piątek, 16 marca 2018

Rozdział 40


   Koleżanka zaraziła się półpaścem, więc zamiast rozkoszować się bezcennymi chwilami w ramionach Nikolasa, musiałem iść do pracy. No cóż. Personel medyczny na ogół bywał uodporniony na większość wałęsających się po szpitalu paskudztw, ale czasem nawet nam udawało się złapać od pacjentów to i owo. W tym przypadku biedna Gocha dostała w prezencie odmianę ospy. Humor mi całkiem zdechł. Nie dość, że miałem w perspektywie krwawą operację na moim biednym, niewinnym uchu, którą w przypływie romantycznego szaleństwa sam sobie załatwiłem, to jeszcze musiałem iść na nocny dyżur w czasie pełni księżyca. Co w tym takiego strasznego? Pracowałem już od kilku miesięcy i teoretycznie powinienem się przyzwyczaić do blasków i cieni swojego zajęcia. Do niektórych rzeczy jednak nie można przywyknąć. Słowo pielęgniarka. Najlepiej określa je słowo -nieprzewidywalność, nieprzewidywalność i jeszcze raz nieprzewidywalność...
   Podczas pełni księżyca SOR często przeżywał prawdziwy najazd dziwacznych przypadków, jakby na co dzień bywało tam mało cudaków. Zamieniał się w prawdziwy gabinet osobliwości. Dlaczego? Cholera raczy wiedzieć. Głupi rogal mieszał ludziskom w głowach i tyle. Czym kto miał w niej większy koktajl, tym był bardziej podatny na jego działanie.
   Chciałem czy nie, musiałem się zbierać. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na mojego ulubionego prezesa. No może dwa i cmoknięcie w usta. I jeszcze jedno liźnięcie. Nie mogłem się oprzeć. Lutek, ty napalony kwiatku! Baczność! Ech... Miało być spocznij. Pobiegłem do łazienki zanim całkiem wymiękłem, znaczy się stwardłem. Dokładnie obejrzałem się na golasa w lustrze, bo po pełnym wyrafinowanych przekleństw telefonie od koleżanki, wszystko zaczęło mnie swędzieć. Ospa w tym wieku to nie żarty. Nikolas, którego oczywiście obudziłem nawet zaproponował, że zapobiegawczo mnie posmaruje jakimś swoim balsamem o tajemniczym składzie, ale go wypędziłem do sypialni. Nie mogłem kolejny raz spóźnić się do pracy.
Ledwo zdążyłem przebrać się w mundurek i wyczłapać na górę, obok recepcji zaczepiła mnie jakaś kobieta. Wyglądała na nobliwą urzędniczkę, w tym swoim koczku i okularach. Odetchnąłem. Może nie będzie tak źle?
- W czym mogę pani pomóc? - Zagaiłem uprzejmie. W taką noc, normalny pacjent to skarb.
- Szukam lekarza - odezwała się nerwowo, przestępując z nogi na nogę, jakby coś ją uwierało.
- Jakiego? - Zen Lutek, zen i budda.
- Byle jakiego. - Musiałem mieć naprawdę głupią minę, bo kobieta lekko się zmieszała. Zbliżyła się do mnie i nieśmiało wyszeptała do ucha.
- Coś mi utknęło, tam z tyłu. - Speszyła się jeszcze bardziej - Nie mogę wyciągnąć. Już dwa dni się męczę. Siedzieć się nie da, stać też. Zaczyna piec. - Nie zrozumiałem z tego absolutnie nic, ale skoro trzeba użyć narzędzi, to chyba sprawa dla chirurga. Zaprowadziłem utykającą biedaczkę do zabiegówki i oddałem w ręce nudzącego się Kozłowskiego. Na styku dyżurów recepcja często świeciła pustkami.
- Co się stało? - zagadnął nie wiadomo dlaczego mnie.
- Kiedy właściwie nie wiem. Ale uznałem, że to coś dla pana. - Popatrzył podejrzliwie. Ostatnio miałem u niego niskie notowania. Jasiu sobie pogrywał z narzeczonym i bezczelnie mnie faworyzował, zwłaszcza kiedy był w pobliżu. Byłem na tyle głupi, że dałem się wciągnąć w te gierki. Nie umiałem odmówić, kiedy mój szef wbijał we mnie swoje złociste patrzały w seksownych brylach. Nie żebyśmy robili coś zdrożnego. Ale rozmamłany uśmiech sam mi się pojawiał na ustach.
- Niech pan się zlituje i wyciągnie to ze mnie - zajęczała pacjentka.
- Stokrotek, ani się waż uciekać! - Zatrzymał mnie dosłowne na progu. Czy mi się to podobało czy nie, byłem jedyną pielęgniarką w zasięgu wzroku.
- No dobra. Pani się połozy na boku i podciągnie kolana do brzucha - zwróciłem się do chorej. Zasunąłem parawan wokół kozetki i pomogłem ściągnąć bieliznę. Kozłowski założył rękawiczki, wziął pęsetę i pochylił się nad wypiętymi pośladkami kobiety. Niby przyzwyczajony do różności, a zatrzymał się z otwartymi niemądrze ustami.
- Jaskim cudem ma pani kawałek świeczki w odbycie? - Wyciagnięcie tkwiącego głęboko, śliskiego paskudztwa wcale nie było łatwe.
- Hm... Może od początku? - Czerwona jak burak urzędniczka, całkiem straciła rezon w obecności przystojnego lekarza.
- Byłoby miło...
- Dwa dni temu w nocy dostałam nagle biegunki. Miałam zamiar pojechać do nocnej apteki, ale za każdym razem jak tylko wychodziłam z łazienki, musiałam wracać tam z powrotem. Postanowiłam znaleźć jakieś tymczasowe rozwiązanie, niestety jedynie ta świeczka rzuciła mi się w oczy.
- Ee...- Hrabia był coraz bardziej zafascynowany. Oto trafił mu się nowy obiekt do gabloty osobliwości. Wierzcie lub nie, ale w zabiegówce miał przeszkloną szafkę, pełną najdziwniejszych gadżetów. Wszystkie wyciągnięte z ciał pacjentów. Starannie podpisane, miały nawet daty i nazwy - ,, bogate w żelazo marzec 2017" głosiła karteczka na metalowych kulkach, wyciągniętych z żołądka chorego na anemię, który postanowił w ten sposób urozmaicić swoją dietę. Każdy ma jakiegoś bzika. Ten jak dla mnie był nieco obrzydliwy.
- No wie pan, jako korek. Jak ją tam włożyłam, przestało lecieć. Udało mi się dotrzeć do apteki bez wypadku - tłumaczyła niczym nierozgarniętemu dziecku.
- Nie bała się pani, że zrobi sobie krzywdę? Skąd taki pomysł? - Centymetr po centymetrze, przy akompaniamencie postękiwań kobiety, nieszczęsna świeca wychodziła na zewnątrz.
- Kiedyś czytałam ciekawy artykuł o zakonnicach. Skoro one mogły ładować gromnicę z przodu, to taka malutka z tyłu nie powinna zaszkodzić prawda? - Wyraźnie nie rozumiała w czym problem. Kozłowski jedynie wywrócił oczyma. Nie miał ochoty na siłę zbawiać świata.
- Następnym razem, proponuję zadzwonić po pomoc, choćby do przyjaciółki, albo chłopaka. Miała pani szczęście, że skończyło się jedynie na otarciu. Mogło dojść do zapalenia jelita grubego. Dam pani receptę na maść. - Ściągnął rękawiczki. Westchnąłem. Jeśli ta pacjentka była normalna, jaka będzie nienormalna? A to był dopiero początek dyżuru. Do rana trafił się jeszcze nasz znajomy bezdomny, wiecznie na bani Franek, ,, muszę się oporządzić, skłujcie jakieś ciuchy" po czym bez ceregieli zamknął się w naszym prysznicu, wyciągnięty z rowu pijak, który wychłeptał ze smakiem podłączoną kroplówkę, bo ,,tą stroną lepiej wchodzi" i poprosił o,, jeszcze jedną butelkę soczku" oraz ciężko dyszący starszy pan uczulony na sierść z ,, zepsutym inhalatorem", którym dmuchał na kota córki i nie pomagało. O świcie padłem ciężko na fotel w pokoju socjalnym i popijając czwartą kawę zastanawiałem się, jak długo jeszcze pozostanę przy zdrowych zmysłach. Niby mówili, że normalność jest przereklamowana, ale wolałbym nie fundować mojemu Diabełkowi dodatkowych atrakcji.
***
Po powrocie do domu padłem na łóżko niczym trup. Zdołałem jedynie zajarzyć, że było zimne i puste. W sumie to nawet lepiej, nikt nie chciałby migdalić się z nieboszczykiem. W kilkanaście sekund zaliczyłem zgon. Obudziłem się późnym popołudniem brudny i śmierdzący środkami dezynfekcyjnymi. Rozkleiłem powoli zaspane powieki. Nikolas pochylał się właśnie do lustra. Najwyraźniej wisiało za nisko. Znaczy się było dostosowane do mojego szlachetnego wzrostu. Dzięki temu miałem fajny widok na wypięte pośladki w świetnie dopasowanych dżinsach. Przełknąłem ślinę.
- Głodny? - Ach ten diabelski uśmieszek. Drań jak zwykle czytał w moich myślach. - Śniadanko?
- Jasne. - Usiadłem. - Porządna parówka, ze dwa jajka i...- Usłyszałem chichot.
- Jesteś bardzo konkretny Cwjetok.
- Bo...? - No tak, rano miałem jak zwykle zwiechy inteligencji. Znacie powiedzonko - głodnemu chleb na myśli? Zaczerwieniłem się po same uszy.
- Jestem cały twój tylko... - Zmarszczył nos. Ech... Dla rozpieszczonego pana z wyższej półki nie byłem w tej chwili dość dobry. Nawet ciuchy miałem te same co wczoraj. Trzeba było nadać sobie blasku. Kiedy po kwadransie wyszedłem z łazienki na moim łóżko siedziało ucieleśnienie mokrych snów każdego faceta. Metr dziewięćdziesiąt smukłych mięśni, opakowane w prowokująco obcisły czarny podkoszulek i smakowicie opinające uda spodnie, ozdobione szerokim uśmiechem. Już miałem rzucić się w jego ramiona, kiedy coś mnie uderzyło. Nikolas nigdy się tak nie ubierał. Zwykle stawiał na klasyczną elegancję. Zatrzymałem się, przyznam nie bez trudu, jakiś metr od niego. Mój instynkt samozachowawczy zadziałał bez pudła.
- Mamy spóźnioną gwiazdkę, czy wielkanocny zajączek wcześniej przykicał?
- Cwjetok, coś ty taki nerwowy? - Przeciągnął się, a ja jęknąłem. Jeszcze trochę poćwiczę silną wolę, a wezmą mnie w trampkach do nieba.
- W coś gramy? - Było się odzywać, zamiast brać co dają?
- Nie mamy czasu na zabawę kochanie, na szesnastą jesteśmy umówieni z kosmetyczką w związku z tymi kolczykami. - Zrobiłem krok do tyłu, potem drugi. Drzwi do korytarza znajdowały się tuż tuż. Wszystko we mnie krzyczało ,,uciekaj, wybiła twoja ostatnia godzina "! Niestety nie mogłem oderwać wzroku, pełna hipnoza, od tego ruskiego drania, który leniwym ruchem podniósł do góry koszulkę i zaczął się miziać po obiecującym kaloryferku.
- To może ja najpierw... - bełkotałem. - Kanapkę... - Z jednej strony już czułem na moim biednym uchu narzędzia straszliwej zagłady, z drugiej  gapiłem się na niego jak przysłowiowa sroka w gnat i czułem narastający głód, który jakimś cudem, zamiast tradycyjnie w żołądku, ulokował się o wiele niżej.
- Głuptasie, nie musimy tego robić, możemy pójść kupić pierścionki. - Miał mnie za paździeża! Już ja mu pokażę kto ma twardszy korzonek, znaczy łodyżkę. No dobra, wszystko kojarzyło mi się z jednym.
- Idziemy! Kupiłem zaręczynowe kolczyki, więc będziemy je nosić, choćby to miało mnie kosztować życie! - Melodramatyzm moja rodzina miała we krwi.
- Ty i honor Stokrotków! - Podniósł do góry brwi i ciężko westchnął. - Każdy ma jakieś słabości. - Wstał i zrobiło mi się gorąco.
- Ja nie mam, jestem Superkwiatkiem. - Wypiąłem chudą pierś. Sięgałem mu ledwie do podbródka. Chyba się skurczyłem przez tę harówkę na SOR'ze. Zadarłem głowę by spojrzeć mu po męsku w oczy. Jak śmiał wątpić, że jestem supermachomenem?
- Ależ masz, masz... - Pochylił się i zamruczał do ucha. - Jeśli się spiszesz u kosmetyczki, daję słowo, że potem zrobię co zechcesz. - Ukąsił mnie w płatek ucha. Omal nie zemdlałem. - Pomyśl Cwietok, pojedziemy do mnie. Będę zdany na twoją łaskę i niełaskę, spełnię najwymyślniejsze sny...- Kto wobec takiej zachęty nadal by zaprzeczał? Chyba jednak miałem te, no, słabości. Stokrotki to takie kruche kwiatki.
- Wszystkie?! - Coś zaczęło kiełkować w mojej głowie. Coś bardzo zdrożnego. Zaczynało mi się podobać. Czas się pogodzić, że jestem perwersem. No cóż. W końcu rodzeństwo będzie zadowolone, że od nich nie odstaję. Ukradkiem zerknąłem na mojego szczodrego mężczyznę. Czy mi się wydawało, czy Nikolas nieco się zawahał. Chyba nie całkiem przekalkulował ryzyko. Jeszcze dzisiaj ruski manipulant pozna, co to słowiańska fantazja.
***
   Gabinet kosmetyczny z nieznanych powodów przypominał naszą szpitalną zabiegówkę tyle, że pachniał o wiele przyjemniej. Pani  Ela, bo tak się przedstawiła, nosiła bardzo fikuśny fartuszek rodem z anime dla dorosłych. Na pewno te falbanki i koronki spodobałyby się dziewczynom w pracy. Ciekawe, co by na taki strój powiedział doktor Skowronek? Na fotelach siedziały, a właściwie wpółleżały, dwie panie w upiornych maskach na twarzach w brudnozielonym kolorze. Obrzuciły nas, a zwłaszcza Nikolasa, taksującymi spojrzeniami wygłodniałych wilczyc. Trzeba będzie na nie uważać. Z głośników sączyła się całkiem przyjemna muzyka relaksacyjna.
- Spóźniliście się chłopcy. - Kosmetyczka popatrzyła na nas karcąco.
- Nie gniewaj się, Lutkowi włączył się przed budynkiem wsteczny - wydyszał. -Musiałem go ciągnąć po schodach.- A ten co taki szczery? Książkę o mnie będą pisać z tą przypominającą lalkę panienką. I skąd między nimi taka zażyłość?
- Jakoś nie wyglądałeś na bardzo niezadowolonego, kiedy tak pchałeś mnie za tyłek - wypaliłem bezmyślnie. Nie będzie mi tu psuł imidżu.
- No to który pierwszy?
- Ja. Tylko zamknij najpierw drzwi, bo nie chcę znowu targać go na górę. Dawno się tak nie zgrzałem. - Phi! Małe mocowanko na schodach, a ten już stracił całą parę? A zgrywał takiego niepokonanego. Jeśli o mnie chodzi to najpierw odrobinę spanikowałem, ale potem było naprawdę fajnie. Nadal czułem jego dłonie na swoich pośladkach.
- Może potrzymać cię za rękę? - Zaproponowałem wspaniałomyślnie mimo jego złośliwości. Widok dziwnego przyrządu w rękach kosmetyczki spowodował, że cała krew spłynęła mi do nóg.
- Ty trzymaj lepiej kolczyki. I pamiętaj, że Franio chciał je koniecznie zobaczyć jak tylko wrócimy.
- Chciałem być miły - burknąłem. Ja do niego z sercem na dłoni, a on mnie dziaduniem straszył? A to drań! Zacząłem gmerać w plecaku za pudełeczkiem. Kiedy podniosłem oczy już było po sprawie. Ela wzięła ode mnie kolczyki, zdezynfekowała i jeden założyła sprawnie Nikolasowi. Moje dzielne kochanie nawet się nie skrzywiło. Tymczasem ja owszem, byłem męskim Stokrotkiem, ale jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do bohaterstwa. Narzędzie mordu w rękach dziewczyny wyglądało bardzo niebezpiecznie, w dodatku bzyczało jak wiertło u dentysty. Koszmar.
- Wszystko w porządku? - Zapytał łagodnie mój mężczyzna. I jak tu go nie kochać? Chyba strasznie zbladłem, bo nawet panie w maskach popatrzyły na mnie współczująco.
- Musze do łazienki. - Podniosłem się niepewnie z fotela.
- Pójdziesz za chwilę. Chodź, coś ci pokażę. - Wyciągnął do mnie rękę. - Kiedy jechaliśmy samochodem, przyszedł sms od detektywa. Za trzy dni możemy odebrać malca. - Złapał mnie mocno w pasie i ku mojemu zawstydzeniu posadził sobie bokiem na kolanach.
- Pokaż, pokaż... - Z ekscytacji omal mnie nie rozsadziło. Zupełnie zapomniałem o egzekucji. Kto by tam w takiej chwili myślał o pierdołach. W końcu ten Amerykaniec na coś się przydał:
'' Dokumenty gotowe. Możecie przyjechać w środę. Ugłaskałem dyrektorkę."
- Nie wierć się tak...- Duża, ciepła dłoń pogładziła mnie pieszczotliwie po głowie.
- Będziemy mieć dziecko! Synka! - krzyknąłem podekscytowany do przyglądających się nam z wielkim zainteresowaniem kobiet. Ich spojrzenia automatycznie skierowały się na mój brzuch. - Czy ty wiesz, że nie przygotowaliśmy dla niego pokoju, ani ubranek? Ile ma wzrostu? Jakie oczy, włosy? Ten detektyw jest beznadziejny. Gdzie zdjęcie? - Nakręcałem się coraz bardziej. - Jak pójdziemy na zakupy, kiedy nie wiemy jak wyg... Aaaa... - Ta podstępna żmija Ela przebiła na wylot moje biedne uszko. Zanim zdążyłem nabrać oddechu by zacząć się drzeć na nowo, miałem założonego zaręczynowego kolczyka. Oboje manipulatorzy uśmiechali się do mnie tryumfalnie.
- Spokojnie Cwjetok... Jeszcze sobie coś urwiesz. - Już chciałem prychnąć oburzony, kiedy zostałem cmoknięty w usta. - Wyglądasz słodko.
- Ty! Jestem mężczyznom, a nie cukierkiem! - Zaprotestowałem.

7 komentarzy:

  1. Super rozdział jak zawsze 😉
    Ostatnio tak sovie pomyślałam, że
    chętnie bym przeczytała podobne połączenie jak zrobiłaś z Krasą Górą i Narzeczoną Dla Czarta tylko z Gorzkim Smakiem Sławy i Małżeństwem z Rozsądku. 😁😁😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo z Dwoma Obliczami Miłości.
      Najlepiej połącz całą trójkę 😇

      Usuń
  2. Bardzo lubię twoje historie, rozdział bardzo fajny. Życzę dużo weny i chęci do pisania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ups... Zaspało mi się, a tu już nowy rozdział od dwóch dni... Kajam się... Nic nie poprawia tak humoru jak bohaterski Stokrotek - supermachomen... Wielkie dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Lutek moim bohaterem!!!!!
    jego podejście do życia i komentarze w jego wykonaniu to majstersztyk.
    Pozdrawiam i czekam cierpliwie na następny odcinek.
    Mefisto

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny. Śmiałam się jak głupia aż w autobusie się dziwnie patrzyli. Dużo weny życzę.
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    och świetnie, Lutek jako taki super macocha wypada rewelacyjnie, co za podstępni, ale bardzo ciekawią mnie te słowińskie fantazje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń