Koleżanka zaraziła się półpaścem, więc
zamiast rozkoszować się bezcennymi chwilami w ramionach Nikolasa, musiałem iść
do pracy. No cóż. Personel medyczny na ogół bywał uodporniony na większość wałęsających
się po szpitalu paskudztw, ale czasem nawet nam udawało się złapać od pacjentów
to i owo. W tym przypadku biedna Gocha dostała w prezencie odmianę ospy. Humor
mi całkiem zdechł. Nie dość, że miałem w perspektywie krwawą operację na moim
biednym, niewinnym uchu, którą w przypływie romantycznego szaleństwa sam sobie
załatwiłem, to jeszcze musiałem iść na nocny dyżur w czasie pełni księżyca. Co
w tym takiego strasznego? Pracowałem już od kilku miesięcy i teoretycznie
powinienem się przyzwyczaić do blasków i cieni swojego zajęcia. Do niektórych
rzeczy jednak nie można przywyknąć. Słowo pielęgniarka. Najlepiej określa je słowo
-nieprzewidywalność, nieprzewidywalność i jeszcze raz nieprzewidywalność...
Podczas pełni księżyca SOR często przeżywał prawdziwy
najazd dziwacznych przypadków, jakby na co dzień bywało tam mało cudaków. Zamieniał
się w prawdziwy gabinet osobliwości. Dlaczego? Cholera raczy wiedzieć. Głupi
rogal mieszał ludziskom w głowach i tyle. Czym kto miał w niej większy koktajl,
tym był bardziej podatny na jego działanie.
Chciałem czy nie, musiałem się zbierać.
Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na mojego ulubionego prezesa. No może dwa i
cmoknięcie w usta. I jeszcze jedno liźnięcie. Nie mogłem się oprzeć. Lutek, ty
napalony kwiatku! Baczność! Ech... Miało być spocznij. Pobiegłem do łazienki
zanim całkiem wymiękłem, znaczy się stwardłem. Dokładnie obejrzałem się na golasa
w lustrze, bo po pełnym wyrafinowanych przekleństw telefonie od koleżanki,
wszystko zaczęło mnie swędzieć. Ospa w tym wieku to nie żarty. Nikolas, którego
oczywiście obudziłem nawet zaproponował, że zapobiegawczo mnie posmaruje jakimś
swoim balsamem o tajemniczym składzie, ale go wypędziłem do sypialni. Nie
mogłem kolejny raz spóźnić się do pracy.
Ledwo
zdążyłem przebrać się w mundurek i wyczłapać na górę, obok recepcji zaczepiła
mnie jakaś kobieta. Wyglądała na nobliwą urzędniczkę, w tym swoim koczku i
okularach. Odetchnąłem. Może nie będzie tak źle?
- W czym
mogę pani pomóc? - Zagaiłem uprzejmie. W taką noc, normalny pacjent to skarb.
- Szukam
lekarza - odezwała się nerwowo, przestępując z nogi na nogę, jakby coś ją
uwierało.
- Jakiego? -
Zen Lutek, zen i budda.
- Byle
jakiego. - Musiałem mieć naprawdę głupią minę, bo kobieta lekko się zmieszała.
Zbliżyła się do mnie i nieśmiało wyszeptała do ucha.
- Coś mi
utknęło, tam z tyłu. - Speszyła się jeszcze bardziej - Nie mogę wyciągnąć. Już
dwa dni się męczę. Siedzieć się nie da, stać też. Zaczyna piec. - Nie
zrozumiałem z tego absolutnie nic, ale skoro trzeba użyć narzędzi, to chyba
sprawa dla chirurga. Zaprowadziłem utykającą biedaczkę do zabiegówki i oddałem
w ręce nudzącego się Kozłowskiego. Na styku dyżurów recepcja często świeciła
pustkami.
- Co się
stało? - zagadnął nie wiadomo dlaczego mnie.
- Kiedy
właściwie nie wiem. Ale uznałem, że to coś dla pana. - Popatrzył podejrzliwie.
Ostatnio miałem u niego niskie notowania. Jasiu sobie pogrywał z narzeczonym i
bezczelnie mnie faworyzował, zwłaszcza kiedy był w pobliżu. Byłem na tyle
głupi, że dałem się wciągnąć w te gierki. Nie umiałem odmówić, kiedy mój szef
wbijał we mnie swoje złociste patrzały w seksownych brylach. Nie żebyśmy robili
coś zdrożnego. Ale rozmamłany uśmiech sam mi się pojawiał na ustach.
- Niech pan
się zlituje i wyciągnie to ze mnie - zajęczała pacjentka.
- Stokrotek,
ani się waż uciekać! - Zatrzymał mnie dosłowne na progu. Czy mi się to podobało
czy nie, byłem jedyną pielęgniarką w zasięgu wzroku.
- No dobra.
Pani się połozy na boku i podciągnie kolana do brzucha - zwróciłem się do
chorej. Zasunąłem parawan wokół kozetki i pomogłem ściągnąć bieliznę. Kozłowski
założył rękawiczki, wziął pęsetę i pochylił się nad wypiętymi pośladkami
kobiety. Niby przyzwyczajony do różności, a zatrzymał się z otwartymi niemądrze
ustami.
- Jaskim
cudem ma pani kawałek świeczki w odbycie? - Wyciagnięcie tkwiącego głęboko,
śliskiego paskudztwa wcale nie było łatwe.
- Hm... Może
od początku? - Czerwona jak burak urzędniczka, całkiem straciła rezon w
obecności przystojnego lekarza.
- Byłoby
miło...
- Dwa dni
temu w nocy dostałam nagle biegunki. Miałam zamiar pojechać do nocnej apteki,
ale za każdym razem jak tylko wychodziłam z łazienki, musiałam wracać tam z powrotem.
Postanowiłam znaleźć jakieś tymczasowe rozwiązanie, niestety jedynie ta
świeczka rzuciła mi się w oczy.
- Ee...-
Hrabia był coraz bardziej zafascynowany. Oto trafił mu się nowy obiekt do gabloty
osobliwości. Wierzcie lub nie, ale w zabiegówce miał przeszkloną szafkę, pełną
najdziwniejszych gadżetów. Wszystkie wyciągnięte z ciał pacjentów. Starannie
podpisane, miały nawet daty i nazwy - ,, bogate w żelazo marzec 2017"
głosiła karteczka na metalowych kulkach, wyciągniętych z żołądka chorego na
anemię, który postanowił w ten sposób urozmaicić swoją dietę. Każdy ma jakiegoś
bzika. Ten jak dla mnie był nieco obrzydliwy.
- No wie
pan, jako korek. Jak ją tam włożyłam, przestało lecieć. Udało mi się dotrzeć do
apteki bez wypadku - tłumaczyła niczym nierozgarniętemu dziecku.
- Nie bała
się pani, że zrobi sobie krzywdę? Skąd taki pomysł? - Centymetr po centymetrze,
przy akompaniamencie postękiwań kobiety, nieszczęsna świeca wychodziła na
zewnątrz.
- Kiedyś
czytałam ciekawy artykuł o zakonnicach. Skoro one mogły ładować gromnicę z
przodu, to taka malutka z tyłu nie powinna zaszkodzić prawda? - Wyraźnie nie
rozumiała w czym problem. Kozłowski jedynie wywrócił oczyma. Nie miał ochoty na
siłę zbawiać świata.
- Następnym
razem, proponuję zadzwonić po pomoc, choćby do przyjaciółki, albo chłopaka.
Miała pani szczęście, że skończyło się jedynie na otarciu. Mogło dojść do
zapalenia jelita grubego. Dam pani receptę na maść. - Ściągnął rękawiczki.
Westchnąłem. Jeśli ta pacjentka była normalna, jaka będzie nienormalna? A to
był dopiero początek dyżuru. Do rana trafił się jeszcze nasz znajomy bezdomny,
wiecznie na bani Franek, ,, muszę się oporządzić, skłujcie jakieś ciuchy"
po czym bez ceregieli zamknął się w naszym prysznicu, wyciągnięty z rowu pijak,
który wychłeptał ze smakiem podłączoną kroplówkę, bo ,,tą stroną lepiej
wchodzi" i poprosił o,, jeszcze jedną butelkę soczku" oraz ciężko
dyszący starszy pan uczulony na sierść z ,, zepsutym inhalatorem", którym
dmuchał na kota córki i nie pomagało. O świcie padłem ciężko na fotel w pokoju
socjalnym i popijając czwartą kawę zastanawiałem się, jak długo jeszcze
pozostanę przy zdrowych zmysłach. Niby mówili, że normalność jest
przereklamowana, ale wolałbym nie fundować mojemu Diabełkowi dodatkowych
atrakcji.
***
Po powrocie
do domu padłem na łóżko niczym trup. Zdołałem jedynie zajarzyć, że było zimne i
puste. W sumie to nawet lepiej, nikt nie chciałby migdalić się z
nieboszczykiem. W kilkanaście sekund zaliczyłem zgon. Obudziłem się późnym
popołudniem brudny i śmierdzący środkami dezynfekcyjnymi. Rozkleiłem powoli
zaspane powieki. Nikolas pochylał się właśnie do lustra. Najwyraźniej wisiało
za nisko. Znaczy się było dostosowane do mojego szlachetnego wzrostu. Dzięki
temu miałem fajny widok na wypięte pośladki w świetnie dopasowanych dżinsach.
Przełknąłem ślinę.
- Głodny? -
Ach ten diabelski uśmieszek. Drań jak zwykle czytał w moich myślach. -
Śniadanko?
- Jasne. -
Usiadłem. - Porządna parówka, ze dwa jajka i...- Usłyszałem chichot.
- Jesteś
bardzo konkretny Cwjetok.
- Bo...? -
No tak, rano miałem jak zwykle zwiechy inteligencji. Znacie powiedzonko -
głodnemu chleb na myśli? Zaczerwieniłem się po same uszy.
- Jestem
cały twój tylko... - Zmarszczył nos. Ech... Dla rozpieszczonego pana z wyższej
półki nie byłem w tej chwili dość dobry. Nawet ciuchy miałem te same co
wczoraj. Trzeba było nadać sobie blasku. Kiedy po kwadransie wyszedłem z
łazienki na moim łóżko siedziało ucieleśnienie mokrych snów każdego faceta.
Metr dziewięćdziesiąt smukłych mięśni, opakowane w prowokująco obcisły czarny
podkoszulek i smakowicie opinające uda spodnie, ozdobione szerokim uśmiechem.
Już miałem rzucić się w jego ramiona, kiedy coś mnie uderzyło. Nikolas nigdy
się tak nie ubierał. Zwykle stawiał na klasyczną elegancję. Zatrzymałem się,
przyznam nie bez trudu, jakiś metr od niego. Mój instynkt samozachowawczy zadziałał
bez pudła.
- Mamy
spóźnioną gwiazdkę, czy wielkanocny zajączek wcześniej przykicał?
- Cwjetok,
coś ty taki nerwowy? - Przeciągnął się, a ja jęknąłem. Jeszcze trochę poćwiczę
silną wolę, a wezmą mnie w trampkach do nieba.
- W coś
gramy? - Było się odzywać, zamiast brać co dają?
- Nie mamy
czasu na zabawę kochanie, na szesnastą jesteśmy umówieni z kosmetyczką w
związku z tymi kolczykami. - Zrobiłem krok do tyłu, potem drugi. Drzwi do korytarza
znajdowały się tuż tuż. Wszystko we mnie krzyczało ,,uciekaj, wybiła twoja
ostatnia godzina "! Niestety nie mogłem oderwać wzroku, pełna hipnoza, od
tego ruskiego drania, który leniwym ruchem podniósł do góry koszulkę i zaczął
się miziać po obiecującym kaloryferku.
- To może ja
najpierw... - bełkotałem. - Kanapkę... - Z jednej strony już czułem na moim biednym
uchu narzędzia straszliwej zagłady, z drugiej
gapiłem się na niego jak przysłowiowa sroka w gnat i czułem narastający
głód, który jakimś cudem, zamiast tradycyjnie w żołądku, ulokował się o wiele
niżej.
- Głuptasie,
nie musimy tego robić, możemy pójść kupić pierścionki. - Miał mnie za
paździeża! Już ja mu pokażę kto ma twardszy korzonek, znaczy łodyżkę. No dobra,
wszystko kojarzyło mi się z jednym.
- Idziemy!
Kupiłem zaręczynowe kolczyki, więc będziemy je nosić, choćby to miało mnie kosztować
życie! - Melodramatyzm moja rodzina miała we krwi.
- Ty i honor
Stokrotków! - Podniósł do góry brwi i ciężko westchnął. - Każdy ma jakieś
słabości. - Wstał i zrobiło mi się gorąco.
- Ja nie
mam, jestem Superkwiatkiem. - Wypiąłem chudą pierś. Sięgałem mu ledwie do
podbródka. Chyba się skurczyłem przez tę harówkę na SOR'ze. Zadarłem głowę by
spojrzeć mu po męsku w oczy. Jak śmiał wątpić, że jestem supermachomenem?
- Ależ masz,
masz... - Pochylił się i zamruczał do ucha. - Jeśli się spiszesz u kosmetyczki,
daję słowo, że potem zrobię co zechcesz. - Ukąsił mnie w płatek ucha. Omal nie
zemdlałem. - Pomyśl Cwietok, pojedziemy do mnie. Będę zdany na twoją łaskę i
niełaskę, spełnię najwymyślniejsze sny...- Kto wobec takiej zachęty nadal by
zaprzeczał? Chyba jednak miałem te, no, słabości. Stokrotki to takie kruche
kwiatki.
- Wszystkie?!
- Coś zaczęło kiełkować w mojej głowie. Coś bardzo zdrożnego. Zaczynało mi się
podobać. Czas się pogodzić, że jestem perwersem. No cóż. W końcu rodzeństwo
będzie zadowolone, że od nich nie odstaję. Ukradkiem zerknąłem na mojego
szczodrego mężczyznę. Czy mi się wydawało, czy Nikolas nieco się zawahał. Chyba
nie całkiem przekalkulował ryzyko. Jeszcze dzisiaj ruski manipulant pozna, co
to słowiańska fantazja.
***
Gabinet kosmetyczny z nieznanych powodów przypominał
naszą szpitalną zabiegówkę tyle, że pachniał o wiele przyjemniej. Pani Ela, bo tak się przedstawiła, nosiła bardzo
fikuśny fartuszek rodem z anime dla dorosłych. Na pewno te falbanki i koronki
spodobałyby się dziewczynom w pracy. Ciekawe, co by na taki strój powiedział
doktor Skowronek? Na fotelach siedziały, a właściwie wpółleżały, dwie panie w
upiornych maskach na twarzach w brudnozielonym kolorze. Obrzuciły nas, a
zwłaszcza Nikolasa, taksującymi spojrzeniami wygłodniałych wilczyc. Trzeba
będzie na nie uważać. Z głośników sączyła się całkiem przyjemna muzyka
relaksacyjna.
-
Spóźniliście się chłopcy. - Kosmetyczka popatrzyła na nas karcąco.
- Nie
gniewaj się, Lutkowi włączył się przed budynkiem wsteczny - wydyszał. -Musiałem
go ciągnąć po schodach.- A ten co taki szczery? Książkę o mnie będą pisać z tą
przypominającą lalkę panienką. I skąd między nimi taka zażyłość?
- Jakoś nie
wyglądałeś na bardzo niezadowolonego, kiedy tak pchałeś mnie za tyłek - wypaliłem
bezmyślnie. Nie będzie mi tu psuł imidżu.
- No to
który pierwszy?
- Ja. Tylko
zamknij najpierw drzwi, bo nie chcę znowu targać go na górę. Dawno się tak nie
zgrzałem. - Phi! Małe mocowanko na schodach, a ten już stracił całą parę? A
zgrywał takiego niepokonanego. Jeśli o mnie chodzi to najpierw odrobinę
spanikowałem, ale potem było naprawdę fajnie. Nadal czułem jego dłonie na
swoich pośladkach.
- Może
potrzymać cię za rękę? - Zaproponowałem wspaniałomyślnie mimo jego złośliwości.
Widok dziwnego przyrządu w rękach kosmetyczki spowodował, że cała krew spłynęła
mi do nóg.
- Ty trzymaj
lepiej kolczyki. I pamiętaj, że Franio chciał je koniecznie zobaczyć jak tylko
wrócimy.
- Chciałem
być miły - burknąłem. Ja do niego z sercem na dłoni, a on mnie dziaduniem
straszył? A to drań! Zacząłem gmerać w plecaku za pudełeczkiem. Kiedy
podniosłem oczy już było po sprawie. Ela wzięła ode mnie kolczyki,
zdezynfekowała i jeden założyła sprawnie Nikolasowi. Moje dzielne kochanie
nawet się nie skrzywiło. Tymczasem ja owszem, byłem męskim Stokrotkiem, ale
jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do bohaterstwa. Narzędzie mordu w rękach dziewczyny
wyglądało bardzo niebezpiecznie, w dodatku bzyczało jak wiertło u dentysty.
Koszmar.
- Wszystko w
porządku? - Zapytał łagodnie mój mężczyzna. I jak tu go nie kochać? Chyba
strasznie zbladłem, bo nawet panie w maskach popatrzyły na mnie współczująco.
- Musze do
łazienki. - Podniosłem się niepewnie z fotela.
- Pójdziesz
za chwilę. Chodź, coś ci pokażę. - Wyciągnął do mnie rękę. - Kiedy jechaliśmy
samochodem, przyszedł sms od detektywa. Za trzy dni możemy odebrać malca. - Złapał
mnie mocno w pasie i ku mojemu zawstydzeniu posadził sobie bokiem na kolanach.
- Pokaż,
pokaż... - Z ekscytacji omal mnie nie rozsadziło. Zupełnie zapomniałem o
egzekucji. Kto by tam w takiej chwili myślał o pierdołach. W końcu ten Amerykaniec
na coś się przydał:
'' Dokumenty
gotowe. Możecie przyjechać w środę. Ugłaskałem dyrektorkę."
- Nie wierć
się tak...- Duża, ciepła dłoń pogładziła mnie pieszczotliwie po głowie.
- Będziemy
mieć dziecko! Synka! - krzyknąłem podekscytowany do przyglądających się nam z
wielkim zainteresowaniem kobiet. Ich spojrzenia automatycznie skierowały się na
mój brzuch. - Czy ty wiesz, że nie przygotowaliśmy dla niego pokoju, ani ubranek?
Ile ma wzrostu? Jakie oczy, włosy? Ten detektyw jest beznadziejny. Gdzie
zdjęcie? - Nakręcałem się coraz bardziej. - Jak pójdziemy na zakupy, kiedy nie
wiemy jak wyg... Aaaa... - Ta podstępna żmija Ela przebiła na wylot moje biedne
uszko. Zanim zdążyłem nabrać oddechu by zacząć się drzeć na nowo, miałem
założonego zaręczynowego kolczyka. Oboje manipulatorzy uśmiechali się do mnie
tryumfalnie.
- Spokojnie
Cwjetok... Jeszcze sobie coś urwiesz. - Już chciałem prychnąć oburzony, kiedy
zostałem cmoknięty w usta. - Wyglądasz słodko.
- Ty! Jestem
mężczyznom, a nie cukierkiem! - Zaprotestowałem.
Super rozdział jak zawsze 😉
OdpowiedzUsuńOstatnio tak sovie pomyślałam, że
chętnie bym przeczytała podobne połączenie jak zrobiłaś z Krasą Górą i Narzeczoną Dla Czarta tylko z Gorzkim Smakiem Sławy i Małżeństwem z Rozsądku. 😁😁😁
Albo z Dwoma Obliczami Miłości.
UsuńNajlepiej połącz całą trójkę 😇
Bardzo lubię twoje historie, rozdział bardzo fajny. Życzę dużo weny i chęci do pisania.
OdpowiedzUsuńUps... Zaspało mi się, a tu już nowy rozdział od dwóch dni... Kajam się... Nic nie poprawia tak humoru jak bohaterski Stokrotek - supermachomen... Wielkie dzięki!
OdpowiedzUsuńLutek moim bohaterem!!!!!
OdpowiedzUsuńjego podejście do życia i komentarze w jego wykonaniu to majstersztyk.
Pozdrawiam i czekam cierpliwie na następny odcinek.
Mefisto
Rozdział świetny. Śmiałam się jak głupia aż w autobusie się dziwnie patrzyli. Dużo weny życzę.
OdpowiedzUsuńMarta
Hej,
OdpowiedzUsuńoch świetnie, Lutek jako taki super macocha wypada rewelacyjnie, co za podstępni, ale bardzo ciekawią mnie te słowińskie fantazje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia