poniedziałek, 12 lutego 2018

Rozdział 39


Całą noc chodziłem kanałami, bo oczywiście sprawa ciąży rozeszła się po szpitalu z szybkością błyskawicy i docinkom nie było końca. Starałem się jak mogłem robić za niewidzialnego pielęgniarka. Niestety Czerwoni, pamiętliwa rasa, wzięli mnie sobie na celownik. Chyba odkupię im tą kawę, bo będą mnie prześladować do końca życia. Jak tylko wysunąłem nos z sali nadzoru rozlegały się chichoty, a głupie dowcipy mnożyły niczym szarańcza.
- Lutek uważaj na zakrętach, bo znowu zderzysz się z bocianem...
- Te Stokrotek, pożyczyć ci parasol? Jak ptaszysko będzie pikować w twoją stronę to się zasłonisz...
- Biały, złapałeś tego ptaszka na lasso, czy musiałeś czymś uśpić?
- Nie zbliżaj się Stokrota, to może być zaraźliwe ... - Uciekali przede mną z piskiem.
- Ja bym na waszym miejscu nie odwracał się do mnie tyłem - warknąłem w końcu wyprowadzony z równowagi, w odpowiedzi na durne insynuacje. Zatrzymali się całą gromadką, nieco zbici z tropu. Ukradkiem wyciągnąłem rękę zza pleców i wysypałem na nich cały woreczek gipsu. Kiedy zaczęli kląć i otrzepywać się z pyłu, poprawiłem butelką gazowanej wody mineralnej. Wyszedł mi całkiem fajny prysznic. Teraz te bałwany będą się z tego skrobać przez trzy dni. Pod wpływem wilgoci gips zaczął natychmiast twardnieć. Oczywiście nie czekałem, aż się ockną z pierwszego szoku, tylko zwiałem do sali i schowałem się za Jasiem, który popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Co ty znowu wyprawiasz?
- Ja? Absolutnie nic. - Wzruszyłem ramionami.
- Hm...
- Ale jakby tu przyszli Czerwoni, to mnie nie ma. - Zrobiłem błagalną minę. Czasami działała nawet na szefowstwo. Zatrzepotałem rzęsami. - Aha... Dałem największą bombonierkę pani Asi, żeby posprzątała ten bałagan w holu. Więc co złego to nie ja. I niech pan pamięta, że pielęgniarki teraz to towar deficytowy. - Kucnąłem za wysepką jak tylko usłyszałem przekleństwa i odgłos otwierających się metalowych drzwi. Wczołgałem się do szafki z dokumentacją. Lada skutecznie zasłoniła mnie przed oczyma wrogich hord. Stamtąd mogłem bezpiecznie posłuchać wrzasków wkurzonych ratowników. Co chwilę przerywali awanturowanie, by wydać serię prychających odgłosów. Gips chyba powłaził im w te wstrętne paszcze. Ciekawe czy nadal będą tacy dowcipni?
- Gdzie się podziała Wściekła Stokrotka?!
- Powyrywamy chwastowi płatki!
- Kwiatek do piachu!
No... no... Jacy elokwentni się porobili. Oby mnie Jasiu nie zdradził, bo zostaną ze mnie tylko korzonki. Skuliłem się mocniej.
- A wy co? Wpadliście do pudła z pudrem! - Kocham swojego szefa. Naprawdę kocham tego czterookiego, pyskatego drania. Bywał wredny, ale w razie draki zawsze nas bronił. Z tej radości wysunąłem głowę z komody, złapałem go za nogę i cmoknąłem prosto w kolano. Strząsnął mnie niczym uprzykrzoną muchę. - Zabierajcie swoje tyłki brudasy! - Słynny na cały szpital i okoliczne ośrodki zdrowia głos, wystraszyłby nawet grizzly, a co dopiero stadko Czerwonych. Zwiali popisowo, a ich niedawnej obecności świadczyła jedynie unosząca się w powietrzu gipsowa chmura.
Do końca nocnego dyżuru byłem wzorem pielęgniarka, wyrabiającego sumiennie sto dwadzieścia procent normy. Wystarczyło, że doktor Skowronek spojrzał w moją stronę, a ja już wykonywałem polecenie, zanim nawet zdążył je wydać. Podlizywałem się wprost bezwstydnie, z czego skorzystały koleżanki, obijając się po kątach do czego rzadko miały okazję. Niestety, aby wrócić do domu, musiałem pożyczyć starą kurtkę, poniewierającą się od lat w szafie. Nie było mowy o zejściu do szatani. Tam z relacji Gosi, czekały na mnie zastępy Czerwonych. W szpitalnym mundurku, z kapuzą nasuniętą mocno na oczy, wymknąłem się przez okno magazynku. Chyłkiem, opłotkami dotarłem do domu. Skradanie zabrało jednak mi prawie godzinę. Miałem za to czas przemyśleć strategię zaręczynową. Dla mnie sprawa była prosta. Skoro mieliśmy mieć dziecko, należało stworzyć trwały związek. Moje kochanie najwyraźniej wcale o tym nie pomyślało, co wcale mnie nie dziwiło zważywszy na okoliczności. Któryś z nas musiał być odpowiedzialnym mężczyzną. Padło na mnie. Zrobiłem się taki rozsądny, że sam siebie zacząłem podziwiać. Zresztą nie chodziło mi jedynie o dziecko. Sama myśl, że mogę się codziennie budzić u boku Nikolasa, była wystarczająco podniecająca. Moje niemądre serce szalało, jak tylko zacząłem to sobie wyobrażać.
Do domu dotarłem już mocno nakręcony. Mimo nieprzespanej nocy energia wprost mnie rozpierała. Należało działać ostrożnie. Nikolas na szczęście spał mocno w mojej sypialni, nawet się nie poruszył jak wszedłem. Biedaczek nie wrócił do swojej luksusowej willi, widać u nas czuł się o wiele lepiej. Wziąłem ubranie i udałem się pod prysznic. Potem przy pomocy kremu Wiśki, zabije mnie jak nic  ale swojego nie znalazłem, ściągnąłem mu z palca sygnet. Potrzebowałem miary.
                                                                        ***
Kiedy skończyłem doprowadzanie się do porządku była już dziewiąta. A to znak, że otwarli już sklepy. Nie mogłem przecież oświadczyć się bez pierścionka. Przeliczałem w myślach już czwarty raz swoje mizerne fundusze. Na wymarzony brylant nie miałem szans. No chyba, że będą mieli promocję, najlepiej 99,99%. Rozbiłem świnkę skarbonkę. Wczasy w Wenecji mogły poczekać. Porwałem ze stołu w kuchni kanapkę, wepchnąłem ja w całości do ust i już mnie nie było. Wymknąłem się na palcach. Chciałem to zrobić sam, po męsku. Wyprostowałem dumnie swoje sto siedemdziesiąt pięć centymetrów i wsiadłem do autobusu Kraków - Cieszyn. W Sukiennicach zawsze mieli mnóstwo fajnej biżuterii, najczęściej z bursztynami, które uwielbiałem od zawsze. Trzymane pod światło wyglądały jak złocisty mikrokosmos pełen tajemniczych, lśniących gwiazd. Mogłem się na nie gapić bez końca. Szybko dotarłem na miejsce. O tej porze ruch był niewielki. Zacząłem przeglądać wystawione w gablotach cudeńka. Zwłaszcza jeden stragan, obsługiwany przez gościa z długimi dredami o tęczowych końcówkach przykuł moją uwagę ponieważ oferował oprócz babskich bibelotów także męską biżuterię, która u nas nie była zbyt powszechna.
- Czego szukasz? - Od razu zagadał jak swojak bez żadnego per pan.
- No... Ee... - Moja elokwencja poszła w las i zaginęła bez wieści.
- Spokojnie młody. Prezent dla dziewczyny? - Trzeba przyznać, że kolo miał anielską cierpliwość do gamoni.
- N... Nie...- Czego ja się tak czerwienię? Jestem męskim Stokrotkiem czy nie?!
- A może dla faceta? - Przysunął się bliżej i mrugnął lekko zezując. Chyba chciał mnie w ten sposób rozśmieszyć. Poskutkowało.
- Ma na imię Nikolas. - Zacząłem nieśmiało. - Chciałbym pierścionek z grawerunkiem w środku. - Wystękałem wreszcie. Wskazałem kilka, które mi się podobały.
- Ile masz kaski dzieciaku? - Oburzyłem się na takie lekceważące traktowanie.
- Jaki małolat?! - Wypiąłem chudą pierś. - Jestem ciężko pracującym pielęgniarkiem.
- Aaa... Pielęgniarek... Całkiem kiepsko. Zapomnij o tej szufladzie. - Zamknął mi przed nosem gablotę z platyną i złotem. Miał niestety rację, od samych zer na metkach zaczęło mi się kręcić w głowie. Podsunął szufladę ze stalą szlachetną. Wyroby w niej były o wiele tańsze, za to bardziej wymyślne. Oglądałem jeden pierścionek po drugim, ale jakoś żaden mi się nie spodobał.
- Wiesz, chciałbym coś wyjątkowego dla Diabełka. - Moje kochanie zasługiwało na wszystko co najlepsze. Niestety fundusze nie pozwalały mi zbytnio grymasić. Przekopałem się przez stosy biżuterii i byłem coraz bardziej zniechęcony.
- Nie smutaj mały. Mam tu coś takiego, ale to nie pierścionek. Kumpel zostawił, jako ciekawostkę. - Wyciągnął czarne, lakierowane pudełeczko ozdobione wijącymi się językami płomieni. Sprawiały wrażenie jakby za chwilę miały wystrzelić wysoko w niebo i zamienić kasetkę w kupkę popiołu. Otworzyłem. Na białym aksamicie leżały dwa kolczyki ze srebrzystego metalu. Wyglądał na pokrytego patyną czasu.
- Jak rany! - Szczęka mi opadła z trzaskiem. W sekundę zostałem absolutnie oczarowany. To było to przez duże ,, T'' i ,,O". Absolutne cudeńka. Mistrzowsko wykonane. Miały kształt dłoni o smukłych palcach zakończonych czarno - szkarłatnymi szponami. Rozpoznałem wyjątkowo rzadki rodzaj bursztynu. Każda z nich trzymała delikatnie łodyżkę kruchego kwiatka o kremowych płatkach. - Ile? - Wyszeptałem z obawą.
- Jak dla ciebie to sześć stów z grawerunkiem. - Dredziaż poklepał mnie po ramieniu. - Przyślij zdjęcia.
- Jasne... - Uśmiech omal nie przeciął mi twarzy na pół. Serce śpiewało. - Długo trzeba czekać na napis? - Chciałem jak najszybciej pokazać swoją zdobycz Nikolasowi.
- Z godzinkę. Napisz na karteczce. Najwyżej kilka słów. Zapięcie nie jest zbyt grube, a tylko tam można go umieścić.
                                                                              ***
Nie pamiętam drogi do domu. Niesiony na skrzydłach miłości przestałem zwracać uwagę na cokolwiek innego. Małe pudełeczko w mojej kieszeni wydawało się emanować jakimś nieziemskim rodzajem mocy. Nawet poprzez materiał spodni zdawało się świecić z niczym latarnia. Ku mojemu zdumieniu nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Do przedpokoju wszedłem cichuteńko. Zerknąłem przez oszklone drzwi do salonu. Fortuna mi nie sprzyjała. Nikolas siedział w otoczeniu całej hordy Stokrotków różnej maści i popijał herbatkę nie tylko z cytryną, sądząc po rumieńcach na jego policzkach. Westchnąłem. No cóż. Słowo się rzekło. Nie miałem zamiaru odwlekać wielkiej chwili. I tak już byłem kłębkiem nerwów. Przyszło mi właśnie do głowy, że mogę jednak dostać kosza. Zacisnąłem drżące dłonie w pięści. No Lutek. Pokaż, że jesteś prawdziwym Stokrotkiem! Dziadunio zawsze mówił, że grunt to zaskoczyć przeciwnika i zbić go z tropu. Na to właśnie liczyłem. Wyprostowałem ramiona, nabrałem powietrza i wszedłem.
- Znikać mi stąd, ale już! - Ryknąłem od progu. - Mam tu ważną rozmowę do przeprowadzenia. - Chyba dostrzegli miotające mną szaleństwo, bo o dziwo nikt nie zaprotestował. - Ty zostajesz - zatrzymałem za szlufkę od spodni mojego ulubionego prezesa, który najwyraźniej nie zrozumiał intencji.
- Jeśli chcecie znowu świntuszyć...- Oczywiście Wiśka jako jedyna musiała wtrącić swoje trzy grosze. Siostry to inny gatunek ludzi.
- Spadaj, będę tutaj romantyzm uskuteczniał. - Stanowczo wypchnąłem ją za drzwi i zamknąłem jej przed piegowatym nosem. Odwróciłem się bardzo powoli. Serce biło mi jak oszalałe. Nikolas stał na środku salonu i przyglądał mi się uważnie. Wyglądał jakby wyszedł wprost ze snów. Mój własny książę z bajki. Żaden William czy Harry nie mógł się z nim równać. Swoją drogą nigdy nie rozumiałem zachwytu tymi dwoma. Kiedy czarne oczy spotkały się z moimi, niemal przestałem oddychać. Ej Lutek! Jak tak dalej pójdzie zaraz tu zemdlejesz i narobisz sobie obciachu. Nie miałem chwili do stracenia. Czym dłużej zwlekałem tym bardziej się trzęsłem. W głowie miałem stado świergocących skowronków, które trzepały maciupeńkimi skrzydełkami, kompletnie pozbawiając mnie możliwości logicznego myślenia. Zanim zamieniłem się w kompletną amebę, runąłem przed nim na jedno kolano, aż mi coś strzyknęło w krzyżu. Widziałem jak jego oczy robią się niemal okrągłe ze zdumienia.
- Zostań moim mężem. - Udało mi się wychrypieć. Gardło ze strachu miałem wysuszone na wiór. - Najlepiej dzisiaj. - Dodałem, żeby nie miał żadnej wątpliwości i wyciągnąłem rękę z pudełeczkiem. Jak mi odmówi walnę tu orłem o podłogę, niech mnie ratuje. Najlepiej usta w usta.
- Chętnie Cwjetok. - Nadal podejrzliwe na mnie patrzył jakby się spodziewał, że zamienię się w żabę, wybuchnę albo coś. Wziął ode mnie kasetkę i otworzył. - Ee...- Chyba nie tego się spodziewał. Wstałem.
- To zaręczynowe kolczyki - jeden dla mnie, drugi dla ciebie. Nie podobają ci się? - Wspiąłem się na palce i zbliżyłem twarz do jego twarzy.
- Głuptas. Są piękne jak ty. - Nie ma to jak facet z szybko postępującą wadą wzroku. Pogładził mnie delikatnie po policzku, a ja omal się nie rozpłynąłem. - Co tam jest napisane? ,, Mam cię L." ? - Podniósł do góry brwi.
- To znaczy, że mam cię i już nigdy nie puszczę - wyszeptałem nieśmiało. - Nie chcesz?
- Oczywiście, że chcę. - Poczułem jak silne ramiona obejmują mnie mocno i unoszą do góry. Zarzuciłem mu ręce na szyję i usłyszałem najsłodsze ze wszystkich słów. - Ja lublju tjebja.
Żaden pocałunek nigdy nie wydawał mi się tak słodki i zniewalający. Jakby cała jego dusza, wszystko czym był, zawisła mu na ustach. Kochałem i czułem się kochany. Czegoż można chcieć więcej? Lutek ty szczęściarzu, twój pech odszedł i miałem nadzieję, że zapomniał drogę do domu. Kiedy wargi Nikolasa zsunęły się mi na szyję, przepadłem z kretesem. Utalentowane dłonie gładziły coraz śmielej chętne do igraszek ciało. Jak nic skończylibyśmy na jedynej w naszym salonie kanapie, gdyby nie dziwne odgłosy pod drzwiami. Coś jakby stłumione piski, szuranie, a nawet kilka siarczystych przekleństw. No i szlag trafił romantyzm. Obejmujący mnie książę z bajki wybuchnął śmiechem.
- Nie ma z czego rżeć. Banda podglądaczy.- Oburzyłem się. Cholerna ciekawska natura Stokrotków. Założę się, że podsłuchiwali od samego początku. - Potem pożyczę skrzyneczkę Wiśki i wytruję dziadostwo. Dostanę jeszcze jednego buziaka? - Z dnia na dzień robiłem się coraz bardziej zachłanny.
- Ile tylko zechcesz. - Uwielbiałem te niskie, mruczące nutki w jego głosie. - Ale wiesz...
- Co? - To w końcu chciał, czy nie chciał się całować?
- Cwetok. Chyba o czymś zapomniałeś. - Ten uśmieszek mi się nie spodobał.
- Tak...?
- Nie mam przekłutych uszu.
- Oż cholera jasna. Ja też...!! - Zapiszczałem spanikowany, nieodwołalnie rujnując z zaręczynową atmosferę. Panicznie bałem się igieł. Jak to możliwe? W końcu byłem pielęgniarkiem. No co! Co innego robić zastrzyki, a co innego samemu je dostawać. Pech, mój wierny druh, nie odszedł jednak zbyt daleko. Będę potrzebował silnego znieczulacza, by nie narobić sobie wstydu u kosmetyczki. Zwłaszcza, jeśli pójdę tam z Nikolasem.
..................................................................................................................
Ja lublju tjebja - kocham cię

4 komentarze:

  1. Wow... Nje wierzę własnym oczom... i dalej żyło by się w nieświadomości, gdyby sama Autorka nie powiadomiła mnie o kolejnej (tak szybkiej) aktualizacji... Wielkie dzięki Autorko! Stokrotek jest szalony ale i słodki w swoim zakochanym szaleństwie... No i ta wyprawa do Krakowa z zawartością świnki skarbonki... Teksty jak zwykle powalają z nóg humorem, ale to już sprawiło, że leżę i kwiczę ze śmiechu pod łóżkiem. Pozdrawiam i życzę weny na nocy dyżur (*sens znany Autorce)...

    OdpowiedzUsuń
  2. No jaki nasz Stokrotek odważny i zdeterminowany się zrobił.Świnką mnie położyłaś.
    Z niecierpliwością czekam na kolejne części.
    Pozdrawia i weny życzy
    Mefisto

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak nawiasem mówiąc troszkę to nasuwa skojarzenie z Kevinem i Bartkiem i ich wypadem do złotnika w Pytlowicach co nie zmienia faktu,że bawi mnie to niesamowicie. Pisz Strego, jak najwięcej bo tęsknię za Twoim humorystyczno-realistycznym podejściem do życia i wszelkich jego przejawów.
      Pozdrawia i weny życzy MEFISTO

      Usuń
  3. Hej,
    och Luter to naprawdę postarał się  z tymi oswiadczynami, ciekawe co o tym myśli Nicolas...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń