środa, 27 maja 2015

Rozdział 17

Miałem w głowie zupełny chaos i jakoś nie mogłem się pozbierać z wilgotnego od nocnej rosy trawnika. Kompletnie oszołomiony, niezdolny do jakiejkolwiek konkretnej reakcji, biernie obserwowałem rozgrywającą się na moich oczach awanturę. Rozejrzałem się, ulica była ciemna i pusta. Nigdzie żywego ducha. Nikogo, kto pomógłby mi rozdzielić te dwa rozjuszone koguty.
   Diabeł Ho po ataku na mnie zwrócił się do Czarnego. Jego mina wyraźnie sugerowała, że ma ogromną ochotę rozsmarować mężczyznę po ścianie pobliskiej kamienicy i tylko tkwiące w nim głęboko jakieś cywilizowane resztki powstrzymują go od krwawej masakry. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli uderzy, to już żadna siła nie powstrzyma go przed zatłuczeniem przeciwnika. Nawet z daleka widziałem płonącą w jego oczach wściekłość. Znając złą sławę prezesa, obawiałem się najgorszego. Kardiolog był smukły, wysportowany, ale nie wyglądał na osiłka zaprawionego w ulicznych walkach. O dziwo, nie cofnął się nawet o krok, tylko posłał swojemu rywalowi słodziuteńki uśmieszek, choć na pewno znał z gazet jego paskudną reputację.
- Lutek ma słabą technikę całowania. - Czarny coraz bardziej sobie grabił. Dosłownie aż mnie podniosło na równe nogi. Ale z niego łajza! Prosił się o śmierć! - Marny z ciebie nauczyciel. Gdybym to ja był z nim bliżej, już dawno przećwiczylibyśmy z połowę Kamasutry - zwrócił się do warczącego coś do siebie Nikolasa, który wyglądał dokładnie jak tygrys przed atakiem - spięte, naprężone mięśnie, wygięty grzbiet, zmrużone, oceniające odległość oczy. No normalnie zdesperowany samobójca.
- Zakroj jebało! - Wyprowadzony z równowagi prezes sypał paskudną rosyjską łaciną. - Nie mam zamiaru z tobą dyskutować. Zwycięzca bierze wszystko. - W okamgnieniu bez ostrzeżenia skoczył do przodu i wyprowadził cios pięścią. Coś jakby chrupnęło, prawdopodobnie żebro. Doktor nie zdążył się odsunąć, ale refleks miał jednak niezły.
- A to dla ciebie! - Zaatakował z szybkością kobry i zrobił prezesowi pod okiem okazałe limo, które od razu zaczęło puchnąć. Nie był taki zły w te klocki, jak myślałem.
- Szljucha! Nie w twarz! - Wyraźnie rozjuszył tym mężczyznę, który bardzo dbał o swój imidż. Tą przystoją gębą musiał uwieść niejednego podobnego do mnie naiwniaka.
- Następnym razem dobiorę się do tyłka Kwiatuszka. Ma naprawdę fajny, sam sprawdziłem. - Próbował zrobić z Nikolasa eunucha kolanem, ale mu się nie udało.  Zacząłem się zastanawiać, czy nie przyłączyć się do Horodyńskiego i przypieprzyć mu w ten niewyparzony ryj.
- Kakaszka! Śmiałeś go obmacywać?! - ryknął wściekle. - Giń! - Przerzucił mężczyznę zapaśniczym chwytem przez ramię. Czarny jednak nie dał się tak całkiem zwieść, podciął mu nieco nogi i obaj ciężko wylądowali na chodniku. Z rozbitych nosów płynęła krew. Zaczęła się bezpardonowa walka.
- A masz! - Zrobił kolejny siniak po drugiej stronie. - Teraz już nie jesteś taki piękny. A gdybym jeszcze złamał ci nos…
- Dwużopnyj karakan! Połamię ci te zboczone łapska! - Wycie doktorka, któremu właśnie wybił bark, musiało brzmieć dla niego niczym muzyka. Na kształtnych wargach pojawił się okrutny, wilczy uśmiech.
- Puszczaj, idioto, zapłacisz mi za to! Aaa….! - skowyczał z bólu Czarny, usiłując się wyswobodzić. - Kwiatuszki nie lubią brutali! - dodał mściwie.
- Starpjer!
   Obecnie miałem przed sobą nie dwóch mężczyzn, ale rozwścieczone bestie, które zupełnie straciły nad sobą panowanie. Warczeli, gryźli, kopali niczym zwierzęta. Nigdy bym wcześniej nie przypuszczał, że wyjdzie z nich takie bydło. Tymczasem już i jeden, i drugi bez reszty się zapomnieli. Inteligenci, psiamać! Zaczęło robić się całkiem niebezpiecznie, to już nie była bójka, tylko mordobicie.
   Zimny dreszcz popełznął mi po karku, coś podeszło do gardła. To mogło się naprawdę źle skończyć. Z jednej strony miałem ochotę ich tam zostawić, niech się pozabijają. Z drugiej znałem siebie, nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby któryś z nich mocno ucierpiał. W końcu ja robiłem tu za puszczalską księżniczkę albo, jak wolicie, kość niezgody.
- Przestańcie, do jasnej cholery! - wrzasnąłem, ale żaden nie zareagował. Byli już w takim amoku, że nie widzieli i nie słyszeli niczego wokoło. W tym momencie autentycznie się bałem. Nawet gdybym zadzwonił na policję, to zanim przyjedzie, zdążą już połamać sobie wszystkie gnaty. Pieprzony pech. Nie miałem pojęcia, co robić. Przewalali się po chodniku, w międzyczasie Horodyńskiemu udało się unieruchomić potężnym ciałem Czarnego. Ten był chyba już w kiepskim stanie, bo nawet się specjalnie nie szarpał. Nikolas ujął jego głowę oburącz, mając chyba zamiar uderzyć nią o betonowe płyty. Jeśli by to zrobił, z pewnością zabiłby go. Przerażony, uklęknąłem obok nich, trzęsąc się na całym ciele.
- Nikolas, nie. - Położyłem delikatnie rękę na jego zaciśniętej pięści. Była taka zimna i twarda, niczym wykuta z marmuru. Głaskałem ją powoli, sunąc palcami wzdłuż nabrzmiałych żył, wkładałem w to całe obolałe serce. Starałem się przechwycić rozjarzone gniewem spojrzenie, które z uporem mi umykało. - Nie rób tego, proszę… - odezwałem się najłagodniej, jak umiałem. Ani trochę nie byłem pewien, czy mnie posłucha. Wcześniej uznał mnie za winnego i z taką łatwością uderzył, że równie dobrze mógł to zrobić ponownie. Bałem się, ale nie miałem najmniejszego zamiaru ustąpić. Gdzieś w głębi duszy czułem, że jeśli się postaram, dotrę do jego dumnego, opancerzonego serca. - Nie jesteś taki, nie jesteś… To niemożliwe… - Zebrało mi się na płacz. Gorące łzy zaczęły kapać na nasze złączone dłonie. Moja jasna i drobna wyglądała przy jego tak krucho, jakby należała do dziecka. Poczułem, jak jego naprężone, przepełnione adrenaliną i opętane morderczym szałem ciało zaczyna się rozluźniać.
- Lutek…? - padło niespodziewanie miękko z jego wciąż wykrzywionych ust. Czarne oczy patrzyły na mnie znowu przytomnie, a dłonie puściły głowę doktora. - Ja…
Nie czekałem, co dalej powie, wystarczyło mi, że tym razem wygrałem. Musiałem natychmiast uciekać. Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli patrząc na mnie tymi wilgotnymi, czarnymi ślepiami, w których dostrzegłem coś niepewnego, ciepłego i drżącego, poprosi o przebaczenie, to je dostanie. Nie rozumiałem, dlaczego mnie posłuchał, nie chciałem rozumieć. Myślenie o tym wzbudzało fale niechcianych emocji w mojej piersi. Nie pozwolę się ponownie opętać! Lutek, bądź mężczyzną, a nie pindzią! Poderwałem się na nogi.
- Nie chcę was więcej widzieć! Obu! -  rzuciłem i szybkim krokiem pomaszerowałem do domu. Zatrzymałem się za rogiem kamienicy, chcąc sprawdzić, czy nie zaczną od nowa się naparzać. Było mi bezgranicznie smutno i źle. Czułem ogromny ciężar w klatce piersiowej. Jak najbardziej miałem na myśli to, co powiedziałem. Żaden z nich nie był wart moich uczuć. Rozsądek od razu to zaakceptował, serce jednak było odmiennego zdania. Z wcześniejszych doświadczeń wiedziałem , jak trudno je nakłonić do kapitulacji.
- Wiesz, co jest fajne? - Dobiegł mnie jeszcze ochrypły głos Czarnego. Może bijesz się lepiej i jesteś genialnym biznesmenem. Jednak w sprawach uczuć bywasz strasznym głupkiem. Normalnie poziom przedszkola.
- Ja jebał twój dzien rażdzienia, łapiduchu! - odwarknął Diabeł Ho. Z jego głosu zniknęło jednak zdenerwowanie. Brzmiał raczej jak deklaracja o rozejmie.
- To nie koniec. Wygram, jestem tego pewny.
- Wałi odsjuda, bo zmienię zdanie i cię uduszę! A twój obrońca zwiał!
- Myślisz, że Lutek bronił mnie? - W głosie Czarnego brzmiało niebotyczne zdumienie. - Zmieniłem zdanie, nie przyjmą cię nawet do uczuciowego żłobka!
                                                     ***
   Wróciłem do pogrążonego w ciemnościach domu, na palcach przekradłem się przez piętro i tak jak stałem w ubraniu, wszedłem pod prysznic. Nie bacząc na nowe adidasy i markowe spodnie, puściłem ciepłą wodę, po czym zacząłem ryczeć w głos bez opamiętania. Czułem się najbardziej żałosnym Stokrotkiem w rodzinie, na ratunek było już za późno. Nie byłem urokliwym, złotookim kwiatkiem o białych płatkach, tylko małym, nikomu nie potrzebnym chwastem. Dotarło do mnie, że znowu beznadziejnie się zakochałem w wyjątkowo paskudnym draniu, niewiele lepszym od Andy’ego. Miał głęboko w rosyjskiej dupie mnie i moje uczucia. Najważniejsza była urażona duma Jego Wysokości Prezesa.
   Kiedy już przemokłem do suchej nitki i zacząłem cały dygotać, rozebrałem się i wyszedłem z kabiny. Otulony puchatym szlafrokiem Wiśki (to też wina jej molędzenia, ciągle namawiała mnie na randki i wyśmiewała brak faceta), poczłapałem do swojego pokoju. Miałem nadzieję, że nikt mnie nie usłyszał. Nie chciałem tłumaczyć się rano rodzinie ze swojego humoru. Znowu zaczęliby na mnie chuchać, skoro byłem taką naiwną ciotą i ponownie dałem się wydymać. Akurat miałem wejść pod kołderkę, kiedy mój wzrok padł na bilecik przypięty do róż, przysłanych ostatnio przez tego chama Nikolasa. Zasuszone kremowe płatki, zatknięte za lustro, nadal wydzielały subtelną woń.

Choć się mało znamy, mało wiemy o sobie
To jednak zdążyłem zauroczyć się w Tobie.
I chociaż nie mogę ciągle patrzyć w Twoje oczy
Śnić będę na pewno o Tobie każdej nocy.
I wspominać bez końca chwile razem spędzone,
Bo w moim sercu królują teraz tylko one...

Te romantyczne wersy, zamiast wzbudzić we mnie po raz kolejny wzniosłe emocje, czarowne miłosne uniesienia, zapaliły w duszy płomień całkowicie innego rodzaju. Nie miałem najmniejszego zamiaru znowu dawać się komuś poniewierać, najwyższy czas zmądrzeć! Koniec z tym! Lutek Słodki Naiwny Kwiatuszek umarł! Znokautowała go jednym ciosem zazdrosna łapa Diabła Ho.
- Ty egoistyczna, ruska gnido!!! - wrzasnąłem i zamaszystym ruchem strąciłem na podłogę kwiaty i karteczkę. Zacząłem mściwie deptać po nich bosymi stopami. A masz! Zostanie z ciebie miazga! Z zapamiętaniem wcierałem w dywan hołubione wcześniej pamiątki. Co by ci się stało, porywcza świnio, jakbyś mnie zapytał, o co chodzi? Jak śmiałeś o mnie tak źle pomyśleć! Zwalałem na podłogę kolejne rzeczy, przy okazji targając na strzępy wszystko, co przypominało mi o Nikolasie. Po kwadransie takiej rewolucji stałem zdyszany i czerwony na środku pokoju, który teraz przypominał pobojowisko. Paradoksalnie poczułem się lepiej, o niebo lepiej. Rozległo się ciche skrobanie do drzwi i w szparze ukazała się rozeźlona twarz Wiśki.
- Odpieprzyło ci na amen?! Jest druga w nocy, niektórzy od rana pracują! -zawarczała, mrużąc oczy na widok swojego szlafroka na mojej dygocącej ze złości osobie. Oceniła krótkim, współczującym spojrzeniem chlew w mojej sypialni i natychmiast złagodniała. Chociaż się z tym dobrze kryła, też miała miękkie serce.
- Milcz! Ani słowa! - Zamierzyłem się na nią kapciem. Uciekła, nic nie mówiąc. Moja sister bywała całkiem bystra, chyba doszła do słusznego wniosku, że z pieklącym się świrusem nie ma sensu się użerać. Z mściwym rechotem skopałem całe śmietnisko pod ścianę i migiem rzuciłem się na łóżko. I wierzcie lub nie, spałem jak zabity.
***
  
Rankiem obdarzyłem lustro wrogim spojrzeniem. Powinno mieć dla swojego właściciela więcej względów. Wyglądałem jak typowa ofiara losu: czerwone oczy, niemożliwie skołtunione włosy i dokładnie odbita na policzku łapa Nikolasa. Wszystkie pięć palców tego przedstawiciela piekła było w całości widocznych. Niech go jasny szlag! Oby doktorek złamał mu ten arystokratyczny nos! Poprzedniej nocy nie zdążyłem zrobić dokładnej obdukcji.
   Na szczęście w domu wszyscy oprócz Wiśki nadal spali. Mogłem się niepostrzeżenie wymknąć, oszczędzając sobie wysłuchiwania komentarzy. Z ponurą miną udałem się do pracy. Przed drzwiami szpitala zobaczyłem… No, zgadnijcie kogo? Oczywiście, że tego boksera z bożej łaski, samego Diabła Ho we własnej osobie. Duże, ciemne okulary nie były w stanie ukryć malowniczych sińców pod oczami i brzydkiej opuchlizny (szkoda, że Czarny nie przypieprzył mu mocniej, bojowy nastrój bynajmniej mnie nie opuścił), deformującej niestety nadal pociągającą gębę.
- Lutek. - Ruszył w moją stronę, a ja zacząłem się cofać z odrazą wypisaną na twarzy. - Porozmawiajmy wieczorem.
- Jeśli podejdziesz bliżej, zacznę krzyczeć! - Chciałem odwrócić się i zwiać, ale złapał mnie za ramię.
- Nie wygłupiaj się, przecież nic ci nie zrobię. - Ujął mój podbródek palcami. TYMI palcami.
- Też tak myślałem. Wydawało mi się nawet, że coś nas łączy - rzuciłem złośliwie, wyzywająco patrząc mu w oczy. - Ale sam widzisz efekty. -Podniosłem głowę, by mógł się lepiej przyjrzeć skutkom swojej porywczości. Zmieszany spuścił wzrok.
- Proszę, wybacz… - zaczął niepewnie, przestępując z nogi na nogę. Zawstydzony, żałujący tego, co zrobił Diabeł Ho? Nigdy w to nie uwierzę. Życie to nie bajka. - Ale sam przyznaj, że wyglądaliście wyjątkowo podejrzanie. To się nigdy więcej nie powtórzy.
- Naturalnie, że nie, bo to nasza ostatnia rozmowa. - Zacząłem się zawzięcie szarpać. Posykiwał z bólu, ale uparcie mnie trzymał. - Puszczaj albo wezwę ochronę!
- Ale…
- Ratunku, zboczeniec! - zacząłem krzyczeć na całe gardło. Wnet nadbiegli uzbrojeni w pałki i paralizatory strażnicy w czarnych mundurach. Mnie dobrze znali, więc zażądali dokumentów od prezesa. Na szczęście nie wszyscy w naszym miasteczku czytali plotkarskie portale i znali Jego Kasiastą Wysokość.
- Dowodzik! - Wyższy z mężczyzn uwolnił mnie z łap Nikolasa i zasłonił swoją rosłą sylwetką. - Pan może już iść do pracy. Zajmiemy się tym natrętem. -Zadarłem nos, obdarzyłem prezesa pogardliwym spojrzeniem i poszedłem do szatni. Może w końcu dostanie solidny mandat za zakłócanie porządku? Albo go zapuszkują? Z tą miłą wizją w głowie wszedłem na SOR.
  To jednak nie był mój szczęśliwy dzień, zła passa trwała nadal. Moi byli konkurenci wytrwale mnie prześladowali. Zamyślony, omal nie staranowałem Czarnego, siedzącego na sali chirurgicznej z ponurą miną. Wyglądał znacznie gorzej niż Nikolas, a już na pewno jęczał o wiele głośniej i bardziej widowiskowo. Uwijały się wokół niego Renia i Gosia, a Kozłowski poprawiał mu na barku usztywniający opatrunek. Obdarzył mnie badawczym spojrzeniem, malowniczy siniec nie umknął jego uwadze.
- Tobie też udzielić pomocy? - Wskazał na sąsiednie krzesło obok stolika zabiegowego.
- Obejdzie się - fuknąłem niezbyt grzecznie. Na pewno nie będę obsługiwał Pana Gadziego Języka. Niech mu ta łapa odpadnie.
- Więc potrzymaj… - Chciał, abym przytrzymał rękę kardiologa, który był zielony z bólu i cały czas pojękiwał.
- Niby co? - Zrobiłem wielce zdziwioną minę. - Nikogo tu nie widzę. A przynajmniej nikogo, kto choć trochę przypominałby człowieka. Jestem pielęgniarkiem, a nie pomocnikiem weterynarza! - Ku zdumieniu wszystkich odwróciłem się na pięcie i poszedłem do pokoju socjalnego, gdzie spokojnie odpakowałem kanapkę. Zamiast jednak jeść, zgrzytałem tylko zębami. Oby zgnił, parszywy szyderca, nie będzie już mógł nikogo obmacywać!
…………………………………………………………………………
Betowała Kiyami
Słownik rosyjskich przekleństw:
Dwużopnyj karakan – dwudupny karaluch
Zakroj jebało! – zamknij pysk
Szljucha! – szmata, dziwka
Wałi odsjuda – spadaj, spieprzaj
Kakaszka – gówniany człowiek
Starpjer – stary zbok
Ja jebał twoj dzien rażdzienia – pierdolę dzień twoich narodzin



wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 16


   Kiedy emocje opadły, nie było mi już do śmiechu. Czarny potrafił być niebezpieczny i z pewnością zaplanuje odwet. Na szczęście wybiła już godzina dziewiętnasta, co oznaczało, że mogę wrócić do domu. Zadzwoniłem jeszcze z komórki do dziewczyn, wykręciłem od zdawania raportu jakąś głupotą i rzuciłem się do ucieczki. Jak każdy sprytny zbieg zapewniłem sobie w międzyczasie wsparcie w osobie Nikolasa. Przebrałem się błyskawicznie, po czym w dzikim pędzie wpadłem na parking. Jeśli teraz udałoby mi się umknąć, to w perspektywie miałem trzy dni grafikowego wolnego. Cała nadzieja w tym, że Czarny nie był pamiętliwy. Po tym czasie może trochę ochłonie i nabierze dystansu do całej sprawy.
   Odetchnąłem z ulgą na widok znajomej limuzyny. Mój ulubiony prezes siedział na masce i ćmił paskudne, kubańskie cygaro, którego zapachu wprost nie znosiłem. Zupełnie nie pojmowałem, czym ci koneserzy tak się zachwycali. Podszedłem po cichu od tyłu, chcąc go zaskoczyć. Ledwie jednak wyciągnąłem łapkę po śmierdziela w jego ustach, znalazłem się w niewoli silnych ramion.
- Bawisz się w ninja? – zamruczał w moją szyję i znienacka wpił się ustami w najwrażliwsze miejsce tuż za uchem. Przeszedł mnie prąd, zupełnie jakbym nagle został podłączony do gniazdka o wysokiej mocy. Oszołomione ciało wtuliło się w tego cwaniaka bez udziału mojej woli.
- Phy… - prychnąłem, odsuwając się od niego z niejakim trudem. – Śmierdzisz…
Z każdą spędzoną razem godziną, z każdym dniem  przywiązywałem się do niego coraz bardziej, choć ostrzegawcze dzwonki biły mi w otumanionym mózgu na alarm. Podniosłem głowę, by napotkać jego rozjarzone, głodne spojrzenie.
- Przestanę je palić, ale nie za darmo. – Ani na moment nie oderwał ode mnie wzroku. Uwięził tymi czarnymi ślepiami o wiele skuteczniej, niżby spętał żelaznymi łańcuchami - pełna hipnoza i podatność na wszelkie, zwłaszcza całuśne sugestie. Oj Lutek, Lutek… Jesteś naprawdę słabym facetem.
- Akurat ci uwierzę... – Usiłowałem zachować resztki godności i nie zacząć się o niego ocierać. Andy zniknął gdzieś we mgle, zastąpiony przez tego przystojnego, bałamutnego drania. – Jesteś okropnie interesowny. – Kątem oka zobaczyłem zbliżającego się kardiologa ze słuchawkami na szyi i mokrymi włosami, którego mina nie wróżyła niczego dobrego. Przeraziłem się nie na żarty, w desperacji wgryzłem się niczym wampir w usta Nikolasa, według przysłowia ,,atak jest najlepszą obroną”. Korzystając z zaskoczenia mężczyzny (Luciu… nabierasz wprawy, jeszcze z pięćdziesiąt lat i będzie z ciebie nowy Dziadunio Stokrotka), wciągnąłem go do samochodu i zatrzasnąłem drzwi tuż przed nosem pieniącego się doktorka. Limuzyna ruszyła z piskiem opon, a ja odetchnąłem z ulgą. Niestety, nie na długo. Uwolniłem się od jednego adoratora, by wpaść w ramiona drugiego, o wiele niebezpieczniejszego, zważywszy na moją słabość do niego.
- A więc stąd ten nagły przypływ czułości? – Prezes wyjrzał przez okno. Mój manewr nie pozostał bynajmniej niezauważony (eh… daleko mi do dziadunia…). Na nieszczęście ciężko było go zwieść, był strasznie spostrzegawczym skurczybykiem. – Co zrobiłeś temu bałwanowi w kitlu?
- Niby ja? – Zatrzepotałem niewinnie rzęsami. – Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto śmiałby się przeciwstawić szpitalnemu bóstwu?
- Więc dlaczego gonił cię z mokrymi kłakami, szczękając z zimna zębami? – Drań podniósł do góry eleganckie łuki brwi i znowu się do mnie przysunął. Stykaliśmy się bokami na całej długości, a ja już nie miałem dokąd zwiać - nie żebym bardzo chciał. Diabeł Ho jak zwykle wyglądał niczym z żurnala, pachniał niczym pokusa (cholerne cygaro wywietrzało akurat, jak było potrzebne) i robił mi z mózgu sieczkę.
- Ech… - westchnąłem markotnie na widok mojego odbicia w lusterku. Gdzie mi tam do jego wysokości prezesa. Wyglądałem, jakby mnie coś przejechało, nawet koszulkę miałem krzywo zapiętą. – Trochę go ostudziłem i tyle… Bywa nachalny. – Nie chciałem niczego więcej tłumaczyć, Nikolas aż nazbyt chętnie wprawiał pięści w ruch.  Na szczęście nie wyglądał na zbytnio wkurzonego, jego oczy migotały. Wolałem uniknąć karczemnej awantury między nimi dwoma. Sucha by mnie powiesiła na najbliższym słupie, gdyby przeze mnie uszkodzono jej cennego kardiologa.
- Śmiał cię dotknąć? – Brwi prezesa natychmiast groźnie się zmarszczyły. – Myślę, że stać tego obmacywacza na nowe zęby. – Otworzył okienko oddzielające nas od szofera.
- Och… - zdołałem jedynie wydusić. Nie spodziewałem się takiej nagłej zmiany frontu. W jednej chwili ze mnie żartował, a w drugiej chciał urządził masakrę.
- Pojedziesz ze mną na ten weekend do spa? – zapytał, kompletnie zbijając mnie z tropu. Wytrzeszczyłem oczy i otwarłem niemądrze usta. Spodziewałem się raczej ryku wściekłości i rozkazu zatrzymania samochodu.
- E…? – mój głos nieco drżał. Nie było sensu drażnić go jeszcze bardziej.  – Yy… Jasne… - zgodziłem się bez zastanowienia, zadowolony z nowego, bezpieczniejszego tematu.
- No to jesteśmy umówieni, mój ty kwiatuszku. - Wyszczerzył do mnie białe zęby, a ja dopiero teraz się zorientowałem, że zostałem wykiwany. – Mam nadzieję, że dasz mi uszczknąć kilka tych aksamitnych płatków. – Zmierzył mnie gorącym spojrzeniem, zatrzymując się znacząco na co bardziej obiecujących punktach.
-  Że co proszę? – wyjąkałem, szczypiąc się w udo. Lutek, ty idioto - byłeś kretynem, jesteś kretynem i zapowiada się, że nim pozostaniesz do końca życia. Ten facet pożre cię żywcem, stracisz nie tylko płatki, ale również listki i korzonki. Zacisnąłem nogi i obciągnąłem bluzę, oblewając się rumieńcem.
- Nie bój się, zaczniemy powoli… - szeptał mi do ucha, a ja drżałem coraz mocniej, niczym wilgotna od rosy trawa, gładzona podmuchami południowego wiatru. – Najpierw zajmę się miękkim środkiem. – Dotknął czubkiem palca moich ust, które w magiczny sposób się otworzyły. – Potem będę pieścił każdy ciepły kawałek twojej skóry. – Smukłe dłonie zsunęły  się wzdłuż moich ramion aż do linii bioder. – By w końcu… - Znalazł się stanowczo za blisko strategicznego miejsca. Ukłucie znajomego lęku nieco mnie otrzeźwiło. Zorientowałem się, mimo pokrywających grubą warstwą mój rozsądek rozkosznych oparów, że samochód stoi już od dłuższej chwili.
- Aaa…! – wrzasnąłem niczym opętany, zamachałem rękami, jakbym odganiał demona i jak poparzony wyskoczyłem z samochodu. Pognałem do bramki ścigany chichotem wrednego Nikolasa, który tak podstępnie zwabił mnie w zasadzkę. Wyglądało na to, że czeka mnie niezapomniany weekend. Jedyna nadzieja w dziaduniu. Poskarżę się na prezesa, a nuż uniknę konsumpcji, której z jednej strony się obawiałem, a z drugiej tak bardzo pragnąłem. Sam siebie przestałem rozumieć.
                                                           ***

   W domu wypiłem butelkę mocno schłodzonej wody mineralnej, ponieważ byłem dziwnie rozpalony i czułem niesamowitą suchość w ustach, które gwałtownie domagały się nawilżenia, najlepiej drugimi ustami. A kysz, szatanie, a raczej Diable Ho! Naprawdę byłem opętany.
   Po kwadransie hiperwentylacji nieco ochłonąłem, pacnąłem się kilka razy w łepetynę (podobno wstrząsy są w takich wypadkach wskazane) i przypomniałem sobie o swojej roli detektywa. Założyłem skórzaną kurtkę i ciemne okulary, aby dopasować się wizualnie do sytuacji. Postanowiłem odwiedzić moich kuzynów w barze Pod Kogutem, ponieważ to właśnie z nimi mój brat wyjechał do USA. Miałem zamiar wyciągnąć ich na zwierzenia. Po pijaku byli całkiem rozmowni, a dzisiaj był akurat dzień zamknięty, kiedy uzupełniali zapasy i sprzątali. Zrobiłem smutną minkę i wkroczyłem do miejscowej mordowni.
- Co jest grane, maluchu? – U Wieśka, który akurat taszczył skrzynki z piwem, włączył się instynkt opiekuńczy. Ubrany w kusą koszulkę prezentował się nader zachęcająco. Na napiętych, pod sporym ciężarem  plecach, zaznaczyły się smakowite mięśnie. Gdyby nie był Stokrotkiem, to… Boż… Bożenko… Stałem się napalonym zboczeńcem, a wszystko to wina cholernego prezesa!
- Dziadek się nade mną znęca, praca jest do bani, nikt mnie rozumie… - zacząłem płaczliwie, siadając przy ladzie. Położyłem na niej głowę, zupełnie jakbym czekał na ścięcie i zakończenie mojej marnej egzystencji.
- Czego on tak miauczy? – Barman Władek był nieco mniej empatyczny, za to postawił mi przed nosem solidny kufel piwa z sokiem malinowym. Dobrze wiedział, że za nim przepadałem, ale wstydzę się pić przy obcych, żeby nie wzięli mnie za mięczaka.
- Nikt mnie nie kocha… Nawet kuzyni nie chcą się ze mną napić… - zaszlochałem widowiskowo. Natychmiast usiedli po moich obu stronach z zaniepokojonymi minami. Powinienem dostać Oskara, stanowczo marnuję się jako pielęgniarek.
- No dobra, właściwie skończyliśmy robotę, więc matka nie będzie się czepiać. – Wiesiek nalał sobie solidną porcję whiskey, to samo zrobił jego brat. - Co cię gryzie? Ta sprawa ze swatami jest naprawdę paskudna.
- Nie, z tym sobie jakoś radzę. Martwię się czymś innym… - Pociągnąłem maleńki łyczek przez słomkę. To oni mieli się upić, nie ja.
- Wiesz, że my zawsze ci pomożemy… - Klepnął się w imponującą klatę Władek. Dlaczego ja nie odziedziczyłem ani odrobiny ich seksapilu? Eh, życie… Pomacałem swoją mizerną pierś.
- Przemek dziwnie się zachowuje, od powrotu z USA jest jakiś nieswój. Zalicza facetów niczym filmowy lowelas, a kiedy nikt nie widzi, patrzy smętnym wzrokiem w przestrzeń. – Trochę podkoloryzowałem, ale co mi tam. Muszę na coś złapać te dwie rybki, a może raczej rybali. Nie wiem, jak brzmi rodzaj żeński… No co, z polskiego miałem tróję! Czas mijał bardzo szybko, a kuzynowie pili już po czwartej szklaneczce. – Miał tam jakieś problemy? Coś z dziewczynami, bo teraz omija je niczym trędowate.
- Wiesz… hm… - zaczął plątać się w zeznaniach Wiesiek. – Była taka jedna czarnulka…
- Zamknij ryja! – warknął na niego barman i walnął mocno w solidny kark. – Powinieneś zapytać Przemka, przysięgliśmy milczeć.
Niestety nawet na bani byli Stokrotkami z krwi i kości. Honor nie pozwalał im zdradzić tajemnicy przyjaciela, nawet jeśli było to dla jego, no nie czarujmy się, mojego też, dobra. Pozostało mi wybadać braciszka niecnotę. Nie miałem jednak zbytniej nadziei, że czegoś się od niego dowiem. Ten ruchający wszystko zboczeniec był o wiele sprytniejszy od właścicieli mordowni. Jedno było pewne, coś ważnego wydarzyło się w USA i dla spokoju mojego rozkojarzonego ostatnio bardziej niż zwykle ducha oraz jeszcze bardziej ogłupiałego ciała, musiałem się dowiedzieć co. Ogarnęły mnie jakieś nieprzyjemne przeczucia. Zapiąłem pod szyją kurtkę, bo nagle zrobiło się jakoś chłodniej. Nieco chwiejnym krokiem wróciłem do domu.

                                                                  ***
   Miałem pecha, bo rodzinka jadła właśnie mocno spóźnioną, zapewne z winy wiecznie zabieganej matki, kolację. Kiedy gestem posiadacza świata z przyległościami rzuciłem na wieszak kurtkę i spłynąłem na krzesło, popatrzyli na mnie podejrzliwie i zaczęli węszyć. Cztery Stokrotkowe nosy ustawiły się w pozycji bojowej, nie miałem więc żadnych szans na uniknięcie konfrontacji. Skoro wszyscy zebrali się w komplecie, postanowiłem wykorzystać swój stan, udając bardziej pijanego, niż byłem w istocie.
- Gdzieś ty się tak załatwił? – Przemek pokręcił głową nad moją słabością, sam mógł wypić flachę żytniej bez uszczerbku na zdrowiu.
- Tobie wolno się szlajać, a mnie nie? Jestem dorosły! – mamrotałem pod nosem, błądząc ręką po stole w poszukiwaniu kompociku. – Zrobiliśmy sobie z kuzynami wieczór wspomnień. Podobno w Stanach nie takie rzeczy wyprawialiście. – Zdradzi coś, nie zdradzi, ale spróbować warto.
- Ty, dziecko, idź lepiej do łóżka. – Mama stanowczo zabrała mi dzbanek z sokiem truskawkowym. – Porzygasz się, jak to wypijesz. – Tymczasem dziadunio z uśmieszkiem czytał gazetę, jakby rodzinna awantura go nie dotyczyła.
- Wcale nie. – Zachybotałem się na krześle. – Nie pozwoliłaś mi tam jechać, że niby byłem za młody, a oni zamiast się uczyć, podrywali panienki. Zwłaszcza brunetki. – Mrugnąłem do brata, który nagle pobladł i wstał od stołu.
- Co te dwa głupki ci tam nazmyślały?! – zawarczał. Oj, brachol wyraźnie miał coś na sumieniu. Muszę go sprowokować, tylko jak to zrobić…
- E… t-takie tt-tam… - zacząłem się jąkać, jakby mi język skołowaciał. – Ponoć rwaliście wszystko, ale to tobie trafiła się najlepsza zdobycz. Nieziemsko piękna i nieźle nadziana… - urwałem nagle i teatralnie zatkałem sobie usta ręką. – Ale cii… to podobno jakaś tajemnica.
- Ja ich oskalpuję! – Przemek założył w pośpiechu bluzę i poleciał do drzwi niczym gradowa chmura gnana huraganem. Odczekałem kilka minut i potoczyłem się za nim. Podsłuchiwanie było niehonorowe, ale tylko tak mogłem się czegoś dowiedzieć.
- A ty gdzie leziesz taki zawiany?! – usłyszałem jeszcze za sobą głos wkurzonej matki. Na szczęście została zatrzymana i zagadana przez dziadunia, który chyba zorientował się w całej farsie. Normalnie kocham tego staruszka, przynajmniej czasami.
                                                             ***
   Moje szczęście na tym się jednak skończyło. Na dworze było już zupełnie ciemno, nieliczne latarnie słabo oświetlały drogę. Wiał halny, gnając przed sobą zebrane z całej okolicy śmieci. Pojedynczy, zziębnięci przechodnie śpieszyli się do swoich domów. Ja zaś biegłem do baru  Pod Kogutem, otulony puchatą kurtką, nie bardzo zważając na otoczenie. Przez swoje gapiostwo oraz szumiące mi nieco w głowie procenty, wyrżnąłem nosem w czyjąś klatę. Podniosłem oczy i z przerażeniem zobaczyłem uśmiechniętą cynicznie gębę Czarnego.
- Nosz kurwa, jestem chyba przeklęty! – wymamrotałem, rozcierając stłuczoną facjatę. Wytwornie zemdleć z bólu, udać zalanego w trupa czy ratować się ucieczką? Żadna z tych opcji nie wyglądała zbyt zachęcająco.
- O proszę! Nawet sideł nie musiałem zastawiać. – Doktor był wyraźnie uradowany, ale w jego oczach widziałem niepokojące iskierki. Widać podjął jakąś decyzję i miał zamiar się jej trzymać.
- Może pogadamy innym razem, już późno. – Próbowałem się wycofać, ale natychmiast zostałem stanowczo złapany za ramiona. Na domiar złego się potknąłem i wylądowałem twarzą na jego kościstym obojczyku. Będę mieć jutro paskudne sińce. Złapałem go za szyję dla równowagi. Wykorzystał sytuację, chwytając mnie mocno jedną ręką za tyłek, a drugą za tył głowy. Nie mogłem się zbytnio ruszyć. Był silniejszy, niż na to wyglądał.
- To się nazywa mieć farta. Powetuję sobie wszystkie straty, mały uparciuchu! – Żarty się skończyły. Naparł na mnie pożądliwymi ustami, jednak w ostatniej chwili udało mi się odwrócić głowę i trafił jedynie w kącik.  - Puszczaj, chamie! – chciałem krzyknąć, ale mój głos został stłumiony. Kiedy niebacznie otworzyłem buzię, ten wdarł się bezczelnie do środka swoim jęzorem. Miałem ochotę go obrzygać. Przygotowałem kolano do ciosu, mając złośliwy zamiar zrobić mu między nogami paskudną jajecznicę. Starałem się zachować zimną krew i nie ulec ogarniającej mnie powoli panice. Za naszymi plecami zatrzymał się z piskiem opon samochód. Błagałem wszystkie bóstwa mojej matki, by był to jakiś znajomy. Ktoś szarpnął mnie za ramię, wyrywając z rąk rozochoconego doktorka, który jakoś nie zauważył, że nie odpowiadam na jego końskie zaloty.
- Kogo ja tutaj widzę! – zabrzmiało wyjątkowo chłodno i szyderczo. Miałem przed sobą ostatnią osobę, którą chciałbym ujrzeć w tej sytuacji. Twarz Nikolasa przypominała zastygłą przed wiekami lodową rzeźbę, ani odrobina emocji nie pojawiła się w czarnych oczach.
- Ja… m-my… - wyjąkałem nieporadnie. Zacząłem się bać. Ulica była zupełnie pusta, bo było już koło północy. Czarny nie miał z prezesem szans w bezpośrednim starciu, zasłużył z pewnością na lanie, ale nie na egzekucję. Widziałem, jak smukłe dłonie, które tak podziwiałem, zaciskają się w pięści.
- Widzę, że jak najbardziej wy… Lubisz grę na dwa fronty? Im więcej sponsorów, tym lepiej? – Zamiast, jak się spodziewałem, do doktora, zwrócił się do mnie. Wyglądał przerażająco. Zamienił się w kogoś, kogo nie znałem i nie chciałem poznać - w Diabła Ho ze znanych mi kronik policyjnych, rozdającego bezlitosne ciosy swoim przeciwnikom, łamiącym im kości i czyniącym kalekami na całe życie. Nikt tak dobrze nie zna ceny zdrowia jak pracownik służby zdrowia. Dla mnie osoba świadomie stosująca przemoc i w ten sposób rozwiązująca swoje problemy była kimś godnym najwyższej pogardy. Dlaczego dopiero teraz dostrzegłem, z kim mam do czynienia? Dlaczego nie docierało do mnie, jak bardzo zepsuty i zły jest Nikolas? Czyżby wystarczyła przystojna gęba, żeby uciszyć moje serce i rozum? Przysłowia chyba nie kłamały, twierdząc, że najczęściej używana głowa mężczyzny jest w spodniach. Jak łatwo wydał na mnie wyrok, nawet nie próbując dociec, co rzeczywiście się wydarzyło. A podobno tak mnie lubił. W takim razie co robił osobom, których nie lubił, a które stanęły mu na drodze? Zadygotałem. Cała krew odpłynęła mi z twarzy, musiałem być blady niczym chusta. Poruszyłem ustami, ale nie padło z nich ani jedno słowo. Nie miałem mu już nic do powiedzenia. Zrobiłem krok do tyłu i w tym momencie zaatakował z szybkością błyskawicy. Otrzymałem z otwartej dłoni solidny policzek, aż zatoczyłem się na płot za moimi plecami. Zamknąłem oczy, bo zakręciło mi się w głowie. Kolejny raz się zawiodłem, na sobie oraz na mężczyźnie, który mógłby zostać dla mnie kimś naprawdę ważnym. To, że podniósł na mnie rękę, przesądziło o moich uczuciach.

 .........................................................................................................................
betowała Kiyami

wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 15


   Siedziałem w ramionach Nikolasa na złocistym, rozgrzanym słońcem piasku. Owady z brzękiem uwijały się wokół bujnie kwitnących w trawie kwiatów. Znajdowaliśmy się w niewielkiej, opromienionej słońcem dolinie, jedynej jasnej plamie na tle zielonkawego mroku. Wokół rozpościerał się gęsty, ciemny las. Przed nami szemrał mały wodospad, wpadający do sporego, wodnego oczka. Woda w nim była kryształowo czysta, widziałem pływające leniwie ryby. Dawno nie czułem się taki odprężony i spokojny. Wszystko co złe zostało gdzieś tam daleko, w gąszczu splecionych ze sobą powyginanych konarów. Mocne, twarde ciało za mną było niczym pień dębu, na którym bez wahania mogłem się oprzeć. Bijąca od niego siła była wprost zniewalająca. Odwróciłem głowę w bok, by spojrzeć na przystojną twarz mojego mężczyzny. Dotknąłem palcami kształtnych warg.
- Czy wiesz, jak bardzo cię lubię? – usłyszałem jego miękki głos. Ciepły oddech połaskotał mi szyję. Zadrżałem. Poczułem dziwną omdlałość we wszystkich częściach ciała.
- Pokaż mi… - szepnąłem i poczułem, jak moje policzki zaczynają płonąć. Speszyłem się swoją śmiałością. Nadal nie umiałem okazywać uczuć w sposób bezpośredni, dlatego w takich sytuacjach czułem się strasznie niepewnie. Nachylił się i nosem pomiział mnie po karku. Natychmiast zjeżyły mi się na nim wszystkie włoski.
   Przysunąłem się bliżej i wplątałem palce w jego nadspodziewanie bujne… kłaki? Mokry, długi język zamiast przystąpić do subtelnej zabawy, zaślinił mi twarz. Okropnie śmierdziało mu z ust. Skądś znałem ten zapaszek. Jadł na śniadanie Pedigree? Czy tak całuje wytrawny podrywacz? I co tak ciągle stuka? Dzięcioł?
   Gwałtownie otworzyłem oczy. Na moim łóżku z szerokim uśmiechem na psim pysku siedział Kalafior i walił ogonem o szafę. O tej porze zawsze  miał największą ochotę do figli, energia wprost go rozpierała. Zupełnie nie rozumiał, że normalny (...no niekoniecznie) człowiek mógł się dopiero rozbudzać.
- Blee… Do budy, paskudzie… - Wytarłem twarz kołdrą. Ze zdziwieniem zanotowałem, że byłem we własnym domu. Żadnych jęczących kuzynów, załamanych matek i ryczących niemowlaków. Jak tutaj trafiłem, nie miałem najmniejszego pojęcia. Normalnie czary.
***
   Wciągnąłem na tyłek ulubiony, zmechacony dres, a na grzbiet stary podkoszulek z wielką stokrotką na klacie. Spojrzałem na swoje zaspane odbicie w lustrze ze szwem od poduszki odbitym na czole i w tym momencie coś się we mnie przekręciło. Dziadunio! Wnet przypomniałem sobie cholerną szopkę ze swatami. Boso wypadłem na korytarz w poszukiwaniu domowego tyrana. Udusić czy nie udusić? Może nasypać jakiegoś matczynego zielska do kawy, przeczyszczającego najlepiej. Nic tak nie wpływa na przywrócenie zdrowego rozsądku jak porządna sraczka. Roztaczając w umyśle piękną wizję dziadunia rezydującego w kibelku, na którym to skrupulatnie przemyśla swoje zachowanie i błaga o wybaczenie, zszedłem po schodach. Wiśka na widok mojej zawziętej miny przezornie umknęła z kuchni. Tymczasem główny winowajca, czyli Franio, podniósł jedynie oczy znad gazety, po czym uśmiechnął się niewinnie. Siorbnął malinowej herbatki i pogrążył się beztrosko w lekturze, nie przejmując się zupełnie, że po drugiej stronie stołu ma dyszącego z pragnienia zemsty wroga.
- Zjedz słodkiego rogalika, bo się pomarszczysz z tej złości. – Podsunął mi talerzyk ze wspaniale pachnącymi, cynamonowymi drożdżówkami, zrobionymi przez moją siostrę.
- Nie próbuj mi mącić w głowie! Dużo za mnie dostałeś prowizji? – burknąłem w kubek gorącego kakao, choć chętnie się poczęstowałem. Drań dobrze wiedział, jaką mam słabość do domowych słodyczy. Nieco pary uszło mi uszami, niczym z rozdętego nadmiernie balonika.
- A co tam niby jest do mącenia? Z tych kilku nędznych klepek, trzęsących się po twojej łepetynie, nie da się zrobić porządnego koktajlu. – Błysnął oczami i uśmiechnął się szeroko. Ktoś mógłby go wziąć za ujmującego, starszego pana, oczywiście dopóki nie poznałby bliżej sławnego na cała okolicę piekielnego charakterku. – Można by cię wywieźć do Afryki, a ty nawet byś tego nie zauważył.
- Nie zmieniaj tematu! – Zrobiłem sobie dolewkę ze stojącego na blacie stołu dzbanka.
- W takim razie jak znalazłeś się w domu, mądralo? – Podniósł na czoło okulary i złożył gazetę.
- Yy... Hm… - Dosłownie czarna dziura w pamięci. W tak młodym wieku początki sklerozy? Powinienem się przebadać? Mocno zmęczony krzątałem się po domu kuzyna, karmiłem małego, kiedy wszyscy, na czele z Nikolasem – niańką, spali. Układałem kaftaniki… Ostatni, jaki zakodowałem, to taki różowy w słoniki.
- Prezes Horodyński przytaszczył cię na własnych plecach. Niby taki wybladły szlachciura, ale swoją krzepę ma, nie powiem. Wujostwo wróciło wcześniej, a ty spałeś jak zabity, rozwalony na kanapie w salonie.
- Nie byle jaki szlachciura, tylko stara, rosyjska arystokracja. Sprawdziłem. – Nie lubiłem, kiedy ktoś wygadywał o Nikolasie bzdury wyczytane z gazet. Powinienem sobie jednak darować ten tekst, sądząc po minie dziadka. – Ty się lepiej przestań wtrącać i zajmij swoim ukochanym brydżem! Postaraj się nie stracić całej emerytury – dorzuciłem złośliwie. Franio grał naprawdę dobrze, ale raz zaliczył porządną wpadkę, którą lubiłem mu wypominać przy tego rodzaju okazjach. Zawsze wprawiało go to w konsternację, niestety - nie na długo.
- Najpierw musiałbym znaleźć godnego siebie przeciwnika. Za to ty, wnusiu, znowu wpakowałeś się w kabałę.
- Ja?! Jeszcze śmiesz mi wygadywać cokolwiek? Któremu mnie sprzedałeś? Gadaj zaraz! Co ci przyszło do głowy z tymi swatami? – Ponownie podniosło mi się ciśnienie. On nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia, nic!
- Nie gorączkuj się, Luciu. Nie handluję żywym towarem. Uzależniłem decyzję od twojej zgody. Powiedziałem jedynie, że mogą się o ciebie starać. Obaj. – Popatrzył na mnie uważnie tym swoim wszystkowiedzącym wzrokiem.
- Jak to obaj? Przecież na dobrą sprawę ich nie znasz! – Niemal podniosłem się z krzesła, przy czym resztka rogalika wypadła z ust na kolana.
- Trochę znam – przyznał niechętnie, przyciśnięty przeze mnie Franio. – Kiedy ty niańczyłeś bobasa, ja zrobiłem przesłuchanie kandydatów.
- Dziadku, tym razem przegiąłeś! – Byłem wściekły. Jakim prawem ingerował w moje prywatne sprawy?  – Jutro się wyprowadzam, choćby pod most! Mam tego dość!
- Dziecko! Co ty wygadujesz?! – Tym razem to dziadka aż zgięło. – Zwyczajnie się o ciebie martwię. Przyciągasz do siebie, niczym magnes opiłki, typy spod ciemnej gwiazdy. I to nie jakichś zwyczajnych chuliganów, tylko prawdziwych skurczybyków!
- Co ty niby do nich masz? Jedna rozmowa i już wyrobiłeś sobie opinię? – No naprawdę, myślałem, że Franio był mądrzejszy i nie kierował się zwykłymi uprzedzeniami.
- Lutek, nie udawaj głupszego, niż jesteś. Doktor Czarny ma mentalność myśliwego – zdobyć, zaliczyć, wypluć kości. Dorwie cię, poigra i rzuci, jak się tobą znudzi. Zaintrygowałeś go, bo się postawiłeś. Miałeś na pewno dziesiątki poprzedników, którzy teraz wypłakują oczy w poduszkę.
- Prawie jak Freud… – Zacząłem przeżuwać kolejną drożdżówkę. Nie miałem zamiaru przyznawać mu racji i wbijać w jeszcze większą pychę. Prawdę mówiąc, w pełni zgadzałem się z tym, co powiedział.
- Ale ten drugi, Horodyński, jest jeszcze gorszy. Ty się nie łudź, widzę jak na niego patrzysz. On nie bez powodu ma fatalną opinię. Przy tobie wyraźnie się hamuje, ale te czarne oczyska świecą mu jak wilkowi. Gdyby ktoś naraził się temu mężczyźnie, zabiłby go bez wahania. Sadząc po oszczędnych, zwinnych ruchach, odebrał niezłe szkolenie. Poza tym jest bardzo przystojny i bogaty. Mógłby mieć każdego, a zainteresował się akurat tobą i to po jednym, krótkim spotkaniu. Czy nie wydaje ci się to dziwne? Jest w nim jakieś wyrachowanie, czujność drapieżnika na wyprawie. Zostaw go, zanim pokaże, o co mu tak naprawdę chodzi. Zauważyłeś, z jaką ciekawością wypytuje się o innych członków rodziny?
- No dobra… - Postanowiłem się chwilowo poddać. Nie miałem za bardzo z kim podyskutować o swoich rozterkach. – Posłuchaj i powiedz, co o tym myślisz. – Opowiedziałem mu wszystko, co podsłuchałem i wnet dostrzegłem lęgnące się w głowie od jakiegoś czasu podejrzenia w stosunku do Nikolasa.
- Myślę, że powinieneś pogadać z Przemkiem i kuzynami. Jeśli dobrze zapamiętałeś datę ze zdjęcia, oni rzeczywiście w tamtym czasie przebywali w USA na wymianie studenckiej. Przez te pół roku mogło wiele tam się wydarzyć. Zwłaszcza twój brat wrócił do domu w paskudnym humorze. Nie spotkał się od tamtej pory z żadną dziewczyną, w zamian ma samych kolegów. – Franio wyciągnął fajeczkę i zamyślił się głęboko. – Najbardziej intrygująca jest ta historia z siostrą Horodyńskiego. Zacznijmy od niej.
- To nabiera sensu. Pogadam z nimi, z tym że niekoniecznie mogą chcieć powiedzieć mi prawdę. Zwłaszcza, jak mają coś na sumieniu. Wujek zabiłby ich za aferę z uwiedzeniem nieletniej.
- Tylko spokojnie, niech nie ponosi cię wyobraźnia, bo możesz komuś zrobić krzywdę – pogroził mi Franio. Pochłonięty rozważaniami o Nikolasie, zupełnie zapomniałem o swojej zemście na dziaduniu. – Co tam ci się po tej łepetynie plącze?
- Och… Mogło być jak w filmie… - Dopiłem kakao i poprawiłem się na krześle. Mój wzrok błądził za oknem, zamiast kwitnących czereśni widząc obrazy wymyślanej historii. – Któryś Stokrotek, z tym że to nie mógłby być ten bzykający nawet dziurkę od klucza Przemek, zobaczył piękną Nataszę i się zadurzył. Spotykali się przez jakiś czas, potem on musiał wyjechać, a ona nie chciała albo nie mogła. Rozstali się we łzach, a ona potem zachorowała z rozpaczy i tęsknoty. Umarła, biedactwo. Horodyński dowiedział się o wszystkim i łaknie zemsty za siostrzyczkę… - Postukałem palcem po nosie, bo właśnie znalazłem fajny temat na nowe opowiadanie do miesięcznika ,,Fantazja”. Czasem do niego pisywałem, ot tak dla rozrywki. Kompletnie odleciałem.
- Aua… No co…? - Mokra ścierka wylądowała na mojej głowie i ściągnęła z obłoków na ziemię.

***
   Niestety nie udało mi się porozmawiać ani z Przemkiem, ani z żadnym z kuzynów. Po południu okazało się, że jedna z koleżanek się rozchorowała i musiałem ją zastąpić. Nie zaspokoiłem więc ciekawości i musiałem swoje dochodzenie w sprawie Nikolasa przełożyć na inny dzień. Kiedy wszedłem na SOR, okazało się, że Jasiu z Hrabią spędzają weekend na łonie rodziny. Dostali królewski rozkaz od rodziców Kozłowskiego, więc postanowili przynajmniej spróbować zakopać topór wojenny. Ofiarą ich negocjacji pokojowych stał się Czarny, winien Suchej przysługę za paskudnego kaca, którego nabawiła się w moim domu, napojona przez Frania domowymi trunkami.
    Nikt nie przepadał za dyżurami na Izbie Przyjęć w wolne dni. Zwłaszcza że dzisiaj były Dni Miasta Karowa, miały miejsce zabawy w plenerze i alkohol lał się strumieniami, a na wieczór zapowiedziano pokaz sztucznych ogni. Przekładało się to na szereg spojonych denatów, wyciągniętych z różnych dziwnych miejsc z drobnymi urazami, których za żadne skarby nie chciała przyjąć wytrzeźwiałka, zasłaniając się ich wątpliwym stanem zdrowia. My nie mieliśmy takiej wymówki.
- A jednak cię dorwali! - stwierdził na mój widok zadowolony Czarny, błądząc bez skrępowania błyszczącymi oczami po moim ciele. Facet nie miał żadnych zahamowań w kwestii podrywania, dla niego każdy moment był dobry, żeby przetestować towar. Ponieważ nie miałem pojęcia, że będę pracował z tym lovelasem, ubrałem całkiem dopasowany, zielony mundurek.
- Niestety... - Przewróciłem oczami, a Gosia z Renią zachichotały. Usiadłem za biurkiem i zacząłem przeglądać karty pacjentów, którzy leżeli na sali.
- Mamy okazję spędzić ze sobą trochę czasu, twój dziadek powinien być zadowolony. - Stanął za moimi plecami, po czym sięgnął mi przez ramię po książkę przyjęć. Oczywiście nie zawahał się przy tym na mnie oprzeć i pomiziać kciukiem po szyi.
- Proszę! – Postawiłem mu z impetem pudełko na drugiej łapie, ze spinaczami do papieru. Dzielnie nie wydał z siebie choćby pisku. – Żeby się panu dokumenty nie pomieszały. – Widziałem, jak dziewczyny zaśmiewały się z moich nieudolnych wysiłków zejścia z pola rażenia roztaczającego swoje wdzięki Czarnego. Udawały, niewdzięczne małpy, że porządkują sprzęt w szafie. Znikąd pomocy.
- Luciu, po co ta brutalność? Nikt cię nie nauczył, że subtelnością i pieszczotą można osiągnąć znacznie więcej? – zagruchał mi do ucha ten nałogowy Casanova. On był doprawdy niereformowalny. Najwyraźniej wbił sobie do łba, że mnie zaliczy i czym więcej się opierałem, tym bardzie się napalał. Mój dekielek zaczął posykiwać, a pod kopułką zawrzało. Moi najbliżsi zazwyczaj w tym momencie salwowali się ucieczką lub, jak wolicie, „odwrotem taktycznym”. Odwróciłem głowę i uśmiechnąłem się niewinnie, trzepocząc przy tym rzęsami. Udało mi się nawet wyprodukować panieński rumieniec - o tym że ze złości, tokujący niczym cietrzew doktor nie musiał wiedzieć. Ten uwodzicielski uśmiech, powłóczysty wzrok, prężące się pod skrojonym przez utalentowanego krawca uniformem, całkiem niezłe mięśnie.
- Strasznie tu gorąco… - Powachlowałem się kartami zleceń, obdarzając go spojrzeniem trafionej strzałą Amora gazeli. Już ja ci pokażę serię wyrafinowanych pieszczot, ty rozpuszczony, nachalny łajdaku! – Muszę wyjść na chwilę… - Zacisnąłem uda i obciągnąłem bluzę, spuszczając nieśmiało wzrok na podłogę. Nabrał się czy nie? Był takim Narcyzem, że powinien chwycić haczyk.
- Dokąd się wybierasz, Luciu? – Był wyraźnie zafascynowany moim zachowaniem, ale nadal miał się na baczności. Cwana bestia.
- Regulamin nie nakazuje meldowania o wizycie w łazience… - szepnąłem niby zmieszany i uciekłem spłoszony. Obciągałem nadal bluzę, jakbym miał coś do ukrycia. Kątem oka dostrzegłem, jak zaskoczone dziewczyny wytrzeszczają oczy. Łazienka dla personelu znajdowała się na końcu korytarza. Wszedłem do wąskiej kabiny prysznicowej i wypróbowałem pokrętło. Tak jak zapamiętałem, było łatwe do wyciągnięcia. Usłyszałem kroki, szybko przymknąłem drzwi i zacząłem cicho posapywać. Złapałem się za spodnie z przodu, zamknąłem oczy. Moja złota rybka właśnie przypłynęła.
- Mój kwiatuszku, nie musisz tego robić sam. – Bezczelnie wszedł do kabiny i stanął przede mną. Obserwowałem go spod rzęs, płonący wzrok miał utkwiony w mojej zaciśniętej ręce. Odsunąłem się, niby zawstydzony. Manewrowałem tak, aby to on stanął pod natryskiem, a ja miałbym za plecami drzwi.
- Ale doktorze… - wyjąkałem.  – Jesteśmy w pracy…
- Pozwól sobie sprawić przyjemność…
- Nie powinniśmy…
- Kwadrans przyjemności nikomu nie zaszkodzi… - Musiałem szybko kończyć, bo za chwilę mógł się na mnie rzucić. Podszedłem bliżej i zacząłem rozpinać mu bluzę. Zniecierpliwiony moją powolnością, sam ściągnął ją przez głowę, odrzucając przez drewnianą ściankę do sąsiedniego pomieszczenia.
- Z pewnością... – Uśmiechnąłem się słodko, pogładziłem go po nagim, opalonym brzuchu i otworzyłem natrysk. Na głowę napaleńca mocnym strumieniem gruchnęła ciepła woda. Wyrwałem pokrętło i zwinnie wyskoczyłem na zewnątrz. Zablokowałem drzwi stojącym pod ścianą mopem. Podniosłem leżącą na podłodze bluzę i pomachałem nią niczym zwycięską chorągwią. Rozległo się gwałtowne bębnienie i stek przekleństw.
- Lutek, ty cholero! Jeszcze cię dopadnę! – Dziki wrzask nie zrobił na mnie zbytniego wrażenia. Często słyszałem takie w domu.
- Miłej zabawy, doktorze, z panem Rąsią! Wolisz pana Prawego czy Lewego? – Zawołałem, chichocząc pod nosem i uciekłem z łazienki.  Do kieszeni schowałem zawór od prysznica. Może ta mała kąpiel czegoś go nauczy.
....................................................................................................................
betowała Kiyami


niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 14

   

   Przez ten cały cyrk ze swatami dosłownie gotowałem się ze złości. Moja rodzina była niewątpliwie stadem szalonych dziwaków, które chciało chyba doprowadzić do tego, że z domu będę wychodził jedynie po zmierzchu, najlepiej w długiej, czarnej pelerynie z kapturem. A już dopiero wścibski Franio przechodził samego siebie. Nie dość, że nadal żył w epoce sarmackiej Polski, to jeszcze wciągał w swoje niemądre pomysły resztę Stokrotków, którzy, ku mojej rozpaczy, uwielbiali takie awantury i chętnie brali w nich udział. Jeśli ktoś narzeka na nudę i pragnie życia w XVIII-wiecznym chaosie, to powinien koniecznie wżenić się w naszą rodzinę. Serdecznie zapraszam, mamy do zaoferowania wielu kawalerów i nawet jedną, rudą wiedźmę. A gdyby ktoś tak zechciał mojego ukochanego brata Przemka, gotów byłbym nawet dopłacić, byle zabrał go z domu… Jednak prawdziwy bohater, taki co najmniej na miarę Kmicica, wziąłby do siebie mamę Basię (najlepiej ktoś z Klubu Morsów, te nagie pląsy o północy wymagają hartu ciała i ducha) bądź naszego domowego tyrana, choć myślę, że nawet dzielna Xena nie dałaby rady.
Patrzyłem, jak siedzący przy stoliku dziadunio targował się niczym przekupka, wyciągając z mocno oszołomionych wysokoprocentowymi trunkami swatów najmniejsze szczegóły dotyczące obu starających. Z niewinnym uśmiechem na pomarszczonej twarzy dowiedział się nie tylko najbardziej kompromitujących faktów z ich życia, ale także dostał szczegółowy raport o stanie finansów. Biedny burmistrz i Sucha nawet nie zorientowali się, kiedy dokonali generalnej spowiedzi.
Tymczasem ja siedziałem grzecznie na kanapie w towarzystwie zachwyconej narzeczeńską aferą Wiśki. Zgrzytałem zębami, omal nie ścierając ich na proch i wymyślałem siedemdziesiąt siedem sposobów na ukaranie niepoprawnego staruszka. W wyobraźni jak zwykle całkiem nieźle mi szło, nie był to bynajmniej pierwszy wybryk seniora w stosunku do mojej osoby. Nigdy jednak nie udało mi się żadnego kuszącego pomysłu zrealizować. Długie, powolne tortury może przywróciłby mu odrobinę rozsądku. Nie mogłem nawet zrzucić jego zachowania na karb wieku czy sklerozę. Franio był bystry jak mało kto i czym starszy, tym lepiej się bawił i rządził Stokrotkami twardą ręką niczym wojewoda na swoim kasztelu.
Kiedy goście wreszcie wyszli, a raczej zostali zataszczeni do taksówki przez ubawionego do łez Przemka, bolała mnie już cała szczęka. Właśnie otwierałem usta, by zacząć się drzeć (istniała niewielka szansa, że zabytkowy żyrandol wskutek wstrząsów spadnie seniorom na głowy), kiedy zadzwonił telefon...
- Lutek, pomocy...! Miej serce... - usłyszałem jękliwy głos kuzyna Bolka.
- Czego? - W tej chwili nie byłem zbyt pokojowo nastawiony do rodziny. Na pewno wszyscy wiedzieli, co planuje Franio i nikt z tych zdrajców mnie nie ostrzegł.
- Błagam cię, przyjedź natychmiast! Sara już wróciła do domu z małym, a matka z ojcem będą dopiero jutro.
- Dlaczego ja? – Przestraszyłem się nie na żarty, nie miałem z noworodkami zbytniego doświadczenia. – Pogoń baby!
- W twoim domu nie ma kobiet, tylko walnięte wiedźmy. Nie oddam syna w ręce szalonej zielarki i jej córki - ostrozębnej prawniczki! - zaprotestował kategorycznie. –  On cały czas ryczy, Sara zresztą też…
- No to masz problem… - Zacząłem wyrzucać gwałtownie z piersi drobiny lęgnącego się tam współczucia. Jego ukochana żona była taką samą szaloną jędzą jak moja sister, bo kto inny chciałby jakiegoś Stokrotka. Tego jednak ten zakochany po uszy burak zupełnie nie dostrzegał i nazywał ją swoją Słodką Niezapominajką. Niby że nie sposób o niej zapomnieć. Całkiem inteligentna dziewczyna dała się wziąć na taki banalny chwyt!
- Jesteś pielęgniarkiem czy nie?! – zapytał, oburzony moją postawą. – Jeszcze godzina, a znajdziesz tu moje zestresowane zwłoki! – dodał płaczliwie, a moje miękkie serce zatrzepotało.
- Będziesz mi winien przysługę! – mruknąłem i ruszyłem do drzwi, po drodze porywając z kuchni ogromną, wołową kość, a z wieszaka w przedpokoju kurtkę. Niech myślą, że idę przywabić psa.

***
   Nie miałem zamiaru zdradzać reszcie rodziny doniosłej nowiny, bo wszyscy zwaliliby się temu konającemu głupolowi na łeb. Na szczęście Bolek mieszkał niedaleko. Zanim do niego dotarłem, przypomniałem sobie, czego nauczyli mnie na praktykach w oddziale położniczym. Zapukałem i nie zdążyłem nawet zamrugać oczami, kiedy zdesperowany kuzyn rzucił mi się w ramiona. Przystojny na ogół facet wyglądał niczym po katastrofie, zresztą nie tylko on. Cały niewielki domek ogarnęło jakieś szaleństwo. Wszędzie walały się kolorowe ubranka z misiami, pieluchy, podpaski, butelki i smoczki. Młody tatuś jak nic zwariował z radości i wykupił cały sklep z akcesoriami dla niemowląt. Malowniczy bajzel bił po oczach. Kontemplację krajobrazu po wybuchu bomby zwanej Marcinkiem przerwało mi żałosne kwilenie i kobiecy szloch.
- Jak tylko wstanę, to cię zabiję! Po co mi to było?! – zawodziła Słodka Niezapominajka. – Dla pewności utnę ci Szalonego Ogiera! – dodała mściwie.
- Szalonego Ogiera? – zabulgotałem z uciechy. Muszę zanotować sobie w pamięci, że dzieci wzbudzają mordercze instynkty w partnerach.
- Bredzi w gorączce – mruknął, zarumieniony niczym nastolatek Bolek. Dla pewności obciągnął nisko sweter, by nie drażnić zbytnio małżonki.
Wszedłem do sypialni i opadły mi ręce. Przez kilka godzin od przyjazdu te dwa patałachy, jak w myślach nazwałem niewydarzonych rodziców, nic pożytecznego nie zrobiły. Sara leżała na łóżku, próbując uspokoić malucha, który desperacko usiłował uchwycić usteczkami jej nabrzmiałą, zaczerwienioną pierś. Oczy dziewczyny błyszczały od gorączki, a twarz miała wykrzywioną z bólu.
- Dlaczego nie je? Może jest chory? – Popatrzyła na mnie przerażona.
- Gadasz bzdury. – Usiadłem obok na krześle. – Mogę? – Kiedy przytaknęła, dotknąłem delikatnie jej piersi. Była gorąca i twarda niczym kamień. - Nie uczyli was w szpitalu postępowania przy dużym napływie pokarmu?
- Ech, była jakaś pogadanka i pokaz, ale źle się wtedy czułam i niewiele pamiętam – przyznała zmieszana. - Na oddziale były tylko dwie położne, biegały tam i z powrotem jakby miały turbo napęd. Nie chciałam sprawiać dodatkowego kłopotu.
- No dobra. W taki razie zaczynamy skrócony kurs pod tytułem:   ,,Mleka mniej, cyckom lżej”. Masz gdzieś oliwkę i ręcznik? – Zabrałem z jej ramion Marcinka i włożyłem do kołyski. – Bądź facetem i trochę wytrzymaj! – Włożyłem mu do skrzywionej buzi smoczek, zaczął ciągnąć, aż guma strzelała. Wziąłem z szafki buteleczkę. – Będzie trochę bolało. – Przystąpiłem do masażu i odciągania piersi.
- Może ja pomogę? – Bolek stał na środku pokoju z nieszczęśliwą miną, z fascynacją gapiąc się na to, co robimy.
- Ty spieprzaj do kuchni i włóż umytą kapustę do lodówki. Znajdź Sarze miękki stanik, a potem rozbij tłuczkiem do mięsa kilka liści. Zaparz w garnuszku szałwię, przepis masz na opakowaniu.
- Będziemy robić bigos? – zapytał zaskoczony.
- Kretynie, znikaj, masz piętnaście minut! – Zanim kuzyn uporał się z rozkazami, pierś już nieco zmiękła. Przystawiłem do niej malucha, który chwycił ją mocno niczym mała pirania. Z oczu dziewczyny znowu popłynęły łzy. – Nie martw się, ból szybko minie.  – Pogłaskałem ją po ramieniu. – Po kilku dniach wszystko wróci do normy. Marcinek dostanie jedzonko pierwszej klasy, a dla ciebie to też będzie wygoda.
- Obyś miał rację. A co z gorączką? – Widać było, że się uspokoiła i nabrała otuchy.
- Spadnie, na szczęście nie jest wysoka. To jeszcze nie zapalenie. – Z przyjemnością patrzyłem na ciągnącego z wielkim zapałem pokarm noworodka. – Ale głodomór!
- Po tatusiu! Też trudno go oderwać od piersi.  – Obdarzyła mnie łobuzerskim uśmiechem, po czym przytuliła delikatnie synka. Po kwadransie mały był już spokojny i najedzony. Zmieniłem mu jeszcze pieluszkę, a ryczący potwór zamienił się w aniołka, który natychmiast zamknął oczka. W tym momencie wrócił Bolek ze wszystkimi akcesoriami i położył na stoliku do przewijania.
- Co tu tak cicho? – zapytał zaniepokojony. Patrzył z taką czułością na żonę i synka, że zrobiło mi się jakoś ciepło na duszy.
- Nie gadaj, tylko dawaj, co przygotowałeś i ucz się. Jutro ty to będziesz robił! – Wziąłem od niego stanik i pomogłem ubrać Sarze, następnie nałożyłem do niego zimnych liści kapusty.
- Zostawisz mnie tutaj samego?! – zajęczał przerażony.
- Czy to ten sam facet, który dla mnie chciał przenosić góry? - Dziewczyna popatrzyła na męża zmrużonymi oczami. - Jak dobrze, prawie przestało boleć. - Z ogromną ulgą wypisaną na twarzy opadła na poduszki. – Doprowadź się do porządku, głuptasie. – Pokręciła głową, widząc dwudniowy zarost i krzywo pozapinane guziki swetra.
- Zorganizuj rosołek dla mamusi, ale już! – warknąłem do kuzyna.
- Nie umiem gotować. – Podrapał się po rozczochranej głowie z zafrasowaną miną.
- Leć do najbliższej sąsiadki i powiedz, że masz sytuację kryzysową. Na pewno nie odmówi ci pomocy. Nie wracaj bez zupki! – W ciągu sekundy zniknął jak zaczarowany. Widziałem przez okno, jak gnał gdzieś z termosem w ręce.

***
   Usiadłem na kanapie w salonie z drzemiącym Marcinkiem na rękach i zacząłem obmyślać plan działania. Młodzi słaniali się na nogach, w domu panował niesamowity bałagan, a ciotka wracała dopiero następnego dnia. Potrzebowałem dodatkowych rąk do pracy. Sam nie miałem szans wszystkiego ogarnąć. W tym momencie zadzwoniła komórka, co uznałem za zrządzenie opatrzności.
- Lutek, gdzie ty się szwendasz po nocy? – zabrzmiał mi w uszach poirytowany głos Nikolasa. Paskudny zazdrośnik znowu snuł dziwne domysły. Najwyraźniej domagał się maleńkiej nauczki. –Testujesz Czarnego? Pewnie Sucha przechwalała się majątkiem tego taniego podrywacza i słynna willa na Mazurach wpadła ci w oko.
- Jasne, nie mogę się doczekać, aż spędzę w niej kilka upojnych nocy. Uważasz, że dwie osoby zmieszczą się na bujanym fotelu? – zapytałem niewinnie.
- Gdzie ty jesteś i co robisz? – warknął naprawdę groźnie. Powinien się zatrudnić w policji, samym tylko tonem potrafiłby odstraszać chuliganów.
- Ja? Nic takiego – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Jaką ty masz mięciutką skórę. Normalnie atłasik. – Pomiziałem nosem malucha po policzku. Odległość dodała mi odwagi. Zupełnie zignorowałem pieniącego się prezesa. Ciekawe, ile wytrzyma? – I te czarne loki. Przystojniaczek z ciebie, słodziaku. – Chłopczyk, taki cichy i zaspany, był strasznie milutki, mógłbym go schrupać w całości. Może jednak dzieci nie były złe? Gdyby jeszcze miało ciemne oczy Nikolasa i te jego usta. Być może za parę lat sam chciałbym mieć takiego łobuziaka.
- Cholera! Zaraz tam będę, zdrajco! Obedrę was obu ze skóry! - I to by było na tyle, jeśli chodzi o opanowanie Diabła Ho. Ciekawe, jak niby mnie znajdzie, nikt nie wie, dokąd poszedłem.
   Przeniosłem kołyskę do salonu, chcąc dać odpocząć znękanemu kuzynostwu. Wyścieliłem bujak kocykiem z zamiarem spędzenia w nim nocy, gdyby jednak prezes mnie zawiódł.

***
   Bolek stanął na wysokości zadania i wyjątkowo szybko się uwinął. Wyłudził cały garnek rosołu z domowym makaronem. Miał piękny, złocisty kolor i pachniał naprawdę smakowicie. Z dumą postawił go na piecu, niczym powracający z wyjątkowo udanego polowania myśliwy. Czym my tak naprawdę różnimy się od jaskiniowców?
Nakarmiłem zupką słaniających się na nogach młodych rodziców i zapakowałem ich do łóżka, mimo gwałtownych protestów z ich strony. Ledwie zamknąłem za nimi drzwi do sypialni, gdy usłyszałem głośne pukanie. Zerknąłem przez wizjer, wywiad Horodyńskigo działał jednak bez zarzutu. Kiedy otworzyłem, błysnął wściekle czarnymi ślepiami i wpadł z impetem do środka.
- Gdzie ten łapiduch? – Przyparł mnie do ściany. Kiedyś wpadłbym w panikę na tak obcesowe zachowanie. Osobiście wyleczył mnie z lęków, więc tylko do siebie mógł mieć pretensje.
- Masz być cicho albo cię stąd wyrzucę! – Przytrzymałem go stanowczo za klapy od marynarki. Drań był ode mnie wyższy z dziesięć centymetrów i chyba zamiast przekładać w swojej firmie papierki, cały czas intensywnie trenował. Kiedy on miał na to czas, pozostawało dla mnie tajemnicą.
- Ty? – Popatrzył pobłażliwie na moją widoczną w rozpiętej koszulce mizerną klatę. Poczerwieniałem. – Niby jak? – Wyraźnie miał mnie za mięczaka.
- Najpierw ci przypierdzielę tym! – Pogroziłem mu trzymaną w ręce chochlą. Kiedy wszedł, nalewałem sobie właśnie rosołek. – A potem za te kręte kudły wywalę cię za drzwi! – Tupnąłem nogą dla podkreślenia swoich słów. - Wszyscy są tam. – Wskazałem na drzwi po lewej. – Idź na palcach i wylecz tę paranoję. – Sam pomaszerowałem do salonu, zadzierając nos do góry. Oczywiście Nikolas poszedł natychmiast we wskazanym kierunku, ale o dziwo ściągnął buty i starał się nie hałasować. Coś jednak dotarło do tego zakutego łba. Wrócił skruszony z niewyraźną miną.
- Wszyscy śpią… - zaczął niepewnie. Gdzieś zniknęła cała zaczepność prezesa.
- No proszę, ani willi, ani białego fartucha… - Popatrzyłem na niego kpiąco. Przygryzłem sobie język, by nie parsknąć śmiechem. Taki speszony i pełen poczucia winy wyglądał naprawdę uroczo. Miałem go ochotę jednocześnie porządne kopnąć za podejrzliwość i pocałować w te nadąsane usta. – Zejdź mi z oczu! Mam jeszcze sporo pracy. – Przewróciłem oczami na widok bajzlu, jaki mnie otaczał.
- Może mogę w czymś pomóc… - zaproponował. Ach te wyrzuty sumienia. Lubiłem go coraz bardziej. Musiałem być jednak ostrożny, facet nie był głupi.
- No nie wiem, nie chcę cię zbytnio angażować – zacząłem powoli, jakbym się zastanawiał, czy na pewno chcę mu przebaczyć.
- Ale ja bardzo chętnie. Nie gniewaj się. – Podszedł bliżej i dotknął mojego policzka. Nie zaprotestowałem, więc cwany wyga zjechał niżej i nacisnął pieszczotliwie czubkami palców wrażliwy punkt na szyi. Nie wiem, kto kogo miał teraz w garści, ale zrobiło się bardzo przyjemnie. Ciepłe, natarczywe usta odszukały moje, które usiłowałem trzymać zaciśnięte. Skoro byłem obrażony, nie mogłem tak od razu ulec, choć nie powiem, bardzo mnie kusiło, by wywiesić białą flagę. Tymczasem Nikolas zmienił front, zaczął wędrować spragnionymi wargami po mojej twarzy, obrysował kości policzkowe, musnął powieki, zbadał dokładnie czoło i podbródek, jakby chciał mnie w przyszłości wyrzeźbić. Pieścił ostrożnie każdy skrawek coraz wrażliwszej skóry. Pode mną drżały nogi, a w głowie zaczęło się kręcić niczym po wypiciu lampki mocnego wina.
- Dość, nie jesteśmy sa…- Natychmiast wykorzystał to, że otworzyłem usta. Zwinny język wdarł się do środka i psotnie trącił swojego odpowiednika. Posuwiste, delikatne ruchy siały spustoszenie w moim ciele. Przyciągnął mnie do siebie, objął mocno w talii i otarł się pobudzonymi biodrami o moje, równie rozedrgane. Poczułem jego podniecenie, sapnąłem…
- Mwe… mwe… - Dobiegło mnie ciche kwilenie. Mimo otumaniającej moją łepetynę różowej mgiełki zrozumiałem, że to maleństwo domagało się uwagi. Obróciłem głowę na bok, przerywając coraz bardziej namiętny pocałunek.
- Co się dzieje? – Nikolas miał niemądre, niezbyt przytomne spojrzenie. Miło, że nie tylko ja zupełnie się zapomniałem.
- Siadaj. – Pchnąłem stanowczo zaskoczonego moim żądaniem mężczyznę na bujak. Wyciągnąłem z kołyski popiskującego Marcinka i położyłem mu na klacie. Nikolas instynktownie owinął wokół niego ramiona.
- Lutek, ja go połamię! – Popatrzył na maleństwo przestraszony jego kruchością. Trzymał je delikatnie, niczym najdroższą porcelanę. Założę się, że nawet ze swoimi antykami nie obchodził się tak ostrożnie. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Nie przesadzaj, takie doświadczenie ci się przyda. – Popatrzyłem rozbawiony na jego minę. - Sądząc po twojej gazetowej sławie nigdy nie wiadomo, kiedy zmajstrujesz jakiejś panience dzieciaka – dodałem kąśliwie.
- Ale…
- Nie aluj mi… Ja idę posprzątać ten syf, ciotka padnie w progu trupem, jak go zobaczy. Bolek zaszalał i zrobił z chaty chlew. Bądź grzecznym wujaszkiem…
- Ale on szuka piersi! – udało mu się w końcu wtrącić w mój monolog. W jego głosie usłyszałem nutki paniki. Groźny Diabeł Ho najwyraźniej bał się niemowlaka. – Oślinił mi koszulę.
- Zaczekaj na chwilę, przecież nie odgryzie ci cycka, smarkacz jest bezzębny! Mam trochę odciągniętego pokarmu. – Wyciągnąłem z podgrzewacza przygotowaną wcześniej butelkę. Podałem ją mężczyźnie, który wziął ją nieco drżącą ręką.
- Nigdy tego nie robiłem…
- Najwyższy czas zacząć. – Pochyliłem się, po czym cmoknąłem go na zachętę w kształtne usta. Musi facet mieć jakąś motywację. Prawda? – Reszta nagrody potem. - Chyba nieźle zadziałało, bo po chwili maluch ssał niczym odkurzacz, a prezes przyglądał się mu z ogromnym zainteresowaniem i ciepłymi iskierkami w czarnych oczach. Zostawiłem obu panów samych i zająłem się doprowadzaniem domu do porządku.
 ..............................................................................................................................
betowała Kiyami