Kobiety, to teraz niby takie wyemancypowane, a nadal wpadają w panikę z powodu dwóch maleńkich gryzoni na kuchennym blacie... Siedziałem właśnie przy stole, spokojnie pogryzając kanapkę, kiedy za moimi plecami wybuchł niesamowity wrzask. Mama z Wiśką, ubrane jedynie w szlafroki i kapcie, w popłochu wybiegły z kuchni przez tylne wyjście, prowadzące wprost do ogrodu. Omal nie startowały się w drzwiach, piszcząc niczym nastolatki na horrorze klasy C. A wszystko z powodu maleńkich, polnych myszek, z apetytem pałaszujących orzechowego piernika, przygotowanego na najbliższą sobotę, kiedy to cała rodzina z racji listopadowego święta, miała nam się zwalić na głowy.
Tymczasem baby kłóciły się przed domem jak poskromić nieproszonych lokatorów, dając przy tym niezłe przedstawienie wszystkim sąsiadom.
- Wracajcie i zabierzcie ze sobą te paskudztwa! – Wychyliłem się przez okno. Prawdę mówiąc sam się ich brzydziłem, ale za nic nie przyznałbym się do tego dziewczynom. Na myśl o ich łysych ogonach zrobiło mi się niedobrze.
- Jesteś podobno mężczyzną. – Wiśka przyjrzała mi się z powątpiewaniem. Nie traciła wrednego charakterku w żadnej sytuacji. – Wynieś je z domu, najlepiej bardzo daleko.
- Jakoś straciłem myśliwskiego ducha, po takiej marnej zachęcie. – Na tym świecie nie było nic za darmo, skoro już musiałem polować na gryzonie, to warto było uszczknąć coś dla siebie.
- Skąd w naszej rodzinie taka zakała, o mentalności Liczyrzepy? – Wykrzywiła się sister. Rozczochrana – długie, rude włosy stanowiły splątane gniazdo na jej głowie, w kusym szlafroczku ledwie zakrywającym tyłek w skąpych stringach, nie wyglądała zbyt groźnie. Pokazałem jej po męsku język.
- Sama sobie radź! A jeszcze lepiej, zadzwoń po Rycha. Niech się czerwona zaraza w końcu na coś przyda. – Humor mi się poprawił, tym bardziej, że za płotem zobaczyłem wystrojonego ratownika, wyraźnie zmierzającego w naszym kierunku.
- Rusz się i złap te potworki! Mam jakiś kwadrans na przeistoczenie się w bóstwo! – Zawiązała ściślej pasek, wskutek czego dekolt się rozjechał i zaprezentowała światu swoje spore cycki. Ble. Sąsiad po lewej dosłowne rozpłaszczył się na szybie.
- Obawiam się, że o wiele mniej- uśmiechnąłem się do niej złośliwie.
- Yyy? – zapytała inteligentnie.
- Jakieś dziesieć sekund…
- Co ty pieprzysz?
- Witam piękna pa…- Biednego Rycha dosłownie zapowietrzyło. Chyba mu się mózg zresetował na widok roznegliżowanej Wiśki, ktora dopiero w tym momencie załapała o co chodzi.
- Ty mały gnojku! Jeszcze mnie popamiętasz! – Wrzasnęła sister i zrobiła się cała czerwona. Tupnęła nogą dla podkreślenia swojej groźby zapominając, że ma na sobie kapcie w kształcie biedronek i pognała do domu głównym wejściem. Biedna ofiara jej wdzięków stała nadal na trawniku z nieelegancko rozdziawioną paszczą. Mógłbym go teraz wrzucić do kompostownika i nawet by nie poczuł. Biedny głupek zmierzajacy wprost do samozagłady. Dokładnie tak samo miałem na widok Nikolasa. Niespodziewanie poczułem solidarność z Czerwonym, kolejną zbaraniałą zdobyczą tej świni na skrzydłach, zwanej Amorem.
- Mów czego chcesz wyrodne dziecko! – Matka, ubrana w tęczowe paskudztwo, też nie była zachwycona spotkaniem z Ryśkiem. Od oczojebnych kółek na włochatej materii można było dostać ataku padaczki.
- Kokosowe ciacho na deser oraz maseczka z miodu na wieczór. – Podałem swoją cenę i wziąłem do ręki stary gumiak, stojący pod kuchennym zlewem. Przezornie nie wychylałem się zbytnio przez parapet, by nie dostać po łepetynie od rozsierdzonej rodzicielki.
- Na co czekasz? Bierz się do pracy zdzierco! – Na ugiętych nogach, uzbrojony w buta ruszyłem na polowanie. Zagoniłem małe potworki w róg kuchni i bez trudu złapałem do cholewki. Widziałem świecące, czarne ślepka w głębi buta. To były jeszcze dzieciaki, dlatego tak łatwo je schwytałem. Założyłem kurtkę. Było dość chłodno. Przekradłem się na tyły ogrodu najmniej lubianej sąsiadki i ostrożnie wypuściłem myszki.
- Unikajcie kota, a spiżarnia jest na lewo! – krzyknąłem za maluchami i pomachałem im wesoło na pożegnanie.
***
Skutek porannych wydarzeń był taki, że kiedy otulony cieplutkim pledem obudziłem się z popołudniowej drzemki na kanapie, w pokoju z kominkiem szumnie zwanym salonem, na moim brzuchu siedział senny koszmar. Uszczypnąłem się raz i drugi, ale niestety nie zniknął. Stworzonko było rude, puchate, z trójkątnym pyszczkiem. Zamiast ogona sterczał mu kikut pokryty ledwo zabliźnionymi ranami. Lewe oko czerwone, opuchnięte wychodziło z orbity jakby miało zaraz wybuchnąć. Na zapadniętych bokach dostrzegłem pełno łysych placków i szram, starych oraz nowych. Dopiero po chwili zrozumiałem, że mam przed sobą małą lisiczkę. Wyglądała zupełnie jak zwierzęce zombii z najnowszej produkcji made in USA.
- Aaa..! – Z moich ust wydobył się mimowolnie cichy okrzyk zgrozy.
- Pchh… - prychnęła na mnie wyniośle, usiadła i zaczęła myć mordkę łapką. Nie wyglądała na wystraszoną. Raczej patrzyła z politowaniem na moje histerie.
- Czego się tak drzesz? – Do salonu weszła Wiśka z miseczką pełną smakowitych, mięsnych kąsków. – Wystraszysz Funię. - Widząc mój skretyniały wzrok dodała. – No Funia od fukania. Na wszystkich się tak stroszy, strasznie z niej nieufna bestyjka. Jak byłeś na zakupach poszłyśmy z mamą do schroniska po kota. Ktoś musi zrobić porządek z myszami, poobgryzały wszystkie warzywa w szklarni.
- Ale to przecież lis! – Próbowałem wyrazić swoje skromne zdanie. Czyżby moje panie nie odróżniały jednego od drugiego? Nie ośmieliłem się jednak drgnąć, bo brzydactwo siedzące na mnie nadal nie skończyło toalety.
- Moje maleństwo, chodź do mamusi - zagruchała Wiśka i potrząsnęła miseczką. Ku mojemu zdumieniu lisiczka zamiast podejść do niej, wsunęła się do kieszeni w mojej bluzie, wystawiła stamtąd jedynie ruchliwy nosek.
- Poznała się na tobie czarownico – wykrzywiłem się do sister, wyraźnie stropionej reakcją zwierzątka. Co ona sobie myślała, przynosząc do domu tą kupkę nieszczęścia? Jaki z niej tam straszak na myszy? Sama wymagała starannej pielęgnacji i regularnych posiłków, sądząc po sterczących kościach miednicy. Kto wie jakie pasożyty nosiła w wychudzonym ciałku. Powinna zostać w schronisku aż do wyleczenia. Sięgnąłem niechętnie po lisiczkę. Nie miałem najmniejszej ochoty jej dotykać. O dziwo, wtuliła się ufnie w moją dłoń i objęła ją łapkami. Patrzyła na mnie smutno załzawionymi ślepkami.
- Noż cholera – wydusiłem z siebie, siadając ostrożnie na kanapie, by nie wystraszyć zwierzątka. Wydawało się takie kruche i bezbronne. Jaki zwyrodnialec tak strasznie je okaleczył?! Moje głupie serce zatańczyło salsę. – Nie gap się rudzielcu, tylko dawaj żarcie – warknąłem do Wiśki, która patrzyła na naszą dwójkę z niedowierzaniem.
- Masz pojęcie jaka ona jest płochliwa? Nie dała się dotknąć nikomu, nawet opiekunkom ze schroniska, które ją karmiły.
- Bo nie lubi głupich bab. Pewnie się obraziła, że wzięłyście ją za kota. Woli prawdziwych facetów jak ja. – Wypiąłem dumnie pierś, po czym wziąłem od sister smakowicie wyglądający kąsek. Spróbowałem odrobinę. – No to jak mała, jesz, czy ja mam to wtrząchnąć? – Funia z początki tylko węszyła, ale po chwili puściła moją rękę i ostrożnie chwyciła ząbkami mięso. Przełknęła bez gryzienia, widocznie była bardzo głodna. Kawałek po kawałku zjadła połowę porcji.
- Ma biedaczka kiepski gust. – Sister chciała mi dopić, ale dostrzegłem z satysfakcją, że była zazdrosna o względy lisiczki.
- Zabieram ją do siebie. – Wziąłem najedzoną, senną kulkę do rąk, olewając protesty Wiśki. Zaniosłem ją do swojego pokoju. Wyciągnąłem z wiklinowego koszyka książki, włożyłem do niego swój ulubiony jasiek i kocyk. Postawiłem go w kącie obok łóżka, w pobliżu kaloryfera.
– To twój nowy dom małe brzydactwo. Jak cię odkarmię, będzie z ciebie lisia dama jak się patrzy. Wtedy pogadamy o obowiązkach.– Podrapałem ją po pękatym teraz brzuszki. W odpowiedzi zamruczała coś cicho i polizała mnie po palcu.
– Wygląda na to, że mam lokatorkę – mruknąłem do siebie. Wyciągnąłem z szuflady chudy portfel. Nie miałem wyjścia, trzeba było pójść do apteki po potrzebne akcesoria. Ktoś musiał się zająć ranami tej kupki nieszczęścia.
***
Kiedy wróciłem mój dom przypominał plac budowy. Matka z Wiśką, uzbrojone w skrzynkę z narzędziami, robiły dla lisiczki wybieg. Wszędzie walały się deski i narzędzia. Oczywiście rozłożyły się pośrodku przedpokoju, tarasujac drogę do wszystkich pomieszczeń. Przy okazji, w poszukiwaniu potrzebnych materiałów zrobiły niesamowity bałagan. Machnąłem ręką, dość już się dzisiaj z nimi naużerałem. Wziąłem z pracowni mamy przygotowaną dla mnie maseczkę. Ładnie pachniała ziołami i lasem, po czym podśpiewując pod nosem udałem się do łazienki, by poprawić nieco swoją wątpliwą urodę. Wieczorem umówiłem się z Nikolasem na jakąś firmową imprezę z ważniakami. Miałem dwie godziny na przygotowania, w przeciwieństwie do Wiśki nie zostawiłem wszystkiego na ostatnią chwilę. Napuściłem wody do wanny, wlałem pachnący olejek i nałożyłem maseczkę. Elegancka, granatowa koszula i dopasowane do niej spodnie od trzech dni wisiały w szafie. Wyglądałem w nich niczym młody Di Caprio, a przynajmniej tak zapewniła mnie sprzedawczyni, ekskluzywnego jak na moją kieszeń butiku. Żywiłem nadzieję, że tym razem uda mi się zwieść mojego Diabełka ze ścieżki cnoty, na którą niespodziewanie wstąpił, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu. Miałem ogromną ochotę pójść z nim na całość. Tymczasem, kiedy ja spalałem się w ogniu namiętności, niepoprawny Nikolas robił z siebie cholernego rycerza i za każdym razem kończył rozkoszne całowanko, zanim na dobre się zaczęło. Jeszcze trochę, a dostanę skurczu w nadgarstku z powodu jazdy na ręcznym. Poleżałem w niebieskiej pianie, zrelaksowałem skołatane nerwy i chyba nawet na chwilę przysnąłem. Teraz byłem gotowy na podbój Pana Małe Macanko. Koniecznie musiałem go zmienić, najlepiej w Pana Gorące Noce Napalonego Pielęgniarka. Wytarłem się i w samym ręczniku poszedłem do swojego pokoju. Otwarłem szafę, która o dziwo okazała się pusta. Krew we mnie zawrzała i wybiegłem na korytarz.
- Gdzie do jasnej choinki są moje ubrania?! – Wrzasnąłem wściekle, w kierunku stukających młotkami kobiet. Nawet na mnie nie spojrzały.
- Nie mam pojęcia, chyba tam. – Mama wskazała nieokreśloną dal.
- A jakiekolwiek? Nie będę paradował z gołym tyłkiem!
- U mnie pod łóżkiem coś tam wybierzesz! – odkrzyknęła Wiśka. Na nieszczęście pokój super pedanta Przemka był zamknięty. Chcąc nie chcąc, zasapany wyciągnąłem zakurzoną skrzynię mojej sister. To były jakieś szmatki sprzed dobrych kilku lat. Nie miałem jednak czasu na wybrzydzanie, włożyłem na tyłek mocno wycięte krótkie spodenki z obszarpanego dżinsu i wydekoltowaną, kwiecistą bluzeczkę. Tak ubrany udałem się na poszukiwanie zaginionego, randkowego stroju. Wstrętne baby na mój widok parsknęły śmiechem.
- Ej małolata! Z przodu plecy z tyłu plecy, pan bóg stworzył cię dla hecy – zarechotała wredna dziewucha.
- Może powinnam mu pożyczyć mój stanik z wkładką? – Zastanawiała się głośno mama.
- Jesteście wredne! Jak mi się randka nie uda, to popamiętacie! – Odgrażałem się złośliwym małpom.
- Lutek, nie przeklinaj. Masz na twa…- zaczęła mama.
- Nie gadam z wami! – Zadarłem głowę.
- Ale masz na…
- Cii… - Sister zatkała jej usta ręką. - Nie chce z nami rozmawiać, to nie.
Obrażony na moją durną rodzinę, dla której ważniejsza była lisia nora niż moje problemy sercowe, biegałem po całym domu z rozwianymi włosami, co chwilę poprawiając przyciasne spodenki, które rozgniatały mi rodzinne klejnoty i wrzynały się między pośladki. Na nic się zdały misterne plany i przygotowania. Nie zdążyłem się nawet uczesać, kiedy zadzwonił Nikolas. Zdenerwowany brakiem odpowiedniego stroju na fikuśne party dla bogaczy, zupełnie zapomniałem jak wyglądam. Z rozmachem otworzyłem drzwi.
- Ee…- Mój zazwyczaj elokwentny mężczyzna, jakoś dziwnie na mnie spojrzał. Sam mógłby pozować do zdjęć w magazynie ,,Modny Pan”. Prawda była taka, że wyglądałby równie dobrze nawet w worku po kartoflach. Niektórzy tak mają, w przeciwieństwie do mojej skromnej osoby.
- Bardzo cię przepraszam, ale nie mam co na siebie włożyć – westchnąłem i przewróciłem oczami.
- Zawsze się tak po domu ubierasz? Ta bluzeczka nawet ci pasuje – Na co on się tak gapił? Pewnie wyglądałem jak klaun z cyrku dla przedszkolaków. Przesunął błyszczącymi ślepiami od szyi, poprzez dekolt aż do pośladków. Cholerne spodenki niewiele pozostawiały wyobraźni.
- To przez baby i lisiego kota – zacząłem się mętnie tłumaczyć, zasłaniając rękami co się tylko dało. Ale wstyd! A miałem robić dzisiaj za wytwornego Kopciuszka.
- A to zielone coś, to nowa forma makijażu na wieczór? – Przejechał mi palcem po policzku, nie omieszkał się musnąć opuszkiem warg.
- Yy…? – To była moja kolej na błyśnięcie inteligencją. Nie miałem pojęcia o co mu chodziło, ponieważ moją niepodzielną uwagę zdobyły jego usta. Wyglądały tak grzesznie. Wspiąłem się na palce, aby porządnie przywitać gościa. Gospodarz powinien dbać o dobre samopoczucie przybyłych. Prawda?
- Wolałbym nie całować się z kosmitą. – Odsunął mnie na bezpieczną odległość.
- Że niby co?
- Spójrz w lustro, mój ty ufoludku.
- Ja je normalnie zabiję. – Wpatrując się wybałuszonymi ze zgrozy oczami w szklaną taflę, zrozumiałem wcześniejsze aluzje mamy. Patrzył na mnie przedstawiciel nieznanego gatunku, z zieloną, nakrapianą połyskującymi plamkami gębą, w obcisłym wdzianku dla lolitki.
- Spokojnie, ty się umyj – cmoknął mnie w czubek głowy - a ja pośle Alojzego do sklepu po jakieś ubranie.
Godzinę później byłem gotowy do wyjścia. Policzki nadal mnie piekły na wspomnienie gorącego spojrzenia Nikolasa oraz mojego stroju dla ulubieńców pedofili. Postanowiłem ponownie spróbować szczęścia. W limuzynie z zaciemnienionymi szybami, zebrałem się na odwagę i usiłowałem mu usiąść na kolanach, ale odsunął mnie stanowczo. Zrobiło mi się przykro i chyba to zauważył.
- Nie mamy na to czasu Kwiatuszku. – Pocałował mnie namiętnie, ujmując moją twarz w swoje chłodne dłonie, po czym opuścił podłokietnik, oddzielając w ten sposób nasze siedzenia.
- Już ci się nie podobam? – zapytałem markotnie.
- Głuptas – zabrzmiało tak czule i miękko, że moje serducho niemal się rozpuściło. Zwichrzył mi włosy, a ja zadrżałem cały od tej delikatnej pieszczoty. Jeszcze trochę i dojdę na sam dźwięk jego głosu. Zdawałem sobie sprawę, że zachowuję się skandalicznie, ale chyba lata postu zrobiły swoje. Miałem w głowie tylko jedno - dopaść Nikolasa. Albo lepiej, niech on dopadnie mnie.
Pół godziny później wirowałem w ramionach prezesa na parkiecie, pośród tłumu kompletnie nieznanych mi osób. Przylgnąłem do niego ściśle, niczym przyklejony znaną wszystkim Kropelką. Wdychałem jego zapach, obserwując jak ludzie sączyli kolorowe alkohole i przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Przemek zawsze powtarzał - ,,baba pijana, dupa sprzedana”. Może to przysłowie odnosiło się także do niezdecydowanych facetów? Postanowiłem spróbować. Przez cały wieczór poiłem Nikolasa wysokoprocentowymi drinkami, ukradkiem dolewając do nich skradziony z barku spirytus. Pod koniec imprezy miał już nieco chwiejny chód i bardzo szeroki uśmiech na przystojnej twarzy. Uważałem by nie przeholować, przelewający się przez ręce trup nie był mi potrzebny. Wyszliśmy z przyjęcia dość wcześnie. Nieodłączny Alojzy odwiózł nas pod mój dom. Było już zupełnie ciemno, drogę oświetlały jedynie nieliczne latarnie. Burmistrz Biedronka jak zwykle oszczędzał na prądzie.
- Chyba mnie odprowadzisz? – Spojrzałem na gramolącego się z samochodu mężczyznę. Mimo, że był niewątpliwie zawiany, nie stracił nic ze swojego drapieżnego wdzięku. Stanął tuż za mną, zapach jego perfum pomieszany z whisky był zniewalający.
- Co tylko zechcesz krasiwyj cwjetok – wyszeptał prosto w mój kark. Wszystko szło jak z płatka. Przelecieć go nie przelecę, ale przynajmniej porządnie zmacam. Zrobiło mi się gorąco na samą myśl. Tym razem mi nie ucieknie.
- Chodźmy. – Wziąłem go za rękę i pociągnąłem do ustronnej altanki stojącej w kącie ogrodu. Była ściśle opleciona dzikim winem, więc powinna nas uchronić przed ciekawskimi oczami.
- Gdzie ty mnie ciągniesz kanfjetko? Mam się bać? – Beztroski uśmiech przeczył jego słowom.
- Chcę całusa, może nawet dwa, a nie będę z siebie robił widowiska dla sąsiadów. – Pchnąłem go na drewnianą ławeczkę, stojącą wewnątrz małego pomieszczenia. Panował tu przyjemny półmrok. Ledowe lampy stojące szeregiem wzdłuż ścieżki do domu nie dawały zbyt wiele światła. Usiadłem mu na kolanach, twarzą w twarz. Siedział wygodnie w rozpiętym płaszczu, przyglądał mi się z uwagą, mrużąc zabawnie te swoje piękne oczyska. Czy on aby na pewno był tak pijany jak sądziłem?
- Będziemy się tutaj kochać? - zapytał znienacka. Nie zrobił żadnego gestu w moją stronę, ale też nie protestował. Taki uległy, zarumieniony od zimna i alkoholu, z potarganymi czarnymi włosami, wyglądał naprawdę ujmująco. Zacząłem rozpinać mu koszulę, całując każdy odkryty skrawek ciała.
- A chciałbyś? – Potarłem jego sterczące sutki przez cienki materiał. Zamruczał nisko, miałem ochotę go zjeść. Najlepiej w całości. Wgryzłem się w umięśnioną, apetyczną szyję, szybko odnajdując najwrażliwsze punkty.
- Lutek… maj miłyj…- oddychał coraz szybciej. – Nie musisz się tak śpieszyć. Ja za tjebja zamuż. U nas jest mnoga wrjemieni, cztoby rezwitsa.
- Niezupełnie – zajęczałem mu w rozchylone usta. Nie do końca rozumiałem co mówił. – Zaraz będzie po obiedzie. – Mój członek był już na skraju wybuchu. Mimo, że wszystkie zmysły były zajęte seksownym diabełkiem, coś jednak pozostało na straży. Na przebiegającej obok żwirowej ścieżce rozległy się szybkie kroki conajmniej dwóch osób. Poderwałem się z kolan i zdołałem jedynie zasłonić sobą roznegliżowanego mężczyznę.
- Twój mały braciszek nieźle sobie poczyna – zabrzmiał w nocnej ciszy złośliwy głos Czarnego.
- Zabiję ruską gnidę, a jego klejnoty powieszę nad łóżkiem! – wrzasnął bojowo Przemek i ruszył do ataku. – Nikt nie będzie molestował mi brata! – Jego nozdrza się rozdęły bojowo, niczym u szarżującego byka. Całkiem go popieprzyło bezmózga jednego. On się mógł bzykać w pracowni USG, gdzie pod drzwiami siedziało pełno ludzi, a mi żałował małego macanka w ustronnym zakątku. Nikolas poderwał się na nogi, ale rozpięte spodnie opadły mu do kostek. Oczywiście zaplątał się w nie i runął jak długi. Cholera jasna, narwany brachol uszkodzi mi diabełka!
……………………………………………………………………………………………………
krasiwyj cwjetok – piękny kwiatuszku
kanfjetko – cukiereczku
maj miłyj – mój kochany
Ja za tjebja zamuż. – ożenię się z tobą
U nas jest mnoga wrjemieni, cztoby rezwitsa. – mamy mnóstwo czasu na igraszki
Poprostu kocham Cię za ten odcinek pełen mojego ulubionego Diabełka.
OdpowiedzUsuńOdcinek cudo
Pozdrawiam i proszę o szybki next.
Mefisto
Ugodowy lis to oznaka wścieklizny. Schronisko na pewno by dało takie zwierze komuś...
OdpowiedzUsuńTyle Nikolasa! <3 Zeby tylko Przemek nie obcial mu niczego bo Lutek bedzie zawiedziony :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zycze duzo weny,
xjudass
A, a końcówka pięknie gra
OdpowiedzUsuń:)
Znalazłam Twój blog przypadkiem;) przeczytałam juz wszystkie rozdziały. Czekam na następny. Kiedy się pojawi?
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńach tym razem to Lucek jest tym napalonym, a z tą lisiczką słodkie, Przemek czemu musiał się teraz pojawić...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia