wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 10



Kiedy wreszcie się uspokoiłem , głównie dzięki Nikolasowi i jego niemalże świętej cierpliwości, długo jeszcze rozmawialiśmy - a właściwie przegadaliśmy całą noc. Mężczyzna zadawał mi szereg pytań o Andy’m; zwłaszcza interesowało go, gdzie się teraz ta gnida podziewa. Nie byłem jednak taki głupi, by powiedzieć mu prawdę. Dobrze widziałem twarde błyski w jego czarnych oczach. Bijatyka pomiędzy nimi dwoma była ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem. Chciałem wreszcie zapomnieć o przeszłości i wyzwolić się z jej okowów. Oczywiście nie opowiedziałem mu wszystkiego, co miało wtedy miejsce, poznałem już nieco jego gwałtowny charakter, ukryty pod maską złośliwego, wyniosłego dżentelmena. Cholera wie, jakby zareagował na przykład na wiadomość, że kumple byłego nagrali odgłosy, dobiegające wtedy  z sypialni i wrzucili je do internetu z obleśnym podpisem, pod którym wszyscy znajomi zorientowali się, o kogo chodziło. Chcieli się idioci popisać, a w ten sposób wykopali sobie własnymi łapami grób, bo policja bardzo się tymi nagraniami zainteresowała. Miałem to za sobą i tyle, rozgrzebywanie wszystkiego od nowa było bezsensowne. Nikolas próbował wielu sposobów, by coś więcej ode mnie wyciągnąć, ale nie dałem się podejść. Zachował się nadspodziewanie przyzwoicie, nigdy po Diable Ho nie spodziewałbym się takiej subtelności. Nie próbował mnie przytulać ani nic z tych rzeczy. Wystarczył jego łagodny głos i serdeczna dłoń, trzymająca moją w przyjacielskim uścisku. Dopiero kiedy za oknem zaczęło już świtać i nieznośne ptaszyska zaczęły swoje koncerty, udało nam się zasnąć. Nie ma jak radosny kos, drący swój dziób o piątej nad ranem.
   Obudziło mnie świecące w oczy słoneczko i dzikie wrzaski rodziny na schodach, prowadzących na piętro. Moja poduszka była taka wygodna i ciepła, także niechętnie uchyliłem powieki i wnet oblałem się rumieńcem. Leżałem sobie wygodnie na Nikolasie, przytulony policzkiem do jego nagiej piersi niczym wyjątkowo zadowolony niemowlak i, prawdę mówiąc, chętnie possałbym kremowy sutek, który miałem tuż przed swoim nosem. Oczywiście nie wiadomo, jakim cudem wszystkie guziki koszuli mężczyzny były rozpięte. Może po prostu było mu gorąco albo to ja dobierałem się do niego przez sen, co wcale nie było takie nieprawdopodobne. Ten facet coraz bardziej mnie fascynował, a to, co właśnie widziałem, było doprawdy nie do pogardzenia. Przełknąłem ślinę, nagle zrobiłem się dziwnie głodny. Odrzuciłem kołdrę na podłogę, by zobaczyć nasze splątane podczas snu kończyny i włosy zjeżyły się mi na głowie. Chyba nadal śniłem, przynajmniej miałem taką nadzieję, przecież nasz domowy tyran miał być jeszcze co najmniej dwa tygodnie w sanatorium.
- Wy pierony! Ja wam dam migdalenie! - wrzasnął dziadunio, który właśnie otworzył z impetem drzwi i zaczął wywijać groźnie laską. - Pod moim dachem taka deprawacja?! - Zdesperowane rodzeństwo trzymało go za pasek od spodni, a on mimo ich wysiłków parł niczym taran do przodu. Miał naprawdę sporo siły jak na takiego drobnego staruszka.
- Franiu, uspokój się, bo ci ciśnienie skoczy. Doktor kazał ci się nie denerwować. – Matka, która również pojawiła się w drzwiach, usiłowała mu przemówić do rozsądku.
- To tak pilnujesz mojego wnuka? - Pogroził jej dziadek. - Szlaja się z byle kim i jeszcze po kryjomu wpuszcza go do łóżka! - Udało mu się szturchnąć laską Nikolasa w tyłek. Biedak usiadł gwałtownie, przecierając zaspane oczy. Wyglądał na lekko zaszokowanego. Pewnie pierwszy raz miał do czynienia z taką bandą wariatów. W tej chwili w sypialni tłoczyła się cała moja rodzina, kłócąc się zawzięcie i przepychając. Zagradzali w ten sposób jedyną drogę ewentualnej ewakuacji.
- Mamy jakieś zebranie? - Ziewnął i przeciągnął się niczym zadowolony kocur. Miał facet nerwy ze stali, a może po prostu wprawę i już nieraz został przyłapany z kochankiem w łóżku. Moja paranoja, jak widać, tak łatwo nie odpuszczała. Dostrzegłem jednak, jak ukradkiem zacisnął palce na kołdrze. Czyli jednak nie był taki niewzruszony, za jakiego chciał uchodzić i bał się rozjuszonego dziadunia jak my wszyscy.
- Ja ci dam zebranie, ty tani podrywaczu! - Nie zdążył się uchylić przed solidnym ciosem w plecy. Staruszek na pewno zrobił mu porządnego siniaka.
- Nic złego nie robiliśmy. – Ostrożnie zsunął się na podłogę pod oknem. - Tylko dlaczego tani...? - Facet nie miał za grosz instynktu samozachowawczego i prosił się o śmierć. Tym bardziej, że brat też już zaczął łypać na niego groźnie. Chyba nie doceniał zajadłej natury Stokrotków.
- Milcz i uciekaj - syknąłem i rzuciłem w niego marynarką, bo staruszek już zaczął prychać niczym lokomotywa. Mężczyźni w tej rodzinie byli urodzonymi tyranami i nie dało się z nimi dyskutować - zwłaszcza w takiej dwuznacznej sytuacji, kiedy w grę wchodził honor.
- Ale pozwól... - Nikolas próbował negocjować, unosząc się zupełnie niepotrzebnym w tej chwili poczuciem odpowiedzialności. Tymczasem cenne sekundy, które dzieliły go od zorientowania się przez rodzinę, że szeroko otwarte okno w pokoju było drogą do wolności, umykały.
- Na nic nie będzie pozwalać! To porządny dom! - warknął dziadek. - Honorowy mężczyzna zapukałby do frontowych drzwi, a nie wkradał chyłkiem niczym złodziej. Przedstawiłby się seniorom, jak należy i poprosiłby o możliwość konkurów.
- Nie żyjemy w osiemnastym wieku - mruknął pod nosem Nikolas, zbierając poobijane szczątki z dywanu. Miał pecha, bo Franio posiadał znakomity słuch i nie tolerował pyskowania.
- Już ja ci wygarbuję skórę, smarkaczu, skoro matka tego zaniechała! - Staruszek rzucił się ponownie do ataku, ciągnąc za sobą całą, usiłującą go powstrzymać, rodzinę. - Na pochybel uwodzicielom! – Okazała, drewniana laska minęła plecy Diabła Ho dosłownie o centymetr. Myślę, że w tym momencie coś wreszcie do niego dotarło, bo zerwał się na równe nogi. Zerkał jednak niepewny, czy może zostawić mnie ze wzburzoną rodzinką. Mój kochany bohater.
- Na co ty jeszcze czekasz? - Pchnąłem opierającego się idiotę w kierunku okna. Skoro tędy tu wlazł, to chyba potrafił też bez szwanku wyjść. – Wrócisz, jak opadną emocje. - Na szczęście tym razem mnie posłuchał. Wskoczył zwinnie na parapet, a stamtąd bez problemu zeskoczył na trawnik przed domem. Dziadek bez namysłu rzucił się za nim i wychylił prawie do połowy.
- Kundel, bierz go! Zagryź tchórza! - krzyknął w kierunku budy, w której spał nasz stróż i obrońca, Wafel. Niby miał wzrost kucyka i teoretycznie sam jego wygląd powinien przestraszyć włamywacza. Niestety ta góra czarnego futra była łagodna niczym owieczka, w dodatku uważała się za pekińczyka i kanapowca, co widać było po wszystkich domowych wersalkach, noszących ślady pazurów tego psiego lenia. Miałem ogromną ochotę zwiać w ślad za Nikolasem, ale niestety wszyscy siedzieli już na moim łóżku, patrząc potępiająco i wyraźnie czekając na wyjaśnienia. Nie miałem pojęcia, dlaczego do mnie zawsze stosowali inną miarę. Rodzeństwo mogło robić, co tylko chciało i jedyne pytanie, jakie słyszeli, to kiedy wrócą do domu. Popatrzyłem na nich buntowniczo i ciężko westchnąłem. By przetrwać jakoś resztę dnia, musiałem wysilić szare komórki. Najważniejsze, by opowieść była ciekawa i trzymała się najważniejszych faktów...
- Więc....
- Nie zaczyna się zdania od więc! Czego was dzisiaj uczą ci bakałarze...
- Było późno, w domu żywego ducha, a w radiu ciągle ostrzegali przed włamywaczami. Trochę się bałem i zadzwoniłem po Nikolasa... - Skoro i tak mają mnie za niekumanego ciamajdę, to dlaczego nie zrobić z siebie jeszcze tchórza?
- Ciekawe po co! - Palnął mnie w łepetynę ten zdrajca Przemek. Pewnie nie miał się z kim bzykać i stąd taki zły humor. - Po drugiej stronie ulicy mieszkają kuzyni!
- Masz nas za frajerów, wnusiu? - zapytał uprzejmie dziadek, a ja jęknąłem rozpaczliwie. Moja droga przez mękę trwała dobrą godzinę. Tłumaczyłem się niczym piętnastolatka przyłapana na całowaniu, chociaż w zasadzie nie miałem za bardzo z czego. Potem zaczęło się internetowe śledztwo. Po przeczytaniu kilku plotkarskich artykułów rodzina zgodnie zabroniła mi spotykać się z Horodyńskim, który wszędzie był przedstawiany jako super bogaty, zepsuty drań ze skłonnością do dzikich wyskoków i awantur. Nie dopuścili mnie wcale do głosu, po kilku próbach przebicia się przez ich wrzaski wzruszyłem ramionami i zrezygnowałem. W sumie chyba niepotrzebnie tak szaleli, po dzisiejszym dniu facet na pewno się więcej nie pojawi. Bohater czy nie, kto normalny chciałby się użerać ze zwariowanymi Stokrotkami, mając w perspektywie jedynie chuderlawego, niedotykalskiego pielęgniarka z upodobaniem walącego w pysk bez najmniejszego powodu.
.................................................................
Na szczęście na noc szedłem do pracy i mogłem zejść z oczu rodzinie, spoglądającej na mnie podejrzliwie za każdym razem, gdy zadzwonił telefon. Bezczelnie podsłuchiwali moje rozmowy, a siostra nawet zaproponowała podwózkę do szpitala, żebym się pewnie czasem gdzieś przypadkowo nie zabłąkał, chociażby do willi Horodyńskiego na dziką orgię, połączoną z kąpielą w szampanie.
   Liczyłem, że przynajmniej w robocie na nocnej zmianie będę miał trochę spokoju. Powinienem być mądrzejszy i wiedzieć, że z moim pechem zwyczajnie nie miałem na to szans. Już za progiem SOR-u przywitały mnie zaaferowane Gosia z Renią.
- Gdzie masz wizytówkę? - Zaczęły obmacywać mi kieszenie. - Przypinaj.
- Co dzisiaj tak służbowo? - Nikt nie lubił nosić tego cholerstwa, bo podczas zabiegów majtało się przed nosem, zwyczajnie przeszkadzając w pracy. Ale dyrekcja tego wymagała, ponieważ, jak wszyscy maluczcy wiedzą, świat zza biurka wygląda zupełnie inaczej. Kto by się tam przejmował realiami pracy.
- Sucha jest na dole i robi inspekcję swoich cukiereczków - wyjaśniła Gosia, a ja wytrzeszczyłem jedynie oczy, bo niczego nie zrozumiałem.
- Dostali nowe koszulki - dodała Renia, jakby to coś wyjaśniało. Nie zobaczyła na mojej twarzy żadnego błysku domysłu, więc po prostu pociągnęła mnie za sobą. Zaczęliśmy skradać się do pokoju socjalnego;  było dopiero po dziewiętnastej i pacjenci z wieczornej dostawy jeszcze do nas nie dotarli. Poczekalnia i recepcja, gdzie zazwyczaj kłębił się dziki tłum, świeciła pustkami. Popychając się z cichym chichotem, zajrzeliśmy przez szparę w drzwiach. Czerwoni właśnie przymierzali nowe t-shirty, całkiem porządne jak na szpitalne standardy. Zazdrość zalała mi oczy.
- To niesprawiedliwe – jeknąłem. - W tamtym tygodniu dostali buty. A my to co, od macochy?
- Musiałbyś, Luciu, zmienić klan i gabaryty. - Gosia zmierzyła wzrokiem moją mizerną sylwetkę w za dużej bluzie i smętnie zwisających z tyłka spodniach.
- Ty wredoto, już nigdy nie pobiorę za ciebie krwi - żachnąłem się urażony.
- Cichaj i patrz, może czegoś się nauczysz. - Uszczypnęła mnie w ramię. Z niechęcią zacząłem przyglądać się Czerwonym. Musiałem przyznać, że była z nich banda przystojnych drabów. Do noszenia ciężkich noszy mizeroty się nie nadawały, nasza dyrektorka pieczołowicie dobierała personel. Ich mięśnie w mocno dopasowanych koszulkach wyglądały naprawdę imponująco. Sucha z błyszczącymi oczami i wniebowziętą miną gapiła się na nich wprost bezwstydnie.
- Pani dyrektor, trochę są za ciasne - zaprotestował jeden z dryblasów, którego potężna klata niemalże rozrywała ubranie.
- Panie Rysiu, ja bym powiedziała, że leży idealnie. – Widziałem, jak koniuszek jej języka oblizuje wargi, zupełnie jakby miała przed sobą smaczne danie obiadowe. - Macie wyglądać jak brygada z Acapulco, a nie łachudry w za dużych gaciach. - Odniosłem dziwne wrażenie, że pije do nas. - Jesteście wizytówką szpitala. - Kadziła draniom, a oni puchli z dumy. Znowu będą zadzierali nosa aż do następnej wpadki, jak ta z internistą.
- Ale w takim razie niech pani spojrzy. - Sprytny drań stanął w pozie kulturysty, biorącego udział w pokazie. - Te stare kurtki zupełnie nie będą pasować. - A to podlizywacz, właził babie w tyłek bez mydła i oliwy.
- Masz rację, Rysiu, pomyślę o tym. - Sucha wprost promieniała. Nosz kurde, to my się zwykłych fartuchów ochronnych nie możemy doprosić, a dla nich miała na takie luksusy. Wycofaliśmy się po cichu, klnąc pod nosem. Na tym świecie nie było sprawiedliwości, albo byłeś rekinem, albo pospolitą makrelą w workowatych porach z gumką. Zgadnijcie, jaki gatunek rybki reprezentowałem?
..............................................................................
    Po dwudziestej na SOR-ze zaczął się na spory ruch. Lekarze z całodobówek zaczęli nam przysyłać pacjentów, od czasu do czasu zjawiała się też karetka na sygnale. Przywiezieni nią chorzy zazwyczaj wymagali szybkiej interwencji i byli przyjmowani w pierwszej kolejności. Sortowaniem reszty zajmowała się pielęgniarka na recepcji - to ona decydowała, kto i w jakiej kolejności otrzyma pomoc. Było to jedno z najbardziej niedocenianych stanowisk w szpitalu; wymagało nie tylko anielskiej cierpliwości oraz kultury, ale także ogromnego doświadczenia i wiedzy.
   Zwijaliśmy się jak w ukropie, a Jasiu dzielnie nam towarzyszył. Lubiłem z nim pracować - szybki, inteligentny i skuteczny wiele wymagał nie tylko od nas, w przeciwieństwie do innych lekarzy, chętnie zwalających swoje obowiązki na pielęgniarki - sam także dawał z siebie wszystko. Jedna z pacjentek, zaledwie dziewiętnastolatka, wymagała pozostawienia na kardiologii. Nieleczona grypa przekształciła się w ciężkie powikłanie pod postacią zapalenia mięśnia sercowego. Ponieważ wszyscy byli zajęci, Renia dała mi całą dokumentację i umieściliśmy chorą na wózku inwalidzkim - wszelki wysiłek był dla niej w tej chwili niewskazany.
- Uważaj na te wypindrzone osy z kardiologii. Najlepiej przekaż dziewczynę i wracaj jak najszybciej - pouczyła mnie starsza koleżanka, niestety nie mając czasu na dokładniejsze tłumaczenia. Byłem ciekaw, dlaczego przyrównała swoje znajome do tych złośliwych owadów, na pewno miała do tego jakiś powód. Moje miejsce pracy było dla mnie nadal nieznanym polem minowym, które należało dokładnie poznać i uważać, by nie wdepnąć w coś paskudnego. Wjechałem na piętro i znalazłem się w innym wymiarze. Wszystkie napotkane pielęgniarki nosiły pełny makijaż i wyglądały, jakby brały udział w wyborach miss szpitala. Krótkie spódniczki i dyskretne dekolty, z których przy pochyleniu wyglądały koronkowe staniki, z pewnością przyprawiły niejednego pacjenta o dodatkowe palpitacje serca. A może właśnie o to chodziło, by podnieść niektórym ciśnienie i ożywić oklapły mięsień w klacie? Jedno było pewne - nie pasowałem tutaj. Jak tylko wszedłem do dyżurki, nikt nawet na mnie nie spojrzał, zupełnie jakbym był niewidzialny.
-Yhm... Ekhem… - Musiałem nieźle się nachrząkać niczym prosiak z galopującymi suchotami, zanim jakaś niunia zwróciła na mnie uwagę.
- Zanieś papiery doktorowi pod szóstkę, pacjentkę możesz tutaj zostawić, my się nią zajmiemy. - Zabrała wystraszoną dziewczynę, która pomachała mi na do widzenia. Właściwie, dostarczenie dokumentów nie należało do moich obowiązków, ale dzięki temu mogłem poznać nowe tereny. Zapukałem do dyżurki lekarskiej i po usłyszeniu cichego proszę wszedłem do środka. Za biurkiem siedział przystojny, ciemnowłosy mężczyzna w okularach, na oko musiał mieć ze trzydzieści lat. Miał niesamowicie czerwone, wydatne usta. Obrzucił mnie taksującym, obleśnym spojrzeniem, spoglądając bez żadnego skrępowania w najbardziej interesujące punkty mojego mizernego ciała. Obdarzył mnie lekceważącym uśmieszkiem.
- Nie wiedziałem, że SOR dorobił się Świeżynki. U nas dawno nie było nikogo nowego. – Odebrał papiery, przy okazji gładząc wnętrze moich dłoni.
- To ja już nie przeszkadzam. - Miałem straszną ochotę dać mu kopa między nogi. Zrobiłem się czerwony ze złości, co ten podrzędny zboczeniec, najwyraźniej przekonany o swoim nieodpartym uroku, kompletnie błędnie odczytał.
- Jakie słodkie rumieńce. - Przysunął się bliżej. - Nie musisz się tak śpieszyć, Luciu. - Rzucił okiem na moją wizytówkę i klepnął mnie w tyłek, zaciskając na nim pożądliwe paluchy. Nie wpadłem w histerię chyba po raz pierwszy od czasu Andy’ego. Widać, starcie z Nikolasem czegoś mnie jednak nauczyło.
- Dla pana, doktorze, pan Stokrotka. Lutek to ja jestem dla przyjaciół. - Obdarzyłem go najbardziej wyniosłym spojrzeniem, na jakie było mnie stać i chwyciłem za klamkę. Zamrugał oczami, wyraźnie zaskoczony moją niechęcią.
- Możemy zawrzeć bliższą znajomość. Mam wolny etat w pracowni EKG, po niewielkich zmianach - spojrzał wymownie na moje ciuchy - byłbyś tam mile widziany. To o wiele lepsza praca niż na SOR-ze i jednakowo płatna, w dodatku soboty i niedziele są wolne. Na wszystko jednak trzeba sobie zasłużyć. - Zawiesił wzrok na moim tyłku. Czy ta kanalia właśnie proponowała mi lepsze stanowisko w zamian za seks? Na chwilę mnie dosłownie zapowietrzyło. Myślałem, że te artykuły w gazecie na temat mobingu i molestowania w pracy były grubo przesadzone.
- Nie kupczę swoją godnością - warknąłem, licząc w duchu barany, inaczej walnąłbym chama z pięści. Złamanie mu nosa wydawało mi się wyjątkowo dobrym pomysłem.
- Nic takiego nie sugerowałem, Świeżynko. Prędzej czy później i tak trafisz do mnie. - Spojrzał na mnie z ogromną pewnością siebie. - Wtedy jednak cena będzie znacznie wyższa.
- Nie mam zamiaru tego dłużej słuchać. - Otworzyłem drzwi i czym prędzej wyszedłem na korytarz, czując, że za chwilę wybuchnę z siłą bomby atomowej.
- Lutek! - zawołał jeszcze za mną ten drań. - Czyżbyś był tak naiwny i dawał za darmo?
- Nosz kurwa, wrócę i zabiję szmaciarza! - Obróciłem się na pięcie i już miałem wparować z powrotem do jaskini zła, kiedy czyjaś stanowcza ręka złapała mnie za ramię.
- Coś długo cię nie było, więc ruszyłam z odsieczą - odezwała się łagodnie Gosia. Wepchnęła mnie siłą do windy, a kiedy ta ruszyła, poklepała mnie uspokajająco po plecach. - Doktor Czarny to chutliwa świnia, wypróbowuje wszystkich nowych. Takie hobby.
- Nikt go jeszcze nie podał do sądu pracy? - zapytałem doprawdy zaskoczony.
- To ordynator kardiologii, prawie bóg szpitala. Niewątpliwie jednak powinien ponieść konsekwencje.
- Sucha o tym nie wie? Może trzeba ją poinformować!
- Nie bądź głupolem, wszyscy wiedzą. - Wzniosła oczy do góry, kręcąc głową nad moją naiwnością. - Czarny jest kanalią, ale jednocześnie najlepszym specjalistą w swojej dziedzinie w południowej Polsce z licznymi znajomościami na całym świecie. Ludzie zwyczajnie boją się mu podpaść. Ma też wielu oddanych fanów. Jego oddział wszyscy nazywają kurnikiem lub haremem. Widziałeś te lale - mają wszystko, co najlepsze. Czarny dba o swoich. Nikt nie waży mu się niczego odmówić, zaś wojewoda jest jego kumplem, z którym często imprezuje. Nie rób sobie z niego wroga, raczej unikaj jak zarazy. Zjawi się inny nowy i odpuści.
- Nie mogę w to uwierzyć - jęknąłem. - Masz pojęcie, co on mi proponował? - Wysiedliśmy z windy. Było już późno i obowiązywała cisza nocna.
- Mam, chłopie, mam... - Wytrzeszczyłem na nią z niedowierzaniem oczy. - Nie gap się tak na mnie, nie zawsze byłam gruba i po czterdziestce. Z dziesięć lat temu byłam niezłą laską, chociaż teraz trudno w to uwierzyć. - Zachichotała i szturchnęła mnie po przyjacielsku w bok.
- Jaśnie panie, goście, goście przybyli... - zawył nagle mój telefon. Zerknąłem na ekran, dobijał się do mnie zdenerwowany Nikolas. Przycisnąłem czerwoną słuchawkę, musiałem się najpierw zastanowić.
- Mój Bohater... - przeczytała mi przez ramię ciekawska jak zwykle Gosia. - No... no...- Zacmokała.
- Nic ci nie powiem, nie ma mowy...- Puściłem się biegiem pustym korytarzem w kierunku SOR- u. Gdybym się przyznał, nie miałbym chwili spokoju.
- Jaśnie panie, przyszedł sms... - odezwała się ponownie komórka.

,,Luciu, zjedzmy razem śniadanie, przyjadę po ciebie pod szpital. Musimy omówić strategię. Nie chcę znowu oberwać od dziadunia. Mam zamiar ruszyć w konkury, tylko nie bardzo wiem jak...''

- Boż...Bożenko, facet zbzikował! A może ten cios laską był silniejszy, niż myślałem?! - mamrotałem do siebie niczym nawiedzony, a dziewczyny nastawiły swoje radary na najwyższą czułość i posadziły mnie przy komputerze, żebym wystukiwał dane.


niedziela, 1 marca 2015

Ważna Informacja!

Blogger od 23. 03. 2015 wprowadza zakaz zamieszczania materiałów o treści erotycznej. Dlatego przenoszę swoje opowiadania na wordpress, ponieważ tutaj nie będę już mogła niedługo swobodnie publikować.

Mój nowy adres to - https://stregabiancabl.wordpress.com/

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 9

              Gapiłem się na podłogę, jakby było tam coś wyjątkowo ciekawego i nie śmiałem podnieść na niego wzroku. Te trzy wypowiedziane miękkim głosem słowa zupełnie mnie ogłupiły. Jakby w ten prosty sposób Nikolasowi udało się mnie jakoś zahipnotyzować. Ciekaw byłem, czy zdawał sobie sprawę, jak silny wywiera na mnie wpływ. Westchnął i puścił moją drżącą rękę, a mnie zaczęło nagle czegoś strasznie brakować. Zupełnie, jakby ktoś otulił mnie ciepłym kocem, a potem nieoczekiwanie go zabrał, przez co znowu zacząłem odczuwać przenikliwe zimno.
- Widzę, że muszę zacząć pierwszy.  Usiadł z powrotem na krześle, prawdopodobnie zauważając moje zdenerwowanie oraz niepewność i chcąc uniknąć kolejnego ataku histerii. Trzeba przyznać, że szybko się uczył rozpoznawać moje emocje. Podniosłem oczy ośmielony delikatnością, jakiej bym się nigdy nie spodziewał ze strony cynicznego Diabła Ho. Uśmiechnął się, a serce znowu zaczęło szaleć w mojej piersi. Nie wiadomo dlaczego reagowałem niczym mimoza na każdy najdrobniejszy gest z jego strony.
 Chciałem cię przeprosić, powinienem mieć więcej rozsądku w moim wieku. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że wyglądałeś wyjątkowo czarująco, a ja bardzo chciałem posmakować ust, które cały wieczór nieświadomie mnie kusiły. Natomiast twoja naiwność i porywczy temperament powodują, że nie potrafię się powstrzymać od droczenia. Tak pięknie wtedy błyszczą ci oczy, a wargi rozchylają się, jakbyś chciał mnie ugryźć albo zrobić coś zupełnie hm… innego. Stąd ten niemądry dowcip o oglądaniu kolekcji znaczków. Nie spodziewałem się jednak takiej reakcji, wystraszyłeś mnie nie na żarty – mówił łagodnie jak do małego dziecka, ostrożnie dobierając słowa. Usiłował zachować spokój, ale widziałem jak jedna z jego dłoni zaciska się kurczowo na poręczy krzesła.
- Tak naprawdę więcej w tym mojej winy niż twojej.  Przybliżyłem się do niego, siadając w nogach łóżka. Pierwszy raz jakiś mężczyzna szczerze przejmował się tym, co czuję, dociekał przyczyny mojego zachowania. Od czasu Andy’ego spotkałem się z kilkoma, ale zazwyczaj kończyło się na jednorazowym incydencie. Nikt nie chciał mieć do czynienia z nieobliczalnym furiatem.
- Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego się tak wystraszyłeś?  zadał pytanie, którego tak się obawiałem, aż skurczył mi się żołądek. Odetchnąłem głęboko kilka razy, tak jak uczono mnie na terapii. Nieco się uspokoiłem i zerknąłem na niego ostrożnie, niepewny, co zobaczę –odrazę, litość czy chęć natychmiastowej ewakuacji.  Zareagował zupełnie inaczej, niż się spodziewałem. Nie wytrzymał długo w roli anioła-pocieszyciela. Zmrużył oczy niczym kot i nie omieszkał dodać:
 - Nie wierzę, aby taki atrakcyjny chłopak nigdy nie całował się pod swoim domem na koniec randki.
- To nie była randka, tylko spotkanie dwóch facetów przy piwie! –warknąłem z uporem, wyluzowując się i nabierając odwagi. – Wątpię, czy chcesz znać prawdę, nie ma w tej banalnej historii nic ciekawego. Ot, zwykła opowieść o głupocie jakich wiele.
- Pozwól, że sam to ocenię.  Nie spuszczał ze mnie czujnych oczu. Czyżby naprawdę się martwił? Niemożliwe, dopiero co się poznaliśmy, w dodatku nie miał z naszych spotkań najlepszych wspomnień. Obydwa były porażką.  Lutek, dokąd uciekł bojowy duch Stokrotków?  Chciał mnie wkurzyć, to pewne.
- A niech cię! Mówisz, masz! Żebyś tylko potem nie narzekał! - Zdecydowałem, że może właśnie on zasługuje na wyjaśnienia, zresztą śmiał mi zarzucić tchórzostwo! Właściwie nie miałem nic do stracenia. Skoro się tak dopominał, to niech się teraz nudzi.  Jesteś pewny, to długa historia…
- Do rana mamy dużo czasu.  Sięgnął po kolejne piwo.  Mógłbyś usiąść mi na kolanach, tak będzie lepiej słychać  zaproponował podstępnie. No cóż, diabeł zawsze będzie diabłem. Nawet jeśli miał dobre intencje, musiał mieć z tego jakąś korzyść.
- Skoro to ma ci pomóc… - Pod wpływem impulsu podniosłem się zwinnie i wykonałem to, o co prosił. Pokręciłem się trochę, zajmując wygodną pozycję na jego umięśnionych udach. Ciekawe, co ćwiczył, że były takie seksowne?
- Lutek, ty mała cholero! – Bezgranicznie zaskoczony, wytrzeszczył na mnie oczy i oblał się piwem. Dobrze mu tak! Jedwabna koszulka jak nic była do wyrzucenia. Posłałem mu słodki uśmieszek.
- Nie rozumiem, najpierw chcesz, a potem na mnie krzyczysz. - Zrobiłem minę obrażonej niewinności i przeniosłem się z powrotem na łóżko. Zerknąłem na niego spod rzęs. Boż… Bożenko, było naprawdę warto! Miał tak idiotyczny wyraz na przystojnej twarzy, że mimo nerwowej atmosfery zacząłem chichotać.
- Najpierw płaszcz, teraz koszula! Droga z ciebie inwestycja.  Zaczął się wycierać podanym przeze mnie ręcznikiem.  Tym razem się nie wywiniesz zakładem. Ustalę cennik i zapłacisz za wszystkie zniszczenia.  Popatrzył wymownie na moje usta, a ja niczym małolat oblałem się pąsem.
- Nawet jak dam ci coś w zamian?  zapytałem cichutko, żeby nie drażnić dzikiego zwierza. Podszedłem do szafy i wyciągnąłem t-shirt Przemka, który się w niej jakimś cudem zaplątał. Brat i tak się nie dowie, gdzie przepadł. Chyba że jakimś cudem spotka Nikolasa, a na to się raczej nie zanosiło. Nie miałem najmniejszej ochoty rozstawać się z żadną ze swoich koszulek z nadrukami ulubionych zespołów, które skrzętnie kolekcjonowałem. Zresztą i tak by nie pasowały. Mężczyzna bez skrępowania zaczął się rozbierać. Jeden, d- drugi, trzeeeciii guziczek… Kurcze, co tu tak gorąco?
- Nie możesz tego zrobić w łazience?!  odezwałem się dziwnie cienkim głosem. Chyba przechodziłem ponowną mutację czy coś. Raczej coś. Zakryłem kulturalnie oczy dłonią, ale, nie wiadomo dlaczego, ciągle robiła się między palcami szpara. Chyba były zbyt krótkie. Widziałem przez nią apetycznie umięśniony, nagi tors Diabła Ho, szczerzącego się do mnie szelmowsko.
- Chcesz dotknąć? – zamruczał, a w jego czarnych oczach pojawiły się szkarłatne iskierki.  Ujął moją rękę i, zanim się zorientowałem, położył sobie na wysokości serca.  Czujesz, jak niespokojnie bije?
- Kiedy niby powiedziałem, że chcę cię pomacać? – odpyskowałem, odskakując do tyłu. Gdybym tak został chwilę dłużej, żadna siła by mnie już od niego nie oderwała. Miał taka ciepłą i gładką skórę, kręte włoski zaczynały się dopiero poniżej pępka. Podniecająca, ciemna ścieżka ginęła w dopasowanych dżinsach.
- Chciałem ci dać możliwość przetestowania towaru.  Założył t-shirt, ale nie zrobił już żadnego gestu w moją stronę. – Miałeś opowiadać, Kruszynko.
- Nie nazywaj mnie tak, to przezwisko z przedszkola!  burknąłem obrażony. Może Diabeł Ho miał jednak w rodzinie jakiegoś Stokrotka? Dziwnie przypominał moich kuzynów. Ktoś powinien mu odgryźć ten złośliwy język! Boż… Bożenko… - Odgryźć?- jęknąłem w myślach i znowu spaliłem buraka.
- Moim zdaniem pasuje. Idealne określenie na kogoś drobnego, słodko pachnącego, kogo ma się ochotę pożreć, a przynajmniej odrobinę napocząć.  Poruszył kilka razy aksamitnymi brwiami, a ja, zamiast jak zwykle się wściec, roześmiałem się bezsilnie. Nie potrafiłem się na niego gniewać. - Lutek…
- Co znowu? - To nie było zbyt grzeczne, ale chciałem jeszcze odrobinę odwlec nieuniknione. Nikt normalny nie chciałby przecież przed przystojnym facetem - nawet jeśli pochodził z piekła - wyjść na kompletnego durnia.
- Jak mi zaraz nie powiesz, o co chodzi, zaprzęgnę dziarskie rumaki, po czym wyciągnę od ciebie siłą całą historię.  Jakby się dobrze zastanowić, facet był naprawdę niebezpieczny. Może lepiej przestanę przeginać? W końcu mu obiecałem.
- Nie masz koni.  Podjąłem ostatnią próbę odwrócenia jego uwagi bzdurami. Zrobiłem minę sierotki Marysi, zagubionej w wielkim, ciemnym lesie, ale nie poskutkowała.
- Ale mam samochód i nie zawaham się go użyć.  Zmarszczył brwi. Potem jednak dodał miękko:  Kruszynko, zapewniam cię, że możesz mi powiedzieć wszystko. Jeśli nie będę wiedział, o co chodzi –Boż… Bożenko… Syreny mogłyby uczyć się od niego sztuki uwodzenia  to sytuacja z poprzedniego wieczora może się jeszcze nieraz powtórzyć.
 - Masz zamiar się ze mną jeszcze spotkać?  Naprawdę byłem zaskoczony. Narobiłem facetowi już tyle problemów, że powinien wiać na sam dźwięk mojego imienia.
- Proszę…- Zbliżył się i jego oddech owionął mi ucho. Zadarłem hardo głowę,  ale nie byłem w stanie mu odmówić. Szkoda, że ta znajomość niewątpliwie dzisiaj się skończy. Byłem przekonany, że tak się stanie, kiedy dowie się wszystkiego.
- No dobrze, było jak w brazylijskiej telenoweli… Poznałeś moich kuzynów, brat jest do nich podobny, nawet Wiśka ma w sobie to COŚ. Niestety, ja zawsze byłem chuderlawy i nieśmiały, na tle krewnych prawie nikt nie zauważał mojego istnienia. Tak było od przedszkola. Spoglądałem na świat przez wielkie okulary, a w głowie kłębili mi się szlachetni bohaterowie książek i filmów. Chciałem być taki jak oni, nieustraszony i przystojny a dziewczyny, które potem zmieniły się w chłopców, padałyby mi do stóp.
- Fuj… Masz jakiś fetysz na punkcie wąchania nóg?  zapytał niemądrze, spoglądając na moje bose stopy. Wiedziałem, że próbuje w ten sposób dodać mi odwagi i sprawić, bym się tak nie denerwował. Wyłamywałem palec po palcu, mordowane w ten sposób stawy paskudnie strzelały.
- Jak się będziesz wtrącał, to…
- Okej  podniósł ręce  już się zamykam…
- Więc  podjąłem opowieść - taki stan rzeczy trwał także w podstawówce i gimnazjum, a kompleksów przybywało wraz z wiekiem. Wiesz, jakie wrażliwe i przeczulone na swoim punkcie są nastolatki. Zobaczyłem Andy’ego pierwszy raz w trzeciej klasie liceum, przeniósł się do nas z dużego miasta. Przepadłem od pierwszego wejrzenia. On był taki, jaki ja zawsze chciałem być  ładnie zbudowany blondyn z olśniewającym uśmiechem, taki w sam raz, nie za bardzo napakowany. Pewny siebie i błyskotliwy w rozmowie, przyciągał uwagę wszystkich. W dodatku świetnie grał na gitarze i miał bajerancki motor, o jakim śnił każdy chłopak. Szybko został szkolnym bożyszczem. Łaziłem za nim niczym szczeniak, nawet ukradłem zdjęcie ze szkolnej gablotki i trzymałem pod poduszką. Prawie codziennie go obśliniałem, aż zaczęło się zamazywać.
- Każdy przeżywał taką nastoletnią miłość, nie masz się czego wstydzić. – Rozlał do szklanek ostanie piwo. Wódka byłaby lepsza, bo to, co miałem dalej do powiedzenia…
- Tylko że ja byłem o wiele bardziej naiwny i o wiele mniej doświadczony niż przeciętny licealista. Po raz byłem pierwszy zakochany i miałem na sobie wyjątkowo grube różowe okulary, nieprzepuszczające żadnej rozsądnej myśli. Na moje szczęście byłem nikim, a on do końca szkoły nie zwrócił na mnie uwagi. Miał swoich satelitów, będących na każde jego skinienie. Za to ja śniłem o nim każdej nocy i nie potrafiłem przestać - westchnąłem, powracając wspomnieniami do tych cudownych dni, kiedy świat był jeszcze piękny i nieskalany, a ja nie miałem pojęcia, jak okrutni potrafią być ludzie.
- Mokre sny o koledze?
- Coś ty, przecież ci mówiłem, że byłem opóźniony. Szczytem moich marzeń było wzięcie go za rękę, a na samą myśl o pocałunku robiłem się purpurowy - zgasiłem jego zboczone podejrzenia, a mogłem się lepiej nie odzywać.
- Nadal to robisz... - Posłał mi uśmieszek. - Ale jak to się stało, że ten ideał w końcu cię dostrzegł? Czyżby nagle zmądrzał?
- Właściwie to wina Wiśki. Po zdaniu matury dostałem się na studia pielęgniarskie. Ruda małpa powiedziała, że najwyższy czas przestać robić z siebie sierotę i że nie mogę wkroczyć w dorosłe życie z takim imidżem. Maltretowała mnie całe wakacje, a sadysta Przemek jej sekundował. Chyba mieli nadzieję, że w Akademii kogoś poznam i przestanę wzdychać do tego blond Narcyza, jak pogardliwie nazywali Andy’ego. Podjąłem więc studia jako ,,łakomy kąsek''.
- Nie doceniasz się, Kruszynko, mógłbyś robić za wyjątkowo smakowity deser, i to z kilku dań. - Prześlizgnął się płomiennym wzrokiem po mojej sylwetce. Spuściłem oczy zażenowany, nigdy nie nauczyłem się przyjmować komplementów.
 - Gdzieś po miesiącu, kiedy wspomnienie Andy’ego zaczęło powoli blednąć, spotkałem na korytarzu Akademii jego satelitów. Z początku patrzyli na mnie jakby z niedowierzaniem, ale potem podeszli, witając mnie wylewnie, jakbyśmy byli najlepszymi kumplami. Chłopcy, którzy całe liceum się ze mnie wyśmiewali i traktowali jak śmiecia, próbowali mnie poderwać. Zrobiło mi się niedobrze od tych przesłodzonych uśmiechów i pożądliwych spojrzeń, obmacujących moje ciało. Zbyłem ich z wyniosłą miną. Byli wściekli i zawiedzeni. Nieprzyzwyczajeni do takiego traktowania, ,,złoci chłopcy'' zaczęli o czymś gorączkowo szeptać. Poszedłem, mając nadzieję, że już ich nigdy nie spotkam.
- Odegrali się, prawda? Takie hieny, w dodatku w stadzie, czują się bezkarne. - Popatrzył na mnie współczująco. Zagryzłem wargi, nie chciałem jego litości.
- Tak, i to bardzo sprytnie. - Przykryłem się kocem, bo nagle zrobiło mi się zimno. - Nie będę przedłużał tej żałosnej historii. Może i od liceum urosłem, ale rozsądku mi nie przybyło ani odrobinę. Kilka dni po tym incydencie spotkałem niespodziewanie Andy’ego. Na mój widok jakby się ucieszył i poprosił o pomoc w odnalezieniu drogi do biblioteki. Oczywiście wystarczyło kilka miłych słów i znowu poddałem się jego urokowi. Zachowywał się wyjątkowo przyjaźnie, w zamian za pomoc postawił mi pizzę. Umówiliśmy się na następny dzień, następny i następny... Było trzymanie się za ręce w parku, aż zmiękły mi kolana, słodkie pocałunki na dobranoc - znowu byłem nieprzytomnie zakochany. W końcu Andy zaczął zapraszać mnie do siebie, za każdym razem odmawiałem, nie chcąc się spotkać z jego obstawą. Wynajmowali razem jakieś duże mieszkanie na przedmieściach. Po jakimś czasie zauważyłem, że coraz częściej zaczyna się niecierpliwić i pragnie czegoś więcej niż zwykłe całusy. Nie chciałem, żeby odszedł z powodu mojego tchórzostwa. Jeśli miałem stracić dziewictwo to z kim, jak nie ze swoją miłością - jak o nim wtedy myślałem. Pewnego dnia powiedział, że jego współlokatorzy pojechali na dwudniową wycieczkę w góry. Poszliśmy więc do niego, miał całkiem przyjemny pokój z balkonem wychodzącym na pobliski zagajnik. Był już wieczór, Andy zapalił małą lampkę i włączył muzykę. Poczęstował mnie piernikami i mocnym hiszpańskim winem. Zakręciło mi się trochę w głowie. Wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Nie protestowałem, to był mój długo wyczekiwany pierwszy raz. Całował mnie i rozbierał jednocześnie, z początku było naprawdę przyjemnie. Kochałem go tak bardzo, że gotów byłem dać mu wszystko, czego zażąda. Ale on stawał się coraz bardziej niecierpliwy, napastliwy. Zniknął gdzieś czuły chłopak , a pojawił się cham i brutal, nieliczący się z moimi uczuciami. Pocałunki zamieniły się w bolesne ukąszenia. Zacząłem protestować. Z początku cicho, potem coraz bardziej stanowczo. Wydawało mi się, że za ścianą słyszę czyjeś szepty i chichoty. Andy nic sobie nie robił z mojego sprzeciwu. Rozsunął mi nogi kolanem, zarzucił sobie na ramiona i bez żadnego przygotowania pchnął, omal nie rozrywając mnie na pół.
„- Proszę… Nie…! Przestań!  błagałem, szlochając. Ból był naprawdę paskudny, pamiętam, że krzyczałem, płakałem, a on rechotał i zanurzał się we mnie raz po raz niczym taran, z premedytacją raniąc moje ciało. Chyba po prostu lubił przemoc w łóżku, był tak podniecony, że nic do niego nie docierało.
- Dalej, nasz ogierze! Pieprz go mocniej!  Rozległy się lubieżne, ponaglające okrzyki za ścianą. Świat zatańczył przed moimi oczami. Zdradził mnie, zdradził w najohydniejszy sposób! Te świnie zrobiły sobie zabawę moim kosztem. Jego kumple czatowali w swoim pokoju, podsłuchując każde słowo.
Kiedy tylko skończył i odsunął się na bok, zerwałem się z łóżka, ale nogi się pode mną ugięły i upadłem na kolana. Zwymiotowałem na dywan te przeklęte ciastka.
- To właściwa dla ciebie pozycja, mała dziwko. Następnym razem dasz mi dupy na kolanach, jak przystało na posłuszną sukę – zarechotał złośliwie. - Jak ci się podobało oglądanie mojej kolekcji znaczków?
- Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś? - wydusiłem z siebie, jednocześnie usiłując włożyć spodnie trzęsącymi się rękami. W głowie miałem kompletny zamęt, jakby mózg przestał mi działać i się zawiesił niczym przegrzany procesor.  Z trudem udało mi się wyartykułować słowa. - Ja cię kochałem...
- Ty naprawdę jesteś strasznie durny! Chyba nie myślałeś, że między nami może być coś poważnego? Jesteś nikim! Nie tknąłbym cię nawet palcem, gdyby nie zakład!
Na czworakach doczołgałem się do drzwi, centymetr po centymetrze udało mi się stanąć na nogach.  Powitały mnie oklaski i prostackie żarty jego kolegów. Mój wstyd, poniżenie i łzy nic ich nie obchodziły.
- Jak będziesz znowu czuł ciasnotę w spodniach, to przyjdź. Przelecimy cię po kolei, aż z dupy zostaną drzazgi! Nagraliśmy twoje jęki! Będziemy słuchać w wolnych chwilach, jak skamlesz!
Te bezlitosne słowa dokończyły dzieła zniszczenia. Nie wiem, jak stamtąd wyszedłem, niczego nie pamiętam. Chyba długo włóczyłem się po mieście, nie pamiętając, kim jestem ani gdzie mieszkam. Podobno zgarnął mnie patrol policji. Obudziłem się dopiero w szpitalu z paskudną gorączką i bólem w każdym centymetrze swojego ciała. Dalej było tylko gorzej i gorzej…”
- Mój boże… - Łagodny głos Nikolasa przywołał mnie do rzeczywistości. Podszedł, usiadł obok mnie i opatulił kołdrą, ponieważ cały się trząsłem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.  Kruszynko… Już nikt nigdy cię nie skrzywdzi, obiecuję… I cieszę się, że mi zaufałeś. Teraz będzie już tylko lepiej, zobaczysz. Chciałbym cię przytulić, ale nie wiem, czy mogę.
Spojrzałem na ściągniętą ze zmartwienia twarz, zajrzałem w pełne smutku czarne oczy i położyłem mu głowę na ramieniu, opierając się plecami o jego pierś. Powoli zacząłem się uspokajać, było mi ciepło, a zapach wody kolońskiej Diabła Ho skojarzył mi się z zielnikiem dziadunia. Czułem się zupełnie bezpieczny w jego ramionach, które natychmiast zamknęły się wokół mnie. Znałem go od niedawna, ale miałem nieodparte wrażenie, że zawinąłem do właściwego acz niebezpiecznego portu. Wspomnienia odpłynęły w dal, wzburzony ocean moich myśli znowu był spokojny. Słońce, a właściwie rogaty księżyc, delikatnie pieścił jego fale.
- Nikolas  szepnąłem.
- Tak…
- Chodźmy spać.  Ziewnąłem szeroko.
- Nie powinienem zostawać, bo jutro rozpęta się tu Armagedon. –Próbował oponować, ale nie miał ze mną szans.
- O to będziemy się martwić rano, nie chcę zostać sam. Wiesz, że na naszym osiedlu grasują włamywacze?  Umościłem się wygodnie na jego piersi, niczym kokoszka na grzędzie.
- I co niby mieliby tu ukraść?  Podniósł do góry ciemne brwi, a jego oczy błysnęły złośliwie, lustrując skromne wyposażenie pokoju.
- No wiesz!  Popatrzyłem na niego niby oburzony.  A ja?! Sam powiedziałeś, że jestem bezcennym deserem!
- Śpij już wreszcie.  – Położył się obok mnie na łóżku.  Zaczynasz bredzić.
 ...............................................................................................................................................................
betowała Kiyami