piątek, 16 marca 2018

Rozdział 40


   Koleżanka zaraziła się półpaścem, więc zamiast rozkoszować się bezcennymi chwilami w ramionach Nikolasa, musiałem iść do pracy. No cóż. Personel medyczny na ogół bywał uodporniony na większość wałęsających się po szpitalu paskudztw, ale czasem nawet nam udawało się złapać od pacjentów to i owo. W tym przypadku biedna Gocha dostała w prezencie odmianę ospy. Humor mi całkiem zdechł. Nie dość, że miałem w perspektywie krwawą operację na moim biednym, niewinnym uchu, którą w przypływie romantycznego szaleństwa sam sobie załatwiłem, to jeszcze musiałem iść na nocny dyżur w czasie pełni księżyca. Co w tym takiego strasznego? Pracowałem już od kilku miesięcy i teoretycznie powinienem się przyzwyczaić do blasków i cieni swojego zajęcia. Do niektórych rzeczy jednak nie można przywyknąć. Słowo pielęgniarka. Najlepiej określa je słowo -nieprzewidywalność, nieprzewidywalność i jeszcze raz nieprzewidywalność...
   Podczas pełni księżyca SOR często przeżywał prawdziwy najazd dziwacznych przypadków, jakby na co dzień bywało tam mało cudaków. Zamieniał się w prawdziwy gabinet osobliwości. Dlaczego? Cholera raczy wiedzieć. Głupi rogal mieszał ludziskom w głowach i tyle. Czym kto miał w niej większy koktajl, tym był bardziej podatny na jego działanie.
   Chciałem czy nie, musiałem się zbierać. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na mojego ulubionego prezesa. No może dwa i cmoknięcie w usta. I jeszcze jedno liźnięcie. Nie mogłem się oprzeć. Lutek, ty napalony kwiatku! Baczność! Ech... Miało być spocznij. Pobiegłem do łazienki zanim całkiem wymiękłem, znaczy się stwardłem. Dokładnie obejrzałem się na golasa w lustrze, bo po pełnym wyrafinowanych przekleństw telefonie od koleżanki, wszystko zaczęło mnie swędzieć. Ospa w tym wieku to nie żarty. Nikolas, którego oczywiście obudziłem nawet zaproponował, że zapobiegawczo mnie posmaruje jakimś swoim balsamem o tajemniczym składzie, ale go wypędziłem do sypialni. Nie mogłem kolejny raz spóźnić się do pracy.
Ledwo zdążyłem przebrać się w mundurek i wyczłapać na górę, obok recepcji zaczepiła mnie jakaś kobieta. Wyglądała na nobliwą urzędniczkę, w tym swoim koczku i okularach. Odetchnąłem. Może nie będzie tak źle?
- W czym mogę pani pomóc? - Zagaiłem uprzejmie. W taką noc, normalny pacjent to skarb.
- Szukam lekarza - odezwała się nerwowo, przestępując z nogi na nogę, jakby coś ją uwierało.
- Jakiego? - Zen Lutek, zen i budda.
- Byle jakiego. - Musiałem mieć naprawdę głupią minę, bo kobieta lekko się zmieszała. Zbliżyła się do mnie i nieśmiało wyszeptała do ucha.
- Coś mi utknęło, tam z tyłu. - Speszyła się jeszcze bardziej - Nie mogę wyciągnąć. Już dwa dni się męczę. Siedzieć się nie da, stać też. Zaczyna piec. - Nie zrozumiałem z tego absolutnie nic, ale skoro trzeba użyć narzędzi, to chyba sprawa dla chirurga. Zaprowadziłem utykającą biedaczkę do zabiegówki i oddałem w ręce nudzącego się Kozłowskiego. Na styku dyżurów recepcja często świeciła pustkami.
- Co się stało? - zagadnął nie wiadomo dlaczego mnie.
- Kiedy właściwie nie wiem. Ale uznałem, że to coś dla pana. - Popatrzył podejrzliwie. Ostatnio miałem u niego niskie notowania. Jasiu sobie pogrywał z narzeczonym i bezczelnie mnie faworyzował, zwłaszcza kiedy był w pobliżu. Byłem na tyle głupi, że dałem się wciągnąć w te gierki. Nie umiałem odmówić, kiedy mój szef wbijał we mnie swoje złociste patrzały w seksownych brylach. Nie żebyśmy robili coś zdrożnego. Ale rozmamłany uśmiech sam mi się pojawiał na ustach.
- Niech pan się zlituje i wyciągnie to ze mnie - zajęczała pacjentka.
- Stokrotek, ani się waż uciekać! - Zatrzymał mnie dosłowne na progu. Czy mi się to podobało czy nie, byłem jedyną pielęgniarką w zasięgu wzroku.
- No dobra. Pani się połozy na boku i podciągnie kolana do brzucha - zwróciłem się do chorej. Zasunąłem parawan wokół kozetki i pomogłem ściągnąć bieliznę. Kozłowski założył rękawiczki, wziął pęsetę i pochylił się nad wypiętymi pośladkami kobiety. Niby przyzwyczajony do różności, a zatrzymał się z otwartymi niemądrze ustami.
- Jaskim cudem ma pani kawałek świeczki w odbycie? - Wyciagnięcie tkwiącego głęboko, śliskiego paskudztwa wcale nie było łatwe.
- Hm... Może od początku? - Czerwona jak burak urzędniczka, całkiem straciła rezon w obecności przystojnego lekarza.
- Byłoby miło...
- Dwa dni temu w nocy dostałam nagle biegunki. Miałam zamiar pojechać do nocnej apteki, ale za każdym razem jak tylko wychodziłam z łazienki, musiałam wracać tam z powrotem. Postanowiłam znaleźć jakieś tymczasowe rozwiązanie, niestety jedynie ta świeczka rzuciła mi się w oczy.
- Ee...- Hrabia był coraz bardziej zafascynowany. Oto trafił mu się nowy obiekt do gabloty osobliwości. Wierzcie lub nie, ale w zabiegówce miał przeszkloną szafkę, pełną najdziwniejszych gadżetów. Wszystkie wyciągnięte z ciał pacjentów. Starannie podpisane, miały nawet daty i nazwy - ,, bogate w żelazo marzec 2017" głosiła karteczka na metalowych kulkach, wyciągniętych z żołądka chorego na anemię, który postanowił w ten sposób urozmaicić swoją dietę. Każdy ma jakiegoś bzika. Ten jak dla mnie był nieco obrzydliwy.
- No wie pan, jako korek. Jak ją tam włożyłam, przestało lecieć. Udało mi się dotrzeć do apteki bez wypadku - tłumaczyła niczym nierozgarniętemu dziecku.
- Nie bała się pani, że zrobi sobie krzywdę? Skąd taki pomysł? - Centymetr po centymetrze, przy akompaniamencie postękiwań kobiety, nieszczęsna świeca wychodziła na zewnątrz.
- Kiedyś czytałam ciekawy artykuł o zakonnicach. Skoro one mogły ładować gromnicę z przodu, to taka malutka z tyłu nie powinna zaszkodzić prawda? - Wyraźnie nie rozumiała w czym problem. Kozłowski jedynie wywrócił oczyma. Nie miał ochoty na siłę zbawiać świata.
- Następnym razem, proponuję zadzwonić po pomoc, choćby do przyjaciółki, albo chłopaka. Miała pani szczęście, że skończyło się jedynie na otarciu. Mogło dojść do zapalenia jelita grubego. Dam pani receptę na maść. - Ściągnął rękawiczki. Westchnąłem. Jeśli ta pacjentka była normalna, jaka będzie nienormalna? A to był dopiero początek dyżuru. Do rana trafił się jeszcze nasz znajomy bezdomny, wiecznie na bani Franek, ,, muszę się oporządzić, skłujcie jakieś ciuchy" po czym bez ceregieli zamknął się w naszym prysznicu, wyciągnięty z rowu pijak, który wychłeptał ze smakiem podłączoną kroplówkę, bo ,,tą stroną lepiej wchodzi" i poprosił o,, jeszcze jedną butelkę soczku" oraz ciężko dyszący starszy pan uczulony na sierść z ,, zepsutym inhalatorem", którym dmuchał na kota córki i nie pomagało. O świcie padłem ciężko na fotel w pokoju socjalnym i popijając czwartą kawę zastanawiałem się, jak długo jeszcze pozostanę przy zdrowych zmysłach. Niby mówili, że normalność jest przereklamowana, ale wolałbym nie fundować mojemu Diabełkowi dodatkowych atrakcji.
***
Po powrocie do domu padłem na łóżko niczym trup. Zdołałem jedynie zajarzyć, że było zimne i puste. W sumie to nawet lepiej, nikt nie chciałby migdalić się z nieboszczykiem. W kilkanaście sekund zaliczyłem zgon. Obudziłem się późnym popołudniem brudny i śmierdzący środkami dezynfekcyjnymi. Rozkleiłem powoli zaspane powieki. Nikolas pochylał się właśnie do lustra. Najwyraźniej wisiało za nisko. Znaczy się było dostosowane do mojego szlachetnego wzrostu. Dzięki temu miałem fajny widok na wypięte pośladki w świetnie dopasowanych dżinsach. Przełknąłem ślinę.
- Głodny? - Ach ten diabelski uśmieszek. Drań jak zwykle czytał w moich myślach. - Śniadanko?
- Jasne. - Usiadłem. - Porządna parówka, ze dwa jajka i...- Usłyszałem chichot.
- Jesteś bardzo konkretny Cwjetok.
- Bo...? - No tak, rano miałem jak zwykle zwiechy inteligencji. Znacie powiedzonko - głodnemu chleb na myśli? Zaczerwieniłem się po same uszy.
- Jestem cały twój tylko... - Zmarszczył nos. Ech... Dla rozpieszczonego pana z wyższej półki nie byłem w tej chwili dość dobry. Nawet ciuchy miałem te same co wczoraj. Trzeba było nadać sobie blasku. Kiedy po kwadransie wyszedłem z łazienki na moim łóżko siedziało ucieleśnienie mokrych snów każdego faceta. Metr dziewięćdziesiąt smukłych mięśni, opakowane w prowokująco obcisły czarny podkoszulek i smakowicie opinające uda spodnie, ozdobione szerokim uśmiechem. Już miałem rzucić się w jego ramiona, kiedy coś mnie uderzyło. Nikolas nigdy się tak nie ubierał. Zwykle stawiał na klasyczną elegancję. Zatrzymałem się, przyznam nie bez trudu, jakiś metr od niego. Mój instynkt samozachowawczy zadziałał bez pudła.
- Mamy spóźnioną gwiazdkę, czy wielkanocny zajączek wcześniej przykicał?
- Cwjetok, coś ty taki nerwowy? - Przeciągnął się, a ja jęknąłem. Jeszcze trochę poćwiczę silną wolę, a wezmą mnie w trampkach do nieba.
- W coś gramy? - Było się odzywać, zamiast brać co dają?
- Nie mamy czasu na zabawę kochanie, na szesnastą jesteśmy umówieni z kosmetyczką w związku z tymi kolczykami. - Zrobiłem krok do tyłu, potem drugi. Drzwi do korytarza znajdowały się tuż tuż. Wszystko we mnie krzyczało ,,uciekaj, wybiła twoja ostatnia godzina "! Niestety nie mogłem oderwać wzroku, pełna hipnoza, od tego ruskiego drania, który leniwym ruchem podniósł do góry koszulkę i zaczął się miziać po obiecującym kaloryferku.
- To może ja najpierw... - bełkotałem. - Kanapkę... - Z jednej strony już czułem na moim biednym uchu narzędzia straszliwej zagłady, z drugiej  gapiłem się na niego jak przysłowiowa sroka w gnat i czułem narastający głód, który jakimś cudem, zamiast tradycyjnie w żołądku, ulokował się o wiele niżej.
- Głuptasie, nie musimy tego robić, możemy pójść kupić pierścionki. - Miał mnie za paździeża! Już ja mu pokażę kto ma twardszy korzonek, znaczy łodyżkę. No dobra, wszystko kojarzyło mi się z jednym.
- Idziemy! Kupiłem zaręczynowe kolczyki, więc będziemy je nosić, choćby to miało mnie kosztować życie! - Melodramatyzm moja rodzina miała we krwi.
- Ty i honor Stokrotków! - Podniósł do góry brwi i ciężko westchnął. - Każdy ma jakieś słabości. - Wstał i zrobiło mi się gorąco.
- Ja nie mam, jestem Superkwiatkiem. - Wypiąłem chudą pierś. Sięgałem mu ledwie do podbródka. Chyba się skurczyłem przez tę harówkę na SOR'ze. Zadarłem głowę by spojrzeć mu po męsku w oczy. Jak śmiał wątpić, że jestem supermachomenem?
- Ależ masz, masz... - Pochylił się i zamruczał do ucha. - Jeśli się spiszesz u kosmetyczki, daję słowo, że potem zrobię co zechcesz. - Ukąsił mnie w płatek ucha. Omal nie zemdlałem. - Pomyśl Cwietok, pojedziemy do mnie. Będę zdany na twoją łaskę i niełaskę, spełnię najwymyślniejsze sny...- Kto wobec takiej zachęty nadal by zaprzeczał? Chyba jednak miałem te, no, słabości. Stokrotki to takie kruche kwiatki.
- Wszystkie?! - Coś zaczęło kiełkować w mojej głowie. Coś bardzo zdrożnego. Zaczynało mi się podobać. Czas się pogodzić, że jestem perwersem. No cóż. W końcu rodzeństwo będzie zadowolone, że od nich nie odstaję. Ukradkiem zerknąłem na mojego szczodrego mężczyznę. Czy mi się wydawało, czy Nikolas nieco się zawahał. Chyba nie całkiem przekalkulował ryzyko. Jeszcze dzisiaj ruski manipulant pozna, co to słowiańska fantazja.
***
   Gabinet kosmetyczny z nieznanych powodów przypominał naszą szpitalną zabiegówkę tyle, że pachniał o wiele przyjemniej. Pani  Ela, bo tak się przedstawiła, nosiła bardzo fikuśny fartuszek rodem z anime dla dorosłych. Na pewno te falbanki i koronki spodobałyby się dziewczynom w pracy. Ciekawe, co by na taki strój powiedział doktor Skowronek? Na fotelach siedziały, a właściwie wpółleżały, dwie panie w upiornych maskach na twarzach w brudnozielonym kolorze. Obrzuciły nas, a zwłaszcza Nikolasa, taksującymi spojrzeniami wygłodniałych wilczyc. Trzeba będzie na nie uważać. Z głośników sączyła się całkiem przyjemna muzyka relaksacyjna.
- Spóźniliście się chłopcy. - Kosmetyczka popatrzyła na nas karcąco.
- Nie gniewaj się, Lutkowi włączył się przed budynkiem wsteczny - wydyszał. -Musiałem go ciągnąć po schodach.- A ten co taki szczery? Książkę o mnie będą pisać z tą przypominającą lalkę panienką. I skąd między nimi taka zażyłość?
- Jakoś nie wyglądałeś na bardzo niezadowolonego, kiedy tak pchałeś mnie za tyłek - wypaliłem bezmyślnie. Nie będzie mi tu psuł imidżu.
- No to który pierwszy?
- Ja. Tylko zamknij najpierw drzwi, bo nie chcę znowu targać go na górę. Dawno się tak nie zgrzałem. - Phi! Małe mocowanko na schodach, a ten już stracił całą parę? A zgrywał takiego niepokonanego. Jeśli o mnie chodzi to najpierw odrobinę spanikowałem, ale potem było naprawdę fajnie. Nadal czułem jego dłonie na swoich pośladkach.
- Może potrzymać cię za rękę? - Zaproponowałem wspaniałomyślnie mimo jego złośliwości. Widok dziwnego przyrządu w rękach kosmetyczki spowodował, że cała krew spłynęła mi do nóg.
- Ty trzymaj lepiej kolczyki. I pamiętaj, że Franio chciał je koniecznie zobaczyć jak tylko wrócimy.
- Chciałem być miły - burknąłem. Ja do niego z sercem na dłoni, a on mnie dziaduniem straszył? A to drań! Zacząłem gmerać w plecaku za pudełeczkiem. Kiedy podniosłem oczy już było po sprawie. Ela wzięła ode mnie kolczyki, zdezynfekowała i jeden założyła sprawnie Nikolasowi. Moje dzielne kochanie nawet się nie skrzywiło. Tymczasem ja owszem, byłem męskim Stokrotkiem, ale jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do bohaterstwa. Narzędzie mordu w rękach dziewczyny wyglądało bardzo niebezpiecznie, w dodatku bzyczało jak wiertło u dentysty. Koszmar.
- Wszystko w porządku? - Zapytał łagodnie mój mężczyzna. I jak tu go nie kochać? Chyba strasznie zbladłem, bo nawet panie w maskach popatrzyły na mnie współczująco.
- Musze do łazienki. - Podniosłem się niepewnie z fotela.
- Pójdziesz za chwilę. Chodź, coś ci pokażę. - Wyciągnął do mnie rękę. - Kiedy jechaliśmy samochodem, przyszedł sms od detektywa. Za trzy dni możemy odebrać malca. - Złapał mnie mocno w pasie i ku mojemu zawstydzeniu posadził sobie bokiem na kolanach.
- Pokaż, pokaż... - Z ekscytacji omal mnie nie rozsadziło. Zupełnie zapomniałem o egzekucji. Kto by tam w takiej chwili myślał o pierdołach. W końcu ten Amerykaniec na coś się przydał:
'' Dokumenty gotowe. Możecie przyjechać w środę. Ugłaskałem dyrektorkę."
- Nie wierć się tak...- Duża, ciepła dłoń pogładziła mnie pieszczotliwie po głowie.
- Będziemy mieć dziecko! Synka! - krzyknąłem podekscytowany do przyglądających się nam z wielkim zainteresowaniem kobiet. Ich spojrzenia automatycznie skierowały się na mój brzuch. - Czy ty wiesz, że nie przygotowaliśmy dla niego pokoju, ani ubranek? Ile ma wzrostu? Jakie oczy, włosy? Ten detektyw jest beznadziejny. Gdzie zdjęcie? - Nakręcałem się coraz bardziej. - Jak pójdziemy na zakupy, kiedy nie wiemy jak wyg... Aaaa... - Ta podstępna żmija Ela przebiła na wylot moje biedne uszko. Zanim zdążyłem nabrać oddechu by zacząć się drzeć na nowo, miałem założonego zaręczynowego kolczyka. Oboje manipulatorzy uśmiechali się do mnie tryumfalnie.
- Spokojnie Cwjetok... Jeszcze sobie coś urwiesz. - Już chciałem prychnąć oburzony, kiedy zostałem cmoknięty w usta. - Wyglądasz słodko.
- Ty! Jestem mężczyznom, a nie cukierkiem! - Zaprotestowałem.

poniedziałek, 12 lutego 2018

Rozdział 39


Całą noc chodziłem kanałami, bo oczywiście sprawa ciąży rozeszła się po szpitalu z szybkością błyskawicy i docinkom nie było końca. Starałem się jak mogłem robić za niewidzialnego pielęgniarka. Niestety Czerwoni, pamiętliwa rasa, wzięli mnie sobie na celownik. Chyba odkupię im tą kawę, bo będą mnie prześladować do końca życia. Jak tylko wysunąłem nos z sali nadzoru rozlegały się chichoty, a głupie dowcipy mnożyły niczym szarańcza.
- Lutek uważaj na zakrętach, bo znowu zderzysz się z bocianem...
- Te Stokrotek, pożyczyć ci parasol? Jak ptaszysko będzie pikować w twoją stronę to się zasłonisz...
- Biały, złapałeś tego ptaszka na lasso, czy musiałeś czymś uśpić?
- Nie zbliżaj się Stokrota, to może być zaraźliwe ... - Uciekali przede mną z piskiem.
- Ja bym na waszym miejscu nie odwracał się do mnie tyłem - warknąłem w końcu wyprowadzony z równowagi, w odpowiedzi na durne insynuacje. Zatrzymali się całą gromadką, nieco zbici z tropu. Ukradkiem wyciągnąłem rękę zza pleców i wysypałem na nich cały woreczek gipsu. Kiedy zaczęli kląć i otrzepywać się z pyłu, poprawiłem butelką gazowanej wody mineralnej. Wyszedł mi całkiem fajny prysznic. Teraz te bałwany będą się z tego skrobać przez trzy dni. Pod wpływem wilgoci gips zaczął natychmiast twardnieć. Oczywiście nie czekałem, aż się ockną z pierwszego szoku, tylko zwiałem do sali i schowałem się za Jasiem, który popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Co ty znowu wyprawiasz?
- Ja? Absolutnie nic. - Wzruszyłem ramionami.
- Hm...
- Ale jakby tu przyszli Czerwoni, to mnie nie ma. - Zrobiłem błagalną minę. Czasami działała nawet na szefowstwo. Zatrzepotałem rzęsami. - Aha... Dałem największą bombonierkę pani Asi, żeby posprzątała ten bałagan w holu. Więc co złego to nie ja. I niech pan pamięta, że pielęgniarki teraz to towar deficytowy. - Kucnąłem za wysepką jak tylko usłyszałem przekleństwa i odgłos otwierających się metalowych drzwi. Wczołgałem się do szafki z dokumentacją. Lada skutecznie zasłoniła mnie przed oczyma wrogich hord. Stamtąd mogłem bezpiecznie posłuchać wrzasków wkurzonych ratowników. Co chwilę przerywali awanturowanie, by wydać serię prychających odgłosów. Gips chyba powłaził im w te wstrętne paszcze. Ciekawe czy nadal będą tacy dowcipni?
- Gdzie się podziała Wściekła Stokrotka?!
- Powyrywamy chwastowi płatki!
- Kwiatek do piachu!
No... no... Jacy elokwentni się porobili. Oby mnie Jasiu nie zdradził, bo zostaną ze mnie tylko korzonki. Skuliłem się mocniej.
- A wy co? Wpadliście do pudła z pudrem! - Kocham swojego szefa. Naprawdę kocham tego czterookiego, pyskatego drania. Bywał wredny, ale w razie draki zawsze nas bronił. Z tej radości wysunąłem głowę z komody, złapałem go za nogę i cmoknąłem prosto w kolano. Strząsnął mnie niczym uprzykrzoną muchę. - Zabierajcie swoje tyłki brudasy! - Słynny na cały szpital i okoliczne ośrodki zdrowia głos, wystraszyłby nawet grizzly, a co dopiero stadko Czerwonych. Zwiali popisowo, a ich niedawnej obecności świadczyła jedynie unosząca się w powietrzu gipsowa chmura.
Do końca nocnego dyżuru byłem wzorem pielęgniarka, wyrabiającego sumiennie sto dwadzieścia procent normy. Wystarczyło, że doktor Skowronek spojrzał w moją stronę, a ja już wykonywałem polecenie, zanim nawet zdążył je wydać. Podlizywałem się wprost bezwstydnie, z czego skorzystały koleżanki, obijając się po kątach do czego rzadko miały okazję. Niestety, aby wrócić do domu, musiałem pożyczyć starą kurtkę, poniewierającą się od lat w szafie. Nie było mowy o zejściu do szatani. Tam z relacji Gosi, czekały na mnie zastępy Czerwonych. W szpitalnym mundurku, z kapuzą nasuniętą mocno na oczy, wymknąłem się przez okno magazynku. Chyłkiem, opłotkami dotarłem do domu. Skradanie zabrało jednak mi prawie godzinę. Miałem za to czas przemyśleć strategię zaręczynową. Dla mnie sprawa była prosta. Skoro mieliśmy mieć dziecko, należało stworzyć trwały związek. Moje kochanie najwyraźniej wcale o tym nie pomyślało, co wcale mnie nie dziwiło zważywszy na okoliczności. Któryś z nas musiał być odpowiedzialnym mężczyzną. Padło na mnie. Zrobiłem się taki rozsądny, że sam siebie zacząłem podziwiać. Zresztą nie chodziło mi jedynie o dziecko. Sama myśl, że mogę się codziennie budzić u boku Nikolasa, była wystarczająco podniecająca. Moje niemądre serce szalało, jak tylko zacząłem to sobie wyobrażać.
Do domu dotarłem już mocno nakręcony. Mimo nieprzespanej nocy energia wprost mnie rozpierała. Należało działać ostrożnie. Nikolas na szczęście spał mocno w mojej sypialni, nawet się nie poruszył jak wszedłem. Biedaczek nie wrócił do swojej luksusowej willi, widać u nas czuł się o wiele lepiej. Wziąłem ubranie i udałem się pod prysznic. Potem przy pomocy kremu Wiśki, zabije mnie jak nic  ale swojego nie znalazłem, ściągnąłem mu z palca sygnet. Potrzebowałem miary.
                                                                        ***
Kiedy skończyłem doprowadzanie się do porządku była już dziewiąta. A to znak, że otwarli już sklepy. Nie mogłem przecież oświadczyć się bez pierścionka. Przeliczałem w myślach już czwarty raz swoje mizerne fundusze. Na wymarzony brylant nie miałem szans. No chyba, że będą mieli promocję, najlepiej 99,99%. Rozbiłem świnkę skarbonkę. Wczasy w Wenecji mogły poczekać. Porwałem ze stołu w kuchni kanapkę, wepchnąłem ja w całości do ust i już mnie nie było. Wymknąłem się na palcach. Chciałem to zrobić sam, po męsku. Wyprostowałem dumnie swoje sto siedemdziesiąt pięć centymetrów i wsiadłem do autobusu Kraków - Cieszyn. W Sukiennicach zawsze mieli mnóstwo fajnej biżuterii, najczęściej z bursztynami, które uwielbiałem od zawsze. Trzymane pod światło wyglądały jak złocisty mikrokosmos pełen tajemniczych, lśniących gwiazd. Mogłem się na nie gapić bez końca. Szybko dotarłem na miejsce. O tej porze ruch był niewielki. Zacząłem przeglądać wystawione w gablotach cudeńka. Zwłaszcza jeden stragan, obsługiwany przez gościa z długimi dredami o tęczowych końcówkach przykuł moją uwagę ponieważ oferował oprócz babskich bibelotów także męską biżuterię, która u nas nie była zbyt powszechna.
- Czego szukasz? - Od razu zagadał jak swojak bez żadnego per pan.
- No... Ee... - Moja elokwencja poszła w las i zaginęła bez wieści.
- Spokojnie młody. Prezent dla dziewczyny? - Trzeba przyznać, że kolo miał anielską cierpliwość do gamoni.
- N... Nie...- Czego ja się tak czerwienię? Jestem męskim Stokrotkiem czy nie?!
- A może dla faceta? - Przysunął się bliżej i mrugnął lekko zezując. Chyba chciał mnie w ten sposób rozśmieszyć. Poskutkowało.
- Ma na imię Nikolas. - Zacząłem nieśmiało. - Chciałbym pierścionek z grawerunkiem w środku. - Wystękałem wreszcie. Wskazałem kilka, które mi się podobały.
- Ile masz kaski dzieciaku? - Oburzyłem się na takie lekceważące traktowanie.
- Jaki małolat?! - Wypiąłem chudą pierś. - Jestem ciężko pracującym pielęgniarkiem.
- Aaa... Pielęgniarek... Całkiem kiepsko. Zapomnij o tej szufladzie. - Zamknął mi przed nosem gablotę z platyną i złotem. Miał niestety rację, od samych zer na metkach zaczęło mi się kręcić w głowie. Podsunął szufladę ze stalą szlachetną. Wyroby w niej były o wiele tańsze, za to bardziej wymyślne. Oglądałem jeden pierścionek po drugim, ale jakoś żaden mi się nie spodobał.
- Wiesz, chciałbym coś wyjątkowego dla Diabełka. - Moje kochanie zasługiwało na wszystko co najlepsze. Niestety fundusze nie pozwalały mi zbytnio grymasić. Przekopałem się przez stosy biżuterii i byłem coraz bardziej zniechęcony.
- Nie smutaj mały. Mam tu coś takiego, ale to nie pierścionek. Kumpel zostawił, jako ciekawostkę. - Wyciągnął czarne, lakierowane pudełeczko ozdobione wijącymi się językami płomieni. Sprawiały wrażenie jakby za chwilę miały wystrzelić wysoko w niebo i zamienić kasetkę w kupkę popiołu. Otworzyłem. Na białym aksamicie leżały dwa kolczyki ze srebrzystego metalu. Wyglądał na pokrytego patyną czasu.
- Jak rany! - Szczęka mi opadła z trzaskiem. W sekundę zostałem absolutnie oczarowany. To było to przez duże ,, T'' i ,,O". Absolutne cudeńka. Mistrzowsko wykonane. Miały kształt dłoni o smukłych palcach zakończonych czarno - szkarłatnymi szponami. Rozpoznałem wyjątkowo rzadki rodzaj bursztynu. Każda z nich trzymała delikatnie łodyżkę kruchego kwiatka o kremowych płatkach. - Ile? - Wyszeptałem z obawą.
- Jak dla ciebie to sześć stów z grawerunkiem. - Dredziaż poklepał mnie po ramieniu. - Przyślij zdjęcia.
- Jasne... - Uśmiech omal nie przeciął mi twarzy na pół. Serce śpiewało. - Długo trzeba czekać na napis? - Chciałem jak najszybciej pokazać swoją zdobycz Nikolasowi.
- Z godzinkę. Napisz na karteczce. Najwyżej kilka słów. Zapięcie nie jest zbyt grube, a tylko tam można go umieścić.
                                                                              ***
Nie pamiętam drogi do domu. Niesiony na skrzydłach miłości przestałem zwracać uwagę na cokolwiek innego. Małe pudełeczko w mojej kieszeni wydawało się emanować jakimś nieziemskim rodzajem mocy. Nawet poprzez materiał spodni zdawało się świecić z niczym latarnia. Ku mojemu zdumieniu nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Do przedpokoju wszedłem cichuteńko. Zerknąłem przez oszklone drzwi do salonu. Fortuna mi nie sprzyjała. Nikolas siedział w otoczeniu całej hordy Stokrotków różnej maści i popijał herbatkę nie tylko z cytryną, sądząc po rumieńcach na jego policzkach. Westchnąłem. No cóż. Słowo się rzekło. Nie miałem zamiaru odwlekać wielkiej chwili. I tak już byłem kłębkiem nerwów. Przyszło mi właśnie do głowy, że mogę jednak dostać kosza. Zacisnąłem drżące dłonie w pięści. No Lutek. Pokaż, że jesteś prawdziwym Stokrotkiem! Dziadunio zawsze mówił, że grunt to zaskoczyć przeciwnika i zbić go z tropu. Na to właśnie liczyłem. Wyprostowałem ramiona, nabrałem powietrza i wszedłem.
- Znikać mi stąd, ale już! - Ryknąłem od progu. - Mam tu ważną rozmowę do przeprowadzenia. - Chyba dostrzegli miotające mną szaleństwo, bo o dziwo nikt nie zaprotestował. - Ty zostajesz - zatrzymałem za szlufkę od spodni mojego ulubionego prezesa, który najwyraźniej nie zrozumiał intencji.
- Jeśli chcecie znowu świntuszyć...- Oczywiście Wiśka jako jedyna musiała wtrącić swoje trzy grosze. Siostry to inny gatunek ludzi.
- Spadaj, będę tutaj romantyzm uskuteczniał. - Stanowczo wypchnąłem ją za drzwi i zamknąłem jej przed piegowatym nosem. Odwróciłem się bardzo powoli. Serce biło mi jak oszalałe. Nikolas stał na środku salonu i przyglądał mi się uważnie. Wyglądał jakby wyszedł wprost ze snów. Mój własny książę z bajki. Żaden William czy Harry nie mógł się z nim równać. Swoją drogą nigdy nie rozumiałem zachwytu tymi dwoma. Kiedy czarne oczy spotkały się z moimi, niemal przestałem oddychać. Ej Lutek! Jak tak dalej pójdzie zaraz tu zemdlejesz i narobisz sobie obciachu. Nie miałem chwili do stracenia. Czym dłużej zwlekałem tym bardziej się trzęsłem. W głowie miałem stado świergocących skowronków, które trzepały maciupeńkimi skrzydełkami, kompletnie pozbawiając mnie możliwości logicznego myślenia. Zanim zamieniłem się w kompletną amebę, runąłem przed nim na jedno kolano, aż mi coś strzyknęło w krzyżu. Widziałem jak jego oczy robią się niemal okrągłe ze zdumienia.
- Zostań moim mężem. - Udało mi się wychrypieć. Gardło ze strachu miałem wysuszone na wiór. - Najlepiej dzisiaj. - Dodałem, żeby nie miał żadnej wątpliwości i wyciągnąłem rękę z pudełeczkiem. Jak mi odmówi walnę tu orłem o podłogę, niech mnie ratuje. Najlepiej usta w usta.
- Chętnie Cwjetok. - Nadal podejrzliwe na mnie patrzył jakby się spodziewał, że zamienię się w żabę, wybuchnę albo coś. Wziął ode mnie kasetkę i otworzył. - Ee...- Chyba nie tego się spodziewał. Wstałem.
- To zaręczynowe kolczyki - jeden dla mnie, drugi dla ciebie. Nie podobają ci się? - Wspiąłem się na palce i zbliżyłem twarz do jego twarzy.
- Głuptas. Są piękne jak ty. - Nie ma to jak facet z szybko postępującą wadą wzroku. Pogładził mnie delikatnie po policzku, a ja omal się nie rozpłynąłem. - Co tam jest napisane? ,, Mam cię L." ? - Podniósł do góry brwi.
- To znaczy, że mam cię i już nigdy nie puszczę - wyszeptałem nieśmiało. - Nie chcesz?
- Oczywiście, że chcę. - Poczułem jak silne ramiona obejmują mnie mocno i unoszą do góry. Zarzuciłem mu ręce na szyję i usłyszałem najsłodsze ze wszystkich słów. - Ja lublju tjebja.
Żaden pocałunek nigdy nie wydawał mi się tak słodki i zniewalający. Jakby cała jego dusza, wszystko czym był, zawisła mu na ustach. Kochałem i czułem się kochany. Czegoż można chcieć więcej? Lutek ty szczęściarzu, twój pech odszedł i miałem nadzieję, że zapomniał drogę do domu. Kiedy wargi Nikolasa zsunęły się mi na szyję, przepadłem z kretesem. Utalentowane dłonie gładziły coraz śmielej chętne do igraszek ciało. Jak nic skończylibyśmy na jedynej w naszym salonie kanapie, gdyby nie dziwne odgłosy pod drzwiami. Coś jakby stłumione piski, szuranie, a nawet kilka siarczystych przekleństw. No i szlag trafił romantyzm. Obejmujący mnie książę z bajki wybuchnął śmiechem.
- Nie ma z czego rżeć. Banda podglądaczy.- Oburzyłem się. Cholerna ciekawska natura Stokrotków. Założę się, że podsłuchiwali od samego początku. - Potem pożyczę skrzyneczkę Wiśki i wytruję dziadostwo. Dostanę jeszcze jednego buziaka? - Z dnia na dzień robiłem się coraz bardziej zachłanny.
- Ile tylko zechcesz. - Uwielbiałem te niskie, mruczące nutki w jego głosie. - Ale wiesz...
- Co? - To w końcu chciał, czy nie chciał się całować?
- Cwetok. Chyba o czymś zapomniałeś. - Ten uśmieszek mi się nie spodobał.
- Tak...?
- Nie mam przekłutych uszu.
- Oż cholera jasna. Ja też...!! - Zapiszczałem spanikowany, nieodwołalnie rujnując z zaręczynową atmosferę. Panicznie bałem się igieł. Jak to możliwe? W końcu byłem pielęgniarkiem. No co! Co innego robić zastrzyki, a co innego samemu je dostawać. Pech, mój wierny druh, nie odszedł jednak zbyt daleko. Będę potrzebował silnego znieczulacza, by nie narobić sobie wstydu u kosmetyczki. Zwłaszcza, jeśli pójdę tam z Nikolasem.
..................................................................................................................
Ja lublju tjebja - kocham cię

wtorek, 6 lutego 2018

Rozdział 38


Odzyskałam wreszcie komputer. Padł dysk twardy. Straciłam prawie wszystkie dane. Ważne, że mam na czym pisać.
   

  Horda żądnych krwi Stokrotków okupowała dom. Rozejrzałem się dookoła. Niby powinienem być przyzwyczajony do ich szaleństw, czasem jednak tak jak w tej chwili, potrafili mnie zaskoczyć. Cholera! Całe życie z wariatami. A oni jeszcze mieli pretensje, że wyrosłem na czarną, mocno płochliwą owcę.
Trwały gorączkowe przygotowania do rozprawy z Horodyńskimi. Wszędzie walały się najdziwniejsze rupiecie. Wszyscy biegali tam i z powrotem, wymachiwali rękami, przekrzykiwali się wzajemnie. Hałas był ogłuszający. Zupełnie jakbym mieszkał w wojskowym obozie. Brakowało jedynie namiotów, płonących ognisk i koni, bo broni było pod dostatkiem. Moja rodzina z pewnością nie należała do normalnych. Obejrzałem się do tyłu. Czarne oczy Nikolasa z każdą chwilą stawały się coraz bardziej okrągłe. Biedactwo. Oby mu się nie udzieliło. Wziąłem go za rękę. Usiedliśmy grzecznie w salonie na kanapie i z bezpiecznej odległości obserwowaliśmy rozgrywający się na naszych oczach armagedon.
Mama przyniosła kadzidełka oraz amulety, stanowiące w jej rękach naprawdę groźną broń. Ci którzy wierzą w klątwy i uroki wiedzą o czym mówię. Sąsiadki często korzystały z jej pomocy w rozwiązywaniu rodzinnych sporów. Wiśka postawiła na stole w kuchni skrzynkę z ziołami pełną różnokolorowych buteleczek. Na widok poukładanych w niej alfabetycznie ekstraktów, wyciągów i esencji niejeden właściciel laboratorium pękłby z zazdrości, nie mówiąc o okolicznych dilerach, którzy oddaliby za nie swoje dusze. Przemo przy biurku studiował pracowicie swoje księgi, szukając sposobu jak w świetle prawa obedrzeć ze skóry starych Horodyńskich. Zbiłem go nieco z tropu, kiedy podsunąłem mu pod nos wnioski adopcyjne. Jakoś przecież musimy zaopiekować się Jurką, prawda? Oczywiście, kiedy go znajdziemy, w co ani na moment nie zwątpiłem. Tymczasem Dziadunio ściągnął ze ściany starą szablę, pamiętającą jeszcze czasy rozbiorów, po chwili zamienił ją jednak na kuszę. Mieściła się w plecaku i stanowczo robiła mniej hałasu. Mama dostała szału i natychmiast mu zabrała wszystkie narzędzia zagłady. Postukała po siwej głowie twierdząc, że właśnie to jest jego najlepsza broń. Jakby tego zamieszania było mało koło południa dotarli kuzyni czyli znany w całej okolicy duet - Wiesiek i Marian. Obaj z kijami golfowymi, ponieważ telefon zastał ich akurat podczas rozgrywki, w której stawką była dziesięcioletnia whisky. Przywlekili ze sobą Carmen, w kompletnej rozsypce, wykańczająca właśnie trzecią paczkę chusteczek.
Rozpełzli się po kątach, wszędzie ich było pełno. Morze rudych łbów i dla ścisłości - dwa czarne. Mieli sto pomysłów na minutę, jeden bardziej krwiożerczy od drugiego. Paszcze im się nie zamykały nawet na sekundę. Nikolas siedział w kącie przy kominku ze szklaneczką herbatki made in mama Stokrotkowa i patrzył na to zamieszanie bez słowa. Pewnie nie widział jeszcze takiej bandy wariatów i narwańców.
- Chyba szykują się na wojnę czy coś. - Ależ on miał podkrążone oczy. Mój bidny diabełek. Serducho, na widok smutku na jego przystojnej twarzy, omal nie wyskoczyło mi z piersi. Pociągnąłem ukradkiem nosem. Oj Lutek, zamieniasz się w rozmaśloną gimnazjalistkę.
- Będziesz tu pasował. - Przysunąłem się do niego. - Są równie skorzy do bitki co ty.
- Niektórym trzeba jednak co nieco odebrać. - Tu wskazał na Frania, który właśnie ostrzył schowane na czarną godzinę długie noże myśliwskie sztuk sześć i kuzynów wymachujących pałkami. - Wsadzą nas za kraty jak tylko wyjdziemy z domu.
- Nie martw się, jakiś tam rozsądek i instynkt samozachowawczy jednak posiadamy. - Skinąłem w stronę Wiśki, która wrzucała właśnie do solidnej, drewnianej skrzyni zarekwirowaną broń. Oczywiście najpierw przywaliła solidne z łokcia kuzynom. Potem pozbierała całą resztę, zwłaszcza kolekcję Dziadunia, który oczywiście się obraził i postukiwał laską. Zuch dziewczyna! Zamknęła wieko na solidną kłódkę. - Całkiem poszaleli. Przydałby się im zimny prysznic.
- Cwjetok, nie poznaję cię. Od kiedy jesteś taki pokojowy? - Nikolas ujął mnie pod brodę. - Czy to nie ciebie ratownicy nazwali Wściekłą Stokrotką?
- Kto ci takich głupot naopowiadał? Ten pantofel Wiśki Rycho? - Giń zarazo, giń - zawarczałem w myślach. Nie będzie mi tu żaden Czerwony psuł opinii. Tym razem mu nie odpuszczę. Śczeźnie w strasznych mękach. Starałem się ze wszystkich sił przybrać pozę wcielonej niewinności. Białe piórka, skrzydła, aureola i te sprawy. Nikt przed ukochanym nie chce uchodzić za pyskatego awanturnika. Uspokój się Lutek. Zen, Budda, Czi... itd. Zatrzepotałem rzęsami i zrobiłem oburzoną minę.
- Chodzą takie słuchy po SOR-ze. - Jedna jedwabista brew powędrowała do góry. Drań zbyt dobrze mnie znał. Nie dam się.
- Jestem licencjonowanym pielęgniarkiem i posiadam odpowiednią kulturę osobistą poświadczoną przez psorkę w indeksie. Nigdy nie wdaję się w przepychanki ze szpitalnym motłochem. - Nie dostrzegłem krztyny zrozumienia na jego twarzy, więc ciągnąłem cierpliwie dalej. - Przez rok uczyłem się etyki. Miałem z niej piątkę. - Wydąłem wargi i strzeliłem pokazowego focha. A co? Jestem anielskim Stokrotkiem i niech nie waży się w to wątpić.
- No no Cwjetok. Jestem pełen podziwu. - Spuchłem z dumy. Przedwcześnie. - Psorka była przygłucha i miała podwójne szkła?
- Skąd wiesz, faktycznie była wiek...- Zobaczyłem jak usta drgają mu bezczelnie, jak nic się ze mnie nabijał. Ah ten mój spóźniony refleks.
- Nie obrażaj się, też mogę ci zrobić wpis indeksie. - Kiedy ja u licha znalazłem się na jego kolanach? - Dostaniesz piątkę, że tak słodko krzyczałeś - ,, zrób to cholera jeszcze raz"! A twój tyłek to już z pewnością zasługuje na szóstkę - wymruczał w moją szyję i nie omieszkał się łapskiem sprawdzić, czy czasem coś się w tej kwestii nie zmieniło. Zrobiłem się czerwony i rozejrzałem speszony po salonie. Na szczęście wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. A może jednak nie?
- Przestańcie się macać, kultury nie macie! - Wrzasnęła na cały dom Wiśka. A to wredota. Sama lepi się do Rycha po kątach. Zmieszany odskoczyłem od Nikolasa jak oparzony. I wiecie co? Jemu nawet nie drgnęła powieka. Wstał i rozprostował swoją wysoką sylwetkę ze stoickim spokojem, jakbyśmy właśnie skończyli czytać razem magazyn Działki i Ogrody. Kiedyś jak nic, umrę przez niego ze wstydu. Sister właśnie przygotowywała się do kazania i patrzyła na mnie niczym na karalucha. Nie wiedziałem gdzie podziać oczy. Oczywiście upiekłem buraka, a może nawet dwa.  Nie miałem takich mocnych nerwów jak ten podstępny obściskiwacz Nikolas. Zerknąłem na nasze odbicia w szybie. Jakimś cudem on wyglądał na klasycznego dżentelmena bez skazy, a ja z tą czerwoną gębą i potarganymi włosami na małego zboczucha z kudłatymi myślami. A przecież to on zaczął. Co prawda pierwszy się przytuliłem, ale przecież nie kazałem mu bawić się w doktora. A Wiśka też dobra. Czego wlepia we mnie patrzały? W końcu komu kibicuje? Jest Stokrotkiem czy nie?! Widziałem jak otwiera usta i... Uratował mnie telefon Nikolasa. Zaczął dzwonić jak szalony.
- Słucham. - Ulitował się nad moją ciekawością i włączył zestaw głośno mówiący.
- Witam, mam wieści. Tym razem dobre. - Poznałem głos Colemana.
- Nie trzymaj mnie w niepewności. - Mój Diabełek też nie grzeszył cierpliwością.
- Znalazłem Jurkę. Mam dowody, że jest synem Nataszy. Jesteś w tej chwili jego najbliższym krewnym, oczywiście poza twoimi rodzicami, których z wiadomych powodów nie poinformujemy. Myślę, że za cztery dni możesz tutaj przyjechać i zabrać małego. - Detektyw był wyraźnie z siebie zadowolony.
- Konkrety tupaja baszka! (zakuty łbie) - Nie ma to jak malownicze, ruskie komplementy.
- Jestem w jakiejś dziurze na wschodzie. To małe, biedne miasteczko - Burków. Mają tutaj Dom Dziecka. W życiu nie widziałem równie obskurnego. Posyłam ci listę dokumentów, które musisz dostarczyć. Najlepiej na wczoraj. Dyrektorka będzie szczęśliwa, pozbywając się jednej gęby do wyżywienia.
- Sobaka! Głodzi dzieciaki?! - Nikolas w sekundę z idealnego dżentelmena przemienił się w Diabła Ho. Czarne oczy sypały iskry.
- Gdzie tam. Ale z próżnej kieski i Salomon nie naleje. Pośpiesz się. Wiesz, że starzy mają wszędzie szpiegów. Brat Lutka jest chyba adwokatem prawda?- I drań się wyłączył. Popatrzyliśmy wszyscy po sobie.
- Coleman, Coleman! Mudak! (Palant) - Mógł się wściekać do woli. Detektyw przewidział jego reakcję. Najwyraźniej dobrze znał swojego kumpla.
- Jadę z tobą. - Złapałem go za ramię. - Służę fachową pomocą. Miałem praktyki na pediatrii, noworodkach, a nawet w żłobku. - Nie miałem zamiaru puścić go samego.
- I ja - wtrąciła się Wiśka.
- Beze mnie nie pojedziecie. - Carmen natychmiast przestała się mazać. - Jurka to także moja rodzina.
- Lutek, czy ty czasem nie masz dzisiaj nocnego dyżuru? - Wtrąciła swoje trzy grosze mama. Zerknąłem na zegar.
- O jasna ciasna! Już osiemnasta trzydzieści. - Włączyłem trzeci bieg. Na schodach jeszcze odwróciłem się do walczącej o miejsce w samochodzie Nikolasa rodziny. - Nie ważcie się mnie wygryźć! Wezmę sobie tydzień urlopu. W końcu nie codziennie zakłada się rodzinę i zostaje ojcem. - Dostrzegłem jeszcze usta mojego Diabełka układające się w okrąglutkie O. Chyba nieco przeszarżowałem. Porządnie nim szoknęło. Oj Lutek, brak ci piątej klepki to pewne, a może nawet i szóstej. W tym momencie uświadomiłem sobie, że właściwie jednocześnie poprosiłem go o rękę i możliwość zostania tatusiem numer dwa. Nie tłumacząc niczego elegancko zwiałem. Bohaterstwo mam we krwi. Złapałem kurtkę z wieszaka, dosłownie wskoczyłem w adidasy i już mnie nie było. Za pół godziny zostanę zlinczowany. Doktor Skowronek nie znosił spóźnialskich.
                                                                         ***
Wpadłem jak burza na SOR w biegu zapinając bluzę. Skowronek z Kozłowskim migdalili się dyskretnie za wysepką, niby to wypełniając papierzyska przed komputerem. Hol i sale nadzoru jak zwykle były pełne zniecierpliwionych pacjentów. Chcieli czy nie, musieli czekać na wyniki z laboratorium. Przed recepcją o dziwo pustki. Gosia z Renią testowały nowy ekspres do kawy, która w szpitalu traktowana była jak artykuł pierwszej potrzeby i specjalnej troski. Bez tego napoju trudno byłoby przetrwać dwunastogodzinny dyżur.
- Będę ojcem! - Wypaliłem od progu, oczywiście z miejsca przyciągając uwagę wszystkich obecnych. Babuni pod oknem to nawet wypadła z ust szczęka. Zresztą nie bez powodu. Miała sklepik na końcu ulicy przy której mieszkałem i znała mnie od dziecka. Wiedziała, że byłem zdeklarowanym gejem. Pobiłem się z jej wnuczką o lalkę. No co! W zabawkowym mieli tylko jedną Roszpunkę i ta piegowata cwaniara mi ją podkupiła.
- Oszalał? - Jasiu aż założył na nos seksowne okulary w złocistych oprawkach, które trzymał na specjalne okazje. - Dostał udaru słonecznego?
- Jest zima. Lutek nigdy nie był całkiem normalny.  - Kozłowski jak na hrabiego przystało okazał więcej taktu. -Może Nervosolu?
- Zrobiłeś dziecko jakiejś panience? - Gosia komicznie zmrużyła jedno oko. - Biedaku! Te dzisiejsze dziewuchy! Na pewno upiła cię i zgwałciła.
- Niemożliwe, Nikolas by ukatrupił oboje. - Renia zmarszczyła brwi. - Tak po rosyjsku. Litr spirytu na łebka, kamień na szyję i do przerębli.
- Wiem. Jesteś w przy nadziei? - Rozchichotała się niepoprawna Gosia.
- Mamy jeszcze testy ciążowe? - Ależ z tego Skowronka wredny typek. Sięgnął do szuflady i rzucił we mnie pudełkiem ozdobionym zezowatym bocianem. - Ta młodzież! Ledwo zaczęli i już maluch w drodze! - Znienacka podniósł mi koszulkę i pomacał po brzuchu.
- Strasznie chudy. Najwyżej trzeci miesiąc. - Kozłowski przyjrzał mi się uważnie z fachową miną. Z trudem zachowywał powagę.
- Świnie! - Warknąłem. Zadarłem nos, wziąłem koszyk z krwią i poszedłem dostojnym krokiem do laboratorium. Niech sobie nie myślą, że mnie obchodzą ich durne gadki. Kiedy się nauczę trzymać paszczę na kłódkę? Cholera! Znowu zrobiłem z siebie durnia. Próbówki cicho podzwaniały w stojakach w rytm moich kroków. Na szczęście nie umiały mówić. Korytarz wydawał się dłuższy niż zazwyczaj. Obok windy wisiał plakat z uśmiechniętym, czarnookim bobasem. Włoski poskręcane w loczki wiły mu się wokół główki. Nacisnąłem guzik przywołania.
- Ale słodziulek! Podobny do Nikolasa.- Westchnąłem. Z głupim uśmiechem zagapiłem się na dzieciaka wyobrażając sobie, jak obaj pchamy wózek z gaworzącym maluchem.  Oczywiście na moment odpłynąłem. Tymczasem bezczelna Czerwona Zaraza podkradła mi windę. Pokazał mi jeszcze środkowy palec i zamknął przed twarzą drzwi omal nie urywając mi nosa. A to wszystko z powodu podkradzionej pudełka kawy z ich skarbca. No co, nam się właśnie skończyła. Sknerusy miały z piętnaście paczek. Myślałem, że nie zauważą.
- Swoją drogą chyba powinienem kupić pierścionek? - Zacząłem się głośno zastanawiać. Skoro już się wyrwałem z tym tekstem o rodzinie, to nie wypadało się teraz wycofać. Powinienem zrobić z Nikolasa porządnego faceta. Do Holandii nie było przecież daleko. Weźmiemy ślub w jakimś miłym miejscu. - A może lepiej obrączki? Są bardziej męskie.
- Lutek, z tobą jest naprawdę źle. Najpierw się zaciążasz, a teraz gadasz z drzwiami od windy. - Jasiu poklepał mnie współczująco po plecach. Podskoczyłem z wrażenia. Ależ ten drań cicho chodził. Zrobiłby karierę jako ninja.- Zaczynam się o ciebie martwić. Mam w Krakowie kumpla, jest wziętym psychiatrą.
- Bardzo śmieszne. - Wykrzywiłem się do bałwana. Już ja im pokażę. Pozdychają z Kozłowskim z zazdrości jak przyjadę pod szpital z Jurką. Na pewno będzie śliczny i kochany jak mój Diabełek.
ZOSTANĘ TATĄ!
Nawet przez moment się nie zastanowiłem, że właściwie to od niedawna jesteśmy z Nikolasem parą i nie wiedziałem, czy on miał w stosunku do mnie jakieś dalekosiężne plany. Precz z rozsądkiem, niech zdycha! Zawsze myślałem, że będę dobrym wujkiem z bandą siostrzeńców i bratanków na kolanach, a tu taka niespodzianka.
ŻYCIE JEST PIĘKNE!
I tym razem nie zrobi mi żadnego numeru. Już ja tego dopilnuję, jakem Stokrotek!

sobota, 20 stycznia 2018

Rozdział 37

Obudziło mnie ciche skrzypienie drzwi. Otworzyłem jedno, mocno zaspane oko. Wiśka wsunęła ostrożnie rozczochraną, rudą głowę do środka i obrzuciła mnie czujnym, pełnym troski wzrokiem. Na widok splecionych w ciasnym uścisku ciał na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech, a ja oblałem się panieńskim pąsem. No dobra, męskim pąsem czy jakoś tak. Noż cholera. Nie zdążyłem wykonać jakiegokolwiek gestu, czy zaprotestować za bezczelne wtargniecie na mój teren. Zniknęła z tryumfalnym chichotem.Wredna jędza poleciała siać plotki po rodzinie. Aż mnie wyprostowało. Już miałem wyskoczyć z łóżka niczym małpa na dopalaczach, ale czyjeś ramię i błądzące po karku łakome usta zatrzymały mnie na miejscu. Zadrżałem.
- Dobroje utra Cwjetok...- wyszeptał Nikolas zachrypniętym, sennym głosem wprost w moją szyję. Zostałem obrócony wprawnymi rękami niczym marionetka i cmoknięty w usta. Żył, był tuż obok, reszta się nie liczyła. Piękne ciemne oczy miał przygaszone, w kącikach ust czaił się smutek i gorycz. Zalała mnie fala ciepła i czułości dla tego dumnego, silnego mężczyzny, równie bezradnego jak każdy z nas, wobec targającego nim bólu. Gdybym mógł, chętnie wziąłbym część jego smutków na siebie. Nie potrafiłem wyrazić słowami tego co czuję, więc tylko wtuliłem się w ciepły bok.
- Z tobą zawsze dobre, nawet jak niezbyt dobre. - Uśmiechnąłem się do niego nieśmiało. Pokręciłem obolałym tyłkiem. Nagie ciało tak blisko mojego, że czułem bijący od niego żar, trochę mnie krępowało. Trudno w ciągu jednej nocy przeistoczyć się z płochliwego, polnego kwiatka w płomiennego, pozbawionego zahamować kochanka. Próbowałem ukradkiem podciągnąć do góry kołdrę, żeby przykryć najbardziej strategiczne miejsca, ale mi nie pozwolił.
- Nie bądź niemądry, wszystko już widziałem. - Usiłował pochwycić mój wzrok, ale z uporem odwracałem głowę. Za żadne skarby nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy. Wyobraźnia podsuwałam mi szereg niecenzuralnych obrazów z ubiegłej nocy, jeden pikantniejszy od drugiego. Nie miałem pojęcia jakim cudem dałem się namówić na te wszystkie szaleństwa. Poza tym, nie będzie mi tu bezczelny Ruski gadał, że obejrzał sobie towar z najmniejszymi szczegółami.
- Akurat... Było ciemno... - Moja przekorna natura zawsze odzywała się w nieodpowiednich momentach.
- Więc skąd wiem, że masz na pośladku znamię w kształcie kończynki?
- Nie mam pojęcia, pewnie ci się przyśniła. - Szedłem w zaparte choć chyba to właśnie ja zapaliłem nocną lampkę, żeby lepiej widzieć jego wrażliwą twarz rozpaloną białym płomieniem namiętności.
- I nie wiem jak się wytłumaczymy na dole, twoje okrzyki na pewno słyszał cały dom...- Miał zarozumiałą minę zdobywcy, odważył się nawet klepnąć mnie poufale w okryty szczelnie kołdrą tyłek. O tak. Udało mi się wyrwać kawałek nakrycia z jego łap. Kiedy nie świeciłem golizną czułem się nieco pewniej. Kto by tam uwierzył w jego bajędy? W końcu diabeł jest ojcem kłamstwa prawda?
- Ja nie krzyczę, a co najwyżej kulturalnie wzdycham...- prychnąłem wyniośle. Niepodziewanie usłyszałem cichy chichot. Muzyka dla moich uszu. Bycie czarną, nieco tępawą owcą w stadku Stokrotków czasami miewało swoje zalety. Mama często opowiadała, że jako dziecko byłem gorszy do upilnowania niż garść pcheł. Podobno dlatego wypadłem z kołyski na głowę. Dwa razy. Jak widać skutki odczuwam do dzisiaj.
- Lutek, głuptasie, nigdy się nie zmieniaj! - Czule pocałował mnie w rozchylone w proteście usta. No teraz to się wkurzyłem! Robienie z siebie błazna to co innego, ale nikt mnie od głupków wyzywać nie będzie.
- Spadaj mieszać w kotle! - burknąłem, usiłując wyswobodzić z jego ramion. - Jeszcze zobaczysz! Będę lepszy niż ten cały Lexington Steele. Z gimnastyki miałem piątkę. Do dzisiaj potrafię zrobić szpagat i mostek. - Papalałem bezmyślnie. - Kupię sobie Kamasutrę i...
- Cwjetok! Nie wiedziałem, że znasz takie filmy. Trzymam cię za słowo. - Ugryzł mnie w ucho i złapał za pośladek. - Będziemy sumiennie ćwiczyć każdego dnia...
- Aaa...- pisnąłem i podskoczyłem bo coś zakuło mnie w tyłku. - Mowy nie ma. Zaorałeś mnie jak pijany chłop pole! - Na szczęście, w tym momencie włączył się rozsądek i zatkałem sobie dłonią usta.
- Przepraszam kochanie... Powinienem być delikatniejszy. - Zaniepokojony Nikolas zajrzał mi głęboko w oczy. Najwyraźniej dopiero teraz zrozumiał, jak brutalne były nasze nocne zabawy. - Mam taki świetny lubrykant. Odwróć się na brzuch, to wysmaruję ci tą zmasakrowaną dupcię. - Zmarkotniał. Najwyraźniej czuł się winny. Prawda jednak była taka, że wczoraj obydwaj straciliśmy głowy. Czyżby on miał zamiar...?
- Oszalałeś?! - Wyskoczyłem z łóżka jak na sprężynach, nie bacząc na piekący ból. - Nigdzie mi nie będziesz wkładał tego palucha!- Moje policzki zapłonęły niczym pochodnie. - I nie rób takiej miny zbitego psa. Sam chciałem i było naprawdę dobrze.
- Dobrze? - Skrzywił się jakby zjadł cytrynę. Chyba właśnie chlapnąłem coś naprawdę durnego, sądząc po tym jak gwałtownie usiadł. - Lutek, czy ty właśnie powiedziałeś, że było - dobrze? - Posuwał się powoli w moją stronę. - Blać! (kurwa). Dobry to może być hamburger, piwo, nowy samochód, a nie seks ze mną! Krzyczałeś - jeszcze, podrapałeś mi całe plecy, jęczałeś  i błagałeś, a teraz dajesz mi CZWÓRKĘ? Zaraz ci udowodnię, że zasługuję co najmniej na pięć! - Rzucił się na mnie niczym dziki kot z błyskiem szaleństwa w oczach.
- Spieprzaj! - Spodziewałem się ataku. Rzuciłem w niego starą encyklopedią, ciężką jak cholera. Zachwiał się biedaczek, chyba nic nie jadł w tej podróży. Wyraźnie zmizerniał. Skorzystałem z okazji i zwiałem do łazienki, gdzie porządnie się zabarykadowałem. - Zachowuj się! Na dole mama juz pewnie robi śniadanie. - Straszenie rodziną był nieco dziecinne z mojej strony, ale najważniejsze, że odniosło skutek. Przestał rozwalać do drzwi. Wszedłem pod prysznic. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Może robiłem na inteligentnego inaczej, za to Nikolas wyraźnie nabrał wigoru i chyba nawet na moment zapomniał o swoich troskach.
***
   Po szybkim śniadaniu, kiedy to mutanci bez serca się obżerali, oczywiście mam tu na myśli Wiśkę i Przemka, a inni, bardziej wrażliwi czyli ja i Nikolas - grzebali niemrawo w talerzach, udaliśmy się do salonu. Dołączyli do nas mama, Franio i ściągnięta telefonicznie Carmen. Mieliśmy wiele do omówienia. Moje kochanie blade i z podkrążonymi oczami, z różnych przyczyn, przez chwilę siedziało bez słowa.
- Jeśli źle się czujesz spotkamy się innym razem. - Mama jak zwykle stanęła na wysokości zadania. Położyła na ławie talerz z pysznymi babeczkami owocowymi i dzbanek kompotu.
- Nie ma sensu odkładać tej rozmowy. - Nikolas się wyprostował. Ku naszemu zaskoczeniu postawił na blacie laptopa. Włączył. - Odnalazłem rodzinę Soni. Chyba o niej wam mówiłem? Była w naszej rodzinie od lat, właściwie to ona wychowała mnie i Nataszkę. Nie zastałem jej, zmarła rok temu na zatrucie pokarmowe. Podobno w szpitalu nie mogli dojść, co jej zaszkodziło. Zdobyłem jednak coś innego, co wyjaśni całą historię Nataszy. - Wszedł na swoją pocztę internetową. Otworzył plik z poukładanymi chronologicznie zapiskami .
- Co to takiego? - Carmen najwyraźniej była z techniką na bakier. Równie przejęta jak ja, kręciła się na krześle i wyłamywała sobie palce, aż strzelały stawy.
- Rodzice nie doceniali Soni. Była bardzo wiekowa, ale sprytna i za Nataszkę oddałaby duszę. Traktowała  ją jak wnuczkę, której nigdy nie miała. Po śmierci siostry, pozwolono niani wyjechać do Rosji, ale najpierw dokładnie przeszukano jej bagaż. Już na miejscu szybko poradzono sobie z problemem. To całe zatrucie było bardzo podejrzane. Kazałem zbadać okoliczności moim ludziom i wkrótce otrzymam wyniki.
- Skoro nie żyje, nie mamy żadnego bezpośredniego świadka - wtrącił rzeczowo Przemo.
- Przeciwnie. Czytaj na głos, w czasie podróży podkreśliłem i przetłumaczyłem dla was ważniejsze fragmenty. Potem zajmiemy się resztą. Sonia doskonale posługiwała się komputerem, o czym nikt oprócz Nataszki i mnie nie wiedział. Sam ją uczyłem. Jak na starszą panią okazała się niesamowicie pojętna. Prowadziła pamiętnik w internecie. Opisywała najważniejsze wydarzenia. - Nikolas podał bratu laptop. Ująłem jego lewą dłoń. Drżała.
- Kochanie...
- W porządku, mają prawo wiedzieć...- Splótł nasze palce.
- No dobrze. - Przemo cały czas miął róg swojej ulubionej koszuli. Ten pedant rzadko robił coś sprzecznego ze swoją naturą. Najwyraźniej również był bardzo zdenerwowany. - Zaczynam...
,,... Pozwalają Nataszce bawić się tabletem. Korzystam z niego po kryjomu kiedy śpi. Może i jestem stara, ale wcale nie taka głupia. Myślą, że nie ma internetu. Ukradłam modem kierowcy. Jest taki durny, że się nie zorientował. Jego tablet wyrzuciłam w krzaki. Nikolas mnie nauczył z niego korzystać...
... Martwię się. Moja Ptaszyna od kilku tygodni szaleje. Ciągle gdzieś znika, a ja kryję ją przed rodzicami. Jest strasznie uparta i samowolna. Rwie się na wolność. Odkąd wyjechał Nikolas nie mam się do kogo zwrócić o pomoc. Nie odbiera telefonów. Nie ośmielę się niczego powiedzieć Horodyńskim, znowu zamknęliby Nataszkę samiuteńką na odludziu, a ona taka wrażliwa. Nie wytrzyma po raz kolejny miesiąca w tych zimnych murach. Jest strasznie samotna. Jeszcze sobie coś zrobi. Kilka razy widziałam blizny na jej nadgarstkach. Łaknie ciepła, miłości jak każda dziewczyna w jej wieku. Starsi myślą jedynie o pieniądzach. Zarządzają jej funduszem. Uczą w domu. Zabraniają kontaktów z rówieśnikami. Nigdy nie widziałam tak pozbawionych wszelkich uczuć ludzi. Chyba moja szafa okazuje więcej emocji. Dziadek świętej pamięci miał rację, że pieniądze zapisał wnukom. Coś przeczuwał, dlatego wyznaczył adwokata zza morza. Jeden Bóg wie jak umarł. Podobno zaatakował go niedźwiedź. Akurat! W środku zimy! Widziałam wcześniej jak szepcą po kątach. Gdzie zniknęli dwaj najlepsi w mieście myśliwi? Założę się, że brali w tym udział. Nikolasa nie mogą kontrolować jest dorosły i dostał swoją część spadku. Ale moja Ptaszynka jeszcze kilka lat pozostanie pod opieką rodziców. Co oni robią z pieniędzmi? Przecież mają swoje niemałe fundusze...
... Dziwne. Pozwolili jej wychodzić samej do miasta. Chyba zrozumieli, że nie utrzymają jej w domu na zawsze. Zmądrzeli? Było im żal córki?  Szczerze wątpię. Strasznie się ostatnio awanturowała. Coś knują...
... Boję się. Ona z kimś się spotyka. Nie wyniknie z tego nic dobrego. Nie pozwolą jej, są zdolni do wszystkiego by zatrzymać ją przy sobie...
... Przyznała się. Przyznała. To latynos, widziałam go raz, całkiem miły. Nie mam serca z nią walczyć. Jest taka szczęśliwa. Ostrzegłam ich. Są tacy młodzi i zakochani...
...Wymyśliliśmy podstęp. Ten zadurzony Polak  świetnie nadaje się na przykrywkę. W razie wpadki będzie na niego. Ma dużą rodzinę, więc nie ośmielą się go skrzywdzić...
... Próbowałam z nią rozmawiać o tych sprawach, ale tylko się śmiała. Są tacy nierozsądni. Nikolas gdzie jesteś? Co ja mam teraz zrobić? Ona ciągle cię wspomina. Tęskni. Powiedziała, że nikt jej nie kocha poza Havierem. Nawet ty ją porzuciłeś, zapomniałeś...
... I stało się. Nataszka jest w ciąży. Havier był taki dumny. Kupił nawet maciupeńkie buciki. Muszą uciekać. Zrobiliśmy plan. Mam co noc koszmary...
... Nie udało się. Przepytali Polaka. Zrobili zasadzkę na Ptaszynę i jej chłopca. Złapali ich. Śledzili od dawna...
...Powiedziała, że się zabije jak mu coś zrobią. Chyba się wystraszyli...
... Maleńka szaleje z bólu. Biedne maleństwo w jej łonie. Pokazali jej list od Haviera. Wziął pieniądze. Sprzedał jej miłość za gruby plik dolarów. Poznała pismo. Chyba uwierzyła. Cały czas płacze...
... Uspokajam ją. Ja nie wierzę, w ten list. Mogli go zmusić. Nie wierzę też, że puścili go wolno. Przypadkowo usłyszałam jak ich kierowca mówił coś o obozie pracy w Kolumbii. Ale ona nie daje się przekonać. Nikolas, jej ukochany brat ją zostawił właśnie dla pieniędzy...
...Nie chce jeść. Wychudła. Wygląda jak szkielet. Snuje się korytarzami brudna i rozczochrana. Wezwali lekarza. Wściekli się na wieść o ciąży. Jak ochronić Ptaszynę i maleństwo?...
...Wywieźli nas. Wywieźli do Zimnego Domu. Nie znoszę tego miejsca. Tutaj jest jak w więzieniu. Jesteśmy zamknięte, w oknach są kraty, wszędzie kamery i strażnicy...
... Chyba nie skrzywdzą dziecka? A może jednak? Ptaszyna jest spokojniejsza, zaczęła jeść. Widziałam jak gładzi się po rosnącym brzuszku. Tak się cieszę. Nazywa go swoim aniołkiem. Wieczorami śpiewa mu stare kołysanki...
... Wybrałyśmy imię - Jurij, mały Jurka. Po dziadku. Ukradłam telefon i próbowałam zadzwonić do Nikolasa, ale mi go zabrali. Tak mnie skopali, że od tygodnia kuleję...
... Ptaszyna źle się czuje. Jest strasznie szczupła i słaba. Często wymiotuje. Biedactwo. Nie chcą wezwać lekarza dranie. Zwyzywali mnie od starych, wścibskich kurw...
... Muszą ja zabrać do szpitala. Jak umrze stracą źródło dochodów. Na szczęście jestem im potrzebna. Nikt tak jak ja nie zna Ptaszyny, tylko mnie ufa, opiekuję się nią od dziecka...
... Grozili mi. Mam siedzieć cicho bo zabiorą się za moich krewnych w Rosji. Mieszka tam moja siostra z dziećmi. Podłe skurczysyny. Ale i na nich jest bat, przed którym drżą. Mam dowody na ich podłość. Wystarczy donieść gdzie trzeba. Nie tolerują tam zdrajców błękitnej krwi...
... Jesteśmy w szpitalu. Poród był naprawdę ciężki. Ptaszyna była naprawdę dzielna. Niestety musieli zrobić cesarkę. Podali jej narkozę. Teraz śpi biedactwo...
... Jurij jest śliczny, ma na główce pod włoskami śmieszne znamię przypominające pięcioramienną gwiazdkę. Nataszka będzie zachwycona...
... Chcą coś zrobić dziecku. Mam złe przeczucia. Jestem im zawadą. Pielęgniarka zaglądała już kilka razy, proponowała obiad w szpitalnym bufecie. Była natarczywa, niecierpliwa. Prychnęła, kiedy pokazałam zabrane z domu kanapki. Nawet nie spojrzała na maleństwo, nie zmieniła pieluszek. W ręce ściskała strzykawkę z jakimś lekiem. Trzymała ją za plecami. Muszę być sprytna...
...Kiedy ta zołza w białym fartuchu poszła, zajrzałam na sąsiednią salę. Pełno tam inkubatorów z chorymi maleństwami. Niemal wszystkie okablowane, podłączone do szeregu rurek i tlenu. Jedno nawet bardzo podobne do Jurija., taka sama ciemna czuprynka i oczka, delikatne rysy, śmiałe usteczka. Na karcie wiszącej na pojemniku widniała straszna diagnoza. Nie miało żadnych szans na przeżycie. W dodatku sierota...
... Zrobiłam coś strasznego. Będę smażyć się w piekle na wieki. Odczekałam, aż pielęgniarki usiądą do wieczornej kawy i...
...Zamieniłam je. Jurij powędrował do inkubatora, a chory dzieciaczek do pokoju Nataszy. Podłączyłam sprzęt medyczny, naśladując pielęgniarki. Na szczęście był to tylko tlen i lampa. Włożyłam do pieluszki swój medalik z ukrytą podobizną Nataszy. Może dobrzy ludzie mu go nie odbiorą. Jestem potworem. Niech mi Bóg wybaczy. To dla Ptaszyny. Jak tylko się zbudzi opowiem jej wszystko...
... Szaleję z niepokoju. Odesłali mnie do domu. Co będzie jeśli maluszek umrze, a mnie tam nie będzie, żeby powiedzieć co zrobiłam? Czekam na Nataszkę i nie mogę zasnąć. To już drugi tydzień odkąd jej nie widziałam...
... Umarło, zaraz po moim wyjściu. Przeżyło tylko kilka godzin. Nie miało nawet imienia. Przyjmę od Boga każdą karę, jeśli tylko Jurij ocaleje...
... Przywieźli ją. Wygląda strasznie. Nie poznała mnie. Wzywała Haviera, Nikolasa, Jurija. Krzyczała i krzyczała, aż dali jej jakiś zastrzyk i zasnęła. Pokój zamykają na klucz. Pozwolili mi przy niej czuwać...
... Budzi się i zawodzi. Z każdym dniej coraz słabiej. Podają jej kroplówki. Nic nie je. Nie odzywa się. Drzemię na krześle. Boję się wyjść. Nie myłam się od tygodnia. Kilka razy na dzień przychodzi lekarz widać, że jest zaniepokojony jej stanem. Mówił coś o psychozie poporodowej, o umieszczeniu jej w szpitalu, ale rodzice się nie zgodzili. Pewnie. Jeszcze by jakieś ich sprawki wyszły na jaw. Prosiłam ich, błagałam. Wszystko na nic. Jedyne co zyskałam, to dwa wybite zęby...
... Mówię do niej, ale mnie nie rozumie. Zamknęła się w swoim, pełnym koszmarów świecie...
... Może niepotrzebnie się wtrąciłam. Ona się zupełnie załamała po stracie dziecka. Zawsze była delikatna. Wrażliwa. Nie pozostał jej już nikt. Przynajmniej tak sądzi. Muszę być cierpliwa. Wszystko jeszcze może się ułożyć. Niech tylko Nataszka się opamięta. Zawiadomimy Nikolasa, odnajdziemy Jurija i Haviera...
...Parszywe dranie są przerażone. Zaczynają myśleć o szpitalu dla córki. Jeśli umrze skończą się pieniążki. A nie daj Bóg o wszystkim dowie się Nikolas. Dziewczyna jest młoda i zastraszona, mogą nią manipulować jeszcze kilka dobrych lat...
... Śmierdzę. Muszę się w końcu umyć. Ptaszyna dzisiaj po raz pierwszy zjadła śniadanie. Pogłaskała mnie po ręce. Idzie ku dobremu. Już moja w tym głowa by zaznała jeszcze szczęścia. Poczekam aż zaśnie i wyjdę. Potrzebuję godzinki dla siebie. Jestem taka zmęczona. Doprowadzę się do porządku. Przebiorę...
... Bóg mnie ukarał. Moja Ptaszynka nie żyje...
... Nie mogę się skupić...
... Wzięłam prysznic. Zmieniłam ubranie. Przysiadłam na chwilę, by rozczesać skołtunione włosy i przysnęłam dosłownie na kwadrans. Kiedy wróciłam do pokoju wisiała na prześcieradle przymocowanym do okiennej kraty. Te leniwe skurczybyki miały jej pilnować. Poszli na papierosa, bo przecież spała...
... Nie pozwolili mi się z nią pożegnać...
... Zrobiłabym to co ona, nie mam prawa żyć, ale jest jeszcze Jurij...
... Wywalczyłam sobie udział w pogrzebie. Widziałam Nikolasa. Łzy nie przestawały mu płynąć po twarzy. Miał poczucie winy wypisane na twarzy. Ledwo zamieniliśmy kilka słów. Targały nim wątpliwości...
...Pilnują mnie jak oka w głowie. Porządkuję rzeczy Ptaszyny...
... Kupili mi bilet do Rosji. Nie jestem potrzebna. Nie zostawią mnie w spokoju. Nie jestem naiwna. Wiem zbyt wiele. Przekopali mój pokój...
... To ostatnia wiadomość. Wysyłam wszystko na konto, o którym wie jedynie moja siostra. Nikolasie jesteś mądry. Domyślisz się, że coś jest nie w porządku. Pamiętaj! Odszukaj Jurija, żeby Ptaszyna mogła spokojnie spocząć! Zajmij się nim. Ma znamię w kształcie gwiazdy i mój wisiorek. Wygląda tanio, więc może nikt się na niego nie połasi. Znajdź Haviera. Zacznij od Kolumbii. Wybacz starej Soni wszystko co złe. Opiekowałam się Ptaszyną jak umiałam. Zawiadomiłam Błękitną Lożę. Niestety sprawę musi przedstawić krewny, mnie nie chcieli słuchać. To co zrobili nie może im ujść na sucho, niech zgniją w Piekle, jak ich tam zechcą..."
   Przemo przestał czytać. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. To czego się dowiedzieliśmy było zbyt straszne. Czy naprawdę Horodyńscy byli aż takimi potworami? Pozbyli się zięcia, podnieśli nawet ręce na dziecko? Jak mogli dopuścić do śmierci córki? Nie chcę nawet sobie wyobrażać, co czuł Nikolas na pogrzebie siostry. Ten pamiętnik to prawdziwa bomba z opóźnionym zapłonem. Z pewnością nikt z nas nie spodziewał się takich wieści. Nie każdego dnia człowiek dowiaduje się, że najbliżsi są psychopatami, kompletnie pozbawionymi wyższych uczuć. Słowo na M bałem się wypowiedzieć nawet w myślach. Uścisnąłem rękę mojego mężczyzny i położyłem mu głowę na ramieniu. Nie istniały słowa mogące go pocieszyć. Chciałem jedynie by czuł, że jestem tuż obok.
- No i co tak siedzicie jak śnięci? - Burknął Franio. - Wydarzyło się wiele złego, ale teraz najważniejsi są Jurij mi Havier.
- Ale...- Wiśka pociągnęła nosem. Była straszną jędzą, serce miała jednak szczerozłote.
- Żadne ale! Pochować chusteczki! - Dziadunio walnął laską o podłogę, aż podskoczyliśmy. - Stokrotki baczność. Idziemy z odsieczą! - Podszedł do Nikolasa i poklepał go po plecach. - Teraz my jesteśmy twoją rodziną.
- Najpierw musimy wiedzieć gdzie. - Mama złapała go za spodnie. - Nie gorączkuj się tak.
- Mój detektyw nad tym pracuje, ma już kilka tropów. Pisał, że to kwestia kilku dni. Macie coś mocniejszego? - Odezwał się cicho Nikolas.
- Pewnie. Zacna śliwowica. - Franio wyciągnął z barku swoje zapasy i nalał wszystkim po solidnym kielichu.
- Zabierzecie mnie ze sobą, prawda? - Carmen była równie zasmarkana co sister. Zapowiadało się Stokrotkowe ruszenie. Należało zawiadomić kuzynów. Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich.
.....................................................................................................................
Lexington Steele - znany aktor filmów porno



poniedziałek, 18 grudnia 2017

Rozdział 36

To chyba najtrudniejsza scena miłosna jaką napisałam. Chciałam w niej zawrzeć mnóstwo emocji. Nie wiem czy się udało. Dramatyzowanie nie jest moją najmocniejszą stroną i szło mi strasznie opornie. Piszcie o swoich wrażeniach. Trochę obawiam się waszej reakcji. Strasznie brakuje mi jakiegoś testera, który czytałby rozdziały przed publikacją.
  
  Na początku, po wyjeździe Nikolasa całkiem nieźle trzymałem fason i robiłem za twardego Stokrotka, który listki i płatki miał z najtwardszej stali. Nie chciałem, zwłaszcza przed rodziną, wyjść na mazgaja, co po trzech dnia rozłąki obsmarkuje poduszkę. Przemo z Wiśką wyśmialiby mnie jak nic, albo znowu zapisali na terapię dla przyciętych inaczej, której szczerze nie znosiłem. Zacisnąłem zęby i do przodu. Nawał pracy w szpitalu nieco mi w tym postanowieniu pomagał. Przez tydzień byłem z siebie naprawdę zadowolony. Stałem się dumnym mężczyzną, prawdziwym macho na miarę przynajmniej Wiedźmina, co to żadne wichry przeznaczenia nim nie zachwieją, a tylko podsycają chęć walki i kształtują charakter. No co? Obejrzało się trochę psychologicznych poradników na YouTube. Zwłaszcza ten o wzmacnianiu pewności siebie przypadł mi do gustu. Stawałem więc każdego ranka przed lustrem w samych bokserkach i przekonywałem siebie samego że ...-   Jestem piękny i uroczy, tylko popatrz w moje oczy... Nikolasie, jestem twoim ideałem... Najpiękniejszym Stokrotkiem w twoim ogrodzie. - Jakoś tak to leciało. I w sumie nawet przez tydzień działało bez pudła. Potem oddziałowa musiała oddać mi nadrobione w czasie okresu grypowego godziny, bo kończył się kwartał rozliczeniowy, a uzbierało się ich naprawdę sporo. Całe pięć dni. Zostałem sam na sam z moimi myślami i powoli, niepostrzeżenie zacząłem spadać w głęboką i mroczną przepaść, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

   Najpierw zacząłem tęsknić, coraz bardziej i bardziej. Słońce zachodziło i wschodziło, a mnie z każdym dniem coraz trudniej było go dostrzec spoza chmur.  Dostawałem jedynie lakoniczne wiadomości, ostatnia o braku zasięgu gdzieś z dalekiej Syberii. Co się z nim działo? Może miał wypadek? Ktoś go napadł, dorwali starzy Horodyńscy?!  Wywieźli moje kochanie na koniec świata i tam robią pranie mózgu, aby o mnie zapomniał! Przed oczami przewijały się najczarniejsze scenariusze. W gardle rosła kolczasta gula, powiększająca się z każdą mijającą godziną, w żołądku czułem mdlące ssanie. Dziwny głód, którego nic nie było w stanie zaspokoić. Brałem do ust kęs za kęsem, a każdy smakował jak przedwczorajsza gazeta. Moja pamięć niesamowicie się wyostrzyła i zasypywała lawiną wspomnieć, a wszystkie dotyczyły Nikolasa. Mijał kolejny dzień. W domu zaczęli na mnie spoglądać z niepokojem w oczach, nie zostawiali samego ani na moment. Mama przejęta głodówką, podkrążonymi oczami i zapadającymi się policzkami postanowiła wytoczyć najcięższe działa. Wieczorem rozstawiła na tarasie grilla, zrobiła kilka rodzajów pysznych dipów i sałatek. Zaczęła z wielką wprawą piec moją ulubioną polędwicę wieprzową. Pachniało wprost bosko. Trzy zaprzyjaźnione koty z sąsiedztwa siedziały od kwadransa na płocie i nie spuszczały z rusztu rozjarzonych oczu.
- No przecież ten twój Nikolas niedługo wróci. Nie panikuj. Zamieniasz się w miech kowalski. Wzdychasz prawie tak samo głośno ...- Mama usiłowała mnie rozśmieszyć. Wywróciłem oczami. Nie byłem już nastolatkiem przeżywającym pierwsze zauroczenie. Jak przystało na dojrzałego mężczyznę, za jakiego się uważałem, dzielnie nad sobą panowałem. Dlaczego nikt jakoś w to nie wierzył? Nawet wstałem dzisiaj całkiem wcześnie z łóżka, kiedy kukułka wychrypiała południe, przyczesałem włosy przypominające wronie gniazdo oraz zamieniłem mocno już ufajtany dres na dżinsy i bluzę. Ech, rodzina! W domu nie muszę przecież chodzić pod krawatem. Czego znowu chcą?
- Nie trząść się tak nade mną... Wyrosłem już z pampersów. - Wziąłem ze stołu talerzyk i widelec. Byłem naprawdę głodny. Nawet nie pamiętałem, kiedy ostatnio jadłem. Zacząłem sobie nakładać pięknie zarumienione mięsko, jeden kawałek był większy od innych, nieco zwęglony. Wziąłem go do ust i... Czas stanął w miejscu... Przypalone steki, noc, rozpięta koszula Nikolasa, jego słodko zakłopotana mina i błyszczące oczy... Nawet nie wiedziałam, kiedy wszytko wyleciało mi z rąk. Nie czułem płynących po twarzy łez.
- Ale synku... Na pewno nic się nie stało... Bądź cierpliwy...- Usłyszałem głos zatroskanej mamy, dziwnie stłumiony, jakby zza szyby.
- Nie chcę być cierpliwy! Nie chcę być dzielny! Chcę z powrotem mojego Nikolasa. Teraz...! - Rozbeczałem się na całego jak dziecko i oczywiście starym zwyczajem uciekłem. Biegłem tak szybko, że po chwili zaparło mi w piersiach oddech. Wlazłem na starą szopę, która stała na drugim końcu ogrodu. To była moja kryjówka jeszcze z czasów dzieciństwa. Usiadłem na dachu, podciągnąłem nogi, puste ramiona owinęły się kurczowo wokół kolan. Ukryłem twarz w dłoniach.
- Nikolas, gdzie ty do cholery jesteś? Coś się stało? Daj jakiś znak! A może po prostu ci się znudziłem? - Smarkałem sobie w rękaw. - Dojrzałość? Rozsądek? W dupie mam dojrzałość, siedzi tam po ciemku zaraz koło rozsądku! Kiedy znowu wtulę się w klapy jego marynarki, poczuję oddech na szyi?  - Strach o życie ukochanego, niepewność co do jego uczuć, tęsknota wydrapująca ostrymi szponami głębokie rany- wszystkie te uczucia zamieniły się w czerwonookiego, powarkującego potwora, który rzucił mi się do gardła. I to tyle, jeśli chodzi o panowanie nad sobą. Usłyszałem sapanie. Kalafior poczciwina jak zwykle przybył z odsieczą, najpierw próbował się do mnie wdrapać, ale ostatnio przytył i wskakiwanie po szczeblach słabo mu wychodziło. Posadził kudłaty zadek obok drabiny, zadarł pysk i zaczął  wyć niczym najprawdziwszy wilk w czasie pełni. Najchętniej bym się do niego przyłączył, ale mimo wszystko pobytu w psychiatryku nie miałem w życiowych planach.
                                                                                ***
   Nie wiem jak długo siedziałem na dachu. Trwałem zawieszony między jawą a snem. Czas płynął przeze mnie i obok mnie. Widziałem ciężkie, zwisające nisko chmury, mgłę oraz kłębiące się wokół złowrogie kształty. Wpatrywały się we mnie szkarłatnymi, głodnymi oczami pełne niezidentyfikowanych cieni. Moja dusza szybowała gdzieś daleko, zziębnięta, drżąca, wypatrując choćby najmniejszego światełka nadziei, które posłużyłoby mi za drogowskaz. Mój ukochany zaginął, a ja nie mogłem odnaleźć do niego drogi. Całym sobą czułem, że dzieje się coś naprawdę złego. Mijały minuty, sekundy, a może godziny...

   Kiedy się ocknąłem była noc. Cisza. Na ulicach już dawno zamarł ruch. Z oddali słychać było jedynie pohukiwanie puchacza. Na pogodnym niebie migotały gwiazdy, a księżyc oświetlał pogrążony w ciemnościach ogród swoim łagodnym, chłodnym obliczem. Poruszyłem się na próbę. Zdrętwiałem tak bardzo, że ledwo udało mi się zejść z drabiny. W kuchennym oknie mignęła pełna ulgi twarz mamy. Jakoś dobrnąłem do swojego pokoju. Zrzuciłem ciuchy i wszedłem pod prysznic. Miałem wrażenie, że w żyłach krąży płynny lód. Długo nie mogłem się rozgrzać. Opuściłem kabinę, kiedy skóra zaczęła mnie piec, owinąłem się największym, kąpielowym ręcznikiem i wpełznąłem pod kołdrę. Przymknąłem na moment  oczy. Wzdrygnąłem się, kiedy usłyszałem ciche drapanie pazurów o parkiet. Wierny Kalafior popatrzył na mnie swoimi mądrymi, brązowymi oczami, a potem zwinął się w kłębek na dywaniku obok łóżka. Jak zwykle bezbłędnie odczytał moje emocje. Mój najwspanialszy psychoterapeuta, którego miękkie futro było najlepszym lekarstwem na wszystkie smutki tego świata. Zatopiłem w nim dłonie, a potem wtuliłem twarz. Trwał obok czujny, cichy, pełen bezinteresownego, psiego oddania. Chyba właśnie jego obecność pozwoliła moim myślom nieco się uspokoić. Położyłem się na łóżku. Zapadłem w niespokojny, pełen koszmarów sen. Nawet teraz, kiedy ciało odpoczywało, dusza nadal szukała swojej drugiej połówki, krążyła pełna lęku, wyczuwając przyczajone zło. Bardzo obawiałem się nie tylko starych Horodyńskich i ich długich, zbrodniczych macek. Pamiętałem dobrze przysłowie Dziadunia - ,,dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie''. Wiedziałem z własnego doświadczenia, że każdy człowiek posiadał pewne granice. Nikolas był silnym mężczyzną o niezłomnej woli, ale nawet on mógł przekroczyć próg, za którym było jedynie szaleństwo. Ile zła może wytrzymać człowiek? Ile ciosów przyjąć, zanim pogrąży się w mroku? Razy były tym mocniejsze, im bliższa była zadająca je osoba. Horodyńscy zgotowali swoim dzieciom prawdziwe piekło na ziemi. Czego mógł się dowiedzieć od niani Nataszy? Jakie straszne historie opowiedziała mu ta kobieta? Te pytania krążyły po mojej głowie, niczym stara, winylowa płyta, wydrapując w niej głębokie ścieżki dla smutku, strachu i obezwładniającej tęsknoty. Chciałem, żeby Nikolas znowu był tuż obok. Zamknąłbym jego troski w swoich ramionach i sprawiłbym, że zniknęłyby na zawsze.

   Obudziłem się nagle w środku nocy w pełni świadomy, zupełnie jakby ktoś nagle zapalił w mojej głowie lampkę. Poczułem zapach cedru i lawendy, łagodny oddech muskał mi szyję, coś zimnego i sztywnego przylgnęło do pleców. Włosy zjeżyły się mi na karku. Dlaczego pies nie szczekał? Nadal śnię? Zwariowałem, a moje senne mary przybrały cielesną postać?

Stop...

Skądś znałem te perfumy?

Chwila...

To niemożliwe...!

Nikolas...?
 
Odwróciłem się powoli, bardzo powoli. Leżał na wznak ubrany jedynie w ciemność. Czarne oczy miał nieruchome, szeroko otwarte. Przypominały głębokie, bezdenne jeziora, których tafla lśniła i migotała, odbijając światła ulicznych latarni. Gdzieś pod tą gładką powierzchnią miotały się, kłębiły i kotłowały niewypowiedziane uczucia. Widać w nich było szkarłatne iskierki, które zapalały się i gasły, niczym w wulkanie, który za moment miał eksplodować. Dotknąłem jego piersi. Była zimna jakby wykuto ją z bryły lodu. Unosiła się i opadała gwałtownie, powstrzymywana jedynie siłą woli. Serce tłukło się o klatkę żeber w szalonym rytmie.  Napięte do granic możliwości mięśnie, stwardniały niczym cement. Przypominały stalowe, splątane węzły przesuwające się tuż pod skórą. Duże, szorstkie dłonie wystrzeliły nagle w moim kierunku i złapały w talii. Teraz leżałem już na nim. Ciało przy ciele. Obaj zupełnie nadzy. Zacząłem drżeć w zetknięciu z arktycznym chłodem. Dlaczego nic nie mówił? Dlaczego mnie nie obudził? Dlaczego tylko patrzył nieruchomo, a ja miałem wrażenie, że coś rozdziera go od środka?

Zamarłem...

Trzymał mnie z taką siłą, że nie potrafiłem nawet drgnąć. Jego place boleśnie wbijały mi się w żebra. Miałem wrażenie, że pod sobą mam przyczajonego drapieżnika, którego najmniejszy, nieodpowiedni gest może sprowokować do ataku. Patrzył, ale jakby nie widział. Dotykał, a jakby niczego nie czuł. Słuchał, ale czegoś wewnątrz siebie. Odgrodzony ode mnie niewidoczną ścianą powstałą z bólu, rozpaczy i mroku. Zimne krople potu spłynęły mi po karku. Nadchodził jeden z moich ataków paniki, które przed poznaniem Nikolasa często pojawiały się w sytuacjach, kiedy czułem się zagrożony. Oż kurwa! Nie dam się! Potrząsnąłem głową i dostrzegłem coś istotnego. Lutek, ty cholerny niedouczony pielęgniarku. Ile razy widziałeś w szpitalu takie objawy? Nikolas był w głębokim szoku!

Jak mu pomóc? Jak przerwać odtwarzający się bez końca krąg złych wspomnień? Jak rozbić mur z zbudowany z najmroczniejszych lęków i emocji? Przerażony jego stanem, oszołomiony siłą bólu jakim emanował, zupełnie zapomniałem o sobie. Panika? E...? Jaka panika?
Musiał istnieć jakiś sposób by wyrwać go z tego koszmaru! Usiadłem mu na udach. We wpadającym przez odsłonięte okno świetle księżyca jego jasna skóra lekko lśniła, wyglądał jak piękny posąg wykuty ręką mistrza, jak najwspanialszy z przedstawicieli piekła zesłany na ziemię by skraść moje serce. Delikatnie pogładziłem szorstki policzek.
- Nikolas...- wyszeptałem.
- Kochanie, przeziębisz się...- Zarzuciłem na niego kołdrę, która od razu z powrotem zsunęła się na podłogę. Nic. Żadnej reakcji. Bałem się, naprawdę się bałem.
- Powiedz coś, cokolwiek. Daj jakiś znak, że mnie słyszysz.. - błagałem desperacko. Nawet nie drgnął. Zupełnie jakbym mówił do pozbawionego duszy manekina. Muszę go jakoś rozgrzać, sprawić by znowu chciał żyć.
- Nie wiem co ci się przytrafiło, ale nie zostawię cię... Cokolwiek się stanie, nie zostawię cię... Pójdę za tobą na samo dno piekła...- Obsypałem jego twarz leciutkimi, jak drgnienia motylich skrzydeł, pocałunkami. Ominąłem, nadal martwe usta i zsunąłem się na szyję. Nakryłem go swoim ciałem, chcąc przekazać jak najwięcej ciepła. Nie przestałem wypowiadać czułych, kojących słów. Może któreś z nich dotrze do jego uszu, rozpuści lodową powłokę w której zastygł? Pieściłem zesztywniałe ramiona, wycałowałem wzdłuż mostka wilgotną ścieżkę. Kiedy dotarłem do szerokiej piersi, coś w nim drgnęło. Serce Nikolasa zmieniło rytm. Przestało się miotać w dzikiej udręce. Biło nadal zbyt szybko, ale równo i mocno. Już się nie szarpało jak ranne, śmiertelnie przerażone zwierzę.
- Kocham cię...Czy wiesz jak mocno cię kocham? - Tuż przed nosem miałem jego lewy sutek. Skóra odrobinę się rozgrzała i zaczęła wydzielać coraz mocniejszy zapach cedru. Wszystko, co do tej pory robiłem, nie miało zbytnio erotycznego posmaku. Chciałem jedynie przekazać mu najlepiej jak potrafiłem jak bardzo był mi drogi, osłonić jego poranioną duszę, pomóc ukoić szalejący w sercu ból. Prawdę mówiąc nie do końca wiedziałem co robię. Chuchnąłem raz i drugi na próbę. Usłyszałem westchnienie, a ponętne, ciemne rodzynki natychmiast stwardniały. Oblała mnie fala gorąca. Teraz to ja zostałem schwytany bez nadziei na ratunek. Wpadłem oszałamiającą pułapkę jego pięknego ciała. Ku swojemu zawstydzeniu poczułem jak nabrzmiewający szybko penis ociera się o jego udo.
- Mhm... - Musiałem spróbować jak smakują. Polizałem, zarysowałem zębem kilka razy, najpierw jedną potem drugą. Nikolas zadrżał.
- Och, przepraszam... - Zmieszałem się i próbowałem odsunąć.  - Ty tu cierpisz, a ja... -  Nagle, ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu znalazłem się na dole. Roziskrzone czarne oczy zniewoliły mnie i zatrzymały w miejscu.

Zamarłem ponownie...

To nie był czas na myślenie. Co robić? Nadal był sztywny i spięty, na granicy wybuchu. Nie wiedziałem nawet, czy mnie poznaje. Wyraźnie na coś czekał...
- Chcesz mnie..?. Teraz...? Zrób to, proszę...- Rozsunąłem ulegle uda. Przestałem się bać, wahać. To był Nikolas. Mój Nikolas. Sięgnąłem w dół i zamknąłem dłoń na jego penisie. Był twardy i gorący. I sprawiłem to ja, tymi niewprawnymi rękami. A może to nie były ręce?

Udało się, udało...!

Przynajmniej w tym momencie - żył. Już moja w tym głowa, aby tak zostało. Otarł się o mnie swoim ciałem, a potem poczułem na szyi usta i zęby. Oddałem mu równie mocno. Sapnął. Znał na pamięć wszystkie moje słabe punkty i teraz korzystał z tej wiedzy po mistrzowsku. Nie był delikatny, bynajmniej, ale ja także nie byłem. Ogarnęło nas jakieś szaleństwo. Wykonywaliśmy gwałtowne, pełne pasji ruchy. Odpowiadałem całym sobą na każdy gest, bez lęku, z jednakowym zapamiętaniem. Dłonie brutalnie zacisnęły się na moich pośladkach, rozpalając w żyłach ogień. Nie chcę nawet wiedzieć, ile jutro będę miał siniaków. Rozsunąłem szerzej nogi i poruszyłem biodrami. Nie mogłem już czekać.

- Weź mnie!

Zrobił to. Bez żadnego przygotowania. Ostre, silne, celne pchnięcie. Prostata eksplodowała. Krzyknąłem. Zatrzymał się jedynie na moment. Wpadł w drapieżny, zwierzęcy  rytm, a ja skomliłem zachęcająco. I podobało mi się. Bardzo. Chyba właśnie takiego wyzwolenia obaj potrzebowaliśmy. Żadnych zahamowań. Zatraciliśmy się całkowicie, a świat zniknął nam sprzed oczu. Szczytowaliśmy razem, omal nie miażdżąc się nawzajem w swoich ramionach. Nie powiedział ani jednego słowa. Nie pozwolił się odsunąć nawet o milimetr. Nie wyciągnął też na wpół twardego penisa. Odwrócił mnie tylko tyłem do siebie i wtulił się w spocone plecy. Moje ciało zwiotczało. Przez chwilę jeszcze drżałem. Nie wiem jakim cudem, ale po chwili zasnąłem jak kamień z klinem między pośladkami. Wszelkie koszmary zniknęły, a potwory pochowały swoje głowy. A może po prostu ze zmęczenia, nie miałem już na nic siły.

Nikolas i Ja. Byliśmy razem i tylko to się liczyło. Przetrwamy wszystko cokolwiek jeszcze przyniesie nam życie.

wtorek, 10 października 2017

Rozdział 35

Oczywiście, że się spóźniłem. Na domiar złego nawet nie pożegnałem  porządnie Nikolasa. Niestety już za dwie godziny odlatywał do Rosji, więc ścigaliśmy się z czasem. Po dotarciu na miejsce mieliśmy dla siebie jedynie trzy minuty przed szpitalną bramą. Ludziska przepychały się obok, spiesząc się do pracy i rzucały nam zaciekawione spojrzenia. Mały całus, którym mnie obdarzył podczas rozstania, wzmógł jedynie moją frustrację. Włączył mi się egoizm poziom master. Za nic nie chciałem go puścić. Szorstkie klapy płaszcza wydawały się takie przytulne. Głupi honor Stokrotków, zawsze wyłaził z łba, kiedy nikt go o to nie prosił. Musiałem się zachować jak prawdziwy facet i wesprzeć moje kochanie w kryzysowej sytuacji. Szybko schowałem za siebie ręce, żebym nie uczepił się go niczym małpiatka i nie zrobił z siebie kompletnego frajera. Życie jak zwykle było do dupy.
   Na oddziale dziewczyny okazały wiele wyrozumiałości. Zresztą i tak ostatnio traktowały mnie jak lekko upośledzonego, po tym jak trzy razy zmierzyłem ciśnienie tej samej pacjentce i usiłowałem ją napoić syropem przeciwgorączkowym dla dzieci do lat trzech. Biedaczka masowała sobie potem przez chwilę ściśnięte zbyt długo ramię, a na widok malinowej brei w kubeczku stanowczo się odsunęła. Koleżanki stwierdziły, że miłość to forma szaleństwa, a z wariatami jak wiadomo, trzeba ostrożnie i zagoniły mnie do wypełniania dokumentacji, bo papier wszystko przyjmie, nawet pulchne serduszka przedźgane strzałą, na wyniku badania moczu.
   Niestety nasz doktor już nie był taki życzliwy, chyba dlatego, że sam miał swoje problemy. Jakie? No oczywiście z tym troglodytą Kozłowskim. Zarobiłem krzywe spojrzenie Jasia jak tylko wszedłem do pokoju socjalnego. Siedział ze smętną miną nad plastikowym pudełkiem z zawierającym prawdopodobnie jego kolację. Ostrożnie uchylił wieczko, jakby w środku była co najmniej bomba, a nie zwykłe kanapki. Wyjął jedną i powąchał podejrzliwie.
- Przestań robić te oczy zakochanego kundla i stań na czatach! - rzucił w moją stronę.
- A kogo mam wypatrywać? - Starałem się by mój głos brzmiał uprzejmie, mimo jego oczywistej złośliwości. Ale z niego wredny dupek. Ciekawe czy ma pojęcie, jak głupio wygląda, kiedy wpatruje się w naszego chirurga, tym swoim rozmaślonym wzrokiem  zza drucianych oprawek? - Romeo kiepsko gotuje? Spalił tosty, nie posłodził herbatki?
- Nie pyskuj tylko trzymaj drzwi. Muszę wyrzuć to paskudztwo. - Podszedł do kosza na śmieci. Też bym się nie odważył tego spróbować. Czym u licha była fioletowo szara breja w środku? Zrobiło mi się go trochę szkoda. W jego ślicznych złotobrązowych oczach widniała prawdziwa zgroza. Wyjrzałem na korytarz.
- Trzeba wywalić po drodze. - Spojrzałem na niego z politowaniem, zaskoczony dziwnymi podchodami.
- Nie mogłem, przyjechaliśmy razem do pracy. Wdrażam mojego księciunia w obowiązki domowe i zaznajamiam z rzeczywistością przeciętnego zjadacza chleba. Sprzątamy na zmianę. Jemy to co sami przyrządzimy. Wyjdę na tchórza i ściemniacza jeśli mnie przyłapie. - Ach ta miłość. Co ona robi z ludźmi? Jasiu najwyraźniej był niepoprawnym romantykiem i liczył, że zmieni tego lenia w porządną gosposię.
- To niezbyt mądry pomysł. W dodatku niebezpieczny, sądząc po absolutnym antytalencie Hrabiego do takich zajęć. - Pokręciłem głową. Jasiu jednak pozostał nieugięty.
- Nie bądź naiwny, to nie kwestia talentu. On jest wprost nieprzyzwoicie rozpuszczony przez matkę i nieprzystosowany do życia w normalnym społeczeństwie. Zresztą im mniej będzie miał wolnego czasu tym lepiej. Jak zrobi pranie i umyje okna, to odechce mu się latać na siłkę i gapić na umięśnionych fagasów.
- A o to chodzi? - W końcu zajarzyłem. - W sumie jest w tym jakaś racja. - Chyba powinienem przetrawić życiowe mądrości naszego internisty dla własnego dobra. Ciekawe czy Nikolas potrafiłby uprasować koszulę, bo mocno przypaloną próbkę jego umiejętności kulinarnych już widziałem. Dyskusja o facetach całkiem nas pochłonęła. Jasiu, nie mniej ode mnie zaangażowany, wymachiwał nieszczęsnym pudełkiem. Wydobywał się z niego naprawdę podejrzany zapach.
- I jak? Prawda, że pyszne? - Niespodziewanie rozległ sie za naszymi plecami niski głos Kozłowskiego. Podskoczyliśmy niczym rażeni prądem. Zupełnie zapomnieliśmy, że jesteśmy na niskim parterze. Nasz ulubiony chirurg zaglądał właśnie przez otwarte okno i wyraźnie oczekiwał pochwał. Wypiął szeroką pierś, niczym kogut stroszący swoje piórka przed wyjątkowo apetyczną kokoszką.  - Możesz się też poczęstować. - Zaproponował łaskawie. Jasiu z głupią miną klapnął na krzesło, a ja obok niego. Obaj mieliśmy nadzieję, że niczego nie usłyszał.
- O nie, nie... - Zamachałem rękami. - Nie śmiałbym tknąć waszego pudełka miłości. - Na samą myśl, że mam wziąć choć kęs coś podeszło mi do gardła, a żołądek zaczął tańczyć sambę.
- Robiłem kanapki przez godzinę i włożyłem w nie całe swoje serce, a ty nawet nie chcesz spróbować? - Zrobiło mi się naprawdę głupio. Ale ze mnie łajza bez wyższych uczuć. Jasiu przymknął oczy i bohatersko włożył do ust pierwszy kawałek. Rozumiem, że zakochany człowiek posuwa się do szalonych czynów, ale dlaczego ja też muszę w tym uczestniczyć? Nigdy nie chciałem zostać bohaterem.
- I..? - Zerknąłem na mężczyznę, który wyglądał jakby się z czymś zmagał. Chyba nawet się spocił.
- Hm.. Yyy.. Dobre...- Biedak nie śmiał odmówić po takim wstępie swojego ukochanego. To się nazywa prawdziwa miłość przez duże M. Popatrzyłem na niego z podziwem.
- Podaj skład, to może się skuszę. - Odwlekałem jak mogłem moment ,,zero".
- Śledzie w o.. occie i dżem p... porzeczkowy - wyjąkał internista. Ten wytrzeszcz oczu mi się nie spodobał, zwłaszcza w połączeniu z zielonkawym odcieniem skóry.
- No co tak na mnie patrzycie? - Zapytał Kozłowski z tak niewinnym wyrazem twarzy, że natychmiast wstrzymałem dłoń ponoszącą do ust paskudztwo. Czerwona lampka zaczęła migać w moim mózgu jak szalona. Mój instynkt samozachowawczy nadal działał bez zarzutu. - Nie było masła. Doszedłem do wniosku, że skoro rybki kwaśnie, dżem też kwaśny, więc na pewno do siebie pasują. Poza tym ładnie razem wyglądają. Te fioletowe kuleczki na szarym...
- Mój ty artysto...Yy... Um... - Jasio nie wytrzymał. Miłość miłością, a życie życiem. Zatkał sobie usta pięścią i pobiegł w stronę łazienek.
- Nie ma pan litości. - Pogroziłem zadowolonemu z siebie Hrabiemu. - Jak można tak dręczyć tego biedaka?
- Ani się waż nic mu mówić, bo już do końca życia będziesz mi asystował przy brudnych zabiegach. - Ta uwaga przywróciła mi rozsądek i ostudziła złość. Nie zrobiłem specjalizacji z chirurgii właśnie ze względu na smród towarzyszący takim zabiegom. - Nie wiesz co mówisz młody. Masz pojęcie, co on ostatnio wyprawia? Nie dość, że warczy na każdego znajomego, który nieopatrznie się do mnie zbliży, to jeszcze muszę robić za pomoc domową. Przecież stać nas na gosposię, a my w tym czasie moglibyśmy robić coś ciekawszego. - Po jego minie widać było wyraźnie, co mu łazi po łbie. Oczywiście spiekłem buraka.
 - Nic mu nie powiem, ale ma pan natychmiast przestać. - Tupnąłem nogą dla podkreślenia swoich racji. Powinienem skończyć z tym żenującym nawykiem kiedy zamieniłem przedszkole na szkołę, ale jakoś nie wyszło. - Poza tym ja potrafię lepić pierogi i usmażyć jajecznicę, więc w każdej chwili mogę pana zastąpić. Ostatnio zauważyłem, że doktor Skowronek ma naprawdę fascynujące usta. - Przejechałem palcem po swojej dolnej wardze. - Ciekawe, czy dostanę całusa jak się dobrze spiszę w kuchni? -Przezornie cofnąłem się od okna kilka kroków.
- Akurat! Ten twój ruski Amerykaniec obdarłby cię ze skóry. - Mimo, że cały się wychylił nie zdążył mnie złapać. Miało się ten refleks.
- Wyjechał na tydzień. A co z oczu to z serca! - Pokazałem mu elegancko język i umknąłem z pokoju socjalnego. Może i lubiłem robić za rycerza na białym koniu, ale bez przesady, samobójcą nie byłem.
***
   Nasz Hrabia miał naprawdę zły dzień. Ledwo ja skończyłem swoje wygłupy, wrócił, a już myślałem że go cosik zeżarło, Wielki De. Niestety nie zrezygnował z wolnotariatu na SOR'ze, w dodatku ku naszemu utrapieniu, jakimś cudem dostał się na medycynę. Dumny jak paw, w białym kitlu, podreptał prosto do krzątającego się między pacjentami Jasia z ogromną wiąchą kwiatów. Skąd ta menda wiedziała, że uwielbiał tak mało teraz popularne frezje? Nic sobie nie robił z tego, że na sali nadzoru wszystkie stanowiska były zajęte, pikały monitory, szumiał tlen. Znudzone czekaniem na wyniki  ludziska choć zbolałe, całkiem chętnie uczestniczyły w przedstawieniu. Rzadko mieli okazję pooglądać serial medyczny na żywo. Chłopak chyba lubił dużą widownię i całkiem dobrze czuł się bombardowany zewsząd ciekawskimi spojrzeniami. Upadł na kolana przed zaskoczonym mężczyzną. Dwie babcie zatrute grzybami, leżące na łóżkach za parawanem złapały się za serce, a potem zaczęły klaskać.
- Co wprawiasz durnoto? - Zapytał chłodno nasz internista, bez krztyny pozytywnych uczuć dla obrzydliwego podlizucha.
- To dzięki panu zdałem na studia. Zostanę lekarzem i już za kilka lat możemy pracować ramię w ramię. Będę usuwał pył spod pana stóp...- Chłopaczysko wyraźnie wspinało się na szczyty swojej elokwencji. - On się starzeje - machnął beztrosko w stronę chirurga - a ja już niedługo będę apetycznym ciasteczkiem. Od miesiąca chodzę na siłkę - zaprezentował chude, żylaste ramię na którym faktycznie widać było mizerne zalążki mięśni.
- Proponuję zacząć od pani Telskiej, właśnie puściła pawia na kołdrę. - Jasiu jak to Jasiu, nie znał co to litość. Równiacha z niego. Ckliwe wyznania Wielkiego De, nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.
- A potem pomożesz mi gipsować, ta nowo nabyta krzepa nie powinna się marnować . - Warknął w jego stronę nasz chirurg, wyraźnie zniesmaczony całą scenką. Doskonale wiedział, że młody był uczulony na pył i będzie kichał całą zmianę. Ta myśl poprawiła mi humor.
- Jeszcze chwilę... - Chłopak bynajmniej nie zraził się brakiem zainteresowania ze strony obiektu swoich uczuć. Ominął z zadartym szpiczastym podbródkiem pieniącego się z zazdrości Kozłowskiego. Tryumfalnym gestem wyciągnął z obszernej kieszeni spore pudełko. Bardzo eleganckie, czarne, w złotoczerwone chińskie smoki, otworzyło się z cichym  kliknięciem. Naszym zaciekawionym oczom ukazał się bajecznie ozdobiony lunch. Fantazyjne warzywa gotowane na parze w kształcie kwiatów, sushi w zgrabnych pakiecikach, wołowinka zawijana z grzybami. Po prostu upostaciowany sen łakomczucha. Oblizałem się. - To dla pana z wyrazami miłości. - Z rumieńcem na bladych policzkach podał prezent Jasiowi, który tym razem nie pozostał obojętny. Nie omieszkał się zerknąć kątem oka na bulwiącego się narzeczonego.
- Co wy macie z tymi rybami? - Marudził, ale nie omieszkał się spróbować. Aż przymknął oczy z przyjemności. - Pyszzne... Masz talent dzieciaku. Może zamiast się tu marnować załóż sieć restauracji.
- Nie ma mowy, muszę pana pilnować. Jeszcze ktoś mi pana gwizdnie sprzed nosa. - Chłopaczysko wpatrywało się w mężczyznę niczym w obraz. Nic sobie nie robiło z coraz groźniejszej miny Kozłowskiego, którego wyraźnie go lekceważył.
- Przyszło ci do głowy, że ja też się starzeję? Znajdź sobie kogoś w swoim wieku. Może Lutek się nada? - Taa... Dzięki Wodzu. Brakowało mi tylko łażącego za mną, zakochanego dzieciaka. O niczym innym nie marzyłem.
- Nieee... - Gówniarz zmierzył mnie krytycznie od stóp do głów. Zmrużył niebieskie, złośliwe oczęta w szparki. - Chudy, brwi niczym gąsienice, kompletnie bez klasy. A pan w każdym wieku będzie cudowny. - Złożył ręce jak do modlitwy.
- Nie przesadzaj. - Jasiu niby nie łasy na tanie komplementy, a jednak wyprostował swoją smukłą sylwetkę i oparł się o blat lady we wdzięcznej pozie. Poczułem w piersiach leciutkie ukłucie. Okularnik od pierwszego dnia bardzo mi się podobał i chyba byłem odrobinę zazdrosny. Nigdy nie zdobyłbym się na coś takiego jak Wielki De.
Kozłowski niby jakąś klasę miał niewątpliwie, ale nawet on nie wytrzymał takiej dawki przesłodzonego romantyzmu, tym bardziej, że tą rundę przegrał z kretesem. Smarkacz go wykiwał po całości. Jego śledziki wypadły nader mizernie przy wytwornym lunchu. Chirurg prychnął wyniośle, podparł boki i stanął na szeroko rozstawionych nogach. Wydawał się teraz wyższy i szerszy w barach, zwłaszcza z tą marsową miną. Kawał solidnego, smakowitego machomena, nie to samo co ten blady szczypiorek plątający się nam, profesjonalistom pod nogami.
- A wy co?! W kabarecie jesteście? Do roboty byście się wzięli! Ludzie czekają! - Ryknął aż z lady pospadały karty zleceń. Głos to mu bozia dała nie od parady.
- No przecież już lecimy.. - Jako ordynator był naszym panem, władcą i bogiem w jednym. Teraz bezwstydnie wykorzystywał ten fakt do prywatnych rozgrywek.
- Wybacz po dostojny - nasz internista skłonił się wytwornie - tę chwilę przerwy w ciężkim, szpitalnym życiu. Pozwól jednak - uśmiechnął się czarująco do Wielkiego De, który aż się nadął z pychy - że naładuję nieco akumulatory, tym mistrzowskim posiłkiem. Włożył sobie do ust kawałek wołowinki z cichym pomrukiem przyjemności.
- Na co czekacie? Zmiatać! - Fuknął na nas zły, że byliśmy świadkami jego klęski. Oczywiście natychmiast umknęliśmy do sąsiedniej sali, by odebrać wyniki badań, które właśnie nadeszły z laboratorium. - Z tobą policzę się w domu! - Usłyszeliśmy jeszcze groźbę rzuconą do Jasia.
***
   Dni upływały w zawrotnym tempie, a praca pochłonęła mnie bez reszty. Nie żebym miał zadatki na jakiegoś bohaterskiego pielęgniarka wyrabiającego sto sześćdziesiąt procent normy. System złapał mnie w swoje macki i ani myślał puścić. Ciekawe czy to skąpiradło Sucha zapłaci mi za nadgodziny jak obiecała? Nie miałem nawet czasu by tęsknić za Nikolasem. Moje koleżanki ze zamiany leżały w domu złożone czterdziesto stopniową gorączką, a ja dwoiłem się i troiłem. Prawie jak Supermen, ale moja klata od tego ganiania po SOR'ze bynajmniej nie zmężniała, a raczej nawet nieco się zapadła. O regularnych posiłkach nie było mowy. Przeważnie wciskałem w siebie jedynie kilka kęsów suchawej bułki z serem, położonej gdzieś między słoikami na mocz, a drukarką i popijałem kubkiem szatańskiej kawy z podwójnym cukrem. Na samym początku tego chaosu podziękowałem grzecznie Suchej, która z uroczym uśmiechem stwierdziła, że zastępstwa nie ma i nie będzie, więc mamy sobie radzić sami, bo ona nie jest cudotwórcą i nie stworzy nam dodatkowych pielęgniarek.  Zaproponowała, że skoro mamy taki kryzys to chętnie sama przyjdzie nam z pomocą, co w połączeniu ze złapaniem za rękę, przeraziło mnie niemal na śmierć. Oświadczyłem, że raczej zaprzyjaźnię się  bliżej z Czerwonymi, którzy często pałętali się bez celu, czekając na wezwanie i trzeba przyznać, nigdy nie odmawiali pomocy. Lepsze zbratanie się z wrogiem, niż awanse Suchej od których zjeżyły mi się włosy na rękach.
   A wszystko zaczęło się całkiem niewinnie od pacjenta z ropną anginą, który w nocy przytargał się na SOR. Drań kichał, kaszlał, prychał i za nic nie chciał ubrać maseczki na twarz twierdząc, że podstępem chcemy go udusić i w ten sposób pozbyć się kłopotu. W ciągu dwóch dni szpital opanował paskudny wirus anginy i szybko się rozprzestrzeniał. Zabroniono odwiedzin, co niestety niewiele pomogło.  Chorowali zarówno pacjenci jak i personel, który zazwyczaj był uodporniony na takie inwazje. Wszyscy łazili w zwolnionym tempie, obwiązani szalikami, każdy ze swoim kubkiem gripexu i chrypieli coraz ciszej.
   Okazałem się jednym z nielicznych, których nie imały się żadne zarazki mutanty. Tyrałem więc kilka dni z rzędu. Po czwartej nocce padłem w domu na twarz tak jak stałem, w butach i kurtce. Zupełnie jakby ktoś mnie wrzucił w ciemną studnię. Kiedy otwarłem oczy był następny dzień rano. Przespałem dwadzieścia cztery godziny. Szybko wziąłem ciepły prysznic i przebrany w dżinsy i luźną koszulkę poczłapałem na dół rękami usiłując uspokoić brzuch. Kiszki grały głośnego marsza z przytupem, a żołądek skurczył się do wielkości orzeszka. Dlaczego ja nie zostałem adwokatem jak Przemo, albo barmanem jak kuzyn Zbyszek? Jaka jasna cholera kazała mi zrobić licencjat z pielęgniarstwa? HM...? To pewnie dlatego, że jak twierdziła mama miałem dziury w mózgu i manię pomagania wszystkim, czy ktoś tego chciał czy nie.  Nie imały się go żadne liczby, ani języki obce. Na szczęście w szpitalu wystarczyła zwykła tabliczka mnożenia, którą po ciężkich bojach opanowałem do perfekcji. Angielskiego też nikt jakoś nie wymagał. Czułem się kompletnie wypompowany z sił, jakby mnie ktoś odessał. Na szczęście była sobota, dzień jagodzianek i kakałka made in mama Stokrotkowa. Pociągnąłem nosem i przyspieszyłem kroku, bo z oddali usłyszałem chichoty i przekomarzania przynajmniej kilku osób. czy człowiek nawet w wolny dzień nie może mieć spokoju? Jaki diabeł przysłał znowu gości? Kiedy wszedłem do kuchni okazało się, że moimi jagodziankami opychają się Czarny, prawie wiszący na moim bracholu oraz Rysiek, trzymający się kolana Wiśki, jakby to była co najmniej lina ratunkowa.
- Mam nadzieję, że nikt nie tknął mojej porcji? - Burknąłem niezbyt uprzejmie. Na moim talerzu ostały się tylko trzy bułeczki. Skaranie boskie z tą rodziną. Spojrzałem wrogo na Wiśkę i Przema. Nie dość, że sami żarłoczni niczym szarańcza, to jeszcze wleką za sobą ogony. Oby się szybko nie rozmnożyli. Już widziałem oczyma wyobraźni pól tuzina rudych siostrzenic, oblegających nasz stół i paplających bez ustanku. Na szczęście drugiej parze to nie groziło.
- Lutek głodomorze, zachowuj się! To nasi goście. - Mama Basia wzięła stronę najeźdźców i to przelało szalę goryczy. Nie dość, że zniszczyli moje piękne bąbelkowe marzenia i wpakowali się bezczelnie między mnie a Nikolasa, to jeszcze obżerają z jagodzianek. Poczułem zew bojowy. Uszy mi poczerwieniały. Wstąpił we mnie duch wuja Mieczysława, sławnego w rodzinie łajdaka i hazardzisty, przed którym drżały trzy powiaty. Usiadłem bez słowa i zacząłem snuć nikczemne plany. Rodzeństwo nadal dokazywało, nie poświęcając mi ani krztyny uwagi. Cieszcie się cieszcie, póki możecie. Już ja wam pokażę, że też jestem Stokrotkiem. Trzeba tylko powoli... Ostrożnie...
- Po prostu czuję się zmęczony - zacząłem polubownie. Urwałem kawałek ulubionej bułeczki, skrzywiłem się i odłożyłem z powrotem. Odsunąłem od siebie talerz, choć żołądek skręcał mi się w supeł. Potem sobie powetuję straty, w swoim pokoju miałem pudełko pierników schowane na czarną godzinę.
- Luciu, a może ty jesteś chory? - Mama natychmiast troskliwie położyła mi rękę na czole. - Pewnie przywlokłeś tą zarazę ze szpitala.
- Może... - odpowiedziałem smętnie. - Jak tylko wróciłem źle się poczułem. Jakby coś z aurą domu czy coś... Nawet spałem jak zabity, teraz wszystko mnie drażni jakby po skórze pełzały mrówki, nie mam apetytu, jagodzianki śmierdzą smołą, a wszystko się zrobiło jakieś takie ciemnawe...
- Jak to ciemnawe... ? - Mama czujnie nastawiła uszu. Wszelkie cuda i dziwy były jej domeną. Od lat zajmowała się parapsychologią, była też właścicielka sklepu ze zdrową żywnością i założycielką Słowiańskich Poganek.  
 - No taka jakby brudnoszara mgła nad nimi. - Wskazałem na Czarnego i Rycha.
- I mnie też coś strzyka w krzyżu i nawet kakao smakuje inaczej - niespodziewanie poparł mnie dziadek, który właśnie wszedł do kuchni i westchnął boleśnie na widok wylizanego do czysta półmiska po bułeczkach. Jedynie partnerzy mojego rodzeństwa coś tam jeszcze mieli zachomikowane. Łapczywe dranie. Zabójcy bąbelków!  Nikolas wyjechał, o całuskach i przytulasach mogłem jedynie pomarzyć. Precz ze zdrajcami. Poparty przez Frania nabrałem pewności siebie.
- Niedobrze... - Mama wyraźnie się przejęła. Wyciągnęła nawet z kieszeni wahadełko i zaczęła nim badać Rycha, który nie miał pojęcia jak zareagować.
- Wiesz, ja dopiero od niedawna pracuję w szpitalu, ale oni maja długi staż. Zwłaszcza doktor. - Niezadowoleni pacjenci, zazdrosne pielęgniarki...- Ciągnąłem bezlitośnie dalej, mimo , że Wiśka szczypała mnie z całej siły po łydce, doskonale znając naszą mamę i jej szamańskie zapędy. - Może jakieś złe się w nich zaległo...- Będą mieć za swoje. W duszy skręcałem się ze śmiechu.
- Chociaż spal zioła i solą posyp - zaproponował Franio, mrugając do mnie szelmowsko. - Tylko lepiej zrób to na podwórku, żeby jakie licho w domu nie zostało.
- Niby tak, ale to może nie wystarczyć. Lepiej egzorcyzmy. - Zastanawiała się głośno nasza rodzicielka. Nie widziała jak jej potomstwo aż pobladło. Wiedzieli biedacy, że z paniami z Pogańskich Słowianek nie ma żartów. Nie mówiąc już o sławnym uporze pani Stokrotkowej. Oj coś czułem, że już wkrótce będą pląsać o północy przy ognisku do wtóru rogów i bębnów. Zemsta bywa taka słodka i ma smak jagodzianek. Dlaczego jagodzianek? Bo po tych słowach mam wszyscy rzucili się do ogrodu, przepychajac się w szklanych drzwiach.
- Nie żałuj soli - usłyszałem głos Wiśki.
- Szałwia nie jest taka zła - Wtórował jej Przemo. Oboje starali się jak mogli by skończyło się na domowych gusłach. Nikt nie miał ochoty o tej porze roku na tańce w kusych koszulinach i kąpiel w magicznym źródełku. Ich towarzysze stali obok wytrzeszczając oczy. Pewnie pierwszy raz mieli do czynienia z zabobonami.
 - Po cztery na łebka? - Dziadunio szturchnął mnie laską i podał sprawiedliwie podzielony łup.
- Powinienem dostać co najmniej sześćdziesiąt procent.
- Masz rację, większy wkład większa nagroda. - Dołożył mi jeszcze jedną. - Lutek, chyba się jednak rozwijasz. Procenta... No ... no...