dzikie skłonności i talenty. Facet miał przerąbane.

środa, 9 września 2015

Rozdział 23

   Następnego dnia obudziłem się u boku Nikolasa. Śpiący, wyglądał na takiego odprężonego i młodego, nieledwie mojego rówieśnika. Nie mogłem się powstrzymać, nachylony musnąłem ustami jego powieki, okolone miękkimi, czarnymi rzęsami. Dopóki nie skrzywił kuszących warg i w jego oczach nie pojawiły się złośliwe błyski, wyglądał naprawdę słodko. Były to jednak tylko pozory. Najwyraźniej nawet przedstawiciele Piekła musieli czasami odpoczywać.
- Ehm… Ehm… - Bezskutecznie próbowałem go obudzić. Chyba był bardzo wyczerpany, bo nawet nie drgnął. Nie miałem serca zrzucać go z łóżka. Przeczołgałem się nad nim i ruszyłem na palcach do łazienki. Wziąłem długi, orzeźwiający prysznic dla poprawienia humoru. Niby wszystko zostało wyjaśnione, ale nigdy nie wiadomo, co jeszcze wypełznie spod dywanu, jak mawiał Franio. Wypachniony, gotowy z uśmiechem powitać nowy dzień , wyszedłem z kabiny. Niestety, wystarczyło jedno spojrzenie w lustro by zepsuć mi humor.
- Wyglądam jak ofiara marsjańskich pijawek morderców! – zajęczałem teatralnie. Ach ta fantastyka, zrobiła mi z mózgu kolorową, chichoczącą sieczkę. Chyba za dużo ostatnio czytałem. 
– Udać chorobę? Użyć pudru Wiśki? – Po krótkim namyśle zakradłem się do pokoju siostry i zwinąłem jej najlepszy podkład. Pracowicie, niczym uzdolniony malarz pokojowy, zapaćkałem plamy na szyi. Okazało się jednak, że teraz moja twarz wyglądała jakoś dziwnie blado. Nie miałem innego wyjścia, wypudrowałem także twarz. Następnie założyłem podkoszulek z wysokim kołnierzykiem. Chyba było w porządku. Szybko jednak do mnie dotarło, że nieco przeceniłem swoje talenty świeżo upieczonego stylisty.
   Kiedy przebrany w mundurek wszedłem na salę SOR, Renia z Gosią zrobiły dziwne miny, a potem zaczęły bez skrępowania chichotać. Obrzuciłem je wzrokiem wygłodniałego bazyliszka, więc szybko umilkły. Miało się ten podpatrzony u Nikolasa chłodny, hrabiowski image. Podniosłem do góry głowę, promieniując dookoła swoim majestatem i obrzuciłem wyniosłym wzrokiem, klepiącego w klawiaturę Jasia. Oto wypróbowany sługa, z mozołem i oddaniem wykonujący moje rozkazy.
- Lutek dzisiaj mamy kontrolę. – Przygryzł usta, które mu zadrgały jakby miał tik nerwowy.  – Sucha jest dość wyrozumiała, ale twojej przemiany w drag queen może jednak nie znieść.
- Znaczy, że co? – Nie zrozumiałem jego aluzji, nadal przebywając w wyimaginowanym świecie, pełnym seksownych Janosików w obcisłych, góralskich portkach  i pięknych ułanów na cisawych koniach. A już ten kniaź…
- Idź się natychmiast umyj głupolu! – Ryknął, najwyraźniej tracąc do mnie cierpliwość. – Dziewczyny, dajcie mu jakieś mleczko do demakijażu. – Podskoczyłem łapiąc się za serce. Nie musiał się tak drzeć. Doskonale wiedziałem, że to dziecinne, ale uwielbiałem takie romantyczne dyrdymały. Bezkresne stepy o zachodzie słońca gdzieś zniknęły, a wraz z nimi przystojny kniaź z szablą u boku, jakoś dziwnie przypominający Nikolasa.
   Dopucowanie moich malarskich fantazji zajęło mi dobre pół godziny. Czego się jednak nie robi dla świętego spokoju w pracy. Pożyczyłem jeszcze od naszej recepcjonistki chustkę w kolorowe groszki i owinąłem nią szyję, zawiązując z boku na fantazyjną kokardę. Lustrująca właśnie hol Sucha, lekko się zapowietrzyła na mój widok, niczego jednak nie skomentowała. Stanąłem jak wryty, bo zza jej pleców wychyliła się twarz Wielkiego De, tym razem w przepisowym, szpitalnym mundurku, który co chwilę zjeżdżał mu z chudego tyłka.
- Witam panią dyrektor. – Ukłoniłem się jak na wzorowego podlizucha przystało. Miałem sporo za kołnierzem i lepiej było kobieciny nie drażnić.
- Panie Stokrotka, to nasz nowy wolontariusz. Z nieznanych mi powodów, chce pomagać właśnie na SOR’e. Proszę go oprowadzić i dać coś do roboty. Aha…- Zatrzymała się wpół kroku. – Doktor Czarny cię szuka, podobno ma jakąś ważną sprawę.  – Po tych słowach poszła w kierunku garaży. Na placyku za szpitalem, wyrozbierani do obcisłych podkoszulków Czerwoni, pucowali samochody robiąc przy tym niby przypadkiem, pozy zawodowych modeli. Cwaniaki tak ją zagadali, że zupełnie zapomniała po co przyszła. Niemal widziałem gwiazdki w jej piwnych oczach. Od miesiąca zabierali się do sprzątania magazynu, gdzie mieli niezły bajzel. Jak zwykle upiekło się spryciarzom. Oczarowana Sucha została odprowadzona przez nich pod drzwi swojego gabinetu, żeby przypadkiem nie skręciła gdzie nie powinna. Ach te baby, wystarczy kawałek apetycznego chłopa, żeby zaczęły zachowywać się jak gimnazjalistki. Normalnie zero profesjonalizmu. Tymczasem ja, będę się musiał trzymać z daleka od kardiologii. Kto wie co tam wymyślił Czarny. Obawiałem się zemsty tego miejscowego Casanowy.
- O…! – Na bladej buzi upierdliwego dzieciaka pojawił się złośliwy uśmieszek. – Pan pielęgniarek z mlekiem pod nosem. Co to za ustrojstwo? – Wskazał na chustkę.
- Nie interesuj się smarku! – Nadąłem się i ruszyłem na salę intensywnego nadzoru. Dreptał za mną, usiłując rozwiązać kokardkę, która go wyraźnie zaciekawiła. Cały czas kłapał paszczą jak nakręcony. Zupełnie jakbym za plecami miał radio. Przyspieszyłem kroku.
   Jasiu na mój widok jedynie podniósł do góry brwi. Liczyłem, że gówniarz odciągnie jego uwagę i da mi spokój. O dziwo z tyłu zapanowała cisza. Zirytowany obejrzałem się za siebie. Wielki De stał z otwartą niekulturalnie buzią i wytrzeszczonymi, niebieskimi oczętami. Wyglądał mało inteligentnie to mało powiedziane, raczej jakby nagle doznał objawiania lub zdrenowano mu mózg. Kompletna żenada. Widziałem nawet kropelkę śliny spływającą mu z lewego kącika.
- No przedstaw się ćmoku! To jest doktor Skowronek, nasz internista. – Nadal nic, jakby coś skleiło mu usta. W takim stanie nie nadawał się nawet do zamiatania korytarzy.
- On jest taki… Taki…- dobiegł mnie drżący szept. – Jak mam zwracać się do boga?
- Wystarczy doktorze… - Jasiu przewrócił oczami.
- Doktorze…- Chłopak miał wyraźny problem ze składnym mówieniem. – Nie to nie pasuje do takiego ideału. – Zamyślił się na moment. – Wasza Wysokość, Wasza Miłość , Wasza Jasność…
- Zaraz cię walnę! – Wyrwało mi się z głębi serca. Jasiu jedynie popatrzył na nas obu z politowaniem. Najwyraźniej byłem u niego na tym samym poziomie co piekielny małolat.
- Oddam ci swoje wspaniałe ciało, super inteligentny mózg, szlachetną duszę! – Rąbnął przed nim na kolana. No naprawdę, nie ma to jak samouwielbienie. Zacząłem mu zazdrościć pewności siebie.
- Wystarczy jak poukładasz w szafach pościel. – Na Skowronku wyczyny Wielkiego De, nie zrobiły raczej żadnego wrażenia. Rzucił mu klucze od kantorka i odwrócił się do laptopa, nie raczywszy obdarzyć swojego niewolnika łaskawszym spojrzeniem.
- Jakież zimnie masz serce… Ale ja je rozgrzeję… Na pewno rozgrzeję… - Powtórzył chłopak i podniósł się z kolan, by spotkać się oko w oko z podkurwionym Kozłowskim. Wyrżnął twarzą w jego imponującą klatę. Chirurg zmierzył od stóp do głów pokurcza, który śmiał mu rwać faceta.
- Co ten pacjent tu robi?! – Warknął nieprzyjaźnie, kiedy chodziło o Jasia przeważnie tracił swoje wielkopańskie maniery.
- Żaden pacjent tylko wolontariusz! – Wyprostował się dumnie dzieciak, a gacie zjechały mu do połowy tyłka.
- Schowaj kościste poślady, bo nawet zdesperowanego komara na nie nie złapiesz. – Pluł jadem Hrabia. Nie mógł się porządnie poawanturować, bo leżący na Sali pacjenci zaczęli się z ciekawością przysłuchiwać sprzeczce.
- Mają idealne wymiary i na oko z piętnaście lat mniej! – Odpyskował śmiało dzieciak i wolnym krokiem, aby broń boże wielkolud przed nim nie myślał że ucieka, pomaszerował do magazynu z pościelą.
- Trzeba się go pozbyć, to nie miejsce dla dzieci. Co ta Sucha sobie wyobraża?! – Pieklił się już nieco ciszej chirurg.
- Masz kompleksy Adonisie? – zachichotał niespodziewanie Skowronek. – Może zrób sobie lifting czy coś.
- Uważasz, że staro wyglądam? – Kozłowski wyraźnie zaskoczony stanął na środku sali. Adorowany przez większość personelu i niemal wszystkie pacjentki, zupełnie zapomniał o upływie czasu.
- Ja tam lubię te twoje seksowne zmarszczki. – Rozbawiony Jasiu wstał, podszedł do zaskoczonego mężczyzny i pogłaskał go po policzku.
- Jakie zmarszczki? Nie mam żadnych zmarszczek! – Obraził się chirurg, obrócił na pięcie i poszedł prosto do swojej dyżurki, pewnie sprawdzić w lustrze, ile będzie musiał wydać na plastykę gęby. Na biednego nie trafiło. Jak dla mnie nie było co poprawiać. Swoją drogą nie wiedziałem, że Kozłowski był taki czuły na punkcie swojego wyglądu. 
   Tymczasem Skowronek przez chwilę robił wypisy, ale wyraźnie coś nie dawało mu spokoju, bo nie potrafił się skupić. Mierzwił swojego kucyka, aż pękła gumka. W końcu wstał i poszedł do dyżurki lekarskiej. Po chwili słychać było stamtąd chichoty oraz wymowne skrzypienie sprężyn starej wersalki.
***

   Niestety skończył nam się papier do aparatu EKG i tylko kardiologia dysponowała większymi zapasami. Wielki De jak był potrzebny akurat gdzieś zniknął. Chciałem czy nie, musiałem się tym zająć sam. Wziąłem pod pachę duże pudło. Chyłkiem przemknąłem się do windy, ponieważ Czarny zawsze chodził po schodach. Podobno ćwiczył w ten sposób mięśnie. Założę się, że pewnie chodziło o te, potrzebne do łóżkowych wygibasów, bo to był jedyny sport jaki uprawiał.
- Oh…- westchnąłem tęsknie. Zamiast bawić się w ninja wolałbym teraz drzemać wtulony w ramiona Nikolasa. Jego szerokie usta wyglądały tak ponętnie kiedy spał. Zrobiło mi się jakoś ciepło w okolicy serca. No dobrze nie okłamujmy się, poniżej też. Kilka porządnych całusów powinno mnie wyleczyć z tej przypadłości. Wyciągnąłem komórkę i zacząłem pracowicie pisać sms’a. Ciekawe jakby zareagował, jakby dostał coś takiego?
,, Czekam na ciebie chętny i drżący. Na myśl o twoich ustach moja pikawa tańczy sambę, a spodnie płoną”
   Zacząłem chichotać na całego, nigdy w życiu nie wysłałbym czegoś takiego. Umarłbym potem ze wstydu. Podobne bzdury były dobre w telenowelach. Zwyczajni ludzie nie pletli do siebie takich żenujących kawałków.
   Winda się zatrzymała i wyszedłem na jeden z bocznych korytarzy. Zajęty telefonem nie zauważyłem wychodzącego zza zakrętu Czarnego.
- O…! Złapałem bezczelnego króliczka! – Kardiolog był naprawdę zadowolony z naszego spotkania. Jego uśmiech stał się tak szeroki, że objął niemal całą twarz. Nie wiadomo dlaczego, mnie z kolei zrobiło się nagle zimno. Miałem wrażenie, że te wyszczerzone zęby za chwile odgryzą mi głowę. Moja łepetyna nie była jakaś wyjątkowa, ale jak większość ludzi byłem jednak do niej dość przywiązany.
- Rany…! – Spłoszony, kwiknąłem niczym przydeptany gryzoń. Telefon wypadł mi z ręki i potoczył się po posadzce, za nim poturlało się pudełko. Coś zapikało i zgasło, miałem jednak teraz ważniejsze sprawy na głowie, aby przejmować się głupstwami.
- Trzeba mieć tupet by zrobić coś takiego. – Wbił we mnie twarde, szare spojrzenie i krok po kroku przypierał do ściany. Oszołomiony jego nagłym pojawieniem, nie wiedziałem jak się wytłumaczyć. Szybko jednak zwyczajnie się wkurzyłem, nie znosiłem jak ktoś używał wobec mnie przewagi fizycznej. Wyleczony przez Nikolasa z lęków, zareagowałem ostrzej niż powinienem.
- Sądząc po uległych jękach było ci całkiem dobrze. Najwyraźniej wolisz być słodkim ukesiem. – Wiem, to było wredne z mojej strony, ale jakoś nie potrafiłem się powstrzymać przed złośliwością. – Podobno nosisz do pracy poduszkę.
- Podsłuchiwałeś mały chwaście?! – zawarczał, ale się odsunął. Nieco zmieszany, spuścił wzrok. Naczelny zboczuch szpitala miejskiego zrobił się dosłownie buraczkowy. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem.
- Troszeczkę na początku. – Przyznałem się do winy, bo cała para jakoś ze mnie uszła. – Musiałem się upewnić co do przebiegu sprawy i mam na piśmie twoja entuzjastyczną odpowiedź. – Dodałem zupełnie niepotrzebnie.
- Oż ty! – Puknął mnie w czoło. – Wiem, że masz i nie mam zamiaru się wycofać. Dług został anulowany, ale spłacił go twój brat nie ty.
- To bardzo miło z twojej strony. – Usiłowałem poniewczasie nadrobić grzecznością. – Przemek jest podobno dobry w te klocki, więc powinieneś uznać, że dostałeś też odsetki. – Próbowałem niezbyt umiejętnie ułagodzić wściekłego mężczyznę.
- Jednak cię zatłukę! – Podniósł rękę, żeby szturchnąć mnie w bok. – Te odsetki, to ty będziesz spłacał do końca życia!
- Nie waż się bić mojego brata! – Usłyszeliśmy za plecami ryk Przemka. Zrobiło mi się trochę słabo, tylko jego tu brakowało, żeby mnie całkiem pogrążyć.
- Bo niby co mi zrobisz?! – Czarny zupełnie nie wiedział, kiedy złożyć broń. Biedak nie znał brachola. Musiał się jeszcze biedak wiele nauczyć.
- Właściwie miałem zacząć od tej małej, zdradliwej gnidy - tu warknął na mnie niczym grizzly przed śniadaniem - ale ty też nie jesteś bez winy!
- Ja byłem tylko nieświadomym obiektem manipulacji. – Kardiolog oblał się rumieńcem pod śmiałym spojrzeniem, ślizgającym się bez ceremonii po jego ciele i przestąpił z nogi na nogę, niczym pensjonarka. Słowo daję, to było lepsze niż kablówka.
- I dlatego zgodziłeś się łaskawie, aby mój mały braciszek zapłacił ci własnym ciałem?! – Chłodny, wyprany z emocji głos Przemka nawet mnie przyprawił o drżenie. Takim tonem przemawiał w sądzie, kiedy miał zamiar wyrwać flaki przeciwnikowi i wdeptać go w ziemię. Ewentualnie w innych, mniej cenzuralnych przypadkach…
- Sam się zgodził. – Bronił się kardiolog, rzucając dookoła spłoszone spojrzenia. Wyraźnie miał zamiar dać nogę.
- Chyba musimy sobie wyjaśnić kilka kwestii! – Brachol wziął za rękę struchlałego mężczyznę i zaczął ciągnąć w kierunku pracowni USG, pod którą jak zwykle kłębił się tłumek pacjentów, w oczekiwaniu na przybycie lekarza. Pełen obaw podreptałem za nimi. Zostali przywitani entuzjastycznymi pomrukami.
- Może pogadamy innym razem? – Zaproponował ugodowo kardiolog, usiłując wyrwać rękę z niedźwiedziego uścisku.
- W żadnym wypadku. Ktoś musi cię nauczyć, że moja rodzina jest nietykalna. – Otworzył drzwi i wepchnął go do środka, po czym odwrócił się do zaskoczonych pacjentów. – Musimy sobie wyjaśnić parę kwestii. Dogłębnie zbadać sprawę. Proszę państwa o jakieś pół godzinki cierpliwości. – Przemek w tym momencie wyglądał wyjątkowo profesjonalnie - w garniaku za kilka tysięcy, wyperfumowany, z aktówką w rękach – jednym  słowem idealny adwokat w plenerze. Nikt nie zaprotestował.      Zbliżyłem się do drzwi najbardziej jak mogłem i zacząłem podsłuchiwać. Najwyraźniej nadal się kłócili podniesionymi głosami, nie sposób było jednak rozróżnić słów. Potem rozległy się jakieś łomoty i trzaski. Bili się czy coś? Interweniować? Musiałbym wyważyć drzwi. Później kilka wysokich okrzyków Czarnego, przeciągłe wycie i cisza. Pomordowali się? Nie wytrzymałem, przyłożyłem ucho do dziurki od klucza, nie zważając na dezaprobatę pacjentów.
- To za Lutka lubieżny prosiaku! Przeoram cię jak rolnik pole! Nie próbuj mi tu grać nieśmiałego! – Rany, ale Przemek był wkurzony. Co te zboki tam wyprawiały?
- Nie tak mocno, prawie wyszedł mi gardłem! – protestował niezbyt przekonująco kardiolog. – Uważaj na aparaturę!
- Nie pieprzę aparatury tylko ciebie, zakało szpitala! – Coś walnęło o podłogę.
- Tam są ludzie ty dupku! – Odgłosy szarpaniny.
- I ty niby się tym przejmujesz?
- Ach… Hm… Aaaa…! – Mój boże, znałem ten dogłos, te chrapliwe bolesne nutki. Już je kiedyś słyszałem. Poczerwieniałem pod wpływem wspomnienia. Jasiu Śpiewak nauczył mnie kilku rzeczy o życiu. Te łajdaki się bzykały pod nosem całego szpitala, a ja durny chciałem już lecieć po ślusarza. Obejrzałem się mocno zmieszany. Pacjenci mieli dość zróżnicowane miny, od oburzenia, poprzez szerokie, domyślne uśmiechy do ognistych rumieńców. Nikt jednak nie protestował, najwyraźniej dobrze się bawili. Najwyższy czas wziąć nogi za pas.
***
   Reszta dnia przebiegła w miarę spokojnie. Przemek musiał wrócić do kancelarii, w której pracował, a Czarny zająć się pacjentami. Udało mi się więc przetrwać ten dyżur bez większej wpadki. Nawet Wielki De po południu sobie poszedł, pewnie biedak zgłodniał. Samą miłością niestety nie dało się żyć. Mieliśmy spory ruch, bo zaczął się okres grypowy. Wieczorem od tego biegania tam i powrotem rozbolały mnie nogi. Usiadłem w pokoju socjalnym i zacząłem masować sobie kostki. W kieszeni zawibrowała komórka.
 - Witaj Kwiatuszku, przyjadę po ciebie. – Niski głos Nikolasa połaskotał mnie w ucho. - Postaraj się do tego czasu nie spłonąć i nie pij zbyt dużo kawy, bo ci pikawa stanie.
- Będę czekał. – Odłożyłem telefon. Ale ze mnie zakochany dureń. Wystarczyło, że się odezwał, a ja od razu byłem w siódmym niebie
  Do pokoju weszły Renia z Gosią. Widocznie nadeszła już nowa zmiana. Gdzieś na granicy mojej pokręconej świadomości, kołatało się coś ważnego. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie co to było, najwyraźniej o czymś zapomniałem.
   Spodziewałem się, że mój diabełek nie będzie w najlepszym humorze, po tym wszystkim co usłyszał od Przemka. A tu proszę jaka niespodzianka. Miałem wrażenie, że z trudem powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem. Właściwie z czego on się tak cieszył? Dlaczego mam niby nie spłonąć?
- O kurwa! Spłonąć? – wydarłem się jak idiota, a dziewczyny zamarły z kubkami herbaty w dłoniach.
- Lutek, do reszty zwariowałeś? – zapytała uprzejmie Renia. – O mało się nie poparzyłam!
- Co robić? Co ja mam do cholery teraz zrobić?! – Oblałem się zimnym potem. To nie możliwe, to nie mogła być prawda! Ten perwersyjny sms nie mógł do niego dojść! Gdzie się schować, gdzie uciekać? Jak nic wpadłem w panikę. Nikolas pomyśli, że cierpię na gwałtowny syndrom niedopchnięcia i cały dzień przebierałem nogami, nie mogąc się doczekać aż się na mnie rzuci. W dodatku bezczelnie dopominałem się tego przez sms’a. Jaki wstyd, nie mogłem spojrzeć mu teraz w oczy.
- Luciu nie potrzebujesz czasem kielicha Hydroxyzyny? – zaproponowała Gosia. – Pospiesz się - zerknęła przez okno – twój książę już zaparkował karocę.
- Pomóżcie, ukryjcie! – zawyłem desperacko. Z sekundy na sekundę robiłem się coraz bardziej czerwony. Czułem, że pali mnie nawet szyja i uszy. Jestem bezwstydnym napaleńcem, sto razy gorszym od Przemka i Czarnego. To miał być piękny, romantyczny związek, a wyszedł pornos klasy C. Jestem chyba przeklęty czy coś. Nawet własny telefon robił mi brzydkie kawały.