W barze „Pod Kogutem”
zrobiło się wyjątkowo tłoczno. Przybyło stałych bywalców, ponieważ w telewizji
właśnie rozpoczęła się relacja ze skoków narciarskich. Siedzieliśmy nadal przy
stoliku w sali z automatami, pijąc już po trzecim piwku, które bardzo
oszczędnie wydzielał nam nieznośny Wiesiek. Co ten napakowany sterydami głupek
sobie wyobrażał? Przecież to była tylko zwykła rand... znaczy się spotkanie.
Chyba myślał, że zgodnie z popularnym powiedzonkiem w stanie wskazującym, mogę
okazać się zbyt łatwą zdobyczą. Nic bardziej mylnego. Po pijaku dziczałem, o
ile to możliwe, jeszcze bardziej. Dyskutowaliśmy na neutralne tematy,
próbując się lepiej poznać i starając nie grać sobie zbytnio na nerwach. Sam
kilka razy ugryzłem się w język, aby nie powiedzieć czegoś głupiego. Prezes
tymczasem zwracał się do mnie tym swoim aksamitnym głosem, przeciągając lekko
sylaby i gapił czarnymi ślepiami, które jarzyły się z każdą chwilą coraz
mocniej, wzbudzając dawno zapomniane emocje. Ślizgały się po mojej twarzy i
ciele, jakby chciały poznać wszystkie moje sekrety, zapamiętać na zawsze
każdziuteńki, coraz to bardziej czerwony kawałeczek rozgrzanej skóry. Mimo że
miałem na sobie rozpiętą pod szyją koszulę z krótkim rękawem, było mi strasznie
gorąco - na pewno z powodu krążącego w moich żyłach alkoholu.
...........................................................................................................................
- To jak? - Posłał mi krzywy uśmieszek.
- Gramy czy poddajesz się bez walki? Mam kilka pomysłów, co moglibyśmy razem
robić. - Wzrok tego drania zatrzymał się wymownie na moich ustach. Złośliwie
zlizałem z nich pianę koniuszkiem języka, zanim odpowiedziałem na jawną
prowokację. Usłyszałem, jak wypuścił głośno powietrze i poprawił się na
krześle. A co? Należało mu się!
- Śmiesz wątpić w honor Stokrotków? - Odparłem
niezbyt przyjaźnie. - Stawaj Waść! – Rzuciłem, naśladując Kmicica, który był
moim ulubionym bohaterem. Poderwałem się raźno z krzesła, omal go nie
przewracając.
- To się nazywa bojowy duch! Mam
nadzieję, że we wszystkim wykazujesz taki entuzjazm. - Bezczelnie obmacywał
wzrokiem moje pośladki.
- Raczej nie będziesz miał okazji się przekonać.
- Udałem, że nie rozumiem aluzji. Ruszyłem do zielonego stołu, po drodze, ma
się rozumieć, chwytając spoconą dłonią najlepszego kija.
- Potrafię być baaardzo cierpliwy, jeśli
mi na czymś zależy, Kwiatuszku. – Stanął blisko, zbyt blisko mnie, dosłownie
czułem jego oddech na karku.
- Przestań na mnie chuchać, bo
dostaniesz w nos! - Zamachnąłem się groźnie patykiem. Nie wyglądał na zbytnio
skruszonego. No cóż, od przedstawiciela piekła nie mogłem chyba zbyt wiele
wymagać. Po chwili jednak odsunął się grzecznie, posyłając mi przeciągłe spojrzenie
niewinnie skrzywdzonego spaniela - Rzucamy monetą? – Rzecz jasna chodziło mi o
to, kto rozpocznie partyjkę bilardu.
- Kruszynki mają pierwszeństwo - usłyszałem
jego kpiący głos. Musiał się choć trochę odgryźć, w końcu bycie Diabłem Ho do
czegoś zobowiązuje. - Do trzech razy sztuka.
- Żebyś potem nie płakał! - Pochyliłem
się nad stołem i spudłowałem. Doskonale drań wiedział, że mnie denerwuje, tak
się gapiąc. Czułem jego łakome ślepia na moim wypiętym tyłku.
- Coś ci słabo idzie, mistrzu -
zachichotał, a mnie zaiskrzyło na łączach. Musiałem się skoncentrować.
- Grrr.... - zawarczałem ostatni raz i
idealnie trafiłem w bilę. Teraz z każdą chwilą było coraz lepiej, pierwszą
partię wygrałem. Niestety na przystojnej gębie prezesa nie udało mi się
odczytać żadnych emocji, co nieco odebrało mi radochy. Taki beznamiętny
przeciwnik był zwyczajnie nudny. Chciałem napawać się jego przygnębieniem,
liczyłem przynajmniej na zgrzytanie zębami, a tu nic z tego. Koniec końców
następne rundy też należały do mnie. Mimo że mężczyzna nie wyglądał na specjalnie
zmartwionego przegraną, ogarnęła mnie, jak zwykle w takich przypadkach,
euforia. Wykonałem dziki taniec zwycięzcy wokół bilardowego stołu. Zatrzymałem
się przed nim mocno zdyszany.
- Jestem wspaniały, genialny, jedyny....
Przyznaj! - zażądałem z szerokim bananem na twarzy. W końcu wygrałem z samym
Diabłem Ho, który, prawdę mówiąc, wcale nie był takim łatwym przeciwnikiem.
Musiałem się trochę napocić. - Jesteśmy kwita!
- Oczywiście, słodziaku, poległem z kretesem.
- Podniósł do góry ładnie zarysowane brwi w zabawnym geście, zacisnął przy tym
mocno usta w wąską kreskę. Czyżby jednak przeżywał swoją klęskę, ale duma nie
pozwalała mu się przyznać? Zrobiło mi się jakoś lekko na duszy, byłem gotów
przychylić nieba całemu światu. - Czy mogę liczyć na niewielką nagrodę
pocieszenia od szlachetnego zwycięzcy?
- Proś o co chcesz, rzecz jasna w
granicach rozsądku - odezwałem się łaskawie.
- W takim razie zjedzmy jutro w moim
domu kolację - zaproponował z najniewinniejszą miną. Łagodność jego głosu
sprowadziła mnie na manowce.
- Nie ma sprawy - palnąłem, zanim
zdążyłem odgryźć sobie język. Najwyraźniej kompletnie straciłem zdrowy rozsądek
i instynkt samozachowawczy. Gwałtownie poczerwieniałem na twarzy, przeklinając
w myślach swoją głupotę. Przecież to miało być nasze ostatnie spotkanie.
- Tchórzysz? - Popatrzył na mnie wyzywająco.
- Nasza pierwsza randka - Ujął moją rękę i poniósł do ust, patrząc mi przy tym
głęboko w oczy. Pomijając inne wrażenia, miałem niejasne przeczucie, że oto
zostałem zmanipulowany na własne życzenie. Ta partia bilardu od początku była
nieco podejrzana, ale ja, zachwycony samym sobą, nie zwróciłem na to uwagi.
Dopiero teraz coś mi stykło i zasyczało w łączach na widok iskierek rozbawienia
w jego czarnych niczym noc ślepiach. Czyżbym właśnie złapał się w sprytnie
zastawione sidła?
- No dobra, skoro ci obiecałem, przyjdę.
– Wzruszyłem nonszalancko ramionami, starałem się, jak mogłem, wyglądać na
światowego faceta. Nie miałem zamiaru mu powiedzieć, że nigdy nie byłem na
takim spotkaniu. Zdenerwowany, wyrwałem mu dłoń i schowałem do kieszeni. -
Powinniśmy już wracać.
- Lutek, nie rób takiej wystraszonej
miny. Nie mam zamiaru cię pożreć jako przystawki. – Podał mi kurtkę i zapiął
niczym dziecku, dotykając przy tym opuszkami palców mojego policzka. – Poczekam
z tym do deseru…
- Daruj sobie, nie lubię słodyczy. – Pokazałem
mu język i ruszyłem do wyjścia. Piwko nadal nieco szumiało mi w głowie.
- A ty prosto do domu! – zawołał za nami
wścibski Wiesiek. – Zadzwonię tam za godzinę i lepiej dla twojego znajomego,
żebym cię tam zastał! – pogroził nam zza lady.
- Czuję się, jakbym podrywał
szesnastoletnią dziewicę. – Kiedy wyszliśmy z baru, Nikolas wziął mnie za rękę.
Próbowałem ją odzyskać, ale trafiłem na zdecydowany opór.
- Mówiłem ci, oni mają bzika. Stała
czujność! – zachichotałem. Przestałem się wyrywać, przyjemnie tak było wlec się
chodnikiem we dwoje. Do mojego domu mieliśmy jakiś kwadrans pieszo. Zapadła już
noc, latarnie oświetlały nam drogę. Prószył śnieg, chrzęszcząc pod naszymi
nogami. – Gdzie ty właściwie mieszkasz? – Zdmuchnąłem jeden płatek, który
usiadł na moim nosie. Diabeł Ho wyglądał niesamowicie przystojnie w czarnym
trenczu z jakiejś miękkiej wełny. Prawdę mówiąc polubiłem tego złośliwego
drania i dobrze się czułem w jego towarzystwie.
- W Jaśminowej Willi. Wyremontowałem ją.
No, może nie do końca. Jest zabytkowa i konserwator doprowadza mnie do szału. –
Podniósł nasze złączone dłonie do góry i mocno w nie chuchnął. Przyjemne
ciepełko rozeszło się po moim calutkim ciele, a zdradzieckie rumieńce wpełzły
mi na policzki. Zauważył je natychmiast i zmrużył oczy, delektując się moim
zawstydzeniem. Ten drań uwielbiał mnie peszyć.
- Nie powinna się nazywać Przedsionek
Piekła lub Strefa Mroku? Bawiłem się tam z kuzynami jako dziecko w Draculę. Dla
nas wyglądała jak nawiedzony dwór z horroru. – Zatrzymaliśmy się pod domem
sąsiada, stąd było już tylko kilka kroków do mojej furtki. Oparłem się
plecami o ścianę - nie powinienem był tego robić. Wnet stanął przede mną,
wyższy o dobre kilkanaście centymetrów. Mój nos był na wysokości jego klatki
piersiowej. Gładko wygolone policzki miał lekko zaróżowione od mrozu, na
końcach zakręconych rzęs widziałem iskrzące drobinki lodu. Umieścił ręce po obu
stronach mojej głowy i przycisnął do muru swoim rozgrzanym ciałem. Poczułem
silny napływ paniki, jakiego nie miałem od miesięcy.
- Będziesz ją mógł jutro zwiedzić. – Naparł
na mnie gwałtownie, wsunąwszy kolano między uda. Zacząłem się bać, widziałem w
jego oczach narastające pożądanie. Miałem nieodparte wrażenie, że jestem
zagonioną w ślepą uliczką zwierzyną. Zesztywniałem i położyłem ręce na jego
ramionach, usiłując go odepchnąć. – Pokażę ci moją kolekcję znaczków. – Te
słowa zabrzmiały w moich uszach niczym wystrzał armatni, wyzwalając serię
koszmarnych wspomnień. Ktoś już tak do mnie mówił, tak gładził moje plecy.
Włosy zjeżyły się mi na karku, rysy twarzy mężczyzny zamazały się i
przekształciły. Boże, przecież to Andy! Omal nie zemdlałem, nogi się pode mną
ugięły. Tym razem nie pozwolę, nie pozwolę mu tego zrobić!
- Spieprzaj, zboczeńcu! Nie będę twoją
dziwką! – wrzasnąłem, a pompowana przez żyły adrenalina dodała mi niespożytych
sił. Wziąłem solidny zamach i uderzyłem go otwartą ręka w twarz. Odepchnąłem
go, mimo że ważył o wiele więcej ode mnie, przewróciłem na chodnik i przerażony
uciekłem.
- Lutek, na Boga, przecież ja
żartowałem! Co z tobą?! – Dobiegły mnie z oddali słowa. Nie zrozumiałem żadnego
z nich, jakby były w obcym języku. W kilku skokach dopadłem do mojej furtki,
jednym szarpnięciem otworzyłem drzwi do domu i przebiegłem obok zdumionej
siostry. Odetchnąłem dopiero w swoim pokoju, przekręcając pospiesznie klucz w
zamku. Tak jak stałem, w ubraniu i butach, wpełznąłem pod kołdrę. Trząsłem się
i nie potrafiłem przestać. Zimno, było mi tak straszliwie zimno. W głowie
miałem kompletny chaos, jakby latało w niej stado spłoszonych ptaków, w panice
obijających się o kości czaszki, nie mogąc znaleźć drogi do wyjścia. Ciągle i
ciągle wracały do mnie drwiące słowa, niczym refren z jakieś koszmarnej
piosenki…
„-Jak ci się podobała moja kolekcja
znaczków, mała dziwko?” – Jak przez mgłę słyszałem, że ktoś dobija się do
drzwi. Włożyłem głowę pod poduszkę, aby stłumić wszystkie dźwięki. Po chwili
poczułem, jak ktoś dotyka delikatnie mojego ramienia. Strach podpełznął wyżej i
chwycił mnie za gardło.
- Luciu, Kruszynko… - Łagodny głos
siostry przebił się przez mój pościelowy kokon. – Już dobrze, braciszku, jesteś
w domu… - Napięcie zaczęło powoli opadać.
- Ww.. ddomu…? – Udało mi się w końcu
wyjąkać. Świadomość zaczęła powracać. Wychyliłem głowę i zobaczyłem zatroskaną
twarz Wiśki.
- Weź tabletkę. – Podała mi znajome
pigułki, które jakiś czas temu przestałem brać. Lekarz uznał, że już ich nie
potrzebuję. – Załóż piżamę, będzie ci wygodnie. – Pomogła mi się przebrać. –
Nie martw się, może to dla ciebie za wcześnie. Jutro też jest dzień.
- Zostaniesz ze mną na chwilę? – Usiadła
na moim łóżku. Potrzebowałem jej kojącej obecności. – Przepraszam, chyba
zachowałem się jak wariat. – Popatrzyłem na nią skruszony. Nadal jednak czułem
dreszcze, choć moje ciało zaczęło się powoli rozgrzewać. – Boż… Bożenko… -
jęknąłem, ukrywając twarz w dłoniach. Dopiero teraz dotarło do mnie, co
zrobiłem.
- Odpuść, świat się dzisiaj nie kończy.
Odpoczywaj… - Uśmiechnęła się do mnie, widząc że dochodzę do siebie.
- Trzasnąłem go w gębę tak, że przez
miesiąc będzie miał siniaki. Zupełnie mi odbiło. Jedyny plus tej historii jest
taki, że już nie będzie chciał się ze mną zadawać i mam go z głowy. – Jakoś
wcale nie byłem z tego powodu zadowolony, choć niby powinienem.
- Nie byłabym tego taka pewna na twoim
miejscu, Luciu. Horodyński to nie jakiś dzieciak, tylko dojrzały mężczyzna. – Podała
mi kubek z herbatą. Poczułem lipowy miód i cytrynę. Taką właśnie lubiłem
najbardziej.
- Eh, to bogacz, w dodatku całkiem
przystojny. Po co miałby się użerać z takim dziwakiem jak ja? Szybko by się
znudził, a ja nie przeżyłbym kolejnego rozczarowania. Może dobrze się stało. –
Nakryłem się ponownie kołdrą po głowę. Teraz, kiedy moja skołatana łepetyna
zaczęła znowu normalnie działać, doskonale pamiętałem, co się wydarzyło i
dlaczego tak gwałtownie zareagowałem. Prawdę mówiąc Stokrotkowie nie bez powodu
mnie tak pilnowali, naprawdę byłem Czarną Owcą, a raczej Kruszyną w rodzinie i
miałem sporo na sumieniu.
betowała Kiyami
no... Mroczna przeszłość Lutka przebija całkowicie intrygę z "Dwa oblicza miłości". Lubię motyw choroby psychicznej :3 Bidny pielęgniarek, zobaczymy jak sobie Nikolas poradzi :D
OdpowiedzUsuńBiedny Lutek :( Mam nadzieje, że Diabeł Ho pomoże mu wyjść z tego stanu i że Lucio przeprosi go, opowie mu i wszystko będzie jak w bajce ;)
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny :)
Ehh
OdpowiedzUsuńPrzeszłość...
Ale Lutek ma być szczęśliwy z Diabłem !!!
Wennyy i czekam na następny :)
Powaliło mnie na kolana, nie wiedziałam że kolekcja znaczków może mieć tak ogromne znaczenie he, he... Lutek i może biedny ale pakuje się w różne sytuację sam na swoje życzenie, ciężko będzie przetrwać tydzień albo dwa by dowiedzieć się czegoś więcej:-)
OdpowiedzUsuńChyba za rzadkowstawiasz rozdzialy @.@ kim byl Andy?Albo jaki rozdzial cos o nim mowi? - pustka we lbie.
OdpowiedzUsuń- Kitek...aka Casjel
Były tylko niewielkie wzmianki na temat Andy, dosłownie po jednym zdaniu. Takie niby wspomnienie, przy okazji. Zrobiłam to celowo, mogłaś tego imienia faktycznie nie zauważyć.
UsuńAlbo to, albo za durzo czytam na raz i mi sie wydarzenia mieszaja. Ale dzienki za wyjasnienie :)
Usuń- Kitek
Cudowny rozdział, fantastyczna atmosfera. Dokładnie to czego trzeba w niedzielny poranek po koszmarnym tygodniu ciężkiej pracy :)
OdpowiedzUsuńSuper postawa rodziny Stokrotków
Dużo weny
Olga
Jesteś bardzo utalentowana i wiesz jak swój talent przedstawić.Ciesze się że mogłam trafić na Twoje teksty, bo trafiają w mój gust w stu procentach. Oby tak dalej, bo nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów i nowych historii :)
OdpowiedzUsuń~ Tenshi
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział cudowny, czyżby Nikolas celowo przegrał, jak widać zachowanie kuzynostwa Lutka ma podstawy, wydarzyło się coś w przeszłości i dlatego go tak chronią..
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, mroczna przeszłość Lutka bardzo mnie zaintrygowaka, bo co teraz Nicholas zrobi, jak się zachowa, siostra nie taka zła ;) oj jak kuzyni się dowiedzą to będzie bardzo źle dla diabela Ho...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka