poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 24

   Na kwadrans zabarykadowałem się w kibelku, ale nie mogłem tam przecież zostać na zawsze. Trzeba było wyjść z ukrycia i pokazać klasę. Najlepiej byłoby zagadać elegancko i obrócić wszystko w żart. Musiałem w końcu podjąć męską decyzję. Policzki nadal mnie paliły i mimo najlepszych chęci, nadal czułem się trochę jak nieletnia gwiazdka porno. Nie mogłem jednak okazać się tchórzem. Rodzina zabiłaby mnie śmiechem i tak mieli mnie już za dzieciucha, któremu co chwilę trzeba podcierać nosek. Powoli odsunąłem zacinający się haczyk, po czym wyszedłem z kabiny. Stanąłem przed lustrem z podniesioną głową. Starałem się wyglądać godnie, choć serce omal nie wyskoczyło mi z piersi na myśl o ponownym spotkaniu z Nikolasem. Zatkałem umywalkę i zanurzyłem twarz w lodowatej wodzie, aby się uspokoić. Napięcie jakby nieco zelżało.
- Jestem prawdziwym Stokrotką  bulp…– tupnąłem nogą dla dodania sobie odwagi – nie mogę zhańbić bllp… honoru rodziny i uciec z pola bitwy bullp… – zarecytowałem podniośle. Zrobiłem to jednak w taflę wody i wyszedł dość osobliwy charkot.
- Z kim masz się zamiar bić Kwiatuszku? – Usłyszałem znajomy, niski głos za plecami. Działał zupełnie jak włącznik prądu, natychmiast podnosił napięcie i stawiał włosy na moich przedramionach na baczność. Właściwie to wszystko stawiał w pozycji bojowej, no może oprócz szarych komórek. Te jakimś cudem zupełnie odwrotnie, wyraźnie się kurczyły.
- Aa.. phhh…- zaprychałem, omal nie dławiąc się na śmierć. Nikolas jak zwykle nienagannie ubrany w elegancki garnitur zaczął delikatnie wycierać mi twarz papierowym ręcznikiem. Chciałem jakoś inteligentnie zagadać, wytłumaczyć się z nieszczęsnego sms’a, a zamiast tego gapiłem się na niego niczym zaklęty. To pewnie przez to zbyt wysokie napięcie, prądu oczywiście. Zrobiło się chyba w mojej łepetynie zwarcie na łączach. Nie wiem czy robił to specjalnie, ale pieszczota miękkiego papieru na wrażliwej skórze dosłownie mnie sparaliżowała. Czarne oczy obserwowały uważnie każdy mój ruch. Na śmiało zarysowanych ustach błąkał się uśmieszek. Przełknąłem ślinę.
- Co powiesz na spacer wieczorową porą? – Jakim cudem jego głos brzmiał tak uwodzicielsko? To powinno być zabronione. – Dobrze ci zrobi po całym dniu w szpitalnym zaduchu. – Te zwykłe, proste słowa, jakimś cudem zabrzmiały niesamowicie podniecająco. Ee…? Co się ze mną działo? Nieświadomie zrobiłem w kierunku mężczyzny mały krok, potem następny i następny. Przycisnąłem go swoim mizernym, acz grożącym w każdej chwili wybuchem ciałem, do kafelek na ścianie. Czułem jak gorąca para wychodzi z sykiem uszami. Zaraz spłonę, jak w tej nieszczęsnej wiadomości. Help!
- Mhm… - Sms’owe rozterki całkiem wyleciały mi z głowy. Oblizałem wargi. Czy to ja właśnie zamruczałem? Kwiatki chyba nie mruczą? – Wrr… - Warkot? To był naprawdę warkot! Jest mój! Teraz!
- Lutek…? Może zwolnimy? – Nikolas delikatnie próbował się odsunąć, ale mu na to nie pozwoliłem. Ogarnęła mnie jakaś dzika gorączka, a jedynym lekiem wydawały się jego usta. Wyglądały równie smakowicie co wiśnie, które niedawno jadłem. Przesycone słonecznym żarem, nabrzmiałe, czerwone…
- Polizać, wgryźć się, zdobyć! Natychmiast! – Przemknęło mi przez odurzoną łepetynę. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Smakowały naprawdę wspaniale. Kąsałem je aż się rozchyliły. Wtargnąłem wreszcie do raju, mojego własnego raju. Kiedy kompletnie otumaniony zdobywałem nowe, rozkoszne tereny, nawet nie zauważyłem, jak role się odwróciły i teraz to ja byłem przyciskany do ściany. Zostałem unieruchomiony przez twarde ciało Nikolasa, a słodkie usta zostały mi brutalnie odebrane.
- Ale…- zamiauczałem, niczym odstawiony od sutka kociak. O nie! Nikt nie zabierze mi moich wisienek! Rzuciłem się do przodu, chcąc do niego przylgnąć ponownie.
- Kwiatuszku, przypominam ci, że właśnie skończyła się zmiana na recepcji i zaraz będzie tu pełno ludzi. – W jakim języku on gada? Jakiś bełkot. To na pewno chiński, byłem co do tego całkowicie przekonany. Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego zabrano mi moje słodkie lekarstwo, było mi takie potrzebne.
- Przeszkadzam? – Kątem oka zauważyłem jak wyszczerzona gęba Ryśka, najbardziej nielubianego przeze mnie Czerwonego, wsuwa się do łazienki.
- My już wychodzimy – zagadał uprzejmie mój podniecający przedstawiciel piekła. Złapał mnie mocno za rękę i pociągnął do drzwi.
- Yyy… - Nadal nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego, ludzkiego dźwięku. Poprowadził mnie na parking, dreptałem za nim jak wyjątkowo potulny baranek. Pozbawiony jego upajającego zmysły ciepła, zacząłem drżeć z zimna. Jesień nas nie rozpieszczała, ostatnio zrobiło się dość chłodno.
- Chyba jednak powinieneś jechać do domu i odpocząć. – Troskliwie zapiął mi kurtkę aż pod szyję. Otwarł przede mną drzwiczki do limuzyny. W środku było naprawdę miło i przytulnie. Oparłem nadal kiepsko funkcjonującą głowę na jego ramieniu. Mógłbym tak zostać do końca życia. Przymknąłem oczy, szorstka wełna płaszcza drapała mnie w policzek. Zanurzyłem się w zapachu jego perfum. Byliśmy tylko ja i on, sami w całym wszechświecie. Biegaliśmy po bujnym ogrodzie trzymając się za ręce. Daleko przed nami widać było zarysy wspaniałego zamku. Białe wieże lśniły w słońcu. Samochód delikatnie bujał na wybojach. Niestety już po kwadransie przyjemności się skończyły. Mieszkałem blisko szpitala, zbyt cholera blisko.
- Lutek, nie zasypiaj tutaj. – Zostałem wyrwany z mojego przytulnego świata i postawiony na chodniku przed bramką do domu. Okropnie wiało. Halny złośliwie sypnął mi w oczy liśćmi.
- Jakiś strasznie brzydki ten zamek. – W końcu przemówiłem ludzkim głosem, choć niezbyt mądrze. Obrzuciłem niechętnym wzrokiem przedwojenny, murowany budynek z surowej cegły. Chwyciłem Nikolasa za klapy płaszcza. Ziewnąłem szeroko i zamrugałem oczami w nadziei, że piękna wizja powróci.
- Idź spać głuptasie. – Niespodziewanie wziął mnie pod brodę, a potem zamknął mi usta długim, upojnym pocałunkiem. Kiedy jednak chciałem mu entuzjastycznie odpowiedzieć, wypchnął mnie za bramkę, pomachał na pożegnanie i tyle go widziałem. Noga za nogą powlokłem się do domu. Zimne powietrze powoli przywracało mi zdolność rozsądnego myślenia. Rzuciłem kurtkę i buty w przedpokoju i osunąłem się na krzesło w kuchni.
- Jestem idiotą, jestem okropnym idiotą. – Uderzyłem kilkakrotnie głową w blat stołu. Nie tylko niczego nie wyjaśniłem z prezesem, ale jeszcze rzuciłem się na niego jak wygłodniały kocur na miskę śmietanki. Co on sobie o mnie pomyślał?
- To nic nowego braciszku – zachichotała ta małpa Wiśka i postawiła mi przed nosem michę z kluskami na parze. – Wszyscy wiemy, że twoja główka nie ten teges. – Zrobiła mi kółko na czole. – Zawsze jednak miło usłyszeć, że zdajesz sobie z tego sprawę. – Uchyliła się zręcznie, bo rzuciłem w nią ścierką.
- I nie będę jadł! – Popatrzyłem buntowniczo na kluski, jakby to one były winne całemu zamieszaniu z Nikolasem. Jak to się właściwie stało, że z nieśmiałego chłopaka zmieniłem się w demona napaleńca? Walnąłem łbem jeszcze raz, aż zadzwoniły łyżki. Może dostanę wstrząsu mózgu i umrę? Taka śmierć na pewno lepsza niż głodowa. Nikt by po mnie nie zapłakał.
- Polać? – Wstrętna siostra stała obok z bananem na twarzy, nie zważając na protesty i szlachetną chęć usunięcia z tego świata mojej nędznej osoby. Przechyliła dzbanek i pachnący lasem, ciemnofioletowy sosik borówkowy rozlał się po moim talerzu. Łypnąłem raz, łypnąłem drugi. Zaburczało mi w brzuchu.
- Może odrobinę – westchnąłem cichutko niczym bohaterka wiktoriańskiego dramatu. I wierzcie lub nie, zeżarłem siedem wielkich, puszystych klusek na parze. Pod koniec obiadu mogłem już tylko stękać. Wiśka zrobiła nam po herbacie u usiadła naprzeciwko.
- Widzisz młody, musisz się jeszcze wiele o życiu nauczyć. Z pełnym brzuchem świat wygląda zupełnie inaczej – zachichotała.
- Taa… – jęknąłem i pomasowałem się delikatnie. Czułem się rozleniwiony i ospały, a wszelkie sercowe rozterki wydały się strasznie dalekie.    
- Więc nie śpij tylko opowiadaj co tam znowu zmalowałeś. – Wbiła we mnie ślepia.
- O nie, nic ze mnie nie wyciągniesz ciekawska małpo! – zaparłem się i skrzyżowałem ramiona na piersiach. Nie pozwolę się naciągnąć na żadne zwierzenia. Mam siłę woli niczym mistrz Kung- fu. Poza tym byłem napchany po dziurki od nosa. Nic nie mogło minie zwieść ze ścieżki milczenia.
- Jak historia będzie ciekawa, to dostaniesz malinowego Redsa. – Wyciągnęła z lodówki dwa piwa i postawiła na blacie. Jak ona mnie dobrze znała. Spojrzałem raz potem drugi, a ono do mnie mrugnęło. Przełknąłem ślinę. Poczułem, że w brzuchu zostało jednak trochę miejsca, w sam raz na skromne co nieco. 
- Właściwie to nigdy nie chciałem ćwiczyć tych głupich sztuk walki. – Sięgnąłem po otwieracz. - No to po maluszku? – Stuknęliśmy się butelkami. 

***
   Mimo obżarstwa spałem całkiem dobrze. Ukochane łóżeczko nigdy mnie nie zawiodło, a kraciasta kołderka zrobiona przez babcię była najwspanialsza na świecie. Przekulałem się na bok owijając się nią niczym kokonem. Po nocnym odpoczynku mój łebek całkiem nieźle funkcjonował. Zacząłem się zastanawiać tym razem nie nad sobą, moja bezgraniczna głupota została potwierdzona raz na zawsze, ale Nikolasem, który zachowywał się wyjątkowo powściągliwie jak na temperamentnego przedstawiciela piekła. Z nas dwóch to niewątpliwie ja wychodziłem na wiecznie zagłodzonego zboczucha. Doszedłem do wniosku, że chyba porządnie nastraszyłem faceta moimi histeriami i teraz boi się powtórki. Jednym słowem usiłował być nadmiernie delikatny, co tylko zachęcało moją zuchwałą naturę to  niemądrych wystąpień, jak to wczoraj w łazience. Na samo przypomnienie co wyprawiałem, zrobiłem się purpurowy. Nie miałem jednak pojęcia jak wytłumaczyć mojemu diabełkowi, że nie oczekuje jakiegoś specjalnego traktowania. Moje rozważania przerwał budzik. Następna dniówka w szpitalu miała się zacząć już za godzinę.
- A gdybym tak spróbował go uwieść? Niemożliwe…! – pisnąłem na szereg mocno niecenzuralnych obrazków, który przemknął mi przez głowę. – No, może nie uwieść, a jakoś zachęcić? – To zdanie zabrzmiało o wiele lepiej i było do zaakceptowania przez moja niezbyt odważna duszyczkę. Wyskoczyłem z łóżka i pognałem do łazienki. Postanowiłem podpytać Kozłowskiego, jak sobie radzi w takich wypadkach. Kto jak kto, ale ten facet miał klasę. Może podpowie mi parę trików, jak uwieść mężczyznę, ale tak, żeby nie wyjść na durnia.
   Niestety nie zdążyłem o nic zapytać naszego chirurga, bo ledwo pojawiłem Siena SOR’e  wpadłem na Czarnego, w wybitnie dobrym humorze. Na mój widok jeszcze bardziej się rozpromienił, co niewątpliwie oznaczało moją zgubę.
- Dobrze, że  cię widzę. Omówiłem już z dyrektorką twoje nowe zadanie. – Podał mi wielkie pudło, które wczoraj zgubiłem podczas sromotnej ucieczki, pełne jakiś papierów.
- Co to niby jest? – Wyciągnąłem plik ankiet, były posegregowane na trzy kupki o wiele mówiących tytułach:
,, Problemy z przemianą materii czyli jak walczysz z zaparciami.” – A pod spodem szereg intymnych pytań o kibelkowe kłopoty. Wszystkie wyjątkowo bezpośrednie i dość niezręczne do zadawania.
,, Swędzi, piecze, spać nie daje – to może być grzybica” – A dalej szkoda gadać. Jak ja się mam dowiedzieć ile razy i czym ktoś myje swojego fiutka? Dostanę dzisiaj po paszczy i to niejeden raz. I na koniec coś specjalnego czyli…
,, Kto mieszka razem z tobą czyli wszy, pchły, karaluchy”. – Teraz zrobiło mi się niedobrze. Nienawidzę robali.
- Przejdź się po oddziałach i pogadaj z pacjentami. Liczę, że do wieczora oddasz mi wypełnione formularze. – Popatrzył na mnie niewinnie, ale widziałem na dnie jego źrenic twarde błyski. Ten wredny lowelas był strasznie pamiętliwy i zamierzał mnie zadręczyć na śmierć.
   I tak zaczęła się moja katorga. Cały dzień biegałem po szpitalu, zadając idiotyczne pytania z ankiet, bo niestety nikt nie chciał ich wypełniać samodzielnie. Większość udawała, że nie miała okularów. Po południu zaczęły mnie na salach chorych witać domyślne uśmieszki, słyszałem też szepty.
- Idzie Pan Karaluch…
- Nie to pan Zdrowa Kupka…
- A mnie coś zaczęło swędzieć w kroku…
Pacjentom nigdy nie kończyły się dowcipy. Ożywili się jeszcze bardziej po południu, kiedy nie mieli już badań ani terapii, a szefostwo poszło już do domu i mieli po prostu odpoczywać. Nudzili się paskudnie, bo padła szpitalna kablówka. Byłem więc, że tak powiem, idealnym obiektem rozrywkowym. Uwielbiali patrzeć jak czerwienię się z zażenowania, tłumacząc im pytania. Nawet sześćdziesięcioletnie, nobliwe panie doskonale się bawiły. A już zupełnie osłabiła mnie siwowłosa księgowa spod czwórki. Zapytała z podejrzanym błyskiem w oczach.
- Jak wygląda taki karaluch? Widziałam kilku podejrzanych osobników w pobliżu kuchni.
- Liczysz na jakieś bonusy? – zapytała sąsiadka z lewej, unieruchomiona pod kroplówką.
- Masz na myśli dodatkową porcję mięska? W sumie taka pieczona chitynka jest na pewno chrupka, a ostatnio podczas obiadu musiałam ubrać okulary, by znaleźć mielonego. – Jakie czarownice! Zrobiło mi się niedobrze i z pewnością pozieleniałem, co nie umknęło uwadze rozchichotanych pacjentek. Muszę przyznać, że stchórzyłem i uciekłem, ścigany gromkim śmiechem babć szydełkujących z zapałem szaliki dla wnuków. Pod koniec tej uroczej zmiany miałem ochotę zabić Czarnego. Najlepiej własnoręcznie. Na szczęście ankiety się skończyły i mogłem iść do pokoju socjalnego na zasłużoną kawkę. Z pewnością robaki, grzyby i zdrowe kupy, będą mi się jeszcze długo śniły po nocach. Musiałem coś wymyślić, aby szpitalny Cassanowa odczepił się ode mnie na zawsze. W sumie te głupie ankiety pewnie i tak musiałbym zrobić, nawet bez interwencji Czarnego tyle, że wtedy wcisnąłbym trochę Wielkiemu De albo innemu frajerowi. NFZ przysyłał nam całe tony takich nie wiadomo czemu służących papierów. Wszyscy się od nich migali, więc zazwyczaj niewdzięczna robota przypadała najmłodszym pracownikom, takim jak ja.
***
   Najpierw bojaźliwie zajrzałem do szafki, czy nie czai się tam aby jakieś paskudztwo. Staranie dwa razy umyłem kubek. Nalałem sobie kawy z ekspresu z odrobiną mleka. Wyjrzałem przez okno i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłem na placu Wiśkę w minimalnej mini, strojącą zalotne miny do tego buraka Ryśka. Jawna zdrada sister spowodowała, że wypiłem gorący napój prawie jednym haustem. Klapiąc chodakami pognałem w kierunku garaży.
- Ty laska, przestań kręcić tyłkiem! Niektórzy tutaj pracują! – wydarłem się na bezczelną małpę, roztaczającą swoje niewątpliwe wdzięki przed czerwoną zarazą. – Powinnaś założyć ciepłe majtasy na taką pogodę.
- Braciszku – zaszczebiotała słodko, wachlując rzęsami – może zamiast kawy powinieneś łyknąć Meliski?
- Biały należy do rodziny? – Stropił się durny osiłek. Stał w samym podkoszulku i prężył klatę, cud, że nie odmroził sobie cycków na tym wietrze.  Wyraźnie zgrywał bohatera przed Wiśką. Trafił swój na swego. – Nerwowy jakiś.
- Nie gap się na moją siostrę, bo ci ślepia wypadną i trzymaj łapy przy sobie – warknąłem niegrzecznie. Nie daj bóg, jeszcze mi Czerwony do domu przylezie.
- Nie nerwicuj się Białasie bo ci żyłka pęknie – odszczeknęło się bezczelne chłopaczysko.
- Panowie, tylko spokojnie. - Wiśka przezornie stanęła między nami i wyciągnęła ręce, odsuwając nas na bezpieczną odległość. – Co wy macie z tymi kolorami? Biały, Czerwony. Pracujecie przecież w jednym szpitalu, więc skąd ta wrogość?
- On mnie kopnął! – Zaczął wyliczankę moich grzeszków Rysiek.
- Oni się ze mnie wyśmiewali! – Dołożyłem swoje, dlaczego nie.
- Ukradli nasz skarb! Zeżarli wszystkie czekoladki!
- Pomalowali mnie jak debila, cały tydzień chodziłem czerwony i skóra zeszła mi z czoła.
- SPOKÓJ! – ryknęła moja sister niczym ranna lwica. Potrząsnęła bojowo rudą grzywą. - ILE WY MACIE LAT DEBILE?!
   Zapowietrzyło mnie i omal nie straciłem słuchu. Rysiek zbladł, a potem chwycił się za serce. Co jak co, ale głosik nasza Wiśka miała jak dzwon i to taki podwójnie wzmocniony. Zupełnie o tym zapomniałem w ferworze klasowej walki o dominację. Tymczasem Czerwony stał z szeroko otwartymi oczami i wpatrywał się w pieniącą się z wściekłości dziewczynę niczym w Cud nad Wisłą. Wyraźnie trafiła go strzała tego drania Amora. Zrobiło mi się go nawet żal. Niby wróg, ale na własnej piersi wyhodowany. Sister nie dość, że należała do rodziny Stokrotków, to jeszcze odziedziczyła po mamie wszystkie jej dzikie skłonności i talenty. Facet miał przerąbane.

6 komentarzy:

  1. Czytam sobi właśnie ,,Małżeństwo z rozsądku'', zerkam w bok i widzę nowy rozdział.Uśmiałam się z końcówki , ale zaniepokoiło mnie troszkę zachowanie Diabełka.
    Dziękuję za świetną rozrywkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiska moze chociaz udobrucha Czerwonych! :D Co ten Diabel knuje? Mam nadzieje, ze cos co zaskoczy Lutka w pozytywny sposob.
    Pozdrawiam,
    xjudass

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry .w.
    Czytam twoje opowiadania od bardzo dawna, ale nigdy jakoś nie miałam odwagi za bardzo się wychylić z rzędu zwykłych czytelników. Postanowiłam to zrobić z takiego oto powodu:
    Ostatnio znalazłam twoje opowiadanie na innym portalu niż blogspot i... (ten blog ze wszystkim to jest chyba na wordpressie, prawda?) i chciałam się Ciebie spytać - czy masz może na takowym konto? Bo krew we mnie wrze, gdy widzę jak ludzie kopiują czyjąś twórczość, aby zbierać pochwały i nagrody ;-;
    Oczywiście prócz tej małej uwagi, mówię że rozdział bardzo w porządku, czytało się wybornie - z resztą jak zwykle ^^
    Życzę dużo weny i czekam,
    Milciaxx.

    OdpowiedzUsuń
  4. Miło, że mam takich czujnych czytelników. Na wordpress mam rzeczywiście bloga kopię. Jakiś czas temu chcieli nam na blogerze wprowadzić cenzurę, dlatego powstał jakby zapasowy blog.Jakoś potem go nie zlkwidowałam, bo wielu czytelników woli tam czytać. Bardzo ci dziękuję za troskę. Faktycznie w internecie jest mnóstwo plagiatów. Miałam o to kiedyś awanturę z inną autorką, ale potem machnełam ręką, ponieważ się zorientowałam że nie tylko u mnie pożycza sobie fabuły i postacie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Strego bianco.......
    A kolejny oddcinek ,,Świeżynki"' kiedy bęziesz mogła dodać?
    Pozdrawiam
    Mefisto.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    pięknie, Lutek taki napalony, a Nicolas teraz taki powściągliwy się zrobił, haha czerwony zainteresował się Wiśką....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń