wtorek, 6 lutego 2018

Rozdział 38


Odzyskałam wreszcie komputer. Padł dysk twardy. Straciłam prawie wszystkie dane. Ważne, że mam na czym pisać.
   

  Horda żądnych krwi Stokrotków okupowała dom. Rozejrzałem się dookoła. Niby powinienem być przyzwyczajony do ich szaleństw, czasem jednak tak jak w tej chwili, potrafili mnie zaskoczyć. Cholera! Całe życie z wariatami. A oni jeszcze mieli pretensje, że wyrosłem na czarną, mocno płochliwą owcę.
Trwały gorączkowe przygotowania do rozprawy z Horodyńskimi. Wszędzie walały się najdziwniejsze rupiecie. Wszyscy biegali tam i z powrotem, wymachiwali rękami, przekrzykiwali się wzajemnie. Hałas był ogłuszający. Zupełnie jakbym mieszkał w wojskowym obozie. Brakowało jedynie namiotów, płonących ognisk i koni, bo broni było pod dostatkiem. Moja rodzina z pewnością nie należała do normalnych. Obejrzałem się do tyłu. Czarne oczy Nikolasa z każdą chwilą stawały się coraz bardziej okrągłe. Biedactwo. Oby mu się nie udzieliło. Wziąłem go za rękę. Usiedliśmy grzecznie w salonie na kanapie i z bezpiecznej odległości obserwowaliśmy rozgrywający się na naszych oczach armagedon.
Mama przyniosła kadzidełka oraz amulety, stanowiące w jej rękach naprawdę groźną broń. Ci którzy wierzą w klątwy i uroki wiedzą o czym mówię. Sąsiadki często korzystały z jej pomocy w rozwiązywaniu rodzinnych sporów. Wiśka postawiła na stole w kuchni skrzynkę z ziołami pełną różnokolorowych buteleczek. Na widok poukładanych w niej alfabetycznie ekstraktów, wyciągów i esencji niejeden właściciel laboratorium pękłby z zazdrości, nie mówiąc o okolicznych dilerach, którzy oddaliby za nie swoje dusze. Przemo przy biurku studiował pracowicie swoje księgi, szukając sposobu jak w świetle prawa obedrzeć ze skóry starych Horodyńskich. Zbiłem go nieco z tropu, kiedy podsunąłem mu pod nos wnioski adopcyjne. Jakoś przecież musimy zaopiekować się Jurką, prawda? Oczywiście, kiedy go znajdziemy, w co ani na moment nie zwątpiłem. Tymczasem Dziadunio ściągnął ze ściany starą szablę, pamiętającą jeszcze czasy rozbiorów, po chwili zamienił ją jednak na kuszę. Mieściła się w plecaku i stanowczo robiła mniej hałasu. Mama dostała szału i natychmiast mu zabrała wszystkie narzędzia zagłady. Postukała po siwej głowie twierdząc, że właśnie to jest jego najlepsza broń. Jakby tego zamieszania było mało koło południa dotarli kuzyni czyli znany w całej okolicy duet - Wiesiek i Marian. Obaj z kijami golfowymi, ponieważ telefon zastał ich akurat podczas rozgrywki, w której stawką była dziesięcioletnia whisky. Przywlekili ze sobą Carmen, w kompletnej rozsypce, wykańczająca właśnie trzecią paczkę chusteczek.
Rozpełzli się po kątach, wszędzie ich było pełno. Morze rudych łbów i dla ścisłości - dwa czarne. Mieli sto pomysłów na minutę, jeden bardziej krwiożerczy od drugiego. Paszcze im się nie zamykały nawet na sekundę. Nikolas siedział w kącie przy kominku ze szklaneczką herbatki made in mama Stokrotkowa i patrzył na to zamieszanie bez słowa. Pewnie nie widział jeszcze takiej bandy wariatów i narwańców.
- Chyba szykują się na wojnę czy coś. - Ależ on miał podkrążone oczy. Mój bidny diabełek. Serducho, na widok smutku na jego przystojnej twarzy, omal nie wyskoczyło mi z piersi. Pociągnąłem ukradkiem nosem. Oj Lutek, zamieniasz się w rozmaśloną gimnazjalistkę.
- Będziesz tu pasował. - Przysunąłem się do niego. - Są równie skorzy do bitki co ty.
- Niektórym trzeba jednak co nieco odebrać. - Tu wskazał na Frania, który właśnie ostrzył schowane na czarną godzinę długie noże myśliwskie sztuk sześć i kuzynów wymachujących pałkami. - Wsadzą nas za kraty jak tylko wyjdziemy z domu.
- Nie martw się, jakiś tam rozsądek i instynkt samozachowawczy jednak posiadamy. - Skinąłem w stronę Wiśki, która wrzucała właśnie do solidnej, drewnianej skrzyni zarekwirowaną broń. Oczywiście najpierw przywaliła solidne z łokcia kuzynom. Potem pozbierała całą resztę, zwłaszcza kolekcję Dziadunia, który oczywiście się obraził i postukiwał laską. Zuch dziewczyna! Zamknęła wieko na solidną kłódkę. - Całkiem poszaleli. Przydałby się im zimny prysznic.
- Cwjetok, nie poznaję cię. Od kiedy jesteś taki pokojowy? - Nikolas ujął mnie pod brodę. - Czy to nie ciebie ratownicy nazwali Wściekłą Stokrotką?
- Kto ci takich głupot naopowiadał? Ten pantofel Wiśki Rycho? - Giń zarazo, giń - zawarczałem w myślach. Nie będzie mi tu żaden Czerwony psuł opinii. Tym razem mu nie odpuszczę. Śczeźnie w strasznych mękach. Starałem się ze wszystkich sił przybrać pozę wcielonej niewinności. Białe piórka, skrzydła, aureola i te sprawy. Nikt przed ukochanym nie chce uchodzić za pyskatego awanturnika. Uspokój się Lutek. Zen, Budda, Czi... itd. Zatrzepotałem rzęsami i zrobiłem oburzoną minę.
- Chodzą takie słuchy po SOR-ze. - Jedna jedwabista brew powędrowała do góry. Drań zbyt dobrze mnie znał. Nie dam się.
- Jestem licencjonowanym pielęgniarkiem i posiadam odpowiednią kulturę osobistą poświadczoną przez psorkę w indeksie. Nigdy nie wdaję się w przepychanki ze szpitalnym motłochem. - Nie dostrzegłem krztyny zrozumienia na jego twarzy, więc ciągnąłem cierpliwie dalej. - Przez rok uczyłem się etyki. Miałem z niej piątkę. - Wydąłem wargi i strzeliłem pokazowego focha. A co? Jestem anielskim Stokrotkiem i niech nie waży się w to wątpić.
- No no Cwjetok. Jestem pełen podziwu. - Spuchłem z dumy. Przedwcześnie. - Psorka była przygłucha i miała podwójne szkła?
- Skąd wiesz, faktycznie była wiek...- Zobaczyłem jak usta drgają mu bezczelnie, jak nic się ze mnie nabijał. Ah ten mój spóźniony refleks.
- Nie obrażaj się, też mogę ci zrobić wpis indeksie. - Kiedy ja u licha znalazłem się na jego kolanach? - Dostaniesz piątkę, że tak słodko krzyczałeś - ,, zrób to cholera jeszcze raz"! A twój tyłek to już z pewnością zasługuje na szóstkę - wymruczał w moją szyję i nie omieszkał się łapskiem sprawdzić, czy czasem coś się w tej kwestii nie zmieniło. Zrobiłem się czerwony i rozejrzałem speszony po salonie. Na szczęście wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. A może jednak nie?
- Przestańcie się macać, kultury nie macie! - Wrzasnęła na cały dom Wiśka. A to wredota. Sama lepi się do Rycha po kątach. Zmieszany odskoczyłem od Nikolasa jak oparzony. I wiecie co? Jemu nawet nie drgnęła powieka. Wstał i rozprostował swoją wysoką sylwetkę ze stoickim spokojem, jakbyśmy właśnie skończyli czytać razem magazyn Działki i Ogrody. Kiedyś jak nic, umrę przez niego ze wstydu. Sister właśnie przygotowywała się do kazania i patrzyła na mnie niczym na karalucha. Nie wiedziałem gdzie podziać oczy. Oczywiście upiekłem buraka, a może nawet dwa.  Nie miałem takich mocnych nerwów jak ten podstępny obściskiwacz Nikolas. Zerknąłem na nasze odbicia w szybie. Jakimś cudem on wyglądał na klasycznego dżentelmena bez skazy, a ja z tą czerwoną gębą i potarganymi włosami na małego zboczucha z kudłatymi myślami. A przecież to on zaczął. Co prawda pierwszy się przytuliłem, ale przecież nie kazałem mu bawić się w doktora. A Wiśka też dobra. Czego wlepia we mnie patrzały? W końcu komu kibicuje? Jest Stokrotkiem czy nie?! Widziałem jak otwiera usta i... Uratował mnie telefon Nikolasa. Zaczął dzwonić jak szalony.
- Słucham. - Ulitował się nad moją ciekawością i włączył zestaw głośno mówiący.
- Witam, mam wieści. Tym razem dobre. - Poznałem głos Colemana.
- Nie trzymaj mnie w niepewności. - Mój Diabełek też nie grzeszył cierpliwością.
- Znalazłem Jurkę. Mam dowody, że jest synem Nataszy. Jesteś w tej chwili jego najbliższym krewnym, oczywiście poza twoimi rodzicami, których z wiadomych powodów nie poinformujemy. Myślę, że za cztery dni możesz tutaj przyjechać i zabrać małego. - Detektyw był wyraźnie z siebie zadowolony.
- Konkrety tupaja baszka! (zakuty łbie) - Nie ma to jak malownicze, ruskie komplementy.
- Jestem w jakiejś dziurze na wschodzie. To małe, biedne miasteczko - Burków. Mają tutaj Dom Dziecka. W życiu nie widziałem równie obskurnego. Posyłam ci listę dokumentów, które musisz dostarczyć. Najlepiej na wczoraj. Dyrektorka będzie szczęśliwa, pozbywając się jednej gęby do wyżywienia.
- Sobaka! Głodzi dzieciaki?! - Nikolas w sekundę z idealnego dżentelmena przemienił się w Diabła Ho. Czarne oczy sypały iskry.
- Gdzie tam. Ale z próżnej kieski i Salomon nie naleje. Pośpiesz się. Wiesz, że starzy mają wszędzie szpiegów. Brat Lutka jest chyba adwokatem prawda?- I drań się wyłączył. Popatrzyliśmy wszyscy po sobie.
- Coleman, Coleman! Mudak! (Palant) - Mógł się wściekać do woli. Detektyw przewidział jego reakcję. Najwyraźniej dobrze znał swojego kumpla.
- Jadę z tobą. - Złapałem go za ramię. - Służę fachową pomocą. Miałem praktyki na pediatrii, noworodkach, a nawet w żłobku. - Nie miałem zamiaru puścić go samego.
- I ja - wtrąciła się Wiśka.
- Beze mnie nie pojedziecie. - Carmen natychmiast przestała się mazać. - Jurka to także moja rodzina.
- Lutek, czy ty czasem nie masz dzisiaj nocnego dyżuru? - Wtrąciła swoje trzy grosze mama. Zerknąłem na zegar.
- O jasna ciasna! Już osiemnasta trzydzieści. - Włączyłem trzeci bieg. Na schodach jeszcze odwróciłem się do walczącej o miejsce w samochodzie Nikolasa rodziny. - Nie ważcie się mnie wygryźć! Wezmę sobie tydzień urlopu. W końcu nie codziennie zakłada się rodzinę i zostaje ojcem. - Dostrzegłem jeszcze usta mojego Diabełka układające się w okrąglutkie O. Chyba nieco przeszarżowałem. Porządnie nim szoknęło. Oj Lutek, brak ci piątej klepki to pewne, a może nawet i szóstej. W tym momencie uświadomiłem sobie, że właściwie jednocześnie poprosiłem go o rękę i możliwość zostania tatusiem numer dwa. Nie tłumacząc niczego elegancko zwiałem. Bohaterstwo mam we krwi. Złapałem kurtkę z wieszaka, dosłownie wskoczyłem w adidasy i już mnie nie było. Za pół godziny zostanę zlinczowany. Doktor Skowronek nie znosił spóźnialskich.
                                                                         ***
Wpadłem jak burza na SOR w biegu zapinając bluzę. Skowronek z Kozłowskim migdalili się dyskretnie za wysepką, niby to wypełniając papierzyska przed komputerem. Hol i sale nadzoru jak zwykle były pełne zniecierpliwionych pacjentów. Chcieli czy nie, musieli czekać na wyniki z laboratorium. Przed recepcją o dziwo pustki. Gosia z Renią testowały nowy ekspres do kawy, która w szpitalu traktowana była jak artykuł pierwszej potrzeby i specjalnej troski. Bez tego napoju trudno byłoby przetrwać dwunastogodzinny dyżur.
- Będę ojcem! - Wypaliłem od progu, oczywiście z miejsca przyciągając uwagę wszystkich obecnych. Babuni pod oknem to nawet wypadła z ust szczęka. Zresztą nie bez powodu. Miała sklepik na końcu ulicy przy której mieszkałem i znała mnie od dziecka. Wiedziała, że byłem zdeklarowanym gejem. Pobiłem się z jej wnuczką o lalkę. No co! W zabawkowym mieli tylko jedną Roszpunkę i ta piegowata cwaniara mi ją podkupiła.
- Oszalał? - Jasiu aż założył na nos seksowne okulary w złocistych oprawkach, które trzymał na specjalne okazje. - Dostał udaru słonecznego?
- Jest zima. Lutek nigdy nie był całkiem normalny.  - Kozłowski jak na hrabiego przystało okazał więcej taktu. -Może Nervosolu?
- Zrobiłeś dziecko jakiejś panience? - Gosia komicznie zmrużyła jedno oko. - Biedaku! Te dzisiejsze dziewuchy! Na pewno upiła cię i zgwałciła.
- Niemożliwe, Nikolas by ukatrupił oboje. - Renia zmarszczyła brwi. - Tak po rosyjsku. Litr spirytu na łebka, kamień na szyję i do przerębli.
- Wiem. Jesteś w przy nadziei? - Rozchichotała się niepoprawna Gosia.
- Mamy jeszcze testy ciążowe? - Ależ z tego Skowronka wredny typek. Sięgnął do szuflady i rzucił we mnie pudełkiem ozdobionym zezowatym bocianem. - Ta młodzież! Ledwo zaczęli i już maluch w drodze! - Znienacka podniósł mi koszulkę i pomacał po brzuchu.
- Strasznie chudy. Najwyżej trzeci miesiąc. - Kozłowski przyjrzał mi się uważnie z fachową miną. Z trudem zachowywał powagę.
- Świnie! - Warknąłem. Zadarłem nos, wziąłem koszyk z krwią i poszedłem dostojnym krokiem do laboratorium. Niech sobie nie myślą, że mnie obchodzą ich durne gadki. Kiedy się nauczę trzymać paszczę na kłódkę? Cholera! Znowu zrobiłem z siebie durnia. Próbówki cicho podzwaniały w stojakach w rytm moich kroków. Na szczęście nie umiały mówić. Korytarz wydawał się dłuższy niż zazwyczaj. Obok windy wisiał plakat z uśmiechniętym, czarnookim bobasem. Włoski poskręcane w loczki wiły mu się wokół główki. Nacisnąłem guzik przywołania.
- Ale słodziulek! Podobny do Nikolasa.- Westchnąłem. Z głupim uśmiechem zagapiłem się na dzieciaka wyobrażając sobie, jak obaj pchamy wózek z gaworzącym maluchem.  Oczywiście na moment odpłynąłem. Tymczasem bezczelna Czerwona Zaraza podkradła mi windę. Pokazał mi jeszcze środkowy palec i zamknął przed twarzą drzwi omal nie urywając mi nosa. A to wszystko z powodu podkradzionej pudełka kawy z ich skarbca. No co, nam się właśnie skończyła. Sknerusy miały z piętnaście paczek. Myślałem, że nie zauważą.
- Swoją drogą chyba powinienem kupić pierścionek? - Zacząłem się głośno zastanawiać. Skoro już się wyrwałem z tym tekstem o rodzinie, to nie wypadało się teraz wycofać. Powinienem zrobić z Nikolasa porządnego faceta. Do Holandii nie było przecież daleko. Weźmiemy ślub w jakimś miłym miejscu. - A może lepiej obrączki? Są bardziej męskie.
- Lutek, z tobą jest naprawdę źle. Najpierw się zaciążasz, a teraz gadasz z drzwiami od windy. - Jasiu poklepał mnie współczująco po plecach. Podskoczyłem z wrażenia. Ależ ten drań cicho chodził. Zrobiłby karierę jako ninja.- Zaczynam się o ciebie martwić. Mam w Krakowie kumpla, jest wziętym psychiatrą.
- Bardzo śmieszne. - Wykrzywiłem się do bałwana. Już ja im pokażę. Pozdychają z Kozłowskim z zazdrości jak przyjadę pod szpital z Jurką. Na pewno będzie śliczny i kochany jak mój Diabełek.
ZOSTANĘ TATĄ!
Nawet przez moment się nie zastanowiłem, że właściwie to od niedawna jesteśmy z Nikolasem parą i nie wiedziałem, czy on miał w stosunku do mnie jakieś dalekosiężne plany. Precz z rozsądkiem, niech zdycha! Zawsze myślałem, że będę dobrym wujkiem z bandą siostrzeńców i bratanków na kolanach, a tu taka niespodzianka.
ŻYCIE JEST PIĘKNE!
I tym razem nie zrobi mi żadnego numeru. Już ja tego dopilnuję, jakem Stokrotek!

sobota, 20 stycznia 2018

Rozdział 37

Obudziło mnie ciche skrzypienie drzwi. Otworzyłem jedno, mocno zaspane oko. Wiśka wsunęła ostrożnie rozczochraną, rudą głowę do środka i obrzuciła mnie czujnym, pełnym troski wzrokiem. Na widok splecionych w ciasnym uścisku ciał na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech, a ja oblałem się panieńskim pąsem. No dobra, męskim pąsem czy jakoś tak. Noż cholera. Nie zdążyłem wykonać jakiegokolwiek gestu, czy zaprotestować za bezczelne wtargniecie na mój teren. Zniknęła z tryumfalnym chichotem.Wredna jędza poleciała siać plotki po rodzinie. Aż mnie wyprostowało. Już miałem wyskoczyć z łóżka niczym małpa na dopalaczach, ale czyjeś ramię i błądzące po karku łakome usta zatrzymały mnie na miejscu. Zadrżałem.
- Dobroje utra Cwjetok...- wyszeptał Nikolas zachrypniętym, sennym głosem wprost w moją szyję. Zostałem obrócony wprawnymi rękami niczym marionetka i cmoknięty w usta. Żył, był tuż obok, reszta się nie liczyła. Piękne ciemne oczy miał przygaszone, w kącikach ust czaił się smutek i gorycz. Zalała mnie fala ciepła i czułości dla tego dumnego, silnego mężczyzny, równie bezradnego jak każdy z nas, wobec targającego nim bólu. Gdybym mógł, chętnie wziąłbym część jego smutków na siebie. Nie potrafiłem wyrazić słowami tego co czuję, więc tylko wtuliłem się w ciepły bok.
- Z tobą zawsze dobre, nawet jak niezbyt dobre. - Uśmiechnąłem się do niego nieśmiało. Pokręciłem obolałym tyłkiem. Nagie ciało tak blisko mojego, że czułem bijący od niego żar, trochę mnie krępowało. Trudno w ciągu jednej nocy przeistoczyć się z płochliwego, polnego kwiatka w płomiennego, pozbawionego zahamować kochanka. Próbowałem ukradkiem podciągnąć do góry kołdrę, żeby przykryć najbardziej strategiczne miejsca, ale mi nie pozwolił.
- Nie bądź niemądry, wszystko już widziałem. - Usiłował pochwycić mój wzrok, ale z uporem odwracałem głowę. Za żadne skarby nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy. Wyobraźnia podsuwałam mi szereg niecenzuralnych obrazów z ubiegłej nocy, jeden pikantniejszy od drugiego. Nie miałem pojęcia jakim cudem dałem się namówić na te wszystkie szaleństwa. Poza tym, nie będzie mi tu bezczelny Ruski gadał, że obejrzał sobie towar z najmniejszymi szczegółami.
- Akurat... Było ciemno... - Moja przekorna natura zawsze odzywała się w nieodpowiednich momentach.
- Więc skąd wiem, że masz na pośladku znamię w kształcie kończynki?
- Nie mam pojęcia, pewnie ci się przyśniła. - Szedłem w zaparte choć chyba to właśnie ja zapaliłem nocną lampkę, żeby lepiej widzieć jego wrażliwą twarz rozpaloną białym płomieniem namiętności.
- I nie wiem jak się wytłumaczymy na dole, twoje okrzyki na pewno słyszał cały dom...- Miał zarozumiałą minę zdobywcy, odważył się nawet klepnąć mnie poufale w okryty szczelnie kołdrą tyłek. O tak. Udało mi się wyrwać kawałek nakrycia z jego łap. Kiedy nie świeciłem golizną czułem się nieco pewniej. Kto by tam uwierzył w jego bajędy? W końcu diabeł jest ojcem kłamstwa prawda?
- Ja nie krzyczę, a co najwyżej kulturalnie wzdycham...- prychnąłem wyniośle. Niepodziewanie usłyszałem cichy chichot. Muzyka dla moich uszu. Bycie czarną, nieco tępawą owcą w stadku Stokrotków czasami miewało swoje zalety. Mama często opowiadała, że jako dziecko byłem gorszy do upilnowania niż garść pcheł. Podobno dlatego wypadłem z kołyski na głowę. Dwa razy. Jak widać skutki odczuwam do dzisiaj.
- Lutek, głuptasie, nigdy się nie zmieniaj! - Czule pocałował mnie w rozchylone w proteście usta. No teraz to się wkurzyłem! Robienie z siebie błazna to co innego, ale nikt mnie od głupków wyzywać nie będzie.
- Spadaj mieszać w kotle! - burknąłem, usiłując wyswobodzić z jego ramion. - Jeszcze zobaczysz! Będę lepszy niż ten cały Lexington Steele. Z gimnastyki miałem piątkę. Do dzisiaj potrafię zrobić szpagat i mostek. - Papalałem bezmyślnie. - Kupię sobie Kamasutrę i...
- Cwjetok! Nie wiedziałem, że znasz takie filmy. Trzymam cię za słowo. - Ugryzł mnie w ucho i złapał za pośladek. - Będziemy sumiennie ćwiczyć każdego dnia...
- Aaa...- pisnąłem i podskoczyłem bo coś zakuło mnie w tyłku. - Mowy nie ma. Zaorałeś mnie jak pijany chłop pole! - Na szczęście, w tym momencie włączył się rozsądek i zatkałem sobie dłonią usta.
- Przepraszam kochanie... Powinienem być delikatniejszy. - Zaniepokojony Nikolas zajrzał mi głęboko w oczy. Najwyraźniej dopiero teraz zrozumiał, jak brutalne były nasze nocne zabawy. - Mam taki świetny lubrykant. Odwróć się na brzuch, to wysmaruję ci tą zmasakrowaną dupcię. - Zmarkotniał. Najwyraźniej czuł się winny. Prawda jednak była taka, że wczoraj obydwaj straciliśmy głowy. Czyżby on miał zamiar...?
- Oszalałeś?! - Wyskoczyłem z łóżka jak na sprężynach, nie bacząc na piekący ból. - Nigdzie mi nie będziesz wkładał tego palucha!- Moje policzki zapłonęły niczym pochodnie. - I nie rób takiej miny zbitego psa. Sam chciałem i było naprawdę dobrze.
- Dobrze? - Skrzywił się jakby zjadł cytrynę. Chyba właśnie chlapnąłem coś naprawdę durnego, sądząc po tym jak gwałtownie usiadł. - Lutek, czy ty właśnie powiedziałeś, że było - dobrze? - Posuwał się powoli w moją stronę. - Blać! (kurwa). Dobry to może być hamburger, piwo, nowy samochód, a nie seks ze mną! Krzyczałeś - jeszcze, podrapałeś mi całe plecy, jęczałeś  i błagałeś, a teraz dajesz mi CZWÓRKĘ? Zaraz ci udowodnię, że zasługuję co najmniej na pięć! - Rzucił się na mnie niczym dziki kot z błyskiem szaleństwa w oczach.
- Spieprzaj! - Spodziewałem się ataku. Rzuciłem w niego starą encyklopedią, ciężką jak cholera. Zachwiał się biedaczek, chyba nic nie jadł w tej podróży. Wyraźnie zmizerniał. Skorzystałem z okazji i zwiałem do łazienki, gdzie porządnie się zabarykadowałem. - Zachowuj się! Na dole mama juz pewnie robi śniadanie. - Straszenie rodziną był nieco dziecinne z mojej strony, ale najważniejsze, że odniosło skutek. Przestał rozwalać do drzwi. Wszedłem pod prysznic. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Może robiłem na inteligentnego inaczej, za to Nikolas wyraźnie nabrał wigoru i chyba nawet na moment zapomniał o swoich troskach.
***
   Po szybkim śniadaniu, kiedy to mutanci bez serca się obżerali, oczywiście mam tu na myśli Wiśkę i Przemka, a inni, bardziej wrażliwi czyli ja i Nikolas - grzebali niemrawo w talerzach, udaliśmy się do salonu. Dołączyli do nas mama, Franio i ściągnięta telefonicznie Carmen. Mieliśmy wiele do omówienia. Moje kochanie blade i z podkrążonymi oczami, z różnych przyczyn, przez chwilę siedziało bez słowa.
- Jeśli źle się czujesz spotkamy się innym razem. - Mama jak zwykle stanęła na wysokości zadania. Położyła na ławie talerz z pysznymi babeczkami owocowymi i dzbanek kompotu.
- Nie ma sensu odkładać tej rozmowy. - Nikolas się wyprostował. Ku naszemu zaskoczeniu postawił na blacie laptopa. Włączył. - Odnalazłem rodzinę Soni. Chyba o niej wam mówiłem? Była w naszej rodzinie od lat, właściwie to ona wychowała mnie i Nataszkę. Nie zastałem jej, zmarła rok temu na zatrucie pokarmowe. Podobno w szpitalu nie mogli dojść, co jej zaszkodziło. Zdobyłem jednak coś innego, co wyjaśni całą historię Nataszy. - Wszedł na swoją pocztę internetową. Otworzył plik z poukładanymi chronologicznie zapiskami .
- Co to takiego? - Carmen najwyraźniej była z techniką na bakier. Równie przejęta jak ja, kręciła się na krześle i wyłamywała sobie palce, aż strzelały stawy.
- Rodzice nie doceniali Soni. Była bardzo wiekowa, ale sprytna i za Nataszkę oddałaby duszę. Traktowała  ją jak wnuczkę, której nigdy nie miała. Po śmierci siostry, pozwolono niani wyjechać do Rosji, ale najpierw dokładnie przeszukano jej bagaż. Już na miejscu szybko poradzono sobie z problemem. To całe zatrucie było bardzo podejrzane. Kazałem zbadać okoliczności moim ludziom i wkrótce otrzymam wyniki.
- Skoro nie żyje, nie mamy żadnego bezpośredniego świadka - wtrącił rzeczowo Przemo.
- Przeciwnie. Czytaj na głos, w czasie podróży podkreśliłem i przetłumaczyłem dla was ważniejsze fragmenty. Potem zajmiemy się resztą. Sonia doskonale posługiwała się komputerem, o czym nikt oprócz Nataszki i mnie nie wiedział. Sam ją uczyłem. Jak na starszą panią okazała się niesamowicie pojętna. Prowadziła pamiętnik w internecie. Opisywała najważniejsze wydarzenia. - Nikolas podał bratu laptop. Ująłem jego lewą dłoń. Drżała.
- Kochanie...
- W porządku, mają prawo wiedzieć...- Splótł nasze palce.
- No dobrze. - Przemo cały czas miął róg swojej ulubionej koszuli. Ten pedant rzadko robił coś sprzecznego ze swoją naturą. Najwyraźniej również był bardzo zdenerwowany. - Zaczynam...
,,... Pozwalają Nataszce bawić się tabletem. Korzystam z niego po kryjomu kiedy śpi. Może i jestem stara, ale wcale nie taka głupia. Myślą, że nie ma internetu. Ukradłam modem kierowcy. Jest taki durny, że się nie zorientował. Jego tablet wyrzuciłam w krzaki. Nikolas mnie nauczył z niego korzystać...
... Martwię się. Moja Ptaszyna od kilku tygodni szaleje. Ciągle gdzieś znika, a ja kryję ją przed rodzicami. Jest strasznie uparta i samowolna. Rwie się na wolność. Odkąd wyjechał Nikolas nie mam się do kogo zwrócić o pomoc. Nie odbiera telefonów. Nie ośmielę się niczego powiedzieć Horodyńskim, znowu zamknęliby Nataszkę samiuteńką na odludziu, a ona taka wrażliwa. Nie wytrzyma po raz kolejny miesiąca w tych zimnych murach. Jest strasznie samotna. Jeszcze sobie coś zrobi. Kilka razy widziałam blizny na jej nadgarstkach. Łaknie ciepła, miłości jak każda dziewczyna w jej wieku. Starsi myślą jedynie o pieniądzach. Zarządzają jej funduszem. Uczą w domu. Zabraniają kontaktów z rówieśnikami. Nigdy nie widziałam tak pozbawionych wszelkich uczuć ludzi. Chyba moja szafa okazuje więcej emocji. Dziadek świętej pamięci miał rację, że pieniądze zapisał wnukom. Coś przeczuwał, dlatego wyznaczył adwokata zza morza. Jeden Bóg wie jak umarł. Podobno zaatakował go niedźwiedź. Akurat! W środku zimy! Widziałam wcześniej jak szepcą po kątach. Gdzie zniknęli dwaj najlepsi w mieście myśliwi? Założę się, że brali w tym udział. Nikolasa nie mogą kontrolować jest dorosły i dostał swoją część spadku. Ale moja Ptaszynka jeszcze kilka lat pozostanie pod opieką rodziców. Co oni robią z pieniędzmi? Przecież mają swoje niemałe fundusze...
... Dziwne. Pozwolili jej wychodzić samej do miasta. Chyba zrozumieli, że nie utrzymają jej w domu na zawsze. Zmądrzeli? Było im żal córki?  Szczerze wątpię. Strasznie się ostatnio awanturowała. Coś knują...
... Boję się. Ona z kimś się spotyka. Nie wyniknie z tego nic dobrego. Nie pozwolą jej, są zdolni do wszystkiego by zatrzymać ją przy sobie...
... Przyznała się. Przyznała. To latynos, widziałam go raz, całkiem miły. Nie mam serca z nią walczyć. Jest taka szczęśliwa. Ostrzegłam ich. Są tacy młodzi i zakochani...
...Wymyśliliśmy podstęp. Ten zadurzony Polak  świetnie nadaje się na przykrywkę. W razie wpadki będzie na niego. Ma dużą rodzinę, więc nie ośmielą się go skrzywdzić...
... Próbowałam z nią rozmawiać o tych sprawach, ale tylko się śmiała. Są tacy nierozsądni. Nikolas gdzie jesteś? Co ja mam teraz zrobić? Ona ciągle cię wspomina. Tęskni. Powiedziała, że nikt jej nie kocha poza Havierem. Nawet ty ją porzuciłeś, zapomniałeś...
... I stało się. Nataszka jest w ciąży. Havier był taki dumny. Kupił nawet maciupeńkie buciki. Muszą uciekać. Zrobiliśmy plan. Mam co noc koszmary...
... Nie udało się. Przepytali Polaka. Zrobili zasadzkę na Ptaszynę i jej chłopca. Złapali ich. Śledzili od dawna...
...Powiedziała, że się zabije jak mu coś zrobią. Chyba się wystraszyli...
... Maleńka szaleje z bólu. Biedne maleństwo w jej łonie. Pokazali jej list od Haviera. Wziął pieniądze. Sprzedał jej miłość za gruby plik dolarów. Poznała pismo. Chyba uwierzyła. Cały czas płacze...
... Uspokajam ją. Ja nie wierzę, w ten list. Mogli go zmusić. Nie wierzę też, że puścili go wolno. Przypadkowo usłyszałam jak ich kierowca mówił coś o obozie pracy w Kolumbii. Ale ona nie daje się przekonać. Nikolas, jej ukochany brat ją zostawił właśnie dla pieniędzy...
...Nie chce jeść. Wychudła. Wygląda jak szkielet. Snuje się korytarzami brudna i rozczochrana. Wezwali lekarza. Wściekli się na wieść o ciąży. Jak ochronić Ptaszynę i maleństwo?...
...Wywieźli nas. Wywieźli do Zimnego Domu. Nie znoszę tego miejsca. Tutaj jest jak w więzieniu. Jesteśmy zamknięte, w oknach są kraty, wszędzie kamery i strażnicy...
... Chyba nie skrzywdzą dziecka? A może jednak? Ptaszyna jest spokojniejsza, zaczęła jeść. Widziałam jak gładzi się po rosnącym brzuszku. Tak się cieszę. Nazywa go swoim aniołkiem. Wieczorami śpiewa mu stare kołysanki...
... Wybrałyśmy imię - Jurij, mały Jurka. Po dziadku. Ukradłam telefon i próbowałam zadzwonić do Nikolasa, ale mi go zabrali. Tak mnie skopali, że od tygodnia kuleję...
... Ptaszyna źle się czuje. Jest strasznie szczupła i słaba. Często wymiotuje. Biedactwo. Nie chcą wezwać lekarza dranie. Zwyzywali mnie od starych, wścibskich kurw...
... Muszą ja zabrać do szpitala. Jak umrze stracą źródło dochodów. Na szczęście jestem im potrzebna. Nikt tak jak ja nie zna Ptaszyny, tylko mnie ufa, opiekuję się nią od dziecka...
... Grozili mi. Mam siedzieć cicho bo zabiorą się za moich krewnych w Rosji. Mieszka tam moja siostra z dziećmi. Podłe skurczysyny. Ale i na nich jest bat, przed którym drżą. Mam dowody na ich podłość. Wystarczy donieść gdzie trzeba. Nie tolerują tam zdrajców błękitnej krwi...
... Jesteśmy w szpitalu. Poród był naprawdę ciężki. Ptaszyna była naprawdę dzielna. Niestety musieli zrobić cesarkę. Podali jej narkozę. Teraz śpi biedactwo...
... Jurij jest śliczny, ma na główce pod włoskami śmieszne znamię przypominające pięcioramienną gwiazdkę. Nataszka będzie zachwycona...
... Chcą coś zrobić dziecku. Mam złe przeczucia. Jestem im zawadą. Pielęgniarka zaglądała już kilka razy, proponowała obiad w szpitalnym bufecie. Była natarczywa, niecierpliwa. Prychnęła, kiedy pokazałam zabrane z domu kanapki. Nawet nie spojrzała na maleństwo, nie zmieniła pieluszek. W ręce ściskała strzykawkę z jakimś lekiem. Trzymała ją za plecami. Muszę być sprytna...
...Kiedy ta zołza w białym fartuchu poszła, zajrzałam na sąsiednią salę. Pełno tam inkubatorów z chorymi maleństwami. Niemal wszystkie okablowane, podłączone do szeregu rurek i tlenu. Jedno nawet bardzo podobne do Jurija., taka sama ciemna czuprynka i oczka, delikatne rysy, śmiałe usteczka. Na karcie wiszącej na pojemniku widniała straszna diagnoza. Nie miało żadnych szans na przeżycie. W dodatku sierota...
... Zrobiłam coś strasznego. Będę smażyć się w piekle na wieki. Odczekałam, aż pielęgniarki usiądą do wieczornej kawy i...
...Zamieniłam je. Jurij powędrował do inkubatora, a chory dzieciaczek do pokoju Nataszy. Podłączyłam sprzęt medyczny, naśladując pielęgniarki. Na szczęście był to tylko tlen i lampa. Włożyłam do pieluszki swój medalik z ukrytą podobizną Nataszy. Może dobrzy ludzie mu go nie odbiorą. Jestem potworem. Niech mi Bóg wybaczy. To dla Ptaszyny. Jak tylko się zbudzi opowiem jej wszystko...
... Szaleję z niepokoju. Odesłali mnie do domu. Co będzie jeśli maluszek umrze, a mnie tam nie będzie, żeby powiedzieć co zrobiłam? Czekam na Nataszkę i nie mogę zasnąć. To już drugi tydzień odkąd jej nie widziałam...
... Umarło, zaraz po moim wyjściu. Przeżyło tylko kilka godzin. Nie miało nawet imienia. Przyjmę od Boga każdą karę, jeśli tylko Jurij ocaleje...
... Przywieźli ją. Wygląda strasznie. Nie poznała mnie. Wzywała Haviera, Nikolasa, Jurija. Krzyczała i krzyczała, aż dali jej jakiś zastrzyk i zasnęła. Pokój zamykają na klucz. Pozwolili mi przy niej czuwać...
... Budzi się i zawodzi. Z każdym dniej coraz słabiej. Podają jej kroplówki. Nic nie je. Nie odzywa się. Drzemię na krześle. Boję się wyjść. Nie myłam się od tygodnia. Kilka razy na dzień przychodzi lekarz widać, że jest zaniepokojony jej stanem. Mówił coś o psychozie poporodowej, o umieszczeniu jej w szpitalu, ale rodzice się nie zgodzili. Pewnie. Jeszcze by jakieś ich sprawki wyszły na jaw. Prosiłam ich, błagałam. Wszystko na nic. Jedyne co zyskałam, to dwa wybite zęby...
... Mówię do niej, ale mnie nie rozumie. Zamknęła się w swoim, pełnym koszmarów świecie...
... Może niepotrzebnie się wtrąciłam. Ona się zupełnie załamała po stracie dziecka. Zawsze była delikatna. Wrażliwa. Nie pozostał jej już nikt. Przynajmniej tak sądzi. Muszę być cierpliwa. Wszystko jeszcze może się ułożyć. Niech tylko Nataszka się opamięta. Zawiadomimy Nikolasa, odnajdziemy Jurija i Haviera...
...Parszywe dranie są przerażone. Zaczynają myśleć o szpitalu dla córki. Jeśli umrze skończą się pieniążki. A nie daj Bóg o wszystkim dowie się Nikolas. Dziewczyna jest młoda i zastraszona, mogą nią manipulować jeszcze kilka dobrych lat...
... Śmierdzę. Muszę się w końcu umyć. Ptaszyna dzisiaj po raz pierwszy zjadła śniadanie. Pogłaskała mnie po ręce. Idzie ku dobremu. Już moja w tym głowa by zaznała jeszcze szczęścia. Poczekam aż zaśnie i wyjdę. Potrzebuję godzinki dla siebie. Jestem taka zmęczona. Doprowadzę się do porządku. Przebiorę...
... Bóg mnie ukarał. Moja Ptaszynka nie żyje...
... Nie mogę się skupić...
... Wzięłam prysznic. Zmieniłam ubranie. Przysiadłam na chwilę, by rozczesać skołtunione włosy i przysnęłam dosłownie na kwadrans. Kiedy wróciłam do pokoju wisiała na prześcieradle przymocowanym do okiennej kraty. Te leniwe skurczybyki miały jej pilnować. Poszli na papierosa, bo przecież spała...
... Nie pozwolili mi się z nią pożegnać...
... Zrobiłabym to co ona, nie mam prawa żyć, ale jest jeszcze Jurij...
... Wywalczyłam sobie udział w pogrzebie. Widziałam Nikolasa. Łzy nie przestawały mu płynąć po twarzy. Miał poczucie winy wypisane na twarzy. Ledwo zamieniliśmy kilka słów. Targały nim wątpliwości...
...Pilnują mnie jak oka w głowie. Porządkuję rzeczy Ptaszyny...
... Kupili mi bilet do Rosji. Nie jestem potrzebna. Nie zostawią mnie w spokoju. Nie jestem naiwna. Wiem zbyt wiele. Przekopali mój pokój...
... To ostatnia wiadomość. Wysyłam wszystko na konto, o którym wie jedynie moja siostra. Nikolasie jesteś mądry. Domyślisz się, że coś jest nie w porządku. Pamiętaj! Odszukaj Jurija, żeby Ptaszyna mogła spokojnie spocząć! Zajmij się nim. Ma znamię w kształcie gwiazdy i mój wisiorek. Wygląda tanio, więc może nikt się na niego nie połasi. Znajdź Haviera. Zacznij od Kolumbii. Wybacz starej Soni wszystko co złe. Opiekowałam się Ptaszyną jak umiałam. Zawiadomiłam Błękitną Lożę. Niestety sprawę musi przedstawić krewny, mnie nie chcieli słuchać. To co zrobili nie może im ujść na sucho, niech zgniją w Piekle, jak ich tam zechcą..."
   Przemo przestał czytać. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. To czego się dowiedzieliśmy było zbyt straszne. Czy naprawdę Horodyńscy byli aż takimi potworami? Pozbyli się zięcia, podnieśli nawet ręce na dziecko? Jak mogli dopuścić do śmierci córki? Nie chcę nawet sobie wyobrażać, co czuł Nikolas na pogrzebie siostry. Ten pamiętnik to prawdziwa bomba z opóźnionym zapłonem. Z pewnością nikt z nas nie spodziewał się takich wieści. Nie każdego dnia człowiek dowiaduje się, że najbliżsi są psychopatami, kompletnie pozbawionymi wyższych uczuć. Słowo na M bałem się wypowiedzieć nawet w myślach. Uścisnąłem rękę mojego mężczyzny i położyłem mu głowę na ramieniu. Nie istniały słowa mogące go pocieszyć. Chciałem jedynie by czuł, że jestem tuż obok.
- No i co tak siedzicie jak śnięci? - Burknął Franio. - Wydarzyło się wiele złego, ale teraz najważniejsi są Jurij mi Havier.
- Ale...- Wiśka pociągnęła nosem. Była straszną jędzą, serce miała jednak szczerozłote.
- Żadne ale! Pochować chusteczki! - Dziadunio walnął laską o podłogę, aż podskoczyliśmy. - Stokrotki baczność. Idziemy z odsieczą! - Podszedł do Nikolasa i poklepał go po plecach. - Teraz my jesteśmy twoją rodziną.
- Najpierw musimy wiedzieć gdzie. - Mama złapała go za spodnie. - Nie gorączkuj się tak.
- Mój detektyw nad tym pracuje, ma już kilka tropów. Pisał, że to kwestia kilku dni. Macie coś mocniejszego? - Odezwał się cicho Nikolas.
- Pewnie. Zacna śliwowica. - Franio wyciągnął z barku swoje zapasy i nalał wszystkim po solidnym kielichu.
- Zabierzecie mnie ze sobą, prawda? - Carmen była równie zasmarkana co sister. Zapowiadało się Stokrotkowe ruszenie. Należało zawiadomić kuzynów. Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich.
.....................................................................................................................
Lexington Steele - znany aktor filmów porno



poniedziałek, 18 grudnia 2017

Rozdział 36

To chyba najtrudniejsza scena miłosna jaką napisałam. Chciałam w niej zawrzeć mnóstwo emocji. Nie wiem czy się udało. Dramatyzowanie nie jest moją najmocniejszą stroną i szło mi strasznie opornie. Piszcie o swoich wrażeniach. Trochę obawiam się waszej reakcji. Strasznie brakuje mi jakiegoś testera, który czytałby rozdziały przed publikacją.
  
  Na początku, po wyjeździe Nikolasa całkiem nieźle trzymałem fason i robiłem za twardego Stokrotka, który listki i płatki miał z najtwardszej stali. Nie chciałem, zwłaszcza przed rodziną, wyjść na mazgaja, co po trzech dnia rozłąki obsmarkuje poduszkę. Przemo z Wiśką wyśmialiby mnie jak nic, albo znowu zapisali na terapię dla przyciętych inaczej, której szczerze nie znosiłem. Zacisnąłem zęby i do przodu. Nawał pracy w szpitalu nieco mi w tym postanowieniu pomagał. Przez tydzień byłem z siebie naprawdę zadowolony. Stałem się dumnym mężczyzną, prawdziwym macho na miarę przynajmniej Wiedźmina, co to żadne wichry przeznaczenia nim nie zachwieją, a tylko podsycają chęć walki i kształtują charakter. No co? Obejrzało się trochę psychologicznych poradników na YouTube. Zwłaszcza ten o wzmacnianiu pewności siebie przypadł mi do gustu. Stawałem więc każdego ranka przed lustrem w samych bokserkach i przekonywałem siebie samego że ...-   Jestem piękny i uroczy, tylko popatrz w moje oczy... Nikolasie, jestem twoim ideałem... Najpiękniejszym Stokrotkiem w twoim ogrodzie. - Jakoś tak to leciało. I w sumie nawet przez tydzień działało bez pudła. Potem oddziałowa musiała oddać mi nadrobione w czasie okresu grypowego godziny, bo kończył się kwartał rozliczeniowy, a uzbierało się ich naprawdę sporo. Całe pięć dni. Zostałem sam na sam z moimi myślami i powoli, niepostrzeżenie zacząłem spadać w głęboką i mroczną przepaść, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

   Najpierw zacząłem tęsknić, coraz bardziej i bardziej. Słońce zachodziło i wschodziło, a mnie z każdym dniem coraz trudniej było go dostrzec spoza chmur.  Dostawałem jedynie lakoniczne wiadomości, ostatnia o braku zasięgu gdzieś z dalekiej Syberii. Co się z nim działo? Może miał wypadek? Ktoś go napadł, dorwali starzy Horodyńscy?!  Wywieźli moje kochanie na koniec świata i tam robią pranie mózgu, aby o mnie zapomniał! Przed oczami przewijały się najczarniejsze scenariusze. W gardle rosła kolczasta gula, powiększająca się z każdą mijającą godziną, w żołądku czułem mdlące ssanie. Dziwny głód, którego nic nie było w stanie zaspokoić. Brałem do ust kęs za kęsem, a każdy smakował jak przedwczorajsza gazeta. Moja pamięć niesamowicie się wyostrzyła i zasypywała lawiną wspomnieć, a wszystkie dotyczyły Nikolasa. Mijał kolejny dzień. W domu zaczęli na mnie spoglądać z niepokojem w oczach, nie zostawiali samego ani na moment. Mama przejęta głodówką, podkrążonymi oczami i zapadającymi się policzkami postanowiła wytoczyć najcięższe działa. Wieczorem rozstawiła na tarasie grilla, zrobiła kilka rodzajów pysznych dipów i sałatek. Zaczęła z wielką wprawą piec moją ulubioną polędwicę wieprzową. Pachniało wprost bosko. Trzy zaprzyjaźnione koty z sąsiedztwa siedziały od kwadransa na płocie i nie spuszczały z rusztu rozjarzonych oczu.
- No przecież ten twój Nikolas niedługo wróci. Nie panikuj. Zamieniasz się w miech kowalski. Wzdychasz prawie tak samo głośno ...- Mama usiłowała mnie rozśmieszyć. Wywróciłem oczami. Nie byłem już nastolatkiem przeżywającym pierwsze zauroczenie. Jak przystało na dojrzałego mężczyznę, za jakiego się uważałem, dzielnie nad sobą panowałem. Dlaczego nikt jakoś w to nie wierzył? Nawet wstałem dzisiaj całkiem wcześnie z łóżka, kiedy kukułka wychrypiała południe, przyczesałem włosy przypominające wronie gniazdo oraz zamieniłem mocno już ufajtany dres na dżinsy i bluzę. Ech, rodzina! W domu nie muszę przecież chodzić pod krawatem. Czego znowu chcą?
- Nie trząść się tak nade mną... Wyrosłem już z pampersów. - Wziąłem ze stołu talerzyk i widelec. Byłem naprawdę głodny. Nawet nie pamiętałem, kiedy ostatnio jadłem. Zacząłem sobie nakładać pięknie zarumienione mięsko, jeden kawałek był większy od innych, nieco zwęglony. Wziąłem go do ust i... Czas stanął w miejscu... Przypalone steki, noc, rozpięta koszula Nikolasa, jego słodko zakłopotana mina i błyszczące oczy... Nawet nie wiedziałam, kiedy wszytko wyleciało mi z rąk. Nie czułem płynących po twarzy łez.
- Ale synku... Na pewno nic się nie stało... Bądź cierpliwy...- Usłyszałem głos zatroskanej mamy, dziwnie stłumiony, jakby zza szyby.
- Nie chcę być cierpliwy! Nie chcę być dzielny! Chcę z powrotem mojego Nikolasa. Teraz...! - Rozbeczałem się na całego jak dziecko i oczywiście starym zwyczajem uciekłem. Biegłem tak szybko, że po chwili zaparło mi w piersiach oddech. Wlazłem na starą szopę, która stała na drugim końcu ogrodu. To była moja kryjówka jeszcze z czasów dzieciństwa. Usiadłem na dachu, podciągnąłem nogi, puste ramiona owinęły się kurczowo wokół kolan. Ukryłem twarz w dłoniach.
- Nikolas, gdzie ty do cholery jesteś? Coś się stało? Daj jakiś znak! A może po prostu ci się znudziłem? - Smarkałem sobie w rękaw. - Dojrzałość? Rozsądek? W dupie mam dojrzałość, siedzi tam po ciemku zaraz koło rozsądku! Kiedy znowu wtulę się w klapy jego marynarki, poczuję oddech na szyi?  - Strach o życie ukochanego, niepewność co do jego uczuć, tęsknota wydrapująca ostrymi szponami głębokie rany- wszystkie te uczucia zamieniły się w czerwonookiego, powarkującego potwora, który rzucił mi się do gardła. I to tyle, jeśli chodzi o panowanie nad sobą. Usłyszałem sapanie. Kalafior poczciwina jak zwykle przybył z odsieczą, najpierw próbował się do mnie wdrapać, ale ostatnio przytył i wskakiwanie po szczeblach słabo mu wychodziło. Posadził kudłaty zadek obok drabiny, zadarł pysk i zaczął  wyć niczym najprawdziwszy wilk w czasie pełni. Najchętniej bym się do niego przyłączył, ale mimo wszystko pobytu w psychiatryku nie miałem w życiowych planach.
                                                                                ***
   Nie wiem jak długo siedziałem na dachu. Trwałem zawieszony między jawą a snem. Czas płynął przeze mnie i obok mnie. Widziałem ciężkie, zwisające nisko chmury, mgłę oraz kłębiące się wokół złowrogie kształty. Wpatrywały się we mnie szkarłatnymi, głodnymi oczami pełne niezidentyfikowanych cieni. Moja dusza szybowała gdzieś daleko, zziębnięta, drżąca, wypatrując choćby najmniejszego światełka nadziei, które posłużyłoby mi za drogowskaz. Mój ukochany zaginął, a ja nie mogłem odnaleźć do niego drogi. Całym sobą czułem, że dzieje się coś naprawdę złego. Mijały minuty, sekundy, a może godziny...

   Kiedy się ocknąłem była noc. Cisza. Na ulicach już dawno zamarł ruch. Z oddali słychać było jedynie pohukiwanie puchacza. Na pogodnym niebie migotały gwiazdy, a księżyc oświetlał pogrążony w ciemnościach ogród swoim łagodnym, chłodnym obliczem. Poruszyłem się na próbę. Zdrętwiałem tak bardzo, że ledwo udało mi się zejść z drabiny. W kuchennym oknie mignęła pełna ulgi twarz mamy. Jakoś dobrnąłem do swojego pokoju. Zrzuciłem ciuchy i wszedłem pod prysznic. Miałem wrażenie, że w żyłach krąży płynny lód. Długo nie mogłem się rozgrzać. Opuściłem kabinę, kiedy skóra zaczęła mnie piec, owinąłem się największym, kąpielowym ręcznikiem i wpełznąłem pod kołdrę. Przymknąłem na moment  oczy. Wzdrygnąłem się, kiedy usłyszałem ciche drapanie pazurów o parkiet. Wierny Kalafior popatrzył na mnie swoimi mądrymi, brązowymi oczami, a potem zwinął się w kłębek na dywaniku obok łóżka. Jak zwykle bezbłędnie odczytał moje emocje. Mój najwspanialszy psychoterapeuta, którego miękkie futro było najlepszym lekarstwem na wszystkie smutki tego świata. Zatopiłem w nim dłonie, a potem wtuliłem twarz. Trwał obok czujny, cichy, pełen bezinteresownego, psiego oddania. Chyba właśnie jego obecność pozwoliła moim myślom nieco się uspokoić. Położyłem się na łóżku. Zapadłem w niespokojny, pełen koszmarów sen. Nawet teraz, kiedy ciało odpoczywało, dusza nadal szukała swojej drugiej połówki, krążyła pełna lęku, wyczuwając przyczajone zło. Bardzo obawiałem się nie tylko starych Horodyńskich i ich długich, zbrodniczych macek. Pamiętałem dobrze przysłowie Dziadunia - ,,dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie''. Wiedziałem z własnego doświadczenia, że każdy człowiek posiadał pewne granice. Nikolas był silnym mężczyzną o niezłomnej woli, ale nawet on mógł przekroczyć próg, za którym było jedynie szaleństwo. Ile zła może wytrzymać człowiek? Ile ciosów przyjąć, zanim pogrąży się w mroku? Razy były tym mocniejsze, im bliższa była zadająca je osoba. Horodyńscy zgotowali swoim dzieciom prawdziwe piekło na ziemi. Czego mógł się dowiedzieć od niani Nataszy? Jakie straszne historie opowiedziała mu ta kobieta? Te pytania krążyły po mojej głowie, niczym stara, winylowa płyta, wydrapując w niej głębokie ścieżki dla smutku, strachu i obezwładniającej tęsknoty. Chciałem, żeby Nikolas znowu był tuż obok. Zamknąłbym jego troski w swoich ramionach i sprawiłbym, że zniknęłyby na zawsze.

   Obudziłem się nagle w środku nocy w pełni świadomy, zupełnie jakby ktoś nagle zapalił w mojej głowie lampkę. Poczułem zapach cedru i lawendy, łagodny oddech muskał mi szyję, coś zimnego i sztywnego przylgnęło do pleców. Włosy zjeżyły się mi na karku. Dlaczego pies nie szczekał? Nadal śnię? Zwariowałem, a moje senne mary przybrały cielesną postać?

Stop...

Skądś znałem te perfumy?

Chwila...

To niemożliwe...!

Nikolas...?
 
Odwróciłem się powoli, bardzo powoli. Leżał na wznak ubrany jedynie w ciemność. Czarne oczy miał nieruchome, szeroko otwarte. Przypominały głębokie, bezdenne jeziora, których tafla lśniła i migotała, odbijając światła ulicznych latarni. Gdzieś pod tą gładką powierzchnią miotały się, kłębiły i kotłowały niewypowiedziane uczucia. Widać w nich było szkarłatne iskierki, które zapalały się i gasły, niczym w wulkanie, który za moment miał eksplodować. Dotknąłem jego piersi. Była zimna jakby wykuto ją z bryły lodu. Unosiła się i opadała gwałtownie, powstrzymywana jedynie siłą woli. Serce tłukło się o klatkę żeber w szalonym rytmie.  Napięte do granic możliwości mięśnie, stwardniały niczym cement. Przypominały stalowe, splątane węzły przesuwające się tuż pod skórą. Duże, szorstkie dłonie wystrzeliły nagle w moim kierunku i złapały w talii. Teraz leżałem już na nim. Ciało przy ciele. Obaj zupełnie nadzy. Zacząłem drżeć w zetknięciu z arktycznym chłodem. Dlaczego nic nie mówił? Dlaczego mnie nie obudził? Dlaczego tylko patrzył nieruchomo, a ja miałem wrażenie, że coś rozdziera go od środka?

Zamarłem...

Trzymał mnie z taką siłą, że nie potrafiłem nawet drgnąć. Jego place boleśnie wbijały mi się w żebra. Miałem wrażenie, że pod sobą mam przyczajonego drapieżnika, którego najmniejszy, nieodpowiedni gest może sprowokować do ataku. Patrzył, ale jakby nie widział. Dotykał, a jakby niczego nie czuł. Słuchał, ale czegoś wewnątrz siebie. Odgrodzony ode mnie niewidoczną ścianą powstałą z bólu, rozpaczy i mroku. Zimne krople potu spłynęły mi po karku. Nadchodził jeden z moich ataków paniki, które przed poznaniem Nikolasa często pojawiały się w sytuacjach, kiedy czułem się zagrożony. Oż kurwa! Nie dam się! Potrząsnąłem głową i dostrzegłem coś istotnego. Lutek, ty cholerny niedouczony pielęgniarku. Ile razy widziałeś w szpitalu takie objawy? Nikolas był w głębokim szoku!

Jak mu pomóc? Jak przerwać odtwarzający się bez końca krąg złych wspomnień? Jak rozbić mur z zbudowany z najmroczniejszych lęków i emocji? Przerażony jego stanem, oszołomiony siłą bólu jakim emanował, zupełnie zapomniałem o sobie. Panika? E...? Jaka panika?
Musiał istnieć jakiś sposób by wyrwać go z tego koszmaru! Usiadłem mu na udach. We wpadającym przez odsłonięte okno świetle księżyca jego jasna skóra lekko lśniła, wyglądał jak piękny posąg wykuty ręką mistrza, jak najwspanialszy z przedstawicieli piekła zesłany na ziemię by skraść moje serce. Delikatnie pogładziłem szorstki policzek.
- Nikolas...- wyszeptałem.
- Kochanie, przeziębisz się...- Zarzuciłem na niego kołdrę, która od razu z powrotem zsunęła się na podłogę. Nic. Żadnej reakcji. Bałem się, naprawdę się bałem.
- Powiedz coś, cokolwiek. Daj jakiś znak, że mnie słyszysz.. - błagałem desperacko. Nawet nie drgnął. Zupełnie jakbym mówił do pozbawionego duszy manekina. Muszę go jakoś rozgrzać, sprawić by znowu chciał żyć.
- Nie wiem co ci się przytrafiło, ale nie zostawię cię... Cokolwiek się stanie, nie zostawię cię... Pójdę za tobą na samo dno piekła...- Obsypałem jego twarz leciutkimi, jak drgnienia motylich skrzydeł, pocałunkami. Ominąłem, nadal martwe usta i zsunąłem się na szyję. Nakryłem go swoim ciałem, chcąc przekazać jak najwięcej ciepła. Nie przestałem wypowiadać czułych, kojących słów. Może któreś z nich dotrze do jego uszu, rozpuści lodową powłokę w której zastygł? Pieściłem zesztywniałe ramiona, wycałowałem wzdłuż mostka wilgotną ścieżkę. Kiedy dotarłem do szerokiej piersi, coś w nim drgnęło. Serce Nikolasa zmieniło rytm. Przestało się miotać w dzikiej udręce. Biło nadal zbyt szybko, ale równo i mocno. Już się nie szarpało jak ranne, śmiertelnie przerażone zwierzę.
- Kocham cię...Czy wiesz jak mocno cię kocham? - Tuż przed nosem miałem jego lewy sutek. Skóra odrobinę się rozgrzała i zaczęła wydzielać coraz mocniejszy zapach cedru. Wszystko, co do tej pory robiłem, nie miało zbytnio erotycznego posmaku. Chciałem jedynie przekazać mu najlepiej jak potrafiłem jak bardzo był mi drogi, osłonić jego poranioną duszę, pomóc ukoić szalejący w sercu ból. Prawdę mówiąc nie do końca wiedziałem co robię. Chuchnąłem raz i drugi na próbę. Usłyszałem westchnienie, a ponętne, ciemne rodzynki natychmiast stwardniały. Oblała mnie fala gorąca. Teraz to ja zostałem schwytany bez nadziei na ratunek. Wpadłem oszałamiającą pułapkę jego pięknego ciała. Ku swojemu zawstydzeniu poczułem jak nabrzmiewający szybko penis ociera się o jego udo.
- Mhm... - Musiałem spróbować jak smakują. Polizałem, zarysowałem zębem kilka razy, najpierw jedną potem drugą. Nikolas zadrżał.
- Och, przepraszam... - Zmieszałem się i próbowałem odsunąć.  - Ty tu cierpisz, a ja... -  Nagle, ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu znalazłem się na dole. Roziskrzone czarne oczy zniewoliły mnie i zatrzymały w miejscu.

Zamarłem ponownie...

To nie był czas na myślenie. Co robić? Nadal był sztywny i spięty, na granicy wybuchu. Nie wiedziałem nawet, czy mnie poznaje. Wyraźnie na coś czekał...
- Chcesz mnie..?. Teraz...? Zrób to, proszę...- Rozsunąłem ulegle uda. Przestałem się bać, wahać. To był Nikolas. Mój Nikolas. Sięgnąłem w dół i zamknąłem dłoń na jego penisie. Był twardy i gorący. I sprawiłem to ja, tymi niewprawnymi rękami. A może to nie były ręce?

Udało się, udało...!

Przynajmniej w tym momencie - żył. Już moja w tym głowa, aby tak zostało. Otarł się o mnie swoim ciałem, a potem poczułem na szyi usta i zęby. Oddałem mu równie mocno. Sapnął. Znał na pamięć wszystkie moje słabe punkty i teraz korzystał z tej wiedzy po mistrzowsku. Nie był delikatny, bynajmniej, ale ja także nie byłem. Ogarnęło nas jakieś szaleństwo. Wykonywaliśmy gwałtowne, pełne pasji ruchy. Odpowiadałem całym sobą na każdy gest, bez lęku, z jednakowym zapamiętaniem. Dłonie brutalnie zacisnęły się na moich pośladkach, rozpalając w żyłach ogień. Nie chcę nawet wiedzieć, ile jutro będę miał siniaków. Rozsunąłem szerzej nogi i poruszyłem biodrami. Nie mogłem już czekać.

- Weź mnie!

Zrobił to. Bez żadnego przygotowania. Ostre, silne, celne pchnięcie. Prostata eksplodowała. Krzyknąłem. Zatrzymał się jedynie na moment. Wpadł w drapieżny, zwierzęcy  rytm, a ja skomliłem zachęcająco. I podobało mi się. Bardzo. Chyba właśnie takiego wyzwolenia obaj potrzebowaliśmy. Żadnych zahamowań. Zatraciliśmy się całkowicie, a świat zniknął nam sprzed oczu. Szczytowaliśmy razem, omal nie miażdżąc się nawzajem w swoich ramionach. Nie powiedział ani jednego słowa. Nie pozwolił się odsunąć nawet o milimetr. Nie wyciągnął też na wpół twardego penisa. Odwrócił mnie tylko tyłem do siebie i wtulił się w spocone plecy. Moje ciało zwiotczało. Przez chwilę jeszcze drżałem. Nie wiem jakim cudem, ale po chwili zasnąłem jak kamień z klinem między pośladkami. Wszelkie koszmary zniknęły, a potwory pochowały swoje głowy. A może po prostu ze zmęczenia, nie miałem już na nic siły.

Nikolas i Ja. Byliśmy razem i tylko to się liczyło. Przetrwamy wszystko cokolwiek jeszcze przyniesie nam życie.

wtorek, 10 października 2017

Rozdział 35

Oczywiście, że się spóźniłem. Na domiar złego nawet nie pożegnałem  porządnie Nikolasa. Niestety już za dwie godziny odlatywał do Rosji, więc ścigaliśmy się z czasem. Po dotarciu na miejsce mieliśmy dla siebie jedynie trzy minuty przed szpitalną bramą. Ludziska przepychały się obok, spiesząc się do pracy i rzucały nam zaciekawione spojrzenia. Mały całus, którym mnie obdarzył podczas rozstania, wzmógł jedynie moją frustrację. Włączył mi się egoizm poziom master. Za nic nie chciałem go puścić. Szorstkie klapy płaszcza wydawały się takie przytulne. Głupi honor Stokrotków, zawsze wyłaził z łba, kiedy nikt go o to nie prosił. Musiałem się zachować jak prawdziwy facet i wesprzeć moje kochanie w kryzysowej sytuacji. Szybko schowałem za siebie ręce, żebym nie uczepił się go niczym małpiatka i nie zrobił z siebie kompletnego frajera. Życie jak zwykle było do dupy.
   Na oddziale dziewczyny okazały wiele wyrozumiałości. Zresztą i tak ostatnio traktowały mnie jak lekko upośledzonego, po tym jak trzy razy zmierzyłem ciśnienie tej samej pacjentce i usiłowałem ją napoić syropem przeciwgorączkowym dla dzieci do lat trzech. Biedaczka masowała sobie potem przez chwilę ściśnięte zbyt długo ramię, a na widok malinowej brei w kubeczku stanowczo się odsunęła. Koleżanki stwierdziły, że miłość to forma szaleństwa, a z wariatami jak wiadomo, trzeba ostrożnie i zagoniły mnie do wypełniania dokumentacji, bo papier wszystko przyjmie, nawet pulchne serduszka przedźgane strzałą, na wyniku badania moczu.
   Niestety nasz doktor już nie był taki życzliwy, chyba dlatego, że sam miał swoje problemy. Jakie? No oczywiście z tym troglodytą Kozłowskim. Zarobiłem krzywe spojrzenie Jasia jak tylko wszedłem do pokoju socjalnego. Siedział ze smętną miną nad plastikowym pudełkiem z zawierającym prawdopodobnie jego kolację. Ostrożnie uchylił wieczko, jakby w środku była co najmniej bomba, a nie zwykłe kanapki. Wyjął jedną i powąchał podejrzliwie.
- Przestań robić te oczy zakochanego kundla i stań na czatach! - rzucił w moją stronę.
- A kogo mam wypatrywać? - Starałem się by mój głos brzmiał uprzejmie, mimo jego oczywistej złośliwości. Ale z niego wredny dupek. Ciekawe czy ma pojęcie, jak głupio wygląda, kiedy wpatruje się w naszego chirurga, tym swoim rozmaślonym wzrokiem  zza drucianych oprawek? - Romeo kiepsko gotuje? Spalił tosty, nie posłodził herbatki?
- Nie pyskuj tylko trzymaj drzwi. Muszę wyrzuć to paskudztwo. - Podszedł do kosza na śmieci. Też bym się nie odważył tego spróbować. Czym u licha była fioletowo szara breja w środku? Zrobiło mi się go trochę szkoda. W jego ślicznych złotobrązowych oczach widniała prawdziwa zgroza. Wyjrzałem na korytarz.
- Trzeba wywalić po drodze. - Spojrzałem na niego z politowaniem, zaskoczony dziwnymi podchodami.
- Nie mogłem, przyjechaliśmy razem do pracy. Wdrażam mojego księciunia w obowiązki domowe i zaznajamiam z rzeczywistością przeciętnego zjadacza chleba. Sprzątamy na zmianę. Jemy to co sami przyrządzimy. Wyjdę na tchórza i ściemniacza jeśli mnie przyłapie. - Ach ta miłość. Co ona robi z ludźmi? Jasiu najwyraźniej był niepoprawnym romantykiem i liczył, że zmieni tego lenia w porządną gosposię.
- To niezbyt mądry pomysł. W dodatku niebezpieczny, sądząc po absolutnym antytalencie Hrabiego do takich zajęć. - Pokręciłem głową. Jasiu jednak pozostał nieugięty.
- Nie bądź naiwny, to nie kwestia talentu. On jest wprost nieprzyzwoicie rozpuszczony przez matkę i nieprzystosowany do życia w normalnym społeczeństwie. Zresztą im mniej będzie miał wolnego czasu tym lepiej. Jak zrobi pranie i umyje okna, to odechce mu się latać na siłkę i gapić na umięśnionych fagasów.
- A o to chodzi? - W końcu zajarzyłem. - W sumie jest w tym jakaś racja. - Chyba powinienem przetrawić życiowe mądrości naszego internisty dla własnego dobra. Ciekawe czy Nikolas potrafiłby uprasować koszulę, bo mocno przypaloną próbkę jego umiejętności kulinarnych już widziałem. Dyskusja o facetach całkiem nas pochłonęła. Jasiu, nie mniej ode mnie zaangażowany, wymachiwał nieszczęsnym pudełkiem. Wydobywał się z niego naprawdę podejrzany zapach.
- I jak? Prawda, że pyszne? - Niespodziewanie rozległ sie za naszymi plecami niski głos Kozłowskiego. Podskoczyliśmy niczym rażeni prądem. Zupełnie zapomnieliśmy, że jesteśmy na niskim parterze. Nasz ulubiony chirurg zaglądał właśnie przez otwarte okno i wyraźnie oczekiwał pochwał. Wypiął szeroką pierś, niczym kogut stroszący swoje piórka przed wyjątkowo apetyczną kokoszką.  - Możesz się też poczęstować. - Zaproponował łaskawie. Jasiu z głupią miną klapnął na krzesło, a ja obok niego. Obaj mieliśmy nadzieję, że niczego nie usłyszał.
- O nie, nie... - Zamachałem rękami. - Nie śmiałbym tknąć waszego pudełka miłości. - Na samą myśl, że mam wziąć choć kęs coś podeszło mi do gardła, a żołądek zaczął tańczyć sambę.
- Robiłem kanapki przez godzinę i włożyłem w nie całe swoje serce, a ty nawet nie chcesz spróbować? - Zrobiło mi się naprawdę głupio. Ale ze mnie łajza bez wyższych uczuć. Jasiu przymknął oczy i bohatersko włożył do ust pierwszy kawałek. Rozumiem, że zakochany człowiek posuwa się do szalonych czynów, ale dlaczego ja też muszę w tym uczestniczyć? Nigdy nie chciałem zostać bohaterem.
- I..? - Zerknąłem na mężczyznę, który wyglądał jakby się z czymś zmagał. Chyba nawet się spocił.
- Hm.. Yyy.. Dobre...- Biedak nie śmiał odmówić po takim wstępie swojego ukochanego. To się nazywa prawdziwa miłość przez duże M. Popatrzyłem na niego z podziwem.
- Podaj skład, to może się skuszę. - Odwlekałem jak mogłem moment ,,zero".
- Śledzie w o.. occie i dżem p... porzeczkowy - wyjąkał internista. Ten wytrzeszcz oczu mi się nie spodobał, zwłaszcza w połączeniu z zielonkawym odcieniem skóry.
- No co tak na mnie patrzycie? - Zapytał Kozłowski z tak niewinnym wyrazem twarzy, że natychmiast wstrzymałem dłoń ponoszącą do ust paskudztwo. Czerwona lampka zaczęła migać w moim mózgu jak szalona. Mój instynkt samozachowawczy nadal działał bez zarzutu. - Nie było masła. Doszedłem do wniosku, że skoro rybki kwaśnie, dżem też kwaśny, więc na pewno do siebie pasują. Poza tym ładnie razem wyglądają. Te fioletowe kuleczki na szarym...
- Mój ty artysto...Yy... Um... - Jasio nie wytrzymał. Miłość miłością, a życie życiem. Zatkał sobie usta pięścią i pobiegł w stronę łazienek.
- Nie ma pan litości. - Pogroziłem zadowolonemu z siebie Hrabiemu. - Jak można tak dręczyć tego biedaka?
- Ani się waż nic mu mówić, bo już do końca życia będziesz mi asystował przy brudnych zabiegach. - Ta uwaga przywróciła mi rozsądek i ostudziła złość. Nie zrobiłem specjalizacji z chirurgii właśnie ze względu na smród towarzyszący takim zabiegom. - Nie wiesz co mówisz młody. Masz pojęcie, co on ostatnio wyprawia? Nie dość, że warczy na każdego znajomego, który nieopatrznie się do mnie zbliży, to jeszcze muszę robić za pomoc domową. Przecież stać nas na gosposię, a my w tym czasie moglibyśmy robić coś ciekawszego. - Po jego minie widać było wyraźnie, co mu łazi po łbie. Oczywiście spiekłem buraka.
 - Nic mu nie powiem, ale ma pan natychmiast przestać. - Tupnąłem nogą dla podkreślenia swoich racji. Powinienem skończyć z tym żenującym nawykiem kiedy zamieniłem przedszkole na szkołę, ale jakoś nie wyszło. - Poza tym ja potrafię lepić pierogi i usmażyć jajecznicę, więc w każdej chwili mogę pana zastąpić. Ostatnio zauważyłem, że doktor Skowronek ma naprawdę fascynujące usta. - Przejechałem palcem po swojej dolnej wardze. - Ciekawe, czy dostanę całusa jak się dobrze spiszę w kuchni? -Przezornie cofnąłem się od okna kilka kroków.
- Akurat! Ten twój ruski Amerykaniec obdarłby cię ze skóry. - Mimo, że cały się wychylił nie zdążył mnie złapać. Miało się ten refleks.
- Wyjechał na tydzień. A co z oczu to z serca! - Pokazałem mu elegancko język i umknąłem z pokoju socjalnego. Może i lubiłem robić za rycerza na białym koniu, ale bez przesady, samobójcą nie byłem.
***
   Nasz Hrabia miał naprawdę zły dzień. Ledwo ja skończyłem swoje wygłupy, wrócił, a już myślałem że go cosik zeżarło, Wielki De. Niestety nie zrezygnował z wolnotariatu na SOR'ze, w dodatku ku naszemu utrapieniu, jakimś cudem dostał się na medycynę. Dumny jak paw, w białym kitlu, podreptał prosto do krzątającego się między pacjentami Jasia z ogromną wiąchą kwiatów. Skąd ta menda wiedziała, że uwielbiał tak mało teraz popularne frezje? Nic sobie nie robił z tego, że na sali nadzoru wszystkie stanowiska były zajęte, pikały monitory, szumiał tlen. Znudzone czekaniem na wyniki  ludziska choć zbolałe, całkiem chętnie uczestniczyły w przedstawieniu. Rzadko mieli okazję pooglądać serial medyczny na żywo. Chłopak chyba lubił dużą widownię i całkiem dobrze czuł się bombardowany zewsząd ciekawskimi spojrzeniami. Upadł na kolana przed zaskoczonym mężczyzną. Dwie babcie zatrute grzybami, leżące na łóżkach za parawanem złapały się za serce, a potem zaczęły klaskać.
- Co wprawiasz durnoto? - Zapytał chłodno nasz internista, bez krztyny pozytywnych uczuć dla obrzydliwego podlizucha.
- To dzięki panu zdałem na studia. Zostanę lekarzem i już za kilka lat możemy pracować ramię w ramię. Będę usuwał pył spod pana stóp...- Chłopaczysko wyraźnie wspinało się na szczyty swojej elokwencji. - On się starzeje - machnął beztrosko w stronę chirurga - a ja już niedługo będę apetycznym ciasteczkiem. Od miesiąca chodzę na siłkę - zaprezentował chude, żylaste ramię na którym faktycznie widać było mizerne zalążki mięśni.
- Proponuję zacząć od pani Telskiej, właśnie puściła pawia na kołdrę. - Jasiu jak to Jasiu, nie znał co to litość. Równiacha z niego. Ckliwe wyznania Wielkiego De, nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.
- A potem pomożesz mi gipsować, ta nowo nabyta krzepa nie powinna się marnować . - Warknął w jego stronę nasz chirurg, wyraźnie zniesmaczony całą scenką. Doskonale wiedział, że młody był uczulony na pył i będzie kichał całą zmianę. Ta myśl poprawiła mi humor.
- Jeszcze chwilę... - Chłopak bynajmniej nie zraził się brakiem zainteresowania ze strony obiektu swoich uczuć. Ominął z zadartym szpiczastym podbródkiem pieniącego się z zazdrości Kozłowskiego. Tryumfalnym gestem wyciągnął z obszernej kieszeni spore pudełko. Bardzo eleganckie, czarne, w złotoczerwone chińskie smoki, otworzyło się z cichym  kliknięciem. Naszym zaciekawionym oczom ukazał się bajecznie ozdobiony lunch. Fantazyjne warzywa gotowane na parze w kształcie kwiatów, sushi w zgrabnych pakiecikach, wołowinka zawijana z grzybami. Po prostu upostaciowany sen łakomczucha. Oblizałem się. - To dla pana z wyrazami miłości. - Z rumieńcem na bladych policzkach podał prezent Jasiowi, który tym razem nie pozostał obojętny. Nie omieszkał się zerknąć kątem oka na bulwiącego się narzeczonego.
- Co wy macie z tymi rybami? - Marudził, ale nie omieszkał się spróbować. Aż przymknął oczy z przyjemności. - Pyszzne... Masz talent dzieciaku. Może zamiast się tu marnować załóż sieć restauracji.
- Nie ma mowy, muszę pana pilnować. Jeszcze ktoś mi pana gwizdnie sprzed nosa. - Chłopaczysko wpatrywało się w mężczyznę niczym w obraz. Nic sobie nie robiło z coraz groźniejszej miny Kozłowskiego, którego wyraźnie go lekceważył.
- Przyszło ci do głowy, że ja też się starzeję? Znajdź sobie kogoś w swoim wieku. Może Lutek się nada? - Taa... Dzięki Wodzu. Brakowało mi tylko łażącego za mną, zakochanego dzieciaka. O niczym innym nie marzyłem.
- Nieee... - Gówniarz zmierzył mnie krytycznie od stóp do głów. Zmrużył niebieskie, złośliwe oczęta w szparki. - Chudy, brwi niczym gąsienice, kompletnie bez klasy. A pan w każdym wieku będzie cudowny. - Złożył ręce jak do modlitwy.
- Nie przesadzaj. - Jasiu niby nie łasy na tanie komplementy, a jednak wyprostował swoją smukłą sylwetkę i oparł się o blat lady we wdzięcznej pozie. Poczułem w piersiach leciutkie ukłucie. Okularnik od pierwszego dnia bardzo mi się podobał i chyba byłem odrobinę zazdrosny. Nigdy nie zdobyłbym się na coś takiego jak Wielki De.
Kozłowski niby jakąś klasę miał niewątpliwie, ale nawet on nie wytrzymał takiej dawki przesłodzonego romantyzmu, tym bardziej, że tą rundę przegrał z kretesem. Smarkacz go wykiwał po całości. Jego śledziki wypadły nader mizernie przy wytwornym lunchu. Chirurg prychnął wyniośle, podparł boki i stanął na szeroko rozstawionych nogach. Wydawał się teraz wyższy i szerszy w barach, zwłaszcza z tą marsową miną. Kawał solidnego, smakowitego machomena, nie to samo co ten blady szczypiorek plątający się nam, profesjonalistom pod nogami.
- A wy co?! W kabarecie jesteście? Do roboty byście się wzięli! Ludzie czekają! - Ryknął aż z lady pospadały karty zleceń. Głos to mu bozia dała nie od parady.
- No przecież już lecimy.. - Jako ordynator był naszym panem, władcą i bogiem w jednym. Teraz bezwstydnie wykorzystywał ten fakt do prywatnych rozgrywek.
- Wybacz po dostojny - nasz internista skłonił się wytwornie - tę chwilę przerwy w ciężkim, szpitalnym życiu. Pozwól jednak - uśmiechnął się czarująco do Wielkiego De, który aż się nadął z pychy - że naładuję nieco akumulatory, tym mistrzowskim posiłkiem. Włożył sobie do ust kawałek wołowinki z cichym pomrukiem przyjemności.
- Na co czekacie? Zmiatać! - Fuknął na nas zły, że byliśmy świadkami jego klęski. Oczywiście natychmiast umknęliśmy do sąsiedniej sali, by odebrać wyniki badań, które właśnie nadeszły z laboratorium. - Z tobą policzę się w domu! - Usłyszeliśmy jeszcze groźbę rzuconą do Jasia.
***
   Dni upływały w zawrotnym tempie, a praca pochłonęła mnie bez reszty. Nie żebym miał zadatki na jakiegoś bohaterskiego pielęgniarka wyrabiającego sto sześćdziesiąt procent normy. System złapał mnie w swoje macki i ani myślał puścić. Ciekawe czy to skąpiradło Sucha zapłaci mi za nadgodziny jak obiecała? Nie miałem nawet czasu by tęsknić za Nikolasem. Moje koleżanki ze zamiany leżały w domu złożone czterdziesto stopniową gorączką, a ja dwoiłem się i troiłem. Prawie jak Supermen, ale moja klata od tego ganiania po SOR'ze bynajmniej nie zmężniała, a raczej nawet nieco się zapadła. O regularnych posiłkach nie było mowy. Przeważnie wciskałem w siebie jedynie kilka kęsów suchawej bułki z serem, położonej gdzieś między słoikami na mocz, a drukarką i popijałem kubkiem szatańskiej kawy z podwójnym cukrem. Na samym początku tego chaosu podziękowałem grzecznie Suchej, która z uroczym uśmiechem stwierdziła, że zastępstwa nie ma i nie będzie, więc mamy sobie radzić sami, bo ona nie jest cudotwórcą i nie stworzy nam dodatkowych pielęgniarek.  Zaproponowała, że skoro mamy taki kryzys to chętnie sama przyjdzie nam z pomocą, co w połączeniu ze złapaniem za rękę, przeraziło mnie niemal na śmierć. Oświadczyłem, że raczej zaprzyjaźnię się  bliżej z Czerwonymi, którzy często pałętali się bez celu, czekając na wezwanie i trzeba przyznać, nigdy nie odmawiali pomocy. Lepsze zbratanie się z wrogiem, niż awanse Suchej od których zjeżyły mi się włosy na rękach.
   A wszystko zaczęło się całkiem niewinnie od pacjenta z ropną anginą, który w nocy przytargał się na SOR. Drań kichał, kaszlał, prychał i za nic nie chciał ubrać maseczki na twarz twierdząc, że podstępem chcemy go udusić i w ten sposób pozbyć się kłopotu. W ciągu dwóch dni szpital opanował paskudny wirus anginy i szybko się rozprzestrzeniał. Zabroniono odwiedzin, co niestety niewiele pomogło.  Chorowali zarówno pacjenci jak i personel, który zazwyczaj był uodporniony na takie inwazje. Wszyscy łazili w zwolnionym tempie, obwiązani szalikami, każdy ze swoim kubkiem gripexu i chrypieli coraz ciszej.
   Okazałem się jednym z nielicznych, których nie imały się żadne zarazki mutanty. Tyrałem więc kilka dni z rzędu. Po czwartej nocce padłem w domu na twarz tak jak stałem, w butach i kurtce. Zupełnie jakby ktoś mnie wrzucił w ciemną studnię. Kiedy otwarłem oczy był następny dzień rano. Przespałem dwadzieścia cztery godziny. Szybko wziąłem ciepły prysznic i przebrany w dżinsy i luźną koszulkę poczłapałem na dół rękami usiłując uspokoić brzuch. Kiszki grały głośnego marsza z przytupem, a żołądek skurczył się do wielkości orzeszka. Dlaczego ja nie zostałem adwokatem jak Przemo, albo barmanem jak kuzyn Zbyszek? Jaka jasna cholera kazała mi zrobić licencjat z pielęgniarstwa? HM...? To pewnie dlatego, że jak twierdziła mama miałem dziury w mózgu i manię pomagania wszystkim, czy ktoś tego chciał czy nie.  Nie imały się go żadne liczby, ani języki obce. Na szczęście w szpitalu wystarczyła zwykła tabliczka mnożenia, którą po ciężkich bojach opanowałem do perfekcji. Angielskiego też nikt jakoś nie wymagał. Czułem się kompletnie wypompowany z sił, jakby mnie ktoś odessał. Na szczęście była sobota, dzień jagodzianek i kakałka made in mama Stokrotkowa. Pociągnąłem nosem i przyspieszyłem kroku, bo z oddali usłyszałem chichoty i przekomarzania przynajmniej kilku osób. czy człowiek nawet w wolny dzień nie może mieć spokoju? Jaki diabeł przysłał znowu gości? Kiedy wszedłem do kuchni okazało się, że moimi jagodziankami opychają się Czarny, prawie wiszący na moim bracholu oraz Rysiek, trzymający się kolana Wiśki, jakby to była co najmniej lina ratunkowa.
- Mam nadzieję, że nikt nie tknął mojej porcji? - Burknąłem niezbyt uprzejmie. Na moim talerzu ostały się tylko trzy bułeczki. Skaranie boskie z tą rodziną. Spojrzałem wrogo na Wiśkę i Przema. Nie dość, że sami żarłoczni niczym szarańcza, to jeszcze wleką za sobą ogony. Oby się szybko nie rozmnożyli. Już widziałem oczyma wyobraźni pól tuzina rudych siostrzenic, oblegających nasz stół i paplających bez ustanku. Na szczęście drugiej parze to nie groziło.
- Lutek głodomorze, zachowuj się! To nasi goście. - Mama Basia wzięła stronę najeźdźców i to przelało szalę goryczy. Nie dość, że zniszczyli moje piękne bąbelkowe marzenia i wpakowali się bezczelnie między mnie a Nikolasa, to jeszcze obżerają z jagodzianek. Poczułem zew bojowy. Uszy mi poczerwieniały. Wstąpił we mnie duch wuja Mieczysława, sławnego w rodzinie łajdaka i hazardzisty, przed którym drżały trzy powiaty. Usiadłem bez słowa i zacząłem snuć nikczemne plany. Rodzeństwo nadal dokazywało, nie poświęcając mi ani krztyny uwagi. Cieszcie się cieszcie, póki możecie. Już ja wam pokażę, że też jestem Stokrotkiem. Trzeba tylko powoli... Ostrożnie...
- Po prostu czuję się zmęczony - zacząłem polubownie. Urwałem kawałek ulubionej bułeczki, skrzywiłem się i odłożyłem z powrotem. Odsunąłem od siebie talerz, choć żołądek skręcał mi się w supeł. Potem sobie powetuję straty, w swoim pokoju miałem pudełko pierników schowane na czarną godzinę.
- Luciu, a może ty jesteś chory? - Mama natychmiast troskliwie położyła mi rękę na czole. - Pewnie przywlokłeś tą zarazę ze szpitala.
- Może... - odpowiedziałem smętnie. - Jak tylko wróciłem źle się poczułem. Jakby coś z aurą domu czy coś... Nawet spałem jak zabity, teraz wszystko mnie drażni jakby po skórze pełzały mrówki, nie mam apetytu, jagodzianki śmierdzą smołą, a wszystko się zrobiło jakieś takie ciemnawe...
- Jak to ciemnawe... ? - Mama czujnie nastawiła uszu. Wszelkie cuda i dziwy były jej domeną. Od lat zajmowała się parapsychologią, była też właścicielka sklepu ze zdrową żywnością i założycielką Słowiańskich Poganek.  
 - No taka jakby brudnoszara mgła nad nimi. - Wskazałem na Czarnego i Rycha.
- I mnie też coś strzyka w krzyżu i nawet kakao smakuje inaczej - niespodziewanie poparł mnie dziadek, który właśnie wszedł do kuchni i westchnął boleśnie na widok wylizanego do czysta półmiska po bułeczkach. Jedynie partnerzy mojego rodzeństwa coś tam jeszcze mieli zachomikowane. Łapczywe dranie. Zabójcy bąbelków!  Nikolas wyjechał, o całuskach i przytulasach mogłem jedynie pomarzyć. Precz ze zdrajcami. Poparty przez Frania nabrałem pewności siebie.
- Niedobrze... - Mama wyraźnie się przejęła. Wyciągnęła nawet z kieszeni wahadełko i zaczęła nim badać Rycha, który nie miał pojęcia jak zareagować.
- Wiesz, ja dopiero od niedawna pracuję w szpitalu, ale oni maja długi staż. Zwłaszcza doktor. - Niezadowoleni pacjenci, zazdrosne pielęgniarki...- Ciągnąłem bezlitośnie dalej, mimo , że Wiśka szczypała mnie z całej siły po łydce, doskonale znając naszą mamę i jej szamańskie zapędy. - Może jakieś złe się w nich zaległo...- Będą mieć za swoje. W duszy skręcałem się ze śmiechu.
- Chociaż spal zioła i solą posyp - zaproponował Franio, mrugając do mnie szelmowsko. - Tylko lepiej zrób to na podwórku, żeby jakie licho w domu nie zostało.
- Niby tak, ale to może nie wystarczyć. Lepiej egzorcyzmy. - Zastanawiała się głośno nasza rodzicielka. Nie widziała jak jej potomstwo aż pobladło. Wiedzieli biedacy, że z paniami z Pogańskich Słowianek nie ma żartów. Nie mówiąc już o sławnym uporze pani Stokrotkowej. Oj coś czułem, że już wkrótce będą pląsać o północy przy ognisku do wtóru rogów i bębnów. Zemsta bywa taka słodka i ma smak jagodzianek. Dlaczego jagodzianek? Bo po tych słowach mam wszyscy rzucili się do ogrodu, przepychajac się w szklanych drzwiach.
- Nie żałuj soli - usłyszałem głos Wiśki.
- Szałwia nie jest taka zła - Wtórował jej Przemo. Oboje starali się jak mogli by skończyło się na domowych gusłach. Nikt nie miał ochoty o tej porze roku na tańce w kusych koszulinach i kąpiel w magicznym źródełku. Ich towarzysze stali obok wytrzeszczając oczy. Pewnie pierwszy raz mieli do czynienia z zabobonami.
 - Po cztery na łebka? - Dziadunio szturchnął mnie laską i podał sprawiedliwie podzielony łup.
- Powinienem dostać co najmniej sześćdziesiąt procent.
- Masz rację, większy wkład większa nagroda. - Dołożył mi jeszcze jedną. - Lutek, chyba się jednak rozwijasz. Procenta... No ... no...

niedziela, 3 września 2017

Rozdział 34

   Wszyscy wpatrywaliśmy się jak zaczarowani w niewielką, metalową skrzyneczkę, zamkniętą na zwykłą kłódkę, jaką można kupić w każdym supermarkecie. Kuzyn Marian wstał bez słowa i po chwili powrócił z niewielką piłą do metalu. Przekazał narzędzie Carmelo, któremu tak trzęsły się ręce, że natychmiast je upuścił. Nieprzyjemny zgrzyt, kiedy ostre zęby przerysowały marmurową podłogę, wyrwał nas z transu w jaki wszyscy popadliśmy.
- Daj to, bo sobie poobcinasz łapy - odezwała się Wiśka. To ona była rodzinną ,,złotą rączką''. Potrafiła, ku naszemu zawstydzeniu, naprawić prawie każdą rzecz, którą zepsuliśmy. Za każdym razem nie omieszkała się nam, facetom, wypomnieć kompletnego bezmózgowia i beztalencia oraz drewnianych grabi. Feministki to osobny gatunek. Słowo Stokrotka. Sprawnie, kilkoma ruchami odpiłowała zameczek. - Czyń honory - zwróciła się do znieruchomiałego chłopaka.
- Nie mogę.. - siedział sztywno, wyłamując sobie palce. Najwyraźniej poczucie winy oraz strach całkowicie go sparaliżowały. Biedactwo rozmazało sobie makijaż. Podałem mu chusteczkę. Sam miałem oczy na mokrym miejscu.
- No dobra. - Siostra powoli uchyliła wieczko. Wyciągnęła zmiętą, złożoną na cztery karteczkę. Delikatnie ją wygładziła. Zaczęła powoli czytać, robiąc przerwy na tłumaczenie. Carmelo nawet nie próbował ukryć łez. Zacisnął pobielałe dłonie na krawędzi stołu.
,, Kocham cię braciszku, bardzo cię kocham. Byłeś dla mnie wszystkim- ojcem, matką i przyjacielem o jakim marzą wszyscy chłopcy. Stworzyłeś mi ciepły, pełen miłości i troski dom. Wybacz mi głupotę. Teraz już wiem, że zatracając się beztrosko w uczuciu do Nataszy, skazałem nas wszystkich jedynie na ból. Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że sprawy poszły naprawdę źle. Nie szukaj mnie. Jesteś dla mnie zbyt ważny. Boję się. Już dwa razy mnie pobito. Cudem uciekłem. Miewam głuche telefony. Ktoś się za mną skrada w ciemnych zaułkach. Oni już niestety o nas wiedzą. Zaproponowali mi fortunę za zostawienie Nataszki i wyjazd za granicę. Nie zgodziłem się. Błąd. Powinienem negocjować, kupić trochę czasu. Przepraszam, że zataiłem wszystko przed tobą. Nie chciałem cię jeszcze bardziej w to wszystko mieszać. Oni są zdolni do wszystkiego. Widziałem takie rzeczy, o których myślałem, że istnieją jedynie w filmach.
Nie próbuj dociekać prawdy. Horodyńscy mają ogromne wpływy i kontakty prawie w całym przestępczym świecie. Nie miałem pojęcia z kim zadzieram. Miłość jak teqiula uderzyła mi do głowy i ogłuchłem na cały świat. Już za późno, żeby się wycofać. Nie żałuję, że pokochałem Nataszę. Ale gdybym wiedział to co teraz, nigdy nie podniósłbym na nią oczu, podziwiałbym ją z daleka jak boginię. Moje uczucie nie przyniosło nikomu niczego dobrego. Złamałem serce ukochanej, łamię twoje serce, nie mówiąc już o swoim. Co będzie z tą maleńką istotką w jej łonie? Nie skrzywdzą chyba własnej krwi? Proszę cię - żyj, ciesz się każdą chwilą, zapomnij.
Mam do ciebie prośbę. Myślę, że ostatnią. Oni nakłamali Nataszce o mnie strasznych rzeczy. Nauczą nienawiści do mnie mojego syna. To na pewno będzie syn prawda? W naszej rodzinie zawsze rodzili się chłopcy. Za jakiś czas, kiedy maluszek przyjdzie na świat i sprawa przycichnie, przekaż Nataszy te pamiątki. Może wtedy zrozumie, że nigdy jej nie zdradziłem. Nie wziąłem od jej rodziców żadnych pieniędzy. Jak mogła w to uwierzyć? Nie rób tego osobiście. Horodyńscy są ogromnie niebezpieczni. Niania Nataszy nazywa się Sonia Bułczow. Oto numer skrzynki kontaktowej na lotnisku w Maiami - 123 321. Tam włóż to co co przekazałem."
- Biedny, biedny głuptas. - Carmelo rozszlochał się na dobre. Przemo podał mu swoją idealnie wyprasowaną chusteczkę. Moja była już cała mokra. - Dlaczego nie powiedział mi o groźbach? Coś byśmy wymyślili. Czułem, że to się źle skończy... Prosiłem Xaviera by ją zostawił i ratował siebie.- Wytarł głośno nos. -  Horodyńscy nie zrobiliby krzywdy córce, która była dla nich źródłem niezłych dochodów. Podobno zabierali jej całą pensję ustanowioną przez dziadka i wydzielali jakieś grosze. Niby z powodu rozrzutności. Co miała rozrzucać jak nigdy w rękach nie miała większej gotówki? Pozwalali, takiej młodej dziewczynie swobodnie bawić w nocnych klubach, by się im nie zerwała z łańcucha. Sprawnie nią manipulowali.
- Ja słamaju sledy predatjelej! ( rozerwę zdrajców na strzępy) Na pewno tak tego nie zostawię! - Warknął Nikolas. - Ci którzy zdeptali własną krew gorzko pożałują swojej chciwości! - W oczach mojego mężczyzny rozgorzały płomienie. Usta zacisnęły się w twardym grymasie, nozdrza rozdęły jak u dzikiego konia.  Z trudem nad sobą panował. Takiego go nie znałem. Wyglądał jak uosobienie zemsty. Nieświadomie zerwał się z krzesła. Chwyciłem go z rękę i pociągnąłem w dół. Usiadł sztywno z powrotem. Objąłem go mocno ramieniem i przytuliłem się do boku, aby choć trochę ogrzać jego zranione serce.
- Moja mała Nati, co oni z tobą zrobili? Ile musiałaś wylać łez, że targnęłaś się na własne życie? - Wyszeptał.  Nie wiedziałem jak pocieszyć mojego mężczyznę, więc tylko gładziłem go po plecach.
- Odebraliście biedaczce wszystko co kochała. Zostawiliście ją samą po stracie dziecka.  - Carmelo wbił lodowaty wzrok w Nikolasa. Czarne oczy, upaprane spływającym tuszem, zamieniły się w twarde, połyskujące kryształy. Był bezlitosny. - Zamknięta w klatce, z podciętymi skrzydłami, potraktowana niczym zepsuta lalka. Jak taka delikatna ptaszynka miała przetrwać? Prawdę mawiają w moich stronach, że każdy bogacz zamiast serca posiada w piersiach złoty zegarek, który wybija tylko jeden rytm: ,, for - sa, for - sa, for - sa..."- Zaczął wyciągać zawartość skrzyneczki i rozkładać ją na blacie. Zamarliśmy na widok jej zawartości.
- On został równie zraniony co ty.. - Mama łagodnie położyła mu rękę na ramieniu. - Dla ciebie jest jeszcze nadzieja. On już swoją stracił.
- Maldito sea! ( niech go szlag)Jakby dbał o siostrę jak prawdziwy brat, mój Xavier pewnie by nadal pracował na stacji benzynowej, chodził do szkoły! - Rzucił Nikolasowi pełnie nienawiści spojrzenie, które nieco złagodniało, kiedy zobaczył jego wykrzywioną z bólu twarz. - Ma pani rację, jedziemy na jednym wózku. - Wyjął pogniecioną puszkę po coca - coli.
- Kolekcjonował złom? - Wyrwałem się jak idiota. Spodziewałem się prawdziwie romantycznych skarbów, na przykład pliku perfumowanych  listów przewiązanych splecionymi kosmykami włosów, pierścionka w kształcie serca, zasuszonych kwiatów, a nie takich śmieci.
- Xavier opowiadał, że dzięki tej puszce się poznali. - Carmelo trzymał ją delikatnie jak coś naprawdę bezcennego. - Pił z kumplami piwo w parku. Jak zwykle podpierali mur i wyhaczali co ładniejsze dziewczyny. Rzucił puste opakowanie nie patrząc przed siebie. Upadło w krowi placek, rozbryzgując jego zawartość. Dostało się przechodzącej właśnie Nataszy. Podobno zupełnie zgłupiał jak śliczna, ubrana w elegancką sukienkę dziewczyna, schyliła się, nabrała do ręki czarnej, cuchnącej brei razem z puszką i rzuciła tym w niego. Śmierdziało jak cholera, kumple się przezornie ewakuowali, a on stał jak ten słup i nie mógł oderwać wzroku od jej pięknej twarzy. W jego oczach nie była wściekłą laską, ale boginią, która zstąpiła na ziemię wprost z nieba. Twierdził, że swoją urodą zawstydzała kwiaty. Ot zakochany głupek. - Westchnął.
- Zuch dziewucha! - Roześmiała sie przez łzy Wiśka.
- Słowiańska krew! - Przytaknął Dziadunio, tak jak reszta rodziny, usiłujący ukryć miotające nim uczucia. Wszak Stokrotek powinien być twardy i nie chodzi tu tylko o korzonek. Prawdę mówiąc, kiepsko nam wychodziło panowanie nad emocjami, dlatego zawsze tak bardzo podziwiałem prezesa i jego niezmiernie przydatną umiejętność zakładania maski. Choć ostatnio było z tym u niego jakby nieco gorzej. Cóż. Chyba go zepsuliśmy. Taki już nasz stokrotkowy urok.
- Jest tego sporo. Wszystko to pamiątki. - Carmelo położył właśnie na stole dwa poplamione bilety do kina. - Są z ich pierwszej prawdziwej randki. Xavier stroił się ze trzy godziny. - Na końcu wyciągnął parę maleńkich, białych bucików przewiązanych różową wstążeczką. Wykonane z delikatnej, puszystej wełny przypominały dwa, małe obłoczki. Wprost stworzone dla aniołka, który miał przyjść na świat. - Kiedy się dowiedział o dziecku, pracował cały tydzień po godzinach, by je kupić. Powiedział, że synek zasługuje na wszystko co najlepsze. - Usiadł i ukrył twarz w dłoniach. Łkał żałośnie, a my siedzieliśmy przy stole niczym skamieniali, nie mogąc odwrócić oczu od porozrzucanych na blacie wspomnień po utraconej miłości.
- Cii... - Pierwszy przezwyciężyłem czar, który nas zniewolił. Podszedłem do Carmelo. Przytuliłem rozdygotanego chłopaka. - Znajdziemy twojego brata. Pewnie wywieźli go gdzieś daleko, zabrali paszport i nie może wrócić. - Bardzo, ale to bardzo chciałem w to wierzyć.
- Ta niania... Sonia Bułczow... Gdzie ona jest teraz? - Odezwał się Nikolas, który już od dłużzzej chwili głęboko się nad czymś zastanawiał. - Natasza bardzo jej ufała, z pewnością sporo wie. Podczas pogrzebu była chora, zamieniłem z nią ledwo kilka słów. Matka mnie od niej odciągnęła. Bardzo jej zależało, by przerwać naszą pogawędkę. Wtedy byłem zrozpaczony, pogrążony w żałobie. Teraz jej zachowanie wydaje mi się dziwne. Kiedy ponownie odwiedziłem Sonię, nie zastałem jej w domu. Sąsiedzi powiedzieli, że zaraz po pogrzebie wróciła w ojczyste strony. Skąd ten pośpiech? Mieszkała w Stanach przez wiele lat.
- To na co czekasz?! - Carmelo skoczył na równe nogi i chwycił go za klapy marynarki. - Mój brat może gdzieś tam żyje i cierpi! Bóg jeden wie co twoi krewni z nim zrobili!
- Tylko mi tu bez bitek smarkacze! - Franio walnął laską z taką siłą w stół, aż wszyscy podskoczyli. - Macie wspólnego wroga! Carmelo ogarnij się! Nikolas, przykro mi, ale Horodyńskich, trudno nazwać czyjąkolwiek rodziną.
-  To już nie rodzina, tylko sjerdityje sobaki! ( wściekłe psy) A takie u nas się tępi, by nie zarażały zdrowych zwierząt. Dowiem się, co mają na sumieniu, choćbym miał przemierzyć całą Rosję, w poszukiwaniu tej kobiety. Ona nie miała nikogo bliskiego, tylko przyjaciółkę ze szkoły, która była Polką z Wrocławia. Niestety nic więcej nie pamiętam. - Odwrócił się do mnie. - Cwjetok, muszę na trochę wyjechać. Bądź grzeczny i wracaj z pracy prosto do domu. Tak na wszelki wypadek. Paru moich ludzi będzie mieć na ciebie oko. Przemek, pilnuj go! - Zwrócił się o dziwo do mojego brachola, z którym nigdy nie był w najlepszych stosunkach.
- Się wie! Nikt przy zdrowych zmysłach nie zadzierałby ze Stokrotkami, ale nigdy nie wiadomo. - Podali sobie po przyjacielsku dłonie, a mnie omal patrzały nie wypadły na podłogę. Wyglądało na to, że ostatni stokrotkowy bastion został zdobyty.
- Nikolas na poszukiwanie Soni, Carmelo zostajesz w barze, a Lutek do pracy! Nie gap się tak Mister Cytryno tylko leć na dyżur! Za kwadrans odjeżdża ostatni bus!  - Zakomenderował Dziadunio. Posłałem mu krzywe spojrzenie. Czy w tej rodzinie wszyscy muszą być pozbawieni odrobiny romantyzmu niczym nosorożce? Muszę się jeszcze pożegnać z Nikolasem. Jeszcze nie wyszedł, a już zacząłem za nim tęsknić.
- Weź mój samochód. - Mama Basia, chyba jednak wczuła się w rolę, bo rzuciła mi kluczyki od swojej najdroższej Pyrkawy. - Na busa raczej nie zdążysz. Dzisiaj jest sobota i lubią odjeżdżać przed czasem.

***
 
   Popatrzyłem znacząco na Nikolasa. Zrozumiał bez słów. Byłem wdzięczny mamie, zawsze jakimś siódmym zmysłem wiedziała, co w trawie piszczy. Jak wrócę do domu to ją wycałuję. Może nawet sam pozbieram i wypiorę walające się po pokoju skarpetki, o które toczyliśmy nieustanny bój. Mieliśmy dla siebie z prezesem co najmniej kwadrans, bo pięć minut zabierze nam dotarcie w jakieś bardziej odludne miejsce. Życie jak zwykle miało swój nieodparty słodko - gorzki smak. Trzymając się za ręce weszliśmy na zatłoczony parking znajdujący się za barem Pod Kogutem. Na miejscu dla VIP - ów, czyli właścicieli mordowni, stała słynna w całej okolicy Pyrkawa.
- Jarkaja nić! ( jasny gwint) Co to u licha jest? - Rozpuszczony super limuzynami ruski Amerykaniec nie mógł uwierzyć w to co widział. Bogacze to jednak inna nacja.
- Ukochane autko mamy. Nawet nie próbuj się śmiać! - Pogroziłem draniowi, który w ciągu sekundy z pogrążonego w smutku księcia zmienił się w pocharkującego  orangutana. Wykazywał iście stokrotkowe rozchwianie nastroju. Biedaczek jak nic, zaczynał się przeistaczać. Jeszcze trochę, a wyrosną mu zielone listki i białe płatki. Choć w jego przypadku będą raczej czarne, a może nawet czerwone jak przystało na przedstawiciela Piekła.
- Hm... Um... Yyy...? - Jeszcze trochę, a będę mu robić sztuczne oddychanie. Oblizałem wargi. Lutek, lubieżna cholero, wykaż empatię. To nie czas i miejsce na takie zachowanie! Jeśli Nikolas zmieniał się w znany polski kwiatek, to ja leciałem na łeb prosto w diabelską otchłań. Już czułem jak rosną mi rogi i nawet pomacałem się po czole. Nie wiadomo po co, bo to ten poniżej pasa uwierał mnie najbardziej. Wiem, wiem. Sięgam dna. Dramat i tragedia, a ja nadal tylko o jednym. To na pewno ta krew Horodyńskich, coś mi uszkodziła w i tak niezbyt zdrowym mózgu.
- Co się tak dusisz? - Nadal nie wydał z siebie ani jednego ludzkiego dźwięku. Poklepałem po drzwiach Pyrkawę. Stara syrenka, pomalowana przez mamę na granatowo i ozdobiona złotymi gwiazdkami, fluoryzującymi w ciemnościach prezentowała się naprawdę widowiskowo. Niektóre miały wesołe pyszczki i mrugały radośnie do przechodniów. W założeniu miała być romantyczna. Chyba. Dla mnie wyglądała raczej jak własność cyrku, takiego z klaunami, małpami i kolorowymi budkami. Mieszkańcy Karowa już dawno się przyzwyczaili, ale biedny Nikolas doznał oczopląsu i szoku motoryzacyjnego.
- Ona tym jeździ? Naprawdę? - Miał otwarte z podziwu usta. - Nikt mi w to nie uwierzy w USA. Swjekrow jest jedyna w swoim rodzaju. ( teściowa) Muszę zrobić zdjęcie. - I faktycznie cyknął kilka fotek. Ja w tym czasie wsiadłem do samochodu i usiłowałem go odpalić. Niestety wydał z siebie jedynie kilka dławiących dźwięków.
- Teściowa? Też coś! - Burczałem, użerając się z stawiającą opór Pyrkawą. Zrobiło mi się jednak jakoś miękko w okolicy serca. Czyżby coś było na rzeczy? Jakiś pierścionek w drodze?
- Lutek, wyłaź. Coś przerywa w silniku. Otwórz maskę. - Oho, znalazł się domorosły mechanik. Ale co mi tam. Podniosłem blachę. Jak nic spóźnię się do pracy.
- Co my tutaj mamy? - Nikolas strugał macho, ale widać było, że nic a nic się na tym nie zna. Powinienem zawołać Wiśkę. Kiedy jednak ściągnął marynarkę, rzucił na nią krawat i został w samych, uszytych przez mistrza krawiectwa obcisłych spodniach  i wciśniętej w nich koszuli, wrosłem w asfalt.
- Musisz się schylić, tam jest taki kabelek...- Szeroki uśmiech, który pojawił się na widok jego wypiętego, kształtnego tyłka, omal nie przeciął mi twarzy. Kim ja byłem, żeby przeszkadzać mu w struganiu bohatera? - Kręgosłup ci zesztywniał dziadku? Jeszcze niżej. - Boż Bożenko, tyle dobra i wszystko moje. Już jesień, a zrobiło się jakoś strasznie ciepło. Powachlowałem się ręką. Bezwiednie zacząłem się posuwać w jego kierunku. Dłonie chciwie zacisnęły się na sprężystych połóweczkach. Właśnie dotknąłem nieba. Niespodziewanie zaatakowany moimi mackami mężczyzna gwałtownie podskoczył. Walnął głową o blachę, która zerwała się z haka. Zamiast dźwięków przyjemności, na które po cichu liczyłem, rozległ się huk spadającej maski.
- Ja czertwoski! ( ja pierdolę) - Nikolas chwycił się za poturbowany czerep, gdzie widniał spory guz. I dupa blada z romantycznego sam na sam. -  Lutek, ty diable!
- Przepraszam.. - wyjąkałem. - To tak jakoś... Samo...- Zaczerwieniłem się po listki, a nawet płatki, o zdrewniałym korzonku nie wspominając. Jeśli zapalę się ze wstydu i spłonę, to czy to coś zmieni? - Podmuchać?
- Co wy tu wyprawiacie? - Wiśka pojawiła się niespodziewanie, zupełnie jak królik wyciągnięty z kapelusza. - Mama zaczęła panikować, że mordujecie jej maleństwo. -Dodała usprawiedliwiająco, nieco zaskoczona zastaną sytuacją. Czy cała moja rodzina musi być tak żenująco domyślna? Eh, zapomniałem puścić tyłek Nikolasa. Moje dłonie najwyraźniej żyły własnym, nieskrępowanym życiem.Trzymały kurczowo upolowaną zwierzynę i za nic nie chciały puścić.
- Cwjetok.. - Oderwał moje zboczone paluchy od swojego tyłka. Czy on się właśnie zaczerwienił? Niemożliwe! Chyba uczłowieczyłem, a raczej ustokrotkowiłem diabła. Ha! Wyglądał niemożliwie słodziaśnie. Wygłodniałym wzrokiem zagapiłem się na jego poróżowiałe policzki.
- Nikolas potrzymaj klapę, moja głowa jest bezcenna w przeciwieństwie do jego kapusty. - Bezczelnie wskazała na mnie. Posłała mi pełen politowania i wyższości uśmieszek. Oho. Coś czuję nadciągające kazanie. -  Lutek, a ty się lepiej nie ruszaj jak chcesz by twój prezes przetrwał w jednym seksownym kawałku,  i rozkmiń zdanie: ,, rozpalone działo mózg mi zjarało". Przypominam ci głąbie, jakbyś czasem zapomniał, że za pół godziny zaczynasz ostry dyżur na SOR - ze. - Stałem jak kazała ze zburaczałą paszczą, mrugałem jedynie powiekami. Kobiety nie przegadasz, nie wspominając już o feministkach, one pod językiem mają wyhodowany dodatkowy mięsień. Słowo Stokrotka. Wiśka, zadzierając butnie nos, zajrzała pod maskę Pyrkawy.
- Może zadzwonię po szofera? - Zaproponował po dżentelmeńsku Nikolas. A to tchórzliwy ruski drań. Żadnego wsparcia! Muszę przyznać, że Rychu był jedynym facetem nie wymiękającym przed moją rudą sister. Kto by pomyślał, że Czerwona Zaraza ma tyle odwagi. Byłby z niego niezły szwagier. Patrzenie jak Wiśka go torturuje byłoby najlepszą zemstą na Odmieńcu. Dosłownie miód na moje rany. Hehe.
- Spokojnie. Popatrz! - Wskazała coś obok silnika. Zaciekawiony podszedłem bliżej. - Ta mała paskuda zeżarła kabel. Urządziła tu sobie niezłe mieszkanko. - Zachichotała. - Zaskoczony zobaczyłem wpatrzone w nas małe, czarne ślepka. Brązowe futerko było mocno potargane. Głupiutka kuna wlazła do auta, potem pewnie podczas jazdy spanikowała i zaklinowała się w wąskim przejściu. Musiała tu przychodzić od dłuższego czasu, bo zdążyła sobie zrobić gniazdo i nawet przyniosła na zapas kilka czerstwych bułek. Poprzegryzała kilka rurek w ramach wdzięczności za hotel.
- Dzwonimy po weterynarza, czy po straż miejską? - Zacząłem się głośno zastanawiać.
- Niby po co? Trzeba ją wyciągnąć, a kabel się wymieni. - Wiśka ze zmarszczonym czołem patrzyła jak obaj z Nikolasem robimy kilka kroków w tył, nie wykazując żadnej chęci pomocy.
- A jak gryzie i ma wściekliznę? - Próbowałem ratować męski honor.
- Albo pchły. - Dodał mój mężczyzna z obrzydzeniem.
- Faceci...- Sister wykrzywiła się do nas. Spokojnie wyciągnęła z kieszeni kolorową apaszkę i nachyliła się nad samochodem. Zwinnie złapała zwierzątko, które nie broniło się jakoś specjalnie, prawdopodobnie zmęczone miotaniem się między silnikiem a rurami. Wypuściła kunę ostrożnie na trawnik. Przez chwilę siedziała oszołomiona, po czym zniknęła w krzakach z radosnym popiskiwaniem. - A teraz herosi poszukają sobie pojazdu, bo z ta naprawa faktycznie zabierze trochę czasu.
- Nie zdążymy się porządnie pożegnać - westchnąłem. - Myślałem, że pojedziemy na chwilę do Roz... - Zatkałem sobie pięścią rozpaplane usta, widząc unoszące się do góry brwi sister. A takie miałem fajne plany. W pobliżu był taki lasek, zwany Rozbzykaną Norką. Znowu spiekłem buraka. Ukląkłem i zająłem się pracowicie rozwiązanym sznurowadłem.
- Nikolas, jesteś pewny, że chcesz go tu zostawić samego? Nie zauważyłeś? Braciszek z kwiatka zmienił się w królika. Wiesz, takie puszyste zwierzątko, wiecznie niedoru...- przerwała, bo uszczypnąłem ją w łydkę. Głupia małpa odrobiny bez kultury.
- To tylko dwa tygodnie... - Spojrzał na moją purpurową twarz, dłonie gmerające bezmyślnie w sznurowadłach oraz maślane spojrzenie.  Chyba coś mu styknęło w głowie. Znałem ten zaborczy błysk w jego oczach. Brwi zsunęły mu się w jedną kreskę i  zaraz dodał. - Faktycznie może tylko na tydzień. Co prawda to jesień nie wiosna, ale z królikami nigdy nie wiadomo...
- Oh! - Prychnąłem wyniośle. Myślą, że pójdę na dzikie chłopy czy coś? Aż tak zdesperowany nie byłem. Jeszcze nie.
- Lepiej się pośpiesz. Na SOR - ze jest paru naprawdę fajnych facetów. Widziałeś jak patrzy na Lutka ten doktorek w okularach? - Wstrętna ruda małpa dolewała oliwy do ognia.
- Będę za pięć dni. Ty praw! ( masz rację) - Nikolas był coraz bardziej zaniepokojony, a jędza za jego plecami śmiała się w kułak. Za kogo ci dwoje mnie mają?  Jeszcze mi nie wyrósł puszysty ogonek! Nie gadam z nimi. Obraziłem się. Jakoś tak odruchowo pomacałem się po pośladkach.
- Ja bym ci radziła w trzy. - Spostrzegawcza sister zaczęła rżeć jak szalona kobyła. - Jeszcze nie ma nic z tyłu, ale obawiam się, że wystarczy ten ogonek z przodu aby narozrabiać.