poniedziałek, 18 grudnia 2017

Rozdział 36

To chyba najtrudniejsza scena miłosna jaką napisałam. Chciałam w niej zawrzeć mnóstwo emocji. Nie wiem czy się udało. Dramatyzowanie nie jest moją najmocniejszą stroną i szło mi strasznie opornie. Piszcie o swoich wrażeniach. Trochę obawiam się waszej reakcji. Strasznie brakuje mi jakiegoś testera, który czytałby rozdziały przed publikacją.
  
  Na początku, po wyjeździe Nikolasa całkiem nieźle trzymałem fason i robiłem za twardego Stokrotka, który listki i płatki miał z najtwardszej stali. Nie chciałem, zwłaszcza przed rodziną, wyjść na mazgaja, co po trzech dnia rozłąki obsmarkuje poduszkę. Przemo z Wiśką wyśmialiby mnie jak nic, albo znowu zapisali na terapię dla przyciętych inaczej, której szczerze nie znosiłem. Zacisnąłem zęby i do przodu. Nawał pracy w szpitalu nieco mi w tym postanowieniu pomagał. Przez tydzień byłem z siebie naprawdę zadowolony. Stałem się dumnym mężczyzną, prawdziwym macho na miarę przynajmniej Wiedźmina, co to żadne wichry przeznaczenia nim nie zachwieją, a tylko podsycają chęć walki i kształtują charakter. No co? Obejrzało się trochę psychologicznych poradników na YouTube. Zwłaszcza ten o wzmacnianiu pewności siebie przypadł mi do gustu. Stawałem więc każdego ranka przed lustrem w samych bokserkach i przekonywałem siebie samego że ...-   Jestem piękny i uroczy, tylko popatrz w moje oczy... Nikolasie, jestem twoim ideałem... Najpiękniejszym Stokrotkiem w twoim ogrodzie. - Jakoś tak to leciało. I w sumie nawet przez tydzień działało bez pudła. Potem oddziałowa musiała oddać mi nadrobione w czasie okresu grypowego godziny, bo kończył się kwartał rozliczeniowy, a uzbierało się ich naprawdę sporo. Całe pięć dni. Zostałem sam na sam z moimi myślami i powoli, niepostrzeżenie zacząłem spadać w głęboką i mroczną przepaść, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

   Najpierw zacząłem tęsknić, coraz bardziej i bardziej. Słońce zachodziło i wschodziło, a mnie z każdym dniem coraz trudniej było go dostrzec spoza chmur.  Dostawałem jedynie lakoniczne wiadomości, ostatnia o braku zasięgu gdzieś z dalekiej Syberii. Co się z nim działo? Może miał wypadek? Ktoś go napadł, dorwali starzy Horodyńscy?!  Wywieźli moje kochanie na koniec świata i tam robią pranie mózgu, aby o mnie zapomniał! Przed oczami przewijały się najczarniejsze scenariusze. W gardle rosła kolczasta gula, powiększająca się z każdą mijającą godziną, w żołądku czułem mdlące ssanie. Dziwny głód, którego nic nie było w stanie zaspokoić. Brałem do ust kęs za kęsem, a każdy smakował jak przedwczorajsza gazeta. Moja pamięć niesamowicie się wyostrzyła i zasypywała lawiną wspomnieć, a wszystkie dotyczyły Nikolasa. Mijał kolejny dzień. W domu zaczęli na mnie spoglądać z niepokojem w oczach, nie zostawiali samego ani na moment. Mama przejęta głodówką, podkrążonymi oczami i zapadającymi się policzkami postanowiła wytoczyć najcięższe działa. Wieczorem rozstawiła na tarasie grilla, zrobiła kilka rodzajów pysznych dipów i sałatek. Zaczęła z wielką wprawą piec moją ulubioną polędwicę wieprzową. Pachniało wprost bosko. Trzy zaprzyjaźnione koty z sąsiedztwa siedziały od kwadransa na płocie i nie spuszczały z rusztu rozjarzonych oczu.
- No przecież ten twój Nikolas niedługo wróci. Nie panikuj. Zamieniasz się w miech kowalski. Wzdychasz prawie tak samo głośno ...- Mama usiłowała mnie rozśmieszyć. Wywróciłem oczami. Nie byłem już nastolatkiem przeżywającym pierwsze zauroczenie. Jak przystało na dojrzałego mężczyznę, za jakiego się uważałem, dzielnie nad sobą panowałem. Dlaczego nikt jakoś w to nie wierzył? Nawet wstałem dzisiaj całkiem wcześnie z łóżka, kiedy kukułka wychrypiała południe, przyczesałem włosy przypominające wronie gniazdo oraz zamieniłem mocno już ufajtany dres na dżinsy i bluzę. Ech, rodzina! W domu nie muszę przecież chodzić pod krawatem. Czego znowu chcą?
- Nie trząść się tak nade mną... Wyrosłem już z pampersów. - Wziąłem ze stołu talerzyk i widelec. Byłem naprawdę głodny. Nawet nie pamiętałem, kiedy ostatnio jadłem. Zacząłem sobie nakładać pięknie zarumienione mięsko, jeden kawałek był większy od innych, nieco zwęglony. Wziąłem go do ust i... Czas stanął w miejscu... Przypalone steki, noc, rozpięta koszula Nikolasa, jego słodko zakłopotana mina i błyszczące oczy... Nawet nie wiedziałam, kiedy wszytko wyleciało mi z rąk. Nie czułem płynących po twarzy łez.
- Ale synku... Na pewno nic się nie stało... Bądź cierpliwy...- Usłyszałem głos zatroskanej mamy, dziwnie stłumiony, jakby zza szyby.
- Nie chcę być cierpliwy! Nie chcę być dzielny! Chcę z powrotem mojego Nikolasa. Teraz...! - Rozbeczałem się na całego jak dziecko i oczywiście starym zwyczajem uciekłem. Biegłem tak szybko, że po chwili zaparło mi w piersiach oddech. Wlazłem na starą szopę, która stała na drugim końcu ogrodu. To była moja kryjówka jeszcze z czasów dzieciństwa. Usiadłem na dachu, podciągnąłem nogi, puste ramiona owinęły się kurczowo wokół kolan. Ukryłem twarz w dłoniach.
- Nikolas, gdzie ty do cholery jesteś? Coś się stało? Daj jakiś znak! A może po prostu ci się znudziłem? - Smarkałem sobie w rękaw. - Dojrzałość? Rozsądek? W dupie mam dojrzałość, siedzi tam po ciemku zaraz koło rozsądku! Kiedy znowu wtulę się w klapy jego marynarki, poczuję oddech na szyi?  - Strach o życie ukochanego, niepewność co do jego uczuć, tęsknota wydrapująca ostrymi szponami głębokie rany- wszystkie te uczucia zamieniły się w czerwonookiego, powarkującego potwora, który rzucił mi się do gardła. I to tyle, jeśli chodzi o panowanie nad sobą. Usłyszałem sapanie. Kalafior poczciwina jak zwykle przybył z odsieczą, najpierw próbował się do mnie wdrapać, ale ostatnio przytył i wskakiwanie po szczeblach słabo mu wychodziło. Posadził kudłaty zadek obok drabiny, zadarł pysk i zaczął  wyć niczym najprawdziwszy wilk w czasie pełni. Najchętniej bym się do niego przyłączył, ale mimo wszystko pobytu w psychiatryku nie miałem w życiowych planach.
                                                                                ***
   Nie wiem jak długo siedziałem na dachu. Trwałem zawieszony między jawą a snem. Czas płynął przeze mnie i obok mnie. Widziałem ciężkie, zwisające nisko chmury, mgłę oraz kłębiące się wokół złowrogie kształty. Wpatrywały się we mnie szkarłatnymi, głodnymi oczami pełne niezidentyfikowanych cieni. Moja dusza szybowała gdzieś daleko, zziębnięta, drżąca, wypatrując choćby najmniejszego światełka nadziei, które posłużyłoby mi za drogowskaz. Mój ukochany zaginął, a ja nie mogłem odnaleźć do niego drogi. Całym sobą czułem, że dzieje się coś naprawdę złego. Mijały minuty, sekundy, a może godziny...

   Kiedy się ocknąłem była noc. Cisza. Na ulicach już dawno zamarł ruch. Z oddali słychać było jedynie pohukiwanie puchacza. Na pogodnym niebie migotały gwiazdy, a księżyc oświetlał pogrążony w ciemnościach ogród swoim łagodnym, chłodnym obliczem. Poruszyłem się na próbę. Zdrętwiałem tak bardzo, że ledwo udało mi się zejść z drabiny. W kuchennym oknie mignęła pełna ulgi twarz mamy. Jakoś dobrnąłem do swojego pokoju. Zrzuciłem ciuchy i wszedłem pod prysznic. Miałem wrażenie, że w żyłach krąży płynny lód. Długo nie mogłem się rozgrzać. Opuściłem kabinę, kiedy skóra zaczęła mnie piec, owinąłem się największym, kąpielowym ręcznikiem i wpełznąłem pod kołdrę. Przymknąłem na moment  oczy. Wzdrygnąłem się, kiedy usłyszałem ciche drapanie pazurów o parkiet. Wierny Kalafior popatrzył na mnie swoimi mądrymi, brązowymi oczami, a potem zwinął się w kłębek na dywaniku obok łóżka. Jak zwykle bezbłędnie odczytał moje emocje. Mój najwspanialszy psychoterapeuta, którego miękkie futro było najlepszym lekarstwem na wszystkie smutki tego świata. Zatopiłem w nim dłonie, a potem wtuliłem twarz. Trwał obok czujny, cichy, pełen bezinteresownego, psiego oddania. Chyba właśnie jego obecność pozwoliła moim myślom nieco się uspokoić. Położyłem się na łóżku. Zapadłem w niespokojny, pełen koszmarów sen. Nawet teraz, kiedy ciało odpoczywało, dusza nadal szukała swojej drugiej połówki, krążyła pełna lęku, wyczuwając przyczajone zło. Bardzo obawiałem się nie tylko starych Horodyńskich i ich długich, zbrodniczych macek. Pamiętałem dobrze przysłowie Dziadunia - ,,dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie''. Wiedziałem z własnego doświadczenia, że każdy człowiek posiadał pewne granice. Nikolas był silnym mężczyzną o niezłomnej woli, ale nawet on mógł przekroczyć próg, za którym było jedynie szaleństwo. Ile zła może wytrzymać człowiek? Ile ciosów przyjąć, zanim pogrąży się w mroku? Razy były tym mocniejsze, im bliższa była zadająca je osoba. Horodyńscy zgotowali swoim dzieciom prawdziwe piekło na ziemi. Czego mógł się dowiedzieć od niani Nataszy? Jakie straszne historie opowiedziała mu ta kobieta? Te pytania krążyły po mojej głowie, niczym stara, winylowa płyta, wydrapując w niej głębokie ścieżki dla smutku, strachu i obezwładniającej tęsknoty. Chciałem, żeby Nikolas znowu był tuż obok. Zamknąłbym jego troski w swoich ramionach i sprawiłbym, że zniknęłyby na zawsze.

   Obudziłem się nagle w środku nocy w pełni świadomy, zupełnie jakby ktoś nagle zapalił w mojej głowie lampkę. Poczułem zapach cedru i lawendy, łagodny oddech muskał mi szyję, coś zimnego i sztywnego przylgnęło do pleców. Włosy zjeżyły się mi na karku. Dlaczego pies nie szczekał? Nadal śnię? Zwariowałem, a moje senne mary przybrały cielesną postać?

Stop...

Skądś znałem te perfumy?

Chwila...

To niemożliwe...!

Nikolas...?
 
Odwróciłem się powoli, bardzo powoli. Leżał na wznak ubrany jedynie w ciemność. Czarne oczy miał nieruchome, szeroko otwarte. Przypominały głębokie, bezdenne jeziora, których tafla lśniła i migotała, odbijając światła ulicznych latarni. Gdzieś pod tą gładką powierzchnią miotały się, kłębiły i kotłowały niewypowiedziane uczucia. Widać w nich było szkarłatne iskierki, które zapalały się i gasły, niczym w wulkanie, który za moment miał eksplodować. Dotknąłem jego piersi. Była zimna jakby wykuto ją z bryły lodu. Unosiła się i opadała gwałtownie, powstrzymywana jedynie siłą woli. Serce tłukło się o klatkę żeber w szalonym rytmie.  Napięte do granic możliwości mięśnie, stwardniały niczym cement. Przypominały stalowe, splątane węzły przesuwające się tuż pod skórą. Duże, szorstkie dłonie wystrzeliły nagle w moim kierunku i złapały w talii. Teraz leżałem już na nim. Ciało przy ciele. Obaj zupełnie nadzy. Zacząłem drżeć w zetknięciu z arktycznym chłodem. Dlaczego nic nie mówił? Dlaczego mnie nie obudził? Dlaczego tylko patrzył nieruchomo, a ja miałem wrażenie, że coś rozdziera go od środka?

Zamarłem...

Trzymał mnie z taką siłą, że nie potrafiłem nawet drgnąć. Jego place boleśnie wbijały mi się w żebra. Miałem wrażenie, że pod sobą mam przyczajonego drapieżnika, którego najmniejszy, nieodpowiedni gest może sprowokować do ataku. Patrzył, ale jakby nie widział. Dotykał, a jakby niczego nie czuł. Słuchał, ale czegoś wewnątrz siebie. Odgrodzony ode mnie niewidoczną ścianą powstałą z bólu, rozpaczy i mroku. Zimne krople potu spłynęły mi po karku. Nadchodził jeden z moich ataków paniki, które przed poznaniem Nikolasa często pojawiały się w sytuacjach, kiedy czułem się zagrożony. Oż kurwa! Nie dam się! Potrząsnąłem głową i dostrzegłem coś istotnego. Lutek, ty cholerny niedouczony pielęgniarku. Ile razy widziałeś w szpitalu takie objawy? Nikolas był w głębokim szoku!

Jak mu pomóc? Jak przerwać odtwarzający się bez końca krąg złych wspomnień? Jak rozbić mur z zbudowany z najmroczniejszych lęków i emocji? Przerażony jego stanem, oszołomiony siłą bólu jakim emanował, zupełnie zapomniałem o sobie. Panika? E...? Jaka panika?
Musiał istnieć jakiś sposób by wyrwać go z tego koszmaru! Usiadłem mu na udach. We wpadającym przez odsłonięte okno świetle księżyca jego jasna skóra lekko lśniła, wyglądał jak piękny posąg wykuty ręką mistrza, jak najwspanialszy z przedstawicieli piekła zesłany na ziemię by skraść moje serce. Delikatnie pogładziłem szorstki policzek.
- Nikolas...- wyszeptałem.
- Kochanie, przeziębisz się...- Zarzuciłem na niego kołdrę, która od razu z powrotem zsunęła się na podłogę. Nic. Żadnej reakcji. Bałem się, naprawdę się bałem.
- Powiedz coś, cokolwiek. Daj jakiś znak, że mnie słyszysz.. - błagałem desperacko. Nawet nie drgnął. Zupełnie jakbym mówił do pozbawionego duszy manekina. Muszę go jakoś rozgrzać, sprawić by znowu chciał żyć.
- Nie wiem co ci się przytrafiło, ale nie zostawię cię... Cokolwiek się stanie, nie zostawię cię... Pójdę za tobą na samo dno piekła...- Obsypałem jego twarz leciutkimi, jak drgnienia motylich skrzydeł, pocałunkami. Ominąłem, nadal martwe usta i zsunąłem się na szyję. Nakryłem go swoim ciałem, chcąc przekazać jak najwięcej ciepła. Nie przestałem wypowiadać czułych, kojących słów. Może któreś z nich dotrze do jego uszu, rozpuści lodową powłokę w której zastygł? Pieściłem zesztywniałe ramiona, wycałowałem wzdłuż mostka wilgotną ścieżkę. Kiedy dotarłem do szerokiej piersi, coś w nim drgnęło. Serce Nikolasa zmieniło rytm. Przestało się miotać w dzikiej udręce. Biło nadal zbyt szybko, ale równo i mocno. Już się nie szarpało jak ranne, śmiertelnie przerażone zwierzę.
- Kocham cię...Czy wiesz jak mocno cię kocham? - Tuż przed nosem miałem jego lewy sutek. Skóra odrobinę się rozgrzała i zaczęła wydzielać coraz mocniejszy zapach cedru. Wszystko, co do tej pory robiłem, nie miało zbytnio erotycznego posmaku. Chciałem jedynie przekazać mu najlepiej jak potrafiłem jak bardzo był mi drogi, osłonić jego poranioną duszę, pomóc ukoić szalejący w sercu ból. Prawdę mówiąc nie do końca wiedziałem co robię. Chuchnąłem raz i drugi na próbę. Usłyszałem westchnienie, a ponętne, ciemne rodzynki natychmiast stwardniały. Oblała mnie fala gorąca. Teraz to ja zostałem schwytany bez nadziei na ratunek. Wpadłem oszałamiającą pułapkę jego pięknego ciała. Ku swojemu zawstydzeniu poczułem jak nabrzmiewający szybko penis ociera się o jego udo.
- Mhm... - Musiałem spróbować jak smakują. Polizałem, zarysowałem zębem kilka razy, najpierw jedną potem drugą. Nikolas zadrżał.
- Och, przepraszam... - Zmieszałem się i próbowałem odsunąć.  - Ty tu cierpisz, a ja... -  Nagle, ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu znalazłem się na dole. Roziskrzone czarne oczy zniewoliły mnie i zatrzymały w miejscu.

Zamarłem ponownie...

To nie był czas na myślenie. Co robić? Nadal był sztywny i spięty, na granicy wybuchu. Nie wiedziałem nawet, czy mnie poznaje. Wyraźnie na coś czekał...
- Chcesz mnie..?. Teraz...? Zrób to, proszę...- Rozsunąłem ulegle uda. Przestałem się bać, wahać. To był Nikolas. Mój Nikolas. Sięgnąłem w dół i zamknąłem dłoń na jego penisie. Był twardy i gorący. I sprawiłem to ja, tymi niewprawnymi rękami. A może to nie były ręce?

Udało się, udało...!

Przynajmniej w tym momencie - żył. Już moja w tym głowa, aby tak zostało. Otarł się o mnie swoim ciałem, a potem poczułem na szyi usta i zęby. Oddałem mu równie mocno. Sapnął. Znał na pamięć wszystkie moje słabe punkty i teraz korzystał z tej wiedzy po mistrzowsku. Nie był delikatny, bynajmniej, ale ja także nie byłem. Ogarnęło nas jakieś szaleństwo. Wykonywaliśmy gwałtowne, pełne pasji ruchy. Odpowiadałem całym sobą na każdy gest, bez lęku, z jednakowym zapamiętaniem. Dłonie brutalnie zacisnęły się na moich pośladkach, rozpalając w żyłach ogień. Nie chcę nawet wiedzieć, ile jutro będę miał siniaków. Rozsunąłem szerzej nogi i poruszyłem biodrami. Nie mogłem już czekać.

- Weź mnie!

Zrobił to. Bez żadnego przygotowania. Ostre, silne, celne pchnięcie. Prostata eksplodowała. Krzyknąłem. Zatrzymał się jedynie na moment. Wpadł w drapieżny, zwierzęcy  rytm, a ja skomliłem zachęcająco. I podobało mi się. Bardzo. Chyba właśnie takiego wyzwolenia obaj potrzebowaliśmy. Żadnych zahamowań. Zatraciliśmy się całkowicie, a świat zniknął nam sprzed oczu. Szczytowaliśmy razem, omal nie miażdżąc się nawzajem w swoich ramionach. Nie powiedział ani jednego słowa. Nie pozwolił się odsunąć nawet o milimetr. Nie wyciągnął też na wpół twardego penisa. Odwrócił mnie tylko tyłem do siebie i wtulił się w spocone plecy. Moje ciało zwiotczało. Przez chwilę jeszcze drżałem. Nie wiem jakim cudem, ale po chwili zasnąłem jak kamień z klinem między pośladkami. Wszelkie koszmary zniknęły, a potwory pochowały swoje głowy. A może po prostu ze zmęczenia, nie miałem już na nic siły.

Nikolas i Ja. Byliśmy razem i tylko to się liczyło. Przetrwamy wszystko cokolwiek jeszcze przyniesie nam życie.

7 komentarzy:

  1. Wielkie dzięki za kolejną część opowiadania. Biedny, stęskniony Stokrotek... Życzę weny i oozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie. Świetne, cudowne, krótko mówiąc ,bardzo mi się podobało. Spodziewałam się trochę innego pierwszego razu Nikolasa i Lutka, ale jestem mile zaskoczona. Czekam na następny rozdział. Dożo weny życzę. Pozdrawiam Matra.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział naładowany uczuciami.Bardzo, bardzo emocjonalny. Scena łóżkowa może troszkę za skromnie opisana ale mam wrażenie, że tak to miało być przedstawione w tak okrojony, surowy sposób.
    Istnieje możliwość, że nie będę mieć możliwości później napisać do Ciebie więc chcę życzyć Tobie i innym czytaczom wszystkiego co najlepsze, spokoju,uśmiechu obfitych prezentów i wesołych świąt Bożego Narodzenia oraz szampańskiej zabawy w Nowym Roku
    życzy
    MEFISTO

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział, pełen emocji. Naprawde dobrze się go czytało.
    Wesołych świat!

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj Strego, tęskno mi do Twojej twórczości, Twojego stylu i humoru.
    Opublikuj któryś ze swych pomysłów bo smutno mi i tęskno mi i w ogóle mi.......
    Weny na tony tudzież kilogramy życzy MEFISTO

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    bardzo emocjonalnie, Lutek dość dobrze się trzymał, bardzo tęsknił za Nicolasem, dobrze rozgrzewał... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń