wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 15


   Siedziałem w ramionach Nikolasa na złocistym, rozgrzanym słońcem piasku. Owady z brzękiem uwijały się wokół bujnie kwitnących w trawie kwiatów. Znajdowaliśmy się w niewielkiej, opromienionej słońcem dolinie, jedynej jasnej plamie na tle zielonkawego mroku. Wokół rozpościerał się gęsty, ciemny las. Przed nami szemrał mały wodospad, wpadający do sporego, wodnego oczka. Woda w nim była kryształowo czysta, widziałem pływające leniwie ryby. Dawno nie czułem się taki odprężony i spokojny. Wszystko co złe zostało gdzieś tam daleko, w gąszczu splecionych ze sobą powyginanych konarów. Mocne, twarde ciało za mną było niczym pień dębu, na którym bez wahania mogłem się oprzeć. Bijąca od niego siła była wprost zniewalająca. Odwróciłem głowę w bok, by spojrzeć na przystojną twarz mojego mężczyzny. Dotknąłem palcami kształtnych warg.
- Czy wiesz, jak bardzo cię lubię? – usłyszałem jego miękki głos. Ciepły oddech połaskotał mi szyję. Zadrżałem. Poczułem dziwną omdlałość we wszystkich częściach ciała.
- Pokaż mi… - szepnąłem i poczułem, jak moje policzki zaczynają płonąć. Speszyłem się swoją śmiałością. Nadal nie umiałem okazywać uczuć w sposób bezpośredni, dlatego w takich sytuacjach czułem się strasznie niepewnie. Nachylił się i nosem pomiział mnie po karku. Natychmiast zjeżyły mi się na nim wszystkie włoski.
   Przysunąłem się bliżej i wplątałem palce w jego nadspodziewanie bujne… kłaki? Mokry, długi język zamiast przystąpić do subtelnej zabawy, zaślinił mi twarz. Okropnie śmierdziało mu z ust. Skądś znałem ten zapaszek. Jadł na śniadanie Pedigree? Czy tak całuje wytrawny podrywacz? I co tak ciągle stuka? Dzięcioł?
   Gwałtownie otworzyłem oczy. Na moim łóżku z szerokim uśmiechem na psim pysku siedział Kalafior i walił ogonem o szafę. O tej porze zawsze  miał największą ochotę do figli, energia wprost go rozpierała. Zupełnie nie rozumiał, że normalny (...no niekoniecznie) człowiek mógł się dopiero rozbudzać.
- Blee… Do budy, paskudzie… - Wytarłem twarz kołdrą. Ze zdziwieniem zanotowałem, że byłem we własnym domu. Żadnych jęczących kuzynów, załamanych matek i ryczących niemowlaków. Jak tutaj trafiłem, nie miałem najmniejszego pojęcia. Normalnie czary.
***
   Wciągnąłem na tyłek ulubiony, zmechacony dres, a na grzbiet stary podkoszulek z wielką stokrotką na klacie. Spojrzałem na swoje zaspane odbicie w lustrze ze szwem od poduszki odbitym na czole i w tym momencie coś się we mnie przekręciło. Dziadunio! Wnet przypomniałem sobie cholerną szopkę ze swatami. Boso wypadłem na korytarz w poszukiwaniu domowego tyrana. Udusić czy nie udusić? Może nasypać jakiegoś matczynego zielska do kawy, przeczyszczającego najlepiej. Nic tak nie wpływa na przywrócenie zdrowego rozsądku jak porządna sraczka. Roztaczając w umyśle piękną wizję dziadunia rezydującego w kibelku, na którym to skrupulatnie przemyśla swoje zachowanie i błaga o wybaczenie, zszedłem po schodach. Wiśka na widok mojej zawziętej miny przezornie umknęła z kuchni. Tymczasem główny winowajca, czyli Franio, podniósł jedynie oczy znad gazety, po czym uśmiechnął się niewinnie. Siorbnął malinowej herbatki i pogrążył się beztrosko w lekturze, nie przejmując się zupełnie, że po drugiej stronie stołu ma dyszącego z pragnienia zemsty wroga.
- Zjedz słodkiego rogalika, bo się pomarszczysz z tej złości. – Podsunął mi talerzyk ze wspaniale pachnącymi, cynamonowymi drożdżówkami, zrobionymi przez moją siostrę.
- Nie próbuj mi mącić w głowie! Dużo za mnie dostałeś prowizji? – burknąłem w kubek gorącego kakao, choć chętnie się poczęstowałem. Drań dobrze wiedział, jaką mam słabość do domowych słodyczy. Nieco pary uszło mi uszami, niczym z rozdętego nadmiernie balonika.
- A co tam niby jest do mącenia? Z tych kilku nędznych klepek, trzęsących się po twojej łepetynie, nie da się zrobić porządnego koktajlu. – Błysnął oczami i uśmiechnął się szeroko. Ktoś mógłby go wziąć za ujmującego, starszego pana, oczywiście dopóki nie poznałby bliżej sławnego na cała okolicę piekielnego charakterku. – Można by cię wywieźć do Afryki, a ty nawet byś tego nie zauważył.
- Nie zmieniaj tematu! – Zrobiłem sobie dolewkę ze stojącego na blacie stołu dzbanka.
- W takim razie jak znalazłeś się w domu, mądralo? – Podniósł na czoło okulary i złożył gazetę.
- Yy... Hm… - Dosłownie czarna dziura w pamięci. W tak młodym wieku początki sklerozy? Powinienem się przebadać? Mocno zmęczony krzątałem się po domu kuzyna, karmiłem małego, kiedy wszyscy, na czele z Nikolasem – niańką, spali. Układałem kaftaniki… Ostatni, jaki zakodowałem, to taki różowy w słoniki.
- Prezes Horodyński przytaszczył cię na własnych plecach. Niby taki wybladły szlachciura, ale swoją krzepę ma, nie powiem. Wujostwo wróciło wcześniej, a ty spałeś jak zabity, rozwalony na kanapie w salonie.
- Nie byle jaki szlachciura, tylko stara, rosyjska arystokracja. Sprawdziłem. – Nie lubiłem, kiedy ktoś wygadywał o Nikolasie bzdury wyczytane z gazet. Powinienem sobie jednak darować ten tekst, sądząc po minie dziadka. – Ty się lepiej przestań wtrącać i zajmij swoim ukochanym brydżem! Postaraj się nie stracić całej emerytury – dorzuciłem złośliwie. Franio grał naprawdę dobrze, ale raz zaliczył porządną wpadkę, którą lubiłem mu wypominać przy tego rodzaju okazjach. Zawsze wprawiało go to w konsternację, niestety - nie na długo.
- Najpierw musiałbym znaleźć godnego siebie przeciwnika. Za to ty, wnusiu, znowu wpakowałeś się w kabałę.
- Ja?! Jeszcze śmiesz mi wygadywać cokolwiek? Któremu mnie sprzedałeś? Gadaj zaraz! Co ci przyszło do głowy z tymi swatami? – Ponownie podniosło mi się ciśnienie. On nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia, nic!
- Nie gorączkuj się, Luciu. Nie handluję żywym towarem. Uzależniłem decyzję od twojej zgody. Powiedziałem jedynie, że mogą się o ciebie starać. Obaj. – Popatrzył na mnie uważnie tym swoim wszystkowiedzącym wzrokiem.
- Jak to obaj? Przecież na dobrą sprawę ich nie znasz! – Niemal podniosłem się z krzesła, przy czym resztka rogalika wypadła z ust na kolana.
- Trochę znam – przyznał niechętnie, przyciśnięty przeze mnie Franio. – Kiedy ty niańczyłeś bobasa, ja zrobiłem przesłuchanie kandydatów.
- Dziadku, tym razem przegiąłeś! – Byłem wściekły. Jakim prawem ingerował w moje prywatne sprawy?  – Jutro się wyprowadzam, choćby pod most! Mam tego dość!
- Dziecko! Co ty wygadujesz?! – Tym razem to dziadka aż zgięło. – Zwyczajnie się o ciebie martwię. Przyciągasz do siebie, niczym magnes opiłki, typy spod ciemnej gwiazdy. I to nie jakichś zwyczajnych chuliganów, tylko prawdziwych skurczybyków!
- Co ty niby do nich masz? Jedna rozmowa i już wyrobiłeś sobie opinię? – No naprawdę, myślałem, że Franio był mądrzejszy i nie kierował się zwykłymi uprzedzeniami.
- Lutek, nie udawaj głupszego, niż jesteś. Doktor Czarny ma mentalność myśliwego – zdobyć, zaliczyć, wypluć kości. Dorwie cię, poigra i rzuci, jak się tobą znudzi. Zaintrygowałeś go, bo się postawiłeś. Miałeś na pewno dziesiątki poprzedników, którzy teraz wypłakują oczy w poduszkę.
- Prawie jak Freud… – Zacząłem przeżuwać kolejną drożdżówkę. Nie miałem zamiaru przyznawać mu racji i wbijać w jeszcze większą pychę. Prawdę mówiąc, w pełni zgadzałem się z tym, co powiedział.
- Ale ten drugi, Horodyński, jest jeszcze gorszy. Ty się nie łudź, widzę jak na niego patrzysz. On nie bez powodu ma fatalną opinię. Przy tobie wyraźnie się hamuje, ale te czarne oczyska świecą mu jak wilkowi. Gdyby ktoś naraził się temu mężczyźnie, zabiłby go bez wahania. Sadząc po oszczędnych, zwinnych ruchach, odebrał niezłe szkolenie. Poza tym jest bardzo przystojny i bogaty. Mógłby mieć każdego, a zainteresował się akurat tobą i to po jednym, krótkim spotkaniu. Czy nie wydaje ci się to dziwne? Jest w nim jakieś wyrachowanie, czujność drapieżnika na wyprawie. Zostaw go, zanim pokaże, o co mu tak naprawdę chodzi. Zauważyłeś, z jaką ciekawością wypytuje się o innych członków rodziny?
- No dobra… - Postanowiłem się chwilowo poddać. Nie miałem za bardzo z kim podyskutować o swoich rozterkach. – Posłuchaj i powiedz, co o tym myślisz. – Opowiedziałem mu wszystko, co podsłuchałem i wnet dostrzegłem lęgnące się w głowie od jakiegoś czasu podejrzenia w stosunku do Nikolasa.
- Myślę, że powinieneś pogadać z Przemkiem i kuzynami. Jeśli dobrze zapamiętałeś datę ze zdjęcia, oni rzeczywiście w tamtym czasie przebywali w USA na wymianie studenckiej. Przez te pół roku mogło wiele tam się wydarzyć. Zwłaszcza twój brat wrócił do domu w paskudnym humorze. Nie spotkał się od tamtej pory z żadną dziewczyną, w zamian ma samych kolegów. – Franio wyciągnął fajeczkę i zamyślił się głęboko. – Najbardziej intrygująca jest ta historia z siostrą Horodyńskiego. Zacznijmy od niej.
- To nabiera sensu. Pogadam z nimi, z tym że niekoniecznie mogą chcieć powiedzieć mi prawdę. Zwłaszcza, jak mają coś na sumieniu. Wujek zabiłby ich za aferę z uwiedzeniem nieletniej.
- Tylko spokojnie, niech nie ponosi cię wyobraźnia, bo możesz komuś zrobić krzywdę – pogroził mi Franio. Pochłonięty rozważaniami o Nikolasie, zupełnie zapomniałem o swojej zemście na dziaduniu. – Co tam ci się po tej łepetynie plącze?
- Och… Mogło być jak w filmie… - Dopiłem kakao i poprawiłem się na krześle. Mój wzrok błądził za oknem, zamiast kwitnących czereśni widząc obrazy wymyślanej historii. – Któryś Stokrotek, z tym że to nie mógłby być ten bzykający nawet dziurkę od klucza Przemek, zobaczył piękną Nataszę i się zadurzył. Spotykali się przez jakiś czas, potem on musiał wyjechać, a ona nie chciała albo nie mogła. Rozstali się we łzach, a ona potem zachorowała z rozpaczy i tęsknoty. Umarła, biedactwo. Horodyński dowiedział się o wszystkim i łaknie zemsty za siostrzyczkę… - Postukałem palcem po nosie, bo właśnie znalazłem fajny temat na nowe opowiadanie do miesięcznika ,,Fantazja”. Czasem do niego pisywałem, ot tak dla rozrywki. Kompletnie odleciałem.
- Aua… No co…? - Mokra ścierka wylądowała na mojej głowie i ściągnęła z obłoków na ziemię.

***
   Niestety nie udało mi się porozmawiać ani z Przemkiem, ani z żadnym z kuzynów. Po południu okazało się, że jedna z koleżanek się rozchorowała i musiałem ją zastąpić. Nie zaspokoiłem więc ciekawości i musiałem swoje dochodzenie w sprawie Nikolasa przełożyć na inny dzień. Kiedy wszedłem na SOR, okazało się, że Jasiu z Hrabią spędzają weekend na łonie rodziny. Dostali królewski rozkaz od rodziców Kozłowskiego, więc postanowili przynajmniej spróbować zakopać topór wojenny. Ofiarą ich negocjacji pokojowych stał się Czarny, winien Suchej przysługę za paskudnego kaca, którego nabawiła się w moim domu, napojona przez Frania domowymi trunkami.
    Nikt nie przepadał za dyżurami na Izbie Przyjęć w wolne dni. Zwłaszcza że dzisiaj były Dni Miasta Karowa, miały miejsce zabawy w plenerze i alkohol lał się strumieniami, a na wieczór zapowiedziano pokaz sztucznych ogni. Przekładało się to na szereg spojonych denatów, wyciągniętych z różnych dziwnych miejsc z drobnymi urazami, których za żadne skarby nie chciała przyjąć wytrzeźwiałka, zasłaniając się ich wątpliwym stanem zdrowia. My nie mieliśmy takiej wymówki.
- A jednak cię dorwali! - stwierdził na mój widok zadowolony Czarny, błądząc bez skrępowania błyszczącymi oczami po moim ciele. Facet nie miał żadnych zahamowań w kwestii podrywania, dla niego każdy moment był dobry, żeby przetestować towar. Ponieważ nie miałem pojęcia, że będę pracował z tym lovelasem, ubrałem całkiem dopasowany, zielony mundurek.
- Niestety... - Przewróciłem oczami, a Gosia z Renią zachichotały. Usiadłem za biurkiem i zacząłem przeglądać karty pacjentów, którzy leżeli na sali.
- Mamy okazję spędzić ze sobą trochę czasu, twój dziadek powinien być zadowolony. - Stanął za moimi plecami, po czym sięgnął mi przez ramię po książkę przyjęć. Oczywiście nie zawahał się przy tym na mnie oprzeć i pomiziać kciukiem po szyi.
- Proszę! – Postawiłem mu z impetem pudełko na drugiej łapie, ze spinaczami do papieru. Dzielnie nie wydał z siebie choćby pisku. – Żeby się panu dokumenty nie pomieszały. – Widziałem, jak dziewczyny zaśmiewały się z moich nieudolnych wysiłków zejścia z pola rażenia roztaczającego swoje wdzięki Czarnego. Udawały, niewdzięczne małpy, że porządkują sprzęt w szafie. Znikąd pomocy.
- Luciu, po co ta brutalność? Nikt cię nie nauczył, że subtelnością i pieszczotą można osiągnąć znacznie więcej? – zagruchał mi do ucha ten nałogowy Casanova. On był doprawdy niereformowalny. Najwyraźniej wbił sobie do łba, że mnie zaliczy i czym więcej się opierałem, tym bardzie się napalał. Mój dekielek zaczął posykiwać, a pod kopułką zawrzało. Moi najbliżsi zazwyczaj w tym momencie salwowali się ucieczką lub, jak wolicie, „odwrotem taktycznym”. Odwróciłem głowę i uśmiechnąłem się niewinnie, trzepocząc przy tym rzęsami. Udało mi się nawet wyprodukować panieński rumieniec - o tym że ze złości, tokujący niczym cietrzew doktor nie musiał wiedzieć. Ten uwodzicielski uśmiech, powłóczysty wzrok, prężące się pod skrojonym przez utalentowanego krawca uniformem, całkiem niezłe mięśnie.
- Strasznie tu gorąco… - Powachlowałem się kartami zleceń, obdarzając go spojrzeniem trafionej strzałą Amora gazeli. Już ja ci pokażę serię wyrafinowanych pieszczot, ty rozpuszczony, nachalny łajdaku! – Muszę wyjść na chwilę… - Zacisnąłem uda i obciągnąłem bluzę, spuszczając nieśmiało wzrok na podłogę. Nabrał się czy nie? Był takim Narcyzem, że powinien chwycić haczyk.
- Dokąd się wybierasz, Luciu? – Był wyraźnie zafascynowany moim zachowaniem, ale nadal miał się na baczności. Cwana bestia.
- Regulamin nie nakazuje meldowania o wizycie w łazience… - szepnąłem niby zmieszany i uciekłem spłoszony. Obciągałem nadal bluzę, jakbym miał coś do ukrycia. Kątem oka dostrzegłem, jak zaskoczone dziewczyny wytrzeszczają oczy. Łazienka dla personelu znajdowała się na końcu korytarza. Wszedłem do wąskiej kabiny prysznicowej i wypróbowałem pokrętło. Tak jak zapamiętałem, było łatwe do wyciągnięcia. Usłyszałem kroki, szybko przymknąłem drzwi i zacząłem cicho posapywać. Złapałem się za spodnie z przodu, zamknąłem oczy. Moja złota rybka właśnie przypłynęła.
- Mój kwiatuszku, nie musisz tego robić sam. – Bezczelnie wszedł do kabiny i stanął przede mną. Obserwowałem go spod rzęs, płonący wzrok miał utkwiony w mojej zaciśniętej ręce. Odsunąłem się, niby zawstydzony. Manewrowałem tak, aby to on stanął pod natryskiem, a ja miałbym za plecami drzwi.
- Ale doktorze… - wyjąkałem.  – Jesteśmy w pracy…
- Pozwól sobie sprawić przyjemność…
- Nie powinniśmy…
- Kwadrans przyjemności nikomu nie zaszkodzi… - Musiałem szybko kończyć, bo za chwilę mógł się na mnie rzucić. Podszedłem bliżej i zacząłem rozpinać mu bluzę. Zniecierpliwiony moją powolnością, sam ściągnął ją przez głowę, odrzucając przez drewnianą ściankę do sąsiedniego pomieszczenia.
- Z pewnością... – Uśmiechnąłem się słodko, pogładziłem go po nagim, opalonym brzuchu i otworzyłem natrysk. Na głowę napaleńca mocnym strumieniem gruchnęła ciepła woda. Wyrwałem pokrętło i zwinnie wyskoczyłem na zewnątrz. Zablokowałem drzwi stojącym pod ścianą mopem. Podniosłem leżącą na podłodze bluzę i pomachałem nią niczym zwycięską chorągwią. Rozległo się gwałtowne bębnienie i stek przekleństw.
- Lutek, ty cholero! Jeszcze cię dopadnę! – Dziki wrzask nie zrobił na mnie zbytniego wrażenia. Często słyszałem takie w domu.
- Miłej zabawy, doktorze, z panem Rąsią! Wolisz pana Prawego czy Lewego? – Zawołałem, chichocząc pod nosem i uciekłem z łazienki.  Do kieszeni schowałem zawór od prysznica. Może ta mała kąpiel czegoś go nauczy.
....................................................................................................................
betowała Kiyami


6 komentarzy:

  1. Uaaaaaa jest nastepny! Nareszcie! :D Cudnie jak zawsze, chociaz cos brakowalo mi tutaj Nikolasa. Zly Czarny - to rozumiem, ale zly Nikolas?! Co ten Franio wygaduje? ;n; Jeszcze Lutka niegatywnie do niego nastawi ajajaj. Akcja z Czarnym - swietna, a tekst o ruchajacym wszystko Przemku... no leze i nie wstaje hahahah. :D
    Pozdrawiam i zycze duzo weny zeby to cudne opowiadanie mialo jak najwiecej rozdzialow i zaskakiwalo mnie akcja jak wszystkie inne twoje opowiadania.
    xjudass

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta mała cholera xD świetna akcja ze strony Lutka, chcę więcej,

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam te pomysły Lutka :)
    Przez Ciebie nie mogę w miejscu usiedzieć, taka jestem ciekawa, co będzie dalej :D
    Cudowny rozdział, czekam na następny :)
    Pozdrawiam,
    ~ Genuine

    OdpowiedzUsuń
  4. czy możemy liczyc dziś na rozdzial ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    aaaa co? To tylko był sen Lutka, och mógłby się spełnić... świetnie załatwił czarnego, może udało mu się ostudzić te jego zamiary...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń