Kiedy emocje opadły, nie było mi już do
śmiechu. Czarny potrafił być niebezpieczny i z pewnością zaplanuje odwet. Na
szczęście wybiła już godzina dziewiętnasta, co oznaczało, że mogę wrócić do
domu. Zadzwoniłem jeszcze z komórki do dziewczyn, wykręciłem od zdawania raportu
jakąś głupotą i rzuciłem się do ucieczki. Jak każdy sprytny zbieg zapewniłem
sobie w międzyczasie wsparcie w osobie Nikolasa. Przebrałem się błyskawicznie,
po czym w dzikim pędzie wpadłem na parking. Jeśli teraz udałoby mi się umknąć,
to w perspektywie miałem trzy dni grafikowego wolnego. Cała nadzieja w tym, że
Czarny nie był pamiętliwy. Po tym czasie może trochę ochłonie i nabierze
dystansu do całej sprawy.
Odetchnąłem z ulgą na widok znajomej limuzyny. Mój ulubiony prezes siedział na
masce i ćmił paskudne, kubańskie cygaro, którego zapachu wprost nie znosiłem.
Zupełnie nie pojmowałem, czym ci koneserzy tak się zachwycali. Podszedłem po
cichu od tyłu, chcąc go zaskoczyć. Ledwie jednak wyciągnąłem łapkę po
śmierdziela w jego ustach, znalazłem się w niewoli silnych ramion.
- Bawisz się w
ninja? – zamruczał w moją szyję i znienacka wpił się ustami w najwrażliwsze
miejsce tuż za uchem. Przeszedł mnie prąd, zupełnie jakbym nagle został
podłączony do gniazdka o wysokiej mocy. Oszołomione ciało wtuliło się w tego cwaniaka
bez udziału mojej woli.
- Phy… -
prychnąłem, odsuwając się od niego z niejakim trudem. – Śmierdzisz…
Z każdą spędzoną
razem godziną, z każdym dniem przywiązywałem się do niego coraz bardziej,
choć ostrzegawcze dzwonki biły mi w otumanionym mózgu na alarm. Podniosłem
głowę, by napotkać jego rozjarzone, głodne spojrzenie.
- Przestanę je
palić, ale nie za darmo. – Ani na moment nie oderwał ode mnie wzroku. Uwięził
tymi czarnymi ślepiami o wiele skuteczniej, niżby spętał żelaznymi łańcuchami -
pełna hipnoza i podatność na wszelkie, zwłaszcza całuśne sugestie. Oj Lutek,
Lutek… Jesteś naprawdę słabym facetem.
- Akurat ci uwierzę...
– Usiłowałem zachować resztki godności i nie zacząć się o niego ocierać. Andy
zniknął gdzieś we mgle, zastąpiony przez tego przystojnego, bałamutnego drania.
– Jesteś okropnie interesowny. – Kątem oka zobaczyłem zbliżającego się
kardiologa ze słuchawkami na szyi i mokrymi włosami, którego mina nie wróżyła
niczego dobrego. Przeraziłem się nie na żarty, w desperacji wgryzłem się niczym
wampir w usta Nikolasa, według przysłowia ,,atak jest najlepszą obroną”. Korzystając z zaskoczenia mężczyzny
(Luciu… nabierasz wprawy, jeszcze z pięćdziesiąt lat i będzie z ciebie nowy
Dziadunio Stokrotka), wciągnąłem go do samochodu i zatrzasnąłem drzwi tuż
przed nosem pieniącego się doktorka. Limuzyna ruszyła z piskiem opon, a ja
odetchnąłem z ulgą. Niestety, nie na długo. Uwolniłem się od jednego adoratora,
by wpaść w ramiona drugiego, o wiele niebezpieczniejszego, zważywszy na moją
słabość do niego.
- A więc stąd
ten nagły przypływ czułości? – Prezes wyjrzał przez okno. Mój manewr nie
pozostał bynajmniej niezauważony (eh… daleko mi do dziadunia…). Na nieszczęście
ciężko było go zwieść, był strasznie spostrzegawczym skurczybykiem. – Co
zrobiłeś temu bałwanowi w kitlu?
- Niby ja? – Zatrzepotałem
niewinnie rzęsami. – Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto śmiałby się przeciwstawić
szpitalnemu bóstwu?
- Więc dlaczego
gonił cię z mokrymi kłakami, szczękając z zimna zębami? – Drań podniósł do góry
eleganckie łuki brwi i znowu się do mnie przysunął. Stykaliśmy się bokami na
całej długości, a ja już nie miałem dokąd zwiać - nie żebym bardzo chciał. Diabeł
Ho jak zwykle wyglądał niczym z żurnala, pachniał niczym pokusa (cholerne
cygaro wywietrzało akurat, jak było potrzebne) i robił mi z mózgu sieczkę.
- Ech… -
westchnąłem markotnie na widok mojego odbicia w lusterku. Gdzie mi tam do jego
wysokości prezesa. Wyglądałem, jakby mnie coś przejechało, nawet koszulkę
miałem krzywo zapiętą. – Trochę go ostudziłem i tyle… Bywa nachalny. – Nie
chciałem niczego więcej tłumaczyć, Nikolas aż nazbyt chętnie wprawiał pięści w
ruch. Na szczęście nie wyglądał na zbytnio wkurzonego, jego oczy migotały.
Wolałem uniknąć karczemnej awantury między nimi dwoma. Sucha by mnie powiesiła
na najbliższym słupie, gdyby przeze mnie uszkodzono jej cennego kardiologa.
- Śmiał cię
dotknąć? – Brwi prezesa natychmiast groźnie się zmarszczyły. – Myślę, że stać
tego obmacywacza na nowe zęby. – Otworzył okienko oddzielające nas od szofera.
- Och… - zdołałem
jedynie wydusić. Nie spodziewałem się takiej nagłej zmiany frontu. W jednej
chwili ze mnie żartował, a w drugiej chciał urządził masakrę.
- Pojedziesz ze
mną na ten weekend do spa? – zapytał, kompletnie zbijając mnie z tropu.
Wytrzeszczyłem oczy i otwarłem niemądrze usta. Spodziewałem się raczej ryku
wściekłości i rozkazu zatrzymania samochodu.
- E…? – mój
głos nieco drżał. Nie było sensu drażnić go jeszcze bardziej. – Yy… Jasne…
- zgodziłem się bez zastanowienia, zadowolony z nowego, bezpieczniejszego
tematu.
- No to
jesteśmy umówieni, mój ty kwiatuszku. - Wyszczerzył do mnie białe zęby, a ja
dopiero teraz się zorientowałem, że zostałem wykiwany. – Mam nadzieję, że dasz
mi uszczknąć kilka tych aksamitnych płatków. – Zmierzył mnie gorącym
spojrzeniem, zatrzymując się znacząco na co bardziej obiecujących punktach.
- Że co
proszę? – wyjąkałem, szczypiąc się w udo. Lutek, ty idioto - byłeś kretynem,
jesteś kretynem i zapowiada się, że nim pozostaniesz do końca życia. Ten facet
pożre cię żywcem, stracisz nie tylko płatki, ale również listki i korzonki.
Zacisnąłem nogi i obciągnąłem bluzę, oblewając się rumieńcem.
- Nie bój się,
zaczniemy powoli… - szeptał mi do ucha, a ja drżałem coraz mocniej, niczym
wilgotna od rosy trawa, gładzona podmuchami południowego wiatru. – Najpierw
zajmę się miękkim środkiem. – Dotknął czubkiem palca moich ust, które w
magiczny sposób się otworzyły. – Potem będę pieścił każdy ciepły kawałek twojej
skóry. – Smukłe dłonie zsunęły się wzdłuż
moich ramion aż do linii bioder. – By w końcu… - Znalazł się stanowczo za
blisko strategicznego miejsca. Ukłucie znajomego lęku nieco mnie otrzeźwiło.
Zorientowałem się, mimo pokrywających grubą warstwą mój rozsądek rozkosznych
oparów, że samochód stoi już od dłuższej chwili.
- Aaa…! –
wrzasnąłem niczym opętany, zamachałem rękami, jakbym odganiał demona i jak
poparzony wyskoczyłem z samochodu. Pognałem do bramki ścigany chichotem
wrednego Nikolasa, który tak podstępnie zwabił mnie w zasadzkę. Wyglądało na
to, że czeka mnie niezapomniany weekend. Jedyna nadzieja w dziaduniu. Poskarżę
się na prezesa, a nuż uniknę konsumpcji, której z jednej strony się obawiałem,
a z drugiej tak bardzo pragnąłem. Sam siebie przestałem rozumieć.
***
W
domu wypiłem butelkę mocno schłodzonej wody mineralnej, ponieważ byłem dziwnie
rozpalony i czułem niesamowitą suchość w ustach, które gwałtownie domagały się
nawilżenia, najlepiej drugimi ustami. A kysz, szatanie, a raczej Diable Ho!
Naprawdę byłem opętany.
Po
kwadransie hiperwentylacji nieco ochłonąłem, pacnąłem się kilka razy w łepetynę
(podobno wstrząsy są w takich wypadkach wskazane) i przypomniałem sobie o
swojej roli detektywa. Założyłem skórzaną kurtkę i ciemne okulary, aby
dopasować się wizualnie do sytuacji. Postanowiłem odwiedzić moich kuzynów w barze
Pod Kogutem, ponieważ to właśnie z
nimi mój brat wyjechał do USA. Miałem zamiar wyciągnąć ich na zwierzenia. Po
pijaku byli całkiem rozmowni, a dzisiaj był akurat dzień zamknięty, kiedy
uzupełniali zapasy i sprzątali. Zrobiłem smutną minkę i wkroczyłem do
miejscowej mordowni.
- Co jest grane,
maluchu? – U Wieśka, który akurat taszczył skrzynki z piwem, włączył się
instynkt opiekuńczy. Ubrany w kusą koszulkę prezentował się nader zachęcająco.
Na napiętych, pod sporym ciężarem plecach, zaznaczyły się smakowite
mięśnie. Gdyby nie był Stokrotkiem, to… Boż… Bożenko… Stałem się napalonym
zboczeńcem, a wszystko to wina cholernego prezesa!
- Dziadek się
nade mną znęca, praca jest do bani, nikt mnie rozumie… - zacząłem płaczliwie,
siadając przy ladzie. Położyłem na niej głowę, zupełnie jakbym czekał na
ścięcie i zakończenie mojej marnej egzystencji.
- Czego on tak
miauczy? – Barman Władek był nieco mniej empatyczny, za to postawił mi przed
nosem solidny kufel piwa z sokiem malinowym. Dobrze wiedział, że za nim
przepadałem, ale wstydzę się pić przy obcych, żeby nie wzięli mnie za mięczaka.
- Nikt mnie nie
kocha… Nawet kuzyni nie chcą się ze mną napić… - zaszlochałem widowiskowo.
Natychmiast usiedli po moich obu stronach z zaniepokojonymi minami. Powinienem
dostać Oskara, stanowczo marnuję się jako pielęgniarek.
- No dobra,
właściwie skończyliśmy robotę, więc matka nie będzie się czepiać. – Wiesiek
nalał sobie solidną porcję whiskey, to samo zrobił jego brat. - Co cię gryzie?
Ta sprawa ze swatami jest naprawdę paskudna.
- Nie, z tym
sobie jakoś radzę. Martwię się czymś innym… - Pociągnąłem maleńki łyczek przez
słomkę. To oni mieli się upić, nie ja.
- Wiesz, że my
zawsze ci pomożemy… - Klepnął się w imponującą klatę Władek. Dlaczego ja nie
odziedziczyłem ani odrobiny ich seksapilu? Eh, życie… Pomacałem swoją mizerną
pierś.
- Przemek
dziwnie się zachowuje, od powrotu z USA jest jakiś nieswój. Zalicza facetów
niczym filmowy lowelas, a kiedy nikt nie widzi, patrzy smętnym wzrokiem w
przestrzeń. – Trochę podkoloryzowałem, ale co mi tam. Muszę na coś złapać te
dwie rybki, a może raczej rybali. Nie wiem, jak brzmi rodzaj żeński… No co, z
polskiego miałem tróję! Czas mijał bardzo szybko, a kuzynowie pili już po
czwartej szklaneczce. – Miał tam jakieś problemy? Coś z dziewczynami, bo teraz
omija je niczym trędowate.
- Wiesz… hm… -
zaczął plątać się w zeznaniach Wiesiek. – Była taka jedna czarnulka…
- Zamknij ryja!
– warknął na niego barman i walnął mocno w solidny kark. – Powinieneś zapytać
Przemka, przysięgliśmy milczeć.
Niestety nawet
na bani byli Stokrotkami z krwi i kości. Honor nie pozwalał im zdradzić
tajemnicy przyjaciela, nawet jeśli było to dla jego, no nie czarujmy się,
mojego też, dobra. Pozostało mi wybadać braciszka niecnotę. Nie miałem jednak
zbytniej nadziei, że czegoś się od niego dowiem. Ten ruchający wszystko
zboczeniec był o wiele sprytniejszy od właścicieli mordowni. Jedno było pewne,
coś ważnego wydarzyło się w USA i dla spokoju mojego rozkojarzonego ostatnio
bardziej niż zwykle ducha oraz jeszcze bardziej ogłupiałego ciała, musiałem się
dowiedzieć co. Ogarnęły mnie jakieś nieprzyjemne przeczucia. Zapiąłem pod szyją
kurtkę, bo nagle zrobiło się jakoś chłodniej. Nieco chwiejnym krokiem wróciłem
do domu.
***
Miałem pecha, bo rodzinka jadła właśnie mocno spóźnioną, zapewne z winy
wiecznie zabieganej matki, kolację. Kiedy gestem posiadacza świata z
przyległościami rzuciłem na wieszak kurtkę i spłynąłem na krzesło, popatrzyli
na mnie podejrzliwie i zaczęli węszyć. Cztery Stokrotkowe nosy ustawiły się w
pozycji bojowej, nie miałem więc żadnych szans na uniknięcie konfrontacji.
Skoro wszyscy zebrali się w komplecie, postanowiłem wykorzystać swój stan,
udając bardziej pijanego, niż byłem w istocie.
- Gdzieś ty się
tak załatwił? – Przemek pokręcił głową nad moją słabością, sam mógł wypić
flachę żytniej bez uszczerbku na zdrowiu.
- Tobie wolno
się szlajać, a mnie nie? Jestem dorosły! – mamrotałem pod nosem, błądząc ręką
po stole w poszukiwaniu kompociku. – Zrobiliśmy sobie z kuzynami wieczór
wspomnień. Podobno w Stanach nie takie rzeczy wyprawialiście. – Zdradzi coś,
nie zdradzi, ale spróbować warto.
- Ty, dziecko,
idź lepiej do łóżka. – Mama stanowczo zabrała mi dzbanek z sokiem truskawkowym.
– Porzygasz się, jak to wypijesz. – Tymczasem dziadunio z uśmieszkiem czytał
gazetę, jakby rodzinna awantura go nie dotyczyła.
- Wcale nie. – Zachybotałem
się na krześle. – Nie pozwoliłaś mi tam jechać, że niby byłem za młody, a oni
zamiast się uczyć, podrywali panienki. Zwłaszcza brunetki. – Mrugnąłem do
brata, który nagle pobladł i wstał od stołu.
- Co te dwa
głupki ci tam nazmyślały?! – zawarczał. Oj, brachol wyraźnie miał coś na
sumieniu. Muszę go sprowokować, tylko jak to zrobić…
- E… t-takie tt-tam…
- zacząłem się jąkać, jakby mi język skołowaciał. – Ponoć rwaliście wszystko, ale
to tobie trafiła się najlepsza zdobycz. Nieziemsko piękna i nieźle nadziana… -
urwałem nagle i teatralnie zatkałem sobie usta ręką. – Ale cii… to podobno
jakaś tajemnica.
- Ja ich
oskalpuję! – Przemek założył w pośpiechu bluzę i poleciał do drzwi niczym
gradowa chmura gnana huraganem. Odczekałem kilka minut i potoczyłem się za nim.
Podsłuchiwanie było niehonorowe, ale tylko tak mogłem się czegoś dowiedzieć.
- A ty gdzie
leziesz taki zawiany?! – usłyszałem jeszcze za sobą głos wkurzonej matki. Na
szczęście została zatrzymana i zagadana przez dziadunia, który chyba
zorientował się w całej farsie. Normalnie kocham tego staruszka, przynajmniej
czasami.
***
Moje szczęście na tym się jednak skończyło. Na dworze było już zupełnie ciemno,
nieliczne latarnie słabo oświetlały drogę. Wiał halny, gnając przed sobą
zebrane z całej okolicy śmieci. Pojedynczy, zziębnięci przechodnie śpieszyli się
do swoich domów. Ja zaś biegłem do baru Pod Kogutem, otulony puchatą
kurtką, nie bardzo zważając na otoczenie. Przez swoje gapiostwo oraz szumiące
mi nieco w głowie procenty, wyrżnąłem nosem w czyjąś klatę. Podniosłem oczy i z
przerażeniem zobaczyłem uśmiechniętą cynicznie gębę Czarnego.
- Nosz kurwa,
jestem chyba przeklęty! – wymamrotałem, rozcierając stłuczoną facjatę.
Wytwornie zemdleć z bólu, udać zalanego w trupa czy ratować się ucieczką? Żadna
z tych opcji nie wyglądała zbyt zachęcająco.
- O proszę!
Nawet sideł nie musiałem zastawiać. – Doktor był wyraźnie uradowany, ale w jego
oczach widziałem niepokojące iskierki. Widać podjął jakąś decyzję i miał zamiar
się jej trzymać.
- Może pogadamy
innym razem, już późno. – Próbowałem się wycofać, ale natychmiast zostałem
stanowczo złapany za ramiona. Na domiar złego się potknąłem i wylądowałem
twarzą na jego kościstym obojczyku. Będę mieć jutro paskudne sińce. Złapałem go
za szyję dla równowagi. Wykorzystał sytuację, chwytając mnie mocno jedną ręką za
tyłek, a drugą za tył głowy. Nie mogłem się zbytnio ruszyć. Był silniejszy, niż
na to wyglądał.
- To się nazywa
mieć farta. Powetuję sobie wszystkie straty, mały uparciuchu! – Żarty się
skończyły. Naparł na mnie pożądliwymi ustami, jednak w ostatniej chwili udało
mi się odwrócić głowę i trafił jedynie w kącik. - Puszczaj,
chamie! – chciałem krzyknąć, ale mój głos został stłumiony. Kiedy
niebacznie otworzyłem buzię, ten wdarł się bezczelnie do środka swoim jęzorem.
Miałem ochotę go obrzygać. Przygotowałem kolano do ciosu, mając złośliwy zamiar
zrobić mu między nogami paskudną jajecznicę. Starałem się zachować zimną krew i
nie ulec ogarniającej mnie powoli panice. Za naszymi plecami zatrzymał się z
piskiem opon samochód. Błagałem wszystkie bóstwa mojej matki, by był to jakiś
znajomy. Ktoś szarpnął mnie za ramię, wyrywając z rąk rozochoconego doktorka,
który jakoś nie zauważył, że nie odpowiadam na jego końskie zaloty.
- Kogo ja tutaj
widzę! – zabrzmiało wyjątkowo chłodno i szyderczo. Miałem przed sobą ostatnią
osobę, którą chciałbym ujrzeć w tej sytuacji. Twarz Nikolasa przypominała
zastygłą przed wiekami lodową rzeźbę, ani odrobina emocji nie pojawiła się w
czarnych oczach.
- Ja… m-my… -
wyjąkałem nieporadnie. Zacząłem się bać. Ulica była zupełnie pusta, bo było już
koło północy. Czarny nie miał z prezesem szans w bezpośrednim starciu, zasłużył
z pewnością na lanie, ale nie na egzekucję. Widziałem, jak smukłe dłonie, które
tak podziwiałem, zaciskają się w pięści.
- Widzę, że jak
najbardziej wy… Lubisz grę na dwa fronty? Im więcej sponsorów, tym lepiej? –
Zamiast, jak się spodziewałem, do doktora, zwrócił się do mnie. Wyglądał
przerażająco. Zamienił się w kogoś, kogo nie znałem i nie chciałem poznać - w
Diabła Ho ze znanych mi kronik policyjnych, rozdającego bezlitosne ciosy swoim
przeciwnikom, łamiącym im kości i czyniącym kalekami na całe życie. Nikt tak
dobrze nie zna ceny zdrowia jak pracownik służby zdrowia. Dla mnie osoba
świadomie stosująca przemoc i w ten sposób rozwiązująca swoje problemy była
kimś godnym najwyższej pogardy. Dlaczego dopiero teraz dostrzegłem, z kim mam
do czynienia? Dlaczego nie docierało do mnie, jak bardzo zepsuty i zły jest
Nikolas? Czyżby wystarczyła przystojna gęba, żeby uciszyć moje serce i rozum? Przysłowia
chyba nie kłamały, twierdząc, że najczęściej używana głowa mężczyzny jest w
spodniach. Jak łatwo wydał na mnie wyrok, nawet nie próbując dociec, co rzeczywiście
się wydarzyło. A podobno tak mnie lubił. W takim razie co robił osobom, których
nie lubił, a które stanęły mu na drodze? Zadygotałem. Cała krew odpłynęła mi z
twarzy, musiałem być blady niczym chusta. Poruszyłem ustami, ale nie padło z
nich ani jedno słowo. Nie miałem mu już nic do powiedzenia. Zrobiłem krok do
tyłu i w tym momencie zaatakował z szybkością błyskawicy. Otrzymałem z otwartej
dłoni solidny policzek, aż zatoczyłem się na płot za moimi plecami. Zamknąłem
oczy, bo zakręciło mi się w głowie. Kolejny raz się zawiodłem, na sobie oraz na
mężczyźnie, który mógłby zostać dla mnie kimś naprawdę ważnym. To, że podniósł
na mnie rękę, przesądziło o moich uczuciach.
.........................................................................................................................
betowała Kiyami
O nieeeee ;-;. Biedny Lutek! Przeciez to nie tak! To nie jego wina. ;( Tak sie smutno skonczylo. Uwielbiam Twoj styl pisania. Niby komedia, a w jednej chwili potrafisz zmienic nastroj jak za machnieciem czarodziejskiej rozdzki. Swietne, swietne i jeszcze raz swietne! Lutek tylko tam nie umieraj!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zycze duuuzo weny :)
xjudass
Kurde mol... ładne zagranie, Bianco. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńBiedny Luciu mam nadzieję, że ten idiota zapłaci za swój czyn.
OdpowiedzUsuńNie umieraj Go
OdpowiedzUsuńRatuj Go
Pocałunkiem Go ?
Weny do szybszego 17
No nie mogę ale zwroty akcji. Jak nie dowiem się o co chodzi to się pochoruję. Twoje opowiadanie są boskie, mogłabym je czytać bez końca.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo jest... smutne ;-; Po prostu tak smutne... Ja ómrę, jeśli nie dodasz szybko nowego rozdziału. Jednocześnie chcę, żeby się pogodzili i żeby on nie wracał już do tego debila ;-; NIKOLAS DOWNIE, NIE WIDZISZ CO STRACIŁEŚ?! Dodadkowo on na pewno coś knuje, ja to wiem. Chce się odegrać na Stokrotkach za swoją siostrę! Yyy, giń, przepadnij! *bulwers lvl zdesperowana nastolatka* Idę się pod kołdrę zakopać i płakać w poduszkę ;-; Jak nie chcesz mieć mnie na sumieniu - rozdzialik raz dwa!
OdpowiedzUsuńNie no, twoje opowiadanie wywołuje we mnie tyle emocji... >///<
Ale i tak: Nikolas. Idź się zabij.
Ach i dodaję, że 12.05 jest dzień pielęgniarki, więc jakbyś jakoś chciała wykorzystać ten fakt, to tak tylko podsuwam koncepcję C;
UsuńAch i dodaję, że 12.05 jest dzień pielęgniarki, więc jakbyś jakoś chciała wykorzystać ten fakt, to tak tylko podsuwam koncepcję C;
UsuńNikolas niech się mydłem w płynie potnie...
OdpowiedzUsuńNio to doktor namieszał i to dość porządnie, fajnie :D
Proszę szybko rozdział, weny ;)
To okrutne z twojej strony.
OdpowiedzUsuńTakiego obrotu sprawy się nie spodziewałam.
Liczę na to, że niedługo pojawi się następny rozdział.
Hej,
OdpowiedzUsuńczarny był wściekły na tą ochłodę w planach, udało się chociaż trochę Łukowie dowiedzieć o tym wyjeździe brata i co wtedy się wydarzyło, pech chciał, że spotkał teraz kardiologa, Nicolas swoim zachowaniem mnie teraz , jak on mógł coś takiego zrobić…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia