wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 10



Kiedy wreszcie się uspokoiłem , głównie dzięki Nikolasowi i jego niemalże świętej cierpliwości, długo jeszcze rozmawialiśmy - a właściwie przegadaliśmy całą noc. Mężczyzna zadawał mi szereg pytań o Andy’m; zwłaszcza interesowało go, gdzie się teraz ta gnida podziewa. Nie byłem jednak taki głupi, by powiedzieć mu prawdę. Dobrze widziałem twarde błyski w jego czarnych oczach. Bijatyka pomiędzy nimi dwoma była ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem. Chciałem wreszcie zapomnieć o przeszłości i wyzwolić się z jej okowów. Oczywiście nie opowiedziałem mu wszystkiego, co miało wtedy miejsce, poznałem już nieco jego gwałtowny charakter, ukryty pod maską złośliwego, wyniosłego dżentelmena. Cholera wie, jakby zareagował na przykład na wiadomość, że kumple byłego nagrali odgłosy, dobiegające wtedy  z sypialni i wrzucili je do internetu z obleśnym podpisem, pod którym wszyscy znajomi zorientowali się, o kogo chodziło. Chcieli się idioci popisać, a w ten sposób wykopali sobie własnymi łapami grób, bo policja bardzo się tymi nagraniami zainteresowała. Miałem to za sobą i tyle, rozgrzebywanie wszystkiego od nowa było bezsensowne. Nikolas próbował wielu sposobów, by coś więcej ode mnie wyciągnąć, ale nie dałem się podejść. Zachował się nadspodziewanie przyzwoicie, nigdy po Diable Ho nie spodziewałbym się takiej subtelności. Nie próbował mnie przytulać ani nic z tych rzeczy. Wystarczył jego łagodny głos i serdeczna dłoń, trzymająca moją w przyjacielskim uścisku. Dopiero kiedy za oknem zaczęło już świtać i nieznośne ptaszyska zaczęły swoje koncerty, udało nam się zasnąć. Nie ma jak radosny kos, drący swój dziób o piątej nad ranem.
   Obudziło mnie świecące w oczy słoneczko i dzikie wrzaski rodziny na schodach, prowadzących na piętro. Moja poduszka była taka wygodna i ciepła, także niechętnie uchyliłem powieki i wnet oblałem się rumieńcem. Leżałem sobie wygodnie na Nikolasie, przytulony policzkiem do jego nagiej piersi niczym wyjątkowo zadowolony niemowlak i, prawdę mówiąc, chętnie possałbym kremowy sutek, który miałem tuż przed swoim nosem. Oczywiście nie wiadomo, jakim cudem wszystkie guziki koszuli mężczyzny były rozpięte. Może po prostu było mu gorąco albo to ja dobierałem się do niego przez sen, co wcale nie było takie nieprawdopodobne. Ten facet coraz bardziej mnie fascynował, a to, co właśnie widziałem, było doprawdy nie do pogardzenia. Przełknąłem ślinę, nagle zrobiłem się dziwnie głodny. Odrzuciłem kołdrę na podłogę, by zobaczyć nasze splątane podczas snu kończyny i włosy zjeżyły się mi na głowie. Chyba nadal śniłem, przynajmniej miałem taką nadzieję, przecież nasz domowy tyran miał być jeszcze co najmniej dwa tygodnie w sanatorium.
- Wy pierony! Ja wam dam migdalenie! - wrzasnął dziadunio, który właśnie otworzył z impetem drzwi i zaczął wywijać groźnie laską. - Pod moim dachem taka deprawacja?! - Zdesperowane rodzeństwo trzymało go za pasek od spodni, a on mimo ich wysiłków parł niczym taran do przodu. Miał naprawdę sporo siły jak na takiego drobnego staruszka.
- Franiu, uspokój się, bo ci ciśnienie skoczy. Doktor kazał ci się nie denerwować. – Matka, która również pojawiła się w drzwiach, usiłowała mu przemówić do rozsądku.
- To tak pilnujesz mojego wnuka? - Pogroził jej dziadek. - Szlaja się z byle kim i jeszcze po kryjomu wpuszcza go do łóżka! - Udało mu się szturchnąć laską Nikolasa w tyłek. Biedak usiadł gwałtownie, przecierając zaspane oczy. Wyglądał na lekko zaszokowanego. Pewnie pierwszy raz miał do czynienia z taką bandą wariatów. W tej chwili w sypialni tłoczyła się cała moja rodzina, kłócąc się zawzięcie i przepychając. Zagradzali w ten sposób jedyną drogę ewentualnej ewakuacji.
- Mamy jakieś zebranie? - Ziewnął i przeciągnął się niczym zadowolony kocur. Miał facet nerwy ze stali, a może po prostu wprawę i już nieraz został przyłapany z kochankiem w łóżku. Moja paranoja, jak widać, tak łatwo nie odpuszczała. Dostrzegłem jednak, jak ukradkiem zacisnął palce na kołdrze. Czyli jednak nie był taki niewzruszony, za jakiego chciał uchodzić i bał się rozjuszonego dziadunia jak my wszyscy.
- Ja ci dam zebranie, ty tani podrywaczu! - Nie zdążył się uchylić przed solidnym ciosem w plecy. Staruszek na pewno zrobił mu porządnego siniaka.
- Nic złego nie robiliśmy. – Ostrożnie zsunął się na podłogę pod oknem. - Tylko dlaczego tani...? - Facet nie miał za grosz instynktu samozachowawczego i prosił się o śmierć. Tym bardziej, że brat też już zaczął łypać na niego groźnie. Chyba nie doceniał zajadłej natury Stokrotków.
- Milcz i uciekaj - syknąłem i rzuciłem w niego marynarką, bo staruszek już zaczął prychać niczym lokomotywa. Mężczyźni w tej rodzinie byli urodzonymi tyranami i nie dało się z nimi dyskutować - zwłaszcza w takiej dwuznacznej sytuacji, kiedy w grę wchodził honor.
- Ale pozwól... - Nikolas próbował negocjować, unosząc się zupełnie niepotrzebnym w tej chwili poczuciem odpowiedzialności. Tymczasem cenne sekundy, które dzieliły go od zorientowania się przez rodzinę, że szeroko otwarte okno w pokoju było drogą do wolności, umykały.
- Na nic nie będzie pozwalać! To porządny dom! - warknął dziadek. - Honorowy mężczyzna zapukałby do frontowych drzwi, a nie wkradał chyłkiem niczym złodziej. Przedstawiłby się seniorom, jak należy i poprosiłby o możliwość konkurów.
- Nie żyjemy w osiemnastym wieku - mruknął pod nosem Nikolas, zbierając poobijane szczątki z dywanu. Miał pecha, bo Franio posiadał znakomity słuch i nie tolerował pyskowania.
- Już ja ci wygarbuję skórę, smarkaczu, skoro matka tego zaniechała! - Staruszek rzucił się ponownie do ataku, ciągnąc za sobą całą, usiłującą go powstrzymać, rodzinę. - Na pochybel uwodzicielom! – Okazała, drewniana laska minęła plecy Diabła Ho dosłownie o centymetr. Myślę, że w tym momencie coś wreszcie do niego dotarło, bo zerwał się na równe nogi. Zerkał jednak niepewny, czy może zostawić mnie ze wzburzoną rodzinką. Mój kochany bohater.
- Na co ty jeszcze czekasz? - Pchnąłem opierającego się idiotę w kierunku okna. Skoro tędy tu wlazł, to chyba potrafił też bez szwanku wyjść. – Wrócisz, jak opadną emocje. - Na szczęście tym razem mnie posłuchał. Wskoczył zwinnie na parapet, a stamtąd bez problemu zeskoczył na trawnik przed domem. Dziadek bez namysłu rzucił się za nim i wychylił prawie do połowy.
- Kundel, bierz go! Zagryź tchórza! - krzyknął w kierunku budy, w której spał nasz stróż i obrońca, Wafel. Niby miał wzrost kucyka i teoretycznie sam jego wygląd powinien przestraszyć włamywacza. Niestety ta góra czarnego futra była łagodna niczym owieczka, w dodatku uważała się za pekińczyka i kanapowca, co widać było po wszystkich domowych wersalkach, noszących ślady pazurów tego psiego lenia. Miałem ogromną ochotę zwiać w ślad za Nikolasem, ale niestety wszyscy siedzieli już na moim łóżku, patrząc potępiająco i wyraźnie czekając na wyjaśnienia. Nie miałem pojęcia, dlaczego do mnie zawsze stosowali inną miarę. Rodzeństwo mogło robić, co tylko chciało i jedyne pytanie, jakie słyszeli, to kiedy wrócą do domu. Popatrzyłem na nich buntowniczo i ciężko westchnąłem. By przetrwać jakoś resztę dnia, musiałem wysilić szare komórki. Najważniejsze, by opowieść była ciekawa i trzymała się najważniejszych faktów...
- Więc....
- Nie zaczyna się zdania od więc! Czego was dzisiaj uczą ci bakałarze...
- Było późno, w domu żywego ducha, a w radiu ciągle ostrzegali przed włamywaczami. Trochę się bałem i zadzwoniłem po Nikolasa... - Skoro i tak mają mnie za niekumanego ciamajdę, to dlaczego nie zrobić z siebie jeszcze tchórza?
- Ciekawe po co! - Palnął mnie w łepetynę ten zdrajca Przemek. Pewnie nie miał się z kim bzykać i stąd taki zły humor. - Po drugiej stronie ulicy mieszkają kuzyni!
- Masz nas za frajerów, wnusiu? - zapytał uprzejmie dziadek, a ja jęknąłem rozpaczliwie. Moja droga przez mękę trwała dobrą godzinę. Tłumaczyłem się niczym piętnastolatka przyłapana na całowaniu, chociaż w zasadzie nie miałem za bardzo z czego. Potem zaczęło się internetowe śledztwo. Po przeczytaniu kilku plotkarskich artykułów rodzina zgodnie zabroniła mi spotykać się z Horodyńskim, który wszędzie był przedstawiany jako super bogaty, zepsuty drań ze skłonnością do dzikich wyskoków i awantur. Nie dopuścili mnie wcale do głosu, po kilku próbach przebicia się przez ich wrzaski wzruszyłem ramionami i zrezygnowałem. W sumie chyba niepotrzebnie tak szaleli, po dzisiejszym dniu facet na pewno się więcej nie pojawi. Bohater czy nie, kto normalny chciałby się użerać ze zwariowanymi Stokrotkami, mając w perspektywie jedynie chuderlawego, niedotykalskiego pielęgniarka z upodobaniem walącego w pysk bez najmniejszego powodu.
.................................................................
Na szczęście na noc szedłem do pracy i mogłem zejść z oczu rodzinie, spoglądającej na mnie podejrzliwie za każdym razem, gdy zadzwonił telefon. Bezczelnie podsłuchiwali moje rozmowy, a siostra nawet zaproponowała podwózkę do szpitala, żebym się pewnie czasem gdzieś przypadkowo nie zabłąkał, chociażby do willi Horodyńskiego na dziką orgię, połączoną z kąpielą w szampanie.
   Liczyłem, że przynajmniej w robocie na nocnej zmianie będę miał trochę spokoju. Powinienem być mądrzejszy i wiedzieć, że z moim pechem zwyczajnie nie miałem na to szans. Już za progiem SOR-u przywitały mnie zaaferowane Gosia z Renią.
- Gdzie masz wizytówkę? - Zaczęły obmacywać mi kieszenie. - Przypinaj.
- Co dzisiaj tak służbowo? - Nikt nie lubił nosić tego cholerstwa, bo podczas zabiegów majtało się przed nosem, zwyczajnie przeszkadzając w pracy. Ale dyrekcja tego wymagała, ponieważ, jak wszyscy maluczcy wiedzą, świat zza biurka wygląda zupełnie inaczej. Kto by się tam przejmował realiami pracy.
- Sucha jest na dole i robi inspekcję swoich cukiereczków - wyjaśniła Gosia, a ja wytrzeszczyłem jedynie oczy, bo niczego nie zrozumiałem.
- Dostali nowe koszulki - dodała Renia, jakby to coś wyjaśniało. Nie zobaczyła na mojej twarzy żadnego błysku domysłu, więc po prostu pociągnęła mnie za sobą. Zaczęliśmy skradać się do pokoju socjalnego;  było dopiero po dziewiętnastej i pacjenci z wieczornej dostawy jeszcze do nas nie dotarli. Poczekalnia i recepcja, gdzie zazwyczaj kłębił się dziki tłum, świeciła pustkami. Popychając się z cichym chichotem, zajrzeliśmy przez szparę w drzwiach. Czerwoni właśnie przymierzali nowe t-shirty, całkiem porządne jak na szpitalne standardy. Zazdrość zalała mi oczy.
- To niesprawiedliwe – jeknąłem. - W tamtym tygodniu dostali buty. A my to co, od macochy?
- Musiałbyś, Luciu, zmienić klan i gabaryty. - Gosia zmierzyła wzrokiem moją mizerną sylwetkę w za dużej bluzie i smętnie zwisających z tyłka spodniach.
- Ty wredoto, już nigdy nie pobiorę za ciebie krwi - żachnąłem się urażony.
- Cichaj i patrz, może czegoś się nauczysz. - Uszczypnęła mnie w ramię. Z niechęcią zacząłem przyglądać się Czerwonym. Musiałem przyznać, że była z nich banda przystojnych drabów. Do noszenia ciężkich noszy mizeroty się nie nadawały, nasza dyrektorka pieczołowicie dobierała personel. Ich mięśnie w mocno dopasowanych koszulkach wyglądały naprawdę imponująco. Sucha z błyszczącymi oczami i wniebowziętą miną gapiła się na nich wprost bezwstydnie.
- Pani dyrektor, trochę są za ciasne - zaprotestował jeden z dryblasów, którego potężna klata niemalże rozrywała ubranie.
- Panie Rysiu, ja bym powiedziała, że leży idealnie. – Widziałem, jak koniuszek jej języka oblizuje wargi, zupełnie jakby miała przed sobą smaczne danie obiadowe. - Macie wyglądać jak brygada z Acapulco, a nie łachudry w za dużych gaciach. - Odniosłem dziwne wrażenie, że pije do nas. - Jesteście wizytówką szpitala. - Kadziła draniom, a oni puchli z dumy. Znowu będą zadzierali nosa aż do następnej wpadki, jak ta z internistą.
- Ale w takim razie niech pani spojrzy. - Sprytny drań stanął w pozie kulturysty, biorącego udział w pokazie. - Te stare kurtki zupełnie nie będą pasować. - A to podlizywacz, właził babie w tyłek bez mydła i oliwy.
- Masz rację, Rysiu, pomyślę o tym. - Sucha wprost promieniała. Nosz kurde, to my się zwykłych fartuchów ochronnych nie możemy doprosić, a dla nich miała na takie luksusy. Wycofaliśmy się po cichu, klnąc pod nosem. Na tym świecie nie było sprawiedliwości, albo byłeś rekinem, albo pospolitą makrelą w workowatych porach z gumką. Zgadnijcie, jaki gatunek rybki reprezentowałem?
..............................................................................
    Po dwudziestej na SOR-ze zaczął się na spory ruch. Lekarze z całodobówek zaczęli nam przysyłać pacjentów, od czasu do czasu zjawiała się też karetka na sygnale. Przywiezieni nią chorzy zazwyczaj wymagali szybkiej interwencji i byli przyjmowani w pierwszej kolejności. Sortowaniem reszty zajmowała się pielęgniarka na recepcji - to ona decydowała, kto i w jakiej kolejności otrzyma pomoc. Było to jedno z najbardziej niedocenianych stanowisk w szpitalu; wymagało nie tylko anielskiej cierpliwości oraz kultury, ale także ogromnego doświadczenia i wiedzy.
   Zwijaliśmy się jak w ukropie, a Jasiu dzielnie nam towarzyszył. Lubiłem z nim pracować - szybki, inteligentny i skuteczny wiele wymagał nie tylko od nas, w przeciwieństwie do innych lekarzy, chętnie zwalających swoje obowiązki na pielęgniarki - sam także dawał z siebie wszystko. Jedna z pacjentek, zaledwie dziewiętnastolatka, wymagała pozostawienia na kardiologii. Nieleczona grypa przekształciła się w ciężkie powikłanie pod postacią zapalenia mięśnia sercowego. Ponieważ wszyscy byli zajęci, Renia dała mi całą dokumentację i umieściliśmy chorą na wózku inwalidzkim - wszelki wysiłek był dla niej w tej chwili niewskazany.
- Uważaj na te wypindrzone osy z kardiologii. Najlepiej przekaż dziewczynę i wracaj jak najszybciej - pouczyła mnie starsza koleżanka, niestety nie mając czasu na dokładniejsze tłumaczenia. Byłem ciekaw, dlaczego przyrównała swoje znajome do tych złośliwych owadów, na pewno miała do tego jakiś powód. Moje miejsce pracy było dla mnie nadal nieznanym polem minowym, które należało dokładnie poznać i uważać, by nie wdepnąć w coś paskudnego. Wjechałem na piętro i znalazłem się w innym wymiarze. Wszystkie napotkane pielęgniarki nosiły pełny makijaż i wyglądały, jakby brały udział w wyborach miss szpitala. Krótkie spódniczki i dyskretne dekolty, z których przy pochyleniu wyglądały koronkowe staniki, z pewnością przyprawiły niejednego pacjenta o dodatkowe palpitacje serca. A może właśnie o to chodziło, by podnieść niektórym ciśnienie i ożywić oklapły mięsień w klacie? Jedno było pewne - nie pasowałem tutaj. Jak tylko wszedłem do dyżurki, nikt nawet na mnie nie spojrzał, zupełnie jakbym był niewidzialny.
-Yhm... Ekhem… - Musiałem nieźle się nachrząkać niczym prosiak z galopującymi suchotami, zanim jakaś niunia zwróciła na mnie uwagę.
- Zanieś papiery doktorowi pod szóstkę, pacjentkę możesz tutaj zostawić, my się nią zajmiemy. - Zabrała wystraszoną dziewczynę, która pomachała mi na do widzenia. Właściwie, dostarczenie dokumentów nie należało do moich obowiązków, ale dzięki temu mogłem poznać nowe tereny. Zapukałem do dyżurki lekarskiej i po usłyszeniu cichego proszę wszedłem do środka. Za biurkiem siedział przystojny, ciemnowłosy mężczyzna w okularach, na oko musiał mieć ze trzydzieści lat. Miał niesamowicie czerwone, wydatne usta. Obrzucił mnie taksującym, obleśnym spojrzeniem, spoglądając bez żadnego skrępowania w najbardziej interesujące punkty mojego mizernego ciała. Obdarzył mnie lekceważącym uśmieszkiem.
- Nie wiedziałem, że SOR dorobił się Świeżynki. U nas dawno nie było nikogo nowego. – Odebrał papiery, przy okazji gładząc wnętrze moich dłoni.
- To ja już nie przeszkadzam. - Miałem straszną ochotę dać mu kopa między nogi. Zrobiłem się czerwony ze złości, co ten podrzędny zboczeniec, najwyraźniej przekonany o swoim nieodpartym uroku, kompletnie błędnie odczytał.
- Jakie słodkie rumieńce. - Przysunął się bliżej. - Nie musisz się tak śpieszyć, Luciu. - Rzucił okiem na moją wizytówkę i klepnął mnie w tyłek, zaciskając na nim pożądliwe paluchy. Nie wpadłem w histerię chyba po raz pierwszy od czasu Andy’ego. Widać, starcie z Nikolasem czegoś mnie jednak nauczyło.
- Dla pana, doktorze, pan Stokrotka. Lutek to ja jestem dla przyjaciół. - Obdarzyłem go najbardziej wyniosłym spojrzeniem, na jakie było mnie stać i chwyciłem za klamkę. Zamrugał oczami, wyraźnie zaskoczony moją niechęcią.
- Możemy zawrzeć bliższą znajomość. Mam wolny etat w pracowni EKG, po niewielkich zmianach - spojrzał wymownie na moje ciuchy - byłbyś tam mile widziany. To o wiele lepsza praca niż na SOR-ze i jednakowo płatna, w dodatku soboty i niedziele są wolne. Na wszystko jednak trzeba sobie zasłużyć. - Zawiesił wzrok na moim tyłku. Czy ta kanalia właśnie proponowała mi lepsze stanowisko w zamian za seks? Na chwilę mnie dosłownie zapowietrzyło. Myślałem, że te artykuły w gazecie na temat mobingu i molestowania w pracy były grubo przesadzone.
- Nie kupczę swoją godnością - warknąłem, licząc w duchu barany, inaczej walnąłbym chama z pięści. Złamanie mu nosa wydawało mi się wyjątkowo dobrym pomysłem.
- Nic takiego nie sugerowałem, Świeżynko. Prędzej czy później i tak trafisz do mnie. - Spojrzał na mnie z ogromną pewnością siebie. - Wtedy jednak cena będzie znacznie wyższa.
- Nie mam zamiaru tego dłużej słuchać. - Otworzyłem drzwi i czym prędzej wyszedłem na korytarz, czując, że za chwilę wybuchnę z siłą bomby atomowej.
- Lutek! - zawołał jeszcze za mną ten drań. - Czyżbyś był tak naiwny i dawał za darmo?
- Nosz kurwa, wrócę i zabiję szmaciarza! - Obróciłem się na pięcie i już miałem wparować z powrotem do jaskini zła, kiedy czyjaś stanowcza ręka złapała mnie za ramię.
- Coś długo cię nie było, więc ruszyłam z odsieczą - odezwała się łagodnie Gosia. Wepchnęła mnie siłą do windy, a kiedy ta ruszyła, poklepała mnie uspokajająco po plecach. - Doktor Czarny to chutliwa świnia, wypróbowuje wszystkich nowych. Takie hobby.
- Nikt go jeszcze nie podał do sądu pracy? - zapytałem doprawdy zaskoczony.
- To ordynator kardiologii, prawie bóg szpitala. Niewątpliwie jednak powinien ponieść konsekwencje.
- Sucha o tym nie wie? Może trzeba ją poinformować!
- Nie bądź głupolem, wszyscy wiedzą. - Wzniosła oczy do góry, kręcąc głową nad moją naiwnością. - Czarny jest kanalią, ale jednocześnie najlepszym specjalistą w swojej dziedzinie w południowej Polsce z licznymi znajomościami na całym świecie. Ludzie zwyczajnie boją się mu podpaść. Ma też wielu oddanych fanów. Jego oddział wszyscy nazywają kurnikiem lub haremem. Widziałeś te lale - mają wszystko, co najlepsze. Czarny dba o swoich. Nikt nie waży mu się niczego odmówić, zaś wojewoda jest jego kumplem, z którym często imprezuje. Nie rób sobie z niego wroga, raczej unikaj jak zarazy. Zjawi się inny nowy i odpuści.
- Nie mogę w to uwierzyć - jęknąłem. - Masz pojęcie, co on mi proponował? - Wysiedliśmy z windy. Było już późno i obowiązywała cisza nocna.
- Mam, chłopie, mam... - Wytrzeszczyłem na nią z niedowierzaniem oczy. - Nie gap się tak na mnie, nie zawsze byłam gruba i po czterdziestce. Z dziesięć lat temu byłam niezłą laską, chociaż teraz trudno w to uwierzyć. - Zachichotała i szturchnęła mnie po przyjacielsku w bok.
- Jaśnie panie, goście, goście przybyli... - zawył nagle mój telefon. Zerknąłem na ekran, dobijał się do mnie zdenerwowany Nikolas. Przycisnąłem czerwoną słuchawkę, musiałem się najpierw zastanowić.
- Mój Bohater... - przeczytała mi przez ramię ciekawska jak zwykle Gosia. - No... no...- Zacmokała.
- Nic ci nie powiem, nie ma mowy...- Puściłem się biegiem pustym korytarzem w kierunku SOR- u. Gdybym się przyznał, nie miałbym chwili spokoju.
- Jaśnie panie, przyszedł sms... - odezwała się ponownie komórka.

,,Luciu, zjedzmy razem śniadanie, przyjadę po ciebie pod szpital. Musimy omówić strategię. Nie chcę znowu oberwać od dziadunia. Mam zamiar ruszyć w konkury, tylko nie bardzo wiem jak...''

- Boż...Bożenko, facet zbzikował! A może ten cios laską był silniejszy, niż myślałem?! - mamrotałem do siebie niczym nawiedzony, a dziewczyny nastawiły swoje radary na najwyższą czułość i posadziły mnie przy komputerze, żebym wystukiwał dane.


7 komentarzy:

  1. Ehh, czemu mi mało ?! :(
    Ten cios musiał być naprawdę silny :D
    Niech Nicolas skopie Czarnego, należy mu się za macanie tyłeczka Lucusia.
    Wennyyy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Konkury mrrr... uroczo. I'm waiting.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    bardzo wspaniały rozdział, ten dziadunio o boski bardzo mi się spodobał, i jak widać Nikolas jednak nie ma zamiaru odpuszczać sobie Lucusia, ech to bardzo nie sprawiedliwe, że czerwoni wszystko dostają a oni nic, ale może nasz prezes ich wspomoże... och wyobrażałam sobie, że to właśnie Nikolas poszedł po Lutka... haha prezes zamierza uderzyć w konkury...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. kiedy następny rozdział ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy opowiadanie jest zawieszone?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd ci to przyszło do głowy, gdyby było zawieszone tobym to napisała. Niewiele osób je czyta i komentuje, więc nie widzę powodu żeby się śpieszyć. Też mi się należy trochę miłego lenistwa.:))

      Usuń