czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 9

              Gapiłem się na podłogę, jakby było tam coś wyjątkowo ciekawego i nie śmiałem podnieść na niego wzroku. Te trzy wypowiedziane miękkim głosem słowa zupełnie mnie ogłupiły. Jakby w ten prosty sposób Nikolasowi udało się mnie jakoś zahipnotyzować. Ciekaw byłem, czy zdawał sobie sprawę, jak silny wywiera na mnie wpływ. Westchnął i puścił moją drżącą rękę, a mnie zaczęło nagle czegoś strasznie brakować. Zupełnie, jakby ktoś otulił mnie ciepłym kocem, a potem nieoczekiwanie go zabrał, przez co znowu zacząłem odczuwać przenikliwe zimno.
- Widzę, że muszę zacząć pierwszy.  Usiadł z powrotem na krześle, prawdopodobnie zauważając moje zdenerwowanie oraz niepewność i chcąc uniknąć kolejnego ataku histerii. Trzeba przyznać, że szybko się uczył rozpoznawać moje emocje. Podniosłem oczy ośmielony delikatnością, jakiej bym się nigdy nie spodziewał ze strony cynicznego Diabła Ho. Uśmiechnął się, a serce znowu zaczęło szaleć w mojej piersi. Nie wiadomo dlaczego reagowałem niczym mimoza na każdy najdrobniejszy gest z jego strony.
 Chciałem cię przeprosić, powinienem mieć więcej rozsądku w moim wieku. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że wyglądałeś wyjątkowo czarująco, a ja bardzo chciałem posmakować ust, które cały wieczór nieświadomie mnie kusiły. Natomiast twoja naiwność i porywczy temperament powodują, że nie potrafię się powstrzymać od droczenia. Tak pięknie wtedy błyszczą ci oczy, a wargi rozchylają się, jakbyś chciał mnie ugryźć albo zrobić coś zupełnie hm… innego. Stąd ten niemądry dowcip o oglądaniu kolekcji znaczków. Nie spodziewałem się jednak takiej reakcji, wystraszyłeś mnie nie na żarty – mówił łagodnie jak do małego dziecka, ostrożnie dobierając słowa. Usiłował zachować spokój, ale widziałem jak jedna z jego dłoni zaciska się kurczowo na poręczy krzesła.
- Tak naprawdę więcej w tym mojej winy niż twojej.  Przybliżyłem się do niego, siadając w nogach łóżka. Pierwszy raz jakiś mężczyzna szczerze przejmował się tym, co czuję, dociekał przyczyny mojego zachowania. Od czasu Andy’ego spotkałem się z kilkoma, ale zazwyczaj kończyło się na jednorazowym incydencie. Nikt nie chciał mieć do czynienia z nieobliczalnym furiatem.
- Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego się tak wystraszyłeś?  zadał pytanie, którego tak się obawiałem, aż skurczył mi się żołądek. Odetchnąłem głęboko kilka razy, tak jak uczono mnie na terapii. Nieco się uspokoiłem i zerknąłem na niego ostrożnie, niepewny, co zobaczę –odrazę, litość czy chęć natychmiastowej ewakuacji.  Zareagował zupełnie inaczej, niż się spodziewałem. Nie wytrzymał długo w roli anioła-pocieszyciela. Zmrużył oczy niczym kot i nie omieszkał dodać:
 - Nie wierzę, aby taki atrakcyjny chłopak nigdy nie całował się pod swoim domem na koniec randki.
- To nie była randka, tylko spotkanie dwóch facetów przy piwie! –warknąłem z uporem, wyluzowując się i nabierając odwagi. – Wątpię, czy chcesz znać prawdę, nie ma w tej banalnej historii nic ciekawego. Ot, zwykła opowieść o głupocie jakich wiele.
- Pozwól, że sam to ocenię.  Nie spuszczał ze mnie czujnych oczu. Czyżby naprawdę się martwił? Niemożliwe, dopiero co się poznaliśmy, w dodatku nie miał z naszych spotkań najlepszych wspomnień. Obydwa były porażką.  Lutek, dokąd uciekł bojowy duch Stokrotków?  Chciał mnie wkurzyć, to pewne.
- A niech cię! Mówisz, masz! Żebyś tylko potem nie narzekał! - Zdecydowałem, że może właśnie on zasługuje na wyjaśnienia, zresztą śmiał mi zarzucić tchórzostwo! Właściwie nie miałem nic do stracenia. Skoro się tak dopominał, to niech się teraz nudzi.  Jesteś pewny, to długa historia…
- Do rana mamy dużo czasu.  Sięgnął po kolejne piwo.  Mógłbyś usiąść mi na kolanach, tak będzie lepiej słychać  zaproponował podstępnie. No cóż, diabeł zawsze będzie diabłem. Nawet jeśli miał dobre intencje, musiał mieć z tego jakąś korzyść.
- Skoro to ma ci pomóc… - Pod wpływem impulsu podniosłem się zwinnie i wykonałem to, o co prosił. Pokręciłem się trochę, zajmując wygodną pozycję na jego umięśnionych udach. Ciekawe, co ćwiczył, że były takie seksowne?
- Lutek, ty mała cholero! – Bezgranicznie zaskoczony, wytrzeszczył na mnie oczy i oblał się piwem. Dobrze mu tak! Jedwabna koszulka jak nic była do wyrzucenia. Posłałem mu słodki uśmieszek.
- Nie rozumiem, najpierw chcesz, a potem na mnie krzyczysz. - Zrobiłem minę obrażonej niewinności i przeniosłem się z powrotem na łóżko. Zerknąłem na niego spod rzęs. Boż… Bożenko, było naprawdę warto! Miał tak idiotyczny wyraz na przystojnej twarzy, że mimo nerwowej atmosfery zacząłem chichotać.
- Najpierw płaszcz, teraz koszula! Droga z ciebie inwestycja.  Zaczął się wycierać podanym przeze mnie ręcznikiem.  Tym razem się nie wywiniesz zakładem. Ustalę cennik i zapłacisz za wszystkie zniszczenia.  Popatrzył wymownie na moje usta, a ja niczym małolat oblałem się pąsem.
- Nawet jak dam ci coś w zamian?  zapytałem cichutko, żeby nie drażnić dzikiego zwierza. Podszedłem do szafy i wyciągnąłem t-shirt Przemka, który się w niej jakimś cudem zaplątał. Brat i tak się nie dowie, gdzie przepadł. Chyba że jakimś cudem spotka Nikolasa, a na to się raczej nie zanosiło. Nie miałem najmniejszej ochoty rozstawać się z żadną ze swoich koszulek z nadrukami ulubionych zespołów, które skrzętnie kolekcjonowałem. Zresztą i tak by nie pasowały. Mężczyzna bez skrępowania zaczął się rozbierać. Jeden, d- drugi, trzeeeciii guziczek… Kurcze, co tu tak gorąco?
- Nie możesz tego zrobić w łazience?!  odezwałem się dziwnie cienkim głosem. Chyba przechodziłem ponowną mutację czy coś. Raczej coś. Zakryłem kulturalnie oczy dłonią, ale, nie wiadomo dlaczego, ciągle robiła się między palcami szpara. Chyba były zbyt krótkie. Widziałem przez nią apetycznie umięśniony, nagi tors Diabła Ho, szczerzącego się do mnie szelmowsko.
- Chcesz dotknąć? – zamruczał, a w jego czarnych oczach pojawiły się szkarłatne iskierki.  Ujął moją rękę i, zanim się zorientowałem, położył sobie na wysokości serca.  Czujesz, jak niespokojnie bije?
- Kiedy niby powiedziałem, że chcę cię pomacać? – odpyskowałem, odskakując do tyłu. Gdybym tak został chwilę dłużej, żadna siła by mnie już od niego nie oderwała. Miał taka ciepłą i gładką skórę, kręte włoski zaczynały się dopiero poniżej pępka. Podniecająca, ciemna ścieżka ginęła w dopasowanych dżinsach.
- Chciałem ci dać możliwość przetestowania towaru.  Założył t-shirt, ale nie zrobił już żadnego gestu w moją stronę. – Miałeś opowiadać, Kruszynko.
- Nie nazywaj mnie tak, to przezwisko z przedszkola!  burknąłem obrażony. Może Diabeł Ho miał jednak w rodzinie jakiegoś Stokrotka? Dziwnie przypominał moich kuzynów. Ktoś powinien mu odgryźć ten złośliwy język! Boż… Bożenko… - Odgryźć?- jęknąłem w myślach i znowu spaliłem buraka.
- Moim zdaniem pasuje. Idealne określenie na kogoś drobnego, słodko pachnącego, kogo ma się ochotę pożreć, a przynajmniej odrobinę napocząć.  Poruszył kilka razy aksamitnymi brwiami, a ja, zamiast jak zwykle się wściec, roześmiałem się bezsilnie. Nie potrafiłem się na niego gniewać. - Lutek…
- Co znowu? - To nie było zbyt grzeczne, ale chciałem jeszcze odrobinę odwlec nieuniknione. Nikt normalny nie chciałby przecież przed przystojnym facetem - nawet jeśli pochodził z piekła - wyjść na kompletnego durnia.
- Jak mi zaraz nie powiesz, o co chodzi, zaprzęgnę dziarskie rumaki, po czym wyciągnę od ciebie siłą całą historię.  Jakby się dobrze zastanowić, facet był naprawdę niebezpieczny. Może lepiej przestanę przeginać? W końcu mu obiecałem.
- Nie masz koni.  Podjąłem ostatnią próbę odwrócenia jego uwagi bzdurami. Zrobiłem minę sierotki Marysi, zagubionej w wielkim, ciemnym lesie, ale nie poskutkowała.
- Ale mam samochód i nie zawaham się go użyć.  Zmarszczył brwi. Potem jednak dodał miękko:  Kruszynko, zapewniam cię, że możesz mi powiedzieć wszystko. Jeśli nie będę wiedział, o co chodzi –Boż… Bożenko… Syreny mogłyby uczyć się od niego sztuki uwodzenia  to sytuacja z poprzedniego wieczora może się jeszcze nieraz powtórzyć.
 - Masz zamiar się ze mną jeszcze spotkać?  Naprawdę byłem zaskoczony. Narobiłem facetowi już tyle problemów, że powinien wiać na sam dźwięk mojego imienia.
- Proszę…- Zbliżył się i jego oddech owionął mi ucho. Zadarłem hardo głowę,  ale nie byłem w stanie mu odmówić. Szkoda, że ta znajomość niewątpliwie dzisiaj się skończy. Byłem przekonany, że tak się stanie, kiedy dowie się wszystkiego.
- No dobrze, było jak w brazylijskiej telenoweli… Poznałeś moich kuzynów, brat jest do nich podobny, nawet Wiśka ma w sobie to COŚ. Niestety, ja zawsze byłem chuderlawy i nieśmiały, na tle krewnych prawie nikt nie zauważał mojego istnienia. Tak było od przedszkola. Spoglądałem na świat przez wielkie okulary, a w głowie kłębili mi się szlachetni bohaterowie książek i filmów. Chciałem być taki jak oni, nieustraszony i przystojny a dziewczyny, które potem zmieniły się w chłopców, padałyby mi do stóp.
- Fuj… Masz jakiś fetysz na punkcie wąchania nóg?  zapytał niemądrze, spoglądając na moje bose stopy. Wiedziałem, że próbuje w ten sposób dodać mi odwagi i sprawić, bym się tak nie denerwował. Wyłamywałem palec po palcu, mordowane w ten sposób stawy paskudnie strzelały.
- Jak się będziesz wtrącał, to…
- Okej  podniósł ręce  już się zamykam…
- Więc  podjąłem opowieść - taki stan rzeczy trwał także w podstawówce i gimnazjum, a kompleksów przybywało wraz z wiekiem. Wiesz, jakie wrażliwe i przeczulone na swoim punkcie są nastolatki. Zobaczyłem Andy’ego pierwszy raz w trzeciej klasie liceum, przeniósł się do nas z dużego miasta. Przepadłem od pierwszego wejrzenia. On był taki, jaki ja zawsze chciałem być  ładnie zbudowany blondyn z olśniewającym uśmiechem, taki w sam raz, nie za bardzo napakowany. Pewny siebie i błyskotliwy w rozmowie, przyciągał uwagę wszystkich. W dodatku świetnie grał na gitarze i miał bajerancki motor, o jakim śnił każdy chłopak. Szybko został szkolnym bożyszczem. Łaziłem za nim niczym szczeniak, nawet ukradłem zdjęcie ze szkolnej gablotki i trzymałem pod poduszką. Prawie codziennie go obśliniałem, aż zaczęło się zamazywać.
- Każdy przeżywał taką nastoletnią miłość, nie masz się czego wstydzić. – Rozlał do szklanek ostanie piwo. Wódka byłaby lepsza, bo to, co miałem dalej do powiedzenia…
- Tylko że ja byłem o wiele bardziej naiwny i o wiele mniej doświadczony niż przeciętny licealista. Po raz byłem pierwszy zakochany i miałem na sobie wyjątkowo grube różowe okulary, nieprzepuszczające żadnej rozsądnej myśli. Na moje szczęście byłem nikim, a on do końca szkoły nie zwrócił na mnie uwagi. Miał swoich satelitów, będących na każde jego skinienie. Za to ja śniłem o nim każdej nocy i nie potrafiłem przestać - westchnąłem, powracając wspomnieniami do tych cudownych dni, kiedy świat był jeszcze piękny i nieskalany, a ja nie miałem pojęcia, jak okrutni potrafią być ludzie.
- Mokre sny o koledze?
- Coś ty, przecież ci mówiłem, że byłem opóźniony. Szczytem moich marzeń było wzięcie go za rękę, a na samą myśl o pocałunku robiłem się purpurowy - zgasiłem jego zboczone podejrzenia, a mogłem się lepiej nie odzywać.
- Nadal to robisz... - Posłał mi uśmieszek. - Ale jak to się stało, że ten ideał w końcu cię dostrzegł? Czyżby nagle zmądrzał?
- Właściwie to wina Wiśki. Po zdaniu matury dostałem się na studia pielęgniarskie. Ruda małpa powiedziała, że najwyższy czas przestać robić z siebie sierotę i że nie mogę wkroczyć w dorosłe życie z takim imidżem. Maltretowała mnie całe wakacje, a sadysta Przemek jej sekundował. Chyba mieli nadzieję, że w Akademii kogoś poznam i przestanę wzdychać do tego blond Narcyza, jak pogardliwie nazywali Andy’ego. Podjąłem więc studia jako ,,łakomy kąsek''.
- Nie doceniasz się, Kruszynko, mógłbyś robić za wyjątkowo smakowity deser, i to z kilku dań. - Prześlizgnął się płomiennym wzrokiem po mojej sylwetce. Spuściłem oczy zażenowany, nigdy nie nauczyłem się przyjmować komplementów.
 - Gdzieś po miesiącu, kiedy wspomnienie Andy’ego zaczęło powoli blednąć, spotkałem na korytarzu Akademii jego satelitów. Z początku patrzyli na mnie jakby z niedowierzaniem, ale potem podeszli, witając mnie wylewnie, jakbyśmy byli najlepszymi kumplami. Chłopcy, którzy całe liceum się ze mnie wyśmiewali i traktowali jak śmiecia, próbowali mnie poderwać. Zrobiło mi się niedobrze od tych przesłodzonych uśmiechów i pożądliwych spojrzeń, obmacujących moje ciało. Zbyłem ich z wyniosłą miną. Byli wściekli i zawiedzeni. Nieprzyzwyczajeni do takiego traktowania, ,,złoci chłopcy'' zaczęli o czymś gorączkowo szeptać. Poszedłem, mając nadzieję, że już ich nigdy nie spotkam.
- Odegrali się, prawda? Takie hieny, w dodatku w stadzie, czują się bezkarne. - Popatrzył na mnie współczująco. Zagryzłem wargi, nie chciałem jego litości.
- Tak, i to bardzo sprytnie. - Przykryłem się kocem, bo nagle zrobiło mi się zimno. - Nie będę przedłużał tej żałosnej historii. Może i od liceum urosłem, ale rozsądku mi nie przybyło ani odrobinę. Kilka dni po tym incydencie spotkałem niespodziewanie Andy’ego. Na mój widok jakby się ucieszył i poprosił o pomoc w odnalezieniu drogi do biblioteki. Oczywiście wystarczyło kilka miłych słów i znowu poddałem się jego urokowi. Zachowywał się wyjątkowo przyjaźnie, w zamian za pomoc postawił mi pizzę. Umówiliśmy się na następny dzień, następny i następny... Było trzymanie się za ręce w parku, aż zmiękły mi kolana, słodkie pocałunki na dobranoc - znowu byłem nieprzytomnie zakochany. W końcu Andy zaczął zapraszać mnie do siebie, za każdym razem odmawiałem, nie chcąc się spotkać z jego obstawą. Wynajmowali razem jakieś duże mieszkanie na przedmieściach. Po jakimś czasie zauważyłem, że coraz częściej zaczyna się niecierpliwić i pragnie czegoś więcej niż zwykłe całusy. Nie chciałem, żeby odszedł z powodu mojego tchórzostwa. Jeśli miałem stracić dziewictwo to z kim, jak nie ze swoją miłością - jak o nim wtedy myślałem. Pewnego dnia powiedział, że jego współlokatorzy pojechali na dwudniową wycieczkę w góry. Poszliśmy więc do niego, miał całkiem przyjemny pokój z balkonem wychodzącym na pobliski zagajnik. Był już wieczór, Andy zapalił małą lampkę i włączył muzykę. Poczęstował mnie piernikami i mocnym hiszpańskim winem. Zakręciło mi się trochę w głowie. Wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Nie protestowałem, to był mój długo wyczekiwany pierwszy raz. Całował mnie i rozbierał jednocześnie, z początku było naprawdę przyjemnie. Kochałem go tak bardzo, że gotów byłem dać mu wszystko, czego zażąda. Ale on stawał się coraz bardziej niecierpliwy, napastliwy. Zniknął gdzieś czuły chłopak , a pojawił się cham i brutal, nieliczący się z moimi uczuciami. Pocałunki zamieniły się w bolesne ukąszenia. Zacząłem protestować. Z początku cicho, potem coraz bardziej stanowczo. Wydawało mi się, że za ścianą słyszę czyjeś szepty i chichoty. Andy nic sobie nie robił z mojego sprzeciwu. Rozsunął mi nogi kolanem, zarzucił sobie na ramiona i bez żadnego przygotowania pchnął, omal nie rozrywając mnie na pół.
„- Proszę… Nie…! Przestań!  błagałem, szlochając. Ból był naprawdę paskudny, pamiętam, że krzyczałem, płakałem, a on rechotał i zanurzał się we mnie raz po raz niczym taran, z premedytacją raniąc moje ciało. Chyba po prostu lubił przemoc w łóżku, był tak podniecony, że nic do niego nie docierało.
- Dalej, nasz ogierze! Pieprz go mocniej!  Rozległy się lubieżne, ponaglające okrzyki za ścianą. Świat zatańczył przed moimi oczami. Zdradził mnie, zdradził w najohydniejszy sposób! Te świnie zrobiły sobie zabawę moim kosztem. Jego kumple czatowali w swoim pokoju, podsłuchując każde słowo.
Kiedy tylko skończył i odsunął się na bok, zerwałem się z łóżka, ale nogi się pode mną ugięły i upadłem na kolana. Zwymiotowałem na dywan te przeklęte ciastka.
- To właściwa dla ciebie pozycja, mała dziwko. Następnym razem dasz mi dupy na kolanach, jak przystało na posłuszną sukę – zarechotał złośliwie. - Jak ci się podobało oglądanie mojej kolekcji znaczków?
- Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś? - wydusiłem z siebie, jednocześnie usiłując włożyć spodnie trzęsącymi się rękami. W głowie miałem kompletny zamęt, jakby mózg przestał mi działać i się zawiesił niczym przegrzany procesor.  Z trudem udało mi się wyartykułować słowa. - Ja cię kochałem...
- Ty naprawdę jesteś strasznie durny! Chyba nie myślałeś, że między nami może być coś poważnego? Jesteś nikim! Nie tknąłbym cię nawet palcem, gdyby nie zakład!
Na czworakach doczołgałem się do drzwi, centymetr po centymetrze udało mi się stanąć na nogach.  Powitały mnie oklaski i prostackie żarty jego kolegów. Mój wstyd, poniżenie i łzy nic ich nie obchodziły.
- Jak będziesz znowu czuł ciasnotę w spodniach, to przyjdź. Przelecimy cię po kolei, aż z dupy zostaną drzazgi! Nagraliśmy twoje jęki! Będziemy słuchać w wolnych chwilach, jak skamlesz!
Te bezlitosne słowa dokończyły dzieła zniszczenia. Nie wiem, jak stamtąd wyszedłem, niczego nie pamiętam. Chyba długo włóczyłem się po mieście, nie pamiętając, kim jestem ani gdzie mieszkam. Podobno zgarnął mnie patrol policji. Obudziłem się dopiero w szpitalu z paskudną gorączką i bólem w każdym centymetrze swojego ciała. Dalej było tylko gorzej i gorzej…”
- Mój boże… - Łagodny głos Nikolasa przywołał mnie do rzeczywistości. Podszedł, usiadł obok mnie i opatulił kołdrą, ponieważ cały się trząsłem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.  Kruszynko… Już nikt nigdy cię nie skrzywdzi, obiecuję… I cieszę się, że mi zaufałeś. Teraz będzie już tylko lepiej, zobaczysz. Chciałbym cię przytulić, ale nie wiem, czy mogę.
Spojrzałem na ściągniętą ze zmartwienia twarz, zajrzałem w pełne smutku czarne oczy i położyłem mu głowę na ramieniu, opierając się plecami o jego pierś. Powoli zacząłem się uspokajać, było mi ciepło, a zapach wody kolońskiej Diabła Ho skojarzył mi się z zielnikiem dziadunia. Czułem się zupełnie bezpieczny w jego ramionach, które natychmiast zamknęły się wokół mnie. Znałem go od niedawna, ale miałem nieodparte wrażenie, że zawinąłem do właściwego acz niebezpiecznego portu. Wspomnienia odpłynęły w dal, wzburzony ocean moich myśli znowu był spokojny. Słońce, a właściwie rogaty księżyc, delikatnie pieścił jego fale.
- Nikolas  szepnąłem.
- Tak…
- Chodźmy spać.  Ziewnąłem szeroko.
- Nie powinienem zostawać, bo jutro rozpęta się tu Armagedon. –Próbował oponować, ale nie miał ze mną szans.
- O to będziemy się martwić rano, nie chcę zostać sam. Wiesz, że na naszym osiedlu grasują włamywacze?  Umościłem się wygodnie na jego piersi, niczym kokoszka na grzędzie.
- I co niby mieliby tu ukraść?  Podniósł do góry ciemne brwi, a jego oczy błysnęły złośliwie, lustrując skromne wyposażenie pokoju.
- No wiesz!  Popatrzyłem na niego niby oburzony.  A ja?! Sam powiedziałeś, że jestem bezcennym deserem!
- Śpij już wreszcie.  – Położył się obok mnie na łóżku.  Zaczynasz bredzić.
 ...............................................................................................................................................................
betowała Kiyami

wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział 8

       Następnego dnia, na szczęście, nie musiałem iść do pracy, uskuteczniałem więc zabawę w strusia i ukrywałem się przed Nikolasem, który od świtu bombardował mnie sms-ami i telefonami. Komórka terkotała non stop doprowadzając mnie do szału. W końcu ją wyłączyłem i z niejaką ulgą powitałem ciszę. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim dyskutować. No, może nie do końca o to chodziło, zwyczajnie bałem się tej rozmowy i było mi strasznie wstyd za swoje idiotyczne zachowanie. Diabeł Ho nie mógł przecież wiedzieć (bo niby skąd), że na wszelką przemoc i gwałt w stosunku do mojej osoby reagowałem często atakami paniki, spowodowanymi nieprzyjemnymi wydarzeniami z przeszłości. To, co dla Nikolasa było niemądrym żartem, we mnie wzbudziło paskudne skojarzenia i wyzwoliło prawdziwy gejzer wspomnień. Zdawałem sobie sprawę, że mężczyzna nie zrobił nic złego. Prawdopodobnie liczył na całusa i małe przytulanko pod osłoną nocy. Mogłem mu jedynie zarzucić zbytnią niecierpliwość i brak delikatności. Nie miałem pojęcia, jak to wszystko odkręcić. Doszedłem więc do wniosku, że jeśli wystarczająco długo będę go unikał, w końcu się zwyczajnie znudzi i zniknie za horyzontem, jak kilku innych przed nim. 
    Cały wolny dzień przemarudziłem w domu, wykorzystując bezwstydnie rodzinę, która chodziła wokół mnie na palcach, bo oczywiście ta papla Wiśka wszystko im opowiedziała. Dostałem więc wykwintny obiad, zaś na deser lody z musem owocowym, wykąpałem się w bajeranckiej wannie brata z kolorowymi bąbelkami i pianą, który normalnie nie wpuszczał mnie w próg swojego królestwa, a mama zrobiła mi niesamowity masaż olejkami eterycznymi. Po prostu niebo na ziemi, okraszone maleńkimi wyrzutami sumienia. Jak zwykle rano pojawił się też znajomy szofer z kwiatami, ale stanowczo zabroniłem najbliższym go wpuszczać. Próbowali protestować, byłem jednak nieugięty. Zakazałem im wtrącać się w moje osobiste sprawy, choć szczerze wątpiłem, czy mnie posłuchają. Mężczyzna postał jakiś kwadrans przed furtką, widząc jednak mój upór, zabrał kwiaty, zostawiając w skrzynce pocztowej bilecik. Nie mogłem się powstrzymać, by na niego nie zerknąć:

,,Lutek, zachowaj się jak dorosły i odbierz w końcu ten cholerny telefon! Bardzo się martwię, nie mam pojęcia, co myśleć o wczorajszym wieczorze. Wybacz, jeśli czymś cię uraziłem, nie miałem takiego zamiaru. Porozmawiaj ze mną, proszę...''

Zrobiło mi się głupio, być może Diabeł Ho nie był taki zły, jak go malowały plotkarskie pisemka i miał jednak jakieś resztki serducha pod tą powłoką złośliwego arystokraty. Uznałem jednak, że dla nas obu będzie lepiej, jeśli ta znajomość skończy się właśnie w tym momencie. Na wczorajszej niefortunnej rand... znaczy się, spotkaniu, zrozumiałem, że ten mężczyzna był zbyt niebezpieczny. Pociągał mnie swoją mroczną aurą złego chłopca, wyczuwałem w nim niesamowitą wewnętrzną siłę, jaką zawsze ogromnie ceniłem. Podobały mi się jego cięte wypowiedzi, nie mówiąc już o smukłym, wysportowanym ciele, na które reagowały wszystkie moje zmysły. Mógłbym się w nim zakochać, a na wzajemność raczej nie miałem co liczyć. Nasze światy za bardzo się różniły. Horodyński senior na mój widok na pewno dostałby zawału a wytworna matka spazmów lub waporów, cokolwiek to znaczy. Jak dla każdego Stokrotka, rodzina była dla mnie ogromnie ważna i nie miałem zamiaru z nią walczyć. Lepiej było wszystkim zainteresowanym oszczędzić tych niepotrzebnych wzruszeń. Przekonany o słuszności swoich przemyśleń, postanowiłem nadal się ukrywać, najlepiej przez bardzo długi czas, aż Nikolas uzna mnie za niewdzięcznego durnia i wyjedzie z miasteczka albo znajdzie sobie kogoś na swoim poziomie i zapomni o nieszczęsnym Stokrotku.

***
   Następnego dnia wymknąłem się do pracy tylnym wyjściem, po czym przeskoczyłem przez płot i wszedłem na wrogi teren. Sąsiadka mnie nie znosiła, można powiedzieć, że była wręcz uczulona i reagowała niezwykle histerycznie na widok mojej skromnej osoby. Skradałem się więc pod siatką krokiem niedorobionego ninja, niestety, zajęty wypatrywaniem tej jędzy, nie patrzyłem zbytnio pod nogi.
- Aaa.... Auuuu.... - Rozległ się przeraźliwy jazgot i wycie na wysokości kolan. Spojrzałem pod nogi i zdębiałem. Przez swoje gapiostwo nadepnąłem niechcący na Funię, ukochanego pekińczyka sąsiadki. Zamiast wiać gdzie pieprz rośnie, stałem w miejscu. Nogi wrosły mi w trawnik z wrażenia.
- Ratunku...! Ludzie, szalony morderca pomidorów znowu zaatakował! - darła się rąbnięta baba, wywijając przy tym groźnie trzymaną w ręce lokówką do włosów. Była niesamowicie pamiętliwa, raz po pijaku pomyliłem bramki, upadłem na grządkę i zmiażdżyłem kilka krzaczków, robiąc przecier z jej wystawowych dziecinek, jak je nazywała. Chociaż naprawiłem szkody i przeprosiłem, za każdym razem na mój widok ziała ogniem, mimo że minęły już ze dwa lata.
- Spokojnie, idę... - Podniosłem ręce do góry w pokojowym geście, chociaż wredna Funia kąsała wściekle moje łydki przez nogawki dżinsów. Z uczepionym do spodni psiakiem wyszedłem z ogrodu.
- Kochanie, chodź do mamusi! - zawołała właścicielka kudłatego potwora. - Jeszcze się, biedulko, jakiejś choroby nabawisz! - Wzięła na ręce przeraźliwie jazgoczącą, rudą kulkę i przytuliła do bujnego łona, odprowadzając mnie podejrzliwym wzrokiem. Z okien wszystkich okolicznych domów gapili się na mnie amatorzy mocnych wrażeń, kilku nawet strzeliło fotki swoimi komórkami. Mogę się założyć, że za chwilę wyląduję na ich facebookach. A wszystko przez Diabła Ho. Gdyby nie ten przystojny przedstawiciel piekła, pojechałbym sobie spokojnie busem, unikając szeregu problemów.
***
   Po przybyciu do szpitala szybko przebrałem się w uniform i poszedłem na SOR. Dziewczyny już zrobiły poranną kawkę i przeglądały raport, zaznajamiając się z nowymi pacjentami. Po sali intensywnego nadzoru plątał się Kozłowski, wyglądający jak ostania fleja bądź ofiara strajku gosposi. Zwykle nienagannie ubrany, miał na sobie wdzianko nie do pary, spodnie i koszulka gryzły się nie tylko kolorami, ale i fasonem. W dodatku całe w dziwne smugi, wymięte i ponaciągane z pewnością nie widziały żelazka.
- Co mu się stało? - Hrabia najwyraźniej nie był dzisiaj  w formie, na dokładkę paskudnie utykał i unikał jak ognia siadania. Nawet recepty zaczął wypisywać na stojąco.
- Ciii... - zachichotała Gosia, zakrywając usta dłonią. - Ponoć wyprowadził się z willi po okropnej kłótni z rodzicami. Mieszka teraz z Jasiem w jakimś małym domku po jego ciotce na przedmieściach Krakowa.
- Przyzwyczajony do luksusu ma dwie lewe ręce. Wczoraj pytał portierki, jak się włącza pralkę.
- Pewnie wstydzi się Skowronka. Zawsze robił za takiego wszystkowiedzącego macho - wtrąciła Renia, podając mi kawałek domowej roboty szarlotki.
- Coś mu chyba nie wyszło. - Wsunąłem do buzi od razu cały placek i wyciągnąłem łakomą łapkę po następny. - Zdrowie najwyraźniej mu szwankuje, stracił cały swój wdzięk. Rusza się niczym paralityk z kołkiem w tyłku. – W tym momencie dziewczyny zaczęły dławić się widowiskowo kawą.
- Słyszałam, jak Czerwoni mówili, że to skutki obdukcji zazdrosnego Jasia. Ponoć zabrał go do siebie na dokładne badanie i pieprzył aż do świtu - stwierdziła Renia, a w jej głosie słyszałem wyraźnie nutki podziwu.
- A widzieliście jego szyję? Nie ma na niej zdrowego miejsca, same sińce, zupełnie jakby wpadł do stawu z napalonymi pijawkami. Skowronek nie zna litości. - Gosia sięgnęła na talerz, ale był zupełnie pusty. - Ale z wasz żarłoki!
- Trzeba było nie robić takiego dobrego. - Poklepałem się po brzuchu, a Renia zrobiła to samo. - Facet przejdzie szkołę życia. Zero gosposi, zero domowych obiadków i oranie tyłka przez rozeźlonego Jasia. - Zacząłem współczuć naszemu szpitalnemu Casanowie. Przejście z hrabiowskiej rezydencji, gdzie był rozpieszczany na każdym kroku, do mieszkania przeciętnego Kowalskiego musiało być dla niego niezłym szokiem kulturowym. Jako bogaty jedynak z pewnością nie zhańbił się nigdy żadną pracą domową.
   Niespodziewanie drzwi się otworzyły i zobaczyliśmy naszego internistę, który teoretycznie powinien być na konsultacji w sąsiadującej ze szpitalem przychodni. Niósł całe naręcze ciuchów, a z kieszeni spodni wystawała mu jakaś maść. Na widok zmarnowanego Kozłowskiego przewrócił jedynie oczami.
- Chodź, musimy ci przywrócić dawny blask. - Ujął go za rękę. - Jeszcze pomyślą, że się nad tobą znęcam. Niektórzy - tu spojrzał wymownie na moją niewinną osobę - mają wyjątkowo pokręconą wyobraźnię. - Pociągnął za sobą opierającego się chirurga, z przerażeniem w oczach zerkającego na tubkę żelu. Zaparł się nogami w parkiet i popatrzył na nas błagalnie, żebrząc o ratunek. Kto by jednak chciał zadzierać ze Skowronkiem.
- Ależ skarbie, nie przeszkadzaj sobie. - Wziął komplet ubrań i ruszył w stronę dyżurki lekarskiej. - Potrafię się sam ubrać odkąd skończyłem cztery lata.
- Mój ty bohaterze. - Jasiu z psotnym uśmieszkiem cmoknął go w czoło. - Ani przez chwilę w to nie wątpiłem. Niestety, raczej nie poradzisz sobie z innymi, że tak to określę, dogłębnymi działaniami. - Klepnął go żartobliwie w pośladek.
- Łaaa... - usłyszeliśmy mało męski pisk naszego Hrabiego. - Tylko nie w tyłek! - Trzasnęły drzwi od gabinetu, co przyjęliśmy z pewnym żalem. Oglądaliśmy rozgrywające się na naszych oczach przedstawienie z niezdrowymi wypiekami na twarzach i chętnie zobaczylibyśmy zakończenie.
- Jaka szkoda...
- Yhy... Facet ma naprawdę niezłe tyły - rozmarzyła się Renia.
   Było jeszcze dość wcześnie, recepcja i poczekalnia świeciły pustkami. Plątały się po nich jedynie nasze pracowite salowe z wózkami do sprzątania, a po kątach zalegali Czerwoni. Pierwsza fala pacjentów docierała zwykle godzinę po otwarciu ośrodków zdrowia.
- Ani się waż... ! - zabrzmiał w ciszy spanikowany głos Kozłowskiego. Na tych rozległych korytarzach było naprawę niezłe echo. Docierało do nas wyraźnie każde głośniej wypowiedziane słowo.
- Łup....! - to na pewno walnęła o ścianę znana mi dobrze wersalka.
- Gdzie wsadzasz te łapy, prostaku! Ja pierdo....! - Przeciągły okrzyk został czymś skutecznie stłumiony.
- Jak myślicie, skąd Jasiu wie, że ich widziałem w akcji? - Wziąłem ostatni łyk kawy. - Przecież nie mógł mnie widzieć!
- Na pewno kierowcy się pochwalili zdjęciami, mówiłeś coś o fotkach. - Gosia właśnie beztrosko zabiła moją niemądrą nadzieję, że miałem do czynienia z pomyłką. Poprawiłem się z niepewną miną na krześle. Klęska goniła klęskę.
- Boż....Bożenko.... - jęknąłem i walnąłem czołem o blat stolika, przy którym siedzieliśmy. - Ten mściwy drań znowu się będzie na mnie wyżywał!
- Może zapomni. - Klepnęła mnie w plecy Renia. - Ma teraz wystarczająco dużo problemów z fajtłapowatym kochankiem. Trochę potrwa, zanim nauczy go życia wśród gminu. - Wyszczerzyła ząbki.
- Obyś miała rację... - westchnąłem smętnie, bo przypomniały mi się moje, na własnej piersi wyhodowane kłopoty z pewnym przedstawicielem piekła. Zacząłem się zastanawiać, jak uniknę z nim spotkania, kiedy będę wracał do domu po dyżurze, bo, sądząc po nadal przychodzących sms-ach, nadal nie miał zamiaru odpuścić. Prawdę mówiąc, trochę mi to pochlebiało, chyba nie byłem najgorszy, skoro zainteresował się mną taki mężczyzna. Okropnie się jednak bałem konfrontacji i wolałbym jej uniknąć. Odwaga jakoś zupełnie mnie opuściła, dobrze, że dziadunio nie widział, jak nisko upadł jego ulubiony wnuczek. Jeszcze cały tydzień miał być w sanatorium. Był niekoronowanym królem rodziny Stokrotków i sprawował władzę absolutną. Od jego rozkazów nie było odwołania, a słowa stanowiły wyrocznię. Absolutnie nikt nie ośmielał się mu sprzeciwiać.
***
   Spokój na SOR-ze szybko się skończył. Złapany w trybiki szpitalnej machiny nie miałem czasu na rozmyślania i użalanie się nad sobą. Nawet nie wiedziałem, kiedy upłynęło kilkanaście godzin i nastał wieczór. Gotowy do wyjścia zerkałem niepewnie przez szklane drzwi w oczekiwaniu na koleżanki, poprawiające w łazience urodę. Po parkingu kręcił się jedynie personel. Nigdzie nie widziałem Nikolasa, limuzyny czy szofera. Wyglądało na to, że bez problemów wrócę do domu.
- Czego tu tak ślęczysz? - usłyszałem z tyłu głos Reni. - Podrzucić cię?
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - Strasznie się ucieszyłem, że nie będę musiał łazić po krzakach i chować się za drzewami.
- Mogłabyś sprawdzić, czy nie ma gdzieś Horodyńskiego?
- Pokłóciliście się? - spytała domyślnie.
- Tak jakby... - mruknąłem niewyraźnie, ukrywając się za jej plecami. Szło nam całkiem nieźle, na horyzoncie nie było nikogo podejrzanego. Powoli zmierzaliśmy w kierunku jej samochodu, zaparkowanego przy samych schodach.
- Lutek...?! - usłyszałem nagle z oddali znajomy, niski głos, a serce wlazło mi do gardła.
- Tutaj jest, prezesie! - krzyknął ze złośliwym uśmieszkiem przeklęty Jasiu, który szedł za nami i pewnie doskonale słyszał całą rozmowę. Wstrętny łajdak zaczął wymachiwać rękami, a ja zobaczyłem zmierzającą w naszą stronę wysoką postać.
- Oż kurna...! - kwiknąłem i rzuciłem się biegiem w stronę wejścia. Imponującym pędem pokonałem schody, skierowałem się prosto do piwnicy, by stamtąd przez kotłownię, znanym mi skrótem, uciec ze szpitala. Dałem z siebie wszystko. Udało mi się w ostatniej chwili dopaść ruszającego busa. Zziajany niczym chart opadłem na siedzenie. Byłem uratowany, przynajmniej na razie. Kwadrans później dotarłem do domu. Zaryglowałem się na cztery spusty, sprawdziłem dla pewności wszystkie okna i lufciki. Wiśka, bo tylko ona siedziała w kuchni, postukała się wymownie po głowie.
- Co cię znowu opętało? - rzuciła, stawiając przede mną nieźle pachnący talerz z ziemniaczaną zapiekanką.
- W radiu mówili o bandyckich napadach na domki jednorodzinne - odezwałem się, uparcie wbijając oczy w talerz, aby nie zauważyła, że zmyślam. Ta ruda zołza miała niezły radar i zawsze wiedziała, kiedy mijam się z prawdą.
- Ty słuchasz radia? – Popatrzyła na mnie podejrzliwie. Zacząłem krztusić się kolacją z obawy, że zaraz zacznie przesłuchanie. - Lepiej najpierw zjedz, nie będę ci już przeszkadzać. I tak się dowiem, co kombinujesz, Kruszynko!
- Absolutnie nic, dbam tylko o nasze bezpieczeństwo, w końcu jestem mężczyzną! - Wywiesiłem do niej język, otwierając przy tym pełną buzię. Może i była sprytna, ale brzydziła się byle czego. Już nieraz korzystałem z tej metody, aby się jej pozbyć. Jak zwykle poskutkowało bez pudła.
- Ohydus pospolitus! - prychnęła i uciekła z kuchni. Wreszcie mogłem spokojnie delektować się posiłkiem. Nalałem sobie kwaśnego mleka i pomasowałem po pełnym brzuchu. Przeszukałem jeszcze szafki, mając ochotę na jakiś deser. Z paczką imbirowych pierników pod pachą udałem się do swojego pokoju. Włączyłem kompa z muzyką, nałożyłem na uszy słuchawki i rozparłem się na łóżku, podgryzając ciastka. Za oknem było już zupełnie ciemno, włączyłem małą lampkę nocną w kształcie muchomorka. Dawała miękkie, delikatne światło, w sam raz do słuchania nastrojowych ballad. Pogrążony we własnych, niewesołych myślach, jakie zawsze mnie nachodziły, kiedy byłem sam, zupełnie odleciałem.
- Bum... - Moją uwagę zwrócił dopiero łomot i zgrzyt przekręcanego zamka. Ktoś wszedł przez okno i zamknął drzwi od środka. Włosy zjeżyły się mi na głowie, wszystkie straszne historie słyszane w radiu stanęły mi przed oczami.
- O cholera, włamywacz! - Gwałtownie usiadłem i otworzyłem oczy. Z braku innej broni złapałem za kapcia, miał przynajmniej twardą podeszwę. Zabić nim nie zabiję, ale parę guzów na pewno uda mi się draniowi nabić. Zerwałem się z materaca, by zobaczyć na tle wzorzystej tapety ciemną, wysoką sylwetkę mężczyzny. W ręce trzymał klucz do mojego pokoju.
- Lutek, nie szarżuj! To tylko ja! Uciekłeś jak spłoszony zając, więc nie miałem innego wyjścia. - Nikolas usiadł na jedynym krześle, zakładając elegancko nogę na nogę. Wyszczerzył do mnie bezczelnie garnitur białych zębów, ale jego oczy pozostały poważne i czujne. Omiótł wzrokiem moją sylwetkę w starym, połatanym dresie, jakby chciał się upewnić, że wszystko ze mną w porządku.
- Co zrobisz, jak zacznę wrzeszczeć i wzywać pomocy? - zapytałem ostrożnie, lokując się z powrotem na łóżku w bezpiecznej odległości. Odetchnąłem z niejaką ulgą. Nadal mu nie ufałem, ale byłem na swoim terytorium i czułem się o wiele pewniej.
- Poskarżę na ciebie dziaduniowi. Powiem, że zaprosiłeś mnie na randkę, uwodziłeś, upiłeś w barze „Pod Kogutem”, a potem wystawiłeś do wiatru. - Posłał mi iście diabelskie spojrzenie czarnych ślepi.
- Skąd wiesz o dziaduniu?! - Zupełnie straciłem ochotę do awantur. Ale z niego cwana świnia. Lepiej żeby senior nie dowiedział się o całej sprawie. Pokonany, wyciągnąłem z szafy zgrzewkę piwa i podałem mu jedną puszkę.
- Drogi Stokrotku, podstawą każdego biznesu jest dobry wywiad. - Otworzył z sykiem kapselek. - Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci odejść w taki sposób - powiedział miękko i wziął mnie delikatnie za rękę. Zdradzieckie serce zaczęło galopować, omal nie wyskakując z piersi. Czułem, jak zaczynają piec mnie policzki. Odłożyłem obronnego kapcia i spuściłem oczy na swoje bose stopy.
- Jesteś niesamowicie słodki - usłyszałem aksamitny szept.
..............................................................................................................................
betowała Kiyami

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 7

       W barze „Pod Kogutem” zrobiło się wyjątkowo tłoczno. Przybyło stałych bywalców, ponieważ w telewizji właśnie rozpoczęła się relacja ze skoków narciarskich. Siedzieliśmy nadal przy stoliku w sali z automatami, pijąc już po trzecim piwku, które bardzo oszczędnie wydzielał nam nieznośny Wiesiek. Co ten napakowany sterydami głupek sobie wyobrażał? Przecież to była tylko zwykła rand... znaczy się spotkanie. Chyba myślał, że zgodnie z popularnym powiedzonkiem w stanie wskazującym, mogę okazać się zbyt łatwą zdobyczą. Nic bardziej mylnego. Po pijaku dziczałem, o ile to możliwe, jeszcze bardziej. Dyskutowaliśmy na neutralne tematy, próbując się lepiej poznać i starając nie grać sobie zbytnio na nerwach. Sam kilka razy ugryzłem się w język, aby nie powiedzieć czegoś głupiego. Prezes tymczasem zwracał się do mnie tym swoim aksamitnym głosem, przeciągając lekko sylaby i gapił czarnymi ślepiami, które jarzyły się z każdą chwilą coraz mocniej, wzbudzając dawno zapomniane emocje. Ślizgały się po mojej twarzy i ciele, jakby chciały poznać wszystkie moje sekrety, zapamiętać na zawsze każdziuteńki, coraz to bardziej czerwony kawałeczek rozgrzanej skóry. Mimo że miałem na sobie rozpiętą pod szyją koszulę z krótkim rękawem, było mi strasznie gorąco - na pewno z powodu krążącego w moich żyłach alkoholu.
- To jak? - Posłał mi krzywy uśmieszek. - Gramy czy poddajesz się bez walki? Mam kilka pomysłów, co moglibyśmy razem robić. - Wzrok tego drania zatrzymał się wymownie na moich ustach. Złośliwie zlizałem z nich pianę koniuszkiem języka, zanim odpowiedziałem na jawną prowokację. Usłyszałem, jak wypuścił głośno powietrze i poprawił się na krześle. A co? Należało mu się!
- Śmiesz wątpić w honor Stokrotków? - Odparłem niezbyt przyjaźnie. - Stawaj Waść! – Rzuciłem, naśladując Kmicica, który był moim ulubionym bohaterem. Poderwałem się raźno z krzesła, omal go nie przewracając.
- To się nazywa bojowy duch! Mam nadzieję, że we wszystkim wykazujesz taki entuzjazm. - Bezczelnie obmacywał wzrokiem moje pośladki.
- Raczej nie będziesz miał okazji się przekonać. - Udałem, że nie rozumiem aluzji. Ruszyłem do zielonego stołu, po drodze, ma się rozumieć, chwytając spoconą dłonią najlepszego kija.
- Potrafię być baaardzo cierpliwy, jeśli mi na czymś zależy, Kwiatuszku. – Stanął blisko, zbyt blisko mnie, dosłownie czułem jego oddech na karku.
- Przestań na mnie chuchać, bo dostaniesz w nos! - Zamachnąłem się groźnie patykiem. Nie wyglądał na zbytnio skruszonego. No cóż, od przedstawiciela piekła nie mogłem chyba zbyt wiele wymagać. Po chwili jednak odsunął się grzecznie, posyłając mi przeciągłe spojrzenie niewinnie skrzywdzonego spaniela - Rzucamy monetą? – Rzecz jasna chodziło mi o to, kto rozpocznie partyjkę bilardu.
- Kruszynki mają pierwszeństwo - usłyszałem jego kpiący głos. Musiał się choć trochę odgryźć, w końcu bycie Diabłem Ho do czegoś zobowiązuje. - Do trzech razy sztuka.
- Żebyś potem nie płakał! - Pochyliłem się nad stołem i spudłowałem. Doskonale drań wiedział, że mnie denerwuje, tak się gapiąc. Czułem jego łakome ślepia na moim wypiętym tyłku.
- Coś ci słabo idzie, mistrzu - zachichotał, a mnie zaiskrzyło na łączach. Musiałem się skoncentrować.
- Grrr.... - zawarczałem ostatni raz i idealnie trafiłem w bilę. Teraz z każdą chwilą było coraz lepiej, pierwszą partię wygrałem. Niestety na przystojnej gębie prezesa nie udało mi się odczytać żadnych emocji, co nieco odebrało mi radochy. Taki beznamiętny przeciwnik był zwyczajnie nudny. Chciałem napawać się jego przygnębieniem, liczyłem przynajmniej na zgrzytanie zębami, a tu nic z tego. Koniec końców następne rundy też należały do mnie. Mimo że mężczyzna nie wyglądał na specjalnie zmartwionego przegraną, ogarnęła mnie, jak zwykle w takich przypadkach, euforia. Wykonałem dziki taniec zwycięzcy wokół bilardowego stołu. Zatrzymałem się przed nim mocno zdyszany.
- Jestem wspaniały, genialny, jedyny.... Przyznaj! - zażądałem z szerokim bananem na twarzy. W końcu wygrałem z samym Diabłem Ho, który, prawdę mówiąc, wcale nie był takim łatwym przeciwnikiem. Musiałem się trochę napocić. - Jesteśmy kwita!
- Oczywiście, słodziaku, poległem z kretesem. - Podniósł do góry ładnie zarysowane brwi w zabawnym geście, zacisnął przy tym mocno usta w wąską kreskę. Czyżby jednak przeżywał swoją klęskę, ale duma nie pozwalała mu się przyznać? Zrobiło mi się jakoś lekko na duszy, byłem gotów przychylić nieba całemu światu. - Czy mogę liczyć na niewielką nagrodę pocieszenia od szlachetnego zwycięzcy?
- Proś o co chcesz, rzecz jasna w granicach rozsądku - odezwałem się łaskawie.
- W takim razie zjedzmy jutro w moim domu kolację - zaproponował z najniewinniejszą miną. Łagodność jego głosu sprowadziła mnie na manowce.
- Nie ma sprawy - palnąłem, zanim zdążyłem odgryźć sobie język. Najwyraźniej kompletnie straciłem zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy. Gwałtownie poczerwieniałem na twarzy, przeklinając w myślach swoją głupotę. Przecież to miało być nasze ostatnie spotkanie.
- Tchórzysz? - Popatrzył na mnie wyzywająco. - Nasza pierwsza randka - Ujął moją rękę i poniósł do ust, patrząc mi przy tym głęboko w oczy. Pomijając inne wrażenia, miałem niejasne przeczucie, że oto zostałem zmanipulowany na własne życzenie. Ta partia bilardu od początku była nieco podejrzana, ale ja, zachwycony samym sobą, nie zwróciłem na to uwagi. Dopiero teraz coś mi stykło i zasyczało w łączach na widok iskierek rozbawienia w jego czarnych niczym noc ślepiach. Czyżbym właśnie złapał się w sprytnie zastawione sidła?
- No dobra, skoro ci obiecałem, przyjdę. – Wzruszyłem nonszalancko ramionami, starałem się, jak mogłem, wyglądać na światowego faceta. Nie miałem zamiaru mu powiedzieć, że nigdy nie byłem na takim spotkaniu. Zdenerwowany, wyrwałem mu dłoń i schowałem do kieszeni. - Powinniśmy już wracać.
- Lutek, nie rób takiej wystraszonej miny. Nie mam zamiaru cię pożreć jako przystawki. – Podał mi kurtkę i zapiął niczym dziecku, dotykając przy tym opuszkami palców mojego policzka. – Poczekam z tym do deseru…
- Daruj sobie, nie lubię słodyczy. – Pokazałem mu język i ruszyłem do wyjścia. Piwko nadal nieco szumiało mi w głowie.
- A ty prosto do domu! – zawołał za nami wścibski Wiesiek. – Zadzwonię tam za godzinę i lepiej dla twojego znajomego, żebym cię tam zastał! – pogroził nam zza lady.
- Czuję się, jakbym podrywał szesnastoletnią dziewicę. – Kiedy wyszliśmy z baru, Nikolas wziął mnie za rękę. Próbowałem ją odzyskać, ale trafiłem na zdecydowany opór.
- Mówiłem ci, oni mają bzika. Stała czujność! – zachichotałem. Przestałem się wyrywać, przyjemnie tak było wlec się chodnikiem we dwoje. Do mojego domu mieliśmy jakiś kwadrans pieszo. Zapadła już noc, latarnie oświetlały nam drogę. Prószył śnieg, chrzęszcząc pod naszymi nogami. – Gdzie ty właściwie mieszkasz? – Zdmuchnąłem jeden płatek, który usiadł na moim nosie. Diabeł Ho wyglądał niesamowicie przystojnie w czarnym trenczu z jakiejś miękkiej wełny. Prawdę mówiąc polubiłem tego złośliwego drania i dobrze się czułem w jego towarzystwie.
- W Jaśminowej Willi. Wyremontowałem ją. No, może nie do końca. Jest zabytkowa i konserwator doprowadza mnie do szału. – Podniósł nasze złączone dłonie do góry i mocno w nie chuchnął. Przyjemne ciepełko rozeszło się po moim calutkim ciele, a zdradzieckie rumieńce wpełzły mi na policzki. Zauważył je natychmiast i zmrużył oczy, delektując się moim zawstydzeniem. Ten drań uwielbiał mnie peszyć.
- Nie powinna się nazywać Przedsionek Piekła lub Strefa Mroku? Bawiłem się tam z kuzynami jako dziecko w Draculę. Dla nas wyglądała jak nawiedzony dwór z horroru. – Zatrzymaliśmy się pod domem sąsiada, stąd było już tylko kilka kroków do mojej furtki. Oparłem się plecami o ścianę - nie powinienem był tego robić. Wnet stanął przede mną, wyższy o dobre kilkanaście centymetrów. Mój nos był na wysokości jego klatki piersiowej. Gładko wygolone policzki miał lekko zaróżowione od mrozu, na końcach zakręconych rzęs widziałem iskrzące drobinki lodu. Umieścił ręce po obu stronach mojej głowy i przycisnął do muru swoim rozgrzanym ciałem. Poczułem silny napływ paniki, jakiego nie miałem od miesięcy.
- Będziesz ją mógł jutro zwiedzić. – Naparł na mnie gwałtownie, wsunąwszy kolano między uda. Zacząłem się bać, widziałem w jego oczach narastające pożądanie. Miałem nieodparte wrażenie, że jestem zagonioną w ślepą uliczką zwierzyną. Zesztywniałem i położyłem ręce na jego ramionach, usiłując go odepchnąć. – Pokażę ci moją kolekcję znaczków. – Te słowa zabrzmiały w moich uszach niczym wystrzał armatni, wyzwalając serię koszmarnych wspomnień. Ktoś już tak do mnie mówił, tak gładził moje plecy. Włosy zjeżyły się mi na karku, rysy twarzy mężczyzny zamazały się i przekształciły. Boże, przecież to Andy! Omal nie zemdlałem, nogi się pode mną ugięły. Tym razem nie pozwolę, nie pozwolę mu tego zrobić!
- Spieprzaj, zboczeńcu! Nie będę twoją dziwką! – wrzasnąłem, a pompowana przez żyły adrenalina dodała mi niespożytych sił. Wziąłem solidny zamach i uderzyłem go otwartą ręka w twarz. Odepchnąłem go, mimo że ważył o wiele więcej ode mnie, przewróciłem na chodnik i przerażony uciekłem.
- Lutek, na Boga, przecież ja żartowałem! Co z tobą?! – Dobiegły mnie z oddali słowa. Nie zrozumiałem żadnego z nich, jakby były w obcym języku. W kilku skokach dopadłem do mojej furtki, jednym szarpnięciem otworzyłem drzwi do domu i przebiegłem obok zdumionej siostry. Odetchnąłem dopiero w swoim pokoju, przekręcając pospiesznie klucz w zamku. Tak jak stałem, w ubraniu i butach, wpełznąłem pod kołdrę. Trząsłem się i nie potrafiłem przestać. Zimno, było mi tak straszliwie zimno. W głowie miałem kompletny chaos, jakby latało w niej stado spłoszonych ptaków, w panice obijających się o kości czaszki, nie mogąc znaleźć drogi do wyjścia. Ciągle i ciągle wracały do mnie drwiące słowa, niczym refren z jakieś koszmarnej piosenki…
„-Jak ci się podobała moja kolekcja znaczków, mała dziwko?” – Jak przez mgłę słyszałem, że ktoś dobija się do drzwi. Włożyłem głowę pod poduszkę, aby stłumić wszystkie dźwięki. Po chwili poczułem, jak ktoś dotyka delikatnie mojego ramienia. Strach podpełznął wyżej i chwycił mnie za gardło.
- Luciu, Kruszynko… - Łagodny głos siostry przebił się przez mój pościelowy kokon. – Już dobrze, braciszku, jesteś w domu… - Napięcie zaczęło powoli opadać.
- Ww.. ddomu…? – Udało mi się w końcu wyjąkać. Świadomość zaczęła powracać. Wychyliłem głowę i zobaczyłem zatroskaną twarz Wiśki.
- Weź tabletkę. – Podała mi znajome pigułki, które jakiś czas temu przestałem brać. Lekarz uznał, że już ich nie potrzebuję. – Załóż piżamę, będzie ci wygodnie. – Pomogła mi się przebrać. – Nie martw się, może to dla ciebie za wcześnie. Jutro też jest dzień.
- Zostaniesz ze mną na chwilę? – Usiadła na moim łóżku. Potrzebowałem jej kojącej obecności. – Przepraszam, chyba zachowałem się jak wariat. – Popatrzyłem na nią skruszony. Nadal jednak czułem dreszcze, choć moje ciało zaczęło się powoli rozgrzewać. – Boż… Bożenko… - jęknąłem, ukrywając twarz w dłoniach. Dopiero teraz dotarło do mnie, co zrobiłem.
- Odpuść, świat się dzisiaj nie kończy. Odpoczywaj… - Uśmiechnęła się do mnie, widząc że dochodzę do siebie.
- Trzasnąłem go w gębę tak, że przez miesiąc będzie miał siniaki. Zupełnie mi odbiło. Jedyny plus tej historii jest taki, że już nie będzie chciał się ze mną zadawać i mam go z głowy. – Jakoś wcale nie byłem z tego powodu zadowolony, choć niby powinienem.
- Nie byłabym tego taka pewna na twoim miejscu, Luciu. Horodyński to nie jakiś dzieciak, tylko dojrzały mężczyzna. – Podała mi kubek z herbatą. Poczułem lipowy miód i cytrynę. Taką właśnie lubiłem najbardziej.
- Eh, to bogacz, w dodatku całkiem przystojny. Po co miałby się użerać z takim dziwakiem jak ja? Szybko by się znudził, a ja nie przeżyłbym kolejnego rozczarowania. Może dobrze się stało. – Nakryłem się ponownie kołdrą po głowę. Teraz, kiedy moja skołatana łepetyna zaczęła znowu normalnie działać, doskonale pamiętałem, co się wydarzyło i dlaczego tak gwałtownie zareagowałem. Prawdę mówiąc Stokrotkowie nie bez powodu mnie tak pilnowali, naprawdę byłem Czarną Owcą, a raczej Kruszyną w rodzinie i miałem sporo na sumieniu.
 ...........................................................................................................................

betowała Kiyami