niedziela, 3 września 2017

Rozdział 34

   Wszyscy wpatrywaliśmy się jak zaczarowani w niewielką, metalową skrzyneczkę, zamkniętą na zwykłą kłódkę, jaką można kupić w każdym supermarkecie. Kuzyn Marian wstał bez słowa i po chwili powrócił z niewielką piłą do metalu. Przekazał narzędzie Carmelo, któremu tak trzęsły się ręce, że natychmiast je upuścił. Nieprzyjemny zgrzyt, kiedy ostre zęby przerysowały marmurową podłogę, wyrwał nas z transu w jaki wszyscy popadliśmy.
- Daj to, bo sobie poobcinasz łapy - odezwała się Wiśka. To ona była rodzinną ,,złotą rączką''. Potrafiła, ku naszemu zawstydzeniu, naprawić prawie każdą rzecz, którą zepsuliśmy. Za każdym razem nie omieszkała się nam, facetom, wypomnieć kompletnego bezmózgowia i beztalencia oraz drewnianych grabi. Feministki to osobny gatunek. Słowo Stokrotka. Sprawnie, kilkoma ruchami odpiłowała zameczek. - Czyń honory - zwróciła się do znieruchomiałego chłopaka.
- Nie mogę.. - siedział sztywno, wyłamując sobie palce. Najwyraźniej poczucie winy oraz strach całkowicie go sparaliżowały. Biedactwo rozmazało sobie makijaż. Podałem mu chusteczkę. Sam miałem oczy na mokrym miejscu.
- No dobra. - Siostra powoli uchyliła wieczko. Wyciągnęła zmiętą, złożoną na cztery karteczkę. Delikatnie ją wygładziła. Zaczęła powoli czytać, robiąc przerwy na tłumaczenie. Carmelo nawet nie próbował ukryć łez. Zacisnął pobielałe dłonie na krawędzi stołu.
,, Kocham cię braciszku, bardzo cię kocham. Byłeś dla mnie wszystkim- ojcem, matką i przyjacielem o jakim marzą wszyscy chłopcy. Stworzyłeś mi ciepły, pełen miłości i troski dom. Wybacz mi głupotę. Teraz już wiem, że zatracając się beztrosko w uczuciu do Nataszy, skazałem nas wszystkich jedynie na ból. Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że sprawy poszły naprawdę źle. Nie szukaj mnie. Jesteś dla mnie zbyt ważny. Boję się. Już dwa razy mnie pobito. Cudem uciekłem. Miewam głuche telefony. Ktoś się za mną skrada w ciemnych zaułkach. Oni już niestety o nas wiedzą. Zaproponowali mi fortunę za zostawienie Nataszki i wyjazd za granicę. Nie zgodziłem się. Błąd. Powinienem negocjować, kupić trochę czasu. Przepraszam, że zataiłem wszystko przed tobą. Nie chciałem cię jeszcze bardziej w to wszystko mieszać. Oni są zdolni do wszystkiego. Widziałem takie rzeczy, o których myślałem, że istnieją jedynie w filmach.
Nie próbuj dociekać prawdy. Horodyńscy mają ogromne wpływy i kontakty prawie w całym przestępczym świecie. Nie miałem pojęcia z kim zadzieram. Miłość jak teqiula uderzyła mi do głowy i ogłuchłem na cały świat. Już za późno, żeby się wycofać. Nie żałuję, że pokochałem Nataszę. Ale gdybym wiedział to co teraz, nigdy nie podniósłbym na nią oczu, podziwiałbym ją z daleka jak boginię. Moje uczucie nie przyniosło nikomu niczego dobrego. Złamałem serce ukochanej, łamię twoje serce, nie mówiąc już o swoim. Co będzie z tą maleńką istotką w jej łonie? Nie skrzywdzą chyba własnej krwi? Proszę cię - żyj, ciesz się każdą chwilą, zapomnij.
Mam do ciebie prośbę. Myślę, że ostatnią. Oni nakłamali Nataszce o mnie strasznych rzeczy. Nauczą nienawiści do mnie mojego syna. To na pewno będzie syn prawda? W naszej rodzinie zawsze rodzili się chłopcy. Za jakiś czas, kiedy maluszek przyjdzie na świat i sprawa przycichnie, przekaż Nataszy te pamiątki. Może wtedy zrozumie, że nigdy jej nie zdradziłem. Nie wziąłem od jej rodziców żadnych pieniędzy. Jak mogła w to uwierzyć? Nie rób tego osobiście. Horodyńscy są ogromnie niebezpieczni. Niania Nataszy nazywa się Sonia Bułczow. Oto numer skrzynki kontaktowej na lotnisku w Maiami - 123 321. Tam włóż to co co przekazałem."
- Biedny, biedny głuptas. - Carmelo rozszlochał się na dobre. Przemo podał mu swoją idealnie wyprasowaną chusteczkę. Moja była już cała mokra. - Dlaczego nie powiedział mi o groźbach? Coś byśmy wymyślili. Czułem, że to się źle skończy... Prosiłem Xaviera by ją zostawił i ratował siebie.- Wytarł głośno nos. -  Horodyńscy nie zrobiliby krzywdy córce, która była dla nich źródłem niezłych dochodów. Podobno zabierali jej całą pensję ustanowioną przez dziadka i wydzielali jakieś grosze. Niby z powodu rozrzutności. Co miała rozrzucać jak nigdy w rękach nie miała większej gotówki? Pozwalali, takiej młodej dziewczynie swobodnie bawić w nocnych klubach, by się im nie zerwała z łańcucha. Sprawnie nią manipulowali.
- Ja słamaju sledy predatjelej! ( rozerwę zdrajców na strzępy) Na pewno tak tego nie zostawię! - Warknął Nikolas. - Ci którzy zdeptali własną krew gorzko pożałują swojej chciwości! - W oczach mojego mężczyzny rozgorzały płomienie. Usta zacisnęły się w twardym grymasie, nozdrza rozdęły jak u dzikiego konia.  Z trudem nad sobą panował. Takiego go nie znałem. Wyglądał jak uosobienie zemsty. Nieświadomie zerwał się z krzesła. Chwyciłem go z rękę i pociągnąłem w dół. Usiadł sztywno z powrotem. Objąłem go mocno ramieniem i przytuliłem się do boku, aby choć trochę ogrzać jego zranione serce.
- Moja mała Nati, co oni z tobą zrobili? Ile musiałaś wylać łez, że targnęłaś się na własne życie? - Wyszeptał.  Nie wiedziałem jak pocieszyć mojego mężczyznę, więc tylko gładziłem go po plecach.
- Odebraliście biedaczce wszystko co kochała. Zostawiliście ją samą po stracie dziecka.  - Carmelo wbił lodowaty wzrok w Nikolasa. Czarne oczy, upaprane spływającym tuszem, zamieniły się w twarde, połyskujące kryształy. Był bezlitosny. - Zamknięta w klatce, z podciętymi skrzydłami, potraktowana niczym zepsuta lalka. Jak taka delikatna ptaszynka miała przetrwać? Prawdę mawiają w moich stronach, że każdy bogacz zamiast serca posiada w piersiach złoty zegarek, który wybija tylko jeden rytm: ,, for - sa, for - sa, for - sa..."- Zaczął wyciągać zawartość skrzyneczki i rozkładać ją na blacie. Zamarliśmy na widok jej zawartości.
- On został równie zraniony co ty.. - Mama łagodnie położyła mu rękę na ramieniu. - Dla ciebie jest jeszcze nadzieja. On już swoją stracił.
- Maldito sea! ( niech go szlag)Jakby dbał o siostrę jak prawdziwy brat, mój Xavier pewnie by nadal pracował na stacji benzynowej, chodził do szkoły! - Rzucił Nikolasowi pełnie nienawiści spojrzenie, które nieco złagodniało, kiedy zobaczył jego wykrzywioną z bólu twarz. - Ma pani rację, jedziemy na jednym wózku. - Wyjął pogniecioną puszkę po coca - coli.
- Kolekcjonował złom? - Wyrwałem się jak idiota. Spodziewałem się prawdziwie romantycznych skarbów, na przykład pliku perfumowanych  listów przewiązanych splecionymi kosmykami włosów, pierścionka w kształcie serca, zasuszonych kwiatów, a nie takich śmieci.
- Xavier opowiadał, że dzięki tej puszce się poznali. - Carmelo trzymał ją delikatnie jak coś naprawdę bezcennego. - Pił z kumplami piwo w parku. Jak zwykle podpierali mur i wyhaczali co ładniejsze dziewczyny. Rzucił puste opakowanie nie patrząc przed siebie. Upadło w krowi placek, rozbryzgując jego zawartość. Dostało się przechodzącej właśnie Nataszy. Podobno zupełnie zgłupiał jak śliczna, ubrana w elegancką sukienkę dziewczyna, schyliła się, nabrała do ręki czarnej, cuchnącej brei razem z puszką i rzuciła tym w niego. Śmierdziało jak cholera, kumple się przezornie ewakuowali, a on stał jak ten słup i nie mógł oderwać wzroku od jej pięknej twarzy. W jego oczach nie była wściekłą laską, ale boginią, która zstąpiła na ziemię wprost z nieba. Twierdził, że swoją urodą zawstydzała kwiaty. Ot zakochany głupek. - Westchnął.
- Zuch dziewucha! - Roześmiała sie przez łzy Wiśka.
- Słowiańska krew! - Przytaknął Dziadunio, tak jak reszta rodziny, usiłujący ukryć miotające nim uczucia. Wszak Stokrotek powinien być twardy i nie chodzi tu tylko o korzonek. Prawdę mówiąc, kiepsko nam wychodziło panowanie nad emocjami, dlatego zawsze tak bardzo podziwiałem prezesa i jego niezmiernie przydatną umiejętność zakładania maski. Choć ostatnio było z tym u niego jakby nieco gorzej. Cóż. Chyba go zepsuliśmy. Taki już nasz stokrotkowy urok.
- Jest tego sporo. Wszystko to pamiątki. - Carmelo położył właśnie na stole dwa poplamione bilety do kina. - Są z ich pierwszej prawdziwej randki. Xavier stroił się ze trzy godziny. - Na końcu wyciągnął parę maleńkich, białych bucików przewiązanych różową wstążeczką. Wykonane z delikatnej, puszystej wełny przypominały dwa, małe obłoczki. Wprost stworzone dla aniołka, który miał przyjść na świat. - Kiedy się dowiedział o dziecku, pracował cały tydzień po godzinach, by je kupić. Powiedział, że synek zasługuje na wszystko co najlepsze. - Usiadł i ukrył twarz w dłoniach. Łkał żałośnie, a my siedzieliśmy przy stole niczym skamieniali, nie mogąc odwrócić oczu od porozrzucanych na blacie wspomnień po utraconej miłości.
- Cii... - Pierwszy przezwyciężyłem czar, który nas zniewolił. Podszedłem do Carmelo. Przytuliłem rozdygotanego chłopaka. - Znajdziemy twojego brata. Pewnie wywieźli go gdzieś daleko, zabrali paszport i nie może wrócić. - Bardzo, ale to bardzo chciałem w to wierzyć.
- Ta niania... Sonia Bułczow... Gdzie ona jest teraz? - Odezwał się Nikolas, który już od dłużzzej chwili głęboko się nad czymś zastanawiał. - Natasza bardzo jej ufała, z pewnością sporo wie. Podczas pogrzebu była chora, zamieniłem z nią ledwo kilka słów. Matka mnie od niej odciągnęła. Bardzo jej zależało, by przerwać naszą pogawędkę. Wtedy byłem zrozpaczony, pogrążony w żałobie. Teraz jej zachowanie wydaje mi się dziwne. Kiedy ponownie odwiedziłem Sonię, nie zastałem jej w domu. Sąsiedzi powiedzieli, że zaraz po pogrzebie wróciła w ojczyste strony. Skąd ten pośpiech? Mieszkała w Stanach przez wiele lat.
- To na co czekasz?! - Carmelo skoczył na równe nogi i chwycił go za klapy marynarki. - Mój brat może gdzieś tam żyje i cierpi! Bóg jeden wie co twoi krewni z nim zrobili!
- Tylko mi tu bez bitek smarkacze! - Franio walnął laską z taką siłą w stół, aż wszyscy podskoczyli. - Macie wspólnego wroga! Carmelo ogarnij się! Nikolas, przykro mi, ale Horodyńskich, trudno nazwać czyjąkolwiek rodziną.
-  To już nie rodzina, tylko sjerdityje sobaki! ( wściekłe psy) A takie u nas się tępi, by nie zarażały zdrowych zwierząt. Dowiem się, co mają na sumieniu, choćbym miał przemierzyć całą Rosję, w poszukiwaniu tej kobiety. Ona nie miała nikogo bliskiego, tylko przyjaciółkę ze szkoły, która była Polką z Wrocławia. Niestety nic więcej nie pamiętam. - Odwrócił się do mnie. - Cwjetok, muszę na trochę wyjechać. Bądź grzeczny i wracaj z pracy prosto do domu. Tak na wszelki wypadek. Paru moich ludzi będzie mieć na ciebie oko. Przemek, pilnuj go! - Zwrócił się o dziwo do mojego brachola, z którym nigdy nie był w najlepszych stosunkach.
- Się wie! Nikt przy zdrowych zmysłach nie zadzierałby ze Stokrotkami, ale nigdy nie wiadomo. - Podali sobie po przyjacielsku dłonie, a mnie omal patrzały nie wypadły na podłogę. Wyglądało na to, że ostatni stokrotkowy bastion został zdobyty.
- Nikolas na poszukiwanie Soni, Carmelo zostajesz w barze, a Lutek do pracy! Nie gap się tak Mister Cytryno tylko leć na dyżur! Za kwadrans odjeżdża ostatni bus!  - Zakomenderował Dziadunio. Posłałem mu krzywe spojrzenie. Czy w tej rodzinie wszyscy muszą być pozbawieni odrobiny romantyzmu niczym nosorożce? Muszę się jeszcze pożegnać z Nikolasem. Jeszcze nie wyszedł, a już zacząłem za nim tęsknić.
- Weź mój samochód. - Mama Basia, chyba jednak wczuła się w rolę, bo rzuciła mi kluczyki od swojej najdroższej Pyrkawy. - Na busa raczej nie zdążysz. Dzisiaj jest sobota i lubią odjeżdżać przed czasem.

***
 
   Popatrzyłem znacząco na Nikolasa. Zrozumiał bez słów. Byłem wdzięczny mamie, zawsze jakimś siódmym zmysłem wiedziała, co w trawie piszczy. Jak wrócę do domu to ją wycałuję. Może nawet sam pozbieram i wypiorę walające się po pokoju skarpetki, o które toczyliśmy nieustanny bój. Mieliśmy dla siebie z prezesem co najmniej kwadrans, bo pięć minut zabierze nam dotarcie w jakieś bardziej odludne miejsce. Życie jak zwykle miało swój nieodparty słodko - gorzki smak. Trzymając się za ręce weszliśmy na zatłoczony parking znajdujący się za barem Pod Kogutem. Na miejscu dla VIP - ów, czyli właścicieli mordowni, stała słynna w całej okolicy Pyrkawa.
- Jarkaja nić! ( jasny gwint) Co to u licha jest? - Rozpuszczony super limuzynami ruski Amerykaniec nie mógł uwierzyć w to co widział. Bogacze to jednak inna nacja.
- Ukochane autko mamy. Nawet nie próbuj się śmiać! - Pogroziłem draniowi, który w ciągu sekundy z pogrążonego w smutku księcia zmienił się w pocharkującego  orangutana. Wykazywał iście stokrotkowe rozchwianie nastroju. Biedaczek jak nic, zaczynał się przeistaczać. Jeszcze trochę, a wyrosną mu zielone listki i białe płatki. Choć w jego przypadku będą raczej czarne, a może nawet czerwone jak przystało na przedstawiciela Piekła.
- Hm... Um... Yyy...? - Jeszcze trochę, a będę mu robić sztuczne oddychanie. Oblizałem wargi. Lutek, lubieżna cholero, wykaż empatię. To nie czas i miejsce na takie zachowanie! Jeśli Nikolas zmieniał się w znany polski kwiatek, to ja leciałem na łeb prosto w diabelską otchłań. Już czułem jak rosną mi rogi i nawet pomacałem się po czole. Nie wiadomo po co, bo to ten poniżej pasa uwierał mnie najbardziej. Wiem, wiem. Sięgam dna. Dramat i tragedia, a ja nadal tylko o jednym. To na pewno ta krew Horodyńskich, coś mi uszkodziła w i tak niezbyt zdrowym mózgu.
- Co się tak dusisz? - Nadal nie wydał z siebie ani jednego ludzkiego dźwięku. Poklepałem po drzwiach Pyrkawę. Stara syrenka, pomalowana przez mamę na granatowo i ozdobiona złotymi gwiazdkami, fluoryzującymi w ciemnościach prezentowała się naprawdę widowiskowo. Niektóre miały wesołe pyszczki i mrugały radośnie do przechodniów. W założeniu miała być romantyczna. Chyba. Dla mnie wyglądała raczej jak własność cyrku, takiego z klaunami, małpami i kolorowymi budkami. Mieszkańcy Karowa już dawno się przyzwyczaili, ale biedny Nikolas doznał oczopląsu i szoku motoryzacyjnego.
- Ona tym jeździ? Naprawdę? - Miał otwarte z podziwu usta. - Nikt mi w to nie uwierzy w USA. Swjekrow jest jedyna w swoim rodzaju. ( teściowa) Muszę zrobić zdjęcie. - I faktycznie cyknął kilka fotek. Ja w tym czasie wsiadłem do samochodu i usiłowałem go odpalić. Niestety wydał z siebie jedynie kilka dławiących dźwięków.
- Teściowa? Też coś! - Burczałem, użerając się z stawiającą opór Pyrkawą. Zrobiło mi się jednak jakoś miękko w okolicy serca. Czyżby coś było na rzeczy? Jakiś pierścionek w drodze?
- Lutek, wyłaź. Coś przerywa w silniku. Otwórz maskę. - Oho, znalazł się domorosły mechanik. Ale co mi tam. Podniosłem blachę. Jak nic spóźnię się do pracy.
- Co my tutaj mamy? - Nikolas strugał macho, ale widać było, że nic a nic się na tym nie zna. Powinienem zawołać Wiśkę. Kiedy jednak ściągnął marynarkę, rzucił na nią krawat i został w samych, uszytych przez mistrza krawiectwa obcisłych spodniach  i wciśniętej w nich koszuli, wrosłem w asfalt.
- Musisz się schylić, tam jest taki kabelek...- Szeroki uśmiech, który pojawił się na widok jego wypiętego, kształtnego tyłka, omal nie przeciął mi twarzy. Kim ja byłem, żeby przeszkadzać mu w struganiu bohatera? - Kręgosłup ci zesztywniał dziadku? Jeszcze niżej. - Boż Bożenko, tyle dobra i wszystko moje. Już jesień, a zrobiło się jakoś strasznie ciepło. Powachlowałem się ręką. Bezwiednie zacząłem się posuwać w jego kierunku. Dłonie chciwie zacisnęły się na sprężystych połóweczkach. Właśnie dotknąłem nieba. Niespodziewanie zaatakowany moimi mackami mężczyzna gwałtownie podskoczył. Walnął głową o blachę, która zerwała się z haka. Zamiast dźwięków przyjemności, na które po cichu liczyłem, rozległ się huk spadającej maski.
- Ja czertwoski! ( ja pierdolę) - Nikolas chwycił się za poturbowany czerep, gdzie widniał spory guz. I dupa blada z romantycznego sam na sam. -  Lutek, ty diable!
- Przepraszam.. - wyjąkałem. - To tak jakoś... Samo...- Zaczerwieniłem się po listki, a nawet płatki, o zdrewniałym korzonku nie wspominając. Jeśli zapalę się ze wstydu i spłonę, to czy to coś zmieni? - Podmuchać?
- Co wy tu wyprawiacie? - Wiśka pojawiła się niespodziewanie, zupełnie jak królik wyciągnięty z kapelusza. - Mama zaczęła panikować, że mordujecie jej maleństwo. -Dodała usprawiedliwiająco, nieco zaskoczona zastaną sytuacją. Czy cała moja rodzina musi być tak żenująco domyślna? Eh, zapomniałem puścić tyłek Nikolasa. Moje dłonie najwyraźniej żyły własnym, nieskrępowanym życiem.Trzymały kurczowo upolowaną zwierzynę i za nic nie chciały puścić.
- Cwjetok.. - Oderwał moje zboczone paluchy od swojego tyłka. Czy on się właśnie zaczerwienił? Niemożliwe! Chyba uczłowieczyłem, a raczej ustokrotkowiłem diabła. Ha! Wyglądał niemożliwie słodziaśnie. Wygłodniałym wzrokiem zagapiłem się na jego poróżowiałe policzki.
- Nikolas potrzymaj klapę, moja głowa jest bezcenna w przeciwieństwie do jego kapusty. - Bezczelnie wskazała na mnie. Posłała mi pełen politowania i wyższości uśmieszek. Oho. Coś czuję nadciągające kazanie. -  Lutek, a ty się lepiej nie ruszaj jak chcesz by twój prezes przetrwał w jednym seksownym kawałku,  i rozkmiń zdanie: ,, rozpalone działo mózg mi zjarało". Przypominam ci głąbie, jakbyś czasem zapomniał, że za pół godziny zaczynasz ostry dyżur na SOR - ze. - Stałem jak kazała ze zburaczałą paszczą, mrugałem jedynie powiekami. Kobiety nie przegadasz, nie wspominając już o feministkach, one pod językiem mają wyhodowany dodatkowy mięsień. Słowo Stokrotka. Wiśka, zadzierając butnie nos, zajrzała pod maskę Pyrkawy.
- Może zadzwonię po szofera? - Zaproponował po dżentelmeńsku Nikolas. A to tchórzliwy ruski drań. Żadnego wsparcia! Muszę przyznać, że Rychu był jedynym facetem nie wymiękającym przed moją rudą sister. Kto by pomyślał, że Czerwona Zaraza ma tyle odwagi. Byłby z niego niezły szwagier. Patrzenie jak Wiśka go torturuje byłoby najlepszą zemstą na Odmieńcu. Dosłownie miód na moje rany. Hehe.
- Spokojnie. Popatrz! - Wskazała coś obok silnika. Zaciekawiony podszedłem bliżej. - Ta mała paskuda zeżarła kabel. Urządziła tu sobie niezłe mieszkanko. - Zachichotała. - Zaskoczony zobaczyłem wpatrzone w nas małe, czarne ślepka. Brązowe futerko było mocno potargane. Głupiutka kuna wlazła do auta, potem pewnie podczas jazdy spanikowała i zaklinowała się w wąskim przejściu. Musiała tu przychodzić od dłuższego czasu, bo zdążyła sobie zrobić gniazdo i nawet przyniosła na zapas kilka czerstwych bułek. Poprzegryzała kilka rurek w ramach wdzięczności za hotel.
- Dzwonimy po weterynarza, czy po straż miejską? - Zacząłem się głośno zastanawiać.
- Niby po co? Trzeba ją wyciągnąć, a kabel się wymieni. - Wiśka ze zmarszczonym czołem patrzyła jak obaj z Nikolasem robimy kilka kroków w tył, nie wykazując żadnej chęci pomocy.
- A jak gryzie i ma wściekliznę? - Próbowałem ratować męski honor.
- Albo pchły. - Dodał mój mężczyzna z obrzydzeniem.
- Faceci...- Sister wykrzywiła się do nas. Spokojnie wyciągnęła z kieszeni kolorową apaszkę i nachyliła się nad samochodem. Zwinnie złapała zwierzątko, które nie broniło się jakoś specjalnie, prawdopodobnie zmęczone miotaniem się między silnikiem a rurami. Wypuściła kunę ostrożnie na trawnik. Przez chwilę siedziała oszołomiona, po czym zniknęła w krzakach z radosnym popiskiwaniem. - A teraz herosi poszukają sobie pojazdu, bo z ta naprawa faktycznie zabierze trochę czasu.
- Nie zdążymy się porządnie pożegnać - westchnąłem. - Myślałem, że pojedziemy na chwilę do Roz... - Zatkałem sobie pięścią rozpaplane usta, widząc unoszące się do góry brwi sister. A takie miałem fajne plany. W pobliżu był taki lasek, zwany Rozbzykaną Norką. Znowu spiekłem buraka. Ukląkłem i zająłem się pracowicie rozwiązanym sznurowadłem.
- Nikolas, jesteś pewny, że chcesz go tu zostawić samego? Nie zauważyłeś? Braciszek z kwiatka zmienił się w królika. Wiesz, takie puszyste zwierzątko, wiecznie niedoru...- przerwała, bo uszczypnąłem ją w łydkę. Głupia małpa odrobiny bez kultury.
- To tylko dwa tygodnie... - Spojrzał na moją purpurową twarz, dłonie gmerające bezmyślnie w sznurowadłach oraz maślane spojrzenie.  Chyba coś mu styknęło w głowie. Znałem ten zaborczy błysk w jego oczach. Brwi zsunęły mu się w jedną kreskę i  zaraz dodał. - Faktycznie może tylko na tydzień. Co prawda to jesień nie wiosna, ale z królikami nigdy nie wiadomo...
- Oh! - Prychnąłem wyniośle. Myślą, że pójdę na dzikie chłopy czy coś? Aż tak zdesperowany nie byłem. Jeszcze nie.
- Lepiej się pośpiesz. Na SOR - ze jest paru naprawdę fajnych facetów. Widziałeś jak patrzy na Lutka ten doktorek w okularach? - Wstrętna ruda małpa dolewała oliwy do ognia.
- Będę za pięć dni. Ty praw! ( masz rację) - Nikolas był coraz bardziej zaniepokojony, a jędza za jego plecami śmiała się w kułak. Za kogo ci dwoje mnie mają?  Jeszcze mi nie wyrósł puszysty ogonek! Nie gadam z nimi. Obraziłem się. Jakoś tak odruchowo pomacałem się po pośladkach.
- Ja bym ci radziła w trzy. - Spostrzegawcza sister zaczęła rżeć jak szalona kobyła. - Jeszcze nie ma nic z tyłu, ale obawiam się, że wystarczy ten ogonek z przodu aby narozrabiać.

piątek, 4 sierpnia 2017

Rozdział 33

Dzień jak codzień.  Powlokłem swoje nakrapiane, zgniło żółte szczątki pod prysznic zaczynając nowy, lepszy dzień. Prawdopodobnie musiałby nastąpić cud nad cudami, żeby okazał się udany. Niczym nieuzasadniony optymizm był jednak zawsze moją mocną stroną. Na szczęście miałem dopiero nocny dyżur w szpitalu oraz niewielką nadzieję, że cytrynowe wcielenie jeśli nie zniknie całkiem, to przynajmniej nieco do tej pory przybladnie. Poza tym przybycie egzotycznej Carmen czy raczej Carmelo spowodowało, że kwestia mojej unikatowej urody zeszła na dalszy plan. Ubrałem się w długie spodnie i bluzę, by zakryć co tylko się dało. Niestety maski włożyć nie wypadało, choć kilka całkiem udanych miałem schowanych w szafie. Kiedyś obchodziło się Halloween. No co! Darmowy słodyczom nigdy nie potrafiłem się oprzeć. Zwłaszcza jak miałem siedem lat. Teraz jednak musiałem z podniesioną głową stawić czoła hordzie dowcipnisiów w jadalni.
- Lutek jesteś Stokrotkiem, a oni nigdy nie opuszczają gardy! - Wiem, wiem, gadanie do siebie nie jest zdrowym objawem. Wyprostowałem się dumnie i zszedłem na dół. Oczywiście wszyscy już siedzieli przy stole. Na mój widok zagryźli dzielnie usta, zapewne nie chcąc opluć sąsiadów jajecznicą na boczku.  Wydali jedynie z siebie szereg chrumkająco - chrząkających dźwięków. Wstrętne prosiaki bez grama empatii dla człowieka pogrążonego w otchłani rozpaczy! Niech ich licho porwie i zeżre.
Jedynie mama, przyzwyczajona przez lata praktyki do moich dzikich wybryków, zachowała zimną krew, poza tym poprzedniego dnia mogła już podziwiać moją świetlistą urodę w pełnej krasie. Zahartowała się. Niech szlag trafi wszystkie samoopalacze! Podczas serwowania śniadania przekazała nam decyzję starszyzny, czyli jej i Dziadunia.
- Z uwagi na niefortunną historię Nataszy oraz Przemka, zwołujemy Walne Ruszenie Stokrotków, dzisiaj o dziesiątej w barze Pod Kogutem. - Powiodła po nas groźnym wzrokiem. - Obecność obowiązkowa - dodała, widząc próbującego zaprotestować brachola, który miał mieć pracowity dzień  w kancelarii.
- Ale ja muszę... - Wiśka też zrobiła najwyraźniej inne plany. Pewnie zaplanowała następne, gorące bzykanko z Czerwoną Zarazą. - No dobra. - Poległa, kiedy Dziadunio znacząco zastukał laską o podłogę.
- Najważniejszy jest honor Stokrotków! - Zdenerwował się Franio, nie widząc w rodzinie entuzjazmu. - Trzeba wyjaśnić sprawę z Horodyńskimi. Choćby z uwagi na Lut... Cholera, dlaczego on wygląda jak zepsuta cytryna?  Gówniarz nigdy nie zmądrzeje! Zaczynam żałować tego ruskiego. Niby wroga nacja, ale zza miedzy, a sąsiadów trzeba szanować.
- Nikolas mnie kocha w każdym wydaniu! - Pokazałem mu wytwornie język. Skąd we mnie tyle hartu ducha? Wszak z seniorem rodu nie było warto zaczynać. Odpowiedź była nader prosta - siedziałem po drugiej stronie wielkiego stołu, gdzie nie sięgała słynna laska Frania.
- Biedny balbies. Młodość jest taka durna. Pewnie twój nowy wizerunek go oślepił. Jak nic stracił pomyślunek, albo adoruje Chińczyków dotkniętych zarazą. Kto go tam wie, w końcu to Horodyński, a w tej familii ponoć co drugi to wariat - filozofował po swojemu Dziadunio.
- A ty niby taki znawca Horodyńskich? - Zacząłem się zastanawiać, czy wypada potraktować go jajecznicą. Nie będzie mi tu wycierał paszczy przyszłą rodziną. Nabrałem na łyżkę żółtej breji i już zamierzałem odpalić działo...
- Opuść broń! - warknęła w moim kierunku mama. - Nawet nie zaczynaj, dopiero co posprzątałam kuchnię. - Niestety na równi z Nikolasem, potrafiła czytać mi w myślach. - Żreć i milczeć! Za godzinę widzę was wszystkich w barze. - Jej ton nie dopuszczał sprzeciwu. Wszyscy spokornieli. Nawet Dziadunio przestał na mnie zezować. - A ty Świetlista Istoto - ech rodzina, nigdy nie przepuści okazji do kpinek - dzwoń po swojego Prezesa. Niech przytarga swój zgrabny tyłek. W końcu to jego rodzina narobiła zamieszania.
***
   Poszedłem do tego cholernego baru wcześniej, nieco zestresowany, jak sobie radzi z miejscowym elementem nasza  ognista Carmen. Naród mamy wyrywny i dość konserwatywny, wszyscy to wiemy acz wstydzimy się przyznać. Zniknęły gdzieś stare tradycje pt. ,,gość w dom bóg w dom" , niezależnie jaka to żaba zakumkała właśnie na naszym progu. Każdy kto się zbytnio wyróżniał miał zazwyczaj pod górkę. Niby kuzyni stali na straży porządku swojej mordowni, ale nie byli w stanie upilnować całej bandy karowskich chuliganów. Wkradłem się po cichutku do środka i kompletnie mnie zapowietrzyło. Bar przeżywał prawdziwe oblężenie mimo, że mieliśmy sobotę rano. Przy ladzie kłębił się istny tłum podekscytowanych, stałych bywalców. Wszyscy sylabizowali z niejakim trudem wymyślne nazwy drinków głośno komentując, jaki mogą mieć skład oraz moc. Na błyszczącej, nowiutkiej tablicy widniała długa lista napitków rodem z piekła, zdawała się nie mieć końca. Pod spodem czerwonymi literami dopisano: ,,porady miłosne gratis''. Carmen w falbaniastej, szkarłatnej sukience uwijała się jak w ukropie, a obserwujący całe zjawisko kuzyni mieli tak szerokie uśmiechy na twarzach, że kanciaste szczęki omal im nie popękały. Pewnie w myślach liczyli obroty.
- Ślicznotko daj mi Al final de la madre de la esposa ( koniec teściowej). Zamiast pojechać z żoną do Krakowa, trzy razy musiałem w tym tygodniu plewić mamusi pomidory, bo taki łamaga jak ja, za jednym razem nie potrafi nic zrobić dokładnie.
- Boś durny. Trzeba było ją wysłać na miesiąc odnowy biologicznej z uwagą, że o taki rodzinny skarb musisz dbać. Stać cię nawet na rok. Pomidory by szlag trafił, bo niby kto by je wtedy podlewał, a ty miałbyś spokój. - Carmen poklepała współczująco po ręce właściciela stacji benzynowej. - A co dla ciebie sombrío amorcito (ponury cukiereczku) ? -  Pełnymi gracji ruchami, przywodzącymi na myśl taniec, odwróciła się do następnego klienta.
- Niña de papá (córeczka tatusia) raz, plus Dispararme ( zastrzel mnie). Nie ma już dla mnie nadziei. Moja dziewczyna prawie każde zdanie zaczyna od ,, mój tatuś to robi inaczej..."
- Taki duży, a taki nieporadny. Golnij sobie na odwagę, jeden drink wystarczy. A potem weź laskę do łóżka i do końca wekendu nie wypuszczaj. Założę się, że nie usłyszysz ani razu ,,mój tatuś to robi inaczej.." Uwierz mi, kobiece usta muszą być nieustannie zajęte. Czym, to już twój problem. - Posłała poczerwieniałemu mężczyźnie uśmieszek, a cała kolejka wybuchła śmiechem. Zewsząd posypały się oczywiście propozycje.
   Cóż, musiałem przyznać, że sprytny chłopak radził sobie doskonale. I jakoś nikogo nie raziło, że kręcił przy tym zalotnie biodrami i wzdychał na widok co dorodniejszych, męskich okazów. Nie ma to jak połączenie knajpy z poradnią małżeńską. Zacząłem się wycofywać rakiem, w stronę zarezerwowanej, prywatnej salki. Trudno mi jednak było oderwać oczy od spektaklu z naszym Carmelo w roli głównej. Nagle poczułem oplatające mnie z tyłu silne ramiona, dosłownie zaparło mi dech. Już miałem kopnąć nachalnego buraka w jaja, kiedy poczułem zapach znajomych perfum.
- Nikolas, ty idioto!
- Cii...- Wciągnął mnie do środka pustego jeszcze pomieszczenia i zatrzasnął za nami drzwi. Najwyraźniej byliśmy pierwsi. Polizał mi kark, na którym wszystkie włoski stanęły natychmiast na baczność, zamieniając się w super czułe atenki i przycisnął mnie swoim rozgrzanym ciałem do ściany. Otarł się o mnie niczym kocur w rui.
- Spadaj, zaraz tu wszyscy przyjdą - mruknąłem, ale jakoś nie znalazłem w sobie siły, aby odepchnąć natręta.
- Mamy co najmniej kwadrans. - Ukąsił mnie w ucho. -Wystarczy na małe macanko.
- Mhmm.. - To był. Znaczy... To miał być stanowczy protest. - Oszalałeś zboku?
- Prawie...Kwiatuszku, nie bądź taki skąpy. - Kiedy te łapska zdążyły opuścić mi nawet bieliznę? Nagie pośladki otarły się o szorstką materię jego spodni. Utalentowane palce zacisnęły się na moim, nie wiedzącym co to godność, za to doskonale wypełniającym komendę ,, baczność", penisie. Spowodowały, że zaskomliłem niczym szczeniak. - Stęskniłem się...
- Mhm... Niby kiedy? - udało mi się całkiem rozsądnie wyjęczeć. - Wczoraj mnie macałeś, przedwczoraj mnie macałeś.. w środę, też mnie macałeś... Oh... Gdzie z tymi grabiami?! Uff...- Ni mniej ni więcej bezczelnie włożył mi palec w tyłek. O mało nie zemdlałem, bo trzeba przyznać celnie trafił od razu w prostatę.
- Słońce, to o wiele za mało. - Najpierw zassał się na mojej szyi niczym wielka pijawka, a potem znienacka włożył język do ucha. Gorąco uderzyło mi do głowy i spłynęło gwałtownie w dół. Niewiele brakowało, żebym spuścił się na ścianę. Przylgnąłem do niej ściśle, myśląc naiwnie, że bijący z niej chłód nieco mnie otrzeźwi. Tymczasem ten zdrajca penis, zupełnie bez udziału mojej woli, zaczął się ocierać o szorstką powierzchnię.
- Jeszcze trochę Cwjetok - wydyszał mi do ucha - a zostawisz piękny ślad.
- Mowy... kurde... nie ma...- zaskomliłem, drapiąc palcami mur. Byłem już na granicy świadomości. Potrafiłem myśleć jedynie o wyzwoleniu z tej oszałamiającej tortury. Napięte do granic, drżące ciało domagało się spełnienia. Jakby mi ktoś jeszcze miesiąc temu powiedział, że będę spieprzył ścianę baru Pod Kogutem, wysłałbym go do znajomego psychiatry. Jak ten ruski diabeł to robił, że traciłem jakiekolwiek zahamowania?
- Ani się waż mały zboczeńcu! - Usłyszałem groźny okrzyk oburzonego Wieśka. Dosłownie skamieniałem z wrażenia. Jedynie usta były w stanie się poruszać.
- Aa... !!- udało mi się zapiszczeć tak cienko, że zadzwoniły kryształowe szybki w żyrandolu. Nadal otumaniony, z nabrzmiałym dowodem między nogami, zawstydzony do granic możliwości, nie potrafiłem wykonać żadnego sensownego gestu. Nikolas całkiem przytomnie zasłonił mnie sobą, pozwalając nieco ochłonąć. Zacząłem gmerać zdrewniałymi palcami, usiłując doprowadzić do porządku garderobę. Niestety spory problem z przodu nie pozwalał mi na dopięcie zamka. Myśli nadal się rozbiegały niczym stado ptaków.
- Tam jest łazienka - kuzyn wskazał małe drzwi na prawo -  za minutę będzie tu cała rodzina. Zjeżdżajcie i doprowadźcie się do ładu pieprzeni napaleńcy!
- Ma się rozumieć! - Nikolas, bez choćby odrobiny skruchy na przystojnej gębie, popchnął mnie we wskazanym kierunku. Pomieszczenie było naprawdę niewielkie. Całe wykafelkowane na czarno. Czerwony ornament wyglądał jak płomienie. Znalazłem się w Piekle, a czarnooki Diabeł dybał na moją duszę. Jego lśniące oczy powędrowały w dół, oblizał wargi.
- Zabiję cię, zabiję własnymi rękami - wystękałem, trzymając w rękach niedopięte spodnie. - Przestań się gapić! Zrób coś...- Mimo, że Wiesiek zniknął z moich oczu, nadal byłem w szoku. Oparłem się plecami o suszarkę do rąk.
- Jak sobie życzysz Cwjetok. - Ku mojemu zaskoczeniu padł przede mną na kolana. Patrzały omal nie wypadły mi z orbit. Zanim zdążyłem choćby pisnąć, miał w ustach mojego członka. Zassał się naprawdę porządnie. Nawet nie próbowałem protestować. Wystarczyło kilka ruchów bym zakwilił i spuścił się mu do gardła. Chwilę stałem całkowicie zamroczony. W tym czasie ruski drań wytarł mnie do czysta i nawet usłużnie zapiał mi spodnie.
- Nie masz nawet odrobiny przyzwoitości! - Pogroziłem mu pięścią. Przez niego umrę ze wstydu przed własną rodziną. Oby Wiesiek trzymał paszczę na kłódkę.
- Ależ Słońce, przecież całkiem przyzwoicie ci obciągnąłem. - Jak można mieć tak niewinny uśmiech po tego rodzaju akcji? Stał przede mną w niedbałej pozie, w pedantycznie wyprasowanej koszuli, po prostu  idealne wcielenie profesjonalnego biznesmena. Klasa Super Platinium. Nic tylko zrobić fotkę i wysłać na okładkę Timesa. Oj Lutek. Zszedłeś na złą drogę i nawet ci się podobało.
***
   Po przemyciu czerwonej z zażenowania twarzy i uczesaniu rozwichrzonej czupryny wymknąłem się z łazienki. Szedłem powoli ze spuszczoną głową jak przystało na skazańca, któremu winę właśnie udowodniono. Wydawało mi się, że na czole mam ognisty napis - Oto Lutek Stokrotka zwany inaczej Bzykajmurem. Puściłem przodem Nikolasa, ukrywając się w cieniu jego rosłej sylwetki. Temu draniowi nawet nie drgnęła powieka na widok całej mojej rodziny.  Jak zwykle schował się za maską wyniosłego biznesmena, którego nic i nikt nie był w stanie wyprowadzić z równowagi. No może, nie chwaląc się, poza mną. To on sprowadził mnie ze ścieżki cnoty, więc niech się w razie draki tłumaczy. Nikt jednak nie zwrócił na nas uwagi. Jedynie mama wskazała nam wolne miejsca za okrągły stołem od lat służącym za miejsce obrad. Carmelo siedział nas honorowym miejscu, gestykulował żywo, ani na chwilę nie przestając plotkować z Wiśką. Bajecznie kolorowe tipsy ozdobione kryształkami migały w świetle lamp.
- Skoro są już wszyscy, zaczynajmy. - Dziadunio stuknął laską o blat. - Najpierw chcielibyśmy usłyszeć co ma nam do powiedzenia nasz gość. Skoro pofatygował się tyle kilometrów musi mieć nam coś ważnego do przekazania.
- Proszę o chwilę cierpliwości. Mogę wam tylko opowiedzieć to, co usłyszałem od brata. Nigdy nie poznałem osobiście Nataszy. Widziałem jedynie jej zdjęcie, które nosił w portfelu. -Twarz mężczyzny natychmiast spochmurniała. Wspomnienia nadal musiały być dla niego żywe i bolesne.
- Dlaczego tak późno się z nami skontaktowałeś? - zapytała, przerywając mu, mama. - Minęło już dużo czasu od śmierci Nataszy i zniknięcia Xaviera.
- Bo niestety jestem dość głupi i dopiero niedawno zrozumiałem o co chodziło w liście. Długo nie wiedziałem, o co chodzi z tą miską i kotem, którego nigdy nie mieliśmy. Ale pozwólcie, że zacznę od początku...
  ,, Xavier zawsze był skromnym, dobrym chłopakiem, nigdy nie sprawiał kłopotów. Wiecie, taki typ spokojnego romantyka. Zbyt nieśmiały by pierwszemu nawiązać znajomość, nigdy nie miał dziewczyny. Nieźle grał na gitarze i tym chyba ujął Nataszę. Nie wiem jak się poznali. Zorientowałem się dopiero, kiedy snuł się bez celu po domu i wszystko leciało mu z rąk. Rozbił nawet pamiątkową miseczkę po mamie. Strasznie się wściekłem. Wychowywałem go od śmierci rodziców. Wtedy przyznał się, że poznał wyjątkową dziewczynę, ale niestety bardzo bogatą. Bał się jej rodziców. Przeczuwał, że nie zaakceptują latynosa bez grosza. Z tego co mówił, spotykali się w tajemnicy. Całkiem sprytnie wymyślili sobie przykrywkę. Za Nataszką chodził od kilku tygodni jakiś chłopak zza granicy. Dziewczyna powiedziała, że najlepiej będzie skierować na niego podejrzenia, w razie gdyby ich znajomość jakoś się wydała. Ten Polak wróci pewnie szybko do kraju i kto go tam znajdzie. Nawet się głuptasy nie zastanowiły jakie obcy dla nich człowiek mógłby ponieść konsekwencje. Niestety nie docenili też dociekliwości rodziców tej panny. Kiedy nagle zasłabła szybko odkryli powód jej złego samopoczucia. Okazało się, że ich ukochana córeczka jest w ciąży. Rzucili się do gardła temu Polakowi czyli Przemkowi. Omal go nie zabili. Natasza nic nie wiedziała o jego kłopotach, że prawda wyszła na jaw. Planowali z Xavierem ucieczkę. Miałem im w tym pomóc.
- Taa... - Brachol smętnie pokiwał głową. - Kompletnie straciłem dla niej głowę. A ona chętnie ze mną pokazywała się w klubach. Pozwoliła się nawet pocałować. Chciałem ją zabrać do domu, przedstawić rodzinie. Gdyby nie kuzyni, już bym nie żył jak mnie dopadli Horodyńscy. Mają na usługach niezłych zbirów. Na szczęście znalazło się kilku świadków, którzy widzieli ją z Xavierem.
- Byli zdesperowani, a ona nieletnia...- Przerwał mu Nikolas. - Co ty zrobiłbyś jakby ktoś dopadł Wiśkę i zrobił jej dziecko w wieku siedemnastu lat?
- Urwałbym mu jaja przy samej dupie. - Poklepał go po ramieniu Przemo. - Wyjechałem w tydzień po awanturze. Czułem się oszukany i zdradzony. Długo nie mogłem patrzyć na żadną laskę.
- Ech  życie... Niemądra dziewucha. Nie wiedziałem, albo raczej nie chciałem wiedzieć o niczym. Skłócony z rodzicami trzymałem się z daleka od domu. Nie pomyślałem jaki wpływ miało to na siostrę. Próbowała się ze mną skontaktować, ale ja byłem wtedy zajęty interesami. Zignorowałem ją. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Tymczasem rodzice skrzętnie ukryli przede mną całą sprawę. Pewnie bali się, że poprę Xaviera choćby ze względu na dziecko. Dopiero po pogrzebie opowiedzieli mi co nieco. O dziwo zwalili całą winę na Przemka, zupełnie pomijając sprawę Xaviera. Przyjechałem tutaj w poszukiwaniu zemsty. Na szczęście zatrudniłem też detektywa, który kontynuował śledztwo w USA. Kiedy poznałem waszą rodzinę, z tą obsesją na punkcie honoru Stokrotków, coraz trudniej było mi wierzyć w winę Przemka. Poza tym Cwjetok -  uśmiechnął się do mnie tym swoim chwytającym za serce uśmiechem - wybił mi z głowy wszelkie niemądre pomysły. Zastanowiłem sie jeszcze raz i okazało się, że wiele rzeczy się nie zgadzało. Detektyw też dowiedział się kilku ciekawych rzeczy.
- Jak skrzywdzisz Lutka...- Dziadunio zrobił wymowny gest nożem do masła po gardle. Ku mojemu zawstydzeniu powtórzyła go cała rodzina.
- To już przeszłość. Mów dalej... - Nikolas zwrócił się do Carmelo. Po czym delikatnie ujął moją dłoń, zaglądając głęboko w oczy. Nie miałem do niego pretensji. Widziałem na dnie czarnych źrenic głęboko ukryty palący ból i poczucie winy.
- Xavier wiedział również o ciąży. Mieli wyjechać do Kanady. Załatwiałem dokumenty. Pewnego dnia mój brat nie powrócił z pracy. Kiedy już mocno się zaniepokoiłem zwłaszcza, że jego rzeczy zniknęły z szafy, jakieś dwa dni potem dostałem dziwny list. - Położył na stole wymiętą kartkę, widać wielokrotnie czytaną. Niektóre słowa podkreślono czerwoną kredką.
,, Wybacz, że wyjeżdżam bez pożegnania. Nie martw się, dostałem grubą gotówkę od rodziców tej histeryczki Nataszy za milczenie. Pojadę w jakieś miłe, odludne miejsce w Ameryce Południowej, najlepiej na wsi i skontaktuję się z tobą. Znajdę sobie jakąś czarną dupeczkę co ogrzeje mi łóżko i ogarnie chatę. Nie zapomnij karmić Bazyla, jak się kotu coś stanie, to się z tobą policzę. Ulubioną miseczkę znajdziesz w ogrodzie, pod starym klonem."
- Brzmi zwyczajnie. Dlaczego dziwny? - Wiśka przeczytała go głośno, aby wszyscy słyszeli.
- Mój brat nigsy by nie wyjechał bez pożegnania. Kochał mnie, byłem jego jedyną rodziną. Naprawdę myślisz, że zakochany po uszy gówniarz, o romantycznym usposobieniu, wziąłby pieniądze i zostawił ciężarną dziewczynę? Nazwały histeryczką osobę, o której nie mówił inaczej jak ,,światło mojej duszy" albo ,, serce mojego serca".
- No cóż, tylko się nie denerwuj. Myślę, że to zależałoby od wielkości kasy, a rodzice Nataszy są bardzo bogaci. Mamy w kancelarii wiele takich spraw. - Przemo najwyraźniej nadal czuł urazę do obojga kochanków.
- Zamknij się debilu, nie wszyscy są interesowni jak twój doktorek. - Wiśka walnęła go przez łeb. - Chociaż on chyba woli spłaty w naturze.
- Milczeć! - Mama wywróciła oczami. - Wstyd mi za was.
- Dalej zwrot ,, odludne miejsce w Ameryce Południowej". Xavier był miejskim stworzeniem. Nie znosił robaków, pająków i do dziecka wiał przed wężami. Nigdy nie był dalej niż w parku miejskim. Wyobrażacie go sobie na wsi, gdzie dżungla zagląda przez okno? - Carmelo pociągną duży łyk piwa i na chwilę się zamyślił. Wszyscy zrobiliśmy to samo.
- Z tego co mówisz, wygląda na to, że ten list jest mocno podejrzany. Może Xaviera zmuszono do jego napisania? - Zastanawiał się głośno Wiesiek.
- Też doszedłem do tego wniosku, choć z początku uwierzyłem w treść listu. Pewnie dlatego, że bałem się o brata. Horodyńscy nie mieli najlepszej opinii. Chciałem wierzyć, że żyje sobie spokojnie w Ameryce Południowej, przepuszcza kasę i gra na gitarze jakiejś mulatce. Prawdopodobnie chciał przemycić jakąś widomość, a ja debil nie zrozumiałem tego. ,, Czarna dupeczka" czy tak mówi chłopak po raz pierwszy zakochany w pięknej dziewczynie? Poza tym on nie przepadał za ciemnoskórymi laskami. Nie był jakimś rasistą, ale grupa takich małoletnich gangsterek prześladowała go w szkole. Został mu chyba jakiś uraz. Najbardziej jednak zaskoczyła mnie wzmianka o kocie Bazylu i misce, ponieważ nigdy nie mieliśmy kota. Jakiś miesiąc temu burza uderzyła w drzewo na naszym podwórku. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że to może być ten ,, stary klon" z listu. Wtedy też odnalazł mnie twój detektyw. Bystrzacha z niego. - Skinął Nikolasowi. - Za jego namową przekopałem ziemię wokół pnia i oto...- Wciągnął z plecaka skrzyneczkę. Ręce mu drżały.
- Co tam jest? - Wiśka aż podskoczyła na krześle.
- Nie mam pojęcia, nie chciałem jej otwierać sam. Detektyw zaproponował przyjazd do Polski, więc ją zabrałem ze sobą. Bałem się szukać Xaviera na własną rękę, żeby nie pogorszyć sprawy. Mam nadzieję, że młody nadal żyje. W nocy nie mogę spać. Dręczą mnie koszmary. Miałem go pilnować. Przysiągłem mamie. - Otarł załzawione oczy.

wtorek, 27 czerwca 2017

Rozdział 32


   Wszystkie mniej lub bardziej dramatyczne wydarzenia z całego dnia spowodowały, że nie mogłem za nic zasnąć. W głowie kłębiła mi się tysiąc i jedna myśl, a każda następna była dziwniejsza od poprzedniej. Rzucałem się po łóżku, jakbym miał całe stado mrówek w tyłku. Zamiast rozkminiać sprawę pięknej Nataszy oraz zastanawiać się nad sposobami przekonania do siebie niechętnych teściów, co właściwie powinno być moim priorytetem, mnie najwięcej martwiły słowa Wielkiego De o moim niezbyt atrakcyjnym wyglądzie. No cóż, jak każdy kwiatek, byłem odrobinę próżny. Biała, chuda klata z pewnością nie stanowiła szczytu marzeń żadnego faceta, zwłaszcza tak atrakcyjnego jak Nikolas. Co ten drań we mnie widział nie miałem pojęcia. Nie wytrzymałem. Zerwałem się z łóżka po jakimś milion trzydziestym trzecim baranie i pobiegłem do łazienki. Zrzuciłem koszulkę. Niestety przez kilka godzin nic się absolutnie nie zmieniło. Nadal byłem szczupłym, bladym pielęgniarkiem prawie średniego wzrostu. Wyprostowałem swoją mizerną sylwetkę. W porównaniu z moim ulubionym prezesem prezentowałem się strasznie nijako. Na brak kaloryfera na szybko nic się nie dało poradzić, ale na zbyt jasną karnację i owszem. W głowie zapaliła mi się czerwona lampka na ogół zwiastująca nowy, genialny pomysł oraz kłopoty. Przypomniało mi się, że Wiśka miała jakiś specyfik brązujący skórę. Nie chciałem dawać rodzinie powodu do kpinek, więc musiałem go zdobyć nielegalnie. Niczym prawdziwy ninja, na czubkach palców przeskradałem się do pokoju siostry. Jeszcze nie wróciła z wycieczki. Spokojnie przegrzebałem jej toaletkę w poszukiwaniu kosmetyku. Balsam okazał się nieco przeterminowany, ale tym się zbytnio nie przejąłem. Podobno te daty ważności bywały mocno przesadzone, przynajmniej tak twierdzili goście na fejsie. Zresztą gdzie o północy kupiłbym samoopalacz? Po chwili wróciłem do siebie, zrzuciłem ciuszki i goły jak w dniu narodzin stanąłem ponownie przed lustrem. Rzuciłem sobie kilka zagrzewających do walki o urodę spojrzeń, jeśli tak można nazwać gwałtowne łypanie to jednym to drugim okiem.
- Od jutra będziesz zarąbisty! Nikolas padnie ci do stóp. - Uśmiechnąłem się butnie do swojego odbicia. Wyobraźnia podsunęła mi kilka niecenzuralnych rzeczy, które mój skarb zza wschodniej granicy mógłby robić w tej pozycji. - Nie masz zadatków na supermena, ale z pewnością możesz się zmienić w ,,subtelną, świetlistą istotę o skórze niczym złocisty zachód słońca nad Lazurowym Wybrzeżem". - Tak przynajmniej twierdziła reklama na butelce. Miałem tylko nadzieję, że słówko ,,świetlista" nie oznaczało, że będę dawać po oczach niczym reklamowy neon. Zabrałem się ostro do pracy. Wysmarowałem dokładnie każdziuteńki kawałek ciała. Ta prosta czynność uspokoiła mnie i wprawiła w dobry nastrój tak bardzo, że powieki zaczęły same opadać. Zegar już dawno wybił drugą nad ranem. Padłem na łóżko z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku - bycia najprzystojniejszym Stokrotkiem w okolicy.



Obudziło mnie zaglądające w oczy słoneczko, chichoty dobiegające z naszej kuchni oraz boski zapach świeżutkich drożdżówek. Poznałem niski głos Nikolasa. Jak nic bezczelnie zażerał się specjałami mamy. Jak się nie pośpieszę wetnie także mój osobisty przydział bułeczek z borówkami. Nie spojrzawszy nawet w lustro, przygładziłem palcami rozczochraną czuprynę i w samej piżamie, składającej się z krótkich spodenek oraz koszulki na ramiączkach popędziłem na dół, skacząc po dwa schody. Uroda zeszła na dalszy plan, teraz najważniejsze było jedzonko z czym zgodził się burczący z głodu brzuch. Kiedy wszedłem do kuchni Prezes siedział rozwalony swojsko za stołem i pochłaniał w rekordowym tempie całą blaszkę specjałów, poklepującej go po plecach mamy. Kiedy oni u licha zdążyli się zaprzyjaźnić? Baśkaaaa...! Żadnej rodzinnej lojalności i obrony mojej własności przed ruskim najeźdźcą!
- Stop! Ręce na stół i ani drgnij! - wrzasnąłem od progu i rzuciłem się ratować nędzne resztki chrupiących ślicznotek.
- Nareszcie wstałeś śpiochu - zagruchał miękko, a we mnie zadrżało serducho. Jedno króciutkie zdania, a ja już się roztapiałem. Jeśli jednak myślał, że się na to nabiorę i odstąpię mu moje jagodzianki, to się grubo pomylił. Jestem twardym Stokrotkiem.  Ku mojemu zaskoczeniu spełnił rozkaz bez szemrania. Tyle, że jego uśmiech stawał się powoli coraz szerszy, a czarne oczy zaczęły migotać. Mama Basia stanęła za plecami śniadaniowego złodzieja i podążyła za jego wzrokiem. Nie miała jednak żadnych zahamowań i wybuchła gromkim śmiechem, trzymając się za brzuch.
- Lutek, czy ty zaraziłeś się czymś dziwnym w szpitalu? - Musiała się chwycić ściany, żeby nie upaść. Rżała jak szalona, a ja nie miałem pojęcia o co kaman. - A może wpadłeś do słynnego wiaderka z tą straszną żółtą farbą, którą dziadek chce pomalować nasze drzwi wejściowe ilekroć mu podpadniemy? - Spłynęła na krzesło nie mając siły ustać na nogach.
- Na butelce pisało, że będę ciasteczkiem ze złocistą skórką...- miauknąłem niepewnie.
- No to... Chyba... Masz problem mojaż ty cytrynko...
- Um...- Nikolas miał w oczach łzy, dzielnie walczył ze śmiechem. - Nie mogę...- Kawałek bułeczki wyskoczył mu z paszczy na stół, kiedy zaczął rechotać, bijąc się po udach.
- Jesteście wstrętni! - Kopara mi całkiem opadła. Nie takiej reakcji się spodziewałem Liczyłem na wielkie wejście i okrzyki zachwytu na widok lśniącej istoty importowanej wprost z Lazurowego Wybrzeża. Tymczasem Nikolas zamiast wyrazić uwielbienie i podziwiać kwiat mojej świetlistej urody, zaczął czkać ze śmiechu. Coś było wyraźnie nie tak. Nie miałem zamiaru dłużej robić za pajaca. Zrobiłem nagły tył zwrot i rzuciłem się do ucieczki, ratując znikome resztki swojej godności. Wpadłem niczym bomba do łazienki i stanąłem przed lustrem. Na widok swojej osoby oczy omal nie wypadły mi z orbit. Faktycznie kolorem przypominałem nieco dojrzałą cytrynę, ale taką, którą zaatakowała nieznana afrykańska choroba. Moja skóra nie dość, że była wściekle żółta, to jeszcze pokrywały ją brązowo rdzawe plamy w różnych odcieniach.
- Ja pierdo... wystękałem oszołomiony. Nic dziwnego, że moi bliscy tak zareagowali. A jak jeszcze uświadomiłem sobie, że idę na nocny dyżur do pracy, to coś we mnie eksplodowało, wydobywając z ust przeraźliwy skowyt. Zupełnie nad sobą nie panując walnąłem ręką w szklaną taflę. - Nieee...!! - Szyby w pokoju zadrżały, a złośliwe lustro pękło, kalecząc mi dłoń. Po tym dramatycznym występie pobiegłem w kierunku prysznica. Takie coś jak drobna ranka nie mogło mnie powstrzymać. - Muszę to z siebie zmyć, choćbym miał zedrzeć całą skórę. -  Zszarpałem z siebie piżamę. Ciepła woda lecąca wprost na moją głowę bynajmniej nie ukoiła skołatanych nerwów. Spowodowała jedynie, że krew zaczęła szybciej płynąć i w brodziku zrobiło się czerwono.
- Ale wstyd. Jak mogłem użyć tego świństwa? Nikolas mnie na pewno rzuci. Kto chciałby chodzić ze sparszywiałą  cytryną?! - Mamrotałem do siebie zrozpaczony. Cały czas szorowałem bezustannie swoje ciało jakbym wpadł w jakiś trans, dlatego też nie usłyszałem cichego pukania.
- Cwjetok! Czyś ty całkiem oszalał? Zrobisz obie krzywdę. Przestań natychmiast! - Przez szum wody dotarł do mnie w końcu mocno zaniepokojony głos Nikolasa. Przyglądał mi się wyraźnie zdenerwowany. Na jego przystojnej twarzy nie dostrzegłem obrzydzenia, jak się obawiałem, a raczej zmartwienie.
- Aaa...! Wynoś się! - Kwiknąłem, wyskoczyłem z brodzika i porwałem z półki wielkie, kąpielowe prześcieradło. W ułamku sekundy udało mi się nim zmumifikować od stóp do głów. Widać mi było jedynie oczy.
- Spokojnie głuptasie. - Po omacku odnalazł moją zranioną rękę. - Pozwól, że ci pomogę. - Łagodny ton jego głosu spowodował, że grzecznie dałem się mu zaprowadzić do sypialni. Usiadłem na łóżku ze spuszczoną głową, pochlipując pod nosem niczym przedszkolak.
- Jestem.. Brzydki... Nie patrz na mnie...
- Jesteś przede wszystkim strasznie narwany - odezwał sie cicho, zakładając mi jednocześnie opatrunek. - I kompletnie pozbawiony zdrowego rozsądku..
- Wiem, nie musisz się nade mną pastwić. - Pociągnąłem nosem i zeznąłem na niego. Usiadł tuż obok. Pochylony, w skupieniu zawiązywał na zgrabną kokardkę bandaż. Zagryzł dolną wargę, a ciemne loki wpadły mu do oczu. Odgarnął je niecierpliwym gestem. Był przy tym taki słodki i troskliwy, że miałem ochotę go zacałować na śmierć.  - Jak mnie rzuci utopię sie w stawie z kaczorami - O kurde. Chyba powiedziałem to na głos? Zakryłem wolną ręką twarz. Byłem z pewnością najdurniejszym kwiatkiem w okolicy.
- No już. - Zobaczyłem przez palce jego szelmowski uśmiech za który gotowy byłem oddać duszę, nie ważne polskiemu czy ruskiemu diabłu. - Jestem w tym dobry prawda?
- Yhy...- Jak ktoś brał udział w tylu bójkach, to nic dziwnego, że potrafił założyć prosty opatrunek. Może jednak nie dosłyszał tego tekstu o stawie?
- Łapkę masz jak nową. Należy mi się chyba jakaś nagroda. - Przysunął się niepokojąco blisko.  - Z tym topieniem poczekaj, aż cię zmolestuję. - Zwinne łapska wsunęły się szybko pod prześcieradło i złapały mnie za goły tyłek. Nie zdążyłem nawet pisnąć. - Przyszło ci do głowy, że może lubię zdziczałych pielęgniarków w słonecznym kolorze? - Zamruczał mi wprost do ucha, po czym przygryzł wrażliwą muszelkę. Zrobiło się jakoś gorąco, a cytrynowe fatum nad moją głową jakby lekko zbladło.
- Ruska mafia, nic za darmo... - zaprotestowałem dla zasady. Niech nie myśli, że jestem łatwy. Ciepłe dłonie zacisnęły się na pośladkach i zaczęły je powoli masować. - Mrr... - Ze zdradzieckich ust wyrwał mi się pełen aprobaty pomruk, a widmo nakrapianego, żółtego potworka odleciało w siną dal. Zaczęło się robić całkiem przyjemnie. Nawet nie wiem, kiedy przycisnął mnie swoim twardym ciałem do materaca. Zapach wody kolońskiej Nikolasa oszałamiał. Zapragnąłem w nim zatonąć. Kiedy ja szedłem na samo dno, pogrążając się bez reszty w odmętach pożądania, on niespodziewanie znieruchomiał.
- Um... - Spojrzałem na niego pytająco niezbyt przytomnym wzrokiem. Łajdacki uśmieszek wpełznął mu na usta. Coś kombinował.
- Cwjetok, pamiętasz co mi wczoraj obiecałeś? - Zsunął ze mnie prześcieradło i oblizał usta. - Dług honorowy rzecz święta. - Sunął wygłodniałymi, czarnymi oczami po moim ciele, jakbym był wyjątkowo pożądaną przekąską.
- Ale... Ale...- Jak ja niby miałem się z tego wykręcić? Nie posiadałem żadnego doświadczenia w tych sprawach. Spaliłem ognistego buraka. Dałem jednak słowo. Słowo Stokrotka. Nie spuszczał ze mnie płonącego wzroku. Położył się na plecach.
- Lutek, jak będzie robił nadal miny zagonionego, puszystego króliczka, to cię pożrę żywcem. - Niespodziewanie chwycił mnie w pasie i posadził okrakiem na swoich biodrach.
- Kiedy ja nie wiem co robić? - przyznałem speszony. Czułem się strasznie wyeksponowany.
- Po pierwsze patrz mi w oczy. - Natychmiast zatonąłem w jego źrenicach. Zostałem uwięziony bez najmniejszej szansy na ratunek. - Mogę pożyczyć ci moje dłonie. Rób z nimi co zechcesz.
- Masz pojęcie jaki jesteś zboczony? - Ująłem nieśmiało jego nadgarstki. Czułem głód równy jego głodowi. Trzeba było jakoś nakarmić spragnione dotyku ciało. A że słowo się rzekło, musiałem to zrobić sam. Ten drań wyraźnie czekał aż przejmę inicjatywę i doskonale się bawił.
- Mniej rozkminiania więcej akcji Cwjetok. - Poruszył się i znacząco otarł o moje biodra. O nie. Skoro to ja miałem władzę, będzie po mojemu. Już ja mu pokażę co to znaczy zadzierać ze Stokrotkiem. Podniosłem jego dłonie i z początku nieśmiało, potem coraz pewniej zacząłem się nimi dotykać. Na pierwszy rzut poszła wrażliwa szyja, potem delikatnie zadrapałem paznokciami sutki. Zadrżałem i odchyliłem do tyłu. Zacząłem się pieścić z wielką przyjemnością, pojękiwałem cichutko kiedy natrafiałem na bardziej czułe miejsca. Rumieniłem się coraz mocniej, widząc jak oczy Nikolasa dosłownie spalają mnie na popiół. Jednocześnie zawstydzony do granic możliwości i zafascynowany tym, jak na niego działałem. Rozsunąłem mocniej nogi bo przyszedł mi do głowy nader śmiały pomysł. Lewą dłoń poprowadziłem po wewnętrznej stronie uda, a prawą podsunąłem mu pod nos.
- Posśij... - poprosiłem. Omal sie nie wycofałem, widząc jego zaskoczone spojrzenie. Zrobiło mi się jakoś głupio.
- Kocham cię. - Kogo by nie powstrzymało takie wyznanie? -  Ani się waż.. - Czytał w moich myślach.  Jak nic miał mnie za paździeża. Stokrotek nigdy nie ucieka z pola walki.
-  Mój piękny, taki chętny i gorący...Pokaż jak bardzo mnie potrzebujesz...- Tym słowom trudno było się oprzeć. Widok mojego mężczyzny wprost pochłaniającego swoje palce spowodował, że wszelkie zahamowania poszły precz. Poprowadziłem już nawilżoną dłoń między pośladki. W tym czasie drugą rękę zacisnąłem na swoim penisie.
- Aaa... - Omal nie doszedłem. Powstrzymałem się w ostatniej chwili. Wziąłem głęboki oddech. Pragnąłem go głębiej, w środku. Coś tam kurczyło się i rozszerzało, powodując fale gorąca w dole brzucha. Zacząłem wodzić samymi opuszkami wzdłuż szpary, zataczając kółka przy samym wejściu. Kontrolowanie sie było bardzo trudne.
- Cwietok zabijesz mnie.... - Zrobiłem się dumny niczym paw, słysząc jego jęki. Czarne oczy niemal omdlewały z przyjemności.
- Och... - Powoli, bardzo powoli zacząłem wsuwać wskazujący palec w siebie. Śliski, ciepły, szorstki Obcy. Zginał się i prostował, niezależnie od mojej woli. Ciało zaczęło drżeć. Nie czułem bynajmniej bólu, który kiedyś tak mnie przeraził, tylko narastające napięcie. Coś tam wewnątrz pragnęło wyzwolenia. Musiałem poszukać źródła tego oszałamiającego uczucia. Pchnąłem mocniej, aż do końca.
- O cholera...! - Krótki rozbłysk oślepiającego światła i rozkosz, powalająca rozkosz. Unosiłem się i opadałem na dłoń, która dawała mi tak wiele. Krzyczałem, skomlałem zachowując się jak oszalały. Biały ogień namiętności wybuchnął z ogromną siłą, spalając mnie niemal na popiół. Słyszałem chrapliwy krzyk Nikolasa. Po chwili opadałem na jego pierś zupełnie bezwolny, niczym szmaciana kukiełka. Przytulił mnie do siebie, uwalniając z niewoli czarnych oczu.
- Jesteś najwspanialszym kwiatem w moim ogrodzie...- Po chwili wyszeptał mi do ucha Nikolas, przeczesując pieszczotliwie ręką moje skołtunione włosy. Skąd on wiedział, że takie romantyczne głupoty zupełnie mnie rozczulały? Stokrotek jednak pozostanie na zawsze Stokrotkiem.
- Jedynym kwiatem mam nadzieję. - Postukałem go w czoło.
- Ma się rozumieć. - Oddał mi wojskowe honory dwoma palcami. Jak nic, robił sobie ze mnie jaja. Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu, zwyczajnie ciesząc się swoją obecnością. Niestety w domu nie byliśmy sami. Zupełnie zapomnieliśmy o mamie Basi, która właśnie piłowała umalowane usta i domagała się naszej obecności na dole. Owinąłem się ponownie prześcieradłem.
- Chodź wstajemy.
 - Nie mogę. - Usiadł na łóżku obok mnie. - Spuściłem się w spodnie - oznajmił bez cienia wstydu i to ja nie on spiekłem raka. - Musisz mi zorganizować jakieś ubranie, w końcu to twoja wina. Nie zdążyłem się nawet rozebrać, mój ty napalony Kwiatuszku.
- Jak się jest takim świntuchem, który myśli tylko o bzykaniu...
- Sugerujesz, że powinienem nosić ze sobą zapas bielizny jak do ciebie przychodzę? A ty masz coś na włosach - odgryzł się natychmiast.
- Niby co? - Spojrzałem w pęknięte lustro i nieszczęsne okrycie wysunęło się mi z podtrzymującej je, drżącej dłoni i niczym liść opadło na ziemię. Ten łajdak smyrał mnie po włosach ręką upapraną moją spermą. - Zabiję cię! - Zamachnąłem się na niego zapominając, ze jestem golusieńki. Umknął z chichotem, nie spuszczając wzroku z mojego krocza..
  ****************************************************************
    Większość dna sprzeczaliśmy się z Nikolasem i oraz mamą, gdzie umieścić Carmen Spinozę, siostrę kochanka Nataszy, Haviera. Stanęło na tym, że zamieszka chwilowo z Wiśką. Nieobecni nie mieli prawa głosu. Ot taka mała zemsta za zepsucie moich wekendowych planów. Kilka dni na gościnnej kanapie chyba laski nie zabije? Choć kto ją tam wie, jakie miała wymagania. Nazwisko brzmiało z hiszpańska. Pewnie pochodziła z imigranckiej rodziny, jakich pełno było w USA, gdzie przybywali w poszukiwaniu lepszego życia i przeważnie kończyli w slamsach.
 Uzbrojeni jedynie w nazwisko i pobieżny opis stawiliśmy się o umówionej porze na Krakowskim lotnisku. Uważnie obserwowaliśmy tłum podróżnych, ale jakoś nikt nie pasował do egzotycznej piękności, jak określił dziewczynę Elmet, wydając przy tym podejrzane odgłosy. Wyraźnie czegoś nam nie powiedział, ale przez telefon ciężko było zarzucić mu manipulację faktami. Wreszcie w bramce zjawiła się ONA. Nie sposób było jej przeoczyć. Czarne, kręte włosy przerzucone niedbale przez ramię, południowa opalenizna i falbaniasta, kwiecista sukienka przed nieco kościste kolano. Wszystko to okraszone niebotycznie długimi rzęsami i szerokim uśmiechem.
- Hola Queridos! - Wrzasnęła i zaczęła do nas energicznie machać. Była naprawdę dużą i dość ciężką dziewczynką, o czym przekonałem się jak zwisła mi na szyi wylewnie mnie obcałowując po policzkach, bynajmniej nie grubą, raczej zbyt mocno jak na kobietę umięśnioną. Wyższa i szersza w ramionach ode mnie sprawiła, że poczułem się jak krasnoludek przy latynoskiej Królewnie Śnieżce.
- Jak my się z nią dogadamy?
- No se preokupe la miel. - Głos miała zadziwiająco niski. - Mi padre był Polakiem - dodała już całkiem wojsko. Targała dwie ogromne walichy. Musiały nie być zbyt ciężkie, bo nie zauważyłem po niej wysiłku. Jako porządny Stokrotek i dżentelmen, wyjąłem jedną z nich z jej uzbrojonych w bajecznie kolorowe tipsy rąk.
- Coś ty tam przytargała? - wystękałem, zginając się niemal do ziemi. Co za wstyd! Nie tylko nie dorównywałem jej wzrostem, ale i siłą.
- Nie przemęczaj się Cabezal! - Poklepała mnie lekceważąco po ramieniu, bez trudu podniosła oba bagaże i podążyła za nami. - Jesteś taki słodziutki.
- Pozwoli pani do samochodu. - Na jej entuzjastyczne oświadczenie rzucone pod moim adresem, Nikolas wepchnął się bezceremonialnie między nas. Ze zmarszczki nad ciemnymi brwiami wywnioskowałem, że nie był zbytnio zadowolony. Mój zazdrośnik. Umościliśmy się w eleganckiej limuzynie Prezesa, który dopilnował, aby ta cała Carmen, usiadła obok niego.
Wlekliśmy się niczym ślimaki, droga oczywiście cała w panach na pomarańczowo, tu płotek tam dziura, ot zwyczajna polska rzeczywistość. Ciekawe, ze ekipy budowlane szczególnie obficie wylegały w godzinach szczytu. Dopiero wieczorem udało nam się dotrzeć do domu. W kuchni zgromadziła się już cała rodzina, ciekawa nowej lokatorki. Nawet wycieczkowicze wrócili z Zakopca. Najgorzej na widok dziewczyny zareagował Rycho. Poczerwieniał na twarzy i zasłonił sobą chichocząca Wiśkę.
- To Coś na pewno nie będzie z tobą mieszkać w jednym pokoju! - Zagrodził Hiszpance drogę swoim zawalistym ciałem.
- Masz coś do mnie cieniasie? - Carmen tupnęła nogą w karkołomnie wysokiej szpilce i nie cofnęła się ani o krok. - Trzymaj z daleka swoje łapska, nie chcę sobie tipsów uszkodzić. Wydałam na nie majątek. - Podsunęła mu pod nos wcale niemałą pięść.
- To może Lutek, ma największą sypialnie?- Zaproponowała ugodowo mama Basia.
- Mowy nie ma! - Spięło się natychmiast moje kochanie. - Teściowa przestała mnie lubić?
- Co wami?! - Nie wytrzymałem. - Biedaczka pewnie zmęczona po podróży, a wy żałujecie jej miejsca do spania? Gdzie się podziała polska gościnność?! - Tupnąłem nogą.
- Que lindo - zachwyciła się Carmen.
- Ja ci dam lindo! - Zdenerwował sie Nikolas. Co z nimi wszystkimi? Zamienili się w bandę rasistów? Nie wiedziałem, że nie lubią latynosów.
- Nie przepadacie za brunetkami, czy coś?
- Jaka tam ona brunetka, raczej brunet! - burknął Rycho.
- Ee...? - Jak zwykle w takich przypadkach wspiąłem się na wyżyny inteligencji.
- Pokaż dowód! - Prezes jak to prezes wykazał się zdrowym rozsądkiem. Dziewczyna podała mu go bez skrępowania. - Carmelo Spinoza - przeczytał. - Zabiję tego Elmeta!
- Jak to Carmelo? - nadal nie zrozumiałem.
- Braciszku, zaczynasz mnie przerażać! - Przemo bezceremonialnie mną potrząsnął, a potem chwycił za brzeg kwiecistej sukienki i podniósł ją do góry. Pod nią zobaczyłem bokserki, a rysujący się wyraźny kształt pod nimi wskazywał na penisa.
- Ale z ciebie prosiak! - Zarobił krzywe spojrzenie dziewczyny, a raczej chłopaka.
- W takim razie zadzwonię do Wieśka. - Rozsądziła spór mama Basia. - Pod Kogutem od miesiąca szukają barmanki. Nad restauracją jest maleńka kawalerka, w sam raz dla naszego Carmelo. W ten sposób nikt się nie będzie nie będzie rzucać się za bardzo w oczy. Na dyskusje macie czas. Jutro też jest dzień. - Zerknęła na zegar, który właśnie wybił dwudziestą drugą.
- Dla znajomych Carmen - poprawił ją chłopak. - I dziękuję za propozycję pracy, chętnie skorzystam.
********************************************************************
- Que lindo - jaki milutki
- No se preokupe la miel.- nie martw się słodki
- Mi padre- mój ojciec














środa, 4 maja 2016

Rozdział 31

Wychyliłem się przez okno, znajdowało się akurat nad drzwiami wejściowymi. Kapitan Maczuga nie przybył niestety sam, obok niego stali z zasępionymi minami moi przyszli teściowie. Widać czuli się dość niepewnie w obcym dla nich mieście i potrzebowali mundurowego wsparcia. Czułem wszystkimi Stokrotkowymi listkami zbliżające się kłopoty. Najwyraźniej nie tak wyobrażali sobie zięcia, skoro zapewnili sobie pomoc stróża prawa. Pewnie myśleli, że miejscowy element czyli MY, właśnie przerabia na mielone kotlety ich cennego jedynaka. Zdaje się, że w przyszłości będę miał okazję odczuć na własnej skórze co to znaczy prawdziwa teściowa, taka ze śląskich kawałów. Kiedy ją zobaczyłem, natychmiast skojarzyła mi się z latającą na miotle wiedźmą. O ile kościsty tyłek sztywnej kniahini zniósłby taką torturę. Może istnieją jakieś ulepszone wersje dla arystokracji z wielką, puchową poduchą jako siodełkiem? Proszone, rodzinne obiadki będą prawdziwym wyzwaniem. Posztyletujemy się wzrokiem przy przystawkach, potem podźgamy językami żując mięsko, by zadać ostateczne ciosy podczas deseru. Miałem w tym niejaką wprawę, przeszedłem niebagatelną, Stokrotkową szkołę przetrwania. Nie sądziłem, aby ktoś był bardziej podstępny i pyskaty niż moi najbliżsi, zwłaszcza Dziadunio. Jak zwykle pech mnie nie opuszczał.
- Chyba powinniśmy zejść na dół, zanim moja rodzina zrobi coś naprawdę głupiego. Życie jest do bani… – westchnąłem ciężko, podszedłem do Nikolasa i oparłem mu czoło na ramieniu. A mogło być tak pięknie! Po jakie licho tu przyleźli? W dodatku przywlekli kapitana. Jak dla mnie pod tą rodzicielską troską o dobro syna czuło się coś jeszcze. Ta dobrze urywana panika w oczach jego matki dała mi do myślenia. Może odejdą w obliczu przeważających sił wroga? Właściwie nie mieliśmy jeszcze z moim Diabełkiem czasu niczego sobie dokładnie wyjaśnić, zajęci ważniejszymi… hm … sprawami. No co?! Gaszenie pożaru z pewnością zaliczało się do kwestii ,, życia  lub śmierci”, którą należało rozwiązać w pierwszej kolejności. Podniosłem głowę, napotkałem czarne, rozjarzone spojrzenie i przełknąłem ślinę. Głośno. Przestąpiłem z nogi na nogę. Wyglądało na to, że chyba jednak nie stłamsiliśmy do końca wszystkich płomieni.
- Ni… ko… las…? – zamruczałem. Czy ja się właśnie o niego otarłem? Ale wstyd!
- Lutek, natychmiast przestań! – Z satysfakcją wychwyciłem chrapliwe nutki w napiętym głosie. Na szczęście nie ja musiałem grać rolę tego rozsądniejszego. Odsunął mnie z ociąganiem na odległość ramion i potrząsnął. – Lepiej idź się przebrać, bo nasze matki mogą nie zrozumieć zabawy w małego strażaka.
- Rany…! – Zupełnie zapomniałem o wielkiej plamie na spodniach. Zarumieniłem się po same uszy. Co on sobie pomyśli? Potrafię nad sobą panować! Zadarłem do góry nos, jakby takie sytuacje były dla mnie codziennością i zmierzyłem chichoczącego drania wyniosłym spojrzeniem. – Odwróć się! Żadnego gapienia!
- Cwjetok, jestem dżentelmenem! – obruszył się demonstracyjnie mój ulubiony prezes. No proszę, wróciliśmy na salony. Też potrafię się zachować, w końcu jestem porządnym Stokrotkiem. Może trochę wybrakowanym, ale nikt o tym nie musiał wiedzieć, szczególnie ten przedstawiciel starej, rosyjskiej arystokracji.
- A nie wyglądasz – rzuciłem bezczelnie i zacząłem szukać w szafie czegoś do ubrania. Do garderoby naszych rodzimych celebrytek było mi naprawdę daleko. Skromne cztery półki zwykłych szmatek, większość po promocji z supermarketów. Żaden pielęgniarek nie został jeszcze milionerem i nie zapowiadało się na zmiany. Nasz dowcipny minister zdrowia kazał nam ostatnio traktować nasz zawód jako MISJĘ. Chyba pomylił pielęgniarki z misjonarzami i miał nadzieję, że będziemy tyrać za darmo. Nie wiem co brał ten cienias, ale mu strasznie szkodziło. Wyciągnąłem sprane dżinsy oraz nowiutkie bokserki. Szybko ściągnąłem dres i zerknąłem w kierunku mężczyzny. Spełnił polecenie wyjątkowo jak na niego posłusznie, o dziwo bez szemrania. Najwyraźniej czytał tytuły stojących w biblioteczce książek. Hm…??  Może ludzie się jednak zmieniają pod wpływem budującego otoczenia, miałem tu oczywiście na myśli swoją skromną osobę. Kochany Diabełek. Chyba był o wiele bardziej cywilizowany niż sądziłem. Lutek, niepoprawna istoto! Dlaczego czujesz… Zawód?! Jednym ruchem zerwałem z  siebie mokre majtki. Krótka koszulka nie pozostawiała zbytniego pola dla wyobraźni. Mój członek jak zwykle w obecności seksownego przedstawiciela piekła, mimo wcześniejszej zabawy, już zaczynał podnosić głowę. Poprawiłem go ręką i sięgnąłem po bokserki. Spojrzałem podejrzliwie na Nikolasa. Stał nieruchomo, zbyt nieruchomo. Te wyprostowane plecy i napięte pośladki. Cholera! Ale ze mnie frajer! Zapomniałem, że w szyba w szafce doskonale pełniła rolę lustra. A to ci dżentelmen!
- Ty zboczony bibliofilu! – wydarłem czerwoną jak pomidor paszczę, zamiast najpierw rozsądnie wciągnąć na tyłek bieliznę. Odwrócił się do mnie w mgnieniu oka. Nawet sławny tajski tygrys nie zrobiłby tego zwinniej. Oblizał powoli usta i zmrużył oczy. Boż... Bożenko! Zaraz się rzuci i rozszarpie mnie na kawałki. Mhm… W obliczu ,,wroga” zrobiło mi się jakoś słabo. Mama miała rację, byłem cholernie ,,wrażliwy” i łatwo traciłem głowę oraz majtki. Bokserki gdzieś zniknęły. Normalnie Harry Potter. Najpierw moja skóra pokryła się stojącymi na baczność, czułymi niczym małe antenki, włoskami. Zacząłem drżeć jak przysłowiowy liść na wietrze. Potem pod ciężkim, przeciągłym spojrzeniem zalała mnie fala obezwładniającego gorąca. Aby nie upaść oparłem się o ścianę.
- Chyba przez następne pięć minut się nie pozabijają? – padło ciche, niepokojące pytanie, zadane niskim, bardzo niskim głosem. Jedno mrugnięcie powiek. Zaraz potem Nikolas klęczał już przede mną. Jak nic osiągnął prędkość światła. W ostatnim przebłysku nikomu niepotrzebnego rozumu złapałem go mocno za włosy. Nawet się nie skrzywił.
- Oszalałeś?! – Czy to ja tak cienko zapiszczałem? Powrót mutacji? Na ten niezbyt przekonujący protest nie zareagowałby nawet dwutygodniowy kociak. Nawet ja usłyszałem w nim nutki nieśmiałej nadziei na… Lutek, ty nienasycona cholero!
- Najwyraźniej… - Duże dłonie złapały mnie stanowczo za tyłek, a utalentowane usta zamknęły się na stojącym już zupełnie sztywno penisie. Język natychmiast owinął się wokół niego i zaczął pieścić posuwistymi ruchami. I na co komu rozsądek? No na co?
- Boż… Bożenko… - Udało mi się jedynie wyjąkać. Biodra same wykonywały rytmiczny taniec. Ogarnęła mnie wprost niemożliwa rozkosz, pełna narastającego napięcia, cichych pomruków i westchnień. Czy ruscy mają zmutowane gardła? Jak głęboko mogłem się zanurzyć w tą oszałamiającą, ciepłą wilgoć? Wydawała się bezdenna.
Przez gęstą mgłę pożądania otulającą rozpływający się z przyjemności mózg usłyszałem znajome kroki na schodach. Stare drewno skrzypiało wprost niemiłosiernie. Nagle dotarło do mnie, że nagi od pasa w dół ochoczo kopuluję z prezesem, gdy tymczasem piętro niżej kłębiła się moja i jego rodzina. Chyba coś ze mną nie ten teges. Byłem aż na takim głodzie? Zacząłem odpychać Nikolasa, który zaskoczony podniósł na mnie gorejące oczy. Nie śmiałem w nie spojrzeć.
- Ktoś może wejść… - zaskomlałem żałośnie. Tak naprawdę wcale nie chciałem przerywać namiętnych pieszczot. Mój wulkan w każdej chwili groził wybuchem. Znieruchomiałem nie bardzo wiedząc co robić, rozdarty między dwoma sprzecznymi uczuciami.
- Cwjetok, głuptasie, chyba nie odmówisz mi deseru? –  Z pewnością takim głosem seksowni rusałkowie zwodzili na bezkresne bagna nieostrożnych wędrowców. – Masz pojęcie jak kręcą mnie te twoje wstydliwe reakcje? – Łakome dłonie bynajmniej nie przestały masować rytmicznie mojego tyłka, ugniatały napięte mięśnie niczym ciasto. Niemal się od tego rozpłynąłem podobny umiejętnie podgrzewanej czekoladzie. Mistrzowie cukiernictwa potrafili czynić z nią prawdziwe cuda. Nikolas niewątpliwie był bardzo utalentowany. Rozkoszne dreszcze rozchodziły się we wszystkich kierunkach. I jak tu w takich warunkach dbać o reputację? Na dokładkę przebiegły Diabeł, chyba w ramach zemsty za niezdecydowanie, skrzętnie omijał ustami spragnionego dotyku penisa. Tymczasem ruchliwy, ciekawski język zajął się bardzo pracowicie nabrzmiałymi jądrami. Boż.. Bożenko, nie masz nade mną litości. Jeszcze chwila, a zacznę lewitować!
- Zaraz tu ktoś wejdzie! Chcesz dać porno występ dla rodziny? – zaprotestowałem ostatkiem sił. Zaraz się mu spuszczę na tą zarozumiałą gębę. – Mhm…- Ta myśl wydała mi się całkiem obiecująca. Czułem nadchodzący, potężny spazm. Ciało drżało niczym w gorączce.
- Dlaczego nie? A nuż się czegoś nauczą. – Bez ostrzeżenia ponownie pochłonął mojego penisa aż po nasadę. Zassał się tak mocno, że pociemniało mi w oczach.
- Aaa… - wyjęczałem przeciągle, kompletnie bezwolny w jego uścisku. To była zresztą jedyna inteligentna odpowiedź na jaką mnie było stać w tym niezmiernie fascynującym momencie. – Eee… Oo... - Widać samogłoski idealnie komponowały się z rytmicznym obciąganiem. Niespodziewanie poczułem na nogach powiew chłodnego powietrza. Drzwi się powoli uchyliły i z przerażeniem zobaczyłem w nich twarz mojej sister. Przeklęty Nikolas był odwrócony tyłem. Nie słyszał lub co bardziej prawdopodobne, nie chciał słyszeć jej wejścia. Podniecająca zabawa pochłonęła go bez reszty.
- O ja pier… Umieram! - wyrzęziłem. Z pomrukiem wbił dwa palce w moją szparkę, powodując niekontrolowany wybuch. Targnął mną silny orgazm. Świat zniknął mi na chwilę sprzed oczu. Gdyby nie ściana za moimi plecami rymsnąłbym jak długi na podłogę.
- No… no… Lutek, to było naprawdę niezłe! – Usłyszałem chichot nieznośnej Wiśki, a potem trzask zamykających się drzwi. Trochę kultury jednak posiadała. Jeśli puści farbę na dole będę musiał uciekać na Karaiby. Padłem prosto w ramiona niezmiernie zadowolonego siebie Diabła Ho, oblizującego usta z resztek spermy. Boż… Bożenko… Facet nie wiedział co to wstyd, prawdopodobnie już dawno wymazał ten wyraz ze swojego słownika. W co ja się wpakowałem? A raczej w kogo. Na jego obronę musze powiedzieć, że trzymał mnie mocno aż odzyskałem siły i przestałem drżeć. Nawet uprzejmie pomógł mi ubrać jakimś cudem odnalezione majtki i dżinsy. Ręce nadal trzęsły mi się tak bardzo, że pozapinanie guzików przerastało moje możliwości. Dwa orgazmy w kwadrans kompletnie mnie wyczerpały. Klapnąłem na fotel. Odetchnąłem głęboko kilka razy świadomy czekającego mnie niemiłego zadania. Należało dotlenić rozmemłanego gluta, który przelewał się w moim czerepie.
- Musimy iść na dół, coś tam strasznie cicho – wymamrotałem w kołnierz swojej koszulki. Teraz, kiedy wracała świadomość tego, co przed chwilą robiliśmy, czułem się jakoś strasznie głupio. Postanowiłem starym, dobrym zwyczajem cichcem wycofać się z placu boju. Wstałem powoli, by sprytnie umknąć na korytarz, zdradziło mnie jednak zerkanie w kierunku drzwi. Nikolas był naprawdę szybki, zastąpił mi drogę i rozpostarł ramiona. Dzięki temu mogłem zobaczyć, że teraz to on ma poważny problem w spodniach.
- Może jakieś dziękuję kochanie, czy jakoś tak? – Czyżbym usłyszał jakiś żal w jego głosie. Nie dopieściłem mojego Diabełka. Niewątpliwie byłem chutliwą świnią bez grama wyższych uczuć. Chyba powinienem wykazać więcej empatii. Na pewno nie  miałem szans wygrać konkursu na kochanka roku.
- Chyba żartujesz? – Żachnąłem się w pierwszej chwili. Szybko jednak ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Zmieszany nie bardzo umiałem się zachować.  Niby chciałem się przytulić, ale jakoś nie potrafiłem. Ale ze mnie sztywniak! – Może jeszcze bukiet czerwonych róż i wierszydło o miłości po grób? – Oczywiście musiałem wbić ten gwóźdź do końca.
- Jak najbardziej, każdy objaw uczuć mile widziany. – Facet normalnie całkiem zwariował. Potraktował moją odpowiedzieć zupełnie poważnie. W sumie jakaś nagroda mu się z pewnością należała. - Hm…
- Proszę… - Podałem mu z najsłodszą miną, na jaką mnie było stać, dwa nieco przywiędnięte tulipany, wyciągnięte właśnie z wazonu. – To jakby zaliczka, reszta potem.
- Słowo?
- Słowo Stokrotka! – wyrwało mi się zupełnie niepotrzebnie. Moje usta często płatały takie figle, żyły jakby niezależnym życiem. Niezależnym od rozumu ma się rozumieć.
- W takim razie liczę na porządne macanko z twojej strony. Masz u mnie dług Cwjetok.  – Skąd ja znałem ten szeroki, tryumfalny uśmiech? To ja tu się zamartwiam, że ze mnie zimny drań i być może uraziłem jego kniaziowskie uczucia, a cwany łajdak właśnie załatwił sobie trzecią rundę seksów. Tym razem w moim wykonaniu. Lutek, byłeś i będziesz naiwniakiem!
Właśnie otwierałem poczerwieniałą znowu paszczę, żeby się porządnie zbuntować, ewentualnie wynegocjować wielkość i złożoność macanych rat, kiedy zadzwonił telefon. Nikolas wzniósł oczy do sufitu, prosząc chyba o świętą cierpliwość do złośliwej fortuny ciągle przerywającej nam w najciekawszych momentach. Jeno zerknięcie na ekranik, a jego wzrok nabrał czujności i ostrości.
- To detektyw Elmet Hicton, chyba ma coś nowego. Może pójdziesz na dół, a ja z nim porozmawiam.
-  Nie ma mowy, nie rzucisz mnie lwom na pożarcie.  Poza tym też chcę usłyszeć, co ma do przekazania.  Moja rodzina tkwi w tym po uszy. Czas przywrócić Stokrotkom nadwyrężony przez Przemka honor. – Zrobiłem zawziętą minę i usiadłem z powrotem na fotelu.
- Dobrze już dobrze. Tylko bądź cicho. – Machnął ręką na zgodę. Nie należał do zbyt otwartych osób. Ucieszyłem się, że obdarzył mnie zaufaniem w tak ważnej dla niego sprawie. Po raz pierwszy z głębi duszy byłem wdzięczny swojej anglistce za bycie wredną piłą. Dzięki niej całkiem dobrze znałem ten język.
- Panie Horodyński, mam wreszcie bardzo wiarygodnego świadka. To siostra Haviera - Carmen Spinioza. Jest już w drodze do pana domu w Karowie. Ma pewną propozycję, oboje na niej skorzystacie.
- Kto to u licha ten Havier?
- Prawdziwy kochanek pańskiej siostry. Dziewczyna wszystko wyjaśni. Trzeba ją odebrać z lotniska w Krakowie jutro o dwudziestej. Jej numer to 345678900.
- Czekaj! Elmet, czyś ty oszalał? Mam na karku rodziców! Jak mogłeś ją tu wysłać bez porozumienia ze mną?!
- Poradzisz sobie stary druhu, wierzę w ciebie.
I rozległa się wesoła muzyczka ,, Bajlando, bajlando…”. Widać chłopina nie bał się zbytnio prezesa. Pewnie jakiś kumpel od kieliszka bądź innych ekscesów. Nikolas warknął do siebie kilka niecenzuralnych epitetów pod adresem detektywa.
- Uspokój się, może zamieszkać nad barem ,, Pod Kogutem”. Kuzyni mają tam kilka pokoi do wynajęcia. Wyślemy po laskę Przemka, ludziska pomyślą, że wraca do starych nawyków i wezmą ją za jego nową dziewczynę. Byle się nie odzywała.

wtorek, 5 kwietnia 2016

Rozdział 30

Dopadłem drzwi do domu zdyszany, zaryczany, trzęsąc się niczym galareta. Nawet moje zęby szczękały niczym kastaniety. Przepadłem przez próg i byłbym zarył nosem o podłogę, gdyby nie pomocna dłoń mamy. Bez słowa złapała mnie mocno za ramiona i skierowała prosto do łazienki. Bezwolny jak szmaciana kukiełka dałem wepchnąć się pod prysznic. Gorąca woda runęła na moją skołataną głowę, zaparowując wnętrze kabiny.
 - Zostań tu synku, zaraz wracam. Postaraj się nie zemdleć. – Jej czuły głos działał kojąco na rozdygotane nerwy. Wstrząsane drgawkami, skostniałe z zimna zesztywniałe ciało zaczęło się powoli rozgrzewać. W głowie pojawiły się pierwsze, przytomne myśli.
- Jesteś znowu sam, sam, sam…- Serce wystukiwało w kółko refren dobrze znanej mi piosenki. Już to kiedyś przerabiałem z Andym. Nikolas, mój Nikolas przepadł na zawsze. Ja na jego miejscu z pewnością wybrałbym rodzinę. Zawsze była dla mnie wszystkim, portem do którego mogłem przypłynąć w każdej, najczarniejszej chwili swojego życia, pewny ciepłego przyjęcia. Przystanią pełną hałaśliwych, zwariowanych, kochających się ludzi, którzy zawsze stawali za mną murem. Nigdy, przenigdy mnie nie zawiedli.
- Kochanie, ściągnij mokre ubranie. – Mama otuliła mnie ręcznikiem i podała gruby, bawełniany dres. Odwróciła się dyskretnie, ale nie wyszła z łazienki. Widać musiałem bardzo kiepsko wyglądać. Być może bała się, że zrobię coś głupiego. Nie byłby to pierwszy raz. Cieniutkie blizny na nadgarstkach ciągle mi o tym przypominały. Cholerny Andy. Te burzliwe czasy były już jednak za mną. Nigdy więcej nie pozwolę mężczyźnie doprowadzić się do takiego stanu.
- Nie martw się, to minie. Daj mi chwilę… - wyszeptałem, zapinając bluzę. Przyczesałem skołtunione włosy, spiąłem je zapinką. Te proste, codzienne gesty w jakiś sposób mnie uspokajały. Jeszcze wełniane skarpetki ze śmiesznymi pomponami i mogłem wyjść na spotkanie z resztą rodziny czyli Dziaduniem. Reszta bawiła nadal w górach.
  Okazało się jednak, że rodzina Stokrotków nadal potrafiła mnie jeszcze zaskoczyć. A niby nie powinna. Znałem ją w końcu bardzo długo, od samego pechowego urodzenia. Kiedy wszedłem do kuchni było w niej strasznie tłoczno. Franio siedział na bujanym fotelu pod oknem, z którego bystrymi oczyma lustrował całą okolicę, jako że nasz domek stał na wzgórzu i czyścił starą spluwę, pamiętającą chyba jeszcze czasy pierwszej wojny światowej. Kuzyn Bolek ściskał w wielkich dłoniach solidnego bejsbola. Myślałem, że jako świeżo upieczony tata będzie rozsądniejszy. Wiesiek, właściciel  Baru Pod Kogutem zadowolił się grubym kijem od miotły. Najwyraźniej Dziadunio nie próżnował. Zwołał Stokrotkowe ruszenie, zupełnie jak u staruszka Sienkiewicza.
- No gadaj młody, z kim idziemy na wojnę? – zagaił barman Marian, wymachując kuflem do piwa. Przez ramię przewieszoną miał kraciastą ścierkę. Widać Franio oderwał go od pracy.
- Dajcie dziecku wziąć oddech! – zrugała ich mama i usadziła mnie za stołem. Podała kubek jakiegoś dziwnie pachnącego świństwa. – Ani słowa. Pij! – Przytknęła mi go stanowczo do ust, na widok mojej skrzywionej miny pogroziła mi palcem.
- Jak to z kim? – Bolek był pewny swego. – Trzeba ruskim przypierdolić!
- Co ty masz do ruskich idioto? Nie uogólniaj! – Zgasił go natychmiast Marian. – Tłuste żarcie ci mózg skorodowało? – Przypił do zawodu kuzyna, który był najlepszym w okolicy masarzem. Po jego wyroby ustawiały się długie kolejki mięsożerców z całego powiatu.
- Podobno przyjechali starzy Horodyńscy. – Wtrącił swoje trzy grosze Wiesiek. – Pewnie nie chcą zięcia gołodupca. Zasrani milionerzy, psia ich mać!
- Matka Kalafiora była porządną suką z dobrego domu. Nie porównuj do niej tych Hamerykanskich dusigroszy! – zaprotestowała z kolei moja rodzicielka. Wzniosłem oczy do sufitu, wypatrując cudu. Boż, Bożenko gdzie jesteś? Na moją rodzinę zawsze mogłem liczyć, potrafiłaby zrobić komedię nawet z zatonięcia Titanica. I jak tu w takich warunkach przeżywać miłosny dramat?
- Przestańcie się nakręcać – zaprotestowałem cicho i natychmiast umilkli. – Przyjechali ratować syna. Pewnie nie mają nawet pojęcia, kto tak naprawdę skrzywdził Nataszę.
- I dlatego chcą wykończyć mojego, odsyłając go do domu w zimie prawie na golasa? – Mama okazała się nieugięta. Ze zmarszczonymi brwiami sięgnęła po chochelkę do zupy. – Mam zamiar zburzyć fryzurę tej zarozumiałej pindzie! Za mną Stokrotkowie! – Ja pieprzę, a ponoć kobiety to takie empatyczne zwolenniczki pokoju!  Chyba właśnie nieświadomie rozpętałem polsko- ruską wojnę. Zacząłem się zastanawiać czy aby nie zadzwonić po komendanta Maczugę, najlepiej ze wsparciem. Zanosiło się na co najmniej mały, sąsiedzki zajazd ( samowolna egzekucja w wykonaniu polskiej szlachty w XVII wieku). Wszelkie romanse wywietrzały mi z głowy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi świadczyły o tym, że dzisiaj cała moja rodzina skończy w karowskim więzieniu.
- Dziadku, powiedz coś proszę. – Zwróciłem się do seniora w nadziei na odrobinę rozsądku. Niestety się przeliczyłem.
- Robactwo należy tępić, zwłaszcza herbowe, żeby wstydu nie przynosiło za granicą. – Franio wstał i zawiesił na plecach strzelbę. – Wieś nam w tej Hameryce robią!
- Zaraz oszaleję! – zajęczałem, łapiąc się za głowę. Żałowałem, że nie mam głosu niczym dzwon i nie mogę powalić ich odpowiednią dawką decybeli. Zresztą i tak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Sercowe rozterki spadły na dalszy plan. Zawaliłem na całej linii. Skoro nie okazywałem odznak załamania i szoku to oznaczało, że nadszedł czas zemsty. Ale ze mnie frajer. Nigdy się nie nauczę. Stokrotkowie usłyszeli bojowy zew i już nic nie było w stanie ich zatrzymać.
- Równać szeregi! – Wydal rozkaz niepoprawny Dziadunio, wymachując laską niczym Wołodyjowski szablą. Zaczęli się głośno kłócić o przywództwo i sposób ataku. Jak odwrócić ich uwagę? Może zemdleć? Albo lepiej, wystrzelić z wiszącej na ścianie zabytkowej dwururki? Pomyślą, że z desperacji chciałem popełnić samobójstwo. Uważali mnie za wyjątkowo narwany, stuknięty egzemplarz Stokrotka, więc mogło się udać. Zacząłem podkradać się do ściany na której wisiała broń.
- Łup.. Łup…! – Rozległo się gwałtowne walenie do drzwi wejściowych. Było na tyle głośne, że wszyscy je usłyszeli pomimo panującego harmideru. Jak na komendę odwrócili głowy. Franio podszedł do wizjera, wyjrzał na zewnątrz, potem przekręcił zamek i cofnął się gwałtownie.
- Baaczność! Wróg u bram! – Rany, jak on lubił te wojskowe komendy. Boż, Bożenko, ja cię błagam, tylko nie TO! Chyba Nikolas nie był na tyle głupi? A jednak…
- Dzień dobry wszystkim. Czy w czymś przeszkodziłem? –  Zgadnijcie kto stanął na progu? Mój ulubiony prezes zatrzymał się tuż za drzwiami i niepewnie rozejrzał dookoła. Z pewnością nie spodziewał się takiego powitania. Pięć par buchających wściekłością oczu usiłowało go eksterminować, zamienić w kupkę popiołu i roznieść na szablach w cztery strony świata.  Nawet taki Horodyński musiał poczuć mores. Przyjął pozycję obronną, nozdrza rozdęły mu się jak u dzikiego ogiera, atakowanego przez stado wilków. Widać było, że tanio skóry nie odda. Omiótł wzrokiem rozjuszonych Stokrotków, stojących karnym szeregiem w przedpokoju i potrząsających narzędziami zagłady wszelakiej. Czy oni mieli zamiar się bić? W pięciu na jednego?! Oni nigdy nie byli całkiem zdrowi, ale to była już przesada. Zacząłem przepychać się do przodu. Nie pozwolę skrzywdzić mojego skarbu.
   Czarne oczy dostrzegły z tyłu moją mizerną osobę i natychmiast złagodniały. Co on tutaj u licha robił? Powinien pocieszać swoich rodziców, bądź być w drodze na lotnisko.
- Cwjetok, wszystko w porządku? Przeraziłeś mnie na śmierć! - Zrobił krok w moim kierunku i napotkał zwarty mur, składający się z dyszących żądzą zemsty Stokrotków.
- Utłuc na miejscu? - zapytał uprzejmie Wiesiek
- Skręcę mu kark i po sprawie! – Bolek wyciągnął do przodu swoje łapska rzeźnika z Karowa.
- Powoli panowie. Najpierw do piwnicy na tortury. Mam tam kilka nowych ziółek, których nie miałam okazji wypróbować! – Propozycja mamy Basi spotkała się z największym aplauzem. Nigdy bym nie pomyślał, ze drzemią w niej takie krwiożercze instynkty.
- Ee…? – Nikolas zbladł i kompletnie stracił wątek rozdarty między mną a resztą rodziny. Moje słodkie biedactwo najwyraźniej nigdy nie widziało takiej bandy narwanych psycholi. Serce zabiło mi szybciej z radości. Był tutaj, przyszedł specjalnie dla mnie. Nie spodziewałem się, że jeszcze go kiedykolwiek zobaczę.
- Zostawicie MOJEGO faceta w spokoju! – ryknąłem aż zadrżały szyby. Sam się zdziwiłem skąd we mnie tyle pary. - Poszukajcie sobie jakiejś innej bitwy do wygrania! – Przedarłem się przez zaporę i zasłoniłem go własnym ciałem przed ogłupiałą nieco rodziną. Nie mieli pojęcia, co się właściwie dzieje. Właśnie stanąłem w obronie swojego oprawcy. Nie ufali mi w takich sprawach, ze względu na historię z Andym.
- Nic ci nie jest? Naprawdę nic ci nie jest? Kochany, jedyny.. – Dotykał z niedowierzaniem mojej twarzy. – Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci odejść?
- Spocznij! – Udało mi się rzucić jeden stanowczy rozkaz w stronę zastygłych w niezdecydowaniu Stokrotków, bo gorące wargi wpiły się w moje, udowadniając siłę swojego uczucia.
- Wybacz im, daruj… Są załamani śmiercią Nataszki…- szeptał między jednym pocałunkiem a drugim, zupełnie się nie przejmując oddziałem Stokrotków, nie spuszczających z nas czujnych oczu. – Oni nadal żyją w innej epoce. Nie rozumieją… Nie potrafią. Jutro wrócą do Stanów…
- A ty? – Udało mi się wreszcie wtrącić. Nie żebym bardzo chciał, bo namiętne usta szturmujące moje,  były w tej chwili ważniejsze niż jakiekolwiek pytania egzystencjonalne.
- Cwjetok, jestem twój. Reszta się nie liczy… - Trzymał mnie w ramionach mocno, tak mocno jakby nigdy nie miał wypuścić. – Z Nataszką to inna sprawa. Was już nie dotyczy. Detektyw ją dla mnie bada.
- Nikolas, ale oni nigdy mnie nie zaakceptują… - Znowu opadły mnie wątpliwości. Spojrzałem na niego żałośnie. – Nie chcę być przysłowiową kością niezgody.
- Głuptasie, to ich problem nie twój. – Miał taki łagodny, czuły głos. - My od dawna razem nie mieszkamy. Spotykamy się kilka razy do roku, zazwyczaj jedynie w interesach. Majątek rodzinny należy do mnie. Nie mają nic do gadania. – Gładził uspokajająco moje plecy.
- Uhm… Uhm.. – Zaczął pochrząkiwać Dziadunio.
- Chodźcie… - Mama skinęła na kuzynów, z durnymi minami patrzących na nasze przytulanki. Zupełnie o nich zapomniałem oparty o ciepłe ciało Nikolasa. – Jakby coś, to my jesteśmy w kuchni. Zrobimy sobie kawkę. Bądźcie grzeczni.
- Żadnych rękoczynów poniżej pasa! – Wiesiek wbił groźne spojrzenie w moje kochanie, nieco zaskoczone bezpośredniością tego debila.
- Poszukamy śladów… - Bolek odłożył bejsbola z markotną miną. – Szkoda, miałem dzisiaj ochotę komuś przypierdolić.
- Dokładnie poszukamy… - Dołożył swoje Marian. Te dwie ostatnie uwagi bardzo się nie spodobały prezesowi. Zmarszczył czarne brwi. Będę miał ja z nim jeszcze kłopoty, był drań strasznie terytorialny.
- Nie róbcie mi tutaj wsi i stodoły! Mamo zaparz im jakiejś melisski czy coś! – Spojrzałem błagalnie na rodzicielkę, która głęboko nad czymś rozmyślała. Spojrzała na mnie niezbyt przytomnie i zamrugała.
- Niby wnuków z tego nie będzie, ale oni właściwie mają rację. Czym mniej rękoczynów tym lepiej, bo Lutek od nich zupełnie głupieje. – Nie mogłem uwierzyć, że to powiedziała. Nawet jej powieka nie drgnęła. - Nalegam na długie narzeczeństwo. Proszę nam udowodnić, że potrafi się zaopiekować moim synem. A to wcale nie jest łatwe zadanie.
- Zauważyłem  – odpowiedział poważnie, rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie. A to podlizuch!
- Mamooo… - zasyczałem zażenowany. – Przypominam, że mam dwadzieścia trzy lata…
- No to co! Ale jak ci się w spodniach pali, to zupełnie tracisz ten niewielki rozsądek, który się gdzieś tam telepce. – Odpyskowała natychmiast  ku mojemu zgorszeniu. I po co ja się odzywałem? No po co? Kobiety nie przegadasz. Zerknąłem na Nikolasa, w którego oczach zaczęły zapalać się dobrze znane mi iskierki, a wzrok powędrował w dół. Myślał, że zobaczy tam małe ognisko? Świntuch, no!
***
   Zaczerwieniłem się gwałtownie, złapałem mojego osobistego przedstawiciela Piekła za rękę i pociągnąłem w stronę schodów na piętro, zanim zupełnie się skompromitowałem. Nie miałem zamiaru robić dłużej przedstawienia. Pożegnały nas przeciągłe gwizdy kuzynów. I licz tu człowieku na rodzinę. Banda pawianów, a nie dom z tradycjami, jak zawsze chwalił się Dziadunio.
- Cwjetok…? Dokąd mnie porywasz? – Ruski drań pogrywał sobie ze mną.
- Idziemy do mojego pokoju. Wielkiego wyboru raczej nie mamy. – Szedłem przodem nie oglądając się za siebie. Chciałem udowodnić, że potrafię się zachować jak dorosły mężczyzna, potrafiący trzymać w karbach swoje instynkty. Kiedy zatrzymałem się pod drzwiami skorzystał z okazji, by wpić się mi w kark. Szybko się uczył cwaniak jeden, wiedział jak bardzo był wrażliwy na dotyk.
- I co będziemy tam robić? – Dlaczego to proste pytanie zabrzmiało tak strasznie dwuznacznie? Może to te przeciągłe, drapieżne nutki w jego aksamitnym głosie. A niech cholera weźmie rozsądek i nadopiekuńczych Stokrotków. Pieprzyć go.., pieprzyć ich… Hm… Pieprzyć mnie? Och… To tyle by było jeśli chodzi o trzymanie w karbach.
- A co byś chciał? – Podjąłem wyzwanie. Spojrzałem mu zaczepnie w oczy, chwyciłem za przód koszuli i przeciągnąłem przez próg. Kopnięciem zamknąłem drzwi. W spodniach niewątpliwe rozgorzało ognisko. No i co z tego?!
- Trochę tego. – Złapał mnie za tyłek lewą dłonią, wydobywając z mojego gardła cichy pisk. – I trochę tamtego. – Prawa ręka powędrowała dokładnie do centrum pożaru. Buchnął z wielką siłą siejąc spustoszenie, łakome płomienie rozeszły się do najdalszych zakątków, obejmując całe ciało. Może w innym życiu był podpalaczem poziom master? Kiedy te zwinne palce zdołały wpełznąć pod bieliznę?
- Weź.. Weź co chcesz… Aa…- Zaskomliłem, kiedy ruchy dłoni na moim penisie stały się rytmiczne. Opuszki, co jakiś czas muskały napięte jądra. Boż, Bożenko czy tak wygląda Niebo?
- Tylko małe mizianko Cwjetok, inaczej twoja rodzina mnie zlinczuje…- zamruczał w odpowiedzi Nikolas. Jeden z palców śmiało prześlizgnął się doliną wprost do wejścia. Zaczął je umiejętnie drażnić. Odpłynąłem. Zbyt długo na to czekałem by bawić się w nieśmiałość. Kiedy tylko zagłębił się w szparkę, wstrząsnął mną potężny orgazm. Wbiłem zęby w szyję Nikolasa by nie krzyczeć. Jęczałem w jego gorącą, podniecająco pachnącą skórę, a kolejne fale spazmów niemal pozbawiły mnie tchu.
- Mam wrażenie, że całkiem spłonąłem… - wyszeptałem po chwili milczenia. Nie miałem ochoty ruszać się z jego bezpiecznych ramion.
- Raczej w porę go ugasiłeś – zachichotał, wskazując na wielką, mokrą plamę zdobiącą przód moich spodni.
- Och…- zawstydzony schowałem twarz na jego ramieniu. Mógłbym tak stać godzinami. Z jednej strony było mi trochę głupio, zwłaszcza po tych deklaracjach o dorosłości. Z drugiej czułem się odprężony, nasycony i zwyczajnie szczęśliwy jak nigdy wcześniej. – Wiesz, że cię kocham?
- Uhm…- całował delikatnie moje włosy. Chwilo trwaj, trwaj jak najdłużej. Nigdy cię nie zapomnę. Zasłuchani w rytm naszych serc zapatrzeni w głębię swoich oczu, zupełnie zapomnieliśmy o reszcie świata. Niestety on nie zapomniał o nas. Nie dane nam było zbyt długo cieszyć się swoim towarzystwem.

- Otwierać! Policja! – Okno było otwarte i poznałem tubalny głos Kapitana Maczugi, naszego miejscowego stróża prawa. Jaki diabeł przyniósł tu tego marudę?