poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 3

      Kolejny dzień pracy na SOR-ze był dniem zemsty na Czerwonych. Od razu przystąpiliśmy do omawiania planów ataku. Ratownicy na szczęście byli bardzo zajęci i nie mieli czasu węszyć, co robimy. W sobotę ruch w szpitalu był o wiele mniejszy, trafiały do nas zazwyczaj nagłe przypadki. Skowronek siedział wyjątkowo cicho za swoim biurkiem, od czasu do czasu krzywiąc się niemiłosiernie i poprawiając na krześle zmaltretowany tyłek. Widać na jednym razie się wczoraj nie skończyło, Kozłowski musiał poczuć się mocno zagrożony moją skromną osobą. Może w końcu doceni Jasia i zrozumie, jaki skarb wpadł mu w łapy. 
   Gosia z Renią po krótkiej naradzie przystąpiły do działania. Wyjaśniły mi najpierw pokrótce, co zrobimy. Bo z ,,odnajdziemy ich skarb ukryty na czarną godzinę i wyżremy" Gosi, niczego nie zrozumiałem.
- Nigdy nie bawiłeś się w poszukiwaczy? - Renia była wyraźnie zdegustowana. - Młodzież robi się teraz taka drętwa, nic, tylko się w te tablety gapią - zacmokała. - Co wy robiliście na tych praktykach?
- Uczyliśmy się… - podsunąłem niepewnie. Tak naprawdę na tych stażach bez instruktora nie nabrałem zbyt wielkiego doświadczenia. Tacy praktykanci jak ja służyli głównie jako gońcy i sprzątaczki. Nikt nie miał interesu w tym, by nam cokolwiek pokazać czy zademonstrować.
- Więc od początku - westchnęła ze zrozumieniem. - Praca na SOR-ze, jak już na pewno zauważyłeś, bywa ciężka, a ,,dowodów wdzięczności" od pacjentów jak na lekarstwo, dlatego to, co czasami dostaniemy, traktowane jest jako wspólny ,,skarb" i umieszczane w tajnej kryjówce.
- Chwila! - Stanąłem jak wryty, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. - Bierzecie łapówki i trzymacie w banku na wysoki procent, dzieląc się zyskami? - Czytałem ostatnio sporo kryminałów, ale nigdy nie przypuszczałem, że zaproponują mi już trzeciego dnia w pracy przystąpienie do szajki przestępców.
- Świeżynka! - Renia walnęła mnie w plecy, aż zadudniło. - Ocknij się!
- Lepiej mu pokaż, bo młody ma najwyraźniej bujną wyobraźnię - zachichotała Gosia. - Doktor nie patrzy! - powiedziała groźnie do Skowronka, gryzmolącego coś na kartach zleceń. O dziwo posłusznie odwrócił głowę w drugą stronę. Potem, skradając się niczym ninja i rozglądając, bacznie podeszła do szafki ze środkami opatrunkowymi. Pogrzebała w głębokiej szufladzie z bandażami i wyciągnęła spod nich dobrze zakamuflowane pudełko. - Oto oszczędności z całego tygodnia! – Uchyliła z dumą wieczko. Ku mojemu zdumieniu, zamiast pliku banknotów, zobaczyłem czekolady najróżniejszych marek, kilka paczek kawy oraz bombonierki. Była nawet taka z toffifee, którą wprost uwielbiałem.
- To ten skarb…? – zapytałem  ostrożnie, nie chcąc wyjść na jeszcze większego głupka, ale oczy już śmiały mi się do słodkości, które dosłownie wyciągały łapki i wołały – zjedz mnie, zjedz… - Mogę? – Zrobiłem szczenięcą minę. Zamerdałbym ogonem, ale go niestety nie miałem - w każdym razie nie z tej strony, co trzeba.
- Odpuść na chwilę, łakomczuchu, powetujesz sobie na Czerwonych. Chyba wiem, gdzie mają swój sezam – powiedziała z triumfem w głosie Renia – Doktor popilnuje inwentarza – rzuciła do Jasia, który właśnie włożył sobie pod pośladki złożony w kostkę koc.
- Uhm… - zamruczał w odpowiedzi, wpatrzony w monitor swojego laptopa. Zerknąłem mu przez ramię i zobaczyłem reklamę najlepszych żeli nawilżających.
- Ten różowy fajnie wygląda. – Nie powstrzymałem się od komentarza. Przygwożdżony jego spojrzeniem natychmiast umilkłem, podziwiając słodkie rumieńce na jego policzkach. Podniósł do góry ciężką książkę telefoniczną…
- Ja też już idę… - pisnąłem i umknąłem przezornie, zanim nią we mnie rzucił. W szpitalnej szatni stało kilka nieużywanych szafek. Jedna z nich była zamknięta przy pomocy zakręconego druta.
- Oto nasza kraina rozkoszy! – Gosia zręcznie otwarła zamek, najwyraźniej nieraz już tutaj zaglądała – przeważnie im podkradamy i jeszcze się nie zorientowali. Ale zemsta to zemsta! – wyciągnęła ozdobne pudełko, z tym że o wiele większe od naszego. Czerwoni zebrali niezłe żniwa. Zabraliśmy wszystko do przygotowanej wcześniej reklamówki i chyłkiem wróciliśmy na SOR. Ukryliśmy ją za strzykawkami i przysypaliśmy sprzętem tak, że nic nie było widać. Jedną największą bombonierkę otworzyliśmy, częstując się bez skrępowania. Pomadki smakowały wybornie.
- Zdobyczne jest najlepsze… - wymamrotałem z pełną buzią. – Mogę zrobić ludzika?
- Ludzika…? – Dziewczyny nie miały pojęcia, o co mi chodziło. Przystąpiłem więc do pracy. Wyciągnąłem kilka wykałaczek, które wcześniej wpadły mi w oko. Przy ich pomocy udało mi się wykonać całkiem zgrabnego, brązowego ludka z pomadek, podobnie jak to dzieci w przedszkolu robią z kasztanów. Wyciąłem jeszcze z samoprzylepnych karteczek czerwoną koszulkę i napisałem na niej z przodu białym zmazikiem RATOWNIK, a z tyłu zachęcającą reklamę – ,,będę twoją czekoladką”. Ubrałem moją kukiełkę i zaniosłem ją do recepcji, stawiając w widocznym miejscu. Dziewczyna za ladą parsknęła śmiechem, ale nie oponowała, widocznie Czerwoni też jej się czymś narazili.
***
   Kiedy wróciliśmy, Jasiu z Kozłowskim siedzieli przy biurku w czułej komitywie i coś tam do siebie szeptali, co chwilę zerkając w moją stronę. Od razu nabrałem podejrzeń i zacząłem podsłuchiwać. Udało mi się niestety podchwycić jedynie pojedyncze słowa, które nic mi nie mówiły.
- Garnitur… musi przyjść… prezes… - Knuli jakieś intrygi za moimi plecami. W końcu po jakiejś godzinie odwrócili się w moją stronę.
- Masz jakiś strój wizytowy? – zaczął Skowronek, spoglądając na mnie z niewinnym uśmiechem. Do tej pory tylko warczał, więc poczułem się nader niepewnie. Najwyraźniej obaj mieli do mnie jakiś szemrany interes.
- Straszysz dzieciaka… Potrzebujemy jedynie odrobinę pomocy. – Kozłowski złapał mnie za rękę i posadził między nimi. – Wiesz, że mamy pokój wypoczynkowy, ale go nie używamy, bo stoją tam tylko cztery krzesła i kulawy stół. Dyrektorka powiedziała, że nie ma kasy na wyposażenie i pewnie jeszcze długo jej nie zobaczymy. Znalazłem sponsora, ale postawił pewien warunek –Jasiu, szturchnięty przez niego w ramię, także chwycił mnie za dłoń. To był zmasowany, bezczelny atak z dwóch stron. Zrobiło się mi gorąco. Chytre drani przywarły do moich boków, a ja zrobiłem się cały czerwony z wrażenia.
- Jaki…? – zapytałem słabo na jednym wdechu.
- Prezes Horodyński powiedział, że omówi z nami szczegóły w jakiejś dobrej restauracji przy kolacji dzisiaj wieczorem – kontynuował chirurg syrenim głosem, niemal mnie hipnotyzując. – Ale nie może przecież siedzieć sam, bo ja zabieram doktora Skowronka. Jest naprawdę dobry w takich negocjacjach.
- Ale co ja mam do tego? To rozmowy na wysokim szczeblu, a ja tu pracuję dopiero od trzech dni – zauważyłem zupełnie rozsądnie, zważywszy na warunki, w jakich się znalazłem.
- Prezes wyraźnie zażyczył sobie twojej obecności. Widocznie lubi takie Świeżynki. – Wredne cwaniaki przysunęły się jeszcze bliżej - tak, że nie mogłem nawet drgnąć. Mojemu ,,małemu przyjacielowi” zaczęło się to podobać coraz bardziej. Czułem ich oddechy na swojej szyi. Jeszcze tego brakowało, żebym wyszedł na jakiegoś napaleńca. Wystarczy, że mają mnie za przygłupiego dziewica.
- Jednym słowem, szefie, chcecie mnie przehandlować za kablówkę i szybki internet? – stwierdziłem z przekąsem. – Nie wstyd wam kupczyć moją niewinną duszyczką?
- Diabeł Ho raczej będzie wolał to drugie – wtrącił złośliwie Jasiu. Zaś ja poczułem pełzający mi po plecach dreszcz strachu. Nie miałem najmniejszej ochoty wpaść w łapy tego władcy piekła. Szarpnąłem się do tyłu, ale mnie przytrzymali.
- Skarbie, bądź grzeczny i zamknij ryjek! - Przewrócił oczami Kozłowski. – Wiesz, Luciu, to tylko kolacja w lokalu, przecież się tam na ciebie nie rzuci. A obiecał również wygodne kanapy, lodówkę i super nowoczesny ekspres do kawy.
- Mam mu się dać bzyknąć pod stołem w czasie kolacji czy może bardziej elegancko będzie w toalecie? Nie znam tego waszego savoir vivru z górnej półki – warknąłem wściekle, zupełnie wyrywając się spod ich wpływu.
- Drogi Świeżynku, nie szarżuj. – Jasiu popatrzył na mnie jak na wariata. – Skoro się tak boisz, to daję ci słowo, że wyjdziesz stamtąd bez szwanku, dumnie dzierżąc wianek na czole.
- I nie zostawisz mnie z nim ani na chwilę samego? – Upewniłem się, patrząc mu prosto w oczy.
- Oczywiście, uparty człowieku. – Podniósł do góry dwa palce.
- W takim razie dobrze, zadzwonię do siostry po garniaka. I zamówię w tej knajpie, co będę chciał, a wy zapłacicie!  - dodałem, aby nie myśleli, że jestem tani. – Robię to dla dziewczyn, nie dla was, zasługują na odrobinę luksusu.
***
   Wiśka, czyli moja siostra Wisława - wiem jak to brzmi, ale moi rodzice mają hopla na punkcie słowiańskich imion - dostarczyła garnitur o umówionej porze. Jej piegowata buzia płonęła wprost z ciekawości. Od razu zarzuciła mnie setką pytań, wypchnąłem ją jednak bezlitośnie za próg i zamknąłem się w łazience, pokazując jej na do widzenia środkowy palec. Nie miałem zamiaru uświadamiać jej co do misji, w którą dałem się niepotrzebnie wkręcić. Rodzina dręczyłaby mnie potem latami, tworząc dziesiątki zabawnych anegdot powtarzanych potem na wszystkich imprezach. Ruda wariatka dobijała się dość długo do drzwi, aż została wyproszona przez ochronę szpitala. W końcu mogłem spokojnie wziąć prysznic i założyć eleganckie wdzianko.  Rozpuściłem na ramiona ciemnokasztanowe włosy, w sztucznym świetle można było dostrzec na nich czerwone błyski. Wyglądały, jakbym miał zrobione pasemka. Połowa mojej rodzina była ruda, stąd ten dziwny kolor. Następnie zacząłem się mocować z krawatem, lata płynęły, a ja nadal nie umiałem go zawiązać. Jak zwykle węzeł wyszedł krzywy, ale machnąłem na to ręką. Kiedy wyszedłem z łazienki, zderzyłem się ze stojącym tuż za progiem Kozłowskim. Razem z Jasiem czekali na mnie na korytarzu obok recepcji.
- No, no… Luciu. Jesteś kwiatuszkiem pierwszego gatunku – zacmokał z podziwem. Trzeba przyznać, że jemu też niczego nie brakowało.
- Od kiedy zrobił się z ciebie taki ogrodnik? – prychnął rozeźlony Skowronek i naciągnął mu szalik na oczy. – Coś się tak odstawił, Stokrotka? Nie wiedziałem, że aż tak się wczujesz w rolę przynęty. – Wstrętny, zimnokrwisty troll kpił sobie ze mnie, a zielony jad zazdrości kapał mu z pyska.
- Sami mówiliście, że to elegancka restauracja. Skoro mam być daniem głównym, postanowiłem się porządnie opakować. – Pokazałem mu język. Wyszliśmy przed szpital podziwiani przez spieszący się do domów personel, jako że była właśnie zmiana dyżurów i spory tłumek plątał się po parkingu.  Ukryłem się za plecami tych dwóch stręczycieli, ale niestety manewr się nie powiódł. Mój pech miał się znakomicie i rósł w siłę z każdym dniem. Przede mną zatrzymała się czarna limuzyna, błysk i połysk od opon po dach. Wysiadł z niej najprawdziwszy szofer w uniformie. Otworzył przede mną drzwi, kłaniając się w pas. Oczywiście wszyscy, którzy byli na parkingu, dziwnym trafem nie mogli znaleźć kluczyków. Czekali w napięciu na zakończenie tej mydlanej opery,  ale się przeliczyli i żaden książę nie wysiadł.
- Pan prezes przysłał mnie po pana – wyjaśnił, widząc moje wahanie. Obejrzałem się do tyłu i zobaczyłem uśmiechnięte gęby dwóch drani, wsiadających do nowej skody Jasia.
- Mam nadzieję, że to baaardzo daleko… - westchnąłem z rezygnacją. Drzemka w tym luksusie wydała mi się o wiele milszą perspektywą niż kolacja ze stadem wilków w owczej skórze, podczas której miałem robić za wytworną przekąskę.
- Skądże, to tylko kwadrans stąd – rozwiał moje marzenia szofer. Za moimi plecami rozległy się szepty i gwizdy. Kilka osób zaczęło nawet robić zakłady, czy wrócę do domu na noc. Wsiadłem szybko, chcąc im zniknąć z oczu. Im prędzej tam dotrę, tym szybciej się skończy moja męka, prawda?
***
   Podróż trwała stanowczo za krótko. Rozparty na pachnących jakimś środkiem odświeżającym skórach, czułem się jak Kopciuszek wieziony na bal, tyle że na mnie nie czekał piękny książę, tylko Diabeł Ho. Zagrała we mnie buntownicza krew Stokrotków. Nie miałem zamiaru zostać ofiarą. Postanowiłem dobrze się bawić za wszelką cenę, a przynajmniej zjeść jak najwięcej niedostępnych mi na co dzień modnych smakołyków. Skoro chcą mojego towarzystwa, to niech przynajmniej za nie porządnie zapłacą.
   Restauracja rzeczywiście, sądząc po bogatym wyposażeniu wnętrza, była na wysokim poziomie. Wszędzie skóra, drewno i marmur, oświetlone dyskretnie przez kryształowe żyrandole. Każdy stolik umieszczono w zacisznym zakątku, oddzielonym od reszty eleganckim parawanem albo palmą. Można było swobodnie rozmawiać, unikając ciekawskich spojrzeń sąsiadów. Poprzysiągłem sobie, że się dostosuję do otoczenia i wykażę dobrymi manierami. Po oddaniu w szatni płaszczy zaprowadzono nas do stolika, gdzie już czekał na nas prezes Horodyński. Na mój widok wstał i odsunął krzesło, jakbym był jakąś zagraniczną ślicznotką.
- Obawiałem się, że nie przyjedziesz – mruknął z ustami przy moim karku. – Warto jednak było poczekać. – Obrzucił mnie aprobującym wzrokiem.
- Niepotrzebnie przysłał pan samochód, narobił przed szpitalem sporego zamieszania. – Usiadłem obok niego i otworzyłem kartę dań. Ledwo otwarł usta, od razu mnie zdenerwował, ale skoro zdecydowałem się być grzeczną przekąską, wbiłem oczy w tekst. Nie dam się draniowi sprowokować. Niestety nazwy potraw były głównie w nieznanych mi językach.
- Bałem się, że możesz umknąć, więc wolałem się zabezpieczyć – stwierdził bezczelnie.
- Ma mnie pan za tchórza? – warknąłem, mrużąc groźnie oczy. Wszystkie wcześniejsze postanowienia odleciały w siną dal. Ależ on mnie wkurzał! – Stokrotka nigdy nie ucieka z pola bitwy!
- Nie wiedziałem, że toczymy wojnę. – Czarne ślepia wierciły we mnie dziurę, jakby chciały wypalić na niej swoje inicjały. Włoski zjeżyły się mi na przedramionach. Diabeł Ho był przystojny i doskonale o tym wiedział. Pewnie niejedna biedna ofiara złapała się na te bezdenne niczym górskie jeziora oczy i zmysłowe usta. Wyglądał na bardzo, ale to bardzo niegrzecznego chłopca, do których tak wiele osób ma pociąg. Jednak ja się już z tej słabości dawno wyleczyłem. Niejaki Andy wybił mi skutecznie z głowy tego rodzaju znajomości. Lekcja była długa i tak bolesna, że z pewnością wystarczy mi do końca życia.
- Nie wiem jak wy, ale ja jestem głodny, więc może złóżmy najpierw zamówienia – powiedziałem cicho, nie podnosząc oczu. Nawet teraz na samo wspomnienie czułem nieprzyjemne kołatanie serca.
- Święta racja, mały. Od dwóch dni żyję kanapkami. Jedzenie to podstawa egzystencji – poparł mnie natychmiast Kozłowski. Dostał za to łokciem w bok od Jasia, zniesmaczonego jego brakiem kultury.
- Pomóc wybrać? – Prezes nachylił się w moją stronę. Był blisko, zbyt blisko. Miałem nieodparte wrażenie, że robi to specjalnie. Owionął mnie zapach jego wody toaletowej. Był nadspodziewanie delikatny, przywodził na myśl otwarte, bujnie kwitnące stepy i jakieś egzotyczne przyprawy. Przymknąłem na chwilę oczy, zanurzając się w nim i zupełnie zapominając, gdzie jestem. – Zmęczony? – usłyszałem jego głos tuż przy uchu i podskoczyłem na krześle.
- Poradzę sobie. – Odsunąłem się na bezpieczną odległość. – W końcu wszystko w tym menu jest jadalne. Może drogą losowania? - Pacnąłem palcem na chybił trafił w trzy nazwy, nawet nie próbując zgadnąć, co tam było napisane. Z języków znałem jedynie angielski i to dosyć kiepsko. I tak przy mojej pensji na zagraniczne wojaże nie miałem żadnych szans.
- W takim razie wybiorę wino – zaproponował, a kąciki jego usta zaczęły drgać. Nie miałem pojęcia, co tak rozbawiło tego ponurego na ogół faceta, więc tylko wzruszyłem ramionami.  Przez jakiś kwadrans rozmowa się nie kleiła, nie chcąc zachęcać prezesa do kontynuowania znajomości, odpowiadałem krótkimi zdaniami. Jednak po wypiciu czterech lampek wybornego winka język mi się na powrót rozwiązał.
- Właściwie dlaczego mnie pan zaprosił? – zapytałem,  popychany ciekawością. Moja niewyparzona buzia działała jak zwykle niezależnie ode mnie, siejąc dookoła spustoszenie.
- Jestem tutaj od niedawna i nie mam zbyt wielu znajomych. A ty wydałeś się sympatyczny, zabawny i nie uciekłeś na dźwięk mojego nazwiska. – Czarne oczy rozbłysły szelmowsko. – W każdym razie nie od razu…
- Pfff… - fuknąłem i najeżyłem się. Ten facet chyba lubił się ze mną drażnić. – Wykonałem opatrunek i wyszedłem.
- Mhm… Niezła strategia… Taki odwrót taktyczny… - Najwyraźniej doskonale się bawił moim kosztem. Miałem ochotę go walnąć w tę arogancką facjatę. Chyba wyczuł mój bojowy nastrój, bo dolał mi jeszcze winka. Po chwili złość ze mnie uszła jak z przekłutego balonika. Uśmiechnąłem się błogo, kołysany przyjemnym szmerkiem w głowie. Zaczęliśmy negocjacje. Właściwie ja się wcale nie wtrącałem, pakując do buzi przyniesione przez kelnera przekąski. Cała trójka doskonale sobie beze mnie poradziła. Szybko ustalili szczegóły dotyczące wyposażenia pokoju wypoczynkowego. Horodyński okazał się szczodrym sponsorem, który nie zamierzał na niczym oszczędzać. Muszę przyznać, że kolacja mi smakowała, całkiem nieźle sobie poradziłem z wyborem potraw. Niestety, nie ze wszystkim poszło mi tak dobrze jak z jedzeniem, o czym miałem się przekonać następnego dnia. Okazało się, że Diabeł Ho był o wiele bardziej uparty ode mnie… 
 ..............................................................................................................................
betowała Kiyami

18 komentarzy:

  1. Yay, uwielbiam Diabła Ho!
    Już się boję tego, co się wydarzy w następnym rozdziale...
    Pozdrawiam, życzę weny i udanego Sylwestra!

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha fajna niespodzianka, że jest już nowa Świeżynka :)
    sssrasznie wciągające są dziwne przypadki Stokrotka (a może -ki??? hehehe) :p
    poproszę o rozdzialik jak najczęściej ;d

    Lalalulu;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hehehe ja też lubię Diabła Ho :D
    Ja tam się nie boje,a z niecierpliwością czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak szybciutko! Jak cudownie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super cieszę się że udał się następny odcinek tylko trochę króciutko, ledwo sie rozpędziłam a uśmiech zaczynał kończyć sie za uszami bach i koniec w tak interesującym momencie.

    OdpowiedzUsuń
  6. A gdzie reakcja ratowników? Przecież jak latają po SORze to na pewno widzieli czekoladoludka. Mam przeczucie, że Diabeł Ho da jeszcze Świeżynce popalić :P Zastanawiam się co go tak rozbawiło, na pewno coś knuje. Lutek nie skupił się na pertraktacjach, jak nic przehandlowali go za wi-fi. Kolejny bardzo przyjemny rozdział, czytało się (za)szybko i płynnie. Świetnie, że udało ci się wstawić tekst tak szybko. Zastanawiam się tylko w jakim systemie pracuje Stokrotka? Bo coś mi nie pasuje, zwykle jest dzień, noc i dwa dni przerwy z tego co pamiętam.
    Życzę dużo weny :)

    Pozdrawiam,
    Mol

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ożesz ty niecierpliwy człowieku! Poczekaj ratownicy pracowali nie mieli czasy żreć słodyczy. A system pracy jest dwunastogodzinny, nie zawsze dwa dni pracy na dwa dni wolnego.:))

      Usuń
    2. To ja już się pogubiłam który to Diabeł Ho?

      Usuń
    3. Prezes Horodyński = Diabeł Ho

      Usuń
    4. Może i nie mieli ale przecież w rejestracji ludek perfidnie stał :D Masz rację czekam aż się faktycznie połapią że to ich. A czuję że zemsta będzie straszna :D

      Mol

      Usuń
  7. Perypetie Lutka są przezabawne ^^ Fajnie, że wstawiłaś dwa rozdziały w tak krótkim czasie. Winko potrafi być zdradliwe he he. Lutek wpadł w oko dla Diabła Ho już w pierwszym rozdziale. Akcja z ludkiem była świetna, ciekawe co na to ratownicy. Mam nadzieję, że nie przesadzą z odwetem za włam na ich skrzynię skarbów :D
    Życzę dużo weny i pozdrawiam ^^
    Szczęśliwego Nowego Roku ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Miło, że żyjesz w ogóle Strega :/ nie zamierzam czytać tego bloga, po tym jak mnie olałaś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blog to nie miejsce na osobiste urazy. Choć miło, że po miesiącu zorientowałaś się, że mnie nie ma pod starym numerem GG. Ja nikogo nie zmuszam do czytania moich blogów, niby jak miałabym to zrobić. I wesołych świąt Loui, mimo wszystko.

      Usuń
    2. Pisałam do Ciebie chyba z 1000 razy. Miło że nie miałaś jaj, by mi napisać że się odcinasz! Zawiodłam się na Tobie, bo cholernie się martwiłam! Jeśli nie chciałaś ze mną kontaktu, trzeba było napisać.
      Dziękuje za takie życzenia... :/ miłego życia! Oby nikt Ci tak nie zrobił jak Ty mi!

      Usuń
    3. Wybaczcie, że się wtrącę w tę rozmowę: ja myślałam, że czymś Cię uraziłam, gdy nie odpisywałaś na moje wiadomości na gg...
      W takim razie muszę tutaj życzyć Ci udanego roku 2015, weny, sukcesów w karierze i życiu prywatnym... Wszystkiego najlepszego <3

      Usuń
    4. Sarabeth, miałam naprawdę bardzo złe chwile i odcięłam się od wszystkich, więc proszę nie traktuj tego osobiście. Był nawet taki moment, że usunęłam blogi, a wiedz, że to moja największa radość i 2 lata pracy. A mój numer nowy GG jest obok. I wesołych świąt.

      Usuń
  9. Witam,
    ich plan zemsty na czerwonych bardzo mi się podobał, oj to chyba będzie wojna podjazdowa... ale go Kozłowski z Jasiem wpakowali, no i ta limuzyna która pod niego podjechała, Diabeł Ho naprawdę się nim zainteresował, już się nie mogę doczekać następnego rozdziału...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  10. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, wyobraźiłam sobie jak te czekoladki wyciągaja ręce do Lutka z słowami "zjedz nad, zjedz nas" - hrabia poczuł sie wyraźnie zazdrosny o Jasia, tak mi go tutaj przehandlować...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń