wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 16


   Kiedy emocje opadły, nie było mi już do śmiechu. Czarny potrafił być niebezpieczny i z pewnością zaplanuje odwet. Na szczęście wybiła już godzina dziewiętnasta, co oznaczało, że mogę wrócić do domu. Zadzwoniłem jeszcze z komórki do dziewczyn, wykręciłem od zdawania raportu jakąś głupotą i rzuciłem się do ucieczki. Jak każdy sprytny zbieg zapewniłem sobie w międzyczasie wsparcie w osobie Nikolasa. Przebrałem się błyskawicznie, po czym w dzikim pędzie wpadłem na parking. Jeśli teraz udałoby mi się umknąć, to w perspektywie miałem trzy dni grafikowego wolnego. Cała nadzieja w tym, że Czarny nie był pamiętliwy. Po tym czasie może trochę ochłonie i nabierze dystansu do całej sprawy.
   Odetchnąłem z ulgą na widok znajomej limuzyny. Mój ulubiony prezes siedział na masce i ćmił paskudne, kubańskie cygaro, którego zapachu wprost nie znosiłem. Zupełnie nie pojmowałem, czym ci koneserzy tak się zachwycali. Podszedłem po cichu od tyłu, chcąc go zaskoczyć. Ledwie jednak wyciągnąłem łapkę po śmierdziela w jego ustach, znalazłem się w niewoli silnych ramion.
- Bawisz się w ninja? – zamruczał w moją szyję i znienacka wpił się ustami w najwrażliwsze miejsce tuż za uchem. Przeszedł mnie prąd, zupełnie jakbym nagle został podłączony do gniazdka o wysokiej mocy. Oszołomione ciało wtuliło się w tego cwaniaka bez udziału mojej woli.
- Phy… - prychnąłem, odsuwając się od niego z niejakim trudem. – Śmierdzisz…
Z każdą spędzoną razem godziną, z każdym dniem  przywiązywałem się do niego coraz bardziej, choć ostrzegawcze dzwonki biły mi w otumanionym mózgu na alarm. Podniosłem głowę, by napotkać jego rozjarzone, głodne spojrzenie.
- Przestanę je palić, ale nie za darmo. – Ani na moment nie oderwał ode mnie wzroku. Uwięził tymi czarnymi ślepiami o wiele skuteczniej, niżby spętał żelaznymi łańcuchami - pełna hipnoza i podatność na wszelkie, zwłaszcza całuśne sugestie. Oj Lutek, Lutek… Jesteś naprawdę słabym facetem.
- Akurat ci uwierzę... – Usiłowałem zachować resztki godności i nie zacząć się o niego ocierać. Andy zniknął gdzieś we mgle, zastąpiony przez tego przystojnego, bałamutnego drania. – Jesteś okropnie interesowny. – Kątem oka zobaczyłem zbliżającego się kardiologa ze słuchawkami na szyi i mokrymi włosami, którego mina nie wróżyła niczego dobrego. Przeraziłem się nie na żarty, w desperacji wgryzłem się niczym wampir w usta Nikolasa, według przysłowia ,,atak jest najlepszą obroną”. Korzystając z zaskoczenia mężczyzny (Luciu… nabierasz wprawy, jeszcze z pięćdziesiąt lat i będzie z ciebie nowy Dziadunio Stokrotka), wciągnąłem go do samochodu i zatrzasnąłem drzwi tuż przed nosem pieniącego się doktorka. Limuzyna ruszyła z piskiem opon, a ja odetchnąłem z ulgą. Niestety, nie na długo. Uwolniłem się od jednego adoratora, by wpaść w ramiona drugiego, o wiele niebezpieczniejszego, zważywszy na moją słabość do niego.
- A więc stąd ten nagły przypływ czułości? – Prezes wyjrzał przez okno. Mój manewr nie pozostał bynajmniej niezauważony (eh… daleko mi do dziadunia…). Na nieszczęście ciężko było go zwieść, był strasznie spostrzegawczym skurczybykiem. – Co zrobiłeś temu bałwanowi w kitlu?
- Niby ja? – Zatrzepotałem niewinnie rzęsami. – Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto śmiałby się przeciwstawić szpitalnemu bóstwu?
- Więc dlaczego gonił cię z mokrymi kłakami, szczękając z zimna zębami? – Drań podniósł do góry eleganckie łuki brwi i znowu się do mnie przysunął. Stykaliśmy się bokami na całej długości, a ja już nie miałem dokąd zwiać - nie żebym bardzo chciał. Diabeł Ho jak zwykle wyglądał niczym z żurnala, pachniał niczym pokusa (cholerne cygaro wywietrzało akurat, jak było potrzebne) i robił mi z mózgu sieczkę.
- Ech… - westchnąłem markotnie na widok mojego odbicia w lusterku. Gdzie mi tam do jego wysokości prezesa. Wyglądałem, jakby mnie coś przejechało, nawet koszulkę miałem krzywo zapiętą. – Trochę go ostudziłem i tyle… Bywa nachalny. – Nie chciałem niczego więcej tłumaczyć, Nikolas aż nazbyt chętnie wprawiał pięści w ruch.  Na szczęście nie wyglądał na zbytnio wkurzonego, jego oczy migotały. Wolałem uniknąć karczemnej awantury między nimi dwoma. Sucha by mnie powiesiła na najbliższym słupie, gdyby przeze mnie uszkodzono jej cennego kardiologa.
- Śmiał cię dotknąć? – Brwi prezesa natychmiast groźnie się zmarszczyły. – Myślę, że stać tego obmacywacza na nowe zęby. – Otworzył okienko oddzielające nas od szofera.
- Och… - zdołałem jedynie wydusić. Nie spodziewałem się takiej nagłej zmiany frontu. W jednej chwili ze mnie żartował, a w drugiej chciał urządził masakrę.
- Pojedziesz ze mną na ten weekend do spa? – zapytał, kompletnie zbijając mnie z tropu. Wytrzeszczyłem oczy i otwarłem niemądrze usta. Spodziewałem się raczej ryku wściekłości i rozkazu zatrzymania samochodu.
- E…? – mój głos nieco drżał. Nie było sensu drażnić go jeszcze bardziej.  – Yy… Jasne… - zgodziłem się bez zastanowienia, zadowolony z nowego, bezpieczniejszego tematu.
- No to jesteśmy umówieni, mój ty kwiatuszku. - Wyszczerzył do mnie białe zęby, a ja dopiero teraz się zorientowałem, że zostałem wykiwany. – Mam nadzieję, że dasz mi uszczknąć kilka tych aksamitnych płatków. – Zmierzył mnie gorącym spojrzeniem, zatrzymując się znacząco na co bardziej obiecujących punktach.
-  Że co proszę? – wyjąkałem, szczypiąc się w udo. Lutek, ty idioto - byłeś kretynem, jesteś kretynem i zapowiada się, że nim pozostaniesz do końca życia. Ten facet pożre cię żywcem, stracisz nie tylko płatki, ale również listki i korzonki. Zacisnąłem nogi i obciągnąłem bluzę, oblewając się rumieńcem.
- Nie bój się, zaczniemy powoli… - szeptał mi do ucha, a ja drżałem coraz mocniej, niczym wilgotna od rosy trawa, gładzona podmuchami południowego wiatru. – Najpierw zajmę się miękkim środkiem. – Dotknął czubkiem palca moich ust, które w magiczny sposób się otworzyły. – Potem będę pieścił każdy ciepły kawałek twojej skóry. – Smukłe dłonie zsunęły  się wzdłuż moich ramion aż do linii bioder. – By w końcu… - Znalazł się stanowczo za blisko strategicznego miejsca. Ukłucie znajomego lęku nieco mnie otrzeźwiło. Zorientowałem się, mimo pokrywających grubą warstwą mój rozsądek rozkosznych oparów, że samochód stoi już od dłuższej chwili.
- Aaa…! – wrzasnąłem niczym opętany, zamachałem rękami, jakbym odganiał demona i jak poparzony wyskoczyłem z samochodu. Pognałem do bramki ścigany chichotem wrednego Nikolasa, który tak podstępnie zwabił mnie w zasadzkę. Wyglądało na to, że czeka mnie niezapomniany weekend. Jedyna nadzieja w dziaduniu. Poskarżę się na prezesa, a nuż uniknę konsumpcji, której z jednej strony się obawiałem, a z drugiej tak bardzo pragnąłem. Sam siebie przestałem rozumieć.
                                                           ***

   W domu wypiłem butelkę mocno schłodzonej wody mineralnej, ponieważ byłem dziwnie rozpalony i czułem niesamowitą suchość w ustach, które gwałtownie domagały się nawilżenia, najlepiej drugimi ustami. A kysz, szatanie, a raczej Diable Ho! Naprawdę byłem opętany.
   Po kwadransie hiperwentylacji nieco ochłonąłem, pacnąłem się kilka razy w łepetynę (podobno wstrząsy są w takich wypadkach wskazane) i przypomniałem sobie o swojej roli detektywa. Założyłem skórzaną kurtkę i ciemne okulary, aby dopasować się wizualnie do sytuacji. Postanowiłem odwiedzić moich kuzynów w barze Pod Kogutem, ponieważ to właśnie z nimi mój brat wyjechał do USA. Miałem zamiar wyciągnąć ich na zwierzenia. Po pijaku byli całkiem rozmowni, a dzisiaj był akurat dzień zamknięty, kiedy uzupełniali zapasy i sprzątali. Zrobiłem smutną minkę i wkroczyłem do miejscowej mordowni.
- Co jest grane, maluchu? – U Wieśka, który akurat taszczył skrzynki z piwem, włączył się instynkt opiekuńczy. Ubrany w kusą koszulkę prezentował się nader zachęcająco. Na napiętych, pod sporym ciężarem  plecach, zaznaczyły się smakowite mięśnie. Gdyby nie był Stokrotkiem, to… Boż… Bożenko… Stałem się napalonym zboczeńcem, a wszystko to wina cholernego prezesa!
- Dziadek się nade mną znęca, praca jest do bani, nikt mnie rozumie… - zacząłem płaczliwie, siadając przy ladzie. Położyłem na niej głowę, zupełnie jakbym czekał na ścięcie i zakończenie mojej marnej egzystencji.
- Czego on tak miauczy? – Barman Władek był nieco mniej empatyczny, za to postawił mi przed nosem solidny kufel piwa z sokiem malinowym. Dobrze wiedział, że za nim przepadałem, ale wstydzę się pić przy obcych, żeby nie wzięli mnie za mięczaka.
- Nikt mnie nie kocha… Nawet kuzyni nie chcą się ze mną napić… - zaszlochałem widowiskowo. Natychmiast usiedli po moich obu stronach z zaniepokojonymi minami. Powinienem dostać Oskara, stanowczo marnuję się jako pielęgniarek.
- No dobra, właściwie skończyliśmy robotę, więc matka nie będzie się czepiać. – Wiesiek nalał sobie solidną porcję whiskey, to samo zrobił jego brat. - Co cię gryzie? Ta sprawa ze swatami jest naprawdę paskudna.
- Nie, z tym sobie jakoś radzę. Martwię się czymś innym… - Pociągnąłem maleńki łyczek przez słomkę. To oni mieli się upić, nie ja.
- Wiesz, że my zawsze ci pomożemy… - Klepnął się w imponującą klatę Władek. Dlaczego ja nie odziedziczyłem ani odrobiny ich seksapilu? Eh, życie… Pomacałem swoją mizerną pierś.
- Przemek dziwnie się zachowuje, od powrotu z USA jest jakiś nieswój. Zalicza facetów niczym filmowy lowelas, a kiedy nikt nie widzi, patrzy smętnym wzrokiem w przestrzeń. – Trochę podkoloryzowałem, ale co mi tam. Muszę na coś złapać te dwie rybki, a może raczej rybali. Nie wiem, jak brzmi rodzaj żeński… No co, z polskiego miałem tróję! Czas mijał bardzo szybko, a kuzynowie pili już po czwartej szklaneczce. – Miał tam jakieś problemy? Coś z dziewczynami, bo teraz omija je niczym trędowate.
- Wiesz… hm… - zaczął plątać się w zeznaniach Wiesiek. – Była taka jedna czarnulka…
- Zamknij ryja! – warknął na niego barman i walnął mocno w solidny kark. – Powinieneś zapytać Przemka, przysięgliśmy milczeć.
Niestety nawet na bani byli Stokrotkami z krwi i kości. Honor nie pozwalał im zdradzić tajemnicy przyjaciela, nawet jeśli było to dla jego, no nie czarujmy się, mojego też, dobra. Pozostało mi wybadać braciszka niecnotę. Nie miałem jednak zbytniej nadziei, że czegoś się od niego dowiem. Ten ruchający wszystko zboczeniec był o wiele sprytniejszy od właścicieli mordowni. Jedno było pewne, coś ważnego wydarzyło się w USA i dla spokoju mojego rozkojarzonego ostatnio bardziej niż zwykle ducha oraz jeszcze bardziej ogłupiałego ciała, musiałem się dowiedzieć co. Ogarnęły mnie jakieś nieprzyjemne przeczucia. Zapiąłem pod szyją kurtkę, bo nagle zrobiło się jakoś chłodniej. Nieco chwiejnym krokiem wróciłem do domu.

                                                                  ***
   Miałem pecha, bo rodzinka jadła właśnie mocno spóźnioną, zapewne z winy wiecznie zabieganej matki, kolację. Kiedy gestem posiadacza świata z przyległościami rzuciłem na wieszak kurtkę i spłynąłem na krzesło, popatrzyli na mnie podejrzliwie i zaczęli węszyć. Cztery Stokrotkowe nosy ustawiły się w pozycji bojowej, nie miałem więc żadnych szans na uniknięcie konfrontacji. Skoro wszyscy zebrali się w komplecie, postanowiłem wykorzystać swój stan, udając bardziej pijanego, niż byłem w istocie.
- Gdzieś ty się tak załatwił? – Przemek pokręcił głową nad moją słabością, sam mógł wypić flachę żytniej bez uszczerbku na zdrowiu.
- Tobie wolno się szlajać, a mnie nie? Jestem dorosły! – mamrotałem pod nosem, błądząc ręką po stole w poszukiwaniu kompociku. – Zrobiliśmy sobie z kuzynami wieczór wspomnień. Podobno w Stanach nie takie rzeczy wyprawialiście. – Zdradzi coś, nie zdradzi, ale spróbować warto.
- Ty, dziecko, idź lepiej do łóżka. – Mama stanowczo zabrała mi dzbanek z sokiem truskawkowym. – Porzygasz się, jak to wypijesz. – Tymczasem dziadunio z uśmieszkiem czytał gazetę, jakby rodzinna awantura go nie dotyczyła.
- Wcale nie. – Zachybotałem się na krześle. – Nie pozwoliłaś mi tam jechać, że niby byłem za młody, a oni zamiast się uczyć, podrywali panienki. Zwłaszcza brunetki. – Mrugnąłem do brata, który nagle pobladł i wstał od stołu.
- Co te dwa głupki ci tam nazmyślały?! – zawarczał. Oj, brachol wyraźnie miał coś na sumieniu. Muszę go sprowokować, tylko jak to zrobić…
- E… t-takie tt-tam… - zacząłem się jąkać, jakby mi język skołowaciał. – Ponoć rwaliście wszystko, ale to tobie trafiła się najlepsza zdobycz. Nieziemsko piękna i nieźle nadziana… - urwałem nagle i teatralnie zatkałem sobie usta ręką. – Ale cii… to podobno jakaś tajemnica.
- Ja ich oskalpuję! – Przemek założył w pośpiechu bluzę i poleciał do drzwi niczym gradowa chmura gnana huraganem. Odczekałem kilka minut i potoczyłem się za nim. Podsłuchiwanie było niehonorowe, ale tylko tak mogłem się czegoś dowiedzieć.
- A ty gdzie leziesz taki zawiany?! – usłyszałem jeszcze za sobą głos wkurzonej matki. Na szczęście została zatrzymana i zagadana przez dziadunia, który chyba zorientował się w całej farsie. Normalnie kocham tego staruszka, przynajmniej czasami.
                                                             ***
   Moje szczęście na tym się jednak skończyło. Na dworze było już zupełnie ciemno, nieliczne latarnie słabo oświetlały drogę. Wiał halny, gnając przed sobą zebrane z całej okolicy śmieci. Pojedynczy, zziębnięci przechodnie śpieszyli się do swoich domów. Ja zaś biegłem do baru  Pod Kogutem, otulony puchatą kurtką, nie bardzo zważając na otoczenie. Przez swoje gapiostwo oraz szumiące mi nieco w głowie procenty, wyrżnąłem nosem w czyjąś klatę. Podniosłem oczy i z przerażeniem zobaczyłem uśmiechniętą cynicznie gębę Czarnego.
- Nosz kurwa, jestem chyba przeklęty! – wymamrotałem, rozcierając stłuczoną facjatę. Wytwornie zemdleć z bólu, udać zalanego w trupa czy ratować się ucieczką? Żadna z tych opcji nie wyglądała zbyt zachęcająco.
- O proszę! Nawet sideł nie musiałem zastawiać. – Doktor był wyraźnie uradowany, ale w jego oczach widziałem niepokojące iskierki. Widać podjął jakąś decyzję i miał zamiar się jej trzymać.
- Może pogadamy innym razem, już późno. – Próbowałem się wycofać, ale natychmiast zostałem stanowczo złapany za ramiona. Na domiar złego się potknąłem i wylądowałem twarzą na jego kościstym obojczyku. Będę mieć jutro paskudne sińce. Złapałem go za szyję dla równowagi. Wykorzystał sytuację, chwytając mnie mocno jedną ręką za tyłek, a drugą za tył głowy. Nie mogłem się zbytnio ruszyć. Był silniejszy, niż na to wyglądał.
- To się nazywa mieć farta. Powetuję sobie wszystkie straty, mały uparciuchu! – Żarty się skończyły. Naparł na mnie pożądliwymi ustami, jednak w ostatniej chwili udało mi się odwrócić głowę i trafił jedynie w kącik.  - Puszczaj, chamie! – chciałem krzyknąć, ale mój głos został stłumiony. Kiedy niebacznie otworzyłem buzię, ten wdarł się bezczelnie do środka swoim jęzorem. Miałem ochotę go obrzygać. Przygotowałem kolano do ciosu, mając złośliwy zamiar zrobić mu między nogami paskudną jajecznicę. Starałem się zachować zimną krew i nie ulec ogarniającej mnie powoli panice. Za naszymi plecami zatrzymał się z piskiem opon samochód. Błagałem wszystkie bóstwa mojej matki, by był to jakiś znajomy. Ktoś szarpnął mnie za ramię, wyrywając z rąk rozochoconego doktorka, który jakoś nie zauważył, że nie odpowiadam na jego końskie zaloty.
- Kogo ja tutaj widzę! – zabrzmiało wyjątkowo chłodno i szyderczo. Miałem przed sobą ostatnią osobę, którą chciałbym ujrzeć w tej sytuacji. Twarz Nikolasa przypominała zastygłą przed wiekami lodową rzeźbę, ani odrobina emocji nie pojawiła się w czarnych oczach.
- Ja… m-my… - wyjąkałem nieporadnie. Zacząłem się bać. Ulica była zupełnie pusta, bo było już koło północy. Czarny nie miał z prezesem szans w bezpośrednim starciu, zasłużył z pewnością na lanie, ale nie na egzekucję. Widziałem, jak smukłe dłonie, które tak podziwiałem, zaciskają się w pięści.
- Widzę, że jak najbardziej wy… Lubisz grę na dwa fronty? Im więcej sponsorów, tym lepiej? – Zamiast, jak się spodziewałem, do doktora, zwrócił się do mnie. Wyglądał przerażająco. Zamienił się w kogoś, kogo nie znałem i nie chciałem poznać - w Diabła Ho ze znanych mi kronik policyjnych, rozdającego bezlitosne ciosy swoim przeciwnikom, łamiącym im kości i czyniącym kalekami na całe życie. Nikt tak dobrze nie zna ceny zdrowia jak pracownik służby zdrowia. Dla mnie osoba świadomie stosująca przemoc i w ten sposób rozwiązująca swoje problemy była kimś godnym najwyższej pogardy. Dlaczego dopiero teraz dostrzegłem, z kim mam do czynienia? Dlaczego nie docierało do mnie, jak bardzo zepsuty i zły jest Nikolas? Czyżby wystarczyła przystojna gęba, żeby uciszyć moje serce i rozum? Przysłowia chyba nie kłamały, twierdząc, że najczęściej używana głowa mężczyzny jest w spodniach. Jak łatwo wydał na mnie wyrok, nawet nie próbując dociec, co rzeczywiście się wydarzyło. A podobno tak mnie lubił. W takim razie co robił osobom, których nie lubił, a które stanęły mu na drodze? Zadygotałem. Cała krew odpłynęła mi z twarzy, musiałem być blady niczym chusta. Poruszyłem ustami, ale nie padło z nich ani jedno słowo. Nie miałem mu już nic do powiedzenia. Zrobiłem krok do tyłu i w tym momencie zaatakował z szybkością błyskawicy. Otrzymałem z otwartej dłoni solidny policzek, aż zatoczyłem się na płot za moimi plecami. Zamknąłem oczy, bo zakręciło mi się w głowie. Kolejny raz się zawiodłem, na sobie oraz na mężczyźnie, który mógłby zostać dla mnie kimś naprawdę ważnym. To, że podniósł na mnie rękę, przesądziło o moich uczuciach.

 .........................................................................................................................
betowała Kiyami

12 komentarzy:

  1. O nieeeee ;-;. Biedny Lutek! Przeciez to nie tak! To nie jego wina. ;( Tak sie smutno skonczylo. Uwielbiam Twoj styl pisania. Niby komedia, a w jednej chwili potrafisz zmienic nastroj jak za machnieciem czarodziejskiej rozdzki. Swietne, swietne i jeszcze raz swietne! Lutek tylko tam nie umieraj!
    Pozdrawiam i zycze duuuzo weny :)
    xjudass

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde mol... ładne zagranie, Bianco. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedny Luciu mam nadzieję, że ten idiota zapłaci za swój czyn.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie umieraj Go
    Ratuj Go
    Pocałunkiem Go ?
    Weny do szybszego 17

    OdpowiedzUsuń
  5. No nie mogę ale zwroty akcji. Jak nie dowiem się o co chodzi to się pochoruję. Twoje opowiadanie są boskie, mogłabym je czytać bez końca.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. To jest... smutne ;-; Po prostu tak smutne... Ja ómrę, jeśli nie dodasz szybko nowego rozdziału. Jednocześnie chcę, żeby się pogodzili i żeby on nie wracał już do tego debila ;-; NIKOLAS DOWNIE, NIE WIDZISZ CO STRACIŁEŚ?! Dodadkowo on na pewno coś knuje, ja to wiem. Chce się odegrać na Stokrotkach za swoją siostrę! Yyy, giń, przepadnij! *bulwers lvl zdesperowana nastolatka* Idę się pod kołdrę zakopać i płakać w poduszkę ;-; Jak nie chcesz mieć mnie na sumieniu - rozdzialik raz dwa!
    Nie no, twoje opowiadanie wywołuje we mnie tyle emocji... >///<
    Ale i tak: Nikolas. Idź się zabij.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach i dodaję, że 12.05 jest dzień pielęgniarki, więc jakbyś jakoś chciała wykorzystać ten fakt, to tak tylko podsuwam koncepcję C;

      Usuń
    2. Ach i dodaję, że 12.05 jest dzień pielęgniarki, więc jakbyś jakoś chciała wykorzystać ten fakt, to tak tylko podsuwam koncepcję C;

      Usuń
  8. Nikolas niech się mydłem w płynie potnie...
    Nio to doktor namieszał i to dość porządnie, fajnie :D
    Proszę szybko rozdział, weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. To okrutne z twojej strony.
    Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam.
    Liczę na to, że niedługo pojawi się następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    czarny był wściekły na tą ochłodę w planach, udało się chociaż trochę Łukowie dowiedzieć o tym wyjeździe brata i co wtedy się wydarzyło, pech chciał, że spotkał teraz kardiologa, Nicolas swoim zachowaniem mnie teraz , jak on mógł coś takiego zrobić…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń