poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 12

    

   Chociaż nikt mnie nie przyłapał na szperaniu, wróciłem jakiś wewnętrznie rozdygotany, jakbym przez przypadek naruszył czyjąś bardzo bolesną, skwapliwie ukrywaną ranę. Nikolasa nadal nie było, pewnie utknął w tych swoich interesach. Ziewnąłem szeroko i usiadłem na kanapie z kubkiem herbaty w dłoniach. Poklepałem dłonią podusię, wyglądała niezmiernie zachęcająco, w dodatku ładnie pachniała jakimś płynem o kwiatowym zapachu. Chyba nic by się nie stało, gdybym na moment położył na niej głowę. Umościłem się wygodnie i odpłynąłem,  nadal mając przed oczyma piękną twarz nieznajomej dziewczyny. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak duży wpływ na moje życie będzie miało z pozoru niewinne odkrycie w gabinecie Horodyńskiego.

   Obudziło mnie bicie stojącego pod ścianą zabytkowego zegara.

- Jeden, dwa...- zacząłem liczyć. - Szesnaście...?! O cholera! - Obróciłem się gwałtownie i rymsnąłem na podłogę. No pięknie, w domu mnie zabiją. Nikomu nie powiedziałem, dokąd idę. Musiałem jednak przyznać, że ktoś zadbał o moją wygodę, okrył mnie miękkim pledem i zamiast jaśka podłożył pod głowę puchatą poduchę. Zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu.

- No proszę, śpiący królewicz się obudził. A już myślałem, że bez porządnego całusa się nie obejdzie. - Nikolas jak to Nikolas, nie przepuści żadnej okazji, żeby sobie ze mnie pokpić. Podał mi rękę i postawił na nogi.

- Muszę zadzwonić, matka obedrze mnie ze skóry albo gorzej, zmusi do udziału w tych jej okropnych, pogańskich obrzędach, niby to dla oczyszczenia mojej duszy ze złych skłonności. - Oczy mężczyzny migotały, zupełnie jak czarne diamenty o szlachetnym szlifie. Ja zrobiłem krok naprzód i on wykonał go w moją stronę, staliśmy prawie nos w nos, a dla ścisłości nos w muskularną szyję, która kusiła mnie z rozpiętego kołnierzyka jego koszuli.

- Nie martw się, wszytko wyjaśniłem twojej siostrze. Nikt jeszcze nia zgłosił twojego zaginięcia... - Widziałem, jak jego nozdrza się rozdymają, a w źrenicach zaczyna rozpalać płomień. Niewątpliwie zaczynał go ponosić temperament. Zarumieniłem się po rzęsy, poczułem dumę, że wzbudzałem w tym mężczyźnie tak silne emocje.

- Właściwie powinienem ci podziękować.

- Niby za co? - Skutecznie uwięził mnie wzrokiem. Wspiąłem się na palce, a zniewolone ciało samo wygięło się w jego kierunku.

- Za to, że pomyślałeś o mojej rodzinie... - Delikatnie musnąłem usta Nikolasa swoimi. Westchnął i zadrżał, ale nie poruszył się z miejsca. Skutecznie nad sobą panował, spięte mięśnie miał twarde niczym skała. Nabrałem nieco więcej odwagi. - A ten za kocyk... - Ponowiłem swój całuśny atak.

- Jeszcze za poduszkę - zamruczał niczym zadowolony kot. Bez wahania spełniłem tę sugestię, smakując coraz śmielej gorące wargi, poddające się mojej nieśmiałej pieszczocie z takim zapamiętaniem. Mógłbym się w nich zatracić bez reszty. Cofnąłem się o krok, zanim całkowicie straciłem kontakt z rzeczywistością.

- Powinienem wracać. - Zmieszałem się pod jego palącym spojrzeniem. Po raz pierwszy od długiego czasu miałem ochotę zatonąć w czyichś ramionach. Andy najwyraźniej odpłynął w siną dal i zniknął za horyzontem. Doza nieufności jednak wciąż pozostała.

- Chyba masz rację. - Odetchnął kilka razy głęboko i podał mi leżącą na fotelu bluzę. Owionął mnie subtelny zapach whisky i dobrego cygara. - Jeszcze chwila, a zapomniałbym się zupełnie.

- Och... - Nie wiedziałem, co odpowiedzieć na takie bezpośrednie wyznanie. Żeby ukryć targające mną uczucia, zająłem się pracowicie zapinaniem guziczków koszulki, które porozpinały mi się w czasie snu. Stanął za mną, poczułem jego niespokojny oddech na dziwnie wrażliwym karku.

- Mój ty Stokrotku, niby taki niepozorny z ciebie kwiatek, dobrze ukryty w trawie. Kiedy jednak człowiek bardziej się zbliży, oszałamiasz swoim niewinnym, świeżym zapachem, aksamitną miękkością przyrumienionej skóry. - Musnął mi szyję czubkami palców, a biedne serce ruszyło galopem, omal nie wyskakując z piersi. - Mam nieodparte wrażenie, że tonę. Tonę bez jakiejkolwiek możliwości na ratunek.

- Lepiej już chodźmy. Nie powinieneś tyle pić o tej porze. - Na miękkich nogach ruszyłem do drzwi.

   Dżentelmeńskim zwyczajem odwiózł mnie do domu i odprowadził pod same drzwi. Całą drogę milczeliśmy, rzucając sobie od czasu do czasu niepewne spojrzenia. Każdy z nas, pogrążony we własnych myślach, przeżywał od nowa scenę w salonie, nie mając pojęcia, dokąd nas ona doprowadzi.

- Trzymaj się z daleka od kłopotów. Przyjadę jutro po ciebie. - Pochylił się i cmoknął czule w policzek. Natychmiast odsunął się z cichym westchnieniem. Odniosłem wrażenie, że coś go powstrzymuje, jakby walczył sam ze sobą, jakby siedziały w nim dwie osoby - jedna szczera i otwarta chciała mnie złapać w ramiona i zacałować na śmierć, natomiast druga skryta, ponura i pełna sekretów kazała mu się trzymać na dystans i zbytnio nie angażować. Nie miałem pojęcia, która z nich zwycięży.

***

   Następnego dnia niespodziewanie musiałem znowu iść do pracy. Myślałem, że rozchorowała się któraś z koleżanek i miałem iść w zastępstwie. Dopiero gdy już przebrany dotarłem na SOR, Kozłowski wyłuszczył mi, o co dokładnie chodzi. Podstępny drań miał na tyle przyzwoitości, że nie śmiał spojrzeć mi w oczy.

- Lutek, co ci szkodzi, to zastępstwo tylko na jeden tydzień. W porównaniu z dziką harówką tutaj poczujesz się jak na wczasach - zachwalał parszywą robotę w pracowni EKG niczym rasowy producent reklam pasty do zębów. Niestety jego słynny, olśniewający uśmiech jakoś słabo na mnie działał.

- Dobrze pan wie, że to nie praca jest problemem, tylko ten długołapy kardiolog - mruknąłem, patrząc na niego nieprzyjaźnie. Na myśl o użeraniu się z tym zboczeńcem zaczynało się we mnie gotować.

- Zrozum, tu są sami starzy pracownicy. Ty jesteś Świeżynką, a tradycja wyraźnie mówi, że niewdzięczne zadania należą do nowych, by nabierali doświadczenia.

- No dobra, ale jak mu rozkwaszę nochal, to mnie pan wybroni przed Suchą - westchnąłem zrezygnowany, widząc, że nie popuści. Cóż, przełożony to przełożony, a zawoalowany rozkaz - to rozkaz.

- Masz moje słowo. - Ochoczo podał mi dłoń, a w jego oczach zobaczyłem ulgę. Całkiem nieźle ostatnio wyglądał, chyba odnalazł się w nowej rzeczywistości - wypoczęty, elegancki i w pełni zaspokojony. Najwyraźniej Jasiu wziął go w obroty i porządnie wyobracał w sypialni, dobiegły mnie też plotki o jakiejś gosposi...

   Nie mając wyjścia, wziąłem pudełko z kanapkami oraz kubek kawy. Tak wyposażony poczłapałem do pracowni EKG, gdzie robiono echo serca, próby wysiłkowe i zakładano Holtera. Po praktykach byłem z tymi badaniami zaznajomiony, umiałem też obsługiwać wykorzystywaną w nich aparaturę. Dziarskim krokiem wszedłem do środka, planując przywalić Czarnemu dla przykładu w razie jakichkolwiek rękoczynów. Łajdak już siedział za biurkiem i powitał mnie z szerokim uśmiechem. Jego obleśnym patrzałom nie umknął żaden szczegół mojego ciała, acz większości musiał się raczej domyślić. Na szczęście miałem na sobie jedno z nieprzerobionych wdzianek dla olbrzymów, w których tonąłem.

- Lutek, co ty na boga masz na sobie? Wygląda to na dwa worki, w tym jeden z gumką - zacmokał z niezadowoleniem. - Muszę powiedzieć dyrektorce, że swoim skąpstwem robi szpitalowi niedźwiedzią przysługę. Nie chcemy, aby ludzie myśleli, że pracują tu przewiązani powrozem kmiecie z czasów Mieszka pierwszego, tylko profesjonalny personel. - Pił do tasiemki wystającej mi ze spodni.

- Mnie tam wszystko jedno, wziąłem, co dawali - powiedziałem ugodowo. Jakoś musiałem z tym estetą wytrzymać do końca tygodnia. Ku mojemu zaskoczeniu odpalił telefon i wszystko powtórzył Suchej. Wierzcie lub nie, ale po godzinie leżały przede mną trzy komplety pielęgniarskich mundurków w odpowiednim rozmiarze. Nie wypadało kręcić nosem na ten niespodziewany uśmiech losu. Przebrałem się w łazience, przyczesałem splątaną grzywę i wróciłem do pracowni.

- Teraz to co innego. Uroczy, choć nadal odrobinę dziki pielęgniarek. - Oblizał się bezczelnie, obmacując wzrokiem mój tyłek. - Od razu człowiek nabiera ochoty do pracy. - To ostatnie słowo wypowiedział tak dwuznacznie, że znowu miałem ochotę go kopnąć. Najlepiej w tę drugą ,, głowę'' między nogami, która najwyraźniej kierowała większością jego zachowań. Może jakieś porządne zwarcie na łączach przywróciłoby mu równowagę. W myślach widziałem, jak robię jajecznicę z klejnotów doktorka jednym celnym ciosem.

- Tak... Kopię, gryzę i roznoszę pchły, więc radzę uważać i nie narażać swojej bezcennej osoby na niepotrzebne uszkodzenia - syknąłem cicho i odpaliłem aparaturę, bo do drzwi pukali już pierwsi pacjenci.

- Ach ta młodzież... Za grosz wdzięczności... - mruknął, bynajmniej niezrażony moją agresywną postawą. Zacząłem się obawiać, że mam przed sobą urodzonego myśliwego, który złapał trop rzadkiej zwierzyny i nie popuści, dopóki jej nie dopadnie. Widać z tym upartym podrywaczem czekały mnie ciężkie chwile.

   Musiałem przyznać, że reszta dnia upłynęła mi całkiem spokojnie. Podczas pory obiadowej Czarny ze zgrozą popatrzył na moją kanapkę i nie pozwolił mi jej zjeść. W zamian za to zabrał mnie do szpitalnej restauracji, gdzie na jego widok kelnerzy gięli się w ukłonach, niemal uderzając czołami o posadzkę. Dostaliśmy pyszny posiłek, jakiego nie było w menu dla szaraczków. Okazało się, że o ile trzymał łapy na stole zajęty jedzeniem, to kardiolog był całkiem zabawnym kompanem i zapamiętałym kolekcjonerem miejscowych ploteczek. Wiedział dosłownie wszystko o wszystkich, prześmiałem niemal cały obiad.

- Wiesz, że on nosi bieliznę tylko w zwierzątka i maluje paznokcie u nóg w kwieciste wzorki? - Wskazał na nadętego pediatrę po czterdziestce, mijającego nas z zadartą głową.

- Chyba pana nie lubi, nie przywitał się, a nawet nie zerknął w naszą stronę. Może jakiś maluch nasiusiał mu na spodnie - zachichotałem, kiedy się oddalił.

- Trochę mu podpadłem... - wyjaśnił enigmatycznie, czym wzbudził moją ciekawość.

- Hm... - posłał mi firmowy uśmieszek. - Podczas jakiegoś nudnego wyjazdu służbowego wylądowaliśmy w łóżku. Kiedy się rozebrał, na widok wzorzystych, błękitnych pazurów i bokserek w wiewiórki zacząłem śmiać się jak szalony, jemu zaś interes opadł. Kilka razy zabierał się do rzeczy, a ja rżałem, aż w końcu dostałem czkawki. Od tej pory omija mnie szerokim łukiem.

- Yhy... Bulp... - Zakrztusiłem się kompotem, za wszelką cenę usiłując zachować powagę. Czarny był rzeczywiście niepoprawną zakałą tego szpitala. Walnął mnie w plecy, aż zadudniło.

- Wieść gminna niesie, że jesteś dziewicem. To prawda? - zapytał, jakby mówił o kolorze zasłon, nawet głosu nie ściszył. Kilka głów odwróciło się w naszą stronę.

- Yhy... Yhy....- znowu się poplułem. - Czyha pan na moje życie?

- Luciu, dobrze wiesz, że wolałbym coś zupełnie innego. - Położył mi dłoń na kolanie. Poderwałem się od stołu z obrażoną miną. Drań mnie skołował i straciłem czujność.

- Znowu jesteśmy na ,,pan,,! - rzuciłem wyniośle przez ramię. Ten facet wymagał nieustannej tresury, nie można było ani na chwilę spuścić go z oczu.

- Nie bądź taki delikates! - Lazł za mną długim korytarzem, a mijający nas personel rzucał domyślne, przeciągłe spojrzenia. - Wszystkie podręczniki głoszą, że cnotę najlepiej stracić z doświadczonym kochankiem. - Niech cholera tego pleciugę, nie było dla niego tematów tabu. Zupełnie się nie przejmował, że robimy z siebie widowisko.

- Zapomniał pan drogi do własnej pracowni i musi się trzymać moich spodni? - warknąłem rozeźlony. Już miałem się odwrócić i palnąć mu kazanie, ale na szczęście dla nas obu zadzwoniła moja komórka. Zatrzymałem się w wnęce z fotelami i stolikiem, pewnie ustawionymi tu dla odwiedzających. Usiadłem i odebrałem.

- Nikolas, coś się stało? - zapytałem z maślanym uśmiechem, mając w pamięci wczorajsze pocałunki.

- Czy ciebie ktoś uczył kultury...? - To był zimny, biznesowy głos, pełen dobrze zamaskowanej furii.

- Ale co... - Nie dał mi dokończyć.

- Kto ci pozwolił wejść do mojego gabinetu i węszyć?! Wiesz, co to poszanowanie cudzej prywatności? - Musiał był naprawdę wściekły, zbyt wściekły jak na tak błahy powód. Co on tam niby przechowywał takiego ważnego? Nie dostrzegłem niczego ciekawego, na ścianie nie miał nawet sejfu.

- Bardzo cię przepraszam za najście, obejrzałem jedynie zdjęcie twojej siostry stojące na biurku. Natasza świetnie wyszła, widać pomiędzy wami podobieństwo. - Próbowałem załagodzić sprawę, ale chyba źle się to tego zabrałem.

- Jak śmiałeś przeczytać coś nieprzeznaczonego dla ciebie?! - pieklił się coraz bardziej. Nie widziałem sensu kontynuacji tej rozmowy. Najpierw powinien się uspokoić. Zrobiło mi się nieprzyjemnie, jakbym wszedł z buciorami w czyjeś życie, depcząc największe świętości. Chyba lepiej było to zakończyć w tym miejscu, zanim mocniej się poranimy. Należeliśmy do dwóch odmiennych światów, w otaczającej mnie rzeczywistości nie było miejsca na związek Księcia, choćby i piekielnego, z Kopciuszkiem. To się nigdy nie udawało, życie nie było bajką.

- Myślę, że na tym zakończymy. Jeszcze raz przepraszam i życzę szczęścia. - Wyłączyłem telefon. Coś ściskało mnie w gardle, a do oczu napłynęły zdradzieckie łzy.

- Kłopoty w raju? - usłyszałem za sobą kpiący głos Czarnego.

- Spadaj! - Rzuciłem w niego ulotkami z reklamami sanatoriów. - Pojedź na wczasy i daj ludziom od siebie odetchnąć! - Poderwałem się na nogi, ścierając pięścią przeklęte krople. Ruszyłem przed siebie, a ta upierdliwa cholera lazła za mną.

- Czyli znowu jesteśmy na ty?

- Naprawdę nie wiesz, kiedy zniknąć? - zapytałem zjadliwie. Niespodziewanie zobaczyłem przed swoim nosem rękę z paczką chusteczek.

- Masz i nie rycz. Jeszcze pomyślą, że się nad tobą znęcam - usłyszałem w odpowiedzi. - Muszę dbać o swoją opinię. - Zasłonił mnie przed oczami ciekawskich, kiedy wydmuchiwałem nos. Nigdy bym nie pomyślał, że taki palant będzie mnie kiedyś pocieszał. - Zapamiętaj, Świeżynka, chyba powinieneś to nawet zapisać. W końcu niecodziennie starszy kolega dzieli się z tobą życiowym doświadczeniem. Tak naprawdę liczy się tylko seks i pieniądze, ewentualnie pieniądze i seks, no może jeszcze satysfakcja zawodowa. Reszta to fatamorgana i gruszki na wierzbie. Olej prezesa, ja cię wszystkiego nauczę.

- Jeszcze czego - burknąłem. Mimo to jakimś dziwnym sposobem poczułem się nieco lepiej. Coś nie potrafiłem się gniewać na tego błazna.

***

   Dzięki zajęciu w pracowni EKG wpadłem w ośmiogodzinny tryb pracy. O piętnastej byłem już gotowy do wyjścia i tradycyjnie odrzuciłem propozycję podwózki przez Czarnego. Nie miałem do niego za grosz zaufania, zresztą tak jak do każdego innego faceta. Teraz, kiedy nie miałem już nic do roboty, zaczęły powracać słowa Nikolsa. Powlokłem się głównym wejściem na parking, kawałek dalej znajdował się przystanek dla busów. Doprawdy byłem pechowcem i nieudacznikiem, zawsze, kiedy tylko zaczynało mi się układać, następował nagły i niespodziewany zwrot, taki o sto osiemdziesiąt stopni. Właściwie to powinienem już się przyzwyczaić, że szczęście nie było mi pisane. Otuliłem się szczelniej kurtką. Administracja wysypała się akurat z budynku. Roześmiane dziewczyny tuliły się do swoich chłopców czy też mężów. Opowiadały, jak im minął dzień. Gorycz podeszła mi do gardła, a zazdrość zapiekła w piersiach. Takie zwykłe, ludzkie radości od lat omijały mnie szerokim łukiem. Mnie jedynie trafiali się mężczyźni pokroju Czarnego, który pewnie by mnie kilka razy przeleciał, a potem zmienił na nowszy model. Pragnąłem czegoś zupełnie innego, prawdziwej miłości pełnej namiętności i fajerwerków, takiej jak w starych powieściach. Nie miałem zamiaru zadowolić się czymkolwiek poniżej tego standardu, więc z pewnością czekał mnie los starego kawalera, zabierającego siostrzeńców czy bratanice do wesołego miasteczka i na basen, żyjącego cudzymi radościami i smutkami.

- Lutek, głuchoto, zaczekaj! Zdzieram sobie gardło od dobrych pięciu minut! - Silne ramiona złapały mnie w swoją niewolę. Pociągnąłem zapuchniętym nosem, czując znajomą woń cygar.

- Czego chcesz...? - zapytałem cicho, bojąc się podnieść głos, by nie zauważył jego drżenia. - Myślałem, że nie będziesz chciał mieć do czynienia z niewychowanym durniem, który swoją marną osobą sprofanował twój dom.

- Co ty wygadujesz, narwany głuptasie? - Odwrócił mnie z łatwością niczym szmacianą lalkę i przycisnął plecami do zaparkowanej przy ulicy limuzyny.

- Zwyczajnie ułatwiam ci sprawę. - Patrzyłem na czubki swoich starych adidasów, jakby były najciekawszą rzeczą na świecie.

- Wybacz, poniosło mnie. Śmierć Nataszy nadal jest dla mnie bardzo bolesną sprawą. Może dlatego, że w jakimś sensie czuję się za nią odpowiedzialny. - Ujął moją zastygłą twarz w swoje duże, ciepłe dłonie. - Popatrz na mnie.

- Niby po co, już cię nie lubię.

- Żeby sprawdzić, czy mówisz prawdę... - Kiedy tylko podniosłem oczy, zawładnął moimi ustami w czułym pocałunku. Doskonale wiedział, jak zrobić z mojego mózgu drżącą galaretę i przepędzić za morze wszelkie mądre postanowienia i smutki. - Skoro mnie nie lubisz, to skąd w tych ślepkach ta słodka omdlałość?

- Z głodu - burknąłem zmieszany, ratując resztki swojej godności. - Obiad był dobre trzy godziny temu.

- Lutek...

- Co znowu?

- Ty jesteś naprawdę jedyny w swoim rodzaju. Czy rzeczywiście pracujesz teraz z Czarnym? - Jego twarde ciało nadal przyciskało się do mnie na całej długości, nie pozwalając jasno myśleć. Przeklęci plotkarze, powybijać to nędzne plemię! Oczywiście kompletnie w tym momencie zapomniałem, że sam chętnie słucham smakowitych nowinek.

- Kupisz mi zapiekankę, wydałem resztę kasy na książki. - Z premedytacją zmieniłem temat, splotłem nasze palce ze sobą i pociągnąłem go do pobliskiego baru. Chciałem zapomnieć o naszej kłótni, liczyło się tylko tu i teraz.

- A więc mogę jutro przysłać swatów? - zagaił niespodziewanie.

- Nawet tak nie żartuj! - Znowu sobie ze mnie robił jaja. Byłem wtedy tego pewien. Życie bywa jednak pełne niespodzianek , czasami o podwójnej sile rażenia, o czym miałem się przekonać w najbliższą, wolną sobotę. 

....................................................................................................................................................
betowała Kiyami

8 komentarzy:

  1. Codziennie wchodze i sprawdzam czy jest kolejny rozdział, a dzis taka niespodzianka :D. Cudownie jak zawsze. Czekam z niecierpliwoscia na kolejny i zycze duuuuzo weny :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie taki ten Nikolas straszny, skoro i tak wybaczył Stokrotkowi.
    Lutek to cwana bestia :D poradzi sobie chłopak :D
    Swatki Oo czemu nie było w tym rozdziale?! ;(
    Wenyyy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam pytanie - co jest nie tak z tym rozdzialem? Sam tekst wszystlo fajnie, ale czy tylko u mnie caly rozdzial i prawie kazde slowo (nie zdanie) zaczyna sie z wielkich liter???
    Dzis bez logowania


    Damiann

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, coś przeskoczyło w tekście. Bloggerowi czasem odbija.

      Usuń
  4. Cudowne, jak zawsze :D wena życzę i niechaj wielki orm ześle ci natchnienie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jak zwykle kapitalny :D Czekam i życzę wełny! C:

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdzial jak zwykle swietny :) WENY !

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    te pocałunki wspaniałe, mam wrażenie, że nasz kardiolog maczał e tym palce, aby Lutek trochę tam popracował, no ale ma nowy uniform i to dopasowany, Nilolas nie powinien tak gwałtownie reagować...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń