niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 14

   

   Przez ten cały cyrk ze swatami dosłownie gotowałem się ze złości. Moja rodzina była niewątpliwie stadem szalonych dziwaków, które chciało chyba doprowadzić do tego, że z domu będę wychodził jedynie po zmierzchu, najlepiej w długiej, czarnej pelerynie z kapturem. A już dopiero wścibski Franio przechodził samego siebie. Nie dość, że nadal żył w epoce sarmackiej Polski, to jeszcze wciągał w swoje niemądre pomysły resztę Stokrotków, którzy, ku mojej rozpaczy, uwielbiali takie awantury i chętnie brali w nich udział. Jeśli ktoś narzeka na nudę i pragnie życia w XVIII-wiecznym chaosie, to powinien koniecznie wżenić się w naszą rodzinę. Serdecznie zapraszam, mamy do zaoferowania wielu kawalerów i nawet jedną, rudą wiedźmę. A gdyby ktoś tak zechciał mojego ukochanego brata Przemka, gotów byłbym nawet dopłacić, byle zabrał go z domu… Jednak prawdziwy bohater, taki co najmniej na miarę Kmicica, wziąłby do siebie mamę Basię (najlepiej ktoś z Klubu Morsów, te nagie pląsy o północy wymagają hartu ciała i ducha) bądź naszego domowego tyrana, choć myślę, że nawet dzielna Xena nie dałaby rady.
Patrzyłem, jak siedzący przy stoliku dziadunio targował się niczym przekupka, wyciągając z mocno oszołomionych wysokoprocentowymi trunkami swatów najmniejsze szczegóły dotyczące obu starających. Z niewinnym uśmiechem na pomarszczonej twarzy dowiedział się nie tylko najbardziej kompromitujących faktów z ich życia, ale także dostał szczegółowy raport o stanie finansów. Biedny burmistrz i Sucha nawet nie zorientowali się, kiedy dokonali generalnej spowiedzi.
Tymczasem ja siedziałem grzecznie na kanapie w towarzystwie zachwyconej narzeczeńską aferą Wiśki. Zgrzytałem zębami, omal nie ścierając ich na proch i wymyślałem siedemdziesiąt siedem sposobów na ukaranie niepoprawnego staruszka. W wyobraźni jak zwykle całkiem nieźle mi szło, nie był to bynajmniej pierwszy wybryk seniora w stosunku do mojej osoby. Nigdy jednak nie udało mi się żadnego kuszącego pomysłu zrealizować. Długie, powolne tortury może przywróciłby mu odrobinę rozsądku. Nie mogłem nawet zrzucić jego zachowania na karb wieku czy sklerozę. Franio był bystry jak mało kto i czym starszy, tym lepiej się bawił i rządził Stokrotkami twardą ręką niczym wojewoda na swoim kasztelu.
Kiedy goście wreszcie wyszli, a raczej zostali zataszczeni do taksówki przez ubawionego do łez Przemka, bolała mnie już cała szczęka. Właśnie otwierałem usta, by zacząć się drzeć (istniała niewielka szansa, że zabytkowy żyrandol wskutek wstrząsów spadnie seniorom na głowy), kiedy zadzwonił telefon...
- Lutek, pomocy...! Miej serce... - usłyszałem jękliwy głos kuzyna Bolka.
- Czego? - W tej chwili nie byłem zbyt pokojowo nastawiony do rodziny. Na pewno wszyscy wiedzieli, co planuje Franio i nikt z tych zdrajców mnie nie ostrzegł.
- Błagam cię, przyjedź natychmiast! Sara już wróciła do domu z małym, a matka z ojcem będą dopiero jutro.
- Dlaczego ja? – Przestraszyłem się nie na żarty, nie miałem z noworodkami zbytniego doświadczenia. – Pogoń baby!
- W twoim domu nie ma kobiet, tylko walnięte wiedźmy. Nie oddam syna w ręce szalonej zielarki i jej córki - ostrozębnej prawniczki! - zaprotestował kategorycznie. –  On cały czas ryczy, Sara zresztą też…
- No to masz problem… - Zacząłem wyrzucać gwałtownie z piersi drobiny lęgnącego się tam współczucia. Jego ukochana żona była taką samą szaloną jędzą jak moja sister, bo kto inny chciałby jakiegoś Stokrotka. Tego jednak ten zakochany po uszy burak zupełnie nie dostrzegał i nazywał ją swoją Słodką Niezapominajką. Niby że nie sposób o niej zapomnieć. Całkiem inteligentna dziewczyna dała się wziąć na taki banalny chwyt!
- Jesteś pielęgniarkiem czy nie?! – zapytał, oburzony moją postawą. – Jeszcze godzina, a znajdziesz tu moje zestresowane zwłoki! – dodał płaczliwie, a moje miękkie serce zatrzepotało.
- Będziesz mi winien przysługę! – mruknąłem i ruszyłem do drzwi, po drodze porywając z kuchni ogromną, wołową kość, a z wieszaka w przedpokoju kurtkę. Niech myślą, że idę przywabić psa.

***
   Nie miałem zamiaru zdradzać reszcie rodziny doniosłej nowiny, bo wszyscy zwaliliby się temu konającemu głupolowi na łeb. Na szczęście Bolek mieszkał niedaleko. Zanim do niego dotarłem, przypomniałem sobie, czego nauczyli mnie na praktykach w oddziale położniczym. Zapukałem i nie zdążyłem nawet zamrugać oczami, kiedy zdesperowany kuzyn rzucił mi się w ramiona. Przystojny na ogół facet wyglądał niczym po katastrofie, zresztą nie tylko on. Cały niewielki domek ogarnęło jakieś szaleństwo. Wszędzie walały się kolorowe ubranka z misiami, pieluchy, podpaski, butelki i smoczki. Młody tatuś jak nic zwariował z radości i wykupił cały sklep z akcesoriami dla niemowląt. Malowniczy bajzel bił po oczach. Kontemplację krajobrazu po wybuchu bomby zwanej Marcinkiem przerwało mi żałosne kwilenie i kobiecy szloch.
- Jak tylko wstanę, to cię zabiję! Po co mi to było?! – zawodziła Słodka Niezapominajka. – Dla pewności utnę ci Szalonego Ogiera! – dodała mściwie.
- Szalonego Ogiera? – zabulgotałem z uciechy. Muszę zanotować sobie w pamięci, że dzieci wzbudzają mordercze instynkty w partnerach.
- Bredzi w gorączce – mruknął, zarumieniony niczym nastolatek Bolek. Dla pewności obciągnął nisko sweter, by nie drażnić zbytnio małżonki.
Wszedłem do sypialni i opadły mi ręce. Przez kilka godzin od przyjazdu te dwa patałachy, jak w myślach nazwałem niewydarzonych rodziców, nic pożytecznego nie zrobiły. Sara leżała na łóżku, próbując uspokoić malucha, który desperacko usiłował uchwycić usteczkami jej nabrzmiałą, zaczerwienioną pierś. Oczy dziewczyny błyszczały od gorączki, a twarz miała wykrzywioną z bólu.
- Dlaczego nie je? Może jest chory? – Popatrzyła na mnie przerażona.
- Gadasz bzdury. – Usiadłem obok na krześle. – Mogę? – Kiedy przytaknęła, dotknąłem delikatnie jej piersi. Była gorąca i twarda niczym kamień. - Nie uczyli was w szpitalu postępowania przy dużym napływie pokarmu?
- Ech, była jakaś pogadanka i pokaz, ale źle się wtedy czułam i niewiele pamiętam – przyznała zmieszana. - Na oddziale były tylko dwie położne, biegały tam i z powrotem jakby miały turbo napęd. Nie chciałam sprawiać dodatkowego kłopotu.
- No dobra. W taki razie zaczynamy skrócony kurs pod tytułem:   ,,Mleka mniej, cyckom lżej”. Masz gdzieś oliwkę i ręcznik? – Zabrałem z jej ramion Marcinka i włożyłem do kołyski. – Bądź facetem i trochę wytrzymaj! – Włożyłem mu do skrzywionej buzi smoczek, zaczął ciągnąć, aż guma strzelała. Wziąłem z szafki buteleczkę. – Będzie trochę bolało. – Przystąpiłem do masażu i odciągania piersi.
- Może ja pomogę? – Bolek stał na środku pokoju z nieszczęśliwą miną, z fascynacją gapiąc się na to, co robimy.
- Ty spieprzaj do kuchni i włóż umytą kapustę do lodówki. Znajdź Sarze miękki stanik, a potem rozbij tłuczkiem do mięsa kilka liści. Zaparz w garnuszku szałwię, przepis masz na opakowaniu.
- Będziemy robić bigos? – zapytał zaskoczony.
- Kretynie, znikaj, masz piętnaście minut! – Zanim kuzyn uporał się z rozkazami, pierś już nieco zmiękła. Przystawiłem do niej malucha, który chwycił ją mocno niczym mała pirania. Z oczu dziewczyny znowu popłynęły łzy. – Nie martw się, ból szybko minie.  – Pogłaskałem ją po ramieniu. – Po kilku dniach wszystko wróci do normy. Marcinek dostanie jedzonko pierwszej klasy, a dla ciebie to też będzie wygoda.
- Obyś miał rację. A co z gorączką? – Widać było, że się uspokoiła i nabrała otuchy.
- Spadnie, na szczęście nie jest wysoka. To jeszcze nie zapalenie. – Z przyjemnością patrzyłem na ciągnącego z wielkim zapałem pokarm noworodka. – Ale głodomór!
- Po tatusiu! Też trudno go oderwać od piersi.  – Obdarzyła mnie łobuzerskim uśmiechem, po czym przytuliła delikatnie synka. Po kwadransie mały był już spokojny i najedzony. Zmieniłem mu jeszcze pieluszkę, a ryczący potwór zamienił się w aniołka, który natychmiast zamknął oczka. W tym momencie wrócił Bolek ze wszystkimi akcesoriami i położył na stoliku do przewijania.
- Co tu tak cicho? – zapytał zaniepokojony. Patrzył z taką czułością na żonę i synka, że zrobiło mi się jakoś ciepło na duszy.
- Nie gadaj, tylko dawaj, co przygotowałeś i ucz się. Jutro ty to będziesz robił! – Wziąłem od niego stanik i pomogłem ubrać Sarze, następnie nałożyłem do niego zimnych liści kapusty.
- Zostawisz mnie tutaj samego?! – zajęczał przerażony.
- Czy to ten sam facet, który dla mnie chciał przenosić góry? - Dziewczyna popatrzyła na męża zmrużonymi oczami. - Jak dobrze, prawie przestało boleć. - Z ogromną ulgą wypisaną na twarzy opadła na poduszki. – Doprowadź się do porządku, głuptasie. – Pokręciła głową, widząc dwudniowy zarost i krzywo pozapinane guziki swetra.
- Zorganizuj rosołek dla mamusi, ale już! – warknąłem do kuzyna.
- Nie umiem gotować. – Podrapał się po rozczochranej głowie z zafrasowaną miną.
- Leć do najbliższej sąsiadki i powiedz, że masz sytuację kryzysową. Na pewno nie odmówi ci pomocy. Nie wracaj bez zupki! – W ciągu sekundy zniknął jak zaczarowany. Widziałem przez okno, jak gnał gdzieś z termosem w ręce.

***
   Usiadłem na kanapie w salonie z drzemiącym Marcinkiem na rękach i zacząłem obmyślać plan działania. Młodzi słaniali się na nogach, w domu panował niesamowity bałagan, a ciotka wracała dopiero następnego dnia. Potrzebowałem dodatkowych rąk do pracy. Sam nie miałem szans wszystkiego ogarnąć. W tym momencie zadzwoniła komórka, co uznałem za zrządzenie opatrzności.
- Lutek, gdzie ty się szwendasz po nocy? – zabrzmiał mi w uszach poirytowany głos Nikolasa. Paskudny zazdrośnik znowu snuł dziwne domysły. Najwyraźniej domagał się maleńkiej nauczki. –Testujesz Czarnego? Pewnie Sucha przechwalała się majątkiem tego taniego podrywacza i słynna willa na Mazurach wpadła ci w oko.
- Jasne, nie mogę się doczekać, aż spędzę w niej kilka upojnych nocy. Uważasz, że dwie osoby zmieszczą się na bujanym fotelu? – zapytałem niewinnie.
- Gdzie ty jesteś i co robisz? – warknął naprawdę groźnie. Powinien się zatrudnić w policji, samym tylko tonem potrafiłby odstraszać chuliganów.
- Ja? Nic takiego – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Jaką ty masz mięciutką skórę. Normalnie atłasik. – Pomiziałem nosem malucha po policzku. Odległość dodała mi odwagi. Zupełnie zignorowałem pieniącego się prezesa. Ciekawe, ile wytrzyma? – I te czarne loki. Przystojniaczek z ciebie, słodziaku. – Chłopczyk, taki cichy i zaspany, był strasznie milutki, mógłbym go schrupać w całości. Może jednak dzieci nie były złe? Gdyby jeszcze miało ciemne oczy Nikolasa i te jego usta. Być może za parę lat sam chciałbym mieć takiego łobuziaka.
- Cholera! Zaraz tam będę, zdrajco! Obedrę was obu ze skóry! - I to by było na tyle, jeśli chodzi o opanowanie Diabła Ho. Ciekawe, jak niby mnie znajdzie, nikt nie wie, dokąd poszedłem.
   Przeniosłem kołyskę do salonu, chcąc dać odpocząć znękanemu kuzynostwu. Wyścieliłem bujak kocykiem z zamiarem spędzenia w nim nocy, gdyby jednak prezes mnie zawiódł.

***
   Bolek stanął na wysokości zadania i wyjątkowo szybko się uwinął. Wyłudził cały garnek rosołu z domowym makaronem. Miał piękny, złocisty kolor i pachniał naprawdę smakowicie. Z dumą postawił go na piecu, niczym powracający z wyjątkowo udanego polowania myśliwy. Czym my tak naprawdę różnimy się od jaskiniowców?
Nakarmiłem zupką słaniających się na nogach młodych rodziców i zapakowałem ich do łóżka, mimo gwałtownych protestów z ich strony. Ledwie zamknąłem za nimi drzwi do sypialni, gdy usłyszałem głośne pukanie. Zerknąłem przez wizjer, wywiad Horodyńskigo działał jednak bez zarzutu. Kiedy otworzyłem, błysnął wściekle czarnymi ślepiami i wpadł z impetem do środka.
- Gdzie ten łapiduch? – Przyparł mnie do ściany. Kiedyś wpadłbym w panikę na tak obcesowe zachowanie. Osobiście wyleczył mnie z lęków, więc tylko do siebie mógł mieć pretensje.
- Masz być cicho albo cię stąd wyrzucę! – Przytrzymałem go stanowczo za klapy od marynarki. Drań był ode mnie wyższy z dziesięć centymetrów i chyba zamiast przekładać w swojej firmie papierki, cały czas intensywnie trenował. Kiedy on miał na to czas, pozostawało dla mnie tajemnicą.
- Ty? – Popatrzył pobłażliwie na moją widoczną w rozpiętej koszulce mizerną klatę. Poczerwieniałem. – Niby jak? – Wyraźnie miał mnie za mięczaka.
- Najpierw ci przypierdzielę tym! – Pogroziłem mu trzymaną w ręce chochlą. Kiedy wszedł, nalewałem sobie właśnie rosołek. – A potem za te kręte kudły wywalę cię za drzwi! – Tupnąłem nogą dla podkreślenia swoich słów. - Wszyscy są tam. – Wskazałem na drzwi po lewej. – Idź na palcach i wylecz tę paranoję. – Sam pomaszerowałem do salonu, zadzierając nos do góry. Oczywiście Nikolas poszedł natychmiast we wskazanym kierunku, ale o dziwo ściągnął buty i starał się nie hałasować. Coś jednak dotarło do tego zakutego łba. Wrócił skruszony z niewyraźną miną.
- Wszyscy śpią… - zaczął niepewnie. Gdzieś zniknęła cała zaczepność prezesa.
- No proszę, ani willi, ani białego fartucha… - Popatrzyłem na niego kpiąco. Przygryzłem sobie język, by nie parsknąć śmiechem. Taki speszony i pełen poczucia winy wyglądał naprawdę uroczo. Miałem go ochotę jednocześnie porządne kopnąć za podejrzliwość i pocałować w te nadąsane usta. – Zejdź mi z oczu! Mam jeszcze sporo pracy. – Przewróciłem oczami na widok bajzlu, jaki mnie otaczał.
- Może mogę w czymś pomóc… - zaproponował. Ach te wyrzuty sumienia. Lubiłem go coraz bardziej. Musiałem być jednak ostrożny, facet nie był głupi.
- No nie wiem, nie chcę cię zbytnio angażować – zacząłem powoli, jakbym się zastanawiał, czy na pewno chcę mu przebaczyć.
- Ale ja bardzo chętnie. Nie gniewaj się. – Podszedł bliżej i dotknął mojego policzka. Nie zaprotestowałem, więc cwany wyga zjechał niżej i nacisnął pieszczotliwie czubkami palców wrażliwy punkt na szyi. Nie wiem, kto kogo miał teraz w garści, ale zrobiło się bardzo przyjemnie. Ciepłe, natarczywe usta odszukały moje, które usiłowałem trzymać zaciśnięte. Skoro byłem obrażony, nie mogłem tak od razu ulec, choć nie powiem, bardzo mnie kusiło, by wywiesić białą flagę. Tymczasem Nikolas zmienił front, zaczął wędrować spragnionymi wargami po mojej twarzy, obrysował kości policzkowe, musnął powieki, zbadał dokładnie czoło i podbródek, jakby chciał mnie w przyszłości wyrzeźbić. Pieścił ostrożnie każdy skrawek coraz wrażliwszej skóry. Pode mną drżały nogi, a w głowie zaczęło się kręcić niczym po wypiciu lampki mocnego wina.
- Dość, nie jesteśmy sa…- Natychmiast wykorzystał to, że otworzyłem usta. Zwinny język wdarł się do środka i psotnie trącił swojego odpowiednika. Posuwiste, delikatne ruchy siały spustoszenie w moim ciele. Przyciągnął mnie do siebie, objął mocno w talii i otarł się pobudzonymi biodrami o moje, równie rozedrgane. Poczułem jego podniecenie, sapnąłem…
- Mwe… mwe… - Dobiegło mnie ciche kwilenie. Mimo otumaniającej moją łepetynę różowej mgiełki zrozumiałem, że to maleństwo domagało się uwagi. Obróciłem głowę na bok, przerywając coraz bardziej namiętny pocałunek.
- Co się dzieje? – Nikolas miał niemądre, niezbyt przytomne spojrzenie. Miło, że nie tylko ja zupełnie się zapomniałem.
- Siadaj. – Pchnąłem stanowczo zaskoczonego moim żądaniem mężczyznę na bujak. Wyciągnąłem z kołyski popiskującego Marcinka i położyłem mu na klacie. Nikolas instynktownie owinął wokół niego ramiona.
- Lutek, ja go połamię! – Popatrzył na maleństwo przestraszony jego kruchością. Trzymał je delikatnie, niczym najdroższą porcelanę. Założę się, że nawet ze swoimi antykami nie obchodził się tak ostrożnie. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Nie przesadzaj, takie doświadczenie ci się przyda. – Popatrzyłem rozbawiony na jego minę. - Sądząc po twojej gazetowej sławie nigdy nie wiadomo, kiedy zmajstrujesz jakiejś panience dzieciaka – dodałem kąśliwie.
- Ale…
- Nie aluj mi… Ja idę posprzątać ten syf, ciotka padnie w progu trupem, jak go zobaczy. Bolek zaszalał i zrobił z chaty chlew. Bądź grzecznym wujaszkiem…
- Ale on szuka piersi! – udało mu się w końcu wtrącić w mój monolog. W jego głosie usłyszałem nutki paniki. Groźny Diabeł Ho najwyraźniej bał się niemowlaka. – Oślinił mi koszulę.
- Zaczekaj na chwilę, przecież nie odgryzie ci cycka, smarkacz jest bezzębny! Mam trochę odciągniętego pokarmu. – Wyciągnąłem z podgrzewacza przygotowaną wcześniej butelkę. Podałem ją mężczyźnie, który wziął ją nieco drżącą ręką.
- Nigdy tego nie robiłem…
- Najwyższy czas zacząć. – Pochyliłem się, po czym cmoknąłem go na zachętę w kształtne usta. Musi facet mieć jakąś motywację. Prawda? – Reszta nagrody potem. - Chyba nieźle zadziałało, bo po chwili maluch ssał niczym odkurzacz, a prezes przyglądał się mu z ogromnym zainteresowaniem i ciepłymi iskierkami w czarnych oczach. Zostawiłem obu panów samych i zająłem się doprowadzaniem domu do porządku.
 ..............................................................................................................................
betowała Kiyami 

7 komentarzy:

  1. dziękuję za dodanie kolejnego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdziwą przyjemnością jest przeczytanie tego rozdziału. Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale zazdrośnik z tego Nicolasa ... fajnie :D
    Ale Lutek nie będzie nigdy w ciąży, prawda?!
    Ciekawe komu w go "sprzedali"
    Wenyy

    OdpowiedzUsuń
  4. Neeeh, to było taaakie uroczeee >.<

    Akcja z dzieckiem ^^ zazdrosny Nikolas xd




    Mam takie nie ładne przeczucie, że Dziadunio odda Lutka Czarnemu...

    OdpowiedzUsuń
  5. Poważnie, KOCHAM CIĘ , za Lutka i Nikolasa.
    Weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Słodko :) Weny i czekam na więcej

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    o tak to było świetne, zazdrosny Nikolas, choć ciekawe skąd wiedział gdzie szukać Lutka, prezes i Marcinek to piękny widok, Lutek bardzo dobrze sobie poradził..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń