niedziela, 3 września 2017

Rozdział 34

   Wszyscy wpatrywaliśmy się jak zaczarowani w niewielką, metalową skrzyneczkę, zamkniętą na zwykłą kłódkę, jaką można kupić w każdym supermarkecie. Kuzyn Marian wstał bez słowa i po chwili powrócił z niewielką piłą do metalu. Przekazał narzędzie Carmelo, któremu tak trzęsły się ręce, że natychmiast je upuścił. Nieprzyjemny zgrzyt, kiedy ostre zęby przerysowały marmurową podłogę, wyrwał nas z transu w jaki wszyscy popadliśmy.
- Daj to, bo sobie poobcinasz łapy - odezwała się Wiśka. To ona była rodzinną ,,złotą rączką''. Potrafiła, ku naszemu zawstydzeniu, naprawić prawie każdą rzecz, którą zepsuliśmy. Za każdym razem nie omieszkała się nam, facetom, wypomnieć kompletnego bezmózgowia i beztalencia oraz drewnianych grabi. Feministki to osobny gatunek. Słowo Stokrotka. Sprawnie, kilkoma ruchami odpiłowała zameczek. - Czyń honory - zwróciła się do znieruchomiałego chłopaka.
- Nie mogę.. - siedział sztywno, wyłamując sobie palce. Najwyraźniej poczucie winy oraz strach całkowicie go sparaliżowały. Biedactwo rozmazało sobie makijaż. Podałem mu chusteczkę. Sam miałem oczy na mokrym miejscu.
- No dobra. - Siostra powoli uchyliła wieczko. Wyciągnęła zmiętą, złożoną na cztery karteczkę. Delikatnie ją wygładziła. Zaczęła powoli czytać, robiąc przerwy na tłumaczenie. Carmelo nawet nie próbował ukryć łez. Zacisnął pobielałe dłonie na krawędzi stołu.
,, Kocham cię braciszku, bardzo cię kocham. Byłeś dla mnie wszystkim- ojcem, matką i przyjacielem o jakim marzą wszyscy chłopcy. Stworzyłeś mi ciepły, pełen miłości i troski dom. Wybacz mi głupotę. Teraz już wiem, że zatracając się beztrosko w uczuciu do Nataszy, skazałem nas wszystkich jedynie na ból. Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że sprawy poszły naprawdę źle. Nie szukaj mnie. Jesteś dla mnie zbyt ważny. Boję się. Już dwa razy mnie pobito. Cudem uciekłem. Miewam głuche telefony. Ktoś się za mną skrada w ciemnych zaułkach. Oni już niestety o nas wiedzą. Zaproponowali mi fortunę za zostawienie Nataszki i wyjazd za granicę. Nie zgodziłem się. Błąd. Powinienem negocjować, kupić trochę czasu. Przepraszam, że zataiłem wszystko przed tobą. Nie chciałem cię jeszcze bardziej w to wszystko mieszać. Oni są zdolni do wszystkiego. Widziałem takie rzeczy, o których myślałem, że istnieją jedynie w filmach.
Nie próbuj dociekać prawdy. Horodyńscy mają ogromne wpływy i kontakty prawie w całym przestępczym świecie. Nie miałem pojęcia z kim zadzieram. Miłość jak teqiula uderzyła mi do głowy i ogłuchłem na cały świat. Już za późno, żeby się wycofać. Nie żałuję, że pokochałem Nataszę. Ale gdybym wiedział to co teraz, nigdy nie podniósłbym na nią oczu, podziwiałbym ją z daleka jak boginię. Moje uczucie nie przyniosło nikomu niczego dobrego. Złamałem serce ukochanej, łamię twoje serce, nie mówiąc już o swoim. Co będzie z tą maleńką istotką w jej łonie? Nie skrzywdzą chyba własnej krwi? Proszę cię - żyj, ciesz się każdą chwilą, zapomnij.
Mam do ciebie prośbę. Myślę, że ostatnią. Oni nakłamali Nataszce o mnie strasznych rzeczy. Nauczą nienawiści do mnie mojego syna. To na pewno będzie syn prawda? W naszej rodzinie zawsze rodzili się chłopcy. Za jakiś czas, kiedy maluszek przyjdzie na świat i sprawa przycichnie, przekaż Nataszy te pamiątki. Może wtedy zrozumie, że nigdy jej nie zdradziłem. Nie wziąłem od jej rodziców żadnych pieniędzy. Jak mogła w to uwierzyć? Nie rób tego osobiście. Horodyńscy są ogromnie niebezpieczni. Niania Nataszy nazywa się Sonia Bułczow. Oto numer skrzynki kontaktowej na lotnisku w Maiami - 123 321. Tam włóż to co co przekazałem."
- Biedny, biedny głuptas. - Carmelo rozszlochał się na dobre. Przemo podał mu swoją idealnie wyprasowaną chusteczkę. Moja była już cała mokra. - Dlaczego nie powiedział mi o groźbach? Coś byśmy wymyślili. Czułem, że to się źle skończy... Prosiłem Xaviera by ją zostawił i ratował siebie.- Wytarł głośno nos. -  Horodyńscy nie zrobiliby krzywdy córce, która była dla nich źródłem niezłych dochodów. Podobno zabierali jej całą pensję ustanowioną przez dziadka i wydzielali jakieś grosze. Niby z powodu rozrzutności. Co miała rozrzucać jak nigdy w rękach nie miała większej gotówki? Pozwalali, takiej młodej dziewczynie swobodnie bawić w nocnych klubach, by się im nie zerwała z łańcucha. Sprawnie nią manipulowali.
- Ja słamaju sledy predatjelej! ( rozerwę zdrajców na strzępy) Na pewno tak tego nie zostawię! - Warknął Nikolas. - Ci którzy zdeptali własną krew gorzko pożałują swojej chciwości! - W oczach mojego mężczyzny rozgorzały płomienie. Usta zacisnęły się w twardym grymasie, nozdrza rozdęły jak u dzikiego konia.  Z trudem nad sobą panował. Takiego go nie znałem. Wyglądał jak uosobienie zemsty. Nieświadomie zerwał się z krzesła. Chwyciłem go z rękę i pociągnąłem w dół. Usiadł sztywno z powrotem. Objąłem go mocno ramieniem i przytuliłem się do boku, aby choć trochę ogrzać jego zranione serce.
- Moja mała Nati, co oni z tobą zrobili? Ile musiałaś wylać łez, że targnęłaś się na własne życie? - Wyszeptał.  Nie wiedziałem jak pocieszyć mojego mężczyznę, więc tylko gładziłem go po plecach.
- Odebraliście biedaczce wszystko co kochała. Zostawiliście ją samą po stracie dziecka.  - Carmelo wbił lodowaty wzrok w Nikolasa. Czarne oczy, upaprane spływającym tuszem, zamieniły się w twarde, połyskujące kryształy. Był bezlitosny. - Zamknięta w klatce, z podciętymi skrzydłami, potraktowana niczym zepsuta lalka. Jak taka delikatna ptaszynka miała przetrwać? Prawdę mawiają w moich stronach, że każdy bogacz zamiast serca posiada w piersiach złoty zegarek, który wybija tylko jeden rytm: ,, for - sa, for - sa, for - sa..."- Zaczął wyciągać zawartość skrzyneczki i rozkładać ją na blacie. Zamarliśmy na widok jej zawartości.
- On został równie zraniony co ty.. - Mama łagodnie położyła mu rękę na ramieniu. - Dla ciebie jest jeszcze nadzieja. On już swoją stracił.
- Maldito sea! ( niech go szlag)Jakby dbał o siostrę jak prawdziwy brat, mój Xavier pewnie by nadal pracował na stacji benzynowej, chodził do szkoły! - Rzucił Nikolasowi pełnie nienawiści spojrzenie, które nieco złagodniało, kiedy zobaczył jego wykrzywioną z bólu twarz. - Ma pani rację, jedziemy na jednym wózku. - Wyjął pogniecioną puszkę po coca - coli.
- Kolekcjonował złom? - Wyrwałem się jak idiota. Spodziewałem się prawdziwie romantycznych skarbów, na przykład pliku perfumowanych  listów przewiązanych splecionymi kosmykami włosów, pierścionka w kształcie serca, zasuszonych kwiatów, a nie takich śmieci.
- Xavier opowiadał, że dzięki tej puszce się poznali. - Carmelo trzymał ją delikatnie jak coś naprawdę bezcennego. - Pił z kumplami piwo w parku. Jak zwykle podpierali mur i wyhaczali co ładniejsze dziewczyny. Rzucił puste opakowanie nie patrząc przed siebie. Upadło w krowi placek, rozbryzgując jego zawartość. Dostało się przechodzącej właśnie Nataszy. Podobno zupełnie zgłupiał jak śliczna, ubrana w elegancką sukienkę dziewczyna, schyliła się, nabrała do ręki czarnej, cuchnącej brei razem z puszką i rzuciła tym w niego. Śmierdziało jak cholera, kumple się przezornie ewakuowali, a on stał jak ten słup i nie mógł oderwać wzroku od jej pięknej twarzy. W jego oczach nie była wściekłą laską, ale boginią, która zstąpiła na ziemię wprost z nieba. Twierdził, że swoją urodą zawstydzała kwiaty. Ot zakochany głupek. - Westchnął.
- Zuch dziewucha! - Roześmiała sie przez łzy Wiśka.
- Słowiańska krew! - Przytaknął Dziadunio, tak jak reszta rodziny, usiłujący ukryć miotające nim uczucia. Wszak Stokrotek powinien być twardy i nie chodzi tu tylko o korzonek. Prawdę mówiąc, kiepsko nam wychodziło panowanie nad emocjami, dlatego zawsze tak bardzo podziwiałem prezesa i jego niezmiernie przydatną umiejętność zakładania maski. Choć ostatnio było z tym u niego jakby nieco gorzej. Cóż. Chyba go zepsuliśmy. Taki już nasz stokrotkowy urok.
- Jest tego sporo. Wszystko to pamiątki. - Carmelo położył właśnie na stole dwa poplamione bilety do kina. - Są z ich pierwszej prawdziwej randki. Xavier stroił się ze trzy godziny. - Na końcu wyciągnął parę maleńkich, białych bucików przewiązanych różową wstążeczką. Wykonane z delikatnej, puszystej wełny przypominały dwa, małe obłoczki. Wprost stworzone dla aniołka, który miał przyjść na świat. - Kiedy się dowiedział o dziecku, pracował cały tydzień po godzinach, by je kupić. Powiedział, że synek zasługuje na wszystko co najlepsze. - Usiadł i ukrył twarz w dłoniach. Łkał żałośnie, a my siedzieliśmy przy stole niczym skamieniali, nie mogąc odwrócić oczu od porozrzucanych na blacie wspomnień po utraconej miłości.
- Cii... - Pierwszy przezwyciężyłem czar, który nas zniewolił. Podszedłem do Carmelo. Przytuliłem rozdygotanego chłopaka. - Znajdziemy twojego brata. Pewnie wywieźli go gdzieś daleko, zabrali paszport i nie może wrócić. - Bardzo, ale to bardzo chciałem w to wierzyć.
- Ta niania... Sonia Bułczow... Gdzie ona jest teraz? - Odezwał się Nikolas, który już od dłużzzej chwili głęboko się nad czymś zastanawiał. - Natasza bardzo jej ufała, z pewnością sporo wie. Podczas pogrzebu była chora, zamieniłem z nią ledwo kilka słów. Matka mnie od niej odciągnęła. Bardzo jej zależało, by przerwać naszą pogawędkę. Wtedy byłem zrozpaczony, pogrążony w żałobie. Teraz jej zachowanie wydaje mi się dziwne. Kiedy ponownie odwiedziłem Sonię, nie zastałem jej w domu. Sąsiedzi powiedzieli, że zaraz po pogrzebie wróciła w ojczyste strony. Skąd ten pośpiech? Mieszkała w Stanach przez wiele lat.
- To na co czekasz?! - Carmelo skoczył na równe nogi i chwycił go za klapy marynarki. - Mój brat może gdzieś tam żyje i cierpi! Bóg jeden wie co twoi krewni z nim zrobili!
- Tylko mi tu bez bitek smarkacze! - Franio walnął laską z taką siłą w stół, aż wszyscy podskoczyli. - Macie wspólnego wroga! Carmelo ogarnij się! Nikolas, przykro mi, ale Horodyńskich, trudno nazwać czyjąkolwiek rodziną.
-  To już nie rodzina, tylko sjerdityje sobaki! ( wściekłe psy) A takie u nas się tępi, by nie zarażały zdrowych zwierząt. Dowiem się, co mają na sumieniu, choćbym miał przemierzyć całą Rosję, w poszukiwaniu tej kobiety. Ona nie miała nikogo bliskiego, tylko przyjaciółkę ze szkoły, która była Polką z Wrocławia. Niestety nic więcej nie pamiętam. - Odwrócił się do mnie. - Cwjetok, muszę na trochę wyjechać. Bądź grzeczny i wracaj z pracy prosto do domu. Tak na wszelki wypadek. Paru moich ludzi będzie mieć na ciebie oko. Przemek, pilnuj go! - Zwrócił się o dziwo do mojego brachola, z którym nigdy nie był w najlepszych stosunkach.
- Się wie! Nikt przy zdrowych zmysłach nie zadzierałby ze Stokrotkami, ale nigdy nie wiadomo. - Podali sobie po przyjacielsku dłonie, a mnie omal patrzały nie wypadły na podłogę. Wyglądało na to, że ostatni stokrotkowy bastion został zdobyty.
- Nikolas na poszukiwanie Soni, Carmelo zostajesz w barze, a Lutek do pracy! Nie gap się tak Mister Cytryno tylko leć na dyżur! Za kwadrans odjeżdża ostatni bus!  - Zakomenderował Dziadunio. Posłałem mu krzywe spojrzenie. Czy w tej rodzinie wszyscy muszą być pozbawieni odrobiny romantyzmu niczym nosorożce? Muszę się jeszcze pożegnać z Nikolasem. Jeszcze nie wyszedł, a już zacząłem za nim tęsknić.
- Weź mój samochód. - Mama Basia, chyba jednak wczuła się w rolę, bo rzuciła mi kluczyki od swojej najdroższej Pyrkawy. - Na busa raczej nie zdążysz. Dzisiaj jest sobota i lubią odjeżdżać przed czasem.

***
 
   Popatrzyłem znacząco na Nikolasa. Zrozumiał bez słów. Byłem wdzięczny mamie, zawsze jakimś siódmym zmysłem wiedziała, co w trawie piszczy. Jak wrócę do domu to ją wycałuję. Może nawet sam pozbieram i wypiorę walające się po pokoju skarpetki, o które toczyliśmy nieustanny bój. Mieliśmy dla siebie z prezesem co najmniej kwadrans, bo pięć minut zabierze nam dotarcie w jakieś bardziej odludne miejsce. Życie jak zwykle miało swój nieodparty słodko - gorzki smak. Trzymając się za ręce weszliśmy na zatłoczony parking znajdujący się za barem Pod Kogutem. Na miejscu dla VIP - ów, czyli właścicieli mordowni, stała słynna w całej okolicy Pyrkawa.
- Jarkaja nić! ( jasny gwint) Co to u licha jest? - Rozpuszczony super limuzynami ruski Amerykaniec nie mógł uwierzyć w to co widział. Bogacze to jednak inna nacja.
- Ukochane autko mamy. Nawet nie próbuj się śmiać! - Pogroziłem draniowi, który w ciągu sekundy z pogrążonego w smutku księcia zmienił się w pocharkującego  orangutana. Wykazywał iście stokrotkowe rozchwianie nastroju. Biedaczek jak nic, zaczynał się przeistaczać. Jeszcze trochę, a wyrosną mu zielone listki i białe płatki. Choć w jego przypadku będą raczej czarne, a może nawet czerwone jak przystało na przedstawiciela Piekła.
- Hm... Um... Yyy...? - Jeszcze trochę, a będę mu robić sztuczne oddychanie. Oblizałem wargi. Lutek, lubieżna cholero, wykaż empatię. To nie czas i miejsce na takie zachowanie! Jeśli Nikolas zmieniał się w znany polski kwiatek, to ja leciałem na łeb prosto w diabelską otchłań. Już czułem jak rosną mi rogi i nawet pomacałem się po czole. Nie wiadomo po co, bo to ten poniżej pasa uwierał mnie najbardziej. Wiem, wiem. Sięgam dna. Dramat i tragedia, a ja nadal tylko o jednym. To na pewno ta krew Horodyńskich, coś mi uszkodziła w i tak niezbyt zdrowym mózgu.
- Co się tak dusisz? - Nadal nie wydał z siebie ani jednego ludzkiego dźwięku. Poklepałem po drzwiach Pyrkawę. Stara syrenka, pomalowana przez mamę na granatowo i ozdobiona złotymi gwiazdkami, fluoryzującymi w ciemnościach prezentowała się naprawdę widowiskowo. Niektóre miały wesołe pyszczki i mrugały radośnie do przechodniów. W założeniu miała być romantyczna. Chyba. Dla mnie wyglądała raczej jak własność cyrku, takiego z klaunami, małpami i kolorowymi budkami. Mieszkańcy Karowa już dawno się przyzwyczaili, ale biedny Nikolas doznał oczopląsu i szoku motoryzacyjnego.
- Ona tym jeździ? Naprawdę? - Miał otwarte z podziwu usta. - Nikt mi w to nie uwierzy w USA. Swjekrow jest jedyna w swoim rodzaju. ( teściowa) Muszę zrobić zdjęcie. - I faktycznie cyknął kilka fotek. Ja w tym czasie wsiadłem do samochodu i usiłowałem go odpalić. Niestety wydał z siebie jedynie kilka dławiących dźwięków.
- Teściowa? Też coś! - Burczałem, użerając się z stawiającą opór Pyrkawą. Zrobiło mi się jednak jakoś miękko w okolicy serca. Czyżby coś było na rzeczy? Jakiś pierścionek w drodze?
- Lutek, wyłaź. Coś przerywa w silniku. Otwórz maskę. - Oho, znalazł się domorosły mechanik. Ale co mi tam. Podniosłem blachę. Jak nic spóźnię się do pracy.
- Co my tutaj mamy? - Nikolas strugał macho, ale widać było, że nic a nic się na tym nie zna. Powinienem zawołać Wiśkę. Kiedy jednak ściągnął marynarkę, rzucił na nią krawat i został w samych, uszytych przez mistrza krawiectwa obcisłych spodniach  i wciśniętej w nich koszuli, wrosłem w asfalt.
- Musisz się schylić, tam jest taki kabelek...- Szeroki uśmiech, który pojawił się na widok jego wypiętego, kształtnego tyłka, omal nie przeciął mi twarzy. Kim ja byłem, żeby przeszkadzać mu w struganiu bohatera? - Kręgosłup ci zesztywniał dziadku? Jeszcze niżej. - Boż Bożenko, tyle dobra i wszystko moje. Już jesień, a zrobiło się jakoś strasznie ciepło. Powachlowałem się ręką. Bezwiednie zacząłem się posuwać w jego kierunku. Dłonie chciwie zacisnęły się na sprężystych połóweczkach. Właśnie dotknąłem nieba. Niespodziewanie zaatakowany moimi mackami mężczyzna gwałtownie podskoczył. Walnął głową o blachę, która zerwała się z haka. Zamiast dźwięków przyjemności, na które po cichu liczyłem, rozległ się huk spadającej maski.
- Ja czertwoski! ( ja pierdolę) - Nikolas chwycił się za poturbowany czerep, gdzie widniał spory guz. I dupa blada z romantycznego sam na sam. -  Lutek, ty diable!
- Przepraszam.. - wyjąkałem. - To tak jakoś... Samo...- Zaczerwieniłem się po listki, a nawet płatki, o zdrewniałym korzonku nie wspominając. Jeśli zapalę się ze wstydu i spłonę, to czy to coś zmieni? - Podmuchać?
- Co wy tu wyprawiacie? - Wiśka pojawiła się niespodziewanie, zupełnie jak królik wyciągnięty z kapelusza. - Mama zaczęła panikować, że mordujecie jej maleństwo. -Dodała usprawiedliwiająco, nieco zaskoczona zastaną sytuacją. Czy cała moja rodzina musi być tak żenująco domyślna? Eh, zapomniałem puścić tyłek Nikolasa. Moje dłonie najwyraźniej żyły własnym, nieskrępowanym życiem.Trzymały kurczowo upolowaną zwierzynę i za nic nie chciały puścić.
- Cwjetok.. - Oderwał moje zboczone paluchy od swojego tyłka. Czy on się właśnie zaczerwienił? Niemożliwe! Chyba uczłowieczyłem, a raczej ustokrotkowiłem diabła. Ha! Wyglądał niemożliwie słodziaśnie. Wygłodniałym wzrokiem zagapiłem się na jego poróżowiałe policzki.
- Nikolas potrzymaj klapę, moja głowa jest bezcenna w przeciwieństwie do jego kapusty. - Bezczelnie wskazała na mnie. Posłała mi pełen politowania i wyższości uśmieszek. Oho. Coś czuję nadciągające kazanie. -  Lutek, a ty się lepiej nie ruszaj jak chcesz by twój prezes przetrwał w jednym seksownym kawałku,  i rozkmiń zdanie: ,, rozpalone działo mózg mi zjarało". Przypominam ci głąbie, jakbyś czasem zapomniał, że za pół godziny zaczynasz ostry dyżur na SOR - ze. - Stałem jak kazała ze zburaczałą paszczą, mrugałem jedynie powiekami. Kobiety nie przegadasz, nie wspominając już o feministkach, one pod językiem mają wyhodowany dodatkowy mięsień. Słowo Stokrotka. Wiśka, zadzierając butnie nos, zajrzała pod maskę Pyrkawy.
- Może zadzwonię po szofera? - Zaproponował po dżentelmeńsku Nikolas. A to tchórzliwy ruski drań. Żadnego wsparcia! Muszę przyznać, że Rychu był jedynym facetem nie wymiękającym przed moją rudą sister. Kto by pomyślał, że Czerwona Zaraza ma tyle odwagi. Byłby z niego niezły szwagier. Patrzenie jak Wiśka go torturuje byłoby najlepszą zemstą na Odmieńcu. Dosłownie miód na moje rany. Hehe.
- Spokojnie. Popatrz! - Wskazała coś obok silnika. Zaciekawiony podszedłem bliżej. - Ta mała paskuda zeżarła kabel. Urządziła tu sobie niezłe mieszkanko. - Zachichotała. - Zaskoczony zobaczyłem wpatrzone w nas małe, czarne ślepka. Brązowe futerko było mocno potargane. Głupiutka kuna wlazła do auta, potem pewnie podczas jazdy spanikowała i zaklinowała się w wąskim przejściu. Musiała tu przychodzić od dłuższego czasu, bo zdążyła sobie zrobić gniazdo i nawet przyniosła na zapas kilka czerstwych bułek. Poprzegryzała kilka rurek w ramach wdzięczności za hotel.
- Dzwonimy po weterynarza, czy po straż miejską? - Zacząłem się głośno zastanawiać.
- Niby po co? Trzeba ją wyciągnąć, a kabel się wymieni. - Wiśka ze zmarszczonym czołem patrzyła jak obaj z Nikolasem robimy kilka kroków w tył, nie wykazując żadnej chęci pomocy.
- A jak gryzie i ma wściekliznę? - Próbowałem ratować męski honor.
- Albo pchły. - Dodał mój mężczyzna z obrzydzeniem.
- Faceci...- Sister wykrzywiła się do nas. Spokojnie wyciągnęła z kieszeni kolorową apaszkę i nachyliła się nad samochodem. Zwinnie złapała zwierzątko, które nie broniło się jakoś specjalnie, prawdopodobnie zmęczone miotaniem się między silnikiem a rurami. Wypuściła kunę ostrożnie na trawnik. Przez chwilę siedziała oszołomiona, po czym zniknęła w krzakach z radosnym popiskiwaniem. - A teraz herosi poszukają sobie pojazdu, bo z ta naprawa faktycznie zabierze trochę czasu.
- Nie zdążymy się porządnie pożegnać - westchnąłem. - Myślałem, że pojedziemy na chwilę do Roz... - Zatkałem sobie pięścią rozpaplane usta, widząc unoszące się do góry brwi sister. A takie miałem fajne plany. W pobliżu był taki lasek, zwany Rozbzykaną Norką. Znowu spiekłem buraka. Ukląkłem i zająłem się pracowicie rozwiązanym sznurowadłem.
- Nikolas, jesteś pewny, że chcesz go tu zostawić samego? Nie zauważyłeś? Braciszek z kwiatka zmienił się w królika. Wiesz, takie puszyste zwierzątko, wiecznie niedoru...- przerwała, bo uszczypnąłem ją w łydkę. Głupia małpa odrobiny bez kultury.
- To tylko dwa tygodnie... - Spojrzał na moją purpurową twarz, dłonie gmerające bezmyślnie w sznurowadłach oraz maślane spojrzenie.  Chyba coś mu styknęło w głowie. Znałem ten zaborczy błysk w jego oczach. Brwi zsunęły mu się w jedną kreskę i  zaraz dodał. - Faktycznie może tylko na tydzień. Co prawda to jesień nie wiosna, ale z królikami nigdy nie wiadomo...
- Oh! - Prychnąłem wyniośle. Myślą, że pójdę na dzikie chłopy czy coś? Aż tak zdesperowany nie byłem. Jeszcze nie.
- Lepiej się pośpiesz. Na SOR - ze jest paru naprawdę fajnych facetów. Widziałeś jak patrzy na Lutka ten doktorek w okularach? - Wstrętna ruda małpa dolewała oliwy do ognia.
- Będę za pięć dni. Ty praw! ( masz rację) - Nikolas był coraz bardziej zaniepokojony, a jędza za jego plecami śmiała się w kułak. Za kogo ci dwoje mnie mają?  Jeszcze mi nie wyrósł puszysty ogonek! Nie gadam z nimi. Obraziłem się. Jakoś tak odruchowo pomacałem się po pośladkach.
- Ja bym ci radziła w trzy. - Spostrzegawcza sister zaczęła rżeć jak szalona kobyła. - Jeszcze nie ma nic z tyłu, ale obawiam się, że wystarczy ten ogonek z przodu aby narozrabiać.

4 komentarze:

  1. Smutno tak. Ja wiem ,że Carmelo jest rozżalony postępowaniem rodziców Diabła Ho, ale to jeszcze nie powód by na nim psy wieszać.
    A Lutek jak zwykle nadpobudliwy napalony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielkie dzięki. Suuuuuper... Mam nadzieję, że sprawa się wyjaśni do końca...

    OdpowiedzUsuń
  3. To już 5 tygodni ???? Jak ten czas ucieka szybciutko. A my wierni czytacze czekamy.......

    Mam zrobić kopiuj-wklej w dwa pozostałe opowiadania?(żarcik taki)
    Pozdrawia
    Mefisto

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    wspaniały rozdział, och Lutek pięknie, chyba Nicolas każe swoim ludziom zawozić do pracy i odbierać Lutka, Carmelio wiem, że jest rozgoryczony, ale jednak nie powinien, Nicholas też cierpi, bo poznał prawdę o tym jak jego siostra była traktowana...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń