Odzyskałam wreszcie
komputer. Padł dysk twardy. Straciłam prawie wszystkie dane. Ważne, że mam na
czym pisać.
Horda żądnych krwi Stokrotków okupowała dom. Rozejrzałem się dookoła. Niby powinienem być przyzwyczajony do ich szaleństw, czasem jednak tak jak w tej chwili, potrafili mnie zaskoczyć. Cholera! Całe życie z wariatami. A oni jeszcze mieli pretensje, że wyrosłem na czarną, mocno płochliwą owcę.
Trwały gorączkowe przygotowania do rozprawy z Horodyńskimi. Wszędzie walały się najdziwniejsze rupiecie. Wszyscy biegali tam i z powrotem, wymachiwali rękami, przekrzykiwali się wzajemnie. Hałas był ogłuszający. Zupełnie jakbym mieszkał w wojskowym obozie. Brakowało jedynie namiotów, płonących ognisk i koni, bo broni było pod dostatkiem. Moja rodzina z pewnością nie należała do normalnych. Obejrzałem się do tyłu. Czarne oczy Nikolasa z każdą chwilą stawały się coraz bardziej okrągłe. Biedactwo. Oby mu się nie udzieliło. Wziąłem go za rękę. Usiedliśmy grzecznie w salonie na kanapie i z bezpiecznej odległości obserwowaliśmy rozgrywający się na naszych oczach armagedon.
Mama przyniosła kadzidełka oraz amulety, stanowiące w jej rękach naprawdę groźną broń. Ci którzy wierzą w klątwy i uroki wiedzą o czym mówię. Sąsiadki często korzystały z jej pomocy w rozwiązywaniu rodzinnych sporów. Wiśka postawiła na stole w kuchni skrzynkę z ziołami pełną różnokolorowych buteleczek. Na widok poukładanych w niej alfabetycznie ekstraktów, wyciągów i esencji niejeden właściciel laboratorium pękłby z zazdrości, nie mówiąc o okolicznych dilerach, którzy oddaliby za nie swoje dusze. Przemo przy biurku studiował pracowicie swoje księgi, szukając sposobu jak w świetle prawa obedrzeć ze skóry starych Horodyńskich. Zbiłem go nieco z tropu, kiedy podsunąłem mu pod nos wnioski adopcyjne. Jakoś przecież musimy zaopiekować się Jurką, prawda? Oczywiście, kiedy go znajdziemy, w co ani na moment nie zwątpiłem. Tymczasem Dziadunio ściągnął ze ściany starą szablę, pamiętającą jeszcze czasy rozbiorów, po chwili zamienił ją jednak na kuszę. Mieściła się w plecaku i stanowczo robiła mniej hałasu. Mama dostała szału i natychmiast mu zabrała wszystkie narzędzia zagłady. Postukała po siwej głowie twierdząc, że właśnie to jest jego najlepsza broń. Jakby tego zamieszania było mało koło południa dotarli kuzyni czyli znany w całej okolicy duet - Wiesiek i Marian. Obaj z kijami golfowymi, ponieważ telefon zastał ich akurat podczas rozgrywki, w której stawką była dziesięcioletnia whisky. Przywlekili ze sobą Carmen, w kompletnej rozsypce, wykańczająca właśnie trzecią paczkę chusteczek.
Rozpełzli się po kątach, wszędzie ich było pełno. Morze rudych łbów i dla ścisłości - dwa czarne. Mieli sto pomysłów na minutę, jeden bardziej krwiożerczy od drugiego. Paszcze im się nie zamykały nawet na sekundę. Nikolas siedział w kącie przy kominku ze szklaneczką herbatki made in mama Stokrotkowa i patrzył na to zamieszanie bez słowa. Pewnie nie widział jeszcze takiej bandy wariatów i narwańców.
- Chyba szykują się na wojnę czy coś. - Ależ on miał podkrążone oczy. Mój bidny diabełek. Serducho, na widok smutku na jego przystojnej twarzy, omal nie wyskoczyło mi z piersi. Pociągnąłem ukradkiem nosem. Oj Lutek, zamieniasz się w rozmaśloną gimnazjalistkę.
- Będziesz tu pasował. - Przysunąłem się do niego. - Są równie skorzy do bitki co ty.
- Niektórym trzeba jednak co nieco odebrać. - Tu wskazał na Frania, który właśnie ostrzył schowane na czarną godzinę długie noże myśliwskie sztuk sześć i kuzynów wymachujących pałkami. - Wsadzą nas za kraty jak tylko wyjdziemy z domu.
- Nie martw się, jakiś tam rozsądek i instynkt samozachowawczy jednak posiadamy. - Skinąłem w stronę Wiśki, która wrzucała właśnie do solidnej, drewnianej skrzyni zarekwirowaną broń. Oczywiście najpierw przywaliła solidne z łokcia kuzynom. Potem pozbierała całą resztę, zwłaszcza kolekcję Dziadunia, który oczywiście się obraził i postukiwał laską. Zuch dziewczyna! Zamknęła wieko na solidną kłódkę. - Całkiem poszaleli. Przydałby się im zimny prysznic.
- Cwjetok, nie poznaję cię. Od kiedy jesteś taki pokojowy? - Nikolas ujął mnie pod brodę. - Czy to nie ciebie ratownicy nazwali Wściekłą Stokrotką?
- Kto ci takich głupot naopowiadał? Ten pantofel Wiśki Rycho? - Giń zarazo, giń - zawarczałem w myślach. Nie będzie mi tu żaden Czerwony psuł opinii. Tym razem mu nie odpuszczę. Śczeźnie w strasznych mękach. Starałem się ze wszystkich sił przybrać pozę wcielonej niewinności. Białe piórka, skrzydła, aureola i te sprawy. Nikt przed ukochanym nie chce uchodzić za pyskatego awanturnika. Uspokój się Lutek. Zen, Budda, Czi... itd. Zatrzepotałem rzęsami i zrobiłem oburzoną minę.
- Chodzą takie słuchy po SOR-ze. - Jedna jedwabista brew powędrowała do góry. Drań zbyt dobrze mnie znał. Nie dam się.
- Jestem licencjonowanym pielęgniarkiem i posiadam odpowiednią kulturę osobistą poświadczoną przez psorkę w indeksie. Nigdy nie wdaję się w przepychanki ze szpitalnym motłochem. - Nie dostrzegłem krztyny zrozumienia na jego twarzy, więc ciągnąłem cierpliwie dalej. - Przez rok uczyłem się etyki. Miałem z niej piątkę. - Wydąłem wargi i strzeliłem pokazowego focha. A co? Jestem anielskim Stokrotkiem i niech nie waży się w to wątpić.
- No no Cwjetok. Jestem pełen podziwu. - Spuchłem z dumy. Przedwcześnie. - Psorka była przygłucha i miała podwójne szkła?
- Skąd wiesz, faktycznie była wiek...- Zobaczyłem jak usta drgają mu bezczelnie, jak nic się ze mnie nabijał. Ah ten mój spóźniony refleks.
- Nie obrażaj się, też mogę ci zrobić wpis indeksie. - Kiedy ja u licha znalazłem się na jego kolanach? - Dostaniesz piątkę, że tak słodko krzyczałeś - ,, zrób to cholera jeszcze raz"! A twój tyłek to już z pewnością zasługuje na szóstkę - wymruczał w moją szyję i nie omieszkał się łapskiem sprawdzić, czy czasem coś się w tej kwestii nie zmieniło. Zrobiłem się czerwony i rozejrzałem speszony po salonie. Na szczęście wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. A może jednak nie?
- Przestańcie się macać, kultury nie macie! - Wrzasnęła na cały dom Wiśka. A to wredota. Sama lepi się do Rycha po kątach. Zmieszany odskoczyłem od Nikolasa jak oparzony. I wiecie co? Jemu nawet nie drgnęła powieka. Wstał i rozprostował swoją wysoką sylwetkę ze stoickim spokojem, jakbyśmy właśnie skończyli czytać razem magazyn Działki i Ogrody. Kiedyś jak nic, umrę przez niego ze wstydu. Sister właśnie przygotowywała się do kazania i patrzyła na mnie niczym na karalucha. Nie wiedziałem gdzie podziać oczy. Oczywiście upiekłem buraka, a może nawet dwa. Nie miałem takich mocnych nerwów jak ten podstępny obściskiwacz Nikolas. Zerknąłem na nasze odbicia w szybie. Jakimś cudem on wyglądał na klasycznego dżentelmena bez skazy, a ja z tą czerwoną gębą i potarganymi włosami na małego zboczucha z kudłatymi myślami. A przecież to on zaczął. Co prawda pierwszy się przytuliłem, ale przecież nie kazałem mu bawić się w doktora. A Wiśka też dobra. Czego wlepia we mnie patrzały? W końcu komu kibicuje? Jest Stokrotkiem czy nie?! Widziałem jak otwiera usta i... Uratował mnie telefon Nikolasa. Zaczął dzwonić jak szalony.
- Słucham. - Ulitował się nad moją ciekawością i włączył zestaw głośno mówiący.
- Witam, mam wieści. Tym razem dobre. - Poznałem głos Colemana.
- Nie trzymaj mnie w niepewności. - Mój Diabełek też nie grzeszył cierpliwością.
- Znalazłem Jurkę. Mam dowody, że jest synem Nataszy. Jesteś w tej chwili jego najbliższym krewnym, oczywiście poza twoimi rodzicami, których z wiadomych powodów nie poinformujemy. Myślę, że za cztery dni możesz tutaj przyjechać i zabrać małego. - Detektyw był wyraźnie z siebie zadowolony.
- Konkrety tupaja baszka! (zakuty łbie) - Nie ma to jak malownicze, ruskie komplementy.
- Jestem w jakiejś dziurze na wschodzie. To małe, biedne miasteczko - Burków. Mają tutaj Dom Dziecka. W życiu nie widziałem równie obskurnego. Posyłam ci listę dokumentów, które musisz dostarczyć. Najlepiej na wczoraj. Dyrektorka będzie szczęśliwa, pozbywając się jednej gęby do wyżywienia.
- Sobaka! Głodzi dzieciaki?! - Nikolas w sekundę z idealnego dżentelmena przemienił się w Diabła Ho. Czarne oczy sypały iskry.
- Gdzie tam. Ale z próżnej kieski i Salomon nie naleje. Pośpiesz się. Wiesz, że starzy mają wszędzie szpiegów. Brat Lutka jest chyba adwokatem prawda?- I drań się wyłączył. Popatrzyliśmy wszyscy po sobie.
- Coleman, Coleman! Mudak! (Palant) - Mógł się wściekać do woli. Detektyw przewidział jego reakcję. Najwyraźniej dobrze znał swojego kumpla.
- Jadę z tobą. - Złapałem go za ramię. - Służę fachową pomocą. Miałem praktyki na pediatrii, noworodkach, a nawet w żłobku. - Nie miałem zamiaru puścić go samego.
- I ja - wtrąciła się Wiśka.
- Beze mnie nie pojedziecie. - Carmen natychmiast przestała się mazać. - Jurka to także moja rodzina.
- Lutek, czy ty czasem nie masz dzisiaj nocnego dyżuru? - Wtrąciła swoje trzy grosze mama. Zerknąłem na zegar.
- O jasna ciasna! Już osiemnasta trzydzieści. - Włączyłem trzeci bieg. Na schodach jeszcze odwróciłem się do walczącej o miejsce w samochodzie Nikolasa rodziny. - Nie ważcie się mnie wygryźć! Wezmę sobie tydzień urlopu. W końcu nie codziennie zakłada się rodzinę i zostaje ojcem. - Dostrzegłem jeszcze usta mojego Diabełka układające się w okrąglutkie O. Chyba nieco przeszarżowałem. Porządnie nim szoknęło. Oj Lutek, brak ci piątej klepki to pewne, a może nawet i szóstej. W tym momencie uświadomiłem sobie, że właściwie jednocześnie poprosiłem go o rękę i możliwość zostania tatusiem numer dwa. Nie tłumacząc niczego elegancko zwiałem. Bohaterstwo mam we krwi. Złapałem kurtkę z wieszaka, dosłownie wskoczyłem w adidasy i już mnie nie było. Za pół godziny zostanę zlinczowany. Doktor Skowronek nie znosił spóźnialskich.
***
Wpadłem jak burza na SOR w biegu zapinając bluzę. Skowronek z Kozłowskim migdalili się dyskretnie za wysepką, niby to wypełniając papierzyska przed komputerem. Hol i sale nadzoru jak zwykle były pełne zniecierpliwionych pacjentów. Chcieli czy nie, musieli czekać na wyniki z laboratorium. Przed recepcją o dziwo pustki. Gosia z Renią testowały nowy ekspres do kawy, która w szpitalu traktowana była jak artykuł pierwszej potrzeby i specjalnej troski. Bez tego napoju trudno byłoby przetrwać dwunastogodzinny dyżur.
- Będę ojcem! - Wypaliłem od progu, oczywiście z miejsca przyciągając uwagę wszystkich obecnych. Babuni pod oknem to nawet wypadła z ust szczęka. Zresztą nie bez powodu. Miała sklepik na końcu ulicy przy której mieszkałem i znała mnie od dziecka. Wiedziała, że byłem zdeklarowanym gejem. Pobiłem się z jej wnuczką o lalkę. No co! W zabawkowym mieli tylko jedną Roszpunkę i ta piegowata cwaniara mi ją podkupiła.
- Oszalał? - Jasiu aż założył na nos seksowne okulary w złocistych oprawkach, które trzymał na specjalne okazje. - Dostał udaru słonecznego?
- Jest zima. Lutek nigdy nie był całkiem normalny. - Kozłowski jak na hrabiego przystało okazał więcej taktu. -Może Nervosolu?
- Zrobiłeś dziecko jakiejś panience? - Gosia komicznie zmrużyła jedno oko. - Biedaku! Te dzisiejsze dziewuchy! Na pewno upiła cię i zgwałciła.
- Niemożliwe, Nikolas by ukatrupił oboje. - Renia zmarszczyła brwi. - Tak po rosyjsku. Litr spirytu na łebka, kamień na szyję i do przerębli.
- Wiem. Jesteś w przy nadziei? - Rozchichotała się niepoprawna Gosia.
- Mamy jeszcze testy ciążowe? - Ależ z tego Skowronka wredny typek. Sięgnął do szuflady i rzucił we mnie pudełkiem ozdobionym zezowatym bocianem. - Ta młodzież! Ledwo zaczęli i już maluch w drodze! - Znienacka podniósł mi koszulkę i pomacał po brzuchu.
- Strasznie chudy. Najwyżej trzeci miesiąc. - Kozłowski przyjrzał mi się uważnie z fachową miną. Z trudem zachowywał powagę.
- Świnie! - Warknąłem. Zadarłem nos, wziąłem koszyk z krwią i poszedłem dostojnym krokiem do laboratorium. Niech sobie nie myślą, że mnie obchodzą ich durne gadki. Kiedy się nauczę trzymać paszczę na kłódkę? Cholera! Znowu zrobiłem z siebie durnia. Próbówki cicho podzwaniały w stojakach w rytm moich kroków. Na szczęście nie umiały mówić. Korytarz wydawał się dłuższy niż zazwyczaj. Obok windy wisiał plakat z uśmiechniętym, czarnookim bobasem. Włoski poskręcane w loczki wiły mu się wokół główki. Nacisnąłem guzik przywołania.
- Ale słodziulek! Podobny do Nikolasa.- Westchnąłem. Z głupim uśmiechem zagapiłem się na dzieciaka wyobrażając sobie, jak obaj pchamy wózek z gaworzącym maluchem. Oczywiście na moment odpłynąłem. Tymczasem bezczelna Czerwona Zaraza podkradła mi windę. Pokazał mi jeszcze środkowy palec i zamknął przed twarzą drzwi omal nie urywając mi nosa. A to wszystko z powodu podkradzionej pudełka kawy z ich skarbca. No co, nam się właśnie skończyła. Sknerusy miały z piętnaście paczek. Myślałem, że nie zauważą.
- Swoją drogą chyba powinienem kupić pierścionek? - Zacząłem się głośno zastanawiać. Skoro już się wyrwałem z tym tekstem o rodzinie, to nie wypadało się teraz wycofać. Powinienem zrobić z Nikolasa porządnego faceta. Do Holandii nie było przecież daleko. Weźmiemy ślub w jakimś miłym miejscu. - A może lepiej obrączki? Są bardziej męskie.
- Lutek, z tobą jest naprawdę źle. Najpierw się zaciążasz, a teraz gadasz z drzwiami od windy. - Jasiu poklepał mnie współczująco po plecach. Podskoczyłem z wrażenia. Ależ ten drań cicho chodził. Zrobiłby karierę jako ninja.- Zaczynam się o ciebie martwić. Mam w Krakowie kumpla, jest wziętym psychiatrą.
- Bardzo śmieszne. - Wykrzywiłem się do bałwana. Już ja im pokażę. Pozdychają z Kozłowskim z zazdrości jak przyjadę pod szpital z Jurką. Na pewno będzie śliczny i kochany jak mój Diabełek.
ZOSTANĘ TATĄ!
Nawet przez moment się nie zastanowiłem, że właściwie to od niedawna jesteśmy z Nikolasem parą i nie wiedziałem, czy on miał w stosunku do mnie jakieś dalekosiężne plany. Precz z rozsądkiem, niech zdycha! Zawsze myślałem, że będę dobrym wujkiem z bandą siostrzeńców i bratanków na kolanach, a tu taka niespodzianka.
ŻYCIE JEST PIĘKNE!
I tym razem nie zrobi mi żadnego numeru. Już ja tego dopilnuję, jakem Stokrotek!
Jesteś wielka i wspaniała!!! Lutek jak zawsze dał popis swojego opanowania i spokoju....
OdpowiedzUsuńHumor przedni
Weny życzy
Mefisto
Hej,
OdpowiedzUsuńoch fantastycznie, Nicolas zobaczył zbrojenie się Stokrotków, aż szczena mu opadła... ;) Lutek oświadczenie się, a ja wyglądałam momentu aż zrobi to Nicolas, a potem to "będę ojcem, będę ojcem" rewelacyjne...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia