niedziela, 17 listopada 2019

Rozdział 47


   Dzisiaj był TEN dzień, nazwany przez Emilkę Dniem Zagłady Wolności, czyli pierwszy września. Dzieciaki nie mogły uwierzyć, że wakacje tak szybko się skończyły i podejrzewały kradzież z kalendarza, przez nieznane siły, co najmniej kilku tygodni. Mała napisała nawet list z protestem do Rzecznika Praw Dziecka, a zawsze chętny do pomocy Jurka, narysował w nim całkiem zgrabnie, udręczone dziecko za kratami, ale nie pozwoliłem, ku ich wielkiemu rozczarowaniu, go wysłać. Taaa…. Chyba dałem im zbyt dużo swobody. Jak widać za duża ilość filmów o super bohaterach i you tuba spalała na popiół małe mózgi. Zacząłem się poważnie zastanawiać czy nie ograniczyć im dostępu do internetu. Listki żółkną, płatki opadają. Koniec Stokrotka. Chyba po prostu się starzeję…
   Nikolas niestety nie wrócił, choć obiecał zaczarować czas i nie opuścić tego ważnego dla dzieci wydarzenia. Jednak biznes rządził się własnymi prawami i zostałem z rodzinnym bałaganem zupełnie sam. Emilka stała właśnie przed lustrem z buntowniczą minką i przygładzała nerwowo granatową spódniczkę. Tak. W Karowie nadal obowiązywał na wszystkie szkolne uroczystości strój tradycyjny czyli biała góra i czarny lub granatowy dół. Dla niej tak jak dla Jurki był pierwszy dzień w nowej szkole.
- Sukienka z misiem jest ładniejsza – mądrzył się mały znawca mody, dolewając oliwy do ognia. Pogroziłem mu palcem. Zadarł nosek.
- Ty lepiej wreszcie pozapinaj guziki. – Usiłowałem odwrócić jego uwagę. W sportowej koszulce i jeansach wyglądał zabójczo. Taki Nikolas w miniaturze, brakowało mu jedynie jego pewności siebie i szelmowskich błysków w czarnych oczach. Nadal było widać wpływ Domu Dziecka na jego zachowanie. Kilka tygodni, które upłynęły od przyjazdu do naszego domu, nie mogły znacząco zmienić charakteru chłopca. Ale powoli stawał się śmielszy i coraz mniej się jąkał. Podziwiałem upór i odwagę z jaką uczył się nowych rzeczy.
- Wyglądacie świetnie. – Udało mi się spiąć włosy dziewczynki w zgrabny kucyk. Spinka z wisienką zwieńczyła moje dzieło. Oczywiście najpierw cały wieczór oglądałem filmiki w internecie i ćwiczyłem na ukradkiem pożyczonej od małej lalce.
- No nie wiem… - Emilka wyraźnie nie miała zaufania do mojego wyczucia najnowszych trendów. Może dlatego, że w sklepie to Nikolas zawsze decydował co kupimy. Miała trochę racji, pierwsze wrażenie można było zrobić tylko raz.
- Od czego macie wujka… - Na moje nieszczęście Carmelo wkroczył dumnie do mieszkania, podzwaniając bransoletkami. Wokół jego kostek wirowała spódnica w neonową, zieloną kratkę. Czerwone pantofle na wysokich obcasach dodawały mu szyku. Trzeba przyznać, że poruszał się w nich z wielkim wdziękiem. Z miną projektanta światowych marek krytycznie przyjrzał się dzieciom. Westchnąłem w duchu do mojego anioła stróża. Może nie pozwoli mi dzisiaj dać plamy przed innymi rodzicami.
- Psss… - usiłowałem zwrócić na siebie uwagę kraciastego zjawiska, zanim wszystkie moje wysiłki pójdą na marne.
- Co tak syczysz? Boli cię coś? – Niepoprawny Carmelo poruszył brwiami i pokazał mi koniuszek języka. Emilka zmierzyła go wzrokiem, potem spojrzała na swoje odbicie w lustrze.
- Wyglądam… Jakoś… - skrzywiła usteczka. - Nudno…
- Fakt. Zupełnie jak Super Prymuska. – Łajdak zmrużył wymalowane oczyska i podrapał się po brodzie. Też mi się znalazł Versace! Pięknie. Ja tutaj się produkuję od rana, a ten drań zepsuł wszystko. Teraz będę musiał związać i zakneblować dzieciaki, aby je zawieźć do szkoły.
- I co telas? – Jurce wydłużyła się minka.
- Zrobimy szybką metamorfozę! – Zacząłem się bać. Może powinienem wziąć maluchy pod pachę i uciec, zanim Carmelo zamieni je w pstrokate kopie samego siebie.
- Meta… Metamol… - Wyartykułowanie ,,r” nadal nie było mocną stroną chłopca. Sprytu jednak nikt nie mógł mu odmówić. Jak czegoś nie potrafił powiedzieć poprawnie, zamieniał trudne słowo na inne. – Hokus Pokus?
- Prawie…- Zanim zdążyłem zaprotestować Kraciasty pociągnął za gumkę i zburzył moje dzieło. Rude włoski spłynęły na chude ramionka puszystą chmurką. Wisienka spadła na podłogę. Zrobiło mi się przykro. No Lutek, bądź Stokrotką! Tylko się nie maż!
- Robiłem ten kucyk pół godziny! Za kwadrans musimy być w szkole, spóźnimy się! –Jęknąłem.
- Fryzjerem roku to ty nie zostaniesz. Patrz i ucz się. – W trzy minuty zaplótł fantazyjnego warkocza, lekko go poczochrał, aby włosy nabrały objętości. Emilce rozbłysły oczy. Jej uśmiech sprawił, że zapomniałem o swoich rozterkach. Ku mojemu zaskoczeniu pochyliła się, podniosła delikatnie z podłogi zakurzoną spinkę, przetarła ją pieczołowicie rękawem.
- Jeszcze to! - Rzuciła królewski rozkaz swojemu nowemu styliście, który posłusznie wpiął ją we włosy. - Tatuś mi ją dał. Jest śliczna. – Pomachała do mnie entuzjastycznie, a moje serducho zatańczyło sambę.
- W taki razie jeszcze coś od wujka. – Zdjął z ręki jedną z bransoletek, czerwone, szklane paciorki idealnie pasowały do wisienek. Owinął ją wokół przegubu dziewczynki. – Teraz jesteś ,,mas bella”.
- A ja? Chcę  być,, mas bella” jak Emi.. – Jurka nieśmiało pociągnął nowego wujka za nogawkę spodni. Najwyraźniej tez chciał być najpiękniejszy. Choć nie rozumiał słów, czuł, że to coś fajnego.
- Oczywiście kwiatuszku. Dla ciebie mam coś innego, w końcu jesteś mężczyzną. – Z powagą wyciągną z kieszeni plecionkę z kolorowych rzemyków i zawiązał ja na ręce chłopca. Maleńkie dzwoneczki umieszczone w środku cichutko pobrzękiwały przy każdym ruchu. Chłopiec stanął obok dziewczynki i dumnie się wyprostował.
- Skoro wszyscy jesteśmy już tacy piękni, może wreszcie wyjdziemy z domu. – Pchnąłem dzieci w kierunku drzwi.
- Nie wszyscy. – Tu Carmelo popatrzył z politowaniem na moją koszulę w sowy. Neonowe guru. Phi! Posłałem mu bure spojrzenie. – Ale faktycznie powinniście się pospieszyć.
                                                                      ***
   Okropnie lało, dobrze, że założyłem dzieciakom kurteczki. Na szczęście dotarliśmy na czas. W szkole na korytarzu odbywały się dantejskie sceny. Zupełnie jakbym wkroczył na pole bitewne. Kilka usmarkanych maluchów trzymało się kurczowo rozhisteryzowanych matek i zanosiło płaczem. Inne testowały poślizg błyszczącej, świeżo wypastowanej posadzki przy okazji rozmazując na niej ślady z błota. Dwie dziewczynki usiłowały zjechać po poręczy. Tęgi chłopczyk próbował smaku ozdobnych papryczek rosnących na parapecie. Panie z obłędem w wymalowanych oczach biegały jak szalone od jednego do drugiego dziecka i usiłowały zapanować nad bałaganem. No cóż. Podstawówka. Kto przeżył, wie o co chodzi.
W to piekło wkroczyła ze stoickim spokojem korpulentna woźna w kwiecistym fartuchu, przepasanym nabijanym ćwiekami pasem i wojskowych trepach. Miała fantazję, nie powiem, jedynie Carmelo mógłby się z nią równać. Z stojącymi na wszystkie strony czarnymi włosami i mocnym, gotyckim makijażem wyglądała wystarczająco wiedźmowato by wystraszyć nie tylko maluchy, ale nawet ich kręcące nosami, wystrojone rodzicielki. Wzięła się pod boki.
 - Ach te magistry.. – westchnęła i przewróciła oczami. Dwie nauczycielki mocno poczerwieniały. - Ciszaaa…! Wszystko upaskudzone! – Wrzasnęła aż mi coś zazgrzytało w mózgu. – Przebierać kapcie, ale już! - Machnęła przy tym wojowniczo trzymaną w ręku mokrą szmatą. Czas się zatrzymał. Wszyscy struchleli. Nikt nie odważył się poruszyć. Baliśmy się nawet oddychać. Emilka już wcześniej powędrowała do swojej klasy. Tymczasem Jurka przezornie się schował, ale jego ciemna główka wyglądała ciekawie zza moich pleców.
- Ca… Czarownica? Prawdziwa?– Wyszeptał zafascynowany, ku mojemu przerażeniu śmiało podszedł do kobiety i pociągnął ją za fartuch. – Była pani w wojsku? – Wskazał rączką na błyszczący pas. – Umie strzelać z karabinu? – Zapytał z nabożnym podziwem.
- Z karabinu nie. Ale potrafię tak przyłożyć miotłą, że nawet najgrubsze dziecko- tu rzuciła groźne spojrzenie obgryzającemu kwiatki chłopcu - przeleci jak ptak przez cały korytarz.
- Oo…! - Jurka najwyraźniej znalazł sobie nową idolkę. Ten maluch zaskakiwał mnie na każdym kroku swoją dziwną mieszanką, nieśmiałości, odwagi i niesamowitej ciekawości otaczającego świata.
   Panie w końcu się ocknęły i zabrały niesamowicie grzeczne teraz dzieci do klasy. Obeszli woźną szerokim łukiem, cichutko szepcząc do siebie. Na przedzie wystraszonej gromadki Jurka maszerował z wysoko podniesioną główką.  Czyżby właśnie moje maleństwo awansowało do roli lidera?
   Tymczasem rodzice zostali spędzeni do Sali gimnastycznej, gdzie miało się odbyć pasowanie pierwszaków na uczniów. Najpierw oczywiście musieliśmy zaliczyć obowiązkowy apel, podczas którego dyrektor niemiłosiernie przynudzał, wychwalając zalety placówki i oczywiście swoje osiągnięcia, jakby w szkole nikt inny nie pracował. Na szczęście mogliśmy na siedząco podziwiać jego elokwencję. Oczywiście większość stanowiły mamusie. Od początku przyglądały się mi z niezdrową ciekawością. Tkwiłem między nimi niczym rodzynek w cieście. Dwie blondynki po moich bokach w końcu nie wytrzymały.
- Synek czy córeczka?
-Syn. – Postanowiłem się nie rozgadywać. Karowo nie było dużym miastem, a plotki mnożyły się niczym szarańcza.
- Który to? – Dzieci właśnie odbierały na scenie dyplomy.
- Ten najwyższy z ciemnymi włosami.
- Oo… Niepodobny. – Ta bardziej orzęsiona zmierzyła mnie wzrokiem. – Żona jest brunetką?
- Nie mam żony – westchnąłem z rezygnacją. Musiałem im dać coś na żer, bo inaczej się nie odczepią.
- Och naprawdę? – Druga rozciągnęła w szerokim uśmiechu gumowe usta, jej głodne oczy zalśniły, zaczęły obmacywać z zainteresowaniem moje ciało, niemal czułem jak wypalają dziury w ubraniu. Markowe ciuchy wybrane przez Nikolasa jedynie jeszcze bardziej ją zachęciły. Jak nic singielka na polowaniu. Nie ośmieliłbym się wyobrażać sobie, co właśnie zalęgło się w jej farbowanej łepetynie.
- Za to mam bardzo zazdrosnego narzeczonego, z wybuchowym charakterem. – Usiłowałem ostudzić jej zapały. Niestety nawet wspomnienie o odmiennej orientacji niewiele pomogło. Widać była strasznie zdesperowana.
- Dziewczynki są grzeczniejsze. Moja Zosia jest szatynką, ma nawet identyczny kolor włosów co pan. – Czy ona właśnie reklamowała córkę, jako lepszą kandydatkę na moją niż Jurka? Kiedy ten cholerny apel się skończy? Odsunąłem się nieco z krzesłem na ile było to możliwe i posłałem jej nieprzyjazne spojrzenie. Chyba wystrzeliłem ze słabego działa.
- Za to jej mamie czegoś brakuje. – Spojrzałem bezczelnie między jej nogi, które trzymała prowokująco rozsunięte, mimo dość krótkiej sukienki. Oby nie strzeliła mnie w pysk, już i tak kilka osób przyglądało się nam z zainteresowaniem. Rzadko bywałem aż tak niegrzeczny wobec kobiet.
- Mój drogi. Dzisiejsza technika czyni cuda – zagruchała bynajmniej niezrażona. – Widziałam w seks shopie takie wielkie…
- Mu… Muszę do toalety… - wyjąkałem tchórzliwie i uciekłem o mało nie przewracając się na zakręcie korytarza. W łazience obmyłem twarz zimną wodą. W życiu nie spotkałem tak zdesperowanej baby. Jeszcze trochę, a te wargi glonojada wyssałyby ze mnie duszę. Brrr… Nikolasie, jak mogłeś wysłać mnie samego do tego gniazda wampirzyc?! Będziesz to długo odpokutowywał, jakem Stokrotek!
                                                              ***
   Nie wszedłem już na salę, wolałem uniknąć problemów i zaczekałem na korytarzu. Poinformowałem Emilkę sms’ em, że spotkamy się na podwórku przed szkołą za kwadrans. Odważnie stałem za wielką palmą, licząc że nikt mnie tutaj nie znajdzie. Po chwili zobaczyłem Jurkę, który poważnie tłumaczył coś trzem kolegom.
- Jak to masz dwóch ojców? – Chłopcy najwyraźniej nie mieli pojęcia jak to ugryźć. Dla nich rodzina składała się z mamy i taty.
- Wołasz tato i który przychodzi? – Byłem ciekaw jak mój młody dyplomata poradzi sobie z tą trudną kwestią, więc nie podchodziłem. Tak naprawdę z tym problemem nie radziło sobie wielu dorosłych, najwyraźniej przerastało to ich zdolności pojmowania. Zwłaszcza panowie w czarnych sukienkach mieli z tym wyraźny kłopot. W Karowie moja rodzina miała jednak status zakapiorów spod ciemnej gwiazdy i nikt nie odważyłby się mi ubliżyć wprost, co innego za plecami.
- Głupiś. Mam tatę i tatusia. Jak chcę obiadek wołam tatusia Lutka, a jak pojeździć motorem, to proszę cichutko do tatę Nikolasa. – I w ten sposób awansowałem na piękniejszą stronę w związku. Nie wiedziałem czy się mam martwić czy cieszyć. Mądraliński. Pociągnąłem nosem, oczy też miałem w mokrym miejscu. Strach się bać co za kilka lat wyrośnie z tego dziecka.
- Dlaczego?
- Bo tatuś strasznie się denerwuje jak jeździmy. Krzyczy i mówi, że to niebezpieczne. – A to cwaniak. Wyraźnie go nie doceniłem. Będę musiał pogadać z moim niepoprawnym narzeczonym.
- Masz fajnie…- jęknęli chłopcy z podziwem.
- No pewnie…- Jurka dumnie zadarł głowę. Wyszedłem się zza krzaczora. W polu widzenia żadnych gumowych ust. Odetchnąłem. W czarnych ślepkach natychmiast zapaliły się iskierki.
- Chodź, Emilka już czeka. – Nie musiałem dwa razy wołać.
- Taaatuś…! – Maluch rzucił się w moim kierunku biegiem, podskoczył i zawisnął mi na szyi.
- Pójdziemy na lody do wujka? – Jak odmówić takiemu słodziakowi? W barze Pod Kogutem mieli niezłe desery.
- Tylko zabierzemy siostrę. – Postawiłem go na podłodze. Poszliśmy do szatni po buty i kurteczkę.
- Jestem męz… Mężczyzną? – zapytał z powagą. Wyraźnie coś kombinował.
- Oczywiście. – Przyjrzałem się mu podejrzliwie. Musiałem się pilnować, żeby nie palnąć przy nim czegoś głupiego.
- To dostanę też piwo? – Teraz to mnie na chwilę zatkało. Skąd u malucha takie pomysły?
- Jest gorzkie i zawiera alkohol. – Wiedziałem, że lubi jedynie słodkie napoje.
- Malinowe. – I tu mnie miał. Jeśli zwyczajnie odmówię, znajdzie inny sposób. Musiałem jako odpowiedzialny tatuś czymś go zrazić do tego pomysłu.
- Skąd ty wiesz o słodkim piwie? – Ciekawe kto go tak wyszkolił?
- Bo Marcin powiedział…
- Alkohol szkodzi dzieciom, po nim się nie rośnie. Zostaniesz mikrusem i będziesz chodził z drabiną. – Tłumaczyłem, usiłując zachować powagę.
- Po co mi drabina? – Zmrużył oczka i zmarszczył brwi.
- Jak będziesz chciał pocałować kogoś fajnego to nie dosięgniesz. – Był taki słodki jak nad czymś myślał.
- Łee…  Całowanie jest ohydne. Ślimakowe. – Wykrzywił zabawnie usta w ryjek.
- Mój ty doświadczony podrywaczu…- Z całych sił próbowałem zapanować nad twarzą.
- Patrycja powiedziała, że jestem taaaki śliczny. Potem dała mi buzi. – Siedmiolatki były bardziej przedsiębiorcze niż sądziłem.
- I jak było? – Skręciłem gwałtownie w boczny korytarz, bo Orzęsiona z Gumową targając swoje pociechy, właśnie mnie doganiały. Nie miałem zamiaru ryzykować ponownego spotkania.
- No przecież mówiłem. Ślimakowo. – Wywieszony język mówił wszystko. Wyszliśmy na podwórko, gdzie ku mojej wielkiej radości stała Emilka trzymana za rękę przez Nikolasa. Nareszcie nadeszło wsparcie. Moje zabójczo przystojne kochanie zwracało uwagę wszystkich wychodzących mam, podobnie jak stojący pod bramą sportowy samochód. Urodziwi i bogaci biznesmeni nie latali stadami po ulicach Karowa. Spieszący do bramy tłum wyraźnie zwolnił. Błysnęły flesze zębów, zafalowały biodra, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dekolty stały się nagle większe, a spódnice krótsze. Wstrętne czarownice. Podszedłem śmiało do mojego kochania i już wspiąłem się na palce by zaznaczyć teren, kiedy ktoś pociągnął mnie za nogawkę od spodni. Jurka zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. Podniósł do góry z uśmieszkiem mały paluszek.
- Nie możesz się całować! – Oświadczył stanowczo.
- Bo…? – Coś mi zaczęło świtać w głowie. Chyba zupełnie nieświadomie strzeliłem samobója.
- Nie masz drabiny! – Pamiętliwy, mały szkodnik.
- Co ma drabina do całowania? – zapytał nieco rozczarowany Nikolas, który otworzył dla mnie szeroko ramiona.
 - Cii.... – Mieliśmy sporą widownię. - Opowiem ci w domu. I nigdy, nigdy więcej nie zostawiaj mnie z nimi samego. – Pogroziłem dzieciakom, które zaniosły się chichotem i pobiegły do samochodu. - Z nimi też. – Wskazałem na mijające nas matki.

środa, 27 marca 2019

Rozdział 46


   
   Po kilku minutach mocowania się z przeklętymi drzwiami chłodni, musiałem zawołać na pomoc Nikolasa i Carmela, bo kuzynowie byli zajęci obsługą rozpaczającej drużyny piłkarskiej, wylewającej nad kolejnymi kuflami piwa swoje żale po przegranym meczu. W końcu cała, dość osobliwie wyglądająca gromadka Stokrotków, wyszła na wolność. Jurka z Emilką kurczowo trzymając się za rączki dla dodania sobie odwagi, przyglądali się im z prawdziwą fascynacją. Wszyscy, czyli Franio, Przemo, Wiśka i o zrozo nawet mama Basia, pozwijani byli niczym mumie w kraciaste obrusy, a twarze i dłonie mieli nasmarowane dla uniknięcia odmrożeń, masłem szpinakowo - czosnkowym, z którego słynął bar Pod Kogutem. Cali w szronie, z zielonkawą skórą, faktycznie przypominali nieziemskie stwory.
- Łooo...- Usta chłopca przybrały kształt idealnego ,,O".
- Dzwonimy do Archiwum X? - Emilka była jak zwykle bardzo konkretna.
- Lepiej po Straż Pożarną? - Zaproponował Carmelo, którego oczy podejrzanie błyszczały.
- Może policję? - Nikolas dołączył się do zabawy. Co oni zrobili z moim kochaniem? A taki był jeszcze niedawno dobrze wychowany i rozsądny, a przynajmniej starał się robić dobre wrażenie.
- Ja.. Wiem... Ja.. - Jurka zaczął podskakiwać na jednej nodze. W obecności mojego Słońca czuł się całkowicie bezpieczny i zupełnie zapomniał o strachu przed kosmitami.
- Dawaj mały! - Zawirowała kwiecista sukienka, zadzwoniła biżuteria na nadgarstkach. Czy ja na pewno chciałem powierzyć temu facetowi swoje dzieci pod opiekę? Może powinienem się nad tym jeszcze zastanowić?
- Poglomcy duchów! - Jurka był naprawdę dumny ze swojego pomysłu. - Zlobią psssyt i wsyscy do gala. - Trzymał się jednak przezornie spodni Nikolasa.
- Wy dwaj powinniście chyba iść z Jurką od zerówki. Przedszkolanki mają spore doświadczenie z niedojrzałymi osobnikami, więc jest szansa, że coś z was jeszcze wyrośnie. - Westchnąłem zrezygnowany i pogroziłem głupolom, robiącym dzieciakom wodę z mózgu. - Proponuję cztery, podwójne grzańce. - Rzuciłem do zbliżających się kuzynów, którzy z niedowierzaniem obserwowali zamrożoną, coraz mocniej szczękającą zębami, gromadkę. - Jakieś koce też byłyby mile widziane.
- Co do diabła robiliście w chłodni? Mieliście czekać po cichu w magazynie. - Zdenerwowany Wiesiek zdradził plan akcji pod tytułem ,, Lutek to bezduszny drań. Poznamy nowych Stokrotków bez jego łaski".
- Tam były pająki. - Odezwała się w końcu Wiśka.
- I skorki. Kiedy ostatnio sprzątaliście? - Skrzywiła się mama. Franio nadal nie mógł wykrztusić ani słowa. Z racji wieku najbardziej odczuł niską temperaturę. Laska stukała w podłogę bez udziału jego woli, usta miał sine. Udało mu się jednak cicho posykiwać w moja stronę.
- Dlaczego u licha nie przycisnęliście alarmu? - Wykrztusił po chwili milczenia barman Marian. - To taki wielki, czerwony przycisk na ścianie chłodni.
- Nnn...Nie chcieliśmy zz...zdradzać wrogom pp..pozycji. - Dziadunio szturchnął mnie laską. Rany. Ależ z niego zawzięta bestia.
- Właśnie. - Przemo jak to Przemo, za grosz braterskiej solidarności.
- Niby macie na myśli mnie? - Nie mogłem uwierzyć, że woleli zamienić się w kostki lodu, niż poprosić o pomoc, skoro już się zatrzasnęli. A ja burczałem na Nikolasa i Carmela za durne wygłupy. Powinienem już dawno przywyknąć, że moja rodzina nigdy nie odda pierwszego miejsca na najbardziej pokręconych osobników w Karowie i okolicach.
- Aha...- Zaszczękała zębami mama. No pięknie, akurat po niej spodziewałem się więcej rozsądku.
- Niech was! - Wyglądali naprawdę żałośnie, kichali, chrypieli, ale jak przystało na Stokrotków nie opuszczali gardy. Patrzyli na mnie buntowniczo, z ciekawością nie pozbawiona czułości,  ukradkiem zerkali na dzieciaki. Co za banda zmutowanych kwiatków!
- Milcz i słuchaj starszych wyrodna Stokrotko! - Taaaa... Siostrunia chyba miała dużo do powiedzenia na temat mojego niewdzięcznego charakteru. - Jak cię książę zabrał do pałacu kompletnie zapomniałeś o rodzinie? A my się tutaj martwimy i czekamy, czekamy i martwimy!
- Uspokójcie się! - Wiesiek zagonił wszystkich z powrotem do sali. Marian dostawił do stolika dodatkowe krzesła. - Najpierw pozwól im się rozmrozić. - Rzucił do mnie ugodowo.
***
   Wstałem dosłownie o świcie, jeszcze przed kurami sąsiada. Dzisiaj miałem wrócić do pracy i pierwszy raz zostawić dzieci pod czyjąś opieka. Niby ufałem latynosowi, w końcu był całkiem porządnym facetem, a Jurka jego jedynym bratankiem, ale... No właśnie.
- Lutek, głowa do góry. Daję słowo, że wieczorem oddam dzieci w stanie nienaruszonym. - Profesjonalna niania nie powinna mieć takiego głupiego uśmiechu. Chyba stawałem się troszeczkę, odrobinę nadopiekuńczy.
- Masz składać regularne meldunki! - Jego zapewnienie jakoś mnie nie przekonało. Musiałem mieć twarde dowody,  by przetrwać dwunastogodzinny dyżur z dala od maluchów, bez dostania zawału ze stresu. Niby pomoc miałem na miejscu, ale wolałbym nie być reanimowany przez Kozłowskiego, który nadal patrzył na mnie zezem. Kto wie, co ten podejrzliwy drań, by mi zrobił.
   Zlustrowałem Pana Nianię z góry na dół jak tylko stanął na progu domu. Musiałem przyznać, że był bardzo punktualny. Zegar wybił szóstą. Na pewno nie wyglądał jak przeciętna opiekunka, co to to nie. Ubrany w wygodny strój, tak jak go poinstruowałem Carmelo, pozostał jednak Carmelem. Zwykłe dżinsy z TESCO uzupełnił trampkami związanymi zielonymi, puszystymi sznurówkami przypominającymi dwie pokudłane gąsienice, które zapomniały się rano uczesać, a kwiecista, bo jakżeby inaczej, bluzka ze sporym dekoltem, ukazywała owłosioną obficie klatę. O dziwo, przez kolorowe tulipany i maki przebijała twarz Ronaldo, wykrzywiona w nieszczerym uśmiechu. Czyżby był jego fanem? Do tego pełny makijaż i tęczowe kolczyki do ramion. Jedynie włosy prezentowały się należycie, upięte w schludny warkocz. Miałem nadzieję, że dzieci nie nabiorą pod jego wpływem ekstrawaganckich upodobań. Taki strój w Karowie, które było małą, zapadła mieściną, na pewno doprowadzi do kilku histerii, jak tylko wyjdą z domu. Całe szczęście, że moja rodzina miała opinię bandy szalonych zakapiorów. Dzięki temu nikt nie odważy się im podskoczyć. Zresztą sam dorobił się, co najmniej kilkunastu naprawdę ciekawych znajomości, wśród miejscowych dziwaków, dzięki dorywczej pracy w Barze Pod Kogutem i robieniu za Pana Dobrą Radę.
- No co? - Trochę się speszył pod moim spojrzeniem zatroskanej Matki Polki. - Sam mówiłeś, że ma być na sportowo.
- Cienie nie pasują do sznurówek. - Kompletnie zbiłem go z tropu tym niespodziewanym oświadczeniem. Cóż, o gustach się nie dyskutuje. Kim ja byłem, aby pouczać go w sprawach mody. To Nikolas pokazywał mi palcem w sklepie, co mam kupić, aby nie straszyć w towarzystwie. - Śliwkowy trochę gryzie się z trawiastozielonym.
- O Boże...! - Carmelo pognał do łazienki by po chwili wrócić z czystą twarzą bez odrobiny makijażu. Na szczęście w torebce miał tylko szminkę i nawet jeśli bardzo chciał, nie miał czym poprawić nadszarpniętej urody.
 - O wiele lepiej. Ja stawiam na naturalność. - Uśmiechnąłem się do niego szeroko.
- To widać. - Popatrzył na mnie z ubolewaniem. A to łajza. Wygładziłem zwyczajny podkoszulek z nadrukiem i poprawiłem spodnie. Dostałem rano buzi, nawet dwa razy, więc chyba nie było aż tak źle.
- Też mi znawca! - Wydąłem usta. W myślach przeleciałem listę najważniejszych rzeczy do przekazania.  - Dzieci lubią płatki i rogaliki. Świeże pieczywo jest szafce nad zlewem. I nie daj Jurce buraków na obiad. Nie znosi ich. Emilka trochę kaszle, więc niech nie biega jak oszalała...- Zatkał mi buzię jabłkiem.
- Lutek, zajmowałem się dzieciakami, kiedy ty jeszcze nosiłeś pieluchy. Przestań panikować. - Poklepał mnie uspokajająco po plecach.
- Ale...- Tyle rzeczy jeszcze nie powiedziałem, że aż kręciło mi się w głowie. Wszystkie wydawały się niezbędne.
- Żadnych ale. Zmykaj, bo się spóźnisz do pracy. - Bezceremonialnie wypchnął mnie za próg i zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Nikolas wstał wcześniej ode mnie i z piskiem opon, żegnaliśmy się dobry kwadrans, pognał na lotnisko. Miało go nie być przez trzy dni, musiałem więc polegać na Carmelu. Pomacałem telefon w kieszeni. Miałem nadzieję, że ten latynoski Czaruś nie zapomni o obietnicy i będzie mi przysyłał zdjęcia maluchów przynajmniej co godzinę. Rano zdążyłem jedynie pocałować śpiące słodko łepetynki i poczochrać je po włoskach. Czułem coraz większą ochotę przemiany w ,, kurę domową". Co niby nie podobało się  laskom z roku, w tym sympatycznym zwierzątku? Bycie żoną na pełny etat wydało mi się całkiem atrakcyjne. Mógłbym teraz sapać, przytulając do siebie dzieciaki, zamiast gnać na busa. Życie pracującej matki nie wyglądało najlepiej, a to dopiero początek.
                                                                  ***
   Przed wejściem na salę zabiegową SOR poprawiłem jeszcze włosy i nowy, wybrany przez Nikolasa mundurek, tym razem porządnie dopasowany do mojej figury. Po dłuższej nieobecności pierwsze wrażenie było bardzo ważne. Chciałem wyglądać dojrzalej, jak przystało na zaręczonego mężczyznę i odpowiedzialnego ojca. Gosia z Renią przywitały mnie serdecznie od razu domagając się zdjęć dzieciaków. Ani słowa o moim nowym luku. Za to Jasiu, popijający kawkę z plastikowego kubeczka, nie spuszczał ze mnie wzroku. Jego brązowe oczy pobłyskiwały zza złotych oprawek okularów. Od początku miałem do niego słabość. Stukał palcem w wydatną, dolną wargę, jakby coś bardzo istotnego zaprzątało jego myśli. Czyżbym miał u niego szansę? Hm... To oczywiście była jedynie maleńka chwila zapomnienia. Osobisty Diabełek pożarłby moją niewierną duszę i wyplułby nędzne resztki, gdybym zszedł ze ścieżki cnoty. Ale podziwiać wolno. Prawda? Na szczęście nigdzie nie było widać potężnej sylwetki Kozłowskiego. Na sali nadzoru panował względny spokój, ludziska jeszcze stali w kolejkach do lekarzy rodzinnych. Dziki tłum ze skierowaniami w rękach zazwyczaj zaczynał szturmować drzwi dopiero koło dziewiątej. Jakieś dwa niedobitki z nocnej zmiany leżały pod kroplówkami, czekając na transport.
- Gadajcie wreszcie, co słychać. - Jak każdy normalny człowiek po urlopie byłem ciekaw najnowszych ploteczek.
- W sumie nie działo się nic nadzwyczajnego. Jedynie te dwa błazny - tu skinęła dyskretnie w stronę lekarza - dostarczały nieco rozrywki. - Gosia poczęstowała mnie mega ciachem z malinami.
- Dasz przepis? Emilka uwielbia owocowe słodycze. - Żadna ze mnie kucharka, ale może mama Basia mi pomoże, jak tylko przestanie się dąsać i wyleczy z paskudnego kataru, którego nabawiła się w chłodni.
- Pewnie. - Pracowita Gosia natychmiast zaczęła skrobać na kartce składniki.
- Kozłowski teraz czatuje w poczekalni i straszy nasze rejestratorki. - Renia bezczelnie pożarła ostatnie. A tak do mnie mrugało czekoladowymi ślepkami zwieńczonymi rodzynką. Łakoma małpa połknęła je w całości, nawet nie gryząc. -  Bidule od tygodnia codziennie modlą się przed rozpoczęciem zmiany.
- Czym podpadły Hrabiemu? - Ciekawość to bardzo brzydka cecha, ale czym byłoby życie bez zabawnych historyjek o naszych bliźnich. Człowiek od razu robi się jakiś lżejszy i szczęśliwszy. Nic tak nie leczy naszego ego jak cudze kłopoty. Fajnie nie być jedynym osłem w okolicy, za którym chodzą całymi, porykującymi złośliwie stadami.
- Sucha przyjęła do pracy takiego przylizanego blondyna. Od razu przylepił się do Jasia. Spijał mu z ust każde słowo, jakby był przynajmniej bogiem. Dwoił się i troił, niemal został jego cieniem. Kiedy Kozłowski wrócił z trzydniowej delegacji i zobaczył ten balet omal go nie trafił szlag. Bardzo teraz dba, by rejestracja się nie nudziła. Dziewuchy plus czarujący blondi, robią bokami.
- Szef się niestety nic nie zmienił - westchnąłem. Postanowiłem, mieć się na baczności. Dodatkowe problemy nie były mi potrzebne. No właśnie...
- Bzzz... - rozległ się sygnał telefonu. Carmelo zgodnie z umową przysłał mi fotki maluchów. Nadal śpiące i obejmujące się łapkami, ubrane w piżamki ze skaczącymi żabkami - ulubionym motywem Jurki, wyglądały jak dwa aniołki, jeden z czarnymi loczkami, a drugi płomiennie rudy.
- Boż ... Bożenko. Sama słodycz - zapiszczały zaglądające mi przez ramię dziewczyny. Jasiu niby taki niezainteresowany, też stanął za moimi plecami.
- Czy nikt tutaj nie pracuje? - Rozległ się od drzwi głos Kozłowskiego, najwyraźniej w nienajlepszym humorku. Kątem oka zauważyłem, jak przylizany blondyn kręcił się po poczekalni ze ściereczką do kurzu, ubrany w okrutnie obcisłe spodnie, które nie pozostawiały wiele dla wyobraźni. Cud, że jeszcze oddychał, nie mówiąc już o zmaltretowanych innych częściach ciała.
- Sam się weź do roboty niedorajdo! - Wybuchnął niespodziewanie Jasiu. - Chcę mieć dziecko. Już! - Dla podkreślenia zdania tupnął nogą. Wyglądał pociągająco z błyszczącymi gniewem oczami, kręcąc w palcach końcówkę kucyka. Ale ten upór malujący się na jego delikatnej twarzy, to już nie przelewki. Oho ho... Hrabia miał poważne kłopoty. Nie chciałbym być w jego szlachetnie urodzonej skórze.
- Kochanie, staram się i staram każdego dnia, ale efektów nie widać. - Niezręcznie próbował obrócić wszystko w żart.
- Phyyy ... Ssshyyy...- Nawet kot z Baru Pod Kogutem nie potrafił tak wyniośle prychnąć. - Znajdę kogoś kto potrafi! - Znacząco spojrzał w stronę recepcji.
- Chyba opuściłeś parę wykładów.  Mam pogwałcić prawa natury? - Chirurg usiłował łagodnie sprowadzić swojego chłopaka na ziemię.
- Jeśli nie ty, to ja kogoś zgwałcę! - Jasiu nie miał zamiaru się poddać. Zaczął się stanowczym krokiem iść w stronę dziewczyn, które przezornie umknęły za ladę.
- Nas proszę skreślić, po czterdziestce nie myśli się już o bocianie. - Rezolutnie pisnęła Gosia.
- Może pojedziemy na wczasy do Hiszpanii, odpoczniesz, poleżysz na słoneczku, główka będzie ci lepiej pracować. - Zaproponował Kozłowski.
- Phii... Chcę dziecko! - Jasiu nie miał najmniejszego zamiaru ustąpić.
- Skąd ja ci wezmę dziecko?  - Jęknął chirurg, który najwyraźniej zaczął się zastanawiać, czy jego kochanie nie potrzebuje aby pomocy specjalisty zza ściany.
- Wymyśl coś! Jesteś mężczyzną czy nie?! - Nie odrywał oczu od telefonu z nieszczęsnym zdjęciem. - Może powinienem zakręcić się koło Nikolasa? On jakoś dał radę! - Chyba biedak dostał nagłego ataku instynktu macierzyńskiego.

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Rozdział 45


Siedziałem na łóżku z notesem na kolanach i ogromną poduchą za plecami. Obok mnie posapywał cicho śpiący Nikolas. Za każdym razem, kiedy chciałem wstać lub się chociaż odsunąć, w tej pozycji niewygodnie mi było pisać, podpełzał bliżej nawet nie otwierając oczu i owijał się wokół mnie niczym bluszcz. Po kilku nieudanych próbach uwolnienia się z jego macek dałem spokój. Mieliśmy wiele do omówienia zanim obudzą się maluchy, a ten tutaj ani myślał wstać. Niby była niedziela, dzień wolny od pracy, ale z moich obserwacji wynikało, że rodzice takowych nie miewają.
- Ej ty, niedźwiedziu, jeszcze nie zima, a już zapadłeś w trans! - Szturchnąłem go bezceremonialnie w ramię. - Wstawaj tatuśku! - Jedno czarne oko łypnęło na mnie leniwie i natychmiast ponownie się zamknęło.
- Kawy i buzi. - Mruknął i nakrył głowę kołdrą. Już miałem ją z niego brutalnie zedrzeć, ale westchnąłem i machnąłem ręką. Szkoda zachodu.
- Puść mnie to dostaniesz jedno, a jak będziesz grzeczny, może nawet drugie. - Postanowiłem być miły, w końcu bycie Stokrotkiem do czegoś zobowiązywało. Kwiatki powinny być słodkie, wabić swoim pięknem i zapachem. Pociągnąłem nosem. Skoro na piękno i tak nie miałem prawie żadnego wpływu, to powinienem chociaż wziąć prysznic. Zasnęliśmy nad ranem po kilku intensywnych rundach gimnastyki dla dorosłych, więc nie zalatywało ode mnie perfumami. Owinięte wokół tali ramiona poluzowały uścisk. Przez moment poczułem się jakiś taki - opuszczony. Lutek, nie czas na sentymenty! Płatki w górę ty rozmaślona Stokrotko!
    Kwadrans potem wróciłem do sypialni pachnący niczym bukiet kwiatów, w świeżej koszulce i dżinsach, z kawą na tacy dla jaśnie pana i drugą dla jego uroczego podnóżka, czyli mnie. Nikolas zajął moje miejsce, siedział oparty o poduchę z zadartym nosem i nadętą miną. Czarny lok zasłonił mu lewe oko, dmuchnął na niego i potrząsnął głową. Wyglądał jak zniecierpliwiony król, czekający na wyjątkowo gamoniowatego lokaja, który spóźniał się ze śniadaniem. Wielkopański image psuł nieco nagi tors, jego wysokość nie raczył się ubrać. Zauważyłem kątem oka walające się pod szafką majtki, które tam wczoraj beztrosko porzucił. Zrobiło mi się gorąco na myśl o tym, co kryje wygładzana przez niego właśnie ręką kołdra.
- Kawa dla jaśnie pana! - Mój wzrok powędrował w górę, z jego sugestywnie poruszającej się dłoni, poprzez tors, na usta i z powrotem. Nie mogłem powstrzymać rozciągającego moje nieposłuszne wargi uśmieszku. Lutek, cholero jedna! Zaraz wstaną dzieciaki! Pamiętaj, że jesteś teraz ojcem!
- Bez buzi się nie liczy. - Wziął ode mnie tacę i odstawił na stolik przyłóżkowy.
- Jaśnie pana? - Zmrużył oczy. - Czyli jestem twoim panem...? - Dopiero jak to powiedział, dotarło do mnie co palnąłem. Lutek, bezmyślny Prowokatorze! Miałeś być odpowiedzialnym ojcem! Zacząłem się rozglądać nerwowo, próbując uratować sytuację. Gdzie się podział mój notes?!
   Zaatakował z szybkością błyskawicy. W ułamku sekundy wylądowałem na kolanach Nikolasa, a jego usta znalazły się o kilka centymetrów od moich. Czarny lok połaskotał mnie w nos.
- Co tak na mnie chuchasz? - Gapił się i nic. Mijały sekundy...Jego oddech wypalał mi dziurę w szyi. Włosy na karku stanęły dęba.
- Byłem baaardzo grzeczny, a obietnica jest obietnicą.
- No dobra. - Nie miałem wyjścia. Uniosłem się lekko i musnąłem delikatnie zachęcająco rozchylone wargi. Oddał pocałunek żarłocznie i tak namiętnie, że po raz kolejny przepadłem w jego ramionach. Jakieś pól godziny później, kiedy leżałem niemal pozbawiony tchu smętnie rozmyślając nad swoim brakiem kręgosłupa, a raczej łodyżki, rozległo się ciche pukanie do drzwi. Niespodziewanie przyszło mi na myśl, że dzieci spały wyjątkowo długo, a z ich sypialni nie dochodził żaden dźwięk. Wyskoczyłem z łóżka i ekspresowo naciągnąłem na siebie spodnie, omal nie gilotynując najszlachetniejszej części zamkiem błyskawicznym. Ciemna główka wsunęła się nieśmiało do środka.
- Emilka zrobiła śniadanko. - Oznajmił z uśmiechem na drobnej buzi Jurka.
- Co dobrego zrobiła? - Zapytał zaniepokojony Nikolas, skacząc na jednej nodze podczas wkładania dresu. Na szczęście majtki miał już na sobie. Potrafił się niesamowicie szybko ubierać, ciekawe gdzie nabrał tej wprawy. Pociągnął nosem. Też poczułem nikły swąd spalenizny.
- Calny chlebek z klejącym. Ale kakałko jest zimne. - Zmarszczył czółko. - Nie lubię zimnego.
- Lepiej tam chodźmy, zanim ta mała kucharka całkiem spali kuchnię. - Moje Słońce pognało po schodach z maluchem pod pachą.
- Proszę... proszę... - Ruszyłem za nimi. - A jeszcze chwilę temu jaśnie panu nigdzie się nie śpieszyło.
Na miejscu okazało się, że rezolutna Emilka robiła tosty. Źle jednak nastawiła temperaturę i kromki przybrały kolor węgla. Niewiele też różniły się od niego smakiem. Klejące okazało się słoikiem miodu, którego chłopiec spróbował po raz pierwszy w życiu i był pod wielkim wrażeniem jego smaku.
- Wszyscy siadają i ręce na stół. - Zakomenderowałem. Chciałem być pewny, że żadne z tej trójki w ciągu dziesięciu najbliższych minut niczego nie wymyśli. - Zrobię kanapki z szynką i pomidorkiem. Nikolas opowie wam tymczasem o wujku, z którym się spotkamy w restauracji na obiedzie. - Założyłem fartuch i zacząłem kroić wędlinę.
- Nazywa się Carmelo i nosi śliczne, kwieciste sukienki. - Z początku mieli zamiar opowiedzieć dzieciom o zaginionym ojcu chłopca i zmarłej matce, ale wstrzymali się z tym pomysłem. Nie było sensu mieszać im w główkach, dopiero co zyskały nowy dom, wszystko tutaj było dla nich obce. Zbyt wiele informacji i to tak tragicznych naraz, mogło się odbić niekorzystnie na ich psychice.
- Chyba ciocia. Dziewcynki nosą sukienki. - Jurka, jak zawsze kiedy coś mu się nie zgadzało, zmarszczył czółko.
- Właściwie... Ee.. - Moje zbite z tropu kochanie nie miało pojęcia jak wytłumaczyć dzieciom ten fenomen.
- Czyli ma bzika? - Emilka wbiła w nas błyszczące z ciekawości oczy. - Jak sąsiad z parteru ubrał raz korale żony, zdzieliła go wałkiem w łeb i wrzeszczała - ty pierdolony wariacie. Miał potem przez tydzień wielkieeego guza. - Pomachała nam zaciśniętą w pieść rączką.
- Znowu użyłaś łaciny moja panno. - Upomniałem dziewczynkę. No cóż, ktoś w domu musiał być tym złym gliną. Padło na mnie. - Do kąta na jedenaście minut. - Tyle minut ile lat, tak zalecały podręczniki o wychowaniu dzieci. Posłusznie stanęła za szafką, ale czujnie nadstawiła uszy.
- Carmelo to pan, który lubi chodzić w sukienkach. - Nikolas usiłował jakoś naprostować nieporozumienie.
- Dlacego? - Ach ta dociekliwość maluchów.
- Bo są ładne. - No teraz to pojechał. Usiłowałem się nie roześmiać.
- A spodenki nie są? - Zamartwił się Jurka i z najwyższą troską zaczął oglądać swoje ubranko. Najwyraźniej się przejął, że mógłby się nie spodobać nowemu wujkowi.
- Wiem, wiem. - Zaskoczyła nas swoją wiedzą Emilka. - On jest trans, tren, tran...- Niestety nie potrafiła wymówić trudnego, obcego słowa.
- Nie lubię tlanu. Pani dylektol nam dawała na zdlówko. - Skrzywił się chłopiec. - Śmieldzi lybą.
- Może po prostu zjedzcie śniadanie. Żadnych tranów nie będzie. Trzeba jeść warzywa i owoce. Tam są witaminki. - Widziałem jak Jurka najpierw odetchnął z ulgą, jednak zaraz potem zapytał ostrożnie.
- Bulacki ciapkowate też?
- Też. - Musiałem być stanowczy.
- Oo...
 - Carmelo to bardzo miły pan, który się będzie wami bawił, kiedy my będziemy w pracy. - Postawiłem przed nimi pełny talerz z kanapkami i dzbanek z herbatą. Pałaszowali aż miło było popatrzeć. Wcześniej ustaliliśmy to z Nikolasem i zachwyconym możliwością poznania bratanka, Carmelem. Ponieważ sytuacja rodzinna mojego Słońca była napięta, nie mieliśmy ochoty oddawać maluchów w ręce obcych opiekunek. Prędzej czy później Horodyńscy dowiedzą się, że pokrzyżowaliśmy ich plany. Oby tylko coś dziwnego nie wpadło im do głowy. Historia Nataszy napawała mnie lękiem. Byli parą zimnych skurczybyków, którym zależało jedynie na kasie, więc raczej zachowają rozsądek. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
                                                         ***
   Mieliśmy iść do restauracji, uznaliśmy, że neutralny grunt będzie najlepszy na pierwsze spotkanie z nowym wujkiem, tymczasem wylądowaliśmy w barze Pod Kogutem. Jakim cudem? Ano jacyś dranie, ciemną nocą, ozdobili szyby jedynej w Karowie restauracji, sprośnymi wierszykami i od rana trwało tam gorączkowe sprzątanie.  Oczywiście, jak to w małej mieścinie, nikt nic nie widział i nikt nic nie słyszał. Wezwana na miejsce przestępstwa policja była na straconej pozycji. Ja jednak miałem swoje podejrzenia. Umierająca od kilku dni z ciekawości rodzina Stokrotków, która nadal nie miała okazji poznać ani Jurki ani Emilki, bywała bardzo kreatywna, a pismo z fantazyjnymi zakrętasami wydało mi się znajome.

"Wódka jest bogiem, a fajka nałogiem
Życie zabawą a sex podstawą."


"Wódkę wypiłem
kasę przepiłem
kac mnie jebie
a co u ciebie."

"Przyjdę i Cię złapie
 zrobimy to na kanapie,
w wannie, łóżku, gdzie wolisz
jeśli tylko mi pozwolisz."

Nie wyglądało na to, by zdesperowanym właścicielom budynku udało się zeskrobać napisy do wieczora. Nie mieliśmy wyjścia. Udaliśmy się do mieszczącego sie po drugiej stronie ulicy Baru Pod Kogutem. Stokrotkowi kuzyni powitali nas w drzwiach z szerokimi uśmiechami, bynajmniej nie zdziwieni naszym przybyciem. Zauważyłem, że barman Marian miał nadgarstek ubrudzony zieloną farbą, dziwnie kolorem przypominającą tą z wystawy konkurencji.
- Chodźcie, polecam kurczaka w płatkach. Pychota.
- Mam nadzieję, że nie leżał wcześniej w pobliżu puszek z farbą. - Pogroziłem łobuzowi, któremu nawet nie drgnęła powieka. Kompletnie mnie olał, wpatrując się z fascynacją w Emilkę. Swoją drogą niemożliwe, by reszta rodziny przepuściła taką okazję. Nigdzie jednak nie zobaczyłem nawet skrawka rudej czupryny.
- Rany. Ratuj się kto może, Wiśka Dwa. - Dziewczynka spojrzała buńczucznie na niego i zadarła nosek. No pięknie, jeszcze nie weszliśmy, a zapowiadało się na awanturę. Miejscowe menelstwo obserwowało nas z sali po lewej, będą mieli potem o czym plotkować przy piwie. Nasza rodzina, z racji wybujałego temperamentu i słowiańskiej fantazji, zawsze stanowiła karowską atrakcję.
- Witam piękną, młodą damę. - Wysunął się do przodu Wiesiek, w eleganckim kelnerskim uniformie. Nie miałem pojęcia, że w barze Pod Kogutem takie mają. Ukłonił dwornie przed zachwyconą Emilką. - Oraz ciebie dzielny rycerzu. - Skinął głową Jurce, który chował się za moimi plecami.
- Dla takich szlachetnych gości mamy specjalny stolik. - Zreflektował się w końcu Marian, oderwał oczy od małej i poprowadził nas do jedynej prywatnej loży, osłoniętej od oczu ciekawskich barwnymi, japońskimi parawanami. Okna salki wychodziły na ruchliwą o tej godzinie ulicę.
- Oo... - Jurka aż otworzył buzię na widok Carmela, który wstał od stolika i wyciągną do niego upierścienioną rękę ozdobioną tęczowymi tipsami. Sukienka w stokrotki wdzięcznie zafalowała wokół jego talii.
- Jestem twoim wujkiem. - Przykucnął obok chłopca, co w tych niebotycznie wysokich szpilkach było osiągnięciem niemal akrobatycznym. - Potrafię grać w chińczyka, piłkę i klasy.
- Julka, tes potrafię w glać w piłkę. - Nieoczekiwanie chłopiec wyszedł zza mnie i odważnie spojrzał na mężczyznę czarnymi ślepkami. - A moje spodenki są ładniejsze. - Dotknął jego sukienki. - Mają zabkę.
- Masz rację, żabki są ładniejsze od stokrotek. - Posłał mi łobuzerskie spojrzenie. - Też sobie takie kupię. - Pierwsze lody zostały przełamane. Zobaczyłem kątem oka, że dziewczynka posmutniała. Kopnąłem Carmela w kostkę. Natychmiast się zreflektował.
- Twoim wujkiem też chcę być, bo masz najśliczniejsze włoski na świecie. - No nie ma jak latynosi. Urodzeni komplemenciarze. Potrafią zasłodzić ofiarę na śmierć.  - Niczym zachodzące słoneczko. - Mała aż pokraśniała z zadowolenia.
- Pożyczysz mi bransoletkę jak pójdę do szkoły? - Wskazała na owinięte wokół nadgarstka mężczyzny koraliki z ręcznie barwionego szkła.
- Jasne. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Niech wiedzą, że właśnie zawitała do szkoły nowa księżniczka.
- A mnie kolcyka, tego z celwonym ockiem. - Upomniał się o swój udział w łupach Jurka. Kiedy usiedliśmy rozmowa popłynęła wartko i bez większych wpadek. Po kwadransie podano obiad. Wiesiek dwoił się i troił. A już czekoladowymi muffinkami z bitą śmietana i poziomkami całkowicie skradł serca dzieciaków, które nigdy nie widziały takiego deseru. Potem jednak musiał przestać się kręcić wokół nas i podsłuchiwać, bo do baru weszła miejscowa drużyna piłkarska, aby utopić w piwie ból po kolejnym przegranym meczu z krakusami.
- Musę siku.
- Ja też.
- No dobra, idziemy. - Dzieci jak to dzieci, wszystko muszą robić stadnie. - Łapy precz od mojego ciacha! - Pogroziłem Nikolasowi, który właśnie miał zamiar wsadzić palec w bitą śmietanę.
- Chciałem tylko spróbować. - Wydął dolną wargę. - Prawdziwi mężczyźni nie muszą się dosładzać w ten sposób, mają na to inne sposoby. - Zatrzymał bezczelny wzrok na moim tyłku.
- Plawdziwi męscyśni nie lubią ciastek? - Jurka był bardzo zmartwiony. Moje niemądre kochanie od pierwszego dnia stało się dla niego wyrocznią, a jego mała kopia uwielbiała słodycze i teraz nie bardzo wiedziała co począć z tym faktem. Być czy nie być prawdziwym mężczyzną oto pytanie. Problem okazał się zbyt trudny do rozwiązania dla małej główki, więc na pomoc ruszył mu Carmelo.
- Pewnie, że lubią, tylko takie w naturze. - Lepiej by było, żeby się wcale nie odzywał. Poczerwieniałem. - Z niebieskimi oczami.
- Czyli eko..., ekololo... Ekologiczne. - Emilka aż podskoczyła, zadowolona, że udało sie jej powiedzieć poprawnie trudne słowo. - Pani dyrektor nas uczyła.
- Z ocami? - Jurka niestety zainteresował sie drugą częścią wyjaśnienia. - Chcę zobacyc ciastka co patsą! Kupis mi takie? - Poprosił zaśmiewającego się Nikolasa, który klepał po ramieniu durnego latynosa, trzymającego przy oczach chusteczkę, by nie rozmazał mu się makijaż.
- Idziemy do łazienki! - Wziąłem dzieci za rączki. - A wy się ogarnijcie! - Zaprowadziłem dzieci do kabin, a sam stanąłem obok umywalek. Kiedy myłem ręce usłyszałem coś, jakby przytłumiony pisk dochodzący zza ściany. Nastawiłem uszy, ale się nie powtórzyło. Maluchy całkiem sprawnie załatwiły swoje potrzeby. Kiedy suszyły łapki w gorącym powietrzu, dobiegło nas skomlenie, a potem jakby przekleństwa i dudnienie.
- Kotek? - Emilka je uwielbiała.
- Scur? - Jurka chwycił mnie za nogawkę. Czarne oczka zrobiły się okrągłe, ale ciekawość przeważyła. Ruszył za przyjaciółką.
- Może jest głodny albo chory? - Wysforowała się do przodu. Zamiast na salę, poszła w kierunku dziwnych odgłosów. Zatrzymała się pod drzwiami chłodni. Podskoczyła i schowała się za mną, kiedy aż zadrżały od uderzenia.
- Tam są potwoly. - Jurka powoli wysunął główkę, patrzył zafascynowany na widoczną za grubą szybą białą postać, całą oszronioną z twarzą umazaną czymś zielonkawym. Głowę miała owiniętą obrusem spod którego wystawały rude kosmyki. Obok niej pojawiła się następna i następna. - Chcą nas posleć? - Chyba miał wrażenie, że bierze udział w filmie. Nie wyglądał na zbyt mocno wystraszonego.
- Chyba im zimno. - Emilka miała czułe serduszko. -Ten za laską się trzęsie. Poszukajmy klucza.
- No nie wiem. - Łypnąłem w stronę drzwi naprawdę zły. Skoro mieli mnie w nosie to może i ja powinienem zastosować tą samą taktykę. - Mrożone potwory wyglądają naprawdę fajnie. Może powinniśmy je tam jeszcze potrzymać?

sobota, 27 października 2018

Rozdział 44


Jeśli niektórzy nie zauważyli to na blogu jest nowe opowiadanie
,, Patrz tylko na mnie!". Może się wam spodoba.


   Rano okazało się, że nie zrobiliśmy zakupów i lodówka świeci pustkami, a zapasy przygotowane przez mamę już się skończyły. Postanowiłem pójść po przysłowiowe bułki, zanim trzy śpiące brudaski, wstaną z łóżka. Wziąłem szybki prysznic, założyłem co mi wpadło w ręce i pognałem do Biedry na piechotę, zamiast jak każdy rozsądny człowiek, zabrać samochód i zrobić porządne zaopatrzenie. No cóż. Przyzwyczajenie druga natura. Gnany niepokojem pędziłem między regałami z prędkością światła. Dzieci w tym wieku bywały bardzo kreatywne, a Nikolas miał mocny sen. Po kwadransie miałem pełen koszyk. Cały zziajany wróciłem do domu, targając dwie, wypchane po brzegi siaty. W progu powitała mnie Emilka, w starym podkoszulku mojego Słońca, który sięgał jej prawie do ziemi, z buzią wypapraną pastą do zębów. Z rozczochranych włosów strugami ciekła woda. Miała wypieki na drobnej buzi i była najwyraźniej czymś bardzo przejęta.
- Ruski się wypierdolił...- Nie mogła ustać na miejscu, energia aż ją rozpierała. - O taaak... - Rozpostarła ramiona i przegięła się do tyłu. - Kurwa mać to po polsku prawda? - Złapała mnie za rękę i pociągnęła do łazienki.
- Skarbie, mówi się wywrócił. - Jęknąłem w duchu. - To drugie nazywamy łaciną podwórkową. Jest absolutnie zakazana!
- Na mydle pojechał, taaakim ślizgiem...- Przewróciła oczami z podziwem. A kto by mnie tam słuchał w tak ekscytującej sytuacji.
- Mam nadzieję, że żyje. - Co te diablęta zrobiły z moim facetem? Dzwonić po mamę czy pogotowie?
- Pewnie. - Okręciła się dwa razy na pięcie. - Jurka go kuruje. Pani dyrektor uczyła nas pierwszej pomocy. - Zadarła nosek.
- O boże...- Już sobie wyobraziłem, co się tam wyprawia. Kiedy byłem  w ich wieku, razem z sister leczyliśmy naszego kulejącego kota zdrowym białkiem
( wszystko zasłyszane w telewizyjnych reklamach było dla nas wyrocznią) czyli tłustymi robakami wygrzebanymi w ogródku. Zarzygał wtedy cały dom, a mama goniła nas z pasem wokół domu. Przyspieszyłem kroku. Już daleka słyszałem jęki mojego Skarbu. Otworzyłem z rozmachem drzwi do łazienki.
- Ajajaj... Umieram....- Nikolas, ubrany jedynie w krótkie spodenki, siedział na podłodze w kałuży wody i pianie, z mina świadczącą, że jego koniec nastąpi lada chwila. Nad nim stał z poważną miną Jurka i głaskał po głowie.
- Nie płac...- Maluch pochylił się nad stłuczonym kolanem mężczyzny. - Podmucham ci...- Rączkami przyciskał najmocniej jak potrafił do nogi zrobiony z ręcznika zimny okład, który ciągle się zsuwał.
- Będę musiał iść do doktora. - Łypnął na mnie jednym okiem, a potem zaczął od nowa jęczeć, tylko już mniej dramatycznie. Mnie zastanowiło coś zupełnie innego, bo że temu drabowi nic się nie stało, było raczej oczywiste. Ależ mnie nastraszyli. Odetchnąłem z ulgą.
- To on jednak gada? - zapytałem cicho Emilkę i wskazałem na chłopca. Miałem ochotę skakać razem z nią. Znajdziemy małemu dobrego logopedę, który pomoże zlikwidować wadę wymowy. Nie pozwolę, by koledzy w zerówce go wyśmiewali. Ten nieśmiały aniołek bez pomocy swojej przyjaciółki nie umiałby się obronić. Darowałem nawet temu staremu bałwanowi, udającemu prawie trupa, jego wygłupy.
- Czasami, jak jesteśmy sami. - Przyjrzała się Nikolasowi i pokiwała poważnie głową. - Zrobią mu operację czy dadzą zastrzyki?
- Biedulecek...- Jurka najwyraźniej bardzo się przejął. - Zastsyki strasnie bolą.
- Dam ci potem potrzymać moją lalkę.
- A ja cekolade. Pysna.
- A mówiłeś, że całą zjadłeś! - Emilka pogroziła chłopcu, który kucnął za moim Słońcem i chwycił go za koszulkę. Wystawał mu tylko czubek głowy. Z przyjemnością patrzyłem na ich komitywę.
- Zabierzcie tego umarlaka do kuchni - rzuciłem do dzieci. - Niech wam zrobi płatki z mlekiem. - Nie miałem tak współczującego serduszka jak maluchy. - Zrobiliście tu chlew. - Rzuciłem dzieciom ręczniki. - Wysuszyć się i odmaszerować.
- Mnie też możesz powycierać. Chyba pomożesz inwalidzie. - Co temu durniowi chodziło po głowie? A to sobie znalazł miejsce na amory. Myślał, że jak zobaczę jego nagi tors to zmięknę? Trzymaj się Lutek. Przestań tam zezować, ty stokrotko bez kręgosłupa!
-
My... My pomozemy! - Jurka z Emilką rzucili się na Nikolasa, który z głupią miną pozwolił się opatulić ręcznikami. Dobrze mu tak zboczuchowi, nawet w towarzystwie dzieci myślał tylko o jednym. Rozejrzałem się po łazience. Chyba nawet godzina nie wystarczy by przywrócić w niej porządek.
***
   Zaplanowałem wycieczkę krajoznawczą. Ani rodzinny dom, ani bar Pod Kogutem nie wchodziły w tej chwili rachubę. Ignorowałem wszystkie telefony od bandy Stokrotków, którzy umierali z chęci poznania dzieciaków, a musieli zadowolić się relacją Wiśki. Na razie chciałem, aby maluchy przyzwyczaiły się do nas, nie miały do tego okazji, a zabranie ich z Domu Dziecka odbyło się w takim tempie, że przypominało raczej porwanie niż adopcję. Mieliśmy iść razem do pobliskiego parku, chciałem im pokazać rodzinne miasteczko. Tutaj był teraz ich DOM. Już niedługo zacznie się szkoła i powinny umieć do niego trafić.
   Okazało się, że Nikolas nie miał dla nas czasu, bo musiał zarabiać na chlebek. Zajęty problemami rodzinnymi zaniedbał nieco interesy. Ledwo skończyliśmy śniadanie rozdzwonił się telefon, więc moje kochanie zamknęło się w gabinecie i prowadziło którąś z kolei długą rozmowę. Dzieci tymczasem zaczęły się niecierpliwić. Machnąłem na niego ręką i postanowiłem dobrze wykorzystać ostatni dzień urlopu. Następnego na pewno szybko nie dostanę, bo w szpitalu jak zwykle brakowało rąk do pracy. Zlustrowałem stojące w holu maluchy. Wyglądały naprawdę świetnie w nowych, sportowych ubrankach, które sprawiłem z myślą o zabawie. To Emilki było nieco przyciasne, w końcu kupiłem je z myślą o sześcioletnim chłopcu, na szczęście bawełna okazała się całkiem rozciągliwa. Planowałem w najbliższym czasie zaangażować sister i wysłać ją ze swoją małą, rudą kopią na rajd po sklepach. Nie bardzo znałem się na tych dziewczyńskich akcesoriach. Trzeba też było urządzić drugi dziecinny pokój. Na pewno nie odmówi, jeśli dostanie w łapska, jedną ze złotych kart Nikolasa.
- Gotowi na przygodę? - Wziąłem ich za ręce i poczułem się super odpowiedzialnym, doświadczonym tatusiem. Ruszyliśmy główną ulicą Karowa. - Przechodzimy zawsze przez pasy. - Stanąłem na skraju chodnika.
- Jasne. Pójdziemy na huśtawki? - Emilka jak zwykle tryskała energią, chłopiec dreptał obok, nieśmiało zerkając na mnie spod długiej grzywki. Nie będzie łatwo zdobyć jego zaufanie.
- Po drugiej stronie ulicy jest plac zabaw.
- Koniki...? - Ciemne oczy chłopca rozbłysły.
- Stadnina jest daleko, może innym razem. - W życiu nie wybrałbym się na taką eskapadę sam. - A w parku są jedynie zielone, polne. - Chyba rozczarowałem Jurkę, bo wygiął usteczka w podkówkę, a ja poczułem się strasznie głupio.
- No coś ty. - Dziewczynka przewróciła oczami, zaczęła tłumaczyć mi cierpliwie jak wyjątkowo nierozgarniętemu dziecku, a ja poczułem się malutki. Tyci. Kiedyś może będę prawdziwym tatą, ale na razie strzelałem gafę za gafą. Na razie przegrywałem z jedenastolatką. - On się boi dużych zwierzaków. W Bidulu były takie do bujania, na sprężynie.
- Aha... - stwierdziłem inteligentnie, starając sobie przypomnieć czy widziałem gdzieś takie huśtawki. Na miejscu okazało się, że niepotrzebnie zachodziłem w głowę, a zjeżdżalnia oraz drabinki zupełnie wystarczyły do dobrej zabawy. Choć nie na długo. Piaskownicę oboje zignorowali, bo Jurka za nic na świecie nie chciał wziąć wiaderka ani łopatki od nieznajomych dzieci. Ten mały aniołek był niestety zbyt nieśmiały. Koniecznie musimy popracować nad jego pewnością siebie. Na szczęście przypomniałem sobie, co sam lubiłem robić.
- Może pokarmimy kaczki? - Podeszliśmy go pana opiekującego się parkiem, sprzedającego niewielkie woreczki z karmą. Słońce stało już wysoko na niebie. Był ciepły sierpniowy dzień, czyli nadal mieliśmy wakacje, więc dookoła biegała chmara dzieciaków pod czujną opieką matek. Usiedliśmy na brzegu.
- Ale ładne.. Tamta zielona jest świetna. - Emilka entuzjastycznie sypnęła pełną garść ziarna do wody.
- Jedzą paluski? - Jurka raz po raz wyglądał zza moich pleców. W sumie to mu się  nie dziwiłem. Te durne ptasiory bywały groźne, sam się o tym przekonałem przy okazji randki z Nikolasem. Zwłaszcza tata łabędź bywał agresywny, na razie trzymał się jednak z daleka, więc spokojna moja rozczochrana.
   Zauważyłem, że od jakiegoś kwadransa obserwował nas jasnowłosy chłopczyk, przenosił wzrok ze mnie na Jurkę i z powrotem. Wystrojony jak na bal, siedział na ławce i bawił się drewnianym, pięknie rzeźbionym samolocikiem. Wymalowana blondyna w mini nie spuszczała go z obficie orzęsionych patrzydeł. Skądś znałem tą lalę. Po dłuższym namyśle stwierdziłem, że to jedna z wkurzających byłych mojego prowadzącego bujne życie towarzyskie, brata. Już on z pewnością o to zadbał by znienawidziła naszą rodzinę do siódmego pokolenia. Najpewniej podłapała pracę wakacyjną jako opiekunka.
 - Ale z ciebie tchórz! - Gówniarz podszedł bliżej i spojrzał z pogardą na Jurkę. -Seplenisz jak dzidziuś! - Zaniepokoiłem się rozwojem wydarzeń. Nie chciałem, aby z pierwszego dnia w Karowie maluch miał złe wspomnienia.
- Te Brajanek, zamknij ryło! - Pysknęła czujna Emilka.
- Kochanie, nie zadawaj się z marginesem. - Usiłowała zatrzymać smarkacza orzęsiona Kaśka, robiąc wiatr powiekami. Jakim cudem te sztachety wokół oczu nie wbiły jej się w źrenice? Niektóre lachony nie znały umiaru w upiększaniu.
- Skąd wiesz Nakrapiana jak mam na imię? - Zainteresował się zaskoczony chłopiec. Uderzył w czuły punkt dziewczynki, nie była zadowolona ze swoich piegów.
- Połowa głupków na moim blokowisku się tak nazywała. - Nie pozostała dłużna. - Wołaliśmy na nich Europejskie Sieroty. - Chłopiec gwałtownie poczerwieniał.
- Sama jesteś sierota. Mama i tata za tydzień wrócą do domu! - Wrzasnął Brajanek. - A twój brat jest głupi! Boi się kaczek. -  Jurka nie odpowiedział na zaczepkę, tylko wydął usteczka i zmrużył oczy, najwyraźniej nad czymś intensywnie myślał. Zacząłem się obawiać gryzącego ataku. Jak nic najem się wstydu. Z doświadczenia jednak wiedziałem, że lepiej było, gdy dzieci same rozwiązywały takie konflikty. Postanowiłem jeszcze chwilę zaczekać z interwencją. W Karowie mieliśmy jedna szkołę i prędzej czy później maluchy się w niej spotkają.
- Jesteś odwasny? Pokas! - Mój mały aniołek przezwyciężył nieśmiałość, podszedł do Emilki i wziął ją za rękę.
- Pokas, pokas - przedrzeźniał go ulizany Brajanek. - Pewnie, że jestem odważny. Jesteś strasznym mikrusem.
- Mam sześć lat i jesce rosnę. - Stwierdziła spokojnie moja rozsądna kruszynka.
- Też mam sześć. - Cwany łobuz jeszcze się wyprostował, by wyglądał na większego niż w istocie.
- Pije dużo mleka, wkrótce cię dogoni. - Odezwałem się, by dodać nieco otuchy maluchowi.
- Akurat.
- On wie lepiej, placuje w spitalu. - Zdenerwowany Jurka przez chwilę wiercił nóżką dziurę w trawie, a potem nieoczekiwanie się uśmiechnął. Sama słodycz. Wyglądało jakby jego mała buzia rozkwitła niczym rzadki kwiat. - Daj temu dusemu! - Wskazał na tatę łabędzia. Podał torebkę z karmą zaskoczonemu blondynkowi, który przyglądał się mu z niemądrze otwartymi ustami. Dobrze ci tak zarozumiały gówniaku! Poczułem dumę z posiadania najśliczniejszego synka na świecie. Zanim lachon zdążył odciągnąć Brajanka od stawu, ten pochylił się nad wodą i wrzucił do niej całą zawartość woreczka. Wielki biały ptak zareagował nadspodziewanie szybko. Ruszył przed siebie niczym wodolot. Nie wiadomo co mu się nie spodobało tym razem. Zasyczał, wyciągnął długa szyję, złapał chłopca za palec i uszczypnął.
- Ajajaj...! - Wrzasnął Brajanek. Niespodziewanie na pomoc rzucił mu się mój dzielny aniołek. Nie zawahał się ani na moment. Zdjął sweterek i zaczął nim wymachiwać. Przestraszony łabędź z łopotem skrzydeł oddalił się na drugą stronę akwenu. Nawet nie spróbował pływających po powierzchni smakołyków.
- Daj. - Jurka ujął chłopca, który właśnie walczył z napływającymi łzami, za rękę. - Jestem w tym dobly. - Wyciągnął z kieszeni pomięta chusteczkę, włożył do niej zerwany z trawnika listek babki lancetowatej, chwała pani dyrektor, i opatrzył zranione miejsce. Zawiązał końce na zgrabną kokardkę. No, no. Rośnie nam przyszły chirurg. Jak na takiego brzdąca był niesamowicie sprawny manualnie.
- Ściągnij tą szmatę, jeszcze się czymś zarazisz! - Kłapnęła paszczą blondi.
- Nic mi nie jest. - Brajanek szybko schował dłoń do kieszeni spodni. - Przepraszam - rzucił nagle do Jurki. - Jesteś bardzo odważny. Przyjdziesz tutaj jutro?
- Nie wiem, poprosę tatę. - Uśmiech mojego aniołka był tak jasny, że mógłby zawstydzić słońce. Przytulił się do mnie ufnie, a moje serducho zabiło tak głośno, że mogłoby robić za dzwon w kościele.
- Mam braciszka w dechę. - Pochwaliła go równie dumna jak ja Emilka, co do tego faktu byliśmy w pełni zgodni. Przybiłem z nią piątkę. - Jesteś zajebisty! - Dodała ku mojej konsternacji. Wyciągnęła przed siebie rękę z kciukiem do góry i  pogłaskała go po ciemnej główce. Boże, ty widzisz i nie grzmisz. Prędzej posiwieję, niż ich wychowam.
- Siajebisty?
- A może po prostu świetny. Znowu użyłaś zakazanego słowa. - Skarciłem ją z westchnieniem.
- Szkoda. Podwórkowa łacina jest zaje... to znaczy fajna. - Pochwaliła się dobra pamięcią dziewczynka i wyszczerzyła do mnie ząbki. Coś jednak do niej docierało, ale długa droga przed nami, oj długa i wyboista, a nasz język wyjątkowo kwiecisty i malowniczy. Jeszcze się nasłucham na wywiadówkach. W tym momencie przypomniałem sobie, że był jeszcze ktoś, komu niewątpliwie należało się szybkie spotkanie z chłopcem. Jego ciotka znaczy się wujek Carmelo z pewnością szalał z niepokoju. Lutek, nie masz sumienia, jesteś nie stokrotką, tylko zwyczajnym chwastem.

czwartek, 16 sierpnia 2018

Rozdział 43

   Następnego dnia mogliśmy wyruszyć w drogę powrotną. Trzeba przyznać, że dyrektorka stanęła na wysokości zadania i naprawdę szybko załatwiła podstawowe dokumenty w sprawie Emilki. Hojność Horodyńskich wyraźnie zrobiła na niej wrażenie. Zrobiła co mogła, cudów jednak nie potrafiła dokonywać. Małą dostaliśmy na razie na przechowanie, w ramach wakacyjnego wyjazdu. Dzięki temu zyskaliśmy czas na załatwienie pozostałych papierzysków. Teraz mieliśmy jednak inny problem. Byliśmy przygotowani tylko na jedno dziecko i kiedy maluchy rano podskakiwały wokół samochodu, trzymając się za ręce, my łamaliśmy sobie głowy.
- Blać, nie mamy drugiego fotelika. - Nikolas zwichrzył i tak rozkudłaną czuprynę. Ładnie mu było z tym porannym nieładem, aż serce rosło. Musiałem jednak przypomnieć mu o obowiązującej w rodzinie kulturze.
- Kochanie, nie przy dzieciach. - Zacząłem dbać o maniery. Dobry, stary Lutek odchodził w niepamięć. A jeszcze niedawno zrobiliśmy z rodzeństwem konkurs na ilość przekleństw w sześciowyrazowym zdaniu. Wygrał oczywiście Przemo, adwokacina jeden. Papugi nie przegadasz. Ale po łbach za plugawy język dostaliśmy od mamy ścierką wszyscy - solidarnie.
- Kwiatuszek się nam starzeje - zarechotała Wiśka.
- Blać... blać... - Dzieciom niestety spodobało się nowe, nieznane na szczęście, słowo.
 - No cóż, nie ma co tak stać. Jakoś dojedziemy. - Zadecydowało moje kochanie. Cmoknąłem go w policzek i rozprostowałem zmartwioną zmarszczkę między brwiami czubkami palców, po czym zagoniłem rozdokazywaną gromadkę do samochodu. Jurkę zapięliśmy w foteliku, a Emilkę obok niego pasem. Teraz wystarczyło wykazać się mistrzostwem jazdy po autostradzie, aby nie daj bóg, nie sprowokować policji do kontroli.
- Ech... - westchnąłem. Nie podobało mi się to, co robiliśmy, ale była niestety niehandlowa niedziela. Niestety nasi jajogłowi z sejmowej sali zadbali, by wszystkie sklepy pozostały zamknięte. Wcześniej kupienie drugiego fotelika byłoby kwestią kwadransa w jakieś galerii. - A jak nas sprawdzą i każą dymać na piechotę?
- Nie przejmuj się Stokrota, smarkuli nie widać z drogi. Zresztą twojego faceta, w razie draki, chyba stać na taksówkę. Nie strzęp paszczy na darmo. - Wiśka szturchnęła w ramię Nikolasa. - Stary, ile kasy masz w portfelu? - Sister miała wrażliwość buldożera. Czasem wątpiłem, czy ona na pewno była dziewczyną.
Na szczęście podróż przebiegła bez większych przygód. Mój skarb chyba wziął sobie do serca nasze uwagi, bo jechał wyjątkowo ostrożnie, ściśle trzymając się przepisów, za co parę razy został strąbiony przez bardziej niecierpliwych kierowców. Dzielnie zniósł te zniewagi, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Gromiłem go wzrokiem za każdym razem jak otwierał usta.
- Wiesz, że dzieci pójdą od września do szkoły? Chcesz, żeby popisały się na pierwszej lekcji kwiecistością rosyjskiego języka? Pamiętaj, że będziemy na cenzurowanym. - Ależ zrobiłem się zrównoważony i mądry. Podziwiałem sam siebie.
- Masz rację Cwjetok. - Nikolas głośno przyznał mi rację. Wyraźnie podobnie jak ja, też dojrzewał w przyspieszonym tempie. Miałem na niego dobry wpływ. Niestety nie trwał długo. - Zobaczcie jakie fajne owieczki. -  Kiedy tylko dzieci spuściły z nas wzrok, wykrzywił się komicznie i zapoznał mnie z długością swojego języka. Ble. Zobaczyłem resztki chrupek kukurydzianych w jego gardle.
- Merda! - Wyrwało mi się niebacznie, ale przynajmniej po cichu, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- Menda? - No proszę, ale mikrus miał słuch. Rozległ się cieniutki głosik Jurki, który podobno był prawie niemową. Niby świetnie, że poczuł się bezpiecznie w naszym towarzystwie, ale.. No właśnie. Udało nam się go zepsuć w ciągu godziny? Zaraza. Co będzie jak dyrektorka przyjedzie na kontrolę? Już zacząłem się bać.
- Nie menda tylko merda głupku! To znaczy gówno po włosku.- Pouczyła go natychmiast Emilka. Niby taka zainteresowana krajobrazami za oknem, ale nic co się działo w samochodzie nie umykało jej uwadze. Ten duet jeszcze da nam w kość. Już miałem zacząć umoralniające kazanie...
- Kiedy będzie widać nasz dom? - Ostatnie dwa słowa zabrzmiały w jej usteczkach, jakby je wypowiadała pierwszy raz, z wyjątkowym namaszczeniem. Łzy zakręciły mi się w oczach i kompletnie zapomniałem, co miałem powiedzieć. Spojrzałem na Nikolasa, któremu podejrzanie błyszczały oczy.
- Miałeś pilnować GPSa! - Zrozumieliśmy się bez słow. Mój skarb był jak zwykle czujny i pogłaskał mnie po udzie.
- Przecież pilnuję! - Zerknąłem na ekranik i z przerażeniem stwierdziłem, że źle skręciliśmy i od dobrej godziny jedziemy w tak zwaną siną dal.
- Powinniśmy być jakieś pięćdziesiąt kilosów od domu. - Wiśka podejrzliwe omiotła wzrokiem krajobraz. Zapadał zmierzch. Jeszcze trochę, a będzie zupełnie ciemno. - Co to za zadupie? - Po obu stronach drogi ciągnęły się zaniedbane pola uprawne, po lewej widać było kilka na wpół walących się, najwyraźniej dawno opustoszałych, starych domów. - Kurde, wiem co to jest. Lutek ty bezmózgu! A mówiłeś, że GPS nie ma przed tobą tajemnic!
- Bo ten jest jakiś inny. Wszystko przez te dziwne aktualizacje. - Chwyciłem za butelkę z wodą, by chociaż trochę się zasłonić przed czterema parami oskarżycielskich oczu. Było mi wstyd jak cholera.
- Tobie na tej szypułce - tu uszczypnęła mnie w szyję - nic już nie zostało. - Obściskiwanie się z tym dryblasem, wypaliło twoje ostatnie zwoje. Nie żeby wcześniej było ich zbyt wiele. - Na dokładkę dostałem w łeb, aż mi się płatki to znaczy włosy, poskręcały.
- Ledwo żyję. Nie robiliśmy tego od dwóch dni. A teraz zaczyna mnie boleć głowa - jęknąłem niezbyt mądrze, bo Emilka zrobiła wielkie niczym spodki oczy, a potem pogładziła mnie współczująco po ramieniu.
- Nie martw się. Kucharka też tak zawsze mówiła o naszym ogrodniku, potem przed tydzień chowała się przed nim w spiżarce, a kiedy do niej zagadał natychmiast dostawała strasznej migreny.
- Ee..?
- Nie umiał się ściskać - wyjaśniła poważnie. - Nawet pokazywała dyrektorce siniaki i mówiła, że ma drewniane paluchy. Nauczę Nikolasa jak się to robi. Jurka lubi jak go przytulam, trzeba delikatnie.
- Iiich - przytaknął energicznie chłopczyk.
- Widzisz Kwiatuszku, dobrze, że mamy takie mądre dzieci. - Wyszczerzył się niepoprawny, ruski głupek. Jak ja wychowam te biedne maluchy na porządnych obywateli Karowa, kiedy wokół mnie same bałwany. Ruda sister rechotała w najlepsze.
- Pewnie. Jestem najlepsza w klasie. - Emilka dumnie wypięła chudą pierś. - On też będzie, w końcu jest teraz moim bratem. - Jurka, który w pierwszym momencie zmarkotniał i poczuł się trochę zapomniany, rozpromienił się niczym słoneczko.
- Oczywiście kochanie. - Rzuciłem w nią jabłkiem, które zręcznie złapała i zachichotała. Jak przyjemnie było popatrzeć na te dwie rozjaśnione buzie. - Już niedługo pójdzie do zerówki i będzie tam numerem jeden.
- A jak ktoś będzie go zaczepiał, to mu przywalimy. - Dziewczynka energicznie zacisnęła w pięści chudziutkie rączki.
- Jasne, przywalimy. - Bezmyślnie przytaknął jej bezmózgi yeti, zajęty prowadzeniem samochodu. Czy mi się wydaje, czy będę mieć na karku troje smarkaczy?
- Rach...Ciach...- Zaprezentował kilka ciosów Jurka. Dobrze, że porządnie go zapiąłem, bo jak nic wypadłby z fotelika. Na szczęście trzecie dziecko właśnie wymijało tira i nie mogło zaprezentować swoich umiejętności.
- Moja szkoła! - Zaklaskała zadowolona z siebie Emilka.
- Mężczyzna musi umieć walczyć o swoje. - Skąd on bierze te mądrości życiowe rodem z ulicy? A może zamiast chodzić robić te swoje biznesy zwyczajnie ściemnia i przesiaduje w Barze Pod Kogutem z miejscowym elementem? Bratanie się z moimi kuzynami nikomu jeszcze nie wyszło na zdrowie. Ech... Na nic pałacowe wychowanie, francuskie nianie i abc dobrych manier,  w końcu diabeł zawsze pozostanie diabłem.
- Lepiej nic się już nie odzywaj. - Zacząłem uderzać głową o szybę. Beztroska Nikolasa doprowadzała mnie do szału. A co będzie dalej? Jak na razie nie dojechaliśmy nawet do domu. Chłodne szkło nieco mnie uspokoiło, ale tylko nieco... Jak nic, zróbmy z dzieci psychopatów. - Pamiętaj, że jesteś teraz ojcem, nie kumplem. Musimy dawać im dobry przykład.
- Oczywiście Kwiatuszku. Od dzisiaj wszystko będziemy robić zgodnie z zasadami. - Co on się nagle taki zrobił zgodny? I skąd ten podejrzany błysk w jego oczach? Ma mnie za wieśniaka i myśli, że się na tym nie znam? - Używamy dziękuję i przepraszam, sprawy między dorosłymi odbywają się po cichu za zamkniętymi drzwiami. Nie przeklinamy, kiedy poniosą nas emocje. Aha. Nie jemy rękami, od tego są sztućce. - Popatrzył na moje upaprane kanapkami z majonezem ręce.
- A jak nie zabraliśmy widelców? A serwetki gdzieś w akcji?
- To nie jemy. Cierpimy w milczeniu choć kiszki grają marsza, jak przystało na dżentelmenów.
- Jesteś wstrętny. - Nie mogłem się powstrzymać i pokazałem mu język. Dzieci oczywiście zrobiły to samo i savoir vivre szlag trafił. Nie na darmo mawiają, ze dobrymi intencjami jest wybrukowane piekło. Na domiar złego w samochodzie zrobiło się gorąco, bo przez przypadek przekręciłem klimatyzację i moje kochanie zaczęło się rozpinać z najniewinniejszym z uśmiechów. Po jaką cholerę ten idiota codziennie ćwiczył przez godzinę? Złośliwiec jeden. Na pewno po to, by móc mnie dręczyć widokiem swoich nienagannych mięśni w rozchełstanej koszuli. Nachylił się, niby poprawiając pas. Lutek, bądź silny! Dostrzegłem jego lewy sutek. Nic z tego. Nałóg to nałóg. Moja chora wyobraźnia zaczęła mi właśnie podrzucać tysiąc i jeden sposobów wykorzystania dobrych manier...
,,Ciemna noc. Dzieci śpią w łóżeczkach jak aniołki. Sypialnia. Drzwi obowiązkowo zamknięte na klucz, szczelnie zasłonięte okna nie przepuszczają ani odrobiny światła. Miotamy się po omacku na ogromnym łożu, usiłując się odnaleźć. Materac przypomina ocean, a kołdra skłębione fale.
- Kochanie, możesz skierować moją dłoń na właściwą drogę?
- Ależ oczywiście. Trochę w prawo. Nie tak mocno, szlachetna część twojego ciała omal nie wyszła mi gardłem.
- Przepraszam, że od razu nie trafiłem w tych egipskich ciemnościach. Tak dobrze?
- Dziękuję, że tak się o mnie troszczysz. Czy mógłbyś nieco mniej entuzjastycznie wykonywać swoją pracę. Zaraz spadnę z łóżka.
- Moim obowiązkiem kochanie jest zrobić to porządnie. Zasada numer trzydzieści dziewięć."
Auto gwałtownie zahamowało i ocknąłem się z zamroczenia. Ale ze mnie zbok, nie ma co. Poczułem na sobie kpiące spojrzenie Nikolasa. Nic nie umknęło jego uwadze, a już na pewno nie rosnące wybrzuszenie w moich spodniach. Policzki zapiekły mnie żywym ogniem.
- Pierwszy raz widzę taki skutek rozmowy o kulturze osobistej. - Zacisnął palce na kierownicy, bo zaczęliśmy jechać wężykiem. - Kwiatki to naprawdę osobliwe istoty.
- Uważaj bo zaliczymy rów, palancie! - W tym momencie gwałtownie umilknąłem. Lękliwie obejrzałem się do tyłu na dzieci. Odetchnąłem z ulgą. Spały przytulone do siebie i nakryte kocykiem przez zapobiegliwą Wiśkę. Ona też coś jedynie zamamrotała i obróciła się na bok. Czy Rycho wie, że moja sister chrapie niczym niedźwiedzica? Miałem jednak dzisiaj  trochę dobrej passy. Jedyny świadek mojej wychowawczej klęski siedział obok i uśmiechał się pod nosem. Ohydny manipulant. Znowu wyprowadził mnie w pole. Poczekaj ruski Diable. Jeszce się odegram jakem Stokrotek.
   Do Karowa dotarliśmy późną nocą, Wiśka odstawiliśmy pod furtkę. Nawet nie przyszło nam do głowy sprawdzić, czy ktoś ją wpuścił i nie musiała nocować na wycieraczce. Dom jawił nam się jako Ziemia Obiecana. Walichy zostały w bagażniku. Każdy z nas zatargał po jednym dziecku do sypialni. Nie zawracaliśmy sobie głowy rozbieraniem. Zrzuciliśmy jedynie buty. Piekielnie zmęczeni wpakowaliśmy się we czwórkę do jednego łóżka. Maluchy nawet nie drgnęły. Wkrótce zapadliśmy w kamienny sen.

 


czwartek, 17 maja 2018

Rozdział 42


No cóż, nigdy nie należałem do grona najcierpliwszych osób na świecie, a droga do sierocińca niesamowicie się dłużyła, jakby znajdował się na końcu świata, a nie pod Lublinem. Doprowadzałem do szału Nikolasa, co chwilę obracając  do siebie GPS i sprawdzając czy - ,, daleko jeszcze"? Pojechaliśmy niestety we trójkę - Wiśka wepchnęła się nam po chamsku do samochodu, kiedy już zwycięsko pozbyliśmy się reszty rodziny, oczywiście po długiej i uporczywej kłótni. Stokrotkowie nie ustępują pola bez walki. Auto choć luksusowe nie było przecież z gumy. Poza tym chcieliśmy celebrować pierwsze spotkanie z Jurką sami. Ale gdzie tam, to było niestety tylko nasze zdanie, zero empatii i zrozumienia. Według pozostałych na miejscu, mocno rozczarowanych Stokrotków, powinniśmy pojechać tam wszyscy, najlepiej przestronnym busem. Sąsiad Henio na pewno by nam go wypożyczył.
- Smarkacz powinien poznać familję. - Franio chciał przytargał ze sobą do garażu wszystkie albumy ze zdjęciami, aż stękał pod ich ciężarem.
- Jak wy sobie tam poradzicie bez kobiety? - Mama obawiała się, że zagłodzimy biedne dziecko na śmierć i przyniosła wielki koszyk zapasów przezornie zapakowany do przenośnej lodówki.
- Zgubicie się po drodze. Lutka dwa razy musieliśmy szukać po Krakowie! - Przemo oczywiście nie wierzył w naszą umiejętność obsługi GPS'a.
- Miałem wtedy osiem lat bałwanie! - Ten palant miał zadziwiającą pamięć do cudzych grzeszków, swoje jakimś cudem zawsze mu umykały.
- A jak będzie trzeba podbić komuś oko? - Obaj kuzyni mieli na myśli ewentualne działania dywersyjne starych Horodyńskich. Z politowaniem zmierzyli oczami moją skromną sylwetkę. Może i wyglądałem obok nich jak chihuahua przy bullmastifach, za to miałem i mam prawdziwie lwie serce. Chociaż prawdę mówiąc chyba bardziej lisie, ale lwie brzmi tak jakoś dostojniej. Wyprostowałem plecy i wysunąłem szczękę. Od razu się cofnęli. Jeszcze nie zapomnieli jak w zamian za nazwanie mnie najmniejszym ze Stokrotków, wrzuciłem im do beczki z piwem, które serwował Bar pod Kogutem, cały słoik ostrych papryczek. Okoliczne pijusy ziały potem ogniem przez tydzień, ale skoro w karczmie dawali promocję, żal było nie skorzystać.
- O to akurat nie powinniście się martwić. Nikolas jest starym praktykiem i ma nawet na SOR'ze zagwarantowany własny pakiet ekskluzywnych opatrunków. - Tu zarobiłem krzywe spojrzenie mojej miłości. Trudno. Najważniejsze, że pozbyliśmy się tego stokrotkowego cyrku. No, może niezupełnie - ruda małpa się załapała.
    W ten sposób postawiłem na swoim. Musiałem jedynie wziąć wszystkie albumy, jakoś upchnąć żarcie dla pułku wojska oraz pozwolić braholowi nastawić nawigację. Ledwo domknęliśmy bagażnik. Najsprytniejsza okazała się jednak cwaniara Wiśka. Wskoczyła na tylne siedzenie i zatrzasnęła w pasie bezpieczeństwa tak, że mimo naszych usiłowań nie udało się go odpiąć. W końcu Nikolas machnął na nią ręką i ruszyliśmy. Po drodze zaliczyliśmy chyba większość stacji benzynowych. Z nerwów co chwilę chciało mi się sikać.
- Młody, masz pęcherz wielkości orzeszka - siostra rżała za każdym razem i rysowała sobie kreskę na ręce.
- Po co to robisz?
- Pokażę mamie, niech ci zaaplikuje jakieś ziółka. Szesnaście. - Pokręciła głową. -Pobiłeś nawet swój rekord z podstawówki, kiedy dziadek niebacznie powiedział ci, że zwierzęta w noc wigilijną mówią ludzkim głosem, a ty siedziałeś w szafie do rana z dyktafonem, by nagrać naszego kota. Strasznie się ekscytowałeś i co chwilę wybiegałeś z kryjówki by skorzystać z łazienki. Musiałam po tobie wycierać deskę, tak się śpieszyłeś. Chyba nauczyłeś się lepiej celować?  - Ona została zesłana na ziemię by mnie dręczyć.
- Czy ty musisz mnie kompromitować przed Nikolasem? - jęknąłem i ukryłem twarz w dłoniach. Rodzeństwo na pewno przynosi do domu bocian z piekła rodem. Im człowiek ma większego pecha, tym paskudniejszego bachora wrzuca do komina. Niestety zazwyczaj nie ma na nim adresu zwrotnego, a szkoda.
- A może tobie po prostu zimno? - Moje kochanie rzuciło mi na nogi kocyk i podkręciło ogrzewanie w samochodzie. Zrobił się ostatnio taki opiekuńczy. - Przestań się tak denerwować, to tylko mały chłopiec. - Powiedział co wiedział ruski mądrala. Skoro taki spokojny, to dlaczego zaciskał ręce na kierownicy, aż pobielały mu place?
Na miejsce dotarliśmy nieco spóźnieni, zmęczeni i głodni, bo z przejęcia żadnemu z nas nic nie wchodziło do żołądka. Nikt nawet nie zaproponował przerwy na posiłek. Mogliśmy przecież zatrzymać się po drodze i poczęstować się specjałami, przygotowanymi  przez zapobiegliwą mamę.
***
   Po przejechaniu przez krzywą, straszliwie skrzypiącą bramę, zatrzymaliśmy się przed mocno sfatygowanym budynkiem, pamiętającym chyba jeszcze czasy pierwszej wojny światowej - poobgryzane zębami czasu, dziurawe mury, okna w wielu miejscach zabite deskami oraz dach łatany w zbyt wielu miejscach, aby było to skuteczne. Tu naprawdę mieszkały dzieci? Kto pozwolił by ta ruina była ich domem? Gdzie się podziały cholerne kontrole państwowe, które łażą co chwilę po krakowskich szkołach i placówkach opiekuńczych? To miejsce wyglądało jakby wszyscy o nim zapomnieli. Aż się wzdrygnąłem. Duży ogród wokół budynku też wyglądał na mocno zaopuszczony. Kiedy podeszliśmy bliżej w oknach na parterze pojawiły się ciekawskie, małe buźki. Po krótkiej szarpaninie z drzwiami weszliśmy do środka. Z pokoju po lewej wyszła wysoka kobieta na oko po pięćdziesiątce. Zmierzyła naszą gromadkę krytycznym wzrokiem. Poczułem się jakbym znowu był w zerówce i spóźnił się na lekcję, bo dowcipny Przemo zawiązał mi nogawki spodni na supeł.
- Samochód porządny, a tu już południe minęło. - Nie omieszkała się nas zbesztać.
- Za to poznaliśmy adresy wszystkich ubikacji w okolicy - burknął Nikolas. Ruda zdrajczyni oczywiście we wszystkim mu potakiwała szkoda, że przy tym nie urwała sobie tej gęsiej szyi.
- Natura to natura. Czego się czepiasz? - Ledwo mogłem ustać z nerwów na miejscu. Może mi jeszcze wyliczą ilość siknięć na godzinę? Jak mogli w takiej chwili myśleć o wucetach? - Możemy go zobaczyć? - Nie wytrzymałem napięcia.
- Chciałabym najpierw trochę was poznać. Zapraszam do gabinetu. - Weszliśmy do mocno sfatygowanego pokoju z ogromnym biurkiem pod oknem. Usiedliśmy grzecznym rządkiem na skórzanej kanapie pracowicie pogryzmolonej przez pokolenia dzieciaków. - Anna Ciepełko, dyrektorka tej placówki. - Skinęła nam wszystkim głową.
- Nikolas Horodyński, wuj Jurki, a to mój partner Lutosław Stokrotka i jego siostra Wisława. - Moje kochanie zaprezentowało swoje dobre maniery. - Mam nadzieję, że pan Colleman nakreślił sprawę i poinformował panią o wszystkim.
- Oczywiście, sytuacja jest wyjątkowa i tylko dlatego się zgadzam na natychmiastowe zabranie chłopca. Normalnie w takim przypadku rodzina zstępcza musi najpierw poznać dziecko, nawiązać z nim więź emocjonalną. Odwiedzają się nawzajem przynajmniej kilkakrotnie i dopiero wtedy zostaje przekazane. Bardzo mi się ten pośpiech nie podoba i może odbić się na psychice malucha. Jurka jest bardzo wrażliwym chłopcem z wieloma problemami, o których nie macie pojęcia.
- Coleman nic mi o nich nie mówił. Czy chłopcu coś dolega? - Nikolas był bardzo zaniepokojony.
- Sami zobaczycie. - Wstała. - Nie ma sensu przedłużać. Zrobiłam własne dochodzenie na pana temat i opinia nie była najlepsza.
- Jestem jedynym żyjącym krewnym Jurki, który może mu zapewnić odpowiednią opiekę, bo na moich rodziców, jak została pani poinformowana, nie można liczyć. Będzie miał doskonałe warunki, poślę go do najlepszych szkół. - Zmierzył ją po pańsku, z góry. Zeźlił się jak nic. Gdyby oczy mogły zabijać. Jak nie zapanuje nad swoim temperamentem dyrektorka wywali nas na zbity pysk. Wyglądała na ostrą zawodniczkę. Uszczypnąłem go w udo z całej siły. Zasyczał, ale się wreszcie zamknął.
-  Ja nie wątpię, że pan jest zamożny i wpływowy. - Kobieta nawet nie drgnęła pod zabójczym spojrzeniem Nikolasa. Twarda sztuka. - Te ciągłe bójki, awantury, gwałtowny charakter, a dziecko wymaga empatii, spokoju i cierpliwości.
- Proszę się nie martwić, dopilnuję tego. - Wtrąciłem się w rozmowę, bo wyraźnie zmierzała w złym kierunku. - Jeśli chłopiec jest chory mam doświadczenie w opiece i pielęgnacji,. - Tu zrobiłem dwa kroki do przodu i nachyliłem się jej do ucha. - W poskramianiu dzikich bestii też jestem dobry i mam do pomocy cały klan Stokrotków.
- Myślę, że przyda się jedno i drugie. - Mrugnęła do mnie i niespodziewanie zachichotała. Jej twarz nabrała ciepłego, matczynego wyrazu. Ta kobieta starała się pewnie jak mogła  zapewnić dzieciom dobrą opiekę za nędzne grosze przeznaczane przez państwo na dom dziecka. - Jurka fizycznie jest zdrowy jak rybka, niestety z psychiką już gorzej. Starałam się przygotować go jak umiałam do tej wizyty, ale raczej nie ma dobrej metody, aby przedstawić mu nigdy nie widzianego wujka, który zabierze go do domu.
- Rozumiemy, ale ze względów bezpieczeństwa nie możemy go tu zostawić - wtrąciła Wiśka. Wszyscy wstali.
- W takim razie chodźmy. - Kobieta zatrzymała się jeszcze na korytarzu wyraźnie czymś strapiona. - Jeszcze jedna sprawa. Nie chcę byście zareagowali zbyt gwałtownie i wystraszyli chłopca. Jurka do trzeciego roku życia rozwijał się w miarę normalnie, ale potem coś poszło nie tak. Skojarzyliśmy to potem z nowym praktykantem, który był u nas przez kilka tygodni. Najmniejsze dzieci bardzo się go bały i szybko sie go pozbyliśmy. Niestety Jurka przestał wtedy mówić. Obecnie rzadko się odzywa, jedynie pojedynczymi słowami. Zazwyczaj tylko wydaje z siebie jakby ptasi trel i jedynie Ninka, jego przyjaciółka, w pojmuje ten dziwny język. - To niespodziewane oświadczenie dosłownie mnie zamroziło. Jak my sobie poradzimy z tym biedactwem, jeśli nie będziemy mogli się z nim porozumieć? Co mu zrobił ten mężczyzna skoro tak gwałtownie zareagował?  Dzieci w tym wieku nie potrafią się poskarżyć.
 Zasmuceni wiadomością poszliśmy za kobietą do sąsiedniego pokoju, który był sporą bawialnią. Nie wyglądała lepiej niż reszta domu, ale widać było, że ktoś o nią bardzo dbał, cierpliwie naprawiał co się dało, pomalował nawet ściany na wesoły niebieski kolor, ozdobił je zdjęciami wychowanków i zwierząt zapewne z pobliskiego lasu.
- Posprzątaliśmy na waszą cześć.  - Na drewnianych regałach stały porządnie poukładane mocno poniszczone zabawki, klocki i książeczki. W kąciku na dywanie, jak najdalej od drzwi, bawiło się kolorową piłką dwoje dzieci. Rudowłosa, chudziutka dziewczynka i drobny, blady chłopiec. Na dźwięk naszych kroków maluch podniósł główkę, zanucił coś wysokim głosikiem i schował się za koleżanką. Ponad jej ramieniem wystawała jedynie czarna czuprynka. Stanęliśmy jak wryci. Nikt z naszej trójki nie wiedział jak zareagować.
- Podejdźcie i przywitajcie się z gośćmi. - Zwróciła się łagodnie do maluchów. - Emilko, przyprowadź kolegę. - Dzieci posłusznie podeszły, zrobiły to jednak bardzo niechętnie. Chłopiec ukrywał się za jej plecami i trzymał kurczowo paska spódniczki.
- Dzie.. Bry...- wydukała dziewczynka. Bystrymi, zielonymi ślepkami zlustrowała naszą gromadkę. Zatrzymała się na Nikolasie. Zadarła szpiczastą bródkę i wysunęła do przodu nóżkę w dziurawym meszcie. Ta zaczepno obronna postawa, kilka piegów na zadartym nosie kogoś mi przypominały. Spojrzałam na siostrę i uwierzyłem w istnienie klonów. Nawet odcień włosów miały podobny.
- Jestem wujkiem Jurki. - Nikolas wyciągnął do niej powoli rękę, naśladując dyrektorkę zanim zdążyłem go ostrzec. Smarkula zaatakowała zwinnie jak mała żmijka. Ostre ząbki wbiły się głęboko w nadgarstek zanim się zorientował.
- Spierdalaj głupi dziadu! Nie zabierzesz naszego Jurki! - Pisnęła bojowo, po czym oboje rzucili się do ucieczki.
 - Blać...! - Syknął poszkodowany i złapała małą gryzońkę za ramię. W nagrodę za refleks został ukąszony ponownie, tym razem przez chłopca, tam gdzie mógł dosięgnąć, czyli w udo. Dzielnie próbował go też kopnąć w kostkę. Z zaciętą minką bronił swojej przyjaciółki. Ach ta zmarszczka między śmiało zarysowanymi brwiami, tak często wyglądał wkurzony Nikolas.
- No, no... Masz mała dykcję jak spiker radiowy. Aż mi twoje ,,r" zachrobotało w uszach. - Nie na darmo toczyłem wieloletnie boje z rodzeństwem. Takie zębate ataki w dzieciństwie były na porządku dziennym. Niestety moje zakrwawione kochanie wychowane w pałacu nie miało o nich bladego pojęcia. Zbity z tropu Jurka, który chyba spodziewał się innej reakcji, otworzył buzię, a ja złapałem go za spodenki. Siostrzeniec czy nie, nie będzie mi tutaj narzeczonego obgryzał.
- Nie ma się czym chwalić - westchnęła zmieszana dyrektorka. - Emilka, co w ciebie wstąpiło? Przeproś pana! jesteś starsza i powinnaś dawać mu przykład! - pogroziła maluchom. - Jurka, czy ty musisz ją we wszystkim naśladować? Nie pamiętacie jak bolało kiedy was pogryzł pies leśniczego? - Skruszone dzieci stanęły ze spuszonymi główkami przed dyrektorką. Najwyraźniej bolesne wspomnienie przemówiło do nich lepiej, niż jakiekolwiek tłumaczenia. - Jest mi za was wstyd. Zachowujecie się niczym dzikusy. Marsz do apteczki po spirytus i plaster! - Wręczyła im kluczyk.
- Niezły początek - zachichotała Wiśka. Najwyraźniej próbowała nieco złagodzić napiętą atmosferę i zmniejszyć napięcie.
- Ale dlaczego ja? - Jęknął Nikolas, usiłujący zatamować mankietem koszuli krew i nie poplamić dywanu. - Ledwo zdążyłem się przedstawić.
- Jakbyś mi próbował zabrać chłopaka, też bym cię pogryzł - roześmiałem się z jego nieszczęśliwej miny. Dzieci bardzo szybko wróciły z opatrunkami. Znały mores.
- Trzeba polać i przycisnąć tym, a potem zakleić. - Emilka fachowo zajęła się rannym, a potem niespodziewanie zaczęła chlipać.
- Już się nie gniewam, nie płacz. - Moje kochanie miało miękkie serducho.
- Ale zabierzesz Jurkę. - Dziewczynka wycierała łzy zaciśniętą piąstką. - On mi zawsze śpiewa wieczorem, tak jak mama.
- Emilka jak tu przyjechała, miewała okropne koszmary. Krzyczała przeraźliwie każdej nocy, budząc cały dom dziecka - pospieszyła z wyjaśnieniem dyrektorka. - Pewnego dnia niespodziewanie przyszedł do niej Jurka, który zawsze trzymał się na uboczu i był strasznie nieśmiały w stosunku do innych dzieci. Zaczął nucić kołysankę. Jest niesamowicie muzykalny. Miał wtedy ze cztery latka i ledwo potrafił wspiąć się na wysokie łóżko. Trzymał ją za rękę aż zasnęła. Pierwszy raz przespała caluteńką noc. Od tej pory śpią w jednym pokoju. To działa w obie strony. Ona traktuje go jak młodszego brata i broni przed wszystkimi.
- Och... - Jak my ich rozdzielimy? Mają tylko siebie. Dwa małe, skrzywdzone przez los okruszki zagubione w brutalnym świecie dorosłych. Przygryzłem wargę, żeby nie zacząć płakać. W tym momencie chłopczyk, jakby rozumiał moje uczucia, podszedł do dziewczynki, objął ją i mocno się przytulił. Potem podniósł główkę, po czym spojrzał prosto na Nikolasa.
- Mi... Milka... moja Milka...- rozległ się dźwięczny jak kryształowy dzwoneczek głosik. Pary w płucach to mu bozia nie poskąpiła. Jeszcze trochę a popęksałyby szyby w oknach. Dopiero teraz mogłem mu się spokojnie przyjrzeć. Miał kaukaskie, ostre rysy typowe dla Horodyńskich, wysokie kości policzkowe, pełne usta i piękne czarne oczy o migdałowym kształcie. Szkoda tylko, że patrzyły tak żałośnie i smutno.
- I co teraz? - Nie śmiałem niczego proponować, ale mój skarb bez słów zrozumiał co mi grało w duszy.
- Jak to co? Bierzemy oboje. - Pstryknął w nos Emilkę, która otwarła szeroko oczy i na podobieństwo karpia poruszała bezgłośnie ustami. - Co ty na to moja panno? Oczywiście pod warunkiem trzymania zębów przy sobie.
- Aaaa....! - Mała Odbiła się od podłogi jak piłka i z szalonym okrzykiem rzuciła się mu na szyję. Po sekundzie radości nagle puściła, znieruchomiała i z poważną minką oświadczyła. - Ale wiesz, ja się nie nadaję - szepnęła zmartwiona przestępując z nogi na nogę. - Mam rude włosy, piegi i piekielny język. A do domu zabierają tylko ładne i grzeczne dziewczynki. Tak mówi nasza katechetka.
- Nie wszyscy dorośli są mądrzy. - Oświadczył dyplomatycznie Nikolas.
- Durna baba i tyle. - Wiśka nie przebierała w słowach. - W dodatku bez gustu.
- Ale..- usiłowała wtrącić się Emilka.
- Chcesz powiedzieć młoda, że nie jestem super laską, bo mam, rude włosy i piegi? - Popatrzyła groźnie na dziewczynkę, która najpierw się speszyła, a potem zachichotała.
- Nikt nie śmiałby wątpić w twoją wyjątkową, stokrotkową urodę. - Ależ z niego pochlebca. Musiałem jednak przyznać, że sister jednym zdaniem najwyraźniej podniosła poczucie wartości dziewczynki.
- Dobrze, że zabrałem więcej ubrań. Mam nawet dwie kurteczki. - Byłem zadowolony ze swoje przezorności. Jurka niespodziewanie podszedł do mnie i wyciągnął przed siebie rączkę z zagiętymi dwoma paluszkami.
- Iiihhh...- udało mu się wydać z siebie jedynie śpiewny, ptasi trel, ale i tak go zrozumiałem.
- Tak kochanie, jedziecie we dwoje. Ty i Emilka będziecie mieszkać razem z nami w pięknym domu z ogrodem. A jak moja rodzina będzie naprawdę grzeczna - tu spojrzałem na sister - to pozwolę im się z wami pobawić. - Poczochrałem go po główce. Nie odsunął się, co mnie zaskoczyło, ale też nie odpowiedział na pieszczotę. Na ile rozumiał co się wokół niego działo? Był jeszcze taki malutki.
- No drodzy państwo, tak nie można. Umawialiśmy się na jedno dziecko. I tak już nagięłam przepisy. - Złapała się za głowę pani Ciepełko. - Macie pojęcie ile papierów trzeba będzie wypełnić?
- Co pani powie na małe przekupstwo? - Zaproponowało bez ceregieli moje kochanie.
- Nikolas, pokaż, że jesteś Horodyńskim. Małe...?! - Niech udowodni, że z niego panisko jak się patrzy.
- No dobra. Co pani powie na naprawdę dużą łapówkę?
- Jak dużą?
- Wyremontuję tą ruderę, ogród, przybudówkę i co pani tam jeszcze chce.
- Hm...
- Nie przy dzieciach! - Wiśka zatkała maluchom uszy.