Następnego dnia znowu miałem
ranną zmianę. Na szczęście poprzedniego dnia wieczorem udało mi się ubłagać
sąsiadkę, aby przywróciła jeden z moich roboczych kompletów do normalnych
rozmiarów. Wreszcie nie musiałem się wstydzić i wyglądałem jak prawdziwy
pielęgniarz. Mogłem spokojnie zacząć pracę.
...................................................................................................................................
- Teraz jesteś
profesjonalistą. – Uśmiechnąłem się do swojego odbicia w lustrze, wiszącego na
ścianie szpitalnej szatni. Nie lubiłem, kiedy brano mnie za małolata, co z
racji drobnej budowy i przydługawych włosów zdarzało się dość często.
Próbowałem nawet zapuścić przez wakacje brodę, ale wyrosły mi jakieś żałosne
kępki, przedmiot nieustannych kpin mojego rodzeństwa. Poza tym swędziały jak
cholera, więc szybko zrezygnowałem i przywróciłem twarzy niemowlęcą gładkość.
- O…! Nasz milusi
pielęgniarek! - W drzwiach stanęło czterech czerwonych drabów, blokując jedyne
wyjście. – Właśnie cię szukaliśmy. – Na ich twarzach pojawiły się szerokie
uśmiechy. Przełknąłem niespokojnie ślinę, dwóch z nich poznałem poprzedniego
dnia.
- To ja już sobie pójdę –
mruknąłem i zacząłem się powoli wycofywać.
- Ależ kwiatuszku ty nasz. – Obstąpili
mnie kołem. – Liczymy na bliższą znajomość. – Bez trudu przewrócili mnie na
leżące pod ścianą materace do rehabilitacji. Padłem jak przydeptana żaba na
plecy, intensywnie myśląc, jak się z tego wywinąć.
- Puszczajcie, debile! – Mogłem
drzeć się do woli, o tej porze i tak tu nikogo nie było. Zacząłem się
gwałtownie szarpać i kopać na oślep nogami. Bijatyki nie były moją
specjalnością. Nie miałem pojęcia, co im się zalęgło w tych durnych mózgach,
ale sądząc po złośliwych spojrzeniach, nie było to na pewno nic przyjemnego. Przynajmniej
dla mnie.
- Nie gorączkuj się tak,
białasku, mamy naprawdę dobre intencje. — Trzech z nich trzymało mnie w taki
sposób, że nie mogłem nawet drgnąć. Jeden usiadł mi na udach i wyciągnął z
kieszeni paczkę kolorowych mazaków do podpisywania metalu. Dobrze wiedziałem,
jak trudno je potem zmyć, sam miałem takie w domu. Podpisywałem nimi swoje
płyty.
- Nie odważycie się! –
zapiszczałem niezbyt męsko. Łajdaki idealnie wybrały moment ataku. W pobliżu
nie było żywej duszy, która przyszłaby mi na pomoc. No bo na mieszkającego
tutaj grubego kota raczej nie mogłem liczyć.
- Nie marnuj pary, mały –
zarechotał jeden z moich napastników. – Picasso – zwrócił się do kolegi –
pośpiesz się, za pół godziny mamy wyjazd w teren. – Nie miałem z nimi żadnych
szans, zrobili, co sobie zaplanowali. Na mojej koszulce już po kilku minutach
widniał granatowy napis ,,Świeżynka”, który będzie z pewnością doskonale
widoczny z daleka. Artysta z bożej łaski, namalował też coś na moim czole
- Wy czerwone robale,
pozabijam was! – Pogroziłem im pięścią, jak tylko mnie puścili. Odpowiedzieli
mi zbiorowym śmiechem, po czym zniknęli za zakrętem korytarza. Podszedłem
ponownie do lustra. – A niech to, zginą straszną śmiercią! – Nad moimi brwiami
ten malarzyna od siedmiu boleści narysował całkiem zgrabnie kilka stokrotek
splecionych ze sobą zielonymi pędami, które tworzyły jakby dziewiczy wianek.
- Pożałują tego! – warknąłem
zapalczywie. – Ale jak ja się pozbędę tego cholerstwa? – jęknąłem z rozpaczą.
Nie tylko nie miałem nic do przebrania, ale jeszcze wyglądałem, jakbym się
właśnie wybierał do pierwszej komunii. Brakowało mi tylko sukienki z hostią.
Zacząłem się ostrożnie skradać w kierunku SOR-u. Rozglądałem się bacznie,
pilnując, by nikt mnie nie zobaczył. Udało mi się ukradkiem wcisnąć od tyłu na
salę. Na mój widok koleżanki wybuchnęły gromkim śmiechem.
- Biedulku, kto ci to zrobił?
– zapytała Gosia, jak tylko otarła płynące po jej twarzy łzy.
- Banda czerwonych brutali! –
burknąłem i ukryłem się w aneksie kuchennym.
- Nagrabili sobie –
stwierdziła Renia, której wargi nadal podejrzanie drgały. – Nie z nami takie
numery. – Poklepała mnie pocieszająco po plecach.
- Dam ci mój podkoszulek,
jakoś w nim przetrwasz do wieczora. – Wyciągnęła z szafki biały top. – Gorzej z
tym. – Wskazała na moje czoło, a kąciki jej ust znowu powędrowały w górę.
-
Najlepiej zapytaj Kozłowskiego, on ostatnio czymś zmywał długopis z fartucha -
doradziła mi po namyśle Gosia. W tym czasie, kiedy dziewczyny podziwiały mój
wianek, ja przebrałem się z prędkością światła i przystąpiłem do szorowania.
Niestety, jak przypuszczałem, paskudny bohomaz nie chciał zejść. Skóra mi
poczerwieniała od pocierania mydłem i nic.
-
Och... - usłyszałem za swoimi plecami chichot. - To jakaś nowa moda? - Hrabia
wbił we mnie oczy. Po jego minie i tym, jak błądził wzrokiem po mojej sylwetce,
zrozumiałem, że przyszło mu do głowy coś bardzo durnego, o czym wolałbym nie
wiedzieć. Jak nic wziął mnie za nieposkromioną dziewicę, na którą warto
zapolować. Zarumieniłem się speszony.
-
Zamiast się tak gapić, lepiej proszę mi dać jakiś specyfik, abym się pozbył
tego paskudztwa - warknąłem do niego, tupiąc nogą i marszcząc brwi, aby
przestał snuć te swoje zboczone fantazje.
-
Oczywiście, Luciu - zagruchał tym swoim niskim głosem - pomogę ci, w czym tyko
zechcesz. Chętnie zostanę też nauczycielem - zerknął wymownie na wianek, a ja
omal się nie zakrztusiłem własną śliną - oczywiście zupełnie za darmo.
-
Luciu mówiła mi mama, jak miałem pięć lat – odpyskowałem natychmiast. Nie
zrobiło to na nim jednak odpowiedniego wrażenia. Nie był to też koniec moich
kłopotów, miałem tego dnia wyjątkowego pecha. Zobaczyłem w szklanych drzwiach
szafki z lekami pobladłą twarz i zaciśnięte usta Jasia Śpiewaka. Internista
patrzył na mnie tak, jakby już widział moje ciało w szpitalnej chłodni pod
białym prześcieradłem. Chyba zupełnie niechcący zrobiłem sobie z niego wroga.
A
nieszczęsne stokrotki udało mi się w końcu zmyć. Okazało się, że to benzyna
była cudownym środkiem. Odetchnąłem z ulgą, bycie dziwolągiem miałem z głowy.
Co prawda moje czoło wyglądało teraz jak po poparzeniu słonecznym, ale
przynajmniej nikt się na mnie nie gapił jak na kretyna.
***
Resztę dnia spędziłem w miarę spokojnie,
pomagając koleżankom przy zabiegach i ciągle ucząc się od nich czegoś nowego.
Były doświadczonymi pielęgniarkami, które chętnie przekazywały mi swoją wiedzę,
cierpliwie poprawiając wszystkie niedociągnięcia. Byłoby naprawdę miło, gdyby
nie doktor Skowronek. Najwyraźniej zazdrosny o swoje bóstwo dał mi popalić.
Dostałem do wykonania chyba wszystkie najgorsze zlecenia, jakie udało mu się
wymyślić. Począwszy od lewatywy, a skończywszy na transporcie na badania kilku
obrzyganych pijaczków, wyciągniętych i przywiezionych do szpitala z
najdziwniejszych miejsc jak miejska fontanna czy publiczne toalety. Jednym
słowem pomysłowy Jasiu zemścił się na mnie, chociaż tak naprawdę nie miał do
tego najmniejszych powodów. Kozłowski mi się podobał, jak chyba prawie każdemu,
ale bez przesady. Takich jak on najlepiej było podziwiać z daleka jak piękną
rzeźbę czy obraz. Bliższe spotkania prawie zawsze groziły katastrofą. Jak już
wcześniej wspominałem, nie lubiłem romansów w pracy, bo stwarzały mnóstwo
niezręcznych sytuacji. Nasz internista za to chyba myślał, że wszyscy marzą o
tym, by rzucić się na Hrabiego. W sumie było mi Jasia nawet trochę żal, na jego
miejscu ukatrupiłbym flirciarza i tyle. Zerkał na mnie właśnie nieprzyjaźnie
zza okularów w modnych, drucianych oprawkach. Pewnie obmyślał następne paskudne
zlecenie, jakim nim uraczy.
-
Lutek, widzę, że się nudzisz - rzucił chłodno, sztyletując mnie wzrokiem. Miał
bardzo ładne brązowe oczy i tak naprawdę to on był bardziej w moim typie niż
Kozłowski. Niezbyt lubiłem takich dominujących, zachwyconych sobą samców.
Tymczasem doktor Skowronek ze swoją zgrabną sylwetką, ciemnymi włosami,zawsze
spiętymi schludnie w koński ogon i delikatną twarzą wzbudzał moje zaufanie.
Gdyby był wolny, chętnie umówiłbym się z nim na randkę. Może nawet nauczyłbym
go śmiać się beztrosko i zniknęłaby ta zmarszczka między jego brwiami.
-
Zasnąłeś, Świeżynko? - Padło z jego ust złośliwe pytanie. Wyglądało na to, że
tak łatwo mi nie odpuści. - Załóż cewnik tej pijacze z drugiego łóżka.
-
Wolałbym spotykać się z panem niż z nim. - Wyrwało się nieopatrznie z mojej
niewyparzonej buzi. - Moglibyśmy iść do kina na Hobbita - kontynuowałem
bezmyślnie.
-
O czym ty do diabła...? - Zaskoczonemu Jasiowi spadły na biurko okulary. –
Nawdychałeś się za dużo tlenu czy coś? – Warto było to powiedzieć, choćby po
to, żeby zobaczyć taką reakcję. Oby tylko nasz chirurg był daleko, bo mi nogi z
tyłka powyrywa.
-
Ma pan ładne oczy, takie brązowe ze złotymi drobinkami, zupełnie jak Kalafior.
– Brnąłem dalej dzielnie po grząskim gruncie. Kalafior był moim ukochanym psem,
o czym oczywiście mężczyzna nie mógł wiedzieć.
-
Siostro Gosiu, niech pani przyniesie zimny okład dla tego cymbała – rozkazał
wyniośle Jasiu, uroczo się przy tym rumienąc, z czym mu było bardzo do twarzy.
Szkoda, że już oddał serce komuś innemu, zaczynał mi się coraz bardziej
podobać. Zerknąłem przezornie do lustra. Kozłowski stał właśnie za nami w
drzwiach i zaliczał paskudny opad szczęki. Oby mu tak zostało, zasłużył sobie.
Pewnie biedak nie mógł pojąć, że ktoś śmiał rwać jego faceta, zamiast wzdychać
do niego. Uśmiechnąłem się złośliwie. Być może zrobiłem sobie następnego wroga,
ale głupi wyraz twarzy Kozłowskiego wynagrodził mi wszystkie tortury, przez
jakie dzisiaj przeszedłem.
***
Nastał wieczór i na SOR-ze zrobiło się
wyjątkowo cicho. O tej porze zazwyczaj ruch tutaj zamierał. Nowy napływ
pacjentów zaczynał się dopiero po dwudziestej, kiedy zaczynały się dyżury nocne
w ośrodkach zdrowia. Na salę internistyczną recepcjonistka przyprowadziła
jedynie starszą kobietę z krwotocznym zapaleniem pęcherza, jak wynikało ze
skierowania. Widząc grymas bólu na jej twarzy zaprowadziłem ją do łóżka,
pomogłem zdjąć buty i przykryłem kocem.
-
Kiedy przyjdzie lekarz? – zapytała onieśmielona otoczeniem.
-
Zaraz po niego pójdę, niech pani odpocznie. – Udałem się na poszukiwanie Jasia,
który gdzieś zniknął, ciągnięty za rękę przez Hrabiego. Dziewczyny jadły
właśnie kolację i pomachały do mnie, żebym się przysiadł.
-
Chodź, młody, na wyżerkę, napracowałeś się. – Renia wskazała na talerz z
bułeczkami.
- Ale mamy pacjentkę -
zaoponowałem. – A Skowronek przepadł bez wieści. Ten drań chyba nie zrobi mu
krzywdy, prawda?
- Nie bądź taki nadgorliwy,
pobierzemy babci standardowe badania, a potem znajdziemy Jasia. I tak od
wyników zależy, co z nią dalej będzie. - Złapała mnie za koszulkę.
- Może jednak lepiej, jeśli
ją najpierw zbada?
- Daj spokój. Kozłowski musi
zaznaczyć swój teren, więc daj im trochę czasu. Lepiej pobierz krew i mocz, a
potem zanieś do laboratorium.
- Dobra, jak tam sobie
chcecie. – Przestałem się spierać, pewnie wiedziały lepiej ode mnie, jak się
zachować w takim wypadku. Zrobiłem, co
do mnie należało. Wziąłem wiaderko z próbówkami i pomaszerowałem w stronę
windy. Zatrzymałem się obok dyżurki lekarskiej i nacisnąłem guzik przywołania.
Zza drzwi gabinetu doszły mnie podejrzane trzaski i łomoty, jakby ktoś czymś
ciężkim uderzał o ścianę. Muszę przyznać, że trochę się przestraszyłem.
Nieczyste sumienie nie dawało mi spokoju. Może ten chirurg wcale nie był takim
dżentelmenem, na jakiego wyglądał i miał zwyczaj bić swojego kochanka. Jeśli
tak rzeczywiście było, sporo w tym mojej winy. Powinienem trzymać gębę na
kłódkę. Nie mogłem tak tego zostawić. Podszedłem bliżej i położyłem dłoń na
klamce. Już miałem nacisnąć, kiedy…
- Aa…! - usłyszałem
przeciągły skowyt. Skóra ścierpła mi na karku. Co ten cham mu tam robi?
Bohaterska krew zagrała w moich żyłach. Musiałem ratować Jasia z łap tego
barbarzyńcy, skoro nikt inny nie miał zamiaru się ruszyć. Siedzący na recepcji
dwaj kierowcy karetek nawet nie skinęli palcem, za to wpatrywali się we mnie
jak urzeczeni z dziwnymi uśmieszkami. Jaka znieczulica!
- Ajajaj…! - Tym razem wycie
internisty było głośniejsze, zawierało jakby chrapliwe, bolesne nutki.
- Zaraz ci pomogę, twój
supermen rusza do akcji! – zawołałem w myślach, sam się dziwiąc swojej odwadze.
Otworzyłem ostrożnie drzwi i znieruchomiałem w progu. Przed sobą miałem
rozłożoną starą, skrzypiącą niemiłosiernie wersalkę. Tyłem do mnie klęczał na
czworakach doktor Skowronek w samej tylko zielonej bluzie i ze słuchawkami na
szyi, wypinając do góry pośladki. Za nim posapywał Kozłowski, również bez
spodni, wbijając się w niego coraz głębiej i mocniej swoim sporym członkiem.
Przy każdym celnym uderzeniu Jasiu zacierał do góry głowę, niczym wilk podczas
pełni i wyciągał wyższe nuty, zupełnie jakby śpiewał w operze. Ciężki mebel
walił w ścianę, stąd te odgłosy, które tak mnie wystraszyły. Teraz zrozumiałem
jego przezwisko – Śpiewak. Czerwony, jakbym miał zaraz wybuchnąć, powoli się
wycofałem i cichuteńko zamknąłem nieszczęsne drzwi. Musiałem się urodzić
blondynem i potem matce naturze coś się pomieszało. Moja głupota była
bezgraniczna, co tylko potwierdzili zataczający się na fotelach ze śmiechu
kierowcy. Oczywiście nie przepuścili okazji i cyknęli mi kilka pamiątkowych
fotek swoimi telefonami. Tak się zakończył mój drugi dzień w pracy. I wydawało
mi się, że już nic gorszego nie może mnie spotkać. Najwyraźniej nie znałem
jeszcze swoich możliwości samozagłady.
Dla tych co się przejedli na święta i łebek szwankuje.:))
Postacie:
Lutosław Stokrotka - Lutek, Świeżynka, pielęgniarz
Gosia - pielęgniarka
Renia - pielęgniarka
Jan Skowronek - Jasiu Śpiewak, internista
Kozłowski - chirurg, Hrabia
betowała Kiyami
Postacie:
Lutosław Stokrotka - Lutek, Świeżynka, pielęgniarz
Gosia - pielęgniarka
Renia - pielęgniarka
Jan Skowronek - Jasiu Śpiewak, internista
Kozłowski - chirurg, Hrabia
betowała Kiyami
Genialne!!!
OdpowiedzUsuńAczkolwiek wciąż nie do końca ogarniałam, kto jest kim... To chyba wina ten Gwiazdki i urodzin... I jedzenia...
Ja chcę ciąg dalszy!!!
Kalafiorek... Skąd ja to znam...?
Gorąco pozdrawiam
Bardzo słodkie uchachałam się tylko trochę króciutkie. Też proszę o jeszcze.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje pisanie na równi z poczuciem humoru :D niecierpliwie czekam na dalsze rozdziały, bo mam wrażenie, że perypetie Lutka będą nie zapomniane :P
OdpowiedzUsuńLalalulu;)
Myslalem, ze to.Hrabia jest uke a tu taka niespodzianka :P
OdpowiedzUsuńLubie Janka. Wydaje sie byc fajnym facetem, a Kozlowski.. Taki podrywacz. Mam nadzieje, ze nie zrobi mu krzywdy, bo Skowronek jest naprawde swietny.
Damiann
no to się uśmiechalam, mam nadzieję że para zawodników nie dostaną nerwicy seksualnej po takim przeżyciu, a Lutek jak każda dobra dusza, która nie pamięta że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane ma przesrane jeż z dwóch stron, oj kiepsko będzie:-)
OdpowiedzUsuńSuper jak zawsze czekam na next tego jak i innych twoich opowiadań ♥
OdpowiedzUsuńBardzo fajne tylko krótko. Świeżynka ma przeboje z ratownikami, ale mam wrażenie, że się jeszcze z Renią i Gosią na nich odegrają :D Biedny Lutuś chyba też po świętach słabo kontaktuje skoro wlazł w sam środek akcji. Świetne poczucie humoru, cały czas podczas czytania szczerzyłam się do monitora :D O przedawkowaniu tlenu jeszcze nie słyszałam, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. W sumie zauważyłam tylko jeden błąd: nie SOR-e tylko SOR-ze, inaczej nie znając dobrze skrótu całkiem inaczej się go czyta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny
Mol
Witam,
OdpowiedzUsuńoj bardzo ciężki miał dzień, mam ochotę zrobić coś złego tym czerwonym drabom za takie potraktowanie Lucusia, och Hrabia jest nim zainteresowany, a Jaś ciska w niego gromy... dobrze, że Jasiowi, powiedział, że zamiast umawiać się z Kozłowskim wolałby z nim.... tak i Kozłowski sam poczuł się zagrożony, i musiał zaznaczyć swój teren ;] jak dobrze, że Ci nie zauważyli go jak wparował tam....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, wow brawo to pana bym wolał, jeden i drugi w szoku... i już wiemy dlaczego Skowronek...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka