czwartek, 19 marca 2015

Rozdział 11


   Noc upłynęła mi na wytężonej pracy, ponieważ zamknięto dwie pobliskie całodobówki, SOR i Izba przyjęć  były pełne pacjentów. Karetki również nie próżnowały, co jakiś czas dostarczały kolejnych nieszczęśników. W związku z tym wzmożonym ruchem o świcie ledwo trzymałem się na nogach i ziewałem tak szeroko, że kilka zdesperowanych much uznało moje usta za bramę do lepszego życia. Pozieleniałem na twarzy, kiedy dotarło do mnie, co właśnie zjadłem. Na ratunek pośpieszyła mi rozchichotana Renia.
- Bidulku, łyknij sobie kawki, bo nie dojedziesz do domu. - Podała mi parującą filiżankę pełną mocnej, aromatycznej nescafe z naszego nowego ekspresu. Moje poświęcenie na coś się jednak przydało, a prezes dotrzymał słowa i dobrze zaopatrzył pokój socjalny. Sala nadzoru w końcu nieco opustoszała i czekaliśmy na nową zmianę. Dobiegł mnie szept telefonu.
- Rany, Nikolas! Zupełnie zapomniałem! - Złapałem się za głowę. Z kieszeni dobiegły mnie słowa:

,, Twoja zarumieniona od snu twarz widziana o świcie przepędzi z mojego nieba każdą ciemną chmurę…''

Cholera, facet cierpiał nadal na syndrom Romea, a wszystko było winą mojej niewyparzonej buzi. Może powinienem zacząć ćwiczyć jogę czy coś? Po dwudziestce człowiek chyba powinien nauczyć się panować nad swoim językiem, tym bardziej jak nie miał nic mądrego do powiedzenia.
- No... No... Młody, to wy już na ty?
- A jak mu miałem mówić w łóżku, panie prezesie? - wypaliłem bezmyślnie i zobaczyłem dwie pary patrzące na mnie w kompletnym szoku.
- Lutek, czy to aby nie za szybko? - Pierwszy odzyskał zdolność mowy Jasiu, wystukujący historię choroby na swoim laptopie. - Horodyński to doświadczony drapieżnik, zrobi ci krzywdę.
- Eh.. Tego... Znaczy się, co wam strzeliło do łbów?! - Zaczerwieniłem się po białka, a może nawet żółtka oczu. - Czy wy myślicie tylko o jednym? - warknąłem. - Doktora to jeszcze rozumiem, bo pewnie przy Hrabim nie zna dnia ani godziny. Ale żeby szacowna mężatka miała cały czas kocie myśli?! - Zwróciłem się do Reni, która popatrzyła na mnie pobłażliwie i szturchnęła porozumiewawczo internistę.
- Ty, Świeżynka, nie zmieniaj tematu. Naprawdę myślisz, że jak po ślubie to już tylko przy zgaszonym świetle pod kołderką? Zawsze jest szansa, że czegoś się od młodzieży nauczę i zaskoczę mojego chłopa! - zarechotała, a ja uderzyłem głową o biurko. Naprawdę nie wiem, kiedy zamilknąć i chyba się nigdy tego nie nauczę.
- Niby od niego? On chyba ledwo zna słowo na ,,p'' i zasłania lustro, kiedy wchodzi do łazienki! - wbił mi natychmiast szpilę Jasiu i przetarł lekceważącym gestem okulary, a ja poczułem, że się kurczę. Naprawdę wyglądałem na takiego pierwiosnka? Musiałem popracować nad swoim imidżu. - Reniu, zrób sobie jeszcze jedną filiżankę, bo zaczynasz bredzić.
- Fakt, Horodyński tak łatwo nie dobierze się mu do spodni - przytaknęła mu gorliwie wstrętna niewdzięcznica, za którą tachałem skrzynie z kroplówkami. - Dziewice bywają strasznie dzikie.
- Jesteście wredni! Dam się mu przelecieć w samochodzie, żebyście już nie musieli nad tym myśleć! - Nawet nie wiedziałem, że zacząłem tupać nogą, co najwyraźniej jeszcze bardziej ich rozbawiło.
- On naprawdę jest słodziutki - westchnął teatralnie internista. Miałem dość tych kpinek, policzki paliły mnie żywym ogniem. Następnym razem nagram jego śpiewacze występy, zemsta będzie taka słodka. - Pożyczyć ci poduszki z gabinetu? Wiesz, za pierwszym razem może boleć.
- Lepiej tego malinowego żelu. - Nie omieszkała wtrącić się Renia. Oboje patrzyli na mnie z niezdrową ciekawością.
- Jesteście bandą wrednych zboczeńców! - warknąłem na nich, złapałem za swoje rzeczy i uciekłem do szatni. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście, wreszcie naprawiono kabiny z natryskami. Wziąłem szybki prysznic i przebrałem się w codzienne ciuchy, na które składały się dopasowane dżinsy, zielony podkoszulek i obszerna bluza z kapturem. Przyczesałem ciemne włosy i przyjrzałem się sobie krytycznie w lustrze. Nie był to co prawda strój na wytworne śniadanie, ale Nikolas widział mnie w o wiele gorszym, jak ta stara, ponaciągana piżama, więc chyba nie przeżyje jakiegoś szoku. Nie miałem tylko pojęcia, gdzie właściwie chciał mnie zabrać.
***
    Na zewnątrz było chłodno, wczesna wiosna to nie czas na sportowy strój. Chyba zbyt lekko się ubrałem, bo zacząłem trząść się z zimna. Kątem oka zauważyłem grzebiącego w bagażniku Czarnego. Oczywiście zlustrował mnie z obleśnym uśmieszkiem i zrobił zapraszający gest.
- Jeszcze czego, obrzydliwy obmacywaczu! - mruknąłem ze złością pod nosem, jak się okazało, niedostatecznie cicho. Mój pech działał bezbłędnie.
-  Czy ten konował ośmielił się ciebie dotknąć?! - usłyszałem za sobą warkot Diabła Ho. Otulił rycersko moje trzęsące się ramiona swoją ciepłą kurtką.
- Daj spokój! - Złapałem go mocno za rękę. Czerwone błyski w czarnych oczach i rozdęte niczym u rasowego rumaka nozdrza mówiły same za siebie. - Powiedziałem mu kilka słów do słuchu i wystarczy. Nie ma sensu robić draki. - Czarny jakby chcąc go sprowokować, wyprostował swoją sylwetkę i patrzył na nas wymownie. Powędrował wzrokiem od szofera do samochodu, potem wycenił prezesa i mrugnął do mnie porozumiewawczo. Jęknąłem w duszy, ostatnie czego pragnąłem to bijatyka pomiędzy nimi na szpitalnym parkingu. Już i tak wszyscy, którzy właśnie wychodzili z pracy, zerkali na naszą trójkę z zaciekawieniem. Nikt nie odważył się jednak niczego głośno skomentować. Zrobienie sobie wroga z któregokolwiek z patrzących na siebie mężczyzn graniczyło z czystą głupotą. Na nieszczęście limuzyna Nikolasa stała obok błyszczącego, nowiutkiego dżipa kardiologa.
- Wsiadajmy, jestem głodny i zmęczony. - Splotłem na wszelki wypadek nasze palce, aby mi się nie wymknął. - Umiem o siebie zadbać, nie martw się. Czasy Andy’ego to przeszłość - szepnąłem, patrząc mu z prośbą w oczy.
- Tym razem mu odpuszczę. - Zaborczo przycisnął mnie do maski i zapiął zamek kurtki, muskając opuszkami palców moją szyję. Wyraźnie pokazywał domniemanemu rywalowi, do kogo należę. Nie lubiłem takich samczych zagrywek, powstrzymałem się jednak od komentarza, by nie sprowokować awantury. Otworzył przede mną drzwiczki, a ja z ulgą wsiadłem do środka. Prezes zajął miejsce z drugiej strony. Właśnie miałem zamknąć uchylone okno, kiedy dobiegły mnie drwiące słowa Czarnego.
- Nie doceniłem cię. Jesteś cwaną bestyjką. - Poczułem gwałtowne uderzenie krwi do głowy, ten śmieć miał mnie za sprzedajną dziwkę. Nikolas mocno szarpnął, usiłując się wyswobodzić. Resztką rozsądku zablokowałem zamek.
 - Panie Józku, jedziemy - rzuciłem do szofera, który chyba wyczuł, co się święci, bo nacisnął bez wahania pedał gazu. Znał porywczość swojego szefa lepiej ode mnie, tego rodzaju rozgłos na pewno nie był Horodyńskiemu potrzebny. Brukowce znowu miałyby o czym pisać, a ja musiałbym wysłuchiwać zarówno w domu jak i w pracy idiotycznych uwag na temat mojego nowego znajomego. Tak, znajomy to było właściwe określenie, nic przecież między nami nie zaszło - przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Znaliśmy się zbyt krótko i żaden z nas nie zdobył się na żadne osobiste deklaracje, a w te konkury jakoś nie uwierzyłem.
***
   Całą drogę mój współtowarzysz milczał, najwyraźniej zły, że nie pozwoliłem mu obić chudej facjaty Czarnego. Nie próbował jednak ponownie wyrwać swojej ręki. Mimo że się na mnie boczył, płynęło od niego miłe ciepło i przyjemnie rozlewało się po moim sztywnym ze zdenerwowania ciele. Mimowolnie się rozluźniłem. Nigdy wcześniej nie jechałem w tak komfortowym samochodzie, siedzenie było idealnie wyprofilowane, zapadłem się w nie z westchnieniem ulgi. Przymknąłem oczy i wydawało mi się, że po sekundzie otworzyłem, szarpany za ramię przez Nikolasa.
- Pobudka, zaspany kwiatuszku. Jesteśmy na miejscu.
- Spadaj, Przemek - wymamrotałem niezbyt przytomnie i przetarłem oczy.
- Kto to? Ilu ich jest, do ciężkiej cholery?! - Mocno wkurzony prezes wyciągnął moje słaniające się zwłoki z limuzyny i postawił do pionu.
- Hm...y... - Zamrugałem, usiłując dojść do siebie po tak brutalnym przebudzeniu. Widziałem jego usta zaciśnięte w wąską kreskę i usłyszałem, jak zgrzyta zębami. Gdzie się podział ten wyniosły biznesmen o nienagannych manierach, jakie zaprezentował w restauracji?
- Nie strugaj mi tu niewiniątka...
- Ty masz jakąś paranoję. - Ziewnąłem szeroko i zaburczało mi głośno w zaniedbanym brzuchu. Po  wczorajszej kolacji nie zostało nawet mgliste wspomnienie. - Przemek to mój brat, a Czarny... Taki szpitalny amator wszystkiego, co ma tyłek i na drzewo nie ucieka. - Minąłem go i zadarłem głowę. Zaliczyłem całkowity opad szczęki na widok Willi Adamsów, jak często z kuzynami nazywaliśmy zabytkowy, zrujnowany, opuszczony budynek , w którym jako dzieciaki bawiliśmy się w chowanego. Pieniądze jednak miały w sobie cząstkę magii, zwłaszcza w rękach doświadczonego biznesmena o dobrym guście. Przedwojenny dom o pięknych klasycznych liniach wyglądał oszałamiająco. Zadbano o wszystkie detale i przywrócono go do dawnej świetności. Po białych ścianach nadal pięło się dzikie wino, z kominów unosił się dym, a duże okna błyszczały w porannym słońcu. Utalentowana ręka ogrodnika sprawiła, że otaczający budynek park nic nie stracił na swojej tajemniczości. Wytyczono jedynie alejki, naprawiono ławeczki i marmurowy zegar. Tyle udało mi się dostrzec, a już nabrałem ochoty na dokładniejsze zwiedzanie.
- Łał… Jesteś czarodziejem. – Ruszyłem w kierunku zadaszonego ganeczku podpartego smukłymi kolumnami. Był skonstruowany tak, że mógł się pod nim zatrzymać samochód, dalej szerokie schody prowadziły do oszklonych drzwi, w których mignęła mi czyjaś twarz. Nikolas widząc, że nic więcej ze mnie nie wyciągnie, poszedł przodem, tym samym pełniąc rolę przewodnika.
- Cieszę się, że ci się podoba – odezwał się głosem idealnego pana domu. Jego fizjonomia uległa całkowitej przemianie, kompletnie mnie zaskakując. Zniknęła gniewna zmarszczka między brwiami, a na ustach pojawił się uprzejmy uśmiech. Diabeł Ho był wyśmienitym aktorem, powinienem to na przyszłość zapamiętać ku swojej przestrodze. Czułem szóstym, wyśmiewanym przez Wiśkę, zmysłem, że miał wiele sekretów, które warto by było poznać. Obudziło to moją wrodzoną ciekawość. Wchodziłem właśnie do piekielnej jaskini i nie wiadomo, jakie niespodzianki czekały mnie w środku. Moja mocno zwichrowana wyobraźnia (a niby jaką można mieć, mając matkę pogankę, tańczącą w świetle księżyca?) szalała w najlepsze. Po wejściu do środka zatrzymałem się tak gwałtownie, że wpadłem w poślizg i wylądowałem prezesowi na plecach.
- Lutek, dążysz dzisiaj do samozagłady? – Odwrócił się i wziął mnie pod brodę jednym palcem. – A może potrzebujesz wzmacniającego całusa? – Przybliżył swoją twarz tak, że czułem jego gorący oddech na policzku.
- Czyli znowu jesteśmy dobrymi znajomymi? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie, oblewając się rumieńcem. Rozejrzałem się po ogromnym holu i wysunąłem do przodu szczękę. – Łee…
- Co ci się znowu nie podoba? – Podniósł do góry brwi.
- Skoro to dom Diabła, liczyłem przynajmniej na jakieś zasuszone szkielety, pobrzękujące łańcuchy czy jęki konających, a tu całkiem zwyczajna chałupa. Jestem odrobinę rozczarowany.
- Dla wyjątkowo marudnych gości zawsze znajdzie się jeden czy dwa dobrze wyposażone lochy. A teraz lepiej chodź na śniadanie. – Klepnął mnie poufale w tyłek, pisnąłem i przyśpieszyłem kroku. – I czym ty się niby różnisz od Czarnego? – burknąłem po cichu do siebie, ale mnie usłyszał.
- Ta patykowata gnida śmiała cię obmacywać?! Powinienem obić mu mordę tak dla przykładu. A może ci się podobały jego awanse? – Znowu zaczął powarkiwać i  z dżentelmena zmienił się w gangstera. Powinienem ugryźć się w język.
- Odczep się, Nikolas. Dajesz to śniadanie czy nie? – Zacząłem węszyć za kuchnią. Miałem nadzieję, że zapomniał o tych nieszczęsnych konkurach.
- Zjemy w salonie i pogadamy o przyszłości. – Wziął mnie za kark niczym zbuntowanego szczeniaka i zaprowadził do przestronnego pokoju z kominkiem, umeblowanego w całości cennymi antykami. Ciemnowiśniowe, lakierowane drzewo umiejętnie dobranych mebli cieszyło oczy nawet takiego profana jak ja. Duże, gotyckie okna wychodziły na rozległy taras.
- A jak coś zepsuję? – zapytałem, siadając ostrożnie przy małym stoliczku. – Jestem niezgrabiaszem.
- Wtedy będziesz musiał to odpracować. – Zajął miejsce w fotelu obok i wymownie spojrzał mi na usta. – Co twój dziadek miał na myśli, wspominając o tych konkurach?
- Nie mam pojęcia, jestem z innej epoki. Nie mów, że chcesz się wplątać w coś tak obciachowego! – Zwariował facet, staruszek rzeczywiście go uszkodził.
- Myślisz, że wyciąg z kąta bankowego i flaszka porządnej wódki załatwi sprawę? – Widziałem, jak zaświeciły mu się ślepia. Stroił sobie ze mnie żarty. Już ja mu pokażę, co to znaczy starać się o rękę Stokrotka.
- Hm… No dobra, sam tego chciałeś… To nieco bardziej skomplikowane. – Zrobiłem niewinną  minę i podparłem brodę dłońmi. Uwierzy czy nie, spróbować warto.
- Mówże… - Widziałem na jego twarzy autentyczną ciekawość. Rybka zaczęła obwąchiwać haczyk. Poprawiłem się na fotelu i uśmiechnąłem pod nosem.
- Najpierw muszą przyjść do dziadunia i matki swatowie, to nie może być byle kto. Przedstawią twoje zalety jako mojego przyszłego partnera. Dobra, mocna gorzała na pewno nie zaszkodzi. Jeśli to, co mówią, się spodoba, Franio przepije z nimi kielicha, jeśli nie - wywali za drzwi. Potem dopiero nadejdzie twoja kolej. Przychodzisz z drobnymi upominkami i podlizujesz się całej rodzinie. Kiedy cię zaakceptują, wtedy możesz się zacząć ze mną spotykać. – Wyszczerzyłem do niego zęby. – Aha… Kuzyni też pewnie będą chcieli się z tobą spotkać.
- Czy wy żyjecie w XVIII wieku? – jęknął Nikolas i popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Ja bym raczej powiedział, że bardzo tradycyjnie. Ale nikt cię oczywiście do niczego nie zmusza. – Wydąłem usta i spojrzałem na niego niby urażony, w duszy skręcając się ze śmiechu.
- Jak sobie z tym radzi twoje rodzeństwo? – Przyglądał mi się uważnie, szukając pewnie na mojej twarzy oznak kłamstwa. Trzymałem się dzielnie, wbijając paznokcie w uda. Do głowy przyszła mi nagle dziwna myśl – dlaczego właściwie zależy mu tak bardzo na akceptacji mojej rodziny? Nie jesteśmy w żadnym poważnym związku, dopiero się poznajemy. Tymczasem prezes zachowuje się, jakby myślał o ślubie i wspólnym życiu. Coś mi tu nie pasowało i miałem zamiar dowiedzieć się co.
- Korzysta z życia za plecami dziadunia. Ale to w moim przypadku nie przejdzie, za bardzo mnie pilnują od wypadku z Andy’m. Jak mi nie wierzysz, możesz popytać sąsiadów – westchnąłem smętnie i spuściłem wzrok na obrus. W tym czasie jasnowłosa pokojówka w nienagannie wykrochmalonym, białym fartuszku podjechała z wózeczkiem, na którym stało nasze śniadanie. Pociągnąłem nosem, jajecznica na boczku pachniała upojnie. Dziewczyna zaczęła podawać do stołu, jednocześnie rozległ się dzwonek telefonu Nikolasa.
- Wybacz, to pilne. - Wyszedł z pokoju na korytarz, po chwili to samo zrobiła pokojówka. Nie miałem zamiaru czekać na pana domu, byłem za głodny. Zacząłem zajadać, jednocześnie bacznie się rozglądając. Dostrzegłem otwarte drzwi do gabinetu. Jak może wyglądać z bliska diabelska jaskinia? Poczułem znajome łaskotanie za uszami i ssanie w okolicach żołądka. W pobliżu nie było nikogo. Skradając się na palcach, wszedłem do środka.
   Pokój wyglądał tradycyjnie, regały z książkami, na środku duże biurko, a za nim skórzany fotel. Ściany wyłożone ciemną, dębową boazerią i puszysty dywan na podłodze. Jednym słowem gabinet jakich wiele można zobaczyć w każdym biurowcu. Nigdzie plam krwi i palców zamordowanych wrogów. Po chwili moją uwagę zwróciła stojąca na blacie fotografia. Była na niej śliczna, czarnowłosa dziewczyna na tle Białego Domu, bardzo podobna do Nikolasa. Wyglądała na strasznie delikatną, niczym elfia wróżka. Machała radośnie ręką, najwyraźniej do kogoś bliskiego jej sercu. Zdjęcie obwiedzione było czarną wstążeczką, jak to niektórzy robią w przypadku zmarłych osób. Odwróciłem ramkę i zobaczyłem podpis:
,, Dla kochanego braciszka - Natasza. Po raz pierwszy w życiu jestem naprawdę szczęśliwa. Niki, miłość… miłość naprawdę istnieje.” 2010 r. Czyli jakieś sześć lat temu.
   Speszony odłożyłem fotografię na miejsce i szybko wyszedłem z gabinetu. Nie miałem prawa wtrącać się do rodzinnych sekretów prezesa. Zrobiło mi się jakoś zimno w okolicy serca. To była jego siostra, siostra, o której nigdy nie wspominał, do której istnienia nawet się nie przyznawał. Czy ta pełna radości dziewczyna nie żyje? Co się z nią stało?
 .........................................................................................................................................
betowała Kiyami

5 komentarzy:

  1. Czemu nie było bójki?! ;( :D
    O co to za siostra znowu?!
    Dlaczego właśnie w takim momencie koniec ?!
    Wenyyy i szybko kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz świadomość tego, ze cię uwielbiam i nabijam ci codziennie wyswietlen w poszukiwaniu rozdziału? ;D Jest strasznie ciekawa o co chodzi z tą siostrą. Ogólnie wszystkiego jestem ciekawa i zauważyłam, ze czytając twoje opowiadania szczerze się jak kretynka ._.
    Czekam na następny rozdział i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta historia będzie miała kryminalny posmak, wszystko przed wami. :))

      Usuń
    2. Łaaaaaa *0* To już się nie mogę doczekać... :D Przeczytałam każde twoje opowiadanie i teraz stwierdzam, ze nie mam co robic ze swoim zyciem. :')

      Usuń
  3. Witam,
    o jejciu rozdział wspaniały, prezes to wielki zazdrośnik, chociaż mógł pokazać siłą czarnemu, że Lutek to jest jego....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń