poniedziałek, 28 stycznia 2019

Rozdział 45


Siedziałem na łóżku z notesem na kolanach i ogromną poduchą za plecami. Obok mnie posapywał cicho śpiący Nikolas. Za każdym razem, kiedy chciałem wstać lub się chociaż odsunąć, w tej pozycji niewygodnie mi było pisać, podpełzał bliżej nawet nie otwierając oczu i owijał się wokół mnie niczym bluszcz. Po kilku nieudanych próbach uwolnienia się z jego macek dałem spokój. Mieliśmy wiele do omówienia zanim obudzą się maluchy, a ten tutaj ani myślał wstać. Niby była niedziela, dzień wolny od pracy, ale z moich obserwacji wynikało, że rodzice takowych nie miewają.
- Ej ty, niedźwiedziu, jeszcze nie zima, a już zapadłeś w trans! - Szturchnąłem go bezceremonialnie w ramię. - Wstawaj tatuśku! - Jedno czarne oko łypnęło na mnie leniwie i natychmiast ponownie się zamknęło.
- Kawy i buzi. - Mruknął i nakrył głowę kołdrą. Już miałem ją z niego brutalnie zedrzeć, ale westchnąłem i machnąłem ręką. Szkoda zachodu.
- Puść mnie to dostaniesz jedno, a jak będziesz grzeczny, może nawet drugie. - Postanowiłem być miły, w końcu bycie Stokrotkiem do czegoś zobowiązywało. Kwiatki powinny być słodkie, wabić swoim pięknem i zapachem. Pociągnąłem nosem. Skoro na piękno i tak nie miałem prawie żadnego wpływu, to powinienem chociaż wziąć prysznic. Zasnęliśmy nad ranem po kilku intensywnych rundach gimnastyki dla dorosłych, więc nie zalatywało ode mnie perfumami. Owinięte wokół tali ramiona poluzowały uścisk. Przez moment poczułem się jakiś taki - opuszczony. Lutek, nie czas na sentymenty! Płatki w górę ty rozmaślona Stokrotko!
    Kwadrans potem wróciłem do sypialni pachnący niczym bukiet kwiatów, w świeżej koszulce i dżinsach, z kawą na tacy dla jaśnie pana i drugą dla jego uroczego podnóżka, czyli mnie. Nikolas zajął moje miejsce, siedział oparty o poduchę z zadartym nosem i nadętą miną. Czarny lok zasłonił mu lewe oko, dmuchnął na niego i potrząsnął głową. Wyglądał jak zniecierpliwiony król, czekający na wyjątkowo gamoniowatego lokaja, który spóźniał się ze śniadaniem. Wielkopański image psuł nieco nagi tors, jego wysokość nie raczył się ubrać. Zauważyłem kątem oka walające się pod szafką majtki, które tam wczoraj beztrosko porzucił. Zrobiło mi się gorąco na myśl o tym, co kryje wygładzana przez niego właśnie ręką kołdra.
- Kawa dla jaśnie pana! - Mój wzrok powędrował w górę, z jego sugestywnie poruszającej się dłoni, poprzez tors, na usta i z powrotem. Nie mogłem powstrzymać rozciągającego moje nieposłuszne wargi uśmieszku. Lutek, cholero jedna! Zaraz wstaną dzieciaki! Pamiętaj, że jesteś teraz ojcem!
- Bez buzi się nie liczy. - Wziął ode mnie tacę i odstawił na stolik przyłóżkowy.
- Jaśnie pana? - Zmrużył oczy. - Czyli jestem twoim panem...? - Dopiero jak to powiedział, dotarło do mnie co palnąłem. Lutek, bezmyślny Prowokatorze! Miałeś być odpowiedzialnym ojcem! Zacząłem się rozglądać nerwowo, próbując uratować sytuację. Gdzie się podział mój notes?!
   Zaatakował z szybkością błyskawicy. W ułamku sekundy wylądowałem na kolanach Nikolasa, a jego usta znalazły się o kilka centymetrów od moich. Czarny lok połaskotał mnie w nos.
- Co tak na mnie chuchasz? - Gapił się i nic. Mijały sekundy...Jego oddech wypalał mi dziurę w szyi. Włosy na karku stanęły dęba.
- Byłem baaardzo grzeczny, a obietnica jest obietnicą.
- No dobra. - Nie miałem wyjścia. Uniosłem się lekko i musnąłem delikatnie zachęcająco rozchylone wargi. Oddał pocałunek żarłocznie i tak namiętnie, że po raz kolejny przepadłem w jego ramionach. Jakieś pól godziny później, kiedy leżałem niemal pozbawiony tchu smętnie rozmyślając nad swoim brakiem kręgosłupa, a raczej łodyżki, rozległo się ciche pukanie do drzwi. Niespodziewanie przyszło mi na myśl, że dzieci spały wyjątkowo długo, a z ich sypialni nie dochodził żaden dźwięk. Wyskoczyłem z łóżka i ekspresowo naciągnąłem na siebie spodnie, omal nie gilotynując najszlachetniejszej części zamkiem błyskawicznym. Ciemna główka wsunęła się nieśmiało do środka.
- Emilka zrobiła śniadanko. - Oznajmił z uśmiechem na drobnej buzi Jurka.
- Co dobrego zrobiła? - Zapytał zaniepokojony Nikolas, skacząc na jednej nodze podczas wkładania dresu. Na szczęście majtki miał już na sobie. Potrafił się niesamowicie szybko ubierać, ciekawe gdzie nabrał tej wprawy. Pociągnął nosem. Też poczułem nikły swąd spalenizny.
- Calny chlebek z klejącym. Ale kakałko jest zimne. - Zmarszczył czółko. - Nie lubię zimnego.
- Lepiej tam chodźmy, zanim ta mała kucharka całkiem spali kuchnię. - Moje Słońce pognało po schodach z maluchem pod pachą.
- Proszę... proszę... - Ruszyłem za nimi. - A jeszcze chwilę temu jaśnie panu nigdzie się nie śpieszyło.
Na miejscu okazało się, że rezolutna Emilka robiła tosty. Źle jednak nastawiła temperaturę i kromki przybrały kolor węgla. Niewiele też różniły się od niego smakiem. Klejące okazało się słoikiem miodu, którego chłopiec spróbował po raz pierwszy w życiu i był pod wielkim wrażeniem jego smaku.
- Wszyscy siadają i ręce na stół. - Zakomenderowałem. Chciałem być pewny, że żadne z tej trójki w ciągu dziesięciu najbliższych minut niczego nie wymyśli. - Zrobię kanapki z szynką i pomidorkiem. Nikolas opowie wam tymczasem o wujku, z którym się spotkamy w restauracji na obiedzie. - Założyłem fartuch i zacząłem kroić wędlinę.
- Nazywa się Carmelo i nosi śliczne, kwieciste sukienki. - Z początku mieli zamiar opowiedzieć dzieciom o zaginionym ojcu chłopca i zmarłej matce, ale wstrzymali się z tym pomysłem. Nie było sensu mieszać im w główkach, dopiero co zyskały nowy dom, wszystko tutaj było dla nich obce. Zbyt wiele informacji i to tak tragicznych naraz, mogło się odbić niekorzystnie na ich psychice.
- Chyba ciocia. Dziewcynki nosą sukienki. - Jurka, jak zawsze kiedy coś mu się nie zgadzało, zmarszczył czółko.
- Właściwie... Ee.. - Moje zbite z tropu kochanie nie miało pojęcia jak wytłumaczyć dzieciom ten fenomen.
- Czyli ma bzika? - Emilka wbiła w nas błyszczące z ciekawości oczy. - Jak sąsiad z parteru ubrał raz korale żony, zdzieliła go wałkiem w łeb i wrzeszczała - ty pierdolony wariacie. Miał potem przez tydzień wielkieeego guza. - Pomachała nam zaciśniętą w pieść rączką.
- Znowu użyłaś łaciny moja panno. - Upomniałem dziewczynkę. No cóż, ktoś w domu musiał być tym złym gliną. Padło na mnie. - Do kąta na jedenaście minut. - Tyle minut ile lat, tak zalecały podręczniki o wychowaniu dzieci. Posłusznie stanęła za szafką, ale czujnie nadstawiła uszy.
- Carmelo to pan, który lubi chodzić w sukienkach. - Nikolas usiłował jakoś naprostować nieporozumienie.
- Dlacego? - Ach ta dociekliwość maluchów.
- Bo są ładne. - No teraz to pojechał. Usiłowałem się nie roześmiać.
- A spodenki nie są? - Zamartwił się Jurka i z najwyższą troską zaczął oglądać swoje ubranko. Najwyraźniej się przejął, że mógłby się nie spodobać nowemu wujkowi.
- Wiem, wiem. - Zaskoczyła nas swoją wiedzą Emilka. - On jest trans, tren, tran...- Niestety nie potrafiła wymówić trudnego, obcego słowa.
- Nie lubię tlanu. Pani dylektol nam dawała na zdlówko. - Skrzywił się chłopiec. - Śmieldzi lybą.
- Może po prostu zjedzcie śniadanie. Żadnych tranów nie będzie. Trzeba jeść warzywa i owoce. Tam są witaminki. - Widziałem jak Jurka najpierw odetchnął z ulgą, jednak zaraz potem zapytał ostrożnie.
- Bulacki ciapkowate też?
- Też. - Musiałem być stanowczy.
- Oo...
 - Carmelo to bardzo miły pan, który się będzie wami bawił, kiedy my będziemy w pracy. - Postawiłem przed nimi pełny talerz z kanapkami i dzbanek z herbatą. Pałaszowali aż miło było popatrzeć. Wcześniej ustaliliśmy to z Nikolasem i zachwyconym możliwością poznania bratanka, Carmelem. Ponieważ sytuacja rodzinna mojego Słońca była napięta, nie mieliśmy ochoty oddawać maluchów w ręce obcych opiekunek. Prędzej czy później Horodyńscy dowiedzą się, że pokrzyżowaliśmy ich plany. Oby tylko coś dziwnego nie wpadło im do głowy. Historia Nataszy napawała mnie lękiem. Byli parą zimnych skurczybyków, którym zależało jedynie na kasie, więc raczej zachowają rozsądek. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
                                                         ***
   Mieliśmy iść do restauracji, uznaliśmy, że neutralny grunt będzie najlepszy na pierwsze spotkanie z nowym wujkiem, tymczasem wylądowaliśmy w barze Pod Kogutem. Jakim cudem? Ano jacyś dranie, ciemną nocą, ozdobili szyby jedynej w Karowie restauracji, sprośnymi wierszykami i od rana trwało tam gorączkowe sprzątanie.  Oczywiście, jak to w małej mieścinie, nikt nic nie widział i nikt nic nie słyszał. Wezwana na miejsce przestępstwa policja była na straconej pozycji. Ja jednak miałem swoje podejrzenia. Umierająca od kilku dni z ciekawości rodzina Stokrotków, która nadal nie miała okazji poznać ani Jurki ani Emilki, bywała bardzo kreatywna, a pismo z fantazyjnymi zakrętasami wydało mi się znajome.

"Wódka jest bogiem, a fajka nałogiem
Życie zabawą a sex podstawą."


"Wódkę wypiłem
kasę przepiłem
kac mnie jebie
a co u ciebie."

"Przyjdę i Cię złapie
 zrobimy to na kanapie,
w wannie, łóżku, gdzie wolisz
jeśli tylko mi pozwolisz."

Nie wyglądało na to, by zdesperowanym właścicielom budynku udało się zeskrobać napisy do wieczora. Nie mieliśmy wyjścia. Udaliśmy się do mieszczącego sie po drugiej stronie ulicy Baru Pod Kogutem. Stokrotkowi kuzyni powitali nas w drzwiach z szerokimi uśmiechami, bynajmniej nie zdziwieni naszym przybyciem. Zauważyłem, że barman Marian miał nadgarstek ubrudzony zieloną farbą, dziwnie kolorem przypominającą tą z wystawy konkurencji.
- Chodźcie, polecam kurczaka w płatkach. Pychota.
- Mam nadzieję, że nie leżał wcześniej w pobliżu puszek z farbą. - Pogroziłem łobuzowi, któremu nawet nie drgnęła powieka. Kompletnie mnie olał, wpatrując się z fascynacją w Emilkę. Swoją drogą niemożliwe, by reszta rodziny przepuściła taką okazję. Nigdzie jednak nie zobaczyłem nawet skrawka rudej czupryny.
- Rany. Ratuj się kto może, Wiśka Dwa. - Dziewczynka spojrzała buńczucznie na niego i zadarła nosek. No pięknie, jeszcze nie weszliśmy, a zapowiadało się na awanturę. Miejscowe menelstwo obserwowało nas z sali po lewej, będą mieli potem o czym plotkować przy piwie. Nasza rodzina, z racji wybujałego temperamentu i słowiańskiej fantazji, zawsze stanowiła karowską atrakcję.
- Witam piękną, młodą damę. - Wysunął się do przodu Wiesiek, w eleganckim kelnerskim uniformie. Nie miałem pojęcia, że w barze Pod Kogutem takie mają. Ukłonił dwornie przed zachwyconą Emilką. - Oraz ciebie dzielny rycerzu. - Skinął głową Jurce, który chował się za moimi plecami.
- Dla takich szlachetnych gości mamy specjalny stolik. - Zreflektował się w końcu Marian, oderwał oczy od małej i poprowadził nas do jedynej prywatnej loży, osłoniętej od oczu ciekawskich barwnymi, japońskimi parawanami. Okna salki wychodziły na ruchliwą o tej godzinie ulicę.
- Oo... - Jurka aż otworzył buzię na widok Carmela, który wstał od stolika i wyciągną do niego upierścienioną rękę ozdobioną tęczowymi tipsami. Sukienka w stokrotki wdzięcznie zafalowała wokół jego talii.
- Jestem twoim wujkiem. - Przykucnął obok chłopca, co w tych niebotycznie wysokich szpilkach było osiągnięciem niemal akrobatycznym. - Potrafię grać w chińczyka, piłkę i klasy.
- Julka, tes potrafię w glać w piłkę. - Nieoczekiwanie chłopiec wyszedł zza mnie i odważnie spojrzał na mężczyznę czarnymi ślepkami. - A moje spodenki są ładniejsze. - Dotknął jego sukienki. - Mają zabkę.
- Masz rację, żabki są ładniejsze od stokrotek. - Posłał mi łobuzerskie spojrzenie. - Też sobie takie kupię. - Pierwsze lody zostały przełamane. Zobaczyłem kątem oka, że dziewczynka posmutniała. Kopnąłem Carmela w kostkę. Natychmiast się zreflektował.
- Twoim wujkiem też chcę być, bo masz najśliczniejsze włoski na świecie. - No nie ma jak latynosi. Urodzeni komplemenciarze. Potrafią zasłodzić ofiarę na śmierć.  - Niczym zachodzące słoneczko. - Mała aż pokraśniała z zadowolenia.
- Pożyczysz mi bransoletkę jak pójdę do szkoły? - Wskazała na owinięte wokół nadgarstka mężczyzny koraliki z ręcznie barwionego szkła.
- Jasne. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Niech wiedzą, że właśnie zawitała do szkoły nowa księżniczka.
- A mnie kolcyka, tego z celwonym ockiem. - Upomniał się o swój udział w łupach Jurka. Kiedy usiedliśmy rozmowa popłynęła wartko i bez większych wpadek. Po kwadransie podano obiad. Wiesiek dwoił się i troił. A już czekoladowymi muffinkami z bitą śmietana i poziomkami całkowicie skradł serca dzieciaków, które nigdy nie widziały takiego deseru. Potem jednak musiał przestać się kręcić wokół nas i podsłuchiwać, bo do baru weszła miejscowa drużyna piłkarska, aby utopić w piwie ból po kolejnym przegranym meczu z krakusami.
- Musę siku.
- Ja też.
- No dobra, idziemy. - Dzieci jak to dzieci, wszystko muszą robić stadnie. - Łapy precz od mojego ciacha! - Pogroziłem Nikolasowi, który właśnie miał zamiar wsadzić palec w bitą śmietanę.
- Chciałem tylko spróbować. - Wydął dolną wargę. - Prawdziwi mężczyźni nie muszą się dosładzać w ten sposób, mają na to inne sposoby. - Zatrzymał bezczelny wzrok na moim tyłku.
- Plawdziwi męscyśni nie lubią ciastek? - Jurka był bardzo zmartwiony. Moje niemądre kochanie od pierwszego dnia stało się dla niego wyrocznią, a jego mała kopia uwielbiała słodycze i teraz nie bardzo wiedziała co począć z tym faktem. Być czy nie być prawdziwym mężczyzną oto pytanie. Problem okazał się zbyt trudny do rozwiązania dla małej główki, więc na pomoc ruszył mu Carmelo.
- Pewnie, że lubią, tylko takie w naturze. - Lepiej by było, żeby się wcale nie odzywał. Poczerwieniałem. - Z niebieskimi oczami.
- Czyli eko..., ekololo... Ekologiczne. - Emilka aż podskoczyła, zadowolona, że udało sie jej powiedzieć poprawnie trudne słowo. - Pani dyrektor nas uczyła.
- Z ocami? - Jurka niestety zainteresował sie drugą częścią wyjaśnienia. - Chcę zobacyc ciastka co patsą! Kupis mi takie? - Poprosił zaśmiewającego się Nikolasa, który klepał po ramieniu durnego latynosa, trzymającego przy oczach chusteczkę, by nie rozmazał mu się makijaż.
- Idziemy do łazienki! - Wziąłem dzieci za rączki. - A wy się ogarnijcie! - Zaprowadziłem dzieci do kabin, a sam stanąłem obok umywalek. Kiedy myłem ręce usłyszałem coś, jakby przytłumiony pisk dochodzący zza ściany. Nastawiłem uszy, ale się nie powtórzyło. Maluchy całkiem sprawnie załatwiły swoje potrzeby. Kiedy suszyły łapki w gorącym powietrzu, dobiegło nas skomlenie, a potem jakby przekleństwa i dudnienie.
- Kotek? - Emilka je uwielbiała.
- Scur? - Jurka chwycił mnie za nogawkę. Czarne oczka zrobiły się okrągłe, ale ciekawość przeważyła. Ruszył za przyjaciółką.
- Może jest głodny albo chory? - Wysforowała się do przodu. Zamiast na salę, poszła w kierunku dziwnych odgłosów. Zatrzymała się pod drzwiami chłodni. Podskoczyła i schowała się za mną, kiedy aż zadrżały od uderzenia.
- Tam są potwoly. - Jurka powoli wysunął główkę, patrzył zafascynowany na widoczną za grubą szybą białą postać, całą oszronioną z twarzą umazaną czymś zielonkawym. Głowę miała owiniętą obrusem spod którego wystawały rude kosmyki. Obok niej pojawiła się następna i następna. - Chcą nas posleć? - Chyba miał wrażenie, że bierze udział w filmie. Nie wyglądał na zbyt mocno wystraszonego.
- Chyba im zimno. - Emilka miała czułe serduszko. -Ten za laską się trzęsie. Poszukajmy klucza.
- No nie wiem. - Łypnąłem w stronę drzwi naprawdę zły. Skoro mieli mnie w nosie to może i ja powinienem zastosować tą samą taktykę. - Mrożone potwory wyglądają naprawdę fajnie. Może powinniśmy je tam jeszcze potrzymać?

4 komentarze:

  1. Ale super... Potwory w chłodni... To chyba cały klan Stokrotķów z Dziaduniem i Wiśką na czele. Czyżby ich tam zamknięto, aby skruszeli? Maluchy są wspaniałe! Opowiadanie cudowne. Dziękuję....

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiałam się jak fretka!!!Maluchy są the best!Diablik z Carmelo też swoje dołożyli...A swoją drogą ciekawe, czy Stokrotkowie sami schowali się w chłodni czy też kuzynostwo im w tym ,,pomogło''?
    Pozdrawiam i już czekam na następny rozdział przesyłając tony weny. MEFISTO

    OdpowiedzUsuń
  3. Obiecałam, że będę przynajmniej raz w tygodniu do Ciebie zaglądać i chociaż cześć pisać. Więc jestem i zapytuję: Co u Ciebie Bianco?

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    maluchy są fantastyczne, potwory w chlodni to chyba cały klan Stokrotków, ale chyba skruszeli...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń