poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 12

    

   Chociaż nikt mnie nie przyłapał na szperaniu, wróciłem jakiś wewnętrznie rozdygotany, jakbym przez przypadek naruszył czyjąś bardzo bolesną, skwapliwie ukrywaną ranę. Nikolasa nadal nie było, pewnie utknął w tych swoich interesach. Ziewnąłem szeroko i usiadłem na kanapie z kubkiem herbaty w dłoniach. Poklepałem dłonią podusię, wyglądała niezmiernie zachęcająco, w dodatku ładnie pachniała jakimś płynem o kwiatowym zapachu. Chyba nic by się nie stało, gdybym na moment położył na niej głowę. Umościłem się wygodnie i odpłynąłem,  nadal mając przed oczyma piękną twarz nieznajomej dziewczyny. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak duży wpływ na moje życie będzie miało z pozoru niewinne odkrycie w gabinecie Horodyńskiego.

   Obudziło mnie bicie stojącego pod ścianą zabytkowego zegara.

- Jeden, dwa...- zacząłem liczyć. - Szesnaście...?! O cholera! - Obróciłem się gwałtownie i rymsnąłem na podłogę. No pięknie, w domu mnie zabiją. Nikomu nie powiedziałem, dokąd idę. Musiałem jednak przyznać, że ktoś zadbał o moją wygodę, okrył mnie miękkim pledem i zamiast jaśka podłożył pod głowę puchatą poduchę. Zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu.

- No proszę, śpiący królewicz się obudził. A już myślałem, że bez porządnego całusa się nie obejdzie. - Nikolas jak to Nikolas, nie przepuści żadnej okazji, żeby sobie ze mnie pokpić. Podał mi rękę i postawił na nogi.

- Muszę zadzwonić, matka obedrze mnie ze skóry albo gorzej, zmusi do udziału w tych jej okropnych, pogańskich obrzędach, niby to dla oczyszczenia mojej duszy ze złych skłonności. - Oczy mężczyzny migotały, zupełnie jak czarne diamenty o szlachetnym szlifie. Ja zrobiłem krok naprzód i on wykonał go w moją stronę, staliśmy prawie nos w nos, a dla ścisłości nos w muskularną szyję, która kusiła mnie z rozpiętego kołnierzyka jego koszuli.

- Nie martw się, wszytko wyjaśniłem twojej siostrze. Nikt jeszcze nia zgłosił twojego zaginięcia... - Widziałem, jak jego nozdrza się rozdymają, a w źrenicach zaczyna rozpalać płomień. Niewątpliwie zaczynał go ponosić temperament. Zarumieniłem się po rzęsy, poczułem dumę, że wzbudzałem w tym mężczyźnie tak silne emocje.

- Właściwie powinienem ci podziękować.

- Niby za co? - Skutecznie uwięził mnie wzrokiem. Wspiąłem się na palce, a zniewolone ciało samo wygięło się w jego kierunku.

- Za to, że pomyślałeś o mojej rodzinie... - Delikatnie musnąłem usta Nikolasa swoimi. Westchnął i zadrżał, ale nie poruszył się z miejsca. Skutecznie nad sobą panował, spięte mięśnie miał twarde niczym skała. Nabrałem nieco więcej odwagi. - A ten za kocyk... - Ponowiłem swój całuśny atak.

- Jeszcze za poduszkę - zamruczał niczym zadowolony kot. Bez wahania spełniłem tę sugestię, smakując coraz śmielej gorące wargi, poddające się mojej nieśmiałej pieszczocie z takim zapamiętaniem. Mógłbym się w nich zatracić bez reszty. Cofnąłem się o krok, zanim całkowicie straciłem kontakt z rzeczywistością.

- Powinienem wracać. - Zmieszałem się pod jego palącym spojrzeniem. Po raz pierwszy od długiego czasu miałem ochotę zatonąć w czyichś ramionach. Andy najwyraźniej odpłynął w siną dal i zniknął za horyzontem. Doza nieufności jednak wciąż pozostała.

- Chyba masz rację. - Odetchnął kilka razy głęboko i podał mi leżącą na fotelu bluzę. Owionął mnie subtelny zapach whisky i dobrego cygara. - Jeszcze chwila, a zapomniałbym się zupełnie.

- Och... - Nie wiedziałem, co odpowiedzieć na takie bezpośrednie wyznanie. Żeby ukryć targające mną uczucia, zająłem się pracowicie zapinaniem guziczków koszulki, które porozpinały mi się w czasie snu. Stanął za mną, poczułem jego niespokojny oddech na dziwnie wrażliwym karku.

- Mój ty Stokrotku, niby taki niepozorny z ciebie kwiatek, dobrze ukryty w trawie. Kiedy jednak człowiek bardziej się zbliży, oszałamiasz swoim niewinnym, świeżym zapachem, aksamitną miękkością przyrumienionej skóry. - Musnął mi szyję czubkami palców, a biedne serce ruszyło galopem, omal nie wyskakując z piersi. - Mam nieodparte wrażenie, że tonę. Tonę bez jakiejkolwiek możliwości na ratunek.

- Lepiej już chodźmy. Nie powinieneś tyle pić o tej porze. - Na miękkich nogach ruszyłem do drzwi.

   Dżentelmeńskim zwyczajem odwiózł mnie do domu i odprowadził pod same drzwi. Całą drogę milczeliśmy, rzucając sobie od czasu do czasu niepewne spojrzenia. Każdy z nas, pogrążony we własnych myślach, przeżywał od nowa scenę w salonie, nie mając pojęcia, dokąd nas ona doprowadzi.

- Trzymaj się z daleka od kłopotów. Przyjadę jutro po ciebie. - Pochylił się i cmoknął czule w policzek. Natychmiast odsunął się z cichym westchnieniem. Odniosłem wrażenie, że coś go powstrzymuje, jakby walczył sam ze sobą, jakby siedziały w nim dwie osoby - jedna szczera i otwarta chciała mnie złapać w ramiona i zacałować na śmierć, natomiast druga skryta, ponura i pełna sekretów kazała mu się trzymać na dystans i zbytnio nie angażować. Nie miałem pojęcia, która z nich zwycięży.

***

   Następnego dnia niespodziewanie musiałem znowu iść do pracy. Myślałem, że rozchorowała się któraś z koleżanek i miałem iść w zastępstwie. Dopiero gdy już przebrany dotarłem na SOR, Kozłowski wyłuszczył mi, o co dokładnie chodzi. Podstępny drań miał na tyle przyzwoitości, że nie śmiał spojrzeć mi w oczy.

- Lutek, co ci szkodzi, to zastępstwo tylko na jeden tydzień. W porównaniu z dziką harówką tutaj poczujesz się jak na wczasach - zachwalał parszywą robotę w pracowni EKG niczym rasowy producent reklam pasty do zębów. Niestety jego słynny, olśniewający uśmiech jakoś słabo na mnie działał.

- Dobrze pan wie, że to nie praca jest problemem, tylko ten długołapy kardiolog - mruknąłem, patrząc na niego nieprzyjaźnie. Na myśl o użeraniu się z tym zboczeńcem zaczynało się we mnie gotować.

- Zrozum, tu są sami starzy pracownicy. Ty jesteś Świeżynką, a tradycja wyraźnie mówi, że niewdzięczne zadania należą do nowych, by nabierali doświadczenia.

- No dobra, ale jak mu rozkwaszę nochal, to mnie pan wybroni przed Suchą - westchnąłem zrezygnowany, widząc, że nie popuści. Cóż, przełożony to przełożony, a zawoalowany rozkaz - to rozkaz.

- Masz moje słowo. - Ochoczo podał mi dłoń, a w jego oczach zobaczyłem ulgę. Całkiem nieźle ostatnio wyglądał, chyba odnalazł się w nowej rzeczywistości - wypoczęty, elegancki i w pełni zaspokojony. Najwyraźniej Jasiu wziął go w obroty i porządnie wyobracał w sypialni, dobiegły mnie też plotki o jakiejś gosposi...

   Nie mając wyjścia, wziąłem pudełko z kanapkami oraz kubek kawy. Tak wyposażony poczłapałem do pracowni EKG, gdzie robiono echo serca, próby wysiłkowe i zakładano Holtera. Po praktykach byłem z tymi badaniami zaznajomiony, umiałem też obsługiwać wykorzystywaną w nich aparaturę. Dziarskim krokiem wszedłem do środka, planując przywalić Czarnemu dla przykładu w razie jakichkolwiek rękoczynów. Łajdak już siedział za biurkiem i powitał mnie z szerokim uśmiechem. Jego obleśnym patrzałom nie umknął żaden szczegół mojego ciała, acz większości musiał się raczej domyślić. Na szczęście miałem na sobie jedno z nieprzerobionych wdzianek dla olbrzymów, w których tonąłem.

- Lutek, co ty na boga masz na sobie? Wygląda to na dwa worki, w tym jeden z gumką - zacmokał z niezadowoleniem. - Muszę powiedzieć dyrektorce, że swoim skąpstwem robi szpitalowi niedźwiedzią przysługę. Nie chcemy, aby ludzie myśleli, że pracują tu przewiązani powrozem kmiecie z czasów Mieszka pierwszego, tylko profesjonalny personel. - Pił do tasiemki wystającej mi ze spodni.

- Mnie tam wszystko jedno, wziąłem, co dawali - powiedziałem ugodowo. Jakoś musiałem z tym estetą wytrzymać do końca tygodnia. Ku mojemu zaskoczeniu odpalił telefon i wszystko powtórzył Suchej. Wierzcie lub nie, ale po godzinie leżały przede mną trzy komplety pielęgniarskich mundurków w odpowiednim rozmiarze. Nie wypadało kręcić nosem na ten niespodziewany uśmiech losu. Przebrałem się w łazience, przyczesałem splątaną grzywę i wróciłem do pracowni.

- Teraz to co innego. Uroczy, choć nadal odrobinę dziki pielęgniarek. - Oblizał się bezczelnie, obmacując wzrokiem mój tyłek. - Od razu człowiek nabiera ochoty do pracy. - To ostatnie słowo wypowiedział tak dwuznacznie, że znowu miałem ochotę go kopnąć. Najlepiej w tę drugą ,, głowę'' między nogami, która najwyraźniej kierowała większością jego zachowań. Może jakieś porządne zwarcie na łączach przywróciłoby mu równowagę. W myślach widziałem, jak robię jajecznicę z klejnotów doktorka jednym celnym ciosem.

- Tak... Kopię, gryzę i roznoszę pchły, więc radzę uważać i nie narażać swojej bezcennej osoby na niepotrzebne uszkodzenia - syknąłem cicho i odpaliłem aparaturę, bo do drzwi pukali już pierwsi pacjenci.

- Ach ta młodzież... Za grosz wdzięczności... - mruknął, bynajmniej niezrażony moją agresywną postawą. Zacząłem się obawiać, że mam przed sobą urodzonego myśliwego, który złapał trop rzadkiej zwierzyny i nie popuści, dopóki jej nie dopadnie. Widać z tym upartym podrywaczem czekały mnie ciężkie chwile.

   Musiałem przyznać, że reszta dnia upłynęła mi całkiem spokojnie. Podczas pory obiadowej Czarny ze zgrozą popatrzył na moją kanapkę i nie pozwolił mi jej zjeść. W zamian za to zabrał mnie do szpitalnej restauracji, gdzie na jego widok kelnerzy gięli się w ukłonach, niemal uderzając czołami o posadzkę. Dostaliśmy pyszny posiłek, jakiego nie było w menu dla szaraczków. Okazało się, że o ile trzymał łapy na stole zajęty jedzeniem, to kardiolog był całkiem zabawnym kompanem i zapamiętałym kolekcjonerem miejscowych ploteczek. Wiedział dosłownie wszystko o wszystkich, prześmiałem niemal cały obiad.

- Wiesz, że on nosi bieliznę tylko w zwierzątka i maluje paznokcie u nóg w kwieciste wzorki? - Wskazał na nadętego pediatrę po czterdziestce, mijającego nas z zadartą głową.

- Chyba pana nie lubi, nie przywitał się, a nawet nie zerknął w naszą stronę. Może jakiś maluch nasiusiał mu na spodnie - zachichotałem, kiedy się oddalił.

- Trochę mu podpadłem... - wyjaśnił enigmatycznie, czym wzbudził moją ciekawość.

- Hm... - posłał mi firmowy uśmieszek. - Podczas jakiegoś nudnego wyjazdu służbowego wylądowaliśmy w łóżku. Kiedy się rozebrał, na widok wzorzystych, błękitnych pazurów i bokserek w wiewiórki zacząłem śmiać się jak szalony, jemu zaś interes opadł. Kilka razy zabierał się do rzeczy, a ja rżałem, aż w końcu dostałem czkawki. Od tej pory omija mnie szerokim łukiem.

- Yhy... Bulp... - Zakrztusiłem się kompotem, za wszelką cenę usiłując zachować powagę. Czarny był rzeczywiście niepoprawną zakałą tego szpitala. Walnął mnie w plecy, aż zadudniło.

- Wieść gminna niesie, że jesteś dziewicem. To prawda? - zapytał, jakby mówił o kolorze zasłon, nawet głosu nie ściszył. Kilka głów odwróciło się w naszą stronę.

- Yhy... Yhy....- znowu się poplułem. - Czyha pan na moje życie?

- Luciu, dobrze wiesz, że wolałbym coś zupełnie innego. - Położył mi dłoń na kolanie. Poderwałem się od stołu z obrażoną miną. Drań mnie skołował i straciłem czujność.

- Znowu jesteśmy na ,,pan,,! - rzuciłem wyniośle przez ramię. Ten facet wymagał nieustannej tresury, nie można było ani na chwilę spuścić go z oczu.

- Nie bądź taki delikates! - Lazł za mną długim korytarzem, a mijający nas personel rzucał domyślne, przeciągłe spojrzenia. - Wszystkie podręczniki głoszą, że cnotę najlepiej stracić z doświadczonym kochankiem. - Niech cholera tego pleciugę, nie było dla niego tematów tabu. Zupełnie się nie przejmował, że robimy z siebie widowisko.

- Zapomniał pan drogi do własnej pracowni i musi się trzymać moich spodni? - warknąłem rozeźlony. Już miałem się odwrócić i palnąć mu kazanie, ale na szczęście dla nas obu zadzwoniła moja komórka. Zatrzymałem się w wnęce z fotelami i stolikiem, pewnie ustawionymi tu dla odwiedzających. Usiadłem i odebrałem.

- Nikolas, coś się stało? - zapytałem z maślanym uśmiechem, mając w pamięci wczorajsze pocałunki.

- Czy ciebie ktoś uczył kultury...? - To był zimny, biznesowy głos, pełen dobrze zamaskowanej furii.

- Ale co... - Nie dał mi dokończyć.

- Kto ci pozwolił wejść do mojego gabinetu i węszyć?! Wiesz, co to poszanowanie cudzej prywatności? - Musiał był naprawdę wściekły, zbyt wściekły jak na tak błahy powód. Co on tam niby przechowywał takiego ważnego? Nie dostrzegłem niczego ciekawego, na ścianie nie miał nawet sejfu.

- Bardzo cię przepraszam za najście, obejrzałem jedynie zdjęcie twojej siostry stojące na biurku. Natasza świetnie wyszła, widać pomiędzy wami podobieństwo. - Próbowałem załagodzić sprawę, ale chyba źle się to tego zabrałem.

- Jak śmiałeś przeczytać coś nieprzeznaczonego dla ciebie?! - pieklił się coraz bardziej. Nie widziałem sensu kontynuacji tej rozmowy. Najpierw powinien się uspokoić. Zrobiło mi się nieprzyjemnie, jakbym wszedł z buciorami w czyjeś życie, depcząc największe świętości. Chyba lepiej było to zakończyć w tym miejscu, zanim mocniej się poranimy. Należeliśmy do dwóch odmiennych światów, w otaczającej mnie rzeczywistości nie było miejsca na związek Księcia, choćby i piekielnego, z Kopciuszkiem. To się nigdy nie udawało, życie nie było bajką.

- Myślę, że na tym zakończymy. Jeszcze raz przepraszam i życzę szczęścia. - Wyłączyłem telefon. Coś ściskało mnie w gardle, a do oczu napłynęły zdradzieckie łzy.

- Kłopoty w raju? - usłyszałem za sobą kpiący głos Czarnego.

- Spadaj! - Rzuciłem w niego ulotkami z reklamami sanatoriów. - Pojedź na wczasy i daj ludziom od siebie odetchnąć! - Poderwałem się na nogi, ścierając pięścią przeklęte krople. Ruszyłem przed siebie, a ta upierdliwa cholera lazła za mną.

- Czyli znowu jesteśmy na ty?

- Naprawdę nie wiesz, kiedy zniknąć? - zapytałem zjadliwie. Niespodziewanie zobaczyłem przed swoim nosem rękę z paczką chusteczek.

- Masz i nie rycz. Jeszcze pomyślą, że się nad tobą znęcam - usłyszałem w odpowiedzi. - Muszę dbać o swoją opinię. - Zasłonił mnie przed oczami ciekawskich, kiedy wydmuchiwałem nos. Nigdy bym nie pomyślał, że taki palant będzie mnie kiedyś pocieszał. - Zapamiętaj, Świeżynka, chyba powinieneś to nawet zapisać. W końcu niecodziennie starszy kolega dzieli się z tobą życiowym doświadczeniem. Tak naprawdę liczy się tylko seks i pieniądze, ewentualnie pieniądze i seks, no może jeszcze satysfakcja zawodowa. Reszta to fatamorgana i gruszki na wierzbie. Olej prezesa, ja cię wszystkiego nauczę.

- Jeszcze czego - burknąłem. Mimo to jakimś dziwnym sposobem poczułem się nieco lepiej. Coś nie potrafiłem się gniewać na tego błazna.

***

   Dzięki zajęciu w pracowni EKG wpadłem w ośmiogodzinny tryb pracy. O piętnastej byłem już gotowy do wyjścia i tradycyjnie odrzuciłem propozycję podwózki przez Czarnego. Nie miałem do niego za grosz zaufania, zresztą tak jak do każdego innego faceta. Teraz, kiedy nie miałem już nic do roboty, zaczęły powracać słowa Nikolsa. Powlokłem się głównym wejściem na parking, kawałek dalej znajdował się przystanek dla busów. Doprawdy byłem pechowcem i nieudacznikiem, zawsze, kiedy tylko zaczynało mi się układać, następował nagły i niespodziewany zwrot, taki o sto osiemdziesiąt stopni. Właściwie to powinienem już się przyzwyczaić, że szczęście nie było mi pisane. Otuliłem się szczelniej kurtką. Administracja wysypała się akurat z budynku. Roześmiane dziewczyny tuliły się do swoich chłopców czy też mężów. Opowiadały, jak im minął dzień. Gorycz podeszła mi do gardła, a zazdrość zapiekła w piersiach. Takie zwykłe, ludzkie radości od lat omijały mnie szerokim łukiem. Mnie jedynie trafiali się mężczyźni pokroju Czarnego, który pewnie by mnie kilka razy przeleciał, a potem zmienił na nowszy model. Pragnąłem czegoś zupełnie innego, prawdziwej miłości pełnej namiętności i fajerwerków, takiej jak w starych powieściach. Nie miałem zamiaru zadowolić się czymkolwiek poniżej tego standardu, więc z pewnością czekał mnie los starego kawalera, zabierającego siostrzeńców czy bratanice do wesołego miasteczka i na basen, żyjącego cudzymi radościami i smutkami.

- Lutek, głuchoto, zaczekaj! Zdzieram sobie gardło od dobrych pięciu minut! - Silne ramiona złapały mnie w swoją niewolę. Pociągnąłem zapuchniętym nosem, czując znajomą woń cygar.

- Czego chcesz...? - zapytałem cicho, bojąc się podnieść głos, by nie zauważył jego drżenia. - Myślałem, że nie będziesz chciał mieć do czynienia z niewychowanym durniem, który swoją marną osobą sprofanował twój dom.

- Co ty wygadujesz, narwany głuptasie? - Odwrócił mnie z łatwością niczym szmacianą lalkę i przycisnął plecami do zaparkowanej przy ulicy limuzyny.

- Zwyczajnie ułatwiam ci sprawę. - Patrzyłem na czubki swoich starych adidasów, jakby były najciekawszą rzeczą na świecie.

- Wybacz, poniosło mnie. Śmierć Nataszy nadal jest dla mnie bardzo bolesną sprawą. Może dlatego, że w jakimś sensie czuję się za nią odpowiedzialny. - Ujął moją zastygłą twarz w swoje duże, ciepłe dłonie. - Popatrz na mnie.

- Niby po co, już cię nie lubię.

- Żeby sprawdzić, czy mówisz prawdę... - Kiedy tylko podniosłem oczy, zawładnął moimi ustami w czułym pocałunku. Doskonale wiedział, jak zrobić z mojego mózgu drżącą galaretę i przepędzić za morze wszelkie mądre postanowienia i smutki. - Skoro mnie nie lubisz, to skąd w tych ślepkach ta słodka omdlałość?

- Z głodu - burknąłem zmieszany, ratując resztki swojej godności. - Obiad był dobre trzy godziny temu.

- Lutek...

- Co znowu?

- Ty jesteś naprawdę jedyny w swoim rodzaju. Czy rzeczywiście pracujesz teraz z Czarnym? - Jego twarde ciało nadal przyciskało się do mnie na całej długości, nie pozwalając jasno myśleć. Przeklęci plotkarze, powybijać to nędzne plemię! Oczywiście kompletnie w tym momencie zapomniałem, że sam chętnie słucham smakowitych nowinek.

- Kupisz mi zapiekankę, wydałem resztę kasy na książki. - Z premedytacją zmieniłem temat, splotłem nasze palce ze sobą i pociągnąłem go do pobliskiego baru. Chciałem zapomnieć o naszej kłótni, liczyło się tylko tu i teraz.

- A więc mogę jutro przysłać swatów? - zagaił niespodziewanie.

- Nawet tak nie żartuj! - Znowu sobie ze mnie robił jaja. Byłem wtedy tego pewien. Życie bywa jednak pełne niespodzianek , czasami o podwójnej sile rażenia, o czym miałem się przekonać w najbliższą, wolną sobotę. 

....................................................................................................................................................
betowała Kiyami

czwartek, 19 marca 2015

Rozdział 11


   Noc upłynęła mi na wytężonej pracy, ponieważ zamknięto dwie pobliskie całodobówki, SOR i Izba przyjęć  były pełne pacjentów. Karetki również nie próżnowały, co jakiś czas dostarczały kolejnych nieszczęśników. W związku z tym wzmożonym ruchem o świcie ledwo trzymałem się na nogach i ziewałem tak szeroko, że kilka zdesperowanych much uznało moje usta za bramę do lepszego życia. Pozieleniałem na twarzy, kiedy dotarło do mnie, co właśnie zjadłem. Na ratunek pośpieszyła mi rozchichotana Renia.
- Bidulku, łyknij sobie kawki, bo nie dojedziesz do domu. - Podała mi parującą filiżankę pełną mocnej, aromatycznej nescafe z naszego nowego ekspresu. Moje poświęcenie na coś się jednak przydało, a prezes dotrzymał słowa i dobrze zaopatrzył pokój socjalny. Sala nadzoru w końcu nieco opustoszała i czekaliśmy na nową zmianę. Dobiegł mnie szept telefonu.
- Rany, Nikolas! Zupełnie zapomniałem! - Złapałem się za głowę. Z kieszeni dobiegły mnie słowa:

,, Twoja zarumieniona od snu twarz widziana o świcie przepędzi z mojego nieba każdą ciemną chmurę…''

Cholera, facet cierpiał nadal na syndrom Romea, a wszystko było winą mojej niewyparzonej buzi. Może powinienem zacząć ćwiczyć jogę czy coś? Po dwudziestce człowiek chyba powinien nauczyć się panować nad swoim językiem, tym bardziej jak nie miał nic mądrego do powiedzenia.
- No... No... Młody, to wy już na ty?
- A jak mu miałem mówić w łóżku, panie prezesie? - wypaliłem bezmyślnie i zobaczyłem dwie pary patrzące na mnie w kompletnym szoku.
- Lutek, czy to aby nie za szybko? - Pierwszy odzyskał zdolność mowy Jasiu, wystukujący historię choroby na swoim laptopie. - Horodyński to doświadczony drapieżnik, zrobi ci krzywdę.
- Eh.. Tego... Znaczy się, co wam strzeliło do łbów?! - Zaczerwieniłem się po białka, a może nawet żółtka oczu. - Czy wy myślicie tylko o jednym? - warknąłem. - Doktora to jeszcze rozumiem, bo pewnie przy Hrabim nie zna dnia ani godziny. Ale żeby szacowna mężatka miała cały czas kocie myśli?! - Zwróciłem się do Reni, która popatrzyła na mnie pobłażliwie i szturchnęła porozumiewawczo internistę.
- Ty, Świeżynka, nie zmieniaj tematu. Naprawdę myślisz, że jak po ślubie to już tylko przy zgaszonym świetle pod kołderką? Zawsze jest szansa, że czegoś się od młodzieży nauczę i zaskoczę mojego chłopa! - zarechotała, a ja uderzyłem głową o biurko. Naprawdę nie wiem, kiedy zamilknąć i chyba się nigdy tego nie nauczę.
- Niby od niego? On chyba ledwo zna słowo na ,,p'' i zasłania lustro, kiedy wchodzi do łazienki! - wbił mi natychmiast szpilę Jasiu i przetarł lekceważącym gestem okulary, a ja poczułem, że się kurczę. Naprawdę wyglądałem na takiego pierwiosnka? Musiałem popracować nad swoim imidżu. - Reniu, zrób sobie jeszcze jedną filiżankę, bo zaczynasz bredzić.
- Fakt, Horodyński tak łatwo nie dobierze się mu do spodni - przytaknęła mu gorliwie wstrętna niewdzięcznica, za którą tachałem skrzynie z kroplówkami. - Dziewice bywają strasznie dzikie.
- Jesteście wredni! Dam się mu przelecieć w samochodzie, żebyście już nie musieli nad tym myśleć! - Nawet nie wiedziałem, że zacząłem tupać nogą, co najwyraźniej jeszcze bardziej ich rozbawiło.
- On naprawdę jest słodziutki - westchnął teatralnie internista. Miałem dość tych kpinek, policzki paliły mnie żywym ogniem. Następnym razem nagram jego śpiewacze występy, zemsta będzie taka słodka. - Pożyczyć ci poduszki z gabinetu? Wiesz, za pierwszym razem może boleć.
- Lepiej tego malinowego żelu. - Nie omieszkała wtrącić się Renia. Oboje patrzyli na mnie z niezdrową ciekawością.
- Jesteście bandą wrednych zboczeńców! - warknąłem na nich, złapałem za swoje rzeczy i uciekłem do szatni. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście, wreszcie naprawiono kabiny z natryskami. Wziąłem szybki prysznic i przebrałem się w codzienne ciuchy, na które składały się dopasowane dżinsy, zielony podkoszulek i obszerna bluza z kapturem. Przyczesałem ciemne włosy i przyjrzałem się sobie krytycznie w lustrze. Nie był to co prawda strój na wytworne śniadanie, ale Nikolas widział mnie w o wiele gorszym, jak ta stara, ponaciągana piżama, więc chyba nie przeżyje jakiegoś szoku. Nie miałem tylko pojęcia, gdzie właściwie chciał mnie zabrać.
***
    Na zewnątrz było chłodno, wczesna wiosna to nie czas na sportowy strój. Chyba zbyt lekko się ubrałem, bo zacząłem trząść się z zimna. Kątem oka zauważyłem grzebiącego w bagażniku Czarnego. Oczywiście zlustrował mnie z obleśnym uśmieszkiem i zrobił zapraszający gest.
- Jeszcze czego, obrzydliwy obmacywaczu! - mruknąłem ze złością pod nosem, jak się okazało, niedostatecznie cicho. Mój pech działał bezbłędnie.
-  Czy ten konował ośmielił się ciebie dotknąć?! - usłyszałem za sobą warkot Diabła Ho. Otulił rycersko moje trzęsące się ramiona swoją ciepłą kurtką.
- Daj spokój! - Złapałem go mocno za rękę. Czerwone błyski w czarnych oczach i rozdęte niczym u rasowego rumaka nozdrza mówiły same za siebie. - Powiedziałem mu kilka słów do słuchu i wystarczy. Nie ma sensu robić draki. - Czarny jakby chcąc go sprowokować, wyprostował swoją sylwetkę i patrzył na nas wymownie. Powędrował wzrokiem od szofera do samochodu, potem wycenił prezesa i mrugnął do mnie porozumiewawczo. Jęknąłem w duszy, ostatnie czego pragnąłem to bijatyka pomiędzy nimi na szpitalnym parkingu. Już i tak wszyscy, którzy właśnie wychodzili z pracy, zerkali na naszą trójkę z zaciekawieniem. Nikt nie odważył się jednak niczego głośno skomentować. Zrobienie sobie wroga z któregokolwiek z patrzących na siebie mężczyzn graniczyło z czystą głupotą. Na nieszczęście limuzyna Nikolasa stała obok błyszczącego, nowiutkiego dżipa kardiologa.
- Wsiadajmy, jestem głodny i zmęczony. - Splotłem na wszelki wypadek nasze palce, aby mi się nie wymknął. - Umiem o siebie zadbać, nie martw się. Czasy Andy’ego to przeszłość - szepnąłem, patrząc mu z prośbą w oczy.
- Tym razem mu odpuszczę. - Zaborczo przycisnął mnie do maski i zapiął zamek kurtki, muskając opuszkami palców moją szyję. Wyraźnie pokazywał domniemanemu rywalowi, do kogo należę. Nie lubiłem takich samczych zagrywek, powstrzymałem się jednak od komentarza, by nie sprowokować awantury. Otworzył przede mną drzwiczki, a ja z ulgą wsiadłem do środka. Prezes zajął miejsce z drugiej strony. Właśnie miałem zamknąć uchylone okno, kiedy dobiegły mnie drwiące słowa Czarnego.
- Nie doceniłem cię. Jesteś cwaną bestyjką. - Poczułem gwałtowne uderzenie krwi do głowy, ten śmieć miał mnie za sprzedajną dziwkę. Nikolas mocno szarpnął, usiłując się wyswobodzić. Resztką rozsądku zablokowałem zamek.
 - Panie Józku, jedziemy - rzuciłem do szofera, który chyba wyczuł, co się święci, bo nacisnął bez wahania pedał gazu. Znał porywczość swojego szefa lepiej ode mnie, tego rodzaju rozgłos na pewno nie był Horodyńskiemu potrzebny. Brukowce znowu miałyby o czym pisać, a ja musiałbym wysłuchiwać zarówno w domu jak i w pracy idiotycznych uwag na temat mojego nowego znajomego. Tak, znajomy to było właściwe określenie, nic przecież między nami nie zaszło - przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Znaliśmy się zbyt krótko i żaden z nas nie zdobył się na żadne osobiste deklaracje, a w te konkury jakoś nie uwierzyłem.
***
   Całą drogę mój współtowarzysz milczał, najwyraźniej zły, że nie pozwoliłem mu obić chudej facjaty Czarnego. Nie próbował jednak ponownie wyrwać swojej ręki. Mimo że się na mnie boczył, płynęło od niego miłe ciepło i przyjemnie rozlewało się po moim sztywnym ze zdenerwowania ciele. Mimowolnie się rozluźniłem. Nigdy wcześniej nie jechałem w tak komfortowym samochodzie, siedzenie było idealnie wyprofilowane, zapadłem się w nie z westchnieniem ulgi. Przymknąłem oczy i wydawało mi się, że po sekundzie otworzyłem, szarpany za ramię przez Nikolasa.
- Pobudka, zaspany kwiatuszku. Jesteśmy na miejscu.
- Spadaj, Przemek - wymamrotałem niezbyt przytomnie i przetarłem oczy.
- Kto to? Ilu ich jest, do ciężkiej cholery?! - Mocno wkurzony prezes wyciągnął moje słaniające się zwłoki z limuzyny i postawił do pionu.
- Hm...y... - Zamrugałem, usiłując dojść do siebie po tak brutalnym przebudzeniu. Widziałem jego usta zaciśnięte w wąską kreskę i usłyszałem, jak zgrzyta zębami. Gdzie się podział ten wyniosły biznesmen o nienagannych manierach, jakie zaprezentował w restauracji?
- Nie strugaj mi tu niewiniątka...
- Ty masz jakąś paranoję. - Ziewnąłem szeroko i zaburczało mi głośno w zaniedbanym brzuchu. Po  wczorajszej kolacji nie zostało nawet mgliste wspomnienie. - Przemek to mój brat, a Czarny... Taki szpitalny amator wszystkiego, co ma tyłek i na drzewo nie ucieka. - Minąłem go i zadarłem głowę. Zaliczyłem całkowity opad szczęki na widok Willi Adamsów, jak często z kuzynami nazywaliśmy zabytkowy, zrujnowany, opuszczony budynek , w którym jako dzieciaki bawiliśmy się w chowanego. Pieniądze jednak miały w sobie cząstkę magii, zwłaszcza w rękach doświadczonego biznesmena o dobrym guście. Przedwojenny dom o pięknych klasycznych liniach wyglądał oszałamiająco. Zadbano o wszystkie detale i przywrócono go do dawnej świetności. Po białych ścianach nadal pięło się dzikie wino, z kominów unosił się dym, a duże okna błyszczały w porannym słońcu. Utalentowana ręka ogrodnika sprawiła, że otaczający budynek park nic nie stracił na swojej tajemniczości. Wytyczono jedynie alejki, naprawiono ławeczki i marmurowy zegar. Tyle udało mi się dostrzec, a już nabrałem ochoty na dokładniejsze zwiedzanie.
- Łał… Jesteś czarodziejem. – Ruszyłem w kierunku zadaszonego ganeczku podpartego smukłymi kolumnami. Był skonstruowany tak, że mógł się pod nim zatrzymać samochód, dalej szerokie schody prowadziły do oszklonych drzwi, w których mignęła mi czyjaś twarz. Nikolas widząc, że nic więcej ze mnie nie wyciągnie, poszedł przodem, tym samym pełniąc rolę przewodnika.
- Cieszę się, że ci się podoba – odezwał się głosem idealnego pana domu. Jego fizjonomia uległa całkowitej przemianie, kompletnie mnie zaskakując. Zniknęła gniewna zmarszczka między brwiami, a na ustach pojawił się uprzejmy uśmiech. Diabeł Ho był wyśmienitym aktorem, powinienem to na przyszłość zapamiętać ku swojej przestrodze. Czułem szóstym, wyśmiewanym przez Wiśkę, zmysłem, że miał wiele sekretów, które warto by było poznać. Obudziło to moją wrodzoną ciekawość. Wchodziłem właśnie do piekielnej jaskini i nie wiadomo, jakie niespodzianki czekały mnie w środku. Moja mocno zwichrowana wyobraźnia (a niby jaką można mieć, mając matkę pogankę, tańczącą w świetle księżyca?) szalała w najlepsze. Po wejściu do środka zatrzymałem się tak gwałtownie, że wpadłem w poślizg i wylądowałem prezesowi na plecach.
- Lutek, dążysz dzisiaj do samozagłady? – Odwrócił się i wziął mnie pod brodę jednym palcem. – A może potrzebujesz wzmacniającego całusa? – Przybliżył swoją twarz tak, że czułem jego gorący oddech na policzku.
- Czyli znowu jesteśmy dobrymi znajomymi? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie, oblewając się rumieńcem. Rozejrzałem się po ogromnym holu i wysunąłem do przodu szczękę. – Łee…
- Co ci się znowu nie podoba? – Podniósł do góry brwi.
- Skoro to dom Diabła, liczyłem przynajmniej na jakieś zasuszone szkielety, pobrzękujące łańcuchy czy jęki konających, a tu całkiem zwyczajna chałupa. Jestem odrobinę rozczarowany.
- Dla wyjątkowo marudnych gości zawsze znajdzie się jeden czy dwa dobrze wyposażone lochy. A teraz lepiej chodź na śniadanie. – Klepnął mnie poufale w tyłek, pisnąłem i przyśpieszyłem kroku. – I czym ty się niby różnisz od Czarnego? – burknąłem po cichu do siebie, ale mnie usłyszał.
- Ta patykowata gnida śmiała cię obmacywać?! Powinienem obić mu mordę tak dla przykładu. A może ci się podobały jego awanse? – Znowu zaczął powarkiwać i  z dżentelmena zmienił się w gangstera. Powinienem ugryźć się w język.
- Odczep się, Nikolas. Dajesz to śniadanie czy nie? – Zacząłem węszyć za kuchnią. Miałem nadzieję, że zapomniał o tych nieszczęsnych konkurach.
- Zjemy w salonie i pogadamy o przyszłości. – Wziął mnie za kark niczym zbuntowanego szczeniaka i zaprowadził do przestronnego pokoju z kominkiem, umeblowanego w całości cennymi antykami. Ciemnowiśniowe, lakierowane drzewo umiejętnie dobranych mebli cieszyło oczy nawet takiego profana jak ja. Duże, gotyckie okna wychodziły na rozległy taras.
- A jak coś zepsuję? – zapytałem, siadając ostrożnie przy małym stoliczku. – Jestem niezgrabiaszem.
- Wtedy będziesz musiał to odpracować. – Zajął miejsce w fotelu obok i wymownie spojrzał mi na usta. – Co twój dziadek miał na myśli, wspominając o tych konkurach?
- Nie mam pojęcia, jestem z innej epoki. Nie mów, że chcesz się wplątać w coś tak obciachowego! – Zwariował facet, staruszek rzeczywiście go uszkodził.
- Myślisz, że wyciąg z kąta bankowego i flaszka porządnej wódki załatwi sprawę? – Widziałem, jak zaświeciły mu się ślepia. Stroił sobie ze mnie żarty. Już ja mu pokażę, co to znaczy starać się o rękę Stokrotka.
- Hm… No dobra, sam tego chciałeś… To nieco bardziej skomplikowane. – Zrobiłem niewinną  minę i podparłem brodę dłońmi. Uwierzy czy nie, spróbować warto.
- Mówże… - Widziałem na jego twarzy autentyczną ciekawość. Rybka zaczęła obwąchiwać haczyk. Poprawiłem się na fotelu i uśmiechnąłem pod nosem.
- Najpierw muszą przyjść do dziadunia i matki swatowie, to nie może być byle kto. Przedstawią twoje zalety jako mojego przyszłego partnera. Dobra, mocna gorzała na pewno nie zaszkodzi. Jeśli to, co mówią, się spodoba, Franio przepije z nimi kielicha, jeśli nie - wywali za drzwi. Potem dopiero nadejdzie twoja kolej. Przychodzisz z drobnymi upominkami i podlizujesz się całej rodzinie. Kiedy cię zaakceptują, wtedy możesz się zacząć ze mną spotykać. – Wyszczerzyłem do niego zęby. – Aha… Kuzyni też pewnie będą chcieli się z tobą spotkać.
- Czy wy żyjecie w XVIII wieku? – jęknął Nikolas i popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Ja bym raczej powiedział, że bardzo tradycyjnie. Ale nikt cię oczywiście do niczego nie zmusza. – Wydąłem usta i spojrzałem na niego niby urażony, w duszy skręcając się ze śmiechu.
- Jak sobie z tym radzi twoje rodzeństwo? – Przyglądał mi się uważnie, szukając pewnie na mojej twarzy oznak kłamstwa. Trzymałem się dzielnie, wbijając paznokcie w uda. Do głowy przyszła mi nagle dziwna myśl – dlaczego właściwie zależy mu tak bardzo na akceptacji mojej rodziny? Nie jesteśmy w żadnym poważnym związku, dopiero się poznajemy. Tymczasem prezes zachowuje się, jakby myślał o ślubie i wspólnym życiu. Coś mi tu nie pasowało i miałem zamiar dowiedzieć się co.
- Korzysta z życia za plecami dziadunia. Ale to w moim przypadku nie przejdzie, za bardzo mnie pilnują od wypadku z Andy’m. Jak mi nie wierzysz, możesz popytać sąsiadów – westchnąłem smętnie i spuściłem wzrok na obrus. W tym czasie jasnowłosa pokojówka w nienagannie wykrochmalonym, białym fartuszku podjechała z wózeczkiem, na którym stało nasze śniadanie. Pociągnąłem nosem, jajecznica na boczku pachniała upojnie. Dziewczyna zaczęła podawać do stołu, jednocześnie rozległ się dzwonek telefonu Nikolasa.
- Wybacz, to pilne. - Wyszedł z pokoju na korytarz, po chwili to samo zrobiła pokojówka. Nie miałem zamiaru czekać na pana domu, byłem za głodny. Zacząłem zajadać, jednocześnie bacznie się rozglądając. Dostrzegłem otwarte drzwi do gabinetu. Jak może wyglądać z bliska diabelska jaskinia? Poczułem znajome łaskotanie za uszami i ssanie w okolicach żołądka. W pobliżu nie było nikogo. Skradając się na palcach, wszedłem do środka.
   Pokój wyglądał tradycyjnie, regały z książkami, na środku duże biurko, a za nim skórzany fotel. Ściany wyłożone ciemną, dębową boazerią i puszysty dywan na podłodze. Jednym słowem gabinet jakich wiele można zobaczyć w każdym biurowcu. Nigdzie plam krwi i palców zamordowanych wrogów. Po chwili moją uwagę zwróciła stojąca na blacie fotografia. Była na niej śliczna, czarnowłosa dziewczyna na tle Białego Domu, bardzo podobna do Nikolasa. Wyglądała na strasznie delikatną, niczym elfia wróżka. Machała radośnie ręką, najwyraźniej do kogoś bliskiego jej sercu. Zdjęcie obwiedzione było czarną wstążeczką, jak to niektórzy robią w przypadku zmarłych osób. Odwróciłem ramkę i zobaczyłem podpis:
,, Dla kochanego braciszka - Natasza. Po raz pierwszy w życiu jestem naprawdę szczęśliwa. Niki, miłość… miłość naprawdę istnieje.” 2010 r. Czyli jakieś sześć lat temu.
   Speszony odłożyłem fotografię na miejsce i szybko wyszedłem z gabinetu. Nie miałem prawa wtrącać się do rodzinnych sekretów prezesa. Zrobiło mi się jakoś zimno w okolicy serca. To była jego siostra, siostra, o której nigdy nie wspominał, do której istnienia nawet się nie przyznawał. Czy ta pełna radości dziewczyna nie żyje? Co się z nią stało?
 .........................................................................................................................................
betowała Kiyami

wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 10



Kiedy wreszcie się uspokoiłem , głównie dzięki Nikolasowi i jego niemalże świętej cierpliwości, długo jeszcze rozmawialiśmy - a właściwie przegadaliśmy całą noc. Mężczyzna zadawał mi szereg pytań o Andy’m; zwłaszcza interesowało go, gdzie się teraz ta gnida podziewa. Nie byłem jednak taki głupi, by powiedzieć mu prawdę. Dobrze widziałem twarde błyski w jego czarnych oczach. Bijatyka pomiędzy nimi dwoma była ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem. Chciałem wreszcie zapomnieć o przeszłości i wyzwolić się z jej okowów. Oczywiście nie opowiedziałem mu wszystkiego, co miało wtedy miejsce, poznałem już nieco jego gwałtowny charakter, ukryty pod maską złośliwego, wyniosłego dżentelmena. Cholera wie, jakby zareagował na przykład na wiadomość, że kumple byłego nagrali odgłosy, dobiegające wtedy  z sypialni i wrzucili je do internetu z obleśnym podpisem, pod którym wszyscy znajomi zorientowali się, o kogo chodziło. Chcieli się idioci popisać, a w ten sposób wykopali sobie własnymi łapami grób, bo policja bardzo się tymi nagraniami zainteresowała. Miałem to za sobą i tyle, rozgrzebywanie wszystkiego od nowa było bezsensowne. Nikolas próbował wielu sposobów, by coś więcej ode mnie wyciągnąć, ale nie dałem się podejść. Zachował się nadspodziewanie przyzwoicie, nigdy po Diable Ho nie spodziewałbym się takiej subtelności. Nie próbował mnie przytulać ani nic z tych rzeczy. Wystarczył jego łagodny głos i serdeczna dłoń, trzymająca moją w przyjacielskim uścisku. Dopiero kiedy za oknem zaczęło już świtać i nieznośne ptaszyska zaczęły swoje koncerty, udało nam się zasnąć. Nie ma jak radosny kos, drący swój dziób o piątej nad ranem.
   Obudziło mnie świecące w oczy słoneczko i dzikie wrzaski rodziny na schodach, prowadzących na piętro. Moja poduszka była taka wygodna i ciepła, także niechętnie uchyliłem powieki i wnet oblałem się rumieńcem. Leżałem sobie wygodnie na Nikolasie, przytulony policzkiem do jego nagiej piersi niczym wyjątkowo zadowolony niemowlak i, prawdę mówiąc, chętnie possałbym kremowy sutek, który miałem tuż przed swoim nosem. Oczywiście nie wiadomo, jakim cudem wszystkie guziki koszuli mężczyzny były rozpięte. Może po prostu było mu gorąco albo to ja dobierałem się do niego przez sen, co wcale nie było takie nieprawdopodobne. Ten facet coraz bardziej mnie fascynował, a to, co właśnie widziałem, było doprawdy nie do pogardzenia. Przełknąłem ślinę, nagle zrobiłem się dziwnie głodny. Odrzuciłem kołdrę na podłogę, by zobaczyć nasze splątane podczas snu kończyny i włosy zjeżyły się mi na głowie. Chyba nadal śniłem, przynajmniej miałem taką nadzieję, przecież nasz domowy tyran miał być jeszcze co najmniej dwa tygodnie w sanatorium.
- Wy pierony! Ja wam dam migdalenie! - wrzasnął dziadunio, który właśnie otworzył z impetem drzwi i zaczął wywijać groźnie laską. - Pod moim dachem taka deprawacja?! - Zdesperowane rodzeństwo trzymało go za pasek od spodni, a on mimo ich wysiłków parł niczym taran do przodu. Miał naprawdę sporo siły jak na takiego drobnego staruszka.
- Franiu, uspokój się, bo ci ciśnienie skoczy. Doktor kazał ci się nie denerwować. – Matka, która również pojawiła się w drzwiach, usiłowała mu przemówić do rozsądku.
- To tak pilnujesz mojego wnuka? - Pogroził jej dziadek. - Szlaja się z byle kim i jeszcze po kryjomu wpuszcza go do łóżka! - Udało mu się szturchnąć laską Nikolasa w tyłek. Biedak usiadł gwałtownie, przecierając zaspane oczy. Wyglądał na lekko zaszokowanego. Pewnie pierwszy raz miał do czynienia z taką bandą wariatów. W tej chwili w sypialni tłoczyła się cała moja rodzina, kłócąc się zawzięcie i przepychając. Zagradzali w ten sposób jedyną drogę ewentualnej ewakuacji.
- Mamy jakieś zebranie? - Ziewnął i przeciągnął się niczym zadowolony kocur. Miał facet nerwy ze stali, a może po prostu wprawę i już nieraz został przyłapany z kochankiem w łóżku. Moja paranoja, jak widać, tak łatwo nie odpuszczała. Dostrzegłem jednak, jak ukradkiem zacisnął palce na kołdrze. Czyli jednak nie był taki niewzruszony, za jakiego chciał uchodzić i bał się rozjuszonego dziadunia jak my wszyscy.
- Ja ci dam zebranie, ty tani podrywaczu! - Nie zdążył się uchylić przed solidnym ciosem w plecy. Staruszek na pewno zrobił mu porządnego siniaka.
- Nic złego nie robiliśmy. – Ostrożnie zsunął się na podłogę pod oknem. - Tylko dlaczego tani...? - Facet nie miał za grosz instynktu samozachowawczego i prosił się o śmierć. Tym bardziej, że brat też już zaczął łypać na niego groźnie. Chyba nie doceniał zajadłej natury Stokrotków.
- Milcz i uciekaj - syknąłem i rzuciłem w niego marynarką, bo staruszek już zaczął prychać niczym lokomotywa. Mężczyźni w tej rodzinie byli urodzonymi tyranami i nie dało się z nimi dyskutować - zwłaszcza w takiej dwuznacznej sytuacji, kiedy w grę wchodził honor.
- Ale pozwól... - Nikolas próbował negocjować, unosząc się zupełnie niepotrzebnym w tej chwili poczuciem odpowiedzialności. Tymczasem cenne sekundy, które dzieliły go od zorientowania się przez rodzinę, że szeroko otwarte okno w pokoju było drogą do wolności, umykały.
- Na nic nie będzie pozwalać! To porządny dom! - warknął dziadek. - Honorowy mężczyzna zapukałby do frontowych drzwi, a nie wkradał chyłkiem niczym złodziej. Przedstawiłby się seniorom, jak należy i poprosiłby o możliwość konkurów.
- Nie żyjemy w osiemnastym wieku - mruknął pod nosem Nikolas, zbierając poobijane szczątki z dywanu. Miał pecha, bo Franio posiadał znakomity słuch i nie tolerował pyskowania.
- Już ja ci wygarbuję skórę, smarkaczu, skoro matka tego zaniechała! - Staruszek rzucił się ponownie do ataku, ciągnąc za sobą całą, usiłującą go powstrzymać, rodzinę. - Na pochybel uwodzicielom! – Okazała, drewniana laska minęła plecy Diabła Ho dosłownie o centymetr. Myślę, że w tym momencie coś wreszcie do niego dotarło, bo zerwał się na równe nogi. Zerkał jednak niepewny, czy może zostawić mnie ze wzburzoną rodzinką. Mój kochany bohater.
- Na co ty jeszcze czekasz? - Pchnąłem opierającego się idiotę w kierunku okna. Skoro tędy tu wlazł, to chyba potrafił też bez szwanku wyjść. – Wrócisz, jak opadną emocje. - Na szczęście tym razem mnie posłuchał. Wskoczył zwinnie na parapet, a stamtąd bez problemu zeskoczył na trawnik przed domem. Dziadek bez namysłu rzucił się za nim i wychylił prawie do połowy.
- Kundel, bierz go! Zagryź tchórza! - krzyknął w kierunku budy, w której spał nasz stróż i obrońca, Wafel. Niby miał wzrost kucyka i teoretycznie sam jego wygląd powinien przestraszyć włamywacza. Niestety ta góra czarnego futra była łagodna niczym owieczka, w dodatku uważała się za pekińczyka i kanapowca, co widać było po wszystkich domowych wersalkach, noszących ślady pazurów tego psiego lenia. Miałem ogromną ochotę zwiać w ślad za Nikolasem, ale niestety wszyscy siedzieli już na moim łóżku, patrząc potępiająco i wyraźnie czekając na wyjaśnienia. Nie miałem pojęcia, dlaczego do mnie zawsze stosowali inną miarę. Rodzeństwo mogło robić, co tylko chciało i jedyne pytanie, jakie słyszeli, to kiedy wrócą do domu. Popatrzyłem na nich buntowniczo i ciężko westchnąłem. By przetrwać jakoś resztę dnia, musiałem wysilić szare komórki. Najważniejsze, by opowieść była ciekawa i trzymała się najważniejszych faktów...
- Więc....
- Nie zaczyna się zdania od więc! Czego was dzisiaj uczą ci bakałarze...
- Było późno, w domu żywego ducha, a w radiu ciągle ostrzegali przed włamywaczami. Trochę się bałem i zadzwoniłem po Nikolasa... - Skoro i tak mają mnie za niekumanego ciamajdę, to dlaczego nie zrobić z siebie jeszcze tchórza?
- Ciekawe po co! - Palnął mnie w łepetynę ten zdrajca Przemek. Pewnie nie miał się z kim bzykać i stąd taki zły humor. - Po drugiej stronie ulicy mieszkają kuzyni!
- Masz nas za frajerów, wnusiu? - zapytał uprzejmie dziadek, a ja jęknąłem rozpaczliwie. Moja droga przez mękę trwała dobrą godzinę. Tłumaczyłem się niczym piętnastolatka przyłapana na całowaniu, chociaż w zasadzie nie miałem za bardzo z czego. Potem zaczęło się internetowe śledztwo. Po przeczytaniu kilku plotkarskich artykułów rodzina zgodnie zabroniła mi spotykać się z Horodyńskim, który wszędzie był przedstawiany jako super bogaty, zepsuty drań ze skłonnością do dzikich wyskoków i awantur. Nie dopuścili mnie wcale do głosu, po kilku próbach przebicia się przez ich wrzaski wzruszyłem ramionami i zrezygnowałem. W sumie chyba niepotrzebnie tak szaleli, po dzisiejszym dniu facet na pewno się więcej nie pojawi. Bohater czy nie, kto normalny chciałby się użerać ze zwariowanymi Stokrotkami, mając w perspektywie jedynie chuderlawego, niedotykalskiego pielęgniarka z upodobaniem walącego w pysk bez najmniejszego powodu.
.................................................................
Na szczęście na noc szedłem do pracy i mogłem zejść z oczu rodzinie, spoglądającej na mnie podejrzliwie za każdym razem, gdy zadzwonił telefon. Bezczelnie podsłuchiwali moje rozmowy, a siostra nawet zaproponowała podwózkę do szpitala, żebym się pewnie czasem gdzieś przypadkowo nie zabłąkał, chociażby do willi Horodyńskiego na dziką orgię, połączoną z kąpielą w szampanie.
   Liczyłem, że przynajmniej w robocie na nocnej zmianie będę miał trochę spokoju. Powinienem być mądrzejszy i wiedzieć, że z moim pechem zwyczajnie nie miałem na to szans. Już za progiem SOR-u przywitały mnie zaaferowane Gosia z Renią.
- Gdzie masz wizytówkę? - Zaczęły obmacywać mi kieszenie. - Przypinaj.
- Co dzisiaj tak służbowo? - Nikt nie lubił nosić tego cholerstwa, bo podczas zabiegów majtało się przed nosem, zwyczajnie przeszkadzając w pracy. Ale dyrekcja tego wymagała, ponieważ, jak wszyscy maluczcy wiedzą, świat zza biurka wygląda zupełnie inaczej. Kto by się tam przejmował realiami pracy.
- Sucha jest na dole i robi inspekcję swoich cukiereczków - wyjaśniła Gosia, a ja wytrzeszczyłem jedynie oczy, bo niczego nie zrozumiałem.
- Dostali nowe koszulki - dodała Renia, jakby to coś wyjaśniało. Nie zobaczyła na mojej twarzy żadnego błysku domysłu, więc po prostu pociągnęła mnie za sobą. Zaczęliśmy skradać się do pokoju socjalnego;  było dopiero po dziewiętnastej i pacjenci z wieczornej dostawy jeszcze do nas nie dotarli. Poczekalnia i recepcja, gdzie zazwyczaj kłębił się dziki tłum, świeciła pustkami. Popychając się z cichym chichotem, zajrzeliśmy przez szparę w drzwiach. Czerwoni właśnie przymierzali nowe t-shirty, całkiem porządne jak na szpitalne standardy. Zazdrość zalała mi oczy.
- To niesprawiedliwe – jeknąłem. - W tamtym tygodniu dostali buty. A my to co, od macochy?
- Musiałbyś, Luciu, zmienić klan i gabaryty. - Gosia zmierzyła wzrokiem moją mizerną sylwetkę w za dużej bluzie i smętnie zwisających z tyłka spodniach.
- Ty wredoto, już nigdy nie pobiorę za ciebie krwi - żachnąłem się urażony.
- Cichaj i patrz, może czegoś się nauczysz. - Uszczypnęła mnie w ramię. Z niechęcią zacząłem przyglądać się Czerwonym. Musiałem przyznać, że była z nich banda przystojnych drabów. Do noszenia ciężkich noszy mizeroty się nie nadawały, nasza dyrektorka pieczołowicie dobierała personel. Ich mięśnie w mocno dopasowanych koszulkach wyglądały naprawdę imponująco. Sucha z błyszczącymi oczami i wniebowziętą miną gapiła się na nich wprost bezwstydnie.
- Pani dyrektor, trochę są za ciasne - zaprotestował jeden z dryblasów, którego potężna klata niemalże rozrywała ubranie.
- Panie Rysiu, ja bym powiedziała, że leży idealnie. – Widziałem, jak koniuszek jej języka oblizuje wargi, zupełnie jakby miała przed sobą smaczne danie obiadowe. - Macie wyglądać jak brygada z Acapulco, a nie łachudry w za dużych gaciach. - Odniosłem dziwne wrażenie, że pije do nas. - Jesteście wizytówką szpitala. - Kadziła draniom, a oni puchli z dumy. Znowu będą zadzierali nosa aż do następnej wpadki, jak ta z internistą.
- Ale w takim razie niech pani spojrzy. - Sprytny drań stanął w pozie kulturysty, biorącego udział w pokazie. - Te stare kurtki zupełnie nie będą pasować. - A to podlizywacz, właził babie w tyłek bez mydła i oliwy.
- Masz rację, Rysiu, pomyślę o tym. - Sucha wprost promieniała. Nosz kurde, to my się zwykłych fartuchów ochronnych nie możemy doprosić, a dla nich miała na takie luksusy. Wycofaliśmy się po cichu, klnąc pod nosem. Na tym świecie nie było sprawiedliwości, albo byłeś rekinem, albo pospolitą makrelą w workowatych porach z gumką. Zgadnijcie, jaki gatunek rybki reprezentowałem?
..............................................................................
    Po dwudziestej na SOR-ze zaczął się na spory ruch. Lekarze z całodobówek zaczęli nam przysyłać pacjentów, od czasu do czasu zjawiała się też karetka na sygnale. Przywiezieni nią chorzy zazwyczaj wymagali szybkiej interwencji i byli przyjmowani w pierwszej kolejności. Sortowaniem reszty zajmowała się pielęgniarka na recepcji - to ona decydowała, kto i w jakiej kolejności otrzyma pomoc. Było to jedno z najbardziej niedocenianych stanowisk w szpitalu; wymagało nie tylko anielskiej cierpliwości oraz kultury, ale także ogromnego doświadczenia i wiedzy.
   Zwijaliśmy się jak w ukropie, a Jasiu dzielnie nam towarzyszył. Lubiłem z nim pracować - szybki, inteligentny i skuteczny wiele wymagał nie tylko od nas, w przeciwieństwie do innych lekarzy, chętnie zwalających swoje obowiązki na pielęgniarki - sam także dawał z siebie wszystko. Jedna z pacjentek, zaledwie dziewiętnastolatka, wymagała pozostawienia na kardiologii. Nieleczona grypa przekształciła się w ciężkie powikłanie pod postacią zapalenia mięśnia sercowego. Ponieważ wszyscy byli zajęci, Renia dała mi całą dokumentację i umieściliśmy chorą na wózku inwalidzkim - wszelki wysiłek był dla niej w tej chwili niewskazany.
- Uważaj na te wypindrzone osy z kardiologii. Najlepiej przekaż dziewczynę i wracaj jak najszybciej - pouczyła mnie starsza koleżanka, niestety nie mając czasu na dokładniejsze tłumaczenia. Byłem ciekaw, dlaczego przyrównała swoje znajome do tych złośliwych owadów, na pewno miała do tego jakiś powód. Moje miejsce pracy było dla mnie nadal nieznanym polem minowym, które należało dokładnie poznać i uważać, by nie wdepnąć w coś paskudnego. Wjechałem na piętro i znalazłem się w innym wymiarze. Wszystkie napotkane pielęgniarki nosiły pełny makijaż i wyglądały, jakby brały udział w wyborach miss szpitala. Krótkie spódniczki i dyskretne dekolty, z których przy pochyleniu wyglądały koronkowe staniki, z pewnością przyprawiły niejednego pacjenta o dodatkowe palpitacje serca. A może właśnie o to chodziło, by podnieść niektórym ciśnienie i ożywić oklapły mięsień w klacie? Jedno było pewne - nie pasowałem tutaj. Jak tylko wszedłem do dyżurki, nikt nawet na mnie nie spojrzał, zupełnie jakbym był niewidzialny.
-Yhm... Ekhem… - Musiałem nieźle się nachrząkać niczym prosiak z galopującymi suchotami, zanim jakaś niunia zwróciła na mnie uwagę.
- Zanieś papiery doktorowi pod szóstkę, pacjentkę możesz tutaj zostawić, my się nią zajmiemy. - Zabrała wystraszoną dziewczynę, która pomachała mi na do widzenia. Właściwie, dostarczenie dokumentów nie należało do moich obowiązków, ale dzięki temu mogłem poznać nowe tereny. Zapukałem do dyżurki lekarskiej i po usłyszeniu cichego proszę wszedłem do środka. Za biurkiem siedział przystojny, ciemnowłosy mężczyzna w okularach, na oko musiał mieć ze trzydzieści lat. Miał niesamowicie czerwone, wydatne usta. Obrzucił mnie taksującym, obleśnym spojrzeniem, spoglądając bez żadnego skrępowania w najbardziej interesujące punkty mojego mizernego ciała. Obdarzył mnie lekceważącym uśmieszkiem.
- Nie wiedziałem, że SOR dorobił się Świeżynki. U nas dawno nie było nikogo nowego. – Odebrał papiery, przy okazji gładząc wnętrze moich dłoni.
- To ja już nie przeszkadzam. - Miałem straszną ochotę dać mu kopa między nogi. Zrobiłem się czerwony ze złości, co ten podrzędny zboczeniec, najwyraźniej przekonany o swoim nieodpartym uroku, kompletnie błędnie odczytał.
- Jakie słodkie rumieńce. - Przysunął się bliżej. - Nie musisz się tak śpieszyć, Luciu. - Rzucił okiem na moją wizytówkę i klepnął mnie w tyłek, zaciskając na nim pożądliwe paluchy. Nie wpadłem w histerię chyba po raz pierwszy od czasu Andy’ego. Widać, starcie z Nikolasem czegoś mnie jednak nauczyło.
- Dla pana, doktorze, pan Stokrotka. Lutek to ja jestem dla przyjaciół. - Obdarzyłem go najbardziej wyniosłym spojrzeniem, na jakie było mnie stać i chwyciłem za klamkę. Zamrugał oczami, wyraźnie zaskoczony moją niechęcią.
- Możemy zawrzeć bliższą znajomość. Mam wolny etat w pracowni EKG, po niewielkich zmianach - spojrzał wymownie na moje ciuchy - byłbyś tam mile widziany. To o wiele lepsza praca niż na SOR-ze i jednakowo płatna, w dodatku soboty i niedziele są wolne. Na wszystko jednak trzeba sobie zasłużyć. - Zawiesił wzrok na moim tyłku. Czy ta kanalia właśnie proponowała mi lepsze stanowisko w zamian za seks? Na chwilę mnie dosłownie zapowietrzyło. Myślałem, że te artykuły w gazecie na temat mobingu i molestowania w pracy były grubo przesadzone.
- Nie kupczę swoją godnością - warknąłem, licząc w duchu barany, inaczej walnąłbym chama z pięści. Złamanie mu nosa wydawało mi się wyjątkowo dobrym pomysłem.
- Nic takiego nie sugerowałem, Świeżynko. Prędzej czy później i tak trafisz do mnie. - Spojrzał na mnie z ogromną pewnością siebie. - Wtedy jednak cena będzie znacznie wyższa.
- Nie mam zamiaru tego dłużej słuchać. - Otworzyłem drzwi i czym prędzej wyszedłem na korytarz, czując, że za chwilę wybuchnę z siłą bomby atomowej.
- Lutek! - zawołał jeszcze za mną ten drań. - Czyżbyś był tak naiwny i dawał za darmo?
- Nosz kurwa, wrócę i zabiję szmaciarza! - Obróciłem się na pięcie i już miałem wparować z powrotem do jaskini zła, kiedy czyjaś stanowcza ręka złapała mnie za ramię.
- Coś długo cię nie było, więc ruszyłam z odsieczą - odezwała się łagodnie Gosia. Wepchnęła mnie siłą do windy, a kiedy ta ruszyła, poklepała mnie uspokajająco po plecach. - Doktor Czarny to chutliwa świnia, wypróbowuje wszystkich nowych. Takie hobby.
- Nikt go jeszcze nie podał do sądu pracy? - zapytałem doprawdy zaskoczony.
- To ordynator kardiologii, prawie bóg szpitala. Niewątpliwie jednak powinien ponieść konsekwencje.
- Sucha o tym nie wie? Może trzeba ją poinformować!
- Nie bądź głupolem, wszyscy wiedzą. - Wzniosła oczy do góry, kręcąc głową nad moją naiwnością. - Czarny jest kanalią, ale jednocześnie najlepszym specjalistą w swojej dziedzinie w południowej Polsce z licznymi znajomościami na całym świecie. Ludzie zwyczajnie boją się mu podpaść. Ma też wielu oddanych fanów. Jego oddział wszyscy nazywają kurnikiem lub haremem. Widziałeś te lale - mają wszystko, co najlepsze. Czarny dba o swoich. Nikt nie waży mu się niczego odmówić, zaś wojewoda jest jego kumplem, z którym często imprezuje. Nie rób sobie z niego wroga, raczej unikaj jak zarazy. Zjawi się inny nowy i odpuści.
- Nie mogę w to uwierzyć - jęknąłem. - Masz pojęcie, co on mi proponował? - Wysiedliśmy z windy. Było już późno i obowiązywała cisza nocna.
- Mam, chłopie, mam... - Wytrzeszczyłem na nią z niedowierzaniem oczy. - Nie gap się tak na mnie, nie zawsze byłam gruba i po czterdziestce. Z dziesięć lat temu byłam niezłą laską, chociaż teraz trudno w to uwierzyć. - Zachichotała i szturchnęła mnie po przyjacielsku w bok.
- Jaśnie panie, goście, goście przybyli... - zawył nagle mój telefon. Zerknąłem na ekran, dobijał się do mnie zdenerwowany Nikolas. Przycisnąłem czerwoną słuchawkę, musiałem się najpierw zastanowić.
- Mój Bohater... - przeczytała mi przez ramię ciekawska jak zwykle Gosia. - No... no...- Zacmokała.
- Nic ci nie powiem, nie ma mowy...- Puściłem się biegiem pustym korytarzem w kierunku SOR- u. Gdybym się przyznał, nie miałbym chwili spokoju.
- Jaśnie panie, przyszedł sms... - odezwała się ponownie komórka.

,,Luciu, zjedzmy razem śniadanie, przyjadę po ciebie pod szpital. Musimy omówić strategię. Nie chcę znowu oberwać od dziadunia. Mam zamiar ruszyć w konkury, tylko nie bardzo wiem jak...''

- Boż...Bożenko, facet zbzikował! A może ten cios laską był silniejszy, niż myślałem?! - mamrotałem do siebie niczym nawiedzony, a dziewczyny nastawiły swoje radary na najwyższą czułość i posadziły mnie przy komputerze, żebym wystukiwał dane.


niedziela, 1 marca 2015

Ważna Informacja!

Blogger od 23. 03. 2015 wprowadza zakaz zamieszczania materiałów o treści erotycznej. Dlatego przenoszę swoje opowiadania na wordpress, ponieważ tutaj nie będę już mogła niedługo swobodnie publikować.

Mój nowy adres to - https://stregabiancabl.wordpress.com/