wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 15


   Siedziałem w ramionach Nikolasa na złocistym, rozgrzanym słońcem piasku. Owady z brzękiem uwijały się wokół bujnie kwitnących w trawie kwiatów. Znajdowaliśmy się w niewielkiej, opromienionej słońcem dolinie, jedynej jasnej plamie na tle zielonkawego mroku. Wokół rozpościerał się gęsty, ciemny las. Przed nami szemrał mały wodospad, wpadający do sporego, wodnego oczka. Woda w nim była kryształowo czysta, widziałem pływające leniwie ryby. Dawno nie czułem się taki odprężony i spokojny. Wszystko co złe zostało gdzieś tam daleko, w gąszczu splecionych ze sobą powyginanych konarów. Mocne, twarde ciało za mną było niczym pień dębu, na którym bez wahania mogłem się oprzeć. Bijąca od niego siła była wprost zniewalająca. Odwróciłem głowę w bok, by spojrzeć na przystojną twarz mojego mężczyzny. Dotknąłem palcami kształtnych warg.
- Czy wiesz, jak bardzo cię lubię? – usłyszałem jego miękki głos. Ciepły oddech połaskotał mi szyję. Zadrżałem. Poczułem dziwną omdlałość we wszystkich częściach ciała.
- Pokaż mi… - szepnąłem i poczułem, jak moje policzki zaczynają płonąć. Speszyłem się swoją śmiałością. Nadal nie umiałem okazywać uczuć w sposób bezpośredni, dlatego w takich sytuacjach czułem się strasznie niepewnie. Nachylił się i nosem pomiział mnie po karku. Natychmiast zjeżyły mi się na nim wszystkie włoski.
   Przysunąłem się bliżej i wplątałem palce w jego nadspodziewanie bujne… kłaki? Mokry, długi język zamiast przystąpić do subtelnej zabawy, zaślinił mi twarz. Okropnie śmierdziało mu z ust. Skądś znałem ten zapaszek. Jadł na śniadanie Pedigree? Czy tak całuje wytrawny podrywacz? I co tak ciągle stuka? Dzięcioł?
   Gwałtownie otworzyłem oczy. Na moim łóżku z szerokim uśmiechem na psim pysku siedział Kalafior i walił ogonem o szafę. O tej porze zawsze  miał największą ochotę do figli, energia wprost go rozpierała. Zupełnie nie rozumiał, że normalny (...no niekoniecznie) człowiek mógł się dopiero rozbudzać.
- Blee… Do budy, paskudzie… - Wytarłem twarz kołdrą. Ze zdziwieniem zanotowałem, że byłem we własnym domu. Żadnych jęczących kuzynów, załamanych matek i ryczących niemowlaków. Jak tutaj trafiłem, nie miałem najmniejszego pojęcia. Normalnie czary.
***
   Wciągnąłem na tyłek ulubiony, zmechacony dres, a na grzbiet stary podkoszulek z wielką stokrotką na klacie. Spojrzałem na swoje zaspane odbicie w lustrze ze szwem od poduszki odbitym na czole i w tym momencie coś się we mnie przekręciło. Dziadunio! Wnet przypomniałem sobie cholerną szopkę ze swatami. Boso wypadłem na korytarz w poszukiwaniu domowego tyrana. Udusić czy nie udusić? Może nasypać jakiegoś matczynego zielska do kawy, przeczyszczającego najlepiej. Nic tak nie wpływa na przywrócenie zdrowego rozsądku jak porządna sraczka. Roztaczając w umyśle piękną wizję dziadunia rezydującego w kibelku, na którym to skrupulatnie przemyśla swoje zachowanie i błaga o wybaczenie, zszedłem po schodach. Wiśka na widok mojej zawziętej miny przezornie umknęła z kuchni. Tymczasem główny winowajca, czyli Franio, podniósł jedynie oczy znad gazety, po czym uśmiechnął się niewinnie. Siorbnął malinowej herbatki i pogrążył się beztrosko w lekturze, nie przejmując się zupełnie, że po drugiej stronie stołu ma dyszącego z pragnienia zemsty wroga.
- Zjedz słodkiego rogalika, bo się pomarszczysz z tej złości. – Podsunął mi talerzyk ze wspaniale pachnącymi, cynamonowymi drożdżówkami, zrobionymi przez moją siostrę.
- Nie próbuj mi mącić w głowie! Dużo za mnie dostałeś prowizji? – burknąłem w kubek gorącego kakao, choć chętnie się poczęstowałem. Drań dobrze wiedział, jaką mam słabość do domowych słodyczy. Nieco pary uszło mi uszami, niczym z rozdętego nadmiernie balonika.
- A co tam niby jest do mącenia? Z tych kilku nędznych klepek, trzęsących się po twojej łepetynie, nie da się zrobić porządnego koktajlu. – Błysnął oczami i uśmiechnął się szeroko. Ktoś mógłby go wziąć za ujmującego, starszego pana, oczywiście dopóki nie poznałby bliżej sławnego na cała okolicę piekielnego charakterku. – Można by cię wywieźć do Afryki, a ty nawet byś tego nie zauważył.
- Nie zmieniaj tematu! – Zrobiłem sobie dolewkę ze stojącego na blacie stołu dzbanka.
- W takim razie jak znalazłeś się w domu, mądralo? – Podniósł na czoło okulary i złożył gazetę.
- Yy... Hm… - Dosłownie czarna dziura w pamięci. W tak młodym wieku początki sklerozy? Powinienem się przebadać? Mocno zmęczony krzątałem się po domu kuzyna, karmiłem małego, kiedy wszyscy, na czele z Nikolasem – niańką, spali. Układałem kaftaniki… Ostatni, jaki zakodowałem, to taki różowy w słoniki.
- Prezes Horodyński przytaszczył cię na własnych plecach. Niby taki wybladły szlachciura, ale swoją krzepę ma, nie powiem. Wujostwo wróciło wcześniej, a ty spałeś jak zabity, rozwalony na kanapie w salonie.
- Nie byle jaki szlachciura, tylko stara, rosyjska arystokracja. Sprawdziłem. – Nie lubiłem, kiedy ktoś wygadywał o Nikolasie bzdury wyczytane z gazet. Powinienem sobie jednak darować ten tekst, sądząc po minie dziadka. – Ty się lepiej przestań wtrącać i zajmij swoim ukochanym brydżem! Postaraj się nie stracić całej emerytury – dorzuciłem złośliwie. Franio grał naprawdę dobrze, ale raz zaliczył porządną wpadkę, którą lubiłem mu wypominać przy tego rodzaju okazjach. Zawsze wprawiało go to w konsternację, niestety - nie na długo.
- Najpierw musiałbym znaleźć godnego siebie przeciwnika. Za to ty, wnusiu, znowu wpakowałeś się w kabałę.
- Ja?! Jeszcze śmiesz mi wygadywać cokolwiek? Któremu mnie sprzedałeś? Gadaj zaraz! Co ci przyszło do głowy z tymi swatami? – Ponownie podniosło mi się ciśnienie. On nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia, nic!
- Nie gorączkuj się, Luciu. Nie handluję żywym towarem. Uzależniłem decyzję od twojej zgody. Powiedziałem jedynie, że mogą się o ciebie starać. Obaj. – Popatrzył na mnie uważnie tym swoim wszystkowiedzącym wzrokiem.
- Jak to obaj? Przecież na dobrą sprawę ich nie znasz! – Niemal podniosłem się z krzesła, przy czym resztka rogalika wypadła z ust na kolana.
- Trochę znam – przyznał niechętnie, przyciśnięty przeze mnie Franio. – Kiedy ty niańczyłeś bobasa, ja zrobiłem przesłuchanie kandydatów.
- Dziadku, tym razem przegiąłeś! – Byłem wściekły. Jakim prawem ingerował w moje prywatne sprawy?  – Jutro się wyprowadzam, choćby pod most! Mam tego dość!
- Dziecko! Co ty wygadujesz?! – Tym razem to dziadka aż zgięło. – Zwyczajnie się o ciebie martwię. Przyciągasz do siebie, niczym magnes opiłki, typy spod ciemnej gwiazdy. I to nie jakichś zwyczajnych chuliganów, tylko prawdziwych skurczybyków!
- Co ty niby do nich masz? Jedna rozmowa i już wyrobiłeś sobie opinię? – No naprawdę, myślałem, że Franio był mądrzejszy i nie kierował się zwykłymi uprzedzeniami.
- Lutek, nie udawaj głupszego, niż jesteś. Doktor Czarny ma mentalność myśliwego – zdobyć, zaliczyć, wypluć kości. Dorwie cię, poigra i rzuci, jak się tobą znudzi. Zaintrygowałeś go, bo się postawiłeś. Miałeś na pewno dziesiątki poprzedników, którzy teraz wypłakują oczy w poduszkę.
- Prawie jak Freud… – Zacząłem przeżuwać kolejną drożdżówkę. Nie miałem zamiaru przyznawać mu racji i wbijać w jeszcze większą pychę. Prawdę mówiąc, w pełni zgadzałem się z tym, co powiedział.
- Ale ten drugi, Horodyński, jest jeszcze gorszy. Ty się nie łudź, widzę jak na niego patrzysz. On nie bez powodu ma fatalną opinię. Przy tobie wyraźnie się hamuje, ale te czarne oczyska świecą mu jak wilkowi. Gdyby ktoś naraził się temu mężczyźnie, zabiłby go bez wahania. Sadząc po oszczędnych, zwinnych ruchach, odebrał niezłe szkolenie. Poza tym jest bardzo przystojny i bogaty. Mógłby mieć każdego, a zainteresował się akurat tobą i to po jednym, krótkim spotkaniu. Czy nie wydaje ci się to dziwne? Jest w nim jakieś wyrachowanie, czujność drapieżnika na wyprawie. Zostaw go, zanim pokaże, o co mu tak naprawdę chodzi. Zauważyłeś, z jaką ciekawością wypytuje się o innych członków rodziny?
- No dobra… - Postanowiłem się chwilowo poddać. Nie miałem za bardzo z kim podyskutować o swoich rozterkach. – Posłuchaj i powiedz, co o tym myślisz. – Opowiedziałem mu wszystko, co podsłuchałem i wnet dostrzegłem lęgnące się w głowie od jakiegoś czasu podejrzenia w stosunku do Nikolasa.
- Myślę, że powinieneś pogadać z Przemkiem i kuzynami. Jeśli dobrze zapamiętałeś datę ze zdjęcia, oni rzeczywiście w tamtym czasie przebywali w USA na wymianie studenckiej. Przez te pół roku mogło wiele tam się wydarzyć. Zwłaszcza twój brat wrócił do domu w paskudnym humorze. Nie spotkał się od tamtej pory z żadną dziewczyną, w zamian ma samych kolegów. – Franio wyciągnął fajeczkę i zamyślił się głęboko. – Najbardziej intrygująca jest ta historia z siostrą Horodyńskiego. Zacznijmy od niej.
- To nabiera sensu. Pogadam z nimi, z tym że niekoniecznie mogą chcieć powiedzieć mi prawdę. Zwłaszcza, jak mają coś na sumieniu. Wujek zabiłby ich za aferę z uwiedzeniem nieletniej.
- Tylko spokojnie, niech nie ponosi cię wyobraźnia, bo możesz komuś zrobić krzywdę – pogroził mi Franio. Pochłonięty rozważaniami o Nikolasie, zupełnie zapomniałem o swojej zemście na dziaduniu. – Co tam ci się po tej łepetynie plącze?
- Och… Mogło być jak w filmie… - Dopiłem kakao i poprawiłem się na krześle. Mój wzrok błądził za oknem, zamiast kwitnących czereśni widząc obrazy wymyślanej historii. – Któryś Stokrotek, z tym że to nie mógłby być ten bzykający nawet dziurkę od klucza Przemek, zobaczył piękną Nataszę i się zadurzył. Spotykali się przez jakiś czas, potem on musiał wyjechać, a ona nie chciała albo nie mogła. Rozstali się we łzach, a ona potem zachorowała z rozpaczy i tęsknoty. Umarła, biedactwo. Horodyński dowiedział się o wszystkim i łaknie zemsty za siostrzyczkę… - Postukałem palcem po nosie, bo właśnie znalazłem fajny temat na nowe opowiadanie do miesięcznika ,,Fantazja”. Czasem do niego pisywałem, ot tak dla rozrywki. Kompletnie odleciałem.
- Aua… No co…? - Mokra ścierka wylądowała na mojej głowie i ściągnęła z obłoków na ziemię.

***
   Niestety nie udało mi się porozmawiać ani z Przemkiem, ani z żadnym z kuzynów. Po południu okazało się, że jedna z koleżanek się rozchorowała i musiałem ją zastąpić. Nie zaspokoiłem więc ciekawości i musiałem swoje dochodzenie w sprawie Nikolasa przełożyć na inny dzień. Kiedy wszedłem na SOR, okazało się, że Jasiu z Hrabią spędzają weekend na łonie rodziny. Dostali królewski rozkaz od rodziców Kozłowskiego, więc postanowili przynajmniej spróbować zakopać topór wojenny. Ofiarą ich negocjacji pokojowych stał się Czarny, winien Suchej przysługę za paskudnego kaca, którego nabawiła się w moim domu, napojona przez Frania domowymi trunkami.
    Nikt nie przepadał za dyżurami na Izbie Przyjęć w wolne dni. Zwłaszcza że dzisiaj były Dni Miasta Karowa, miały miejsce zabawy w plenerze i alkohol lał się strumieniami, a na wieczór zapowiedziano pokaz sztucznych ogni. Przekładało się to na szereg spojonych denatów, wyciągniętych z różnych dziwnych miejsc z drobnymi urazami, których za żadne skarby nie chciała przyjąć wytrzeźwiałka, zasłaniając się ich wątpliwym stanem zdrowia. My nie mieliśmy takiej wymówki.
- A jednak cię dorwali! - stwierdził na mój widok zadowolony Czarny, błądząc bez skrępowania błyszczącymi oczami po moim ciele. Facet nie miał żadnych zahamowań w kwestii podrywania, dla niego każdy moment był dobry, żeby przetestować towar. Ponieważ nie miałem pojęcia, że będę pracował z tym lovelasem, ubrałem całkiem dopasowany, zielony mundurek.
- Niestety... - Przewróciłem oczami, a Gosia z Renią zachichotały. Usiadłem za biurkiem i zacząłem przeglądać karty pacjentów, którzy leżeli na sali.
- Mamy okazję spędzić ze sobą trochę czasu, twój dziadek powinien być zadowolony. - Stanął za moimi plecami, po czym sięgnął mi przez ramię po książkę przyjęć. Oczywiście nie zawahał się przy tym na mnie oprzeć i pomiziać kciukiem po szyi.
- Proszę! – Postawiłem mu z impetem pudełko na drugiej łapie, ze spinaczami do papieru. Dzielnie nie wydał z siebie choćby pisku. – Żeby się panu dokumenty nie pomieszały. – Widziałem, jak dziewczyny zaśmiewały się z moich nieudolnych wysiłków zejścia z pola rażenia roztaczającego swoje wdzięki Czarnego. Udawały, niewdzięczne małpy, że porządkują sprzęt w szafie. Znikąd pomocy.
- Luciu, po co ta brutalność? Nikt cię nie nauczył, że subtelnością i pieszczotą można osiągnąć znacznie więcej? – zagruchał mi do ucha ten nałogowy Casanova. On był doprawdy niereformowalny. Najwyraźniej wbił sobie do łba, że mnie zaliczy i czym więcej się opierałem, tym bardzie się napalał. Mój dekielek zaczął posykiwać, a pod kopułką zawrzało. Moi najbliżsi zazwyczaj w tym momencie salwowali się ucieczką lub, jak wolicie, „odwrotem taktycznym”. Odwróciłem głowę i uśmiechnąłem się niewinnie, trzepocząc przy tym rzęsami. Udało mi się nawet wyprodukować panieński rumieniec - o tym że ze złości, tokujący niczym cietrzew doktor nie musiał wiedzieć. Ten uwodzicielski uśmiech, powłóczysty wzrok, prężące się pod skrojonym przez utalentowanego krawca uniformem, całkiem niezłe mięśnie.
- Strasznie tu gorąco… - Powachlowałem się kartami zleceń, obdarzając go spojrzeniem trafionej strzałą Amora gazeli. Już ja ci pokażę serię wyrafinowanych pieszczot, ty rozpuszczony, nachalny łajdaku! – Muszę wyjść na chwilę… - Zacisnąłem uda i obciągnąłem bluzę, spuszczając nieśmiało wzrok na podłogę. Nabrał się czy nie? Był takim Narcyzem, że powinien chwycić haczyk.
- Dokąd się wybierasz, Luciu? – Był wyraźnie zafascynowany moim zachowaniem, ale nadal miał się na baczności. Cwana bestia.
- Regulamin nie nakazuje meldowania o wizycie w łazience… - szepnąłem niby zmieszany i uciekłem spłoszony. Obciągałem nadal bluzę, jakbym miał coś do ukrycia. Kątem oka dostrzegłem, jak zaskoczone dziewczyny wytrzeszczają oczy. Łazienka dla personelu znajdowała się na końcu korytarza. Wszedłem do wąskiej kabiny prysznicowej i wypróbowałem pokrętło. Tak jak zapamiętałem, było łatwe do wyciągnięcia. Usłyszałem kroki, szybko przymknąłem drzwi i zacząłem cicho posapywać. Złapałem się za spodnie z przodu, zamknąłem oczy. Moja złota rybka właśnie przypłynęła.
- Mój kwiatuszku, nie musisz tego robić sam. – Bezczelnie wszedł do kabiny i stanął przede mną. Obserwowałem go spod rzęs, płonący wzrok miał utkwiony w mojej zaciśniętej ręce. Odsunąłem się, niby zawstydzony. Manewrowałem tak, aby to on stanął pod natryskiem, a ja miałbym za plecami drzwi.
- Ale doktorze… - wyjąkałem.  – Jesteśmy w pracy…
- Pozwól sobie sprawić przyjemność…
- Nie powinniśmy…
- Kwadrans przyjemności nikomu nie zaszkodzi… - Musiałem szybko kończyć, bo za chwilę mógł się na mnie rzucić. Podszedłem bliżej i zacząłem rozpinać mu bluzę. Zniecierpliwiony moją powolnością, sam ściągnął ją przez głowę, odrzucając przez drewnianą ściankę do sąsiedniego pomieszczenia.
- Z pewnością... – Uśmiechnąłem się słodko, pogładziłem go po nagim, opalonym brzuchu i otworzyłem natrysk. Na głowę napaleńca mocnym strumieniem gruchnęła ciepła woda. Wyrwałem pokrętło i zwinnie wyskoczyłem na zewnątrz. Zablokowałem drzwi stojącym pod ścianą mopem. Podniosłem leżącą na podłodze bluzę i pomachałem nią niczym zwycięską chorągwią. Rozległo się gwałtowne bębnienie i stek przekleństw.
- Lutek, ty cholero! Jeszcze cię dopadnę! – Dziki wrzask nie zrobił na mnie zbytniego wrażenia. Często słyszałem takie w domu.
- Miłej zabawy, doktorze, z panem Rąsią! Wolisz pana Prawego czy Lewego? – Zawołałem, chichocząc pod nosem i uciekłem z łazienki.  Do kieszeni schowałem zawór od prysznica. Może ta mała kąpiel czegoś go nauczy.
....................................................................................................................
betowała Kiyami


niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 14

   

   Przez ten cały cyrk ze swatami dosłownie gotowałem się ze złości. Moja rodzina była niewątpliwie stadem szalonych dziwaków, które chciało chyba doprowadzić do tego, że z domu będę wychodził jedynie po zmierzchu, najlepiej w długiej, czarnej pelerynie z kapturem. A już dopiero wścibski Franio przechodził samego siebie. Nie dość, że nadal żył w epoce sarmackiej Polski, to jeszcze wciągał w swoje niemądre pomysły resztę Stokrotków, którzy, ku mojej rozpaczy, uwielbiali takie awantury i chętnie brali w nich udział. Jeśli ktoś narzeka na nudę i pragnie życia w XVIII-wiecznym chaosie, to powinien koniecznie wżenić się w naszą rodzinę. Serdecznie zapraszam, mamy do zaoferowania wielu kawalerów i nawet jedną, rudą wiedźmę. A gdyby ktoś tak zechciał mojego ukochanego brata Przemka, gotów byłbym nawet dopłacić, byle zabrał go z domu… Jednak prawdziwy bohater, taki co najmniej na miarę Kmicica, wziąłby do siebie mamę Basię (najlepiej ktoś z Klubu Morsów, te nagie pląsy o północy wymagają hartu ciała i ducha) bądź naszego domowego tyrana, choć myślę, że nawet dzielna Xena nie dałaby rady.
Patrzyłem, jak siedzący przy stoliku dziadunio targował się niczym przekupka, wyciągając z mocno oszołomionych wysokoprocentowymi trunkami swatów najmniejsze szczegóły dotyczące obu starających. Z niewinnym uśmiechem na pomarszczonej twarzy dowiedział się nie tylko najbardziej kompromitujących faktów z ich życia, ale także dostał szczegółowy raport o stanie finansów. Biedny burmistrz i Sucha nawet nie zorientowali się, kiedy dokonali generalnej spowiedzi.
Tymczasem ja siedziałem grzecznie na kanapie w towarzystwie zachwyconej narzeczeńską aferą Wiśki. Zgrzytałem zębami, omal nie ścierając ich na proch i wymyślałem siedemdziesiąt siedem sposobów na ukaranie niepoprawnego staruszka. W wyobraźni jak zwykle całkiem nieźle mi szło, nie był to bynajmniej pierwszy wybryk seniora w stosunku do mojej osoby. Nigdy jednak nie udało mi się żadnego kuszącego pomysłu zrealizować. Długie, powolne tortury może przywróciłby mu odrobinę rozsądku. Nie mogłem nawet zrzucić jego zachowania na karb wieku czy sklerozę. Franio był bystry jak mało kto i czym starszy, tym lepiej się bawił i rządził Stokrotkami twardą ręką niczym wojewoda na swoim kasztelu.
Kiedy goście wreszcie wyszli, a raczej zostali zataszczeni do taksówki przez ubawionego do łez Przemka, bolała mnie już cała szczęka. Właśnie otwierałem usta, by zacząć się drzeć (istniała niewielka szansa, że zabytkowy żyrandol wskutek wstrząsów spadnie seniorom na głowy), kiedy zadzwonił telefon...
- Lutek, pomocy...! Miej serce... - usłyszałem jękliwy głos kuzyna Bolka.
- Czego? - W tej chwili nie byłem zbyt pokojowo nastawiony do rodziny. Na pewno wszyscy wiedzieli, co planuje Franio i nikt z tych zdrajców mnie nie ostrzegł.
- Błagam cię, przyjedź natychmiast! Sara już wróciła do domu z małym, a matka z ojcem będą dopiero jutro.
- Dlaczego ja? – Przestraszyłem się nie na żarty, nie miałem z noworodkami zbytniego doświadczenia. – Pogoń baby!
- W twoim domu nie ma kobiet, tylko walnięte wiedźmy. Nie oddam syna w ręce szalonej zielarki i jej córki - ostrozębnej prawniczki! - zaprotestował kategorycznie. –  On cały czas ryczy, Sara zresztą też…
- No to masz problem… - Zacząłem wyrzucać gwałtownie z piersi drobiny lęgnącego się tam współczucia. Jego ukochana żona była taką samą szaloną jędzą jak moja sister, bo kto inny chciałby jakiegoś Stokrotka. Tego jednak ten zakochany po uszy burak zupełnie nie dostrzegał i nazywał ją swoją Słodką Niezapominajką. Niby że nie sposób o niej zapomnieć. Całkiem inteligentna dziewczyna dała się wziąć na taki banalny chwyt!
- Jesteś pielęgniarkiem czy nie?! – zapytał, oburzony moją postawą. – Jeszcze godzina, a znajdziesz tu moje zestresowane zwłoki! – dodał płaczliwie, a moje miękkie serce zatrzepotało.
- Będziesz mi winien przysługę! – mruknąłem i ruszyłem do drzwi, po drodze porywając z kuchni ogromną, wołową kość, a z wieszaka w przedpokoju kurtkę. Niech myślą, że idę przywabić psa.

***
   Nie miałem zamiaru zdradzać reszcie rodziny doniosłej nowiny, bo wszyscy zwaliliby się temu konającemu głupolowi na łeb. Na szczęście Bolek mieszkał niedaleko. Zanim do niego dotarłem, przypomniałem sobie, czego nauczyli mnie na praktykach w oddziale położniczym. Zapukałem i nie zdążyłem nawet zamrugać oczami, kiedy zdesperowany kuzyn rzucił mi się w ramiona. Przystojny na ogół facet wyglądał niczym po katastrofie, zresztą nie tylko on. Cały niewielki domek ogarnęło jakieś szaleństwo. Wszędzie walały się kolorowe ubranka z misiami, pieluchy, podpaski, butelki i smoczki. Młody tatuś jak nic zwariował z radości i wykupił cały sklep z akcesoriami dla niemowląt. Malowniczy bajzel bił po oczach. Kontemplację krajobrazu po wybuchu bomby zwanej Marcinkiem przerwało mi żałosne kwilenie i kobiecy szloch.
- Jak tylko wstanę, to cię zabiję! Po co mi to było?! – zawodziła Słodka Niezapominajka. – Dla pewności utnę ci Szalonego Ogiera! – dodała mściwie.
- Szalonego Ogiera? – zabulgotałem z uciechy. Muszę zanotować sobie w pamięci, że dzieci wzbudzają mordercze instynkty w partnerach.
- Bredzi w gorączce – mruknął, zarumieniony niczym nastolatek Bolek. Dla pewności obciągnął nisko sweter, by nie drażnić zbytnio małżonki.
Wszedłem do sypialni i opadły mi ręce. Przez kilka godzin od przyjazdu te dwa patałachy, jak w myślach nazwałem niewydarzonych rodziców, nic pożytecznego nie zrobiły. Sara leżała na łóżku, próbując uspokoić malucha, który desperacko usiłował uchwycić usteczkami jej nabrzmiałą, zaczerwienioną pierś. Oczy dziewczyny błyszczały od gorączki, a twarz miała wykrzywioną z bólu.
- Dlaczego nie je? Może jest chory? – Popatrzyła na mnie przerażona.
- Gadasz bzdury. – Usiadłem obok na krześle. – Mogę? – Kiedy przytaknęła, dotknąłem delikatnie jej piersi. Była gorąca i twarda niczym kamień. - Nie uczyli was w szpitalu postępowania przy dużym napływie pokarmu?
- Ech, była jakaś pogadanka i pokaz, ale źle się wtedy czułam i niewiele pamiętam – przyznała zmieszana. - Na oddziale były tylko dwie położne, biegały tam i z powrotem jakby miały turbo napęd. Nie chciałam sprawiać dodatkowego kłopotu.
- No dobra. W taki razie zaczynamy skrócony kurs pod tytułem:   ,,Mleka mniej, cyckom lżej”. Masz gdzieś oliwkę i ręcznik? – Zabrałem z jej ramion Marcinka i włożyłem do kołyski. – Bądź facetem i trochę wytrzymaj! – Włożyłem mu do skrzywionej buzi smoczek, zaczął ciągnąć, aż guma strzelała. Wziąłem z szafki buteleczkę. – Będzie trochę bolało. – Przystąpiłem do masażu i odciągania piersi.
- Może ja pomogę? – Bolek stał na środku pokoju z nieszczęśliwą miną, z fascynacją gapiąc się na to, co robimy.
- Ty spieprzaj do kuchni i włóż umytą kapustę do lodówki. Znajdź Sarze miękki stanik, a potem rozbij tłuczkiem do mięsa kilka liści. Zaparz w garnuszku szałwię, przepis masz na opakowaniu.
- Będziemy robić bigos? – zapytał zaskoczony.
- Kretynie, znikaj, masz piętnaście minut! – Zanim kuzyn uporał się z rozkazami, pierś już nieco zmiękła. Przystawiłem do niej malucha, który chwycił ją mocno niczym mała pirania. Z oczu dziewczyny znowu popłynęły łzy. – Nie martw się, ból szybko minie.  – Pogłaskałem ją po ramieniu. – Po kilku dniach wszystko wróci do normy. Marcinek dostanie jedzonko pierwszej klasy, a dla ciebie to też będzie wygoda.
- Obyś miał rację. A co z gorączką? – Widać było, że się uspokoiła i nabrała otuchy.
- Spadnie, na szczęście nie jest wysoka. To jeszcze nie zapalenie. – Z przyjemnością patrzyłem na ciągnącego z wielkim zapałem pokarm noworodka. – Ale głodomór!
- Po tatusiu! Też trudno go oderwać od piersi.  – Obdarzyła mnie łobuzerskim uśmiechem, po czym przytuliła delikatnie synka. Po kwadransie mały był już spokojny i najedzony. Zmieniłem mu jeszcze pieluszkę, a ryczący potwór zamienił się w aniołka, który natychmiast zamknął oczka. W tym momencie wrócił Bolek ze wszystkimi akcesoriami i położył na stoliku do przewijania.
- Co tu tak cicho? – zapytał zaniepokojony. Patrzył z taką czułością na żonę i synka, że zrobiło mi się jakoś ciepło na duszy.
- Nie gadaj, tylko dawaj, co przygotowałeś i ucz się. Jutro ty to będziesz robił! – Wziąłem od niego stanik i pomogłem ubrać Sarze, następnie nałożyłem do niego zimnych liści kapusty.
- Zostawisz mnie tutaj samego?! – zajęczał przerażony.
- Czy to ten sam facet, który dla mnie chciał przenosić góry? - Dziewczyna popatrzyła na męża zmrużonymi oczami. - Jak dobrze, prawie przestało boleć. - Z ogromną ulgą wypisaną na twarzy opadła na poduszki. – Doprowadź się do porządku, głuptasie. – Pokręciła głową, widząc dwudniowy zarost i krzywo pozapinane guziki swetra.
- Zorganizuj rosołek dla mamusi, ale już! – warknąłem do kuzyna.
- Nie umiem gotować. – Podrapał się po rozczochranej głowie z zafrasowaną miną.
- Leć do najbliższej sąsiadki i powiedz, że masz sytuację kryzysową. Na pewno nie odmówi ci pomocy. Nie wracaj bez zupki! – W ciągu sekundy zniknął jak zaczarowany. Widziałem przez okno, jak gnał gdzieś z termosem w ręce.

***
   Usiadłem na kanapie w salonie z drzemiącym Marcinkiem na rękach i zacząłem obmyślać plan działania. Młodzi słaniali się na nogach, w domu panował niesamowity bałagan, a ciotka wracała dopiero następnego dnia. Potrzebowałem dodatkowych rąk do pracy. Sam nie miałem szans wszystkiego ogarnąć. W tym momencie zadzwoniła komórka, co uznałem za zrządzenie opatrzności.
- Lutek, gdzie ty się szwendasz po nocy? – zabrzmiał mi w uszach poirytowany głos Nikolasa. Paskudny zazdrośnik znowu snuł dziwne domysły. Najwyraźniej domagał się maleńkiej nauczki. –Testujesz Czarnego? Pewnie Sucha przechwalała się majątkiem tego taniego podrywacza i słynna willa na Mazurach wpadła ci w oko.
- Jasne, nie mogę się doczekać, aż spędzę w niej kilka upojnych nocy. Uważasz, że dwie osoby zmieszczą się na bujanym fotelu? – zapytałem niewinnie.
- Gdzie ty jesteś i co robisz? – warknął naprawdę groźnie. Powinien się zatrudnić w policji, samym tylko tonem potrafiłby odstraszać chuliganów.
- Ja? Nic takiego – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Jaką ty masz mięciutką skórę. Normalnie atłasik. – Pomiziałem nosem malucha po policzku. Odległość dodała mi odwagi. Zupełnie zignorowałem pieniącego się prezesa. Ciekawe, ile wytrzyma? – I te czarne loki. Przystojniaczek z ciebie, słodziaku. – Chłopczyk, taki cichy i zaspany, był strasznie milutki, mógłbym go schrupać w całości. Może jednak dzieci nie były złe? Gdyby jeszcze miało ciemne oczy Nikolasa i te jego usta. Być może za parę lat sam chciałbym mieć takiego łobuziaka.
- Cholera! Zaraz tam będę, zdrajco! Obedrę was obu ze skóry! - I to by było na tyle, jeśli chodzi o opanowanie Diabła Ho. Ciekawe, jak niby mnie znajdzie, nikt nie wie, dokąd poszedłem.
   Przeniosłem kołyskę do salonu, chcąc dać odpocząć znękanemu kuzynostwu. Wyścieliłem bujak kocykiem z zamiarem spędzenia w nim nocy, gdyby jednak prezes mnie zawiódł.

***
   Bolek stanął na wysokości zadania i wyjątkowo szybko się uwinął. Wyłudził cały garnek rosołu z domowym makaronem. Miał piękny, złocisty kolor i pachniał naprawdę smakowicie. Z dumą postawił go na piecu, niczym powracający z wyjątkowo udanego polowania myśliwy. Czym my tak naprawdę różnimy się od jaskiniowców?
Nakarmiłem zupką słaniających się na nogach młodych rodziców i zapakowałem ich do łóżka, mimo gwałtownych protestów z ich strony. Ledwie zamknąłem za nimi drzwi do sypialni, gdy usłyszałem głośne pukanie. Zerknąłem przez wizjer, wywiad Horodyńskigo działał jednak bez zarzutu. Kiedy otworzyłem, błysnął wściekle czarnymi ślepiami i wpadł z impetem do środka.
- Gdzie ten łapiduch? – Przyparł mnie do ściany. Kiedyś wpadłbym w panikę na tak obcesowe zachowanie. Osobiście wyleczył mnie z lęków, więc tylko do siebie mógł mieć pretensje.
- Masz być cicho albo cię stąd wyrzucę! – Przytrzymałem go stanowczo za klapy od marynarki. Drań był ode mnie wyższy z dziesięć centymetrów i chyba zamiast przekładać w swojej firmie papierki, cały czas intensywnie trenował. Kiedy on miał na to czas, pozostawało dla mnie tajemnicą.
- Ty? – Popatrzył pobłażliwie na moją widoczną w rozpiętej koszulce mizerną klatę. Poczerwieniałem. – Niby jak? – Wyraźnie miał mnie za mięczaka.
- Najpierw ci przypierdzielę tym! – Pogroziłem mu trzymaną w ręce chochlą. Kiedy wszedł, nalewałem sobie właśnie rosołek. – A potem za te kręte kudły wywalę cię za drzwi! – Tupnąłem nogą dla podkreślenia swoich słów. - Wszyscy są tam. – Wskazałem na drzwi po lewej. – Idź na palcach i wylecz tę paranoję. – Sam pomaszerowałem do salonu, zadzierając nos do góry. Oczywiście Nikolas poszedł natychmiast we wskazanym kierunku, ale o dziwo ściągnął buty i starał się nie hałasować. Coś jednak dotarło do tego zakutego łba. Wrócił skruszony z niewyraźną miną.
- Wszyscy śpią… - zaczął niepewnie. Gdzieś zniknęła cała zaczepność prezesa.
- No proszę, ani willi, ani białego fartucha… - Popatrzyłem na niego kpiąco. Przygryzłem sobie język, by nie parsknąć śmiechem. Taki speszony i pełen poczucia winy wyglądał naprawdę uroczo. Miałem go ochotę jednocześnie porządne kopnąć za podejrzliwość i pocałować w te nadąsane usta. – Zejdź mi z oczu! Mam jeszcze sporo pracy. – Przewróciłem oczami na widok bajzlu, jaki mnie otaczał.
- Może mogę w czymś pomóc… - zaproponował. Ach te wyrzuty sumienia. Lubiłem go coraz bardziej. Musiałem być jednak ostrożny, facet nie był głupi.
- No nie wiem, nie chcę cię zbytnio angażować – zacząłem powoli, jakbym się zastanawiał, czy na pewno chcę mu przebaczyć.
- Ale ja bardzo chętnie. Nie gniewaj się. – Podszedł bliżej i dotknął mojego policzka. Nie zaprotestowałem, więc cwany wyga zjechał niżej i nacisnął pieszczotliwie czubkami palców wrażliwy punkt na szyi. Nie wiem, kto kogo miał teraz w garści, ale zrobiło się bardzo przyjemnie. Ciepłe, natarczywe usta odszukały moje, które usiłowałem trzymać zaciśnięte. Skoro byłem obrażony, nie mogłem tak od razu ulec, choć nie powiem, bardzo mnie kusiło, by wywiesić białą flagę. Tymczasem Nikolas zmienił front, zaczął wędrować spragnionymi wargami po mojej twarzy, obrysował kości policzkowe, musnął powieki, zbadał dokładnie czoło i podbródek, jakby chciał mnie w przyszłości wyrzeźbić. Pieścił ostrożnie każdy skrawek coraz wrażliwszej skóry. Pode mną drżały nogi, a w głowie zaczęło się kręcić niczym po wypiciu lampki mocnego wina.
- Dość, nie jesteśmy sa…- Natychmiast wykorzystał to, że otworzyłem usta. Zwinny język wdarł się do środka i psotnie trącił swojego odpowiednika. Posuwiste, delikatne ruchy siały spustoszenie w moim ciele. Przyciągnął mnie do siebie, objął mocno w talii i otarł się pobudzonymi biodrami o moje, równie rozedrgane. Poczułem jego podniecenie, sapnąłem…
- Mwe… mwe… - Dobiegło mnie ciche kwilenie. Mimo otumaniającej moją łepetynę różowej mgiełki zrozumiałem, że to maleństwo domagało się uwagi. Obróciłem głowę na bok, przerywając coraz bardziej namiętny pocałunek.
- Co się dzieje? – Nikolas miał niemądre, niezbyt przytomne spojrzenie. Miło, że nie tylko ja zupełnie się zapomniałem.
- Siadaj. – Pchnąłem stanowczo zaskoczonego moim żądaniem mężczyznę na bujak. Wyciągnąłem z kołyski popiskującego Marcinka i położyłem mu na klacie. Nikolas instynktownie owinął wokół niego ramiona.
- Lutek, ja go połamię! – Popatrzył na maleństwo przestraszony jego kruchością. Trzymał je delikatnie, niczym najdroższą porcelanę. Założę się, że nawet ze swoimi antykami nie obchodził się tak ostrożnie. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Nie przesadzaj, takie doświadczenie ci się przyda. – Popatrzyłem rozbawiony na jego minę. - Sądząc po twojej gazetowej sławie nigdy nie wiadomo, kiedy zmajstrujesz jakiejś panience dzieciaka – dodałem kąśliwie.
- Ale…
- Nie aluj mi… Ja idę posprzątać ten syf, ciotka padnie w progu trupem, jak go zobaczy. Bolek zaszalał i zrobił z chaty chlew. Bądź grzecznym wujaszkiem…
- Ale on szuka piersi! – udało mu się w końcu wtrącić w mój monolog. W jego głosie usłyszałem nutki paniki. Groźny Diabeł Ho najwyraźniej bał się niemowlaka. – Oślinił mi koszulę.
- Zaczekaj na chwilę, przecież nie odgryzie ci cycka, smarkacz jest bezzębny! Mam trochę odciągniętego pokarmu. – Wyciągnąłem z podgrzewacza przygotowaną wcześniej butelkę. Podałem ją mężczyźnie, który wziął ją nieco drżącą ręką.
- Nigdy tego nie robiłem…
- Najwyższy czas zacząć. – Pochyliłem się, po czym cmoknąłem go na zachętę w kształtne usta. Musi facet mieć jakąś motywację. Prawda? – Reszta nagrody potem. - Chyba nieźle zadziałało, bo po chwili maluch ssał niczym odkurzacz, a prezes przyglądał się mu z ogromnym zainteresowaniem i ciepłymi iskierkami w czarnych oczach. Zostawiłem obu panów samych i zająłem się doprowadzaniem domu do porządku.
 ..............................................................................................................................
betowała Kiyami 

niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 13


  Cały piątek upłynął mi w pracy na ćwiczeniu świętej cierpliwości. Czarny przechodził samego siebie, doprowadzając mnie do szału średnio trzy razy na godzinę. Niestety, poprzedniego dnia był świadkiem pojednania z Nikolasem i teraz kpił sobie ze mnie w żywe oczy. W życiu nie znałem kogoś o równie niewyparzonym języku, kompletnie pozbawionego zahamowań. Na szczęście zepsuł się aparat na oddziale i korzystaliśmy z tego na SOR-ze, znajdującym się w pracowni USG. Mogłem więc w przerwach uciekać i korzystać z krótkich chwil spokoju. Renia i Gosia miały ze mnie niezły ubaw, ale ulitowały się i poczęstowały na pocieszenie pysznym plackiem z truskawkami. Niestety ten drań Czarny miał dosłownie psi nos i dopadł mnie w pokoju socjalnym.
- A, tu jesteś, mój naiwny cukiereczku. – Rozsiadł się obok na kanapie zafundowanej przez Horodyńskiego. – Ten całus na parkingu był chociaż tego wart?
- Znowu się pan czepia! – Zarumieniłem się i zasłoniłem leżącą na stole gazetą. W sumie to powinienem nią go walnąć w ten uparty czerep. To już podpadało pod nękanie.
- Wcale nie, ja tylko cię uczę życia. – Przysunął się na tyle blisko, że nasze uda się stykały. Odskoczyłem powarkując na krzesło, a on zachichotał beztrosko. – Ty niby jesteś taki zasadniczy, a wystarczyło małe przytulanko i kilka miłych słówek, żebyś wybaczył temu palantowi, a nawet wziął go za rękę.
- To moja sprawa. – Podałem mu kawałek placka w nadziei, że zamknie dziób choć na moment. Miał drań niestety sporo racji. – Poza tym Nikolas jest mistrzem w całowaniu, więc trudno się oprzeć - rzuciłem z zamiarem pognębienia go i przydeptania nieco rozbuchanego ego, jednak chyba nie przemyślałem tego najlepiej.
- Twoje zdanie się nie liczy, nie masz żadnego doświadczenia. – Spojrzał z ukosa, po czym wyciągnął rękę i bezczelnie przejechał nieco szorstkim kciukiem po moich ustach. – Co powiesz na mały test? – Jego uśmiechnięta paszcza znalazła się nagle o kilka centymetrów ode mnie.
- Zabieraj tę zużytą facjatę, ale już! – burknąłem ze złością i zacisnąłem dłonie w pięści. Należała mu się porządna nauczka. Zerknąłem na wiszący naprzeciwko duży kalendarz, cały poznaczony tajemniczymi wykresami z imionami.
- Zużyta? – Nie zrozumiał aluzji.
- Obmacana i obśliniona przez setki łap. Prawdziwe obrzydlistwo. Kto dobrowolnie chciałby dotknąć czegoś tak przechodzonego. Zupełnie jak stary kapeć.
- Kapciuszki są milutkie. – Nadal nie jarzył nic a nic. Nie ma to jak dobre zdanie o sobie. Przez gruby mur samozachwytu nic do niego nie docierało.
- Tak…? Jeśli to moje, ukochane i hołubione to owszem, ale kiedy są przesiąknięte cudzym zapachem i noszą ślady wielu obcych paluchów, są po prostu ohydne.
- Och… - sapnął i zmarkotniał. Chyba po raz pierwszy udało mi się go zamknąć na dłuższy czas. Może byłem zbyt obcesowy, ale naprawdę mnie zdenerwował swoją nachalnością. Przez chwilę milczeliśmy zajęci jedzeniem. Udałem, że uważnie studiuję kalendarz, licząc na jego wrodzoną ciekawość. Nie wytrzymał zbyt długo.
- Co to właściwie jest? – Wskazał na tajemnicze znaczki.
- Nie wiem, czy powinienem panu mówić. – Spojrzałem na niego spod rzęs, jakbym się wahał, czy jest godny, by dopuścić go do sekretu.
- Ode mnie to chętnie wyciągasz, a sam nie chcesz nic powiedzieć – mruknął urażony.
- No dobra, właściwie i tak prawie wszyscy o tym wiedzą. – Wzruszyłem ramionami. Przygryzłem usta, by nad sobą zapanować, widząc, jak nadstawia uszy. Ta słabość do plotek kiedyś go zgubi. - Dziewczyny znaczą tutaj swoje okresy. Żeby wiedziały co, jak i kiedy – zacząłem szeptać. – Wszystkie są podpisane, by im się nie myliły.
- Czyli ten jest piersiastej Kasi, a tamten długonogiej Basi z recepcji? – Wiecznie napalony łajdak był wyraźnie zafascynowany. Cyknął nawet fotkę. Wreszcie mogłem odetchnąć, jego zboczona wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Zrobiłem sobie kubek kawy z ekspresu, nie ma to jak porządne cafe latte. Podczas gdy Czarny tak podziwiał nasz kalendarz, do pokoju socjalnego weszły Renia i Gosia. Chwilę ze zdziwieniem przyglądały się siedzącemu nieruchomo kardiologowi, który nawet nie spojrzał w ich stronę, ani nie skomentował nowych bluzeczek z dekoltami. To było niespotykane zjawisko, porównywalne do zielonego słonia.
- Chory czy coś? – zapytała Renia.
- Może w końcu przedawkował? – Gosia zrobiła wymowny gest oznaczający seks.
- Raczej czy COŚ… – Uśmiechnąłem się do nich szeroko.
- Co mu zrobiłeś? – Nie odpuszczały dziewczyny.
- Zadałem temat do przerobienia – odpowiedziałem z niewinną miną.
- Czyli ty jesteś do wzięcia od poniedziałku, a ty od czwartku? – Odezwał się nagle Czarny, lustrując je z góry na dół.
- O czym ten facet bredzi? – Zmarszczyła brwi Renia.
- Nie zwracaj na niego uwagi, kontempluje wasze cykle. – Wskazałem na kalendarz. – Powiedziałem mu, że znaczycie tutaj sobie miesiączki i rozważa, kiedy macie dni płodne. Chyba nie chce jeszcze być tatusiem, ale w spodniach mu się nadal pali. Pewnie sądzi, ze dobra organizacja uchroni go od wpadki.
- I on w to wszystko uwierzył? – Wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Jak widać, tak…- Za wszelką cenę usiłowałem zachować powagę. – W tej chwili myśli tą mniejszą głową…
- Trochę pracy na przywrócenie rozsądku! – Rzuciła kardiologowi na kolana trzymane w ręce zapisy EKG. – Przez te cztery dni pomagałam sąsiadce załatwiać sprawy w urzędach. – Pacnęła palcem w kółeczka z godzinami. –Zanotowałam, by nie zapomnieć.
- A tamte krzyżyki to moje. Dzieciaki miały wycieczkę ze zwiedzaniem. – Gosia popatrzyła na niego z litością i popukała się po głowie. – Powinien się pan w końcu ożenić!
Po tych uwagach Czarny zrobił się czerwony niczym pomidor. Kto by pomyślał, że jednak drzemie w nim jakaś nutka przyzwoitości. Dziewczyny tymczasem padły na kanapę, kwicząc z radości. Rzadko miały możliwość odegrać się na tym zarozumiałym draniu. Z pewnością nie zachowają tego dla siebie i już niedługo zabawna plotka obiegnie szpital. Być może niektórzy zaczną specjalnie robić szlaczki na kalendarzach, podpisując je nie tylko imieniem, ale i nazwiskiem.
- Lutek, dopadnę cię… - Dobiegły mnie ciche słowa. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek jakoś tak dziwnie, że przeszedł mnie dreszcz niepokoju.
- I kto tu jest naiwny? – Pokazałem mu po dziecinnemu język. Obawiałem się nieco zemsty tego faceta, ale w najdzikszych snach nie pomyślałem, że wpadnie na taki głupi pomysł. Nie doceniłem jego osobistego wywiadu, policja mogłaby się od niego wiele nauczyć.
                                                                                ***
 W końcu nadszedł weekend, pierwszy całkowicie wolny od kiedy zacząłem pracować. Zrobiłem mnóstwo planów i cieszyłem się niczym dziecko nową zabawką. Chciałem iść na zakupy, obejrzeć wystawę psów rasowych i zjeść dobre lody. Podobno Grycan otworzył niedaleko nową kawiarnię. Niestety rodzina nadal bacznie mnie obserwowała. Trzeba było coś wymyślić, by wyrwać się na małą sesję całowanka… E… Hm… Znaczy się, miałem w planie spędzenie trochę czasu z Nikolasem. Przez tego zboczeńca, Czarnego, nachodziły mnie cały czas kocie myśli, nie mówiąc już o snach, o których wstyd wspominać. Diabeł Ho obudził w moim wnętrzu coś od lat uśpionego, co być może czekało na odpowiednią osobę. Podziękowałem wszystkim pogańskim bóstwom matki za komórkę. Umówiliśmy się na miejscowym targu, umiejscowionym na rozległym placyku w centrum miasteczka w każdą sobotę. Zazwyczaj przybywały na niego tłumy ludzi, łatwo więc było zniknąć szpiegującym mnie oczom. Ubrałem seksowne dżinsy, skutecznie ukrywając je pod długą, bezkształtną bluzą, a włosy związałem byle jak rzemykiem. Bardziej eleganckie łaszki wrzuciłem do niewielkiego plecaka.
- A ty dokąd? Masz szlaban na randki! – Ruda jędza Wiśka zatrzymała mnie w drzwiach. Jej świeżo umyte kudły wyglądały nieziemsko w porannym słońcu, jakby miały zamiar zaraz spłonąć. Stanowczo powinna sobie kogoś znaleźć. Ostatnio jakoś ciągle siedziała w domu.
- Spływaj, marchewo! Wszyscy faceci już się na tobie poznali, że tak siejesz rutkę?
- Uważaj, bo się potkniesz o ten jęzor! Po co ci plecak? – Wyciągnęła rękę, by odpiąć klapę. Jeszcze tego brakowało, by mnie nakryła!
- Mam tam kolekcję stringów, każda para na kolejny kwadrans mojej upojnej randki z burakami! Idę na targ po jarzyny, upierdliwa babo! Mama mnie wczoraj prosiła. – Na szczęście moja rodzicielka miała krótką pamięć, wiele rzeczy można było jej po prostu wmówić. Pewnie to obejmowanie drzew i dzikie harce w świetle księżyca coś zrobiły z jej mózgiem. Potrafiła za to wymienić wszystkie zioła znajdujące się w atlasie, razem z łacińskimi nazwami i zastosowaniem. - Wyglądasz jak fleja, więc tym razem ci uwierzę – odezwała się łaskawie, mierząc mnie pogardliwym wzrokiem. Prawdę mówiąc, miała trochę racji, na niej nawet domowy dres wyglądał zawsze jakoś seksownie. Urzekającym trzeba się jednak urodzić, ja potrafiłem jedynie być uroczy i to tylko w nagłych porywach od czasu do czasu. Minąłem ją i ruszyłem na spotkanie całuśnemu przeznaczeniu… Znaczy się, zobaczyć z moim ulubionym prezesem.
   Stał pod budką z owocami, ukryty za straganem, mogłem więc go przez chwilę bezkarnie podziwiać. Ubrany, tak jak go prosiłem, na sportowo, nadal wyróżniał się z tłumu niczym rzadki dziki ptak. Podobnie jak na mojej nieznośnej sister, każda szmata leżała na tym facecie niczym na zawodowym modelu. Prawie każdy przechodzący obok wbijał w niego zaciekawione oczy. Nie pasował do tej bandy szaraczków, do której i ja się zaliczałem. Nadal nie miałem pojęcia, dlaczego właśnie na mnie zwrócił uwagę. Pewnie jeszcze długo bym się tak gapił, ale bystre, czarne oczy wnet mnie wypatrzyły.
- Lutek, co się tam tak czaisz?
- Ja tylko… - Jak zwykle natychmiast się speszyłem, przyłapany na gorącym uczynku. – Jabłka sobie oglądam… Dorodne… - Wziąłem jeden owoc z lady i podrzuciłem.
- O tak, nawet bardzo. – Nie spuszczał wzroku z moich ust. – Czerwone, soczyste, chciałoby się spróbować.
- Łakomczuch. – Zrobiło mi się gorąco. Tęskniłem za nim przez te dwa dni użerania się z kardiologiem. – Muszę się przebrać, chodź.
   Toalety dla mas w naszym miasteczku były całkiem przyjemna. Zawsze wysprzątane, ze lśniącymi błękitnymi kafelkami i pachnące wrzosową bryzą. Jedynym minusem była obsługująca je wścibska babcia klozetowa, wielbicielka Harlequinów i mang yaoi. Miała ich całe stosy na półce z papierem toaletowym. Zawsze snuła dziwne domysły, ani razu nie udało mi się koło niej przejść, żeby nie przeprowadziła szczegółowej inspekcji, dlatego rzadko tu przychodziłem. Jednak na widok towarzyszącego mi mężczyzny powstrzymała się od komentarzy. Jedynie złożyła ręce niczym do modlitwy, a jej oczy zrobiły się niemal okrągłe z wrażenia.
- Nie musisz ze mną iść, to krępujące – rzuciłem do Nikolasa, który bez słowa zamknął za nami drzwi obszernej kabiny. Oprócz standardowego kibelka był tutaj bidet, umywalka, a nawet prysznic - całkiem nieźle jak na miejski przybytek. Machnąłem ręką i szybko wyciągnąłem z plecaka swoje skarby: koszulkę pod kolor oczu i krótką, skórzaną kurtkę. Jeszcze rozpuściłem włosy, przeczesałem palcami i poczułem za sobą gorące ciało, które dosłownie się do mnie przykleiło.
- Tylko raz… - zabrzmiał w moim uchu podniecający szept, a zęby zacisnęły się delikatnie na wrażliwym płatku.
- Nie wygłupiaj się, zaraz tu ktoś wejdzie – zaprotestowałem bez większego przekonania. Zostałem stanowczo odwrócony i od razu zaatakowany. Rozpoczął się szturm na moją twierdzę. - Mhm… - Byłem kiepskim obrońcą, ledwo mnie dotknął od razu wywiesiłem białą flagę i otwarłem szeroko bramę. Zachęcony tą uległością zwinny język wdarł się do środka, a pode mną zadrżały nogi. Przed upadkiem uratowała mnie wbijająca się w tyłek umywalka. Duże dłonie wędrowały po moim ciele, ucząc się na pamięć jego kształtu. W końcu dotarły do pośladków i mocno się na nich zacisnęły. Zakręciło mi się w głowie, słyszałem jak jęczę w jego usta.
- Tak słodki, uderzasz do głowy niczym wino… – Ciche, pełne chrapliwych nutek słowa jeszcze bardziej mnie podnieciły. – Mam cię ochotę wziąć na tej ścianie… Mocno… - Zaczął się o mnie ocierać biodrami, a ja poczułem, że tonę. Pogrążam się w nim jakby w bezdennym jeziorze bez widoku na ratunek. Zupełnie zapomniałem, gdzie jesteśmy. Otrzeźwił mnie dopiero nacisk jego penisa na mój, równie nabrzmiały organ.
- Nikolas, opanuj się… - wyjąkałem z wielkim trudem. Wcale nie miałem ochoty przestać, pragnąłem go równie mocno jak on mnie. Zaniedbywane latami ciało domagało się zaspokojenia. Nawet w najśmielszych snach nie posądzałem siebie o taki temperament. Ale gdzieś tam daleko, za plecami, przyczaił się lęk.
- Przepraszam… Daj mi chwilę… - Wtulił twarz w moją szyję. Może jego to uspokajało, ale mnie bynajmniej. Z każdym ciepłym oddechem owiewającym moją skórę, przechodziły mnie dreszcze. Nagle rozległo się pukanie, z początku nieśmiałe, potem coraz mocniejsze. Dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, co wyprawialiśmy i to w publicznym miejscu. Wyrwałem się ze zniewalających objęć, odwróciłem i odkręciłem kran. Prychając, zanurzyłem twarz w zimnej wodzie. - Panowie, zrobiła się kolejka – rozległ się przycichły głos babci klozetowej. Pogroziłem Nikolasowi, który posłał mi szeroki uśmiech, zapinając swoją kurtkę, by ukryć oczywisty dowód naszych wyczynów. Czułość widoczna w jego rozjarzonych oczach spowodowała, że miałem ochotę przytulić się do niego jeszcze raz. Opamiętałem się w ostatniej chwili.
- Już wychodzimy! – krzyknąłem w stronę drzwi. Kiedy wyszliśmy, ręce kobiety przy wydawaniu reszty tak się trzęsły, że monety potoczyły się po podłodze. Pod budynkiem faktycznie zebrało się kilka osób. Wszystkie jakieś dziwnie czerwone, mimo że na dworze nie było jakoś chłodno czy gorąco. Nikt nawet nie spojrzał w naszą stronę. Zrozumiałem, o co chodzi dopiero, jak zobaczyłem szeroko otwarte małe okno, przez które na pewno wszystko było doskonale słychać. Poczerwieniałem gwałtownie i prawie biegiem ruszyłem przez targowisko. Nikolas, zaśmiewając się, pośpieszył za mną.
                                                                            ***
Resztę dnia spędziliśmy według planu: kupiłem kilka wystrzałowych ciuchów, Nikolas okazał się świetnym doradcą. Miał niezawode oko i wrodzone wyczucie stylu. Potem zaciągnąłem go na moje ulubione lody. Mruczałem z zachwytu przy każdej łyżce czekoladowych cudowności, a on śmiał się z mojej, jak stwierdził, natchnionej miny.
- Muszę kupić trochę do domu. Już wiem, czym cię ułagodzić, jak czymś podpadnę.
- Wystarczy, że będziesz grzeczny – zaoponowałem, zagapiony ponownie w jego usta.
- Na pewno tego chcesz? – Trącił moje kolano pod stołem. Usłyszałem ciche terkotanie jego komórki. – Pójdę po kawę, zaraz wracam.
Kiedy odszedł od stolika, zdałem sobie z czegoś sprawę. On miał rację, ciągnęło mnie do przystojnych obwiesiów spod ciemnej gwiazdy. Zarówno o Horodyńskim jak i o Czarnym, Kozłowskim czy Andy’m, nie można było powiedzieć wiele dobrego. Składali się niemal z samych wad, złośliwej inteligencji i seksownego ciała. Najwidoczniej to połączenie jakoś dziwnie otumaniało mój mózg. Jednym słowem, sam sobie byłem winien, że do tej pory nie znalazłem miłego chłopaka, z którym mógłbym spędzić życie. Rozejrzałem się wokoło, Nikolasa coś długo nie było, a lody rozpuściły się zupełnie. Postanowiłem go poszukać. Wyjrzałem przez okno prowadzące na taras i usłyszałem jego głos. Podszedłem bliżej, nie mógł mnie zobaczyć, gruba, aksamitna zasłona skutecznie mnie ukrywała.
- Detektywie Coleman, jest pan pewien, że to Stokrotka jest tym chłopakiem z pamiętnika Nataszy?
-….
- To bardzo tradycyjna rodzina. Wątpię…
-….
- Dobrze, spróbuję się czegoś dowiedzieć.
- ….
- Ja też nie rozumiem, dlaczego rodzice nic w tej sprawie nie zrobili. Zazwyczaj mają bzika na punkcie honoru rodziny.
- ….
 Nie słuchałem dłużej, bo głos zaczął się przybliżać. Wolałem nie ryzykować nakrycia. Nikolas najwyraźniej był zdenerwowany, miał nadzieję na inne wiadomości. Dziwna rozmowa dała mi wiele do myślenia. Koniecznie musiałem dowiedzieć się czegoś więcej na temat siostry prezesa. W jaki sposób ta młoda kobieta właściwie umarła. W pierwszym odruchu chciałem zapytać go wprost o co chodzi, ale kiedy przypomniałem sobie ostatnią awanturę, zrezygnowałem. Kolejna kłótnia nie była nam do niczego potrzebna, w końcu po coś wymyślono internet. Na pewno nie gorszy ze mnie śledczy niż z tego Colemana.
 ***
   Wróciłem do domu wczesnym wieczorem, licząc, że nikogo nie zastanę. Zazwyczaj rodzinka wracała w soboty dopiero nad ranem albo wcale. Wliczając w to również dziadunia, który ponoć grał w brydża. Byłem więc ogromnie zaskoczony, kiedy w salonie zobaczyłem wszystkich w komplecie. Wyglądali jakoś uroczyście i mieli nietypowe jak na nich miny. Dziadunio z mamą siedzieli przy małym, okrągłym stoliku nakrytym najlepszym, koronkowym obrusem. Rodzeństwo, chichocząc niczym gimnazjaliści, szturchało się na kanapie. Zarobili krzywe spojrzenie mamy, przeglądającej najnowszy miesięcznik o polskich ziołach. Franio pykał fajeczkę, miał na to pozwolenie jeszcze od nieboszczki babci.
- Coś mnie ominęło? – zapytałem nieśmiało.
- Na razie nic, czekamy na gości. – Wiśka ledwo mogła usiedzieć na miejscu. Co tak podnieciło tę smarkulę? Usiadłem obok, pełen złych przeczuć. Nikt jakoś nie kwapił się do wyjaśnień. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Przemek, jak nigdy, poderwał się, by otworzyć. Ku mojemu niebotycznemu zdumieniu zaraz wrócił, prowadząc Suchą we własnej osobie i burmistrza Kukiełkę. Każde z nich dźwigało dość ciężki koszyk przewiązany wstążeczką.
- My w sprawie Lutka – zaczęła moja dyrektorka, kiedy już przedstawiono im wszystkich członków rodziny i usadzono za stołem z seniorami.
- E…? – Zaliczyłem całkowity opad szczęki, która w dodatku zesztywniała i za nic nie chciała się zamknąć.
- To swatowie, idioto! Sam tego chciałeś! – szepnęła mi na ucho, zirytowana moim burackim zachowaniem, siostra.
- Nie ja, tylko dziadek! To sen, prawda? Kurde, wypiłem tylko dwa piwa. – Udało mi się wykrztusić.
– I dlaczego dwóch? - Facet od Horodyńskiego, a ta baba od Czarnego – wyjaśniła mi po cichu.
- Wiem, oszalałem i jestem w psychiatryku! Ale skąd takie koszmarne wizje? Nie mogę jak inni widzieć demonów lub węży? – zajęczałem, a Wiśka uszczypnęła mnie mocno w udo i zatkała buzię ręką.
- Milcz, idioto!
- Ale… - Zobaczyłem, jak goście stawiają na stoliku koszyki i wyjmują z nich jakieś butelki, prezentując z dumą ich zawartość. Bursztynowy koniak, stuletnia whisky, hiszpańska madera…
- Nie pożałowali na ciebie kasy.
- Co oni właściwie robią? – zapytałem słabym głosem. Skoro biorę udział w tym dziwnym filmie, to chciałbym go chociaż zrozumieć.
- Zaczynają handelek. – Bardzo zadowolona małpa posłała mi złośliwe spojrzenie. – No wiesz, będą się przechwalać, pokażą wydruki z kont, dyplomy z uczelni, może nawet nieruchomości… Nie martw się, dziadunio tanio cię nie odda. –Poklepała mnie po plecach, niczym wystawionego na sprzedaż konia.
- Ja pierdolę, nigdy nie miałem równie porąbanego snu.
 ……………………………………………………………


 Betowała Aki
  

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 12

    

   Chociaż nikt mnie nie przyłapał na szperaniu, wróciłem jakiś wewnętrznie rozdygotany, jakbym przez przypadek naruszył czyjąś bardzo bolesną, skwapliwie ukrywaną ranę. Nikolasa nadal nie było, pewnie utknął w tych swoich interesach. Ziewnąłem szeroko i usiadłem na kanapie z kubkiem herbaty w dłoniach. Poklepałem dłonią podusię, wyglądała niezmiernie zachęcająco, w dodatku ładnie pachniała jakimś płynem o kwiatowym zapachu. Chyba nic by się nie stało, gdybym na moment położył na niej głowę. Umościłem się wygodnie i odpłynąłem,  nadal mając przed oczyma piękną twarz nieznajomej dziewczyny. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak duży wpływ na moje życie będzie miało z pozoru niewinne odkrycie w gabinecie Horodyńskiego.

   Obudziło mnie bicie stojącego pod ścianą zabytkowego zegara.

- Jeden, dwa...- zacząłem liczyć. - Szesnaście...?! O cholera! - Obróciłem się gwałtownie i rymsnąłem na podłogę. No pięknie, w domu mnie zabiją. Nikomu nie powiedziałem, dokąd idę. Musiałem jednak przyznać, że ktoś zadbał o moją wygodę, okrył mnie miękkim pledem i zamiast jaśka podłożył pod głowę puchatą poduchę. Zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu.

- No proszę, śpiący królewicz się obudził. A już myślałem, że bez porządnego całusa się nie obejdzie. - Nikolas jak to Nikolas, nie przepuści żadnej okazji, żeby sobie ze mnie pokpić. Podał mi rękę i postawił na nogi.

- Muszę zadzwonić, matka obedrze mnie ze skóry albo gorzej, zmusi do udziału w tych jej okropnych, pogańskich obrzędach, niby to dla oczyszczenia mojej duszy ze złych skłonności. - Oczy mężczyzny migotały, zupełnie jak czarne diamenty o szlachetnym szlifie. Ja zrobiłem krok naprzód i on wykonał go w moją stronę, staliśmy prawie nos w nos, a dla ścisłości nos w muskularną szyję, która kusiła mnie z rozpiętego kołnierzyka jego koszuli.

- Nie martw się, wszytko wyjaśniłem twojej siostrze. Nikt jeszcze nia zgłosił twojego zaginięcia... - Widziałem, jak jego nozdrza się rozdymają, a w źrenicach zaczyna rozpalać płomień. Niewątpliwie zaczynał go ponosić temperament. Zarumieniłem się po rzęsy, poczułem dumę, że wzbudzałem w tym mężczyźnie tak silne emocje.

- Właściwie powinienem ci podziękować.

- Niby za co? - Skutecznie uwięził mnie wzrokiem. Wspiąłem się na palce, a zniewolone ciało samo wygięło się w jego kierunku.

- Za to, że pomyślałeś o mojej rodzinie... - Delikatnie musnąłem usta Nikolasa swoimi. Westchnął i zadrżał, ale nie poruszył się z miejsca. Skutecznie nad sobą panował, spięte mięśnie miał twarde niczym skała. Nabrałem nieco więcej odwagi. - A ten za kocyk... - Ponowiłem swój całuśny atak.

- Jeszcze za poduszkę - zamruczał niczym zadowolony kot. Bez wahania spełniłem tę sugestię, smakując coraz śmielej gorące wargi, poddające się mojej nieśmiałej pieszczocie z takim zapamiętaniem. Mógłbym się w nich zatracić bez reszty. Cofnąłem się o krok, zanim całkowicie straciłem kontakt z rzeczywistością.

- Powinienem wracać. - Zmieszałem się pod jego palącym spojrzeniem. Po raz pierwszy od długiego czasu miałem ochotę zatonąć w czyichś ramionach. Andy najwyraźniej odpłynął w siną dal i zniknął za horyzontem. Doza nieufności jednak wciąż pozostała.

- Chyba masz rację. - Odetchnął kilka razy głęboko i podał mi leżącą na fotelu bluzę. Owionął mnie subtelny zapach whisky i dobrego cygara. - Jeszcze chwila, a zapomniałbym się zupełnie.

- Och... - Nie wiedziałem, co odpowiedzieć na takie bezpośrednie wyznanie. Żeby ukryć targające mną uczucia, zająłem się pracowicie zapinaniem guziczków koszulki, które porozpinały mi się w czasie snu. Stanął za mną, poczułem jego niespokojny oddech na dziwnie wrażliwym karku.

- Mój ty Stokrotku, niby taki niepozorny z ciebie kwiatek, dobrze ukryty w trawie. Kiedy jednak człowiek bardziej się zbliży, oszałamiasz swoim niewinnym, świeżym zapachem, aksamitną miękkością przyrumienionej skóry. - Musnął mi szyję czubkami palców, a biedne serce ruszyło galopem, omal nie wyskakując z piersi. - Mam nieodparte wrażenie, że tonę. Tonę bez jakiejkolwiek możliwości na ratunek.

- Lepiej już chodźmy. Nie powinieneś tyle pić o tej porze. - Na miękkich nogach ruszyłem do drzwi.

   Dżentelmeńskim zwyczajem odwiózł mnie do domu i odprowadził pod same drzwi. Całą drogę milczeliśmy, rzucając sobie od czasu do czasu niepewne spojrzenia. Każdy z nas, pogrążony we własnych myślach, przeżywał od nowa scenę w salonie, nie mając pojęcia, dokąd nas ona doprowadzi.

- Trzymaj się z daleka od kłopotów. Przyjadę jutro po ciebie. - Pochylił się i cmoknął czule w policzek. Natychmiast odsunął się z cichym westchnieniem. Odniosłem wrażenie, że coś go powstrzymuje, jakby walczył sam ze sobą, jakby siedziały w nim dwie osoby - jedna szczera i otwarta chciała mnie złapać w ramiona i zacałować na śmierć, natomiast druga skryta, ponura i pełna sekretów kazała mu się trzymać na dystans i zbytnio nie angażować. Nie miałem pojęcia, która z nich zwycięży.

***

   Następnego dnia niespodziewanie musiałem znowu iść do pracy. Myślałem, że rozchorowała się któraś z koleżanek i miałem iść w zastępstwie. Dopiero gdy już przebrany dotarłem na SOR, Kozłowski wyłuszczył mi, o co dokładnie chodzi. Podstępny drań miał na tyle przyzwoitości, że nie śmiał spojrzeć mi w oczy.

- Lutek, co ci szkodzi, to zastępstwo tylko na jeden tydzień. W porównaniu z dziką harówką tutaj poczujesz się jak na wczasach - zachwalał parszywą robotę w pracowni EKG niczym rasowy producent reklam pasty do zębów. Niestety jego słynny, olśniewający uśmiech jakoś słabo na mnie działał.

- Dobrze pan wie, że to nie praca jest problemem, tylko ten długołapy kardiolog - mruknąłem, patrząc na niego nieprzyjaźnie. Na myśl o użeraniu się z tym zboczeńcem zaczynało się we mnie gotować.

- Zrozum, tu są sami starzy pracownicy. Ty jesteś Świeżynką, a tradycja wyraźnie mówi, że niewdzięczne zadania należą do nowych, by nabierali doświadczenia.

- No dobra, ale jak mu rozkwaszę nochal, to mnie pan wybroni przed Suchą - westchnąłem zrezygnowany, widząc, że nie popuści. Cóż, przełożony to przełożony, a zawoalowany rozkaz - to rozkaz.

- Masz moje słowo. - Ochoczo podał mi dłoń, a w jego oczach zobaczyłem ulgę. Całkiem nieźle ostatnio wyglądał, chyba odnalazł się w nowej rzeczywistości - wypoczęty, elegancki i w pełni zaspokojony. Najwyraźniej Jasiu wziął go w obroty i porządnie wyobracał w sypialni, dobiegły mnie też plotki o jakiejś gosposi...

   Nie mając wyjścia, wziąłem pudełko z kanapkami oraz kubek kawy. Tak wyposażony poczłapałem do pracowni EKG, gdzie robiono echo serca, próby wysiłkowe i zakładano Holtera. Po praktykach byłem z tymi badaniami zaznajomiony, umiałem też obsługiwać wykorzystywaną w nich aparaturę. Dziarskim krokiem wszedłem do środka, planując przywalić Czarnemu dla przykładu w razie jakichkolwiek rękoczynów. Łajdak już siedział za biurkiem i powitał mnie z szerokim uśmiechem. Jego obleśnym patrzałom nie umknął żaden szczegół mojego ciała, acz większości musiał się raczej domyślić. Na szczęście miałem na sobie jedno z nieprzerobionych wdzianek dla olbrzymów, w których tonąłem.

- Lutek, co ty na boga masz na sobie? Wygląda to na dwa worki, w tym jeden z gumką - zacmokał z niezadowoleniem. - Muszę powiedzieć dyrektorce, że swoim skąpstwem robi szpitalowi niedźwiedzią przysługę. Nie chcemy, aby ludzie myśleli, że pracują tu przewiązani powrozem kmiecie z czasów Mieszka pierwszego, tylko profesjonalny personel. - Pił do tasiemki wystającej mi ze spodni.

- Mnie tam wszystko jedno, wziąłem, co dawali - powiedziałem ugodowo. Jakoś musiałem z tym estetą wytrzymać do końca tygodnia. Ku mojemu zaskoczeniu odpalił telefon i wszystko powtórzył Suchej. Wierzcie lub nie, ale po godzinie leżały przede mną trzy komplety pielęgniarskich mundurków w odpowiednim rozmiarze. Nie wypadało kręcić nosem na ten niespodziewany uśmiech losu. Przebrałem się w łazience, przyczesałem splątaną grzywę i wróciłem do pracowni.

- Teraz to co innego. Uroczy, choć nadal odrobinę dziki pielęgniarek. - Oblizał się bezczelnie, obmacując wzrokiem mój tyłek. - Od razu człowiek nabiera ochoty do pracy. - To ostatnie słowo wypowiedział tak dwuznacznie, że znowu miałem ochotę go kopnąć. Najlepiej w tę drugą ,, głowę'' między nogami, która najwyraźniej kierowała większością jego zachowań. Może jakieś porządne zwarcie na łączach przywróciłoby mu równowagę. W myślach widziałem, jak robię jajecznicę z klejnotów doktorka jednym celnym ciosem.

- Tak... Kopię, gryzę i roznoszę pchły, więc radzę uważać i nie narażać swojej bezcennej osoby na niepotrzebne uszkodzenia - syknąłem cicho i odpaliłem aparaturę, bo do drzwi pukali już pierwsi pacjenci.

- Ach ta młodzież... Za grosz wdzięczności... - mruknął, bynajmniej niezrażony moją agresywną postawą. Zacząłem się obawiać, że mam przed sobą urodzonego myśliwego, który złapał trop rzadkiej zwierzyny i nie popuści, dopóki jej nie dopadnie. Widać z tym upartym podrywaczem czekały mnie ciężkie chwile.

   Musiałem przyznać, że reszta dnia upłynęła mi całkiem spokojnie. Podczas pory obiadowej Czarny ze zgrozą popatrzył na moją kanapkę i nie pozwolił mi jej zjeść. W zamian za to zabrał mnie do szpitalnej restauracji, gdzie na jego widok kelnerzy gięli się w ukłonach, niemal uderzając czołami o posadzkę. Dostaliśmy pyszny posiłek, jakiego nie było w menu dla szaraczków. Okazało się, że o ile trzymał łapy na stole zajęty jedzeniem, to kardiolog był całkiem zabawnym kompanem i zapamiętałym kolekcjonerem miejscowych ploteczek. Wiedział dosłownie wszystko o wszystkich, prześmiałem niemal cały obiad.

- Wiesz, że on nosi bieliznę tylko w zwierzątka i maluje paznokcie u nóg w kwieciste wzorki? - Wskazał na nadętego pediatrę po czterdziestce, mijającego nas z zadartą głową.

- Chyba pana nie lubi, nie przywitał się, a nawet nie zerknął w naszą stronę. Może jakiś maluch nasiusiał mu na spodnie - zachichotałem, kiedy się oddalił.

- Trochę mu podpadłem... - wyjaśnił enigmatycznie, czym wzbudził moją ciekawość.

- Hm... - posłał mi firmowy uśmieszek. - Podczas jakiegoś nudnego wyjazdu służbowego wylądowaliśmy w łóżku. Kiedy się rozebrał, na widok wzorzystych, błękitnych pazurów i bokserek w wiewiórki zacząłem śmiać się jak szalony, jemu zaś interes opadł. Kilka razy zabierał się do rzeczy, a ja rżałem, aż w końcu dostałem czkawki. Od tej pory omija mnie szerokim łukiem.

- Yhy... Bulp... - Zakrztusiłem się kompotem, za wszelką cenę usiłując zachować powagę. Czarny był rzeczywiście niepoprawną zakałą tego szpitala. Walnął mnie w plecy, aż zadudniło.

- Wieść gminna niesie, że jesteś dziewicem. To prawda? - zapytał, jakby mówił o kolorze zasłon, nawet głosu nie ściszył. Kilka głów odwróciło się w naszą stronę.

- Yhy... Yhy....- znowu się poplułem. - Czyha pan na moje życie?

- Luciu, dobrze wiesz, że wolałbym coś zupełnie innego. - Położył mi dłoń na kolanie. Poderwałem się od stołu z obrażoną miną. Drań mnie skołował i straciłem czujność.

- Znowu jesteśmy na ,,pan,,! - rzuciłem wyniośle przez ramię. Ten facet wymagał nieustannej tresury, nie można było ani na chwilę spuścić go z oczu.

- Nie bądź taki delikates! - Lazł za mną długim korytarzem, a mijający nas personel rzucał domyślne, przeciągłe spojrzenia. - Wszystkie podręczniki głoszą, że cnotę najlepiej stracić z doświadczonym kochankiem. - Niech cholera tego pleciugę, nie było dla niego tematów tabu. Zupełnie się nie przejmował, że robimy z siebie widowisko.

- Zapomniał pan drogi do własnej pracowni i musi się trzymać moich spodni? - warknąłem rozeźlony. Już miałem się odwrócić i palnąć mu kazanie, ale na szczęście dla nas obu zadzwoniła moja komórka. Zatrzymałem się w wnęce z fotelami i stolikiem, pewnie ustawionymi tu dla odwiedzających. Usiadłem i odebrałem.

- Nikolas, coś się stało? - zapytałem z maślanym uśmiechem, mając w pamięci wczorajsze pocałunki.

- Czy ciebie ktoś uczył kultury...? - To był zimny, biznesowy głos, pełen dobrze zamaskowanej furii.

- Ale co... - Nie dał mi dokończyć.

- Kto ci pozwolił wejść do mojego gabinetu i węszyć?! Wiesz, co to poszanowanie cudzej prywatności? - Musiał był naprawdę wściekły, zbyt wściekły jak na tak błahy powód. Co on tam niby przechowywał takiego ważnego? Nie dostrzegłem niczego ciekawego, na ścianie nie miał nawet sejfu.

- Bardzo cię przepraszam za najście, obejrzałem jedynie zdjęcie twojej siostry stojące na biurku. Natasza świetnie wyszła, widać pomiędzy wami podobieństwo. - Próbowałem załagodzić sprawę, ale chyba źle się to tego zabrałem.

- Jak śmiałeś przeczytać coś nieprzeznaczonego dla ciebie?! - pieklił się coraz bardziej. Nie widziałem sensu kontynuacji tej rozmowy. Najpierw powinien się uspokoić. Zrobiło mi się nieprzyjemnie, jakbym wszedł z buciorami w czyjeś życie, depcząc największe świętości. Chyba lepiej było to zakończyć w tym miejscu, zanim mocniej się poranimy. Należeliśmy do dwóch odmiennych światów, w otaczającej mnie rzeczywistości nie było miejsca na związek Księcia, choćby i piekielnego, z Kopciuszkiem. To się nigdy nie udawało, życie nie było bajką.

- Myślę, że na tym zakończymy. Jeszcze raz przepraszam i życzę szczęścia. - Wyłączyłem telefon. Coś ściskało mnie w gardle, a do oczu napłynęły zdradzieckie łzy.

- Kłopoty w raju? - usłyszałem za sobą kpiący głos Czarnego.

- Spadaj! - Rzuciłem w niego ulotkami z reklamami sanatoriów. - Pojedź na wczasy i daj ludziom od siebie odetchnąć! - Poderwałem się na nogi, ścierając pięścią przeklęte krople. Ruszyłem przed siebie, a ta upierdliwa cholera lazła za mną.

- Czyli znowu jesteśmy na ty?

- Naprawdę nie wiesz, kiedy zniknąć? - zapytałem zjadliwie. Niespodziewanie zobaczyłem przed swoim nosem rękę z paczką chusteczek.

- Masz i nie rycz. Jeszcze pomyślą, że się nad tobą znęcam - usłyszałem w odpowiedzi. - Muszę dbać o swoją opinię. - Zasłonił mnie przed oczami ciekawskich, kiedy wydmuchiwałem nos. Nigdy bym nie pomyślał, że taki palant będzie mnie kiedyś pocieszał. - Zapamiętaj, Świeżynka, chyba powinieneś to nawet zapisać. W końcu niecodziennie starszy kolega dzieli się z tobą życiowym doświadczeniem. Tak naprawdę liczy się tylko seks i pieniądze, ewentualnie pieniądze i seks, no może jeszcze satysfakcja zawodowa. Reszta to fatamorgana i gruszki na wierzbie. Olej prezesa, ja cię wszystkiego nauczę.

- Jeszcze czego - burknąłem. Mimo to jakimś dziwnym sposobem poczułem się nieco lepiej. Coś nie potrafiłem się gniewać na tego błazna.

***

   Dzięki zajęciu w pracowni EKG wpadłem w ośmiogodzinny tryb pracy. O piętnastej byłem już gotowy do wyjścia i tradycyjnie odrzuciłem propozycję podwózki przez Czarnego. Nie miałem do niego za grosz zaufania, zresztą tak jak do każdego innego faceta. Teraz, kiedy nie miałem już nic do roboty, zaczęły powracać słowa Nikolsa. Powlokłem się głównym wejściem na parking, kawałek dalej znajdował się przystanek dla busów. Doprawdy byłem pechowcem i nieudacznikiem, zawsze, kiedy tylko zaczynało mi się układać, następował nagły i niespodziewany zwrot, taki o sto osiemdziesiąt stopni. Właściwie to powinienem już się przyzwyczaić, że szczęście nie było mi pisane. Otuliłem się szczelniej kurtką. Administracja wysypała się akurat z budynku. Roześmiane dziewczyny tuliły się do swoich chłopców czy też mężów. Opowiadały, jak im minął dzień. Gorycz podeszła mi do gardła, a zazdrość zapiekła w piersiach. Takie zwykłe, ludzkie radości od lat omijały mnie szerokim łukiem. Mnie jedynie trafiali się mężczyźni pokroju Czarnego, który pewnie by mnie kilka razy przeleciał, a potem zmienił na nowszy model. Pragnąłem czegoś zupełnie innego, prawdziwej miłości pełnej namiętności i fajerwerków, takiej jak w starych powieściach. Nie miałem zamiaru zadowolić się czymkolwiek poniżej tego standardu, więc z pewnością czekał mnie los starego kawalera, zabierającego siostrzeńców czy bratanice do wesołego miasteczka i na basen, żyjącego cudzymi radościami i smutkami.

- Lutek, głuchoto, zaczekaj! Zdzieram sobie gardło od dobrych pięciu minut! - Silne ramiona złapały mnie w swoją niewolę. Pociągnąłem zapuchniętym nosem, czując znajomą woń cygar.

- Czego chcesz...? - zapytałem cicho, bojąc się podnieść głos, by nie zauważył jego drżenia. - Myślałem, że nie będziesz chciał mieć do czynienia z niewychowanym durniem, który swoją marną osobą sprofanował twój dom.

- Co ty wygadujesz, narwany głuptasie? - Odwrócił mnie z łatwością niczym szmacianą lalkę i przycisnął plecami do zaparkowanej przy ulicy limuzyny.

- Zwyczajnie ułatwiam ci sprawę. - Patrzyłem na czubki swoich starych adidasów, jakby były najciekawszą rzeczą na świecie.

- Wybacz, poniosło mnie. Śmierć Nataszy nadal jest dla mnie bardzo bolesną sprawą. Może dlatego, że w jakimś sensie czuję się za nią odpowiedzialny. - Ujął moją zastygłą twarz w swoje duże, ciepłe dłonie. - Popatrz na mnie.

- Niby po co, już cię nie lubię.

- Żeby sprawdzić, czy mówisz prawdę... - Kiedy tylko podniosłem oczy, zawładnął moimi ustami w czułym pocałunku. Doskonale wiedział, jak zrobić z mojego mózgu drżącą galaretę i przepędzić za morze wszelkie mądre postanowienia i smutki. - Skoro mnie nie lubisz, to skąd w tych ślepkach ta słodka omdlałość?

- Z głodu - burknąłem zmieszany, ratując resztki swojej godności. - Obiad był dobre trzy godziny temu.

- Lutek...

- Co znowu?

- Ty jesteś naprawdę jedyny w swoim rodzaju. Czy rzeczywiście pracujesz teraz z Czarnym? - Jego twarde ciało nadal przyciskało się do mnie na całej długości, nie pozwalając jasno myśleć. Przeklęci plotkarze, powybijać to nędzne plemię! Oczywiście kompletnie w tym momencie zapomniałem, że sam chętnie słucham smakowitych nowinek.

- Kupisz mi zapiekankę, wydałem resztę kasy na książki. - Z premedytacją zmieniłem temat, splotłem nasze palce ze sobą i pociągnąłem go do pobliskiego baru. Chciałem zapomnieć o naszej kłótni, liczyło się tylko tu i teraz.

- A więc mogę jutro przysłać swatów? - zagaił niespodziewanie.

- Nawet tak nie żartuj! - Znowu sobie ze mnie robił jaja. Byłem wtedy tego pewien. Życie bywa jednak pełne niespodzianek , czasami o podwójnej sile rażenia, o czym miałem się przekonać w najbliższą, wolną sobotę. 

....................................................................................................................................................
betowała Kiyami