piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział 2

 Następnego dnia znowu miałem ranną zmianę. Na szczęście poprzedniego dnia wieczorem udało mi się ubłagać sąsiadkę, aby przywróciła jeden z moich roboczych kompletów do normalnych rozmiarów. Wreszcie nie musiałem się wstydzić i wyglądałem jak prawdziwy pielęgniarz. Mogłem spokojnie zacząć pracę.
- Teraz jesteś profesjonalistą. – Uśmiechnąłem się do swojego odbicia w lustrze, wiszącego na ścianie szpitalnej szatni. Nie lubiłem, kiedy brano mnie za małolata, co z racji drobnej budowy i przydługawych włosów zdarzało się dość często. Próbowałem nawet zapuścić przez wakacje brodę, ale wyrosły mi jakieś żałosne kępki, przedmiot nieustannych kpin mojego rodzeństwa. Poza tym swędziały jak cholera, więc szybko zrezygnowałem i przywróciłem twarzy niemowlęcą gładkość.
- O…! Nasz milusi pielęgniarek! - W drzwiach stanęło czterech czerwonych drabów, blokując jedyne wyjście. – Właśnie cię szukaliśmy. – Na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Przełknąłem niespokojnie ślinę, dwóch z nich poznałem poprzedniego dnia.
- To ja już sobie pójdę – mruknąłem i zacząłem się powoli wycofywać.
- Ależ kwiatuszku ty nasz. – Obstąpili mnie kołem. – Liczymy na bliższą znajomość. – Bez trudu przewrócili mnie na leżące pod ścianą materace do rehabilitacji. Padłem jak przydeptana żaba na plecy, intensywnie myśląc, jak się z tego wywinąć.
- Puszczajcie, debile! – Mogłem drzeć się do woli, o tej porze i tak tu nikogo nie było. Zacząłem się gwałtownie szarpać i kopać na oślep nogami. Bijatyki nie były moją specjalnością. Nie miałem pojęcia, co im się zalęgło w tych durnych mózgach, ale sądząc po złośliwych spojrzeniach, nie było to na pewno nic przyjemnego. Przynajmniej dla mnie.
- Nie gorączkuj się tak, białasku, mamy naprawdę dobre intencje. — Trzech z nich trzymało mnie w taki sposób, że nie mogłem nawet drgnąć. Jeden usiadł mi na udach i wyciągnął z kieszeni paczkę kolorowych mazaków do podpisywania metalu. Dobrze wiedziałem, jak trudno je potem zmyć, sam miałem takie w domu. Podpisywałem nimi swoje płyty.
- Nie odważycie się! – zapiszczałem niezbyt męsko. Łajdaki idealnie wybrały moment ataku. W pobliżu nie było żywej duszy, która przyszłaby mi na pomoc. No bo na mieszkającego tutaj grubego kota raczej nie mogłem liczyć.
- Nie marnuj pary, mały – zarechotał jeden z moich napastników. – Picasso – zwrócił się do kolegi – pośpiesz się, za pół godziny mamy wyjazd w teren. – Nie miałem z nimi żadnych szans, zrobili, co sobie zaplanowali. Na mojej koszulce już po kilku minutach widniał granatowy napis ,,Świeżynka”, który będzie z pewnością doskonale widoczny z daleka. Artysta z bożej łaski, namalował też coś na moim czole
- Wy czerwone robale, pozabijam was! – Pogroziłem im pięścią, jak tylko mnie puścili. Odpowiedzieli mi zbiorowym śmiechem, po czym zniknęli za zakrętem korytarza. Podszedłem ponownie do lustra. – A niech to, zginą straszną śmiercią! – Nad moimi brwiami ten malarzyna od siedmiu boleści narysował całkiem zgrabnie kilka stokrotek splecionych ze sobą zielonymi pędami, które tworzyły jakby dziewiczy wianek.
- Pożałują tego! – warknąłem zapalczywie. – Ale jak ja się pozbędę tego cholerstwa? – jęknąłem z rozpaczą. Nie tylko nie miałem nic do przebrania, ale jeszcze wyglądałem, jakbym się właśnie wybierał do pierwszej komunii. Brakowało mi tylko sukienki z hostią. Zacząłem się ostrożnie skradać w kierunku SOR-u. Rozglądałem się bacznie, pilnując, by nikt mnie nie zobaczył. Udało mi się ukradkiem wcisnąć od tyłu na salę. Na mój widok koleżanki wybuchnęły gromkim śmiechem.
- Biedulku, kto ci to zrobił? – zapytała Gosia, jak tylko otarła płynące po jej twarzy łzy.
- Banda czerwonych brutali! – burknąłem i ukryłem się w aneksie kuchennym.
- Nagrabili sobie – stwierdziła Renia, której wargi nadal podejrzanie drgały. – Nie z nami takie numery. – Poklepała mnie pocieszająco po plecach.
- Dam ci mój podkoszulek, jakoś w nim przetrwasz do wieczora. – Wyciągnęła z szafki biały top. – Gorzej z tym. – Wskazała na moje czoło, a kąciki jej ust znowu powędrowały w górę.
- Najlepiej zapytaj Kozłowskiego, on ostatnio czymś zmywał długopis z fartucha - doradziła mi po namyśle Gosia. W tym czasie, kiedy dziewczyny podziwiały mój wianek, ja przebrałem się z prędkością światła i przystąpiłem do szorowania. Niestety, jak przypuszczałem, paskudny bohomaz nie chciał zejść. Skóra mi poczerwieniała od pocierania mydłem i nic.
- Och... - usłyszałem za swoimi plecami chichot. - To jakaś nowa moda? - Hrabia wbił we mnie oczy. Po jego minie i tym, jak błądził wzrokiem po mojej sylwetce, zrozumiałem, że przyszło mu do głowy coś bardzo durnego, o czym wolałbym nie wiedzieć. Jak nic wziął mnie za nieposkromioną dziewicę, na którą warto zapolować. Zarumieniłem się speszony.
- Zamiast się tak gapić, lepiej proszę mi dać jakiś specyfik, abym się pozbył tego paskudztwa - warknąłem do niego, tupiąc nogą i marszcząc brwi, aby przestał snuć te swoje zboczone fantazje.
- Oczywiście, Luciu - zagruchał tym swoim niskim głosem - pomogę ci, w czym tyko zechcesz. Chętnie zostanę też nauczycielem - zerknął wymownie na wianek, a ja omal się nie zakrztusiłem własną śliną - oczywiście zupełnie za darmo.
- Luciu mówiła mi mama, jak miałem pięć lat – odpyskowałem natychmiast. Nie zrobiło to na nim jednak odpowiedniego wrażenia. Nie był to też koniec moich kłopotów, miałem tego dnia wyjątkowego pecha. Zobaczyłem w szklanych drzwiach szafki z lekami pobladłą twarz i zaciśnięte usta Jasia Śpiewaka. Internista patrzył na mnie tak, jakby już widział moje ciało w szpitalnej chłodni pod białym prześcieradłem. Chyba zupełnie niechcący zrobiłem sobie z niego wroga.
A nieszczęsne stokrotki udało mi się w końcu zmyć. Okazało się, że to benzyna była cudownym środkiem. Odetchnąłem z ulgą, bycie dziwolągiem miałem z głowy. Co prawda moje czoło wyglądało teraz jak po poparzeniu słonecznym, ale przynajmniej nikt się na mnie nie gapił jak na kretyna.
***
   Resztę dnia spędziłem w miarę spokojnie, pomagając koleżankom przy zabiegach i ciągle ucząc się od nich czegoś nowego. Były doświadczonymi pielęgniarkami, które chętnie przekazywały mi swoją wiedzę, cierpliwie poprawiając wszystkie niedociągnięcia. Byłoby naprawdę miło, gdyby nie doktor Skowronek. Najwyraźniej zazdrosny o swoje bóstwo dał mi popalić. Dostałem do wykonania chyba wszystkie najgorsze zlecenia, jakie udało mu się wymyślić. Począwszy od lewatywy, a skończywszy na transporcie na badania kilku obrzyganych pijaczków, wyciągniętych i przywiezionych do szpitala z najdziwniejszych miejsc jak miejska fontanna czy publiczne toalety. Jednym słowem pomysłowy Jasiu zemścił się na mnie, chociaż tak naprawdę nie miał do tego najmniejszych powodów. Kozłowski mi się podobał, jak chyba prawie każdemu, ale bez przesady. Takich jak on najlepiej było podziwiać z daleka jak piękną rzeźbę czy obraz. Bliższe spotkania prawie zawsze groziły katastrofą. Jak już wcześniej wspominałem, nie lubiłem romansów w pracy, bo stwarzały mnóstwo niezręcznych sytuacji. Nasz internista za to chyba myślał, że wszyscy marzą o tym, by rzucić się na Hrabiego. W sumie było mi Jasia nawet trochę żal, na jego miejscu ukatrupiłbym flirciarza i tyle. Zerkał na mnie właśnie nieprzyjaźnie zza okularów w modnych, drucianych oprawkach. Pewnie obmyślał następne paskudne zlecenie, jakim nim uraczy.
- Lutek, widzę, że się nudzisz - rzucił chłodno, sztyletując mnie wzrokiem. Miał bardzo ładne brązowe oczy i tak naprawdę to on był bardziej w moim typie niż Kozłowski. Niezbyt lubiłem takich dominujących, zachwyconych sobą samców. Tymczasem doktor Skowronek ze swoją zgrabną sylwetką, ciemnymi włosami,zawsze spiętymi schludnie w koński ogon i delikatną twarzą wzbudzał moje zaufanie. Gdyby był wolny, chętnie umówiłbym się z nim na randkę. Może nawet nauczyłbym go śmiać się beztrosko i zniknęłaby ta zmarszczka między jego brwiami.
- Zasnąłeś, Świeżynko? - Padło z jego ust złośliwe pytanie. Wyglądało na to, że tak łatwo mi nie odpuści. - Załóż cewnik tej pijacze z drugiego łóżka.
- Wolałbym spotykać się z panem niż z nim. - Wyrwało się nieopatrznie z mojej niewyparzonej buzi. - Moglibyśmy iść do kina na Hobbita - kontynuowałem bezmyślnie.
- O czym ty do diabła...? - Zaskoczonemu Jasiowi spadły na biurko okulary. – Nawdychałeś się za dużo tlenu czy coś? – Warto było to powiedzieć, choćby po to, żeby zobaczyć taką reakcję. Oby tylko nasz chirurg był daleko, bo mi nogi z tyłka powyrywa.
- Ma pan ładne oczy, takie brązowe ze złotymi drobinkami, zupełnie jak Kalafior. – Brnąłem dalej dzielnie po grząskim gruncie. Kalafior był moim ukochanym psem, o czym oczywiście mężczyzna nie mógł wiedzieć.
- Siostro Gosiu, niech pani przyniesie zimny okład dla tego cymbała – rozkazał wyniośle Jasiu, uroczo się przy tym rumienąc, z czym mu było bardzo do twarzy. Szkoda, że już oddał serce komuś innemu, zaczynał mi się coraz bardziej podobać. Zerknąłem przezornie do lustra. Kozłowski stał właśnie za nami w drzwiach i zaliczał paskudny opad szczęki. Oby mu tak zostało, zasłużył sobie. Pewnie biedak nie mógł pojąć, że ktoś śmiał rwać jego faceta, zamiast wzdychać do niego. Uśmiechnąłem się złośliwie. Być może zrobiłem sobie następnego wroga, ale głupi wyraz twarzy Kozłowskiego wynagrodził mi wszystkie tortury, przez jakie dzisiaj przeszedłem.
***
   Nastał wieczór i na SOR-ze zrobiło się wyjątkowo cicho. O tej porze zazwyczaj ruch tutaj zamierał. Nowy napływ pacjentów zaczynał się dopiero po dwudziestej, kiedy zaczynały się dyżury nocne w ośrodkach zdrowia. Na salę internistyczną recepcjonistka przyprowadziła jedynie starszą kobietę z krwotocznym zapaleniem pęcherza, jak wynikało ze skierowania. Widząc grymas bólu na jej twarzy zaprowadziłem ją do łóżka, pomogłem zdjąć buty i przykryłem kocem.
- Kiedy przyjdzie lekarz? – zapytała onieśmielona otoczeniem.
- Zaraz po niego pójdę, niech pani odpocznie. – Udałem się na poszukiwanie Jasia, który gdzieś zniknął, ciągnięty za rękę przez Hrabiego. Dziewczyny jadły właśnie kolację i pomachały do mnie, żebym się przysiadł.
- Chodź, młody, na wyżerkę, napracowałeś się. – Renia wskazała na talerz z bułeczkami.
- Ale mamy pacjentkę - zaoponowałem. – A Skowronek przepadł bez wieści. Ten drań chyba nie zrobi mu krzywdy, prawda?
- Nie bądź taki nadgorliwy, pobierzemy babci standardowe badania, a potem znajdziemy Jasia. I tak od wyników zależy, co z nią dalej będzie. - Złapała mnie za koszulkę.
- Może jednak lepiej, jeśli ją najpierw zbada?
- Daj spokój. Kozłowski musi zaznaczyć swój teren, więc daj im trochę czasu. Lepiej pobierz krew i mocz, a potem zanieś do laboratorium.
- Dobra, jak tam sobie chcecie. – Przestałem się spierać, pewnie wiedziały lepiej ode mnie, jak się zachować w takim wypadku.  Zrobiłem, co do mnie należało. Wziąłem wiaderko z próbówkami i pomaszerowałem w stronę windy. Zatrzymałem się obok dyżurki lekarskiej i nacisnąłem guzik przywołania. Zza drzwi gabinetu doszły mnie podejrzane trzaski i łomoty, jakby ktoś czymś ciężkim uderzał o ścianę. Muszę przyznać, że trochę się przestraszyłem. Nieczyste sumienie nie dawało mi spokoju. Może ten chirurg wcale nie był takim dżentelmenem, na jakiego wyglądał i miał zwyczaj bić swojego kochanka. Jeśli tak rzeczywiście było, sporo w tym mojej winy. Powinienem trzymać gębę na kłódkę. Nie mogłem tak tego zostawić. Podszedłem bliżej i położyłem dłoń na klamce. Już miałem nacisnąć, kiedy…
- Aa…! - usłyszałem przeciągły skowyt. Skóra ścierpła mi na karku. Co ten cham mu tam robi? Bohaterska krew zagrała w moich żyłach. Musiałem ratować Jasia z łap tego barbarzyńcy, skoro nikt inny nie miał zamiaru się ruszyć. Siedzący na recepcji dwaj kierowcy karetek nawet nie skinęli palcem, za to wpatrywali się we mnie jak urzeczeni z dziwnymi uśmieszkami. Jaka znieczulica!
- Ajajaj…! - Tym razem wycie internisty było głośniejsze, zawierało jakby chrapliwe, bolesne nutki.
- Zaraz ci pomogę, twój supermen rusza do akcji! – zawołałem w myślach, sam się dziwiąc swojej odwadze. Otworzyłem ostrożnie drzwi i znieruchomiałem w progu. Przed sobą miałem rozłożoną starą, skrzypiącą niemiłosiernie wersalkę. Tyłem do mnie klęczał na czworakach doktor Skowronek w samej tylko zielonej bluzie i ze słuchawkami na szyi, wypinając do góry pośladki. Za nim posapywał Kozłowski, również bez spodni, wbijając się w niego coraz głębiej i mocniej swoim sporym członkiem. Przy każdym celnym uderzeniu Jasiu zacierał do góry głowę, niczym wilk podczas pełni i wyciągał wyższe nuty, zupełnie jakby śpiewał w operze. Ciężki mebel walił w ścianę, stąd te odgłosy, które tak mnie wystraszyły. Teraz zrozumiałem jego przezwisko – Śpiewak. Czerwony, jakbym miał zaraz wybuchnąć, powoli się wycofałem i cichuteńko zamknąłem nieszczęsne drzwi. Musiałem się urodzić blondynem i potem matce naturze coś się pomieszało. Moja głupota była bezgraniczna, co tylko potwierdzili zataczający się na fotelach ze śmiechu kierowcy. Oczywiście nie przepuścili okazji i cyknęli mi kilka pamiątkowych fotek swoimi telefonami. Tak się zakończył mój drugi dzień w pracy. I wydawało mi się, że już nic gorszego nie może mnie spotkać. Najwyraźniej nie znałem jeszcze swoich możliwości samozagłady.

 ...................................................................................................................................
Dla tych co się przejedli na święta i łebek szwankuje.:))
Postacie:
Lutosław Stokrotka -  Lutek, Świeżynka, pielęgniarz
Gosia - pielęgniarka
Renia - pielęgniarka
Jan Skowronek - Jasiu Śpiewak, internista
Kozłowski - chirurg, Hrabia

betowała Kiyami

9 komentarzy:

  1. Genialne!!!
    Aczkolwiek wciąż nie do końca ogarniałam, kto jest kim... To chyba wina ten Gwiazdki i urodzin... I jedzenia...
    Ja chcę ciąg dalszy!!!
    Kalafiorek... Skąd ja to znam...?
    Gorąco pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo słodkie uchachałam się tylko trochę króciutkie. Też proszę o jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Twoje pisanie na równi z poczuciem humoru :D niecierpliwie czekam na dalsze rozdziały, bo mam wrażenie, że perypetie Lutka będą nie zapomniane :P

    Lalalulu;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myslalem, ze to.Hrabia jest uke a tu taka niespodzianka :P
    Lubie Janka. Wydaje sie byc fajnym facetem, a Kozlowski.. Taki podrywacz. Mam nadzieje, ze nie zrobi mu krzywdy, bo Skowronek jest naprawde swietny.


    Damiann

    OdpowiedzUsuń
  5. no to się uśmiechalam, mam nadzieję że para zawodników nie dostaną nerwicy seksualnej po takim przeżyciu, a Lutek jak każda dobra dusza, która nie pamięta że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane ma przesrane jeż z dwóch stron, oj kiepsko będzie:-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Super jak zawsze czekam na next tego jak i innych twoich opowiadań ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo fajne tylko krótko. Świeżynka ma przeboje z ratownikami, ale mam wrażenie, że się jeszcze z Renią i Gosią na nich odegrają :D Biedny Lutuś chyba też po świętach słabo kontaktuje skoro wlazł w sam środek akcji. Świetne poczucie humoru, cały czas podczas czytania szczerzyłam się do monitora :D O przedawkowaniu tlenu jeszcze nie słyszałam, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. W sumie zauważyłam tylko jeden błąd: nie SOR-e tylko SOR-ze, inaczej nie znając dobrze skrótu całkiem inaczej się go czyta.

    Pozdrawiam i życzę dużo weny
    Mol

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam,
    oj bardzo ciężki miał dzień, mam ochotę zrobić coś złego tym czerwonym drabom za takie potraktowanie Lucusia, och Hrabia jest nim zainteresowany, a Jaś ciska w niego gromy... dobrze, że Jasiowi, powiedział, że zamiast umawiać się z Kozłowskim wolałby z nim.... tak i Kozłowski sam poczuł się zagrożony, i musiał zaznaczyć swój teren ;] jak dobrze, że Ci nie zauważyli go jak wparował tam....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, wow brawo to pana bym wolał, jeden i drugi w szoku... i już wiemy dlaczego Skowronek...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń